Mimo wolnej soboty czas trochę ograniczony. W końcu jednak udaje się wyjść. Decyduję się wziąć 29-era, bo w planie niby asfalt, ale po wioskach, więc różnie może być ze śniegiem i lodem.
Początkowo jedzie się całkiem spokojnie. Po 1,5h jednak zaczynam czuć zmęczenie. Do tego w Zacharzowicach chcąc włączyć oświetlenie orientuję się, że przełożyłem je do Tadeusza :-( Niedobrze. Niby dopiero po piętnastej, ale jest pochmurno i szaro. Nie lubię jeździć bez świateł. Dobrze, że choć odblaski są.
Mimo to ruszam w stronę domu, chcę tam być jak najszybciej. Po drodze jeden z kierowców daje mi znać klaksonem co myśli o buraku bez lampek. Nawet się na niego nie złoszczę, ma rację. Od Ptakowic siły mnie zupełnie opuszczają.
Z trudem, ale jakoś dojeżdżam do domu. W sumie ostatni raz dystans ponad 50km przejechałem... we wrześniu... Wstyd.
Wczesna pobudka, trochę uzupełniania zaległości i powrót do łóżka. Późne śniadanie i wybieram się na rower już kiedy mija południe. Dziś nie ryzykowałem jazdy Tadueszem. Wybrałem szerokie opony. Jedzie się w terenie zupełnie inaczej. Bardziej pewnie i bardziej miękko. A może po prostu jeszcze nie przywykłem do przełajówki. Ale bałem się wyjechać nią na śnieg.
Kurs do DSD i niespodzianka. Spotkanie z dawno nie widzianym kolegą. Zatrzymujemy się żeby trochę porozmawiać. Niestety Na niego czeka w aucie rodzina, a ja też mam ograniczony czas. Miło jedna było choć chwilę pogadać Spotkanie z Tomkiem przypomniało mi jakie rzeczy można w życiu pokonać...
Stacja pogodowa na Helence pokazuje -13C, odczuwalna -19C. Nic tylko iść na rower :) I o dziwo idę. Najpierw podjazd pod Krajszynę i... udaje się na przełajówce. Choć oczywiście zasapany jestem potem przez dłuższą chwilę. Dalej do miejsca, którego szukałem wczoraj i które minąłem przejeżdżając 10m obok. Dziś już rozglądałem się po obu stronach ulicy.
Miejsce nawiązujące tematycznie do zdjęcia z wczorajszego wpisu. Długo ludzie musieli na to czekać... Nieliczni, którzy przeżyli i tak pewnie już nie doczekali...
W hołdzie wszystkim niewinnym ofiarom zbrodni popełnionych przez Armię Czerwoną i komunistyczny aparat bezpieczeństwa na Górnym Śląsku - zamordowanym, pozbawionym czci i godności, przymusowo wywiezionym do ZSRR, zamęczonym w łagrach na "nieludzkiej ziemi", bezprawnie osadzonym w więzieniach i obozach. WIECZNA PAMIĘĆ I CZEŚĆ OFIAROM TRAGEDII GÓRNOŚLĄSKIEJ!
Nie byłbym sobą gdybym nie zaczął od narzekania. Sylwester przypomniał mi jaki był ten rok, czemu więc jego zakończenie miało być inne? ;( Nie było, było po prostu do d...
Dziś na przekór temu co się działo postanawiam pójść chwilę pokręcić... Kusiło mnie żeby pojechać gdzieś dalej, ale temperatura szybko zweryfikowała moje pomysły. Chyba zapomniałem jak należy chronić stopy w ujemnej temperaturze.
Rundka po okolicy, ze szczególnym uwzględnieniem nowych dróg wybudowanych na strefie ekonomicznej. Wzdłuż każdej asfaltowa rowerówka...
Jedyny minus to zjazdy miejscami zbyt wysokie, ale widziałem już gorsze. Trochę zastanawia mnie po co tu ławeczki ze stojakami rowerowymi (jeszcze ciepłe, nie do końca odpakowane), ale widać ktoś miał jakiś pomysł.
Kiedy poprzednio tu byłem, pomnik był głęboko schowany wśród nieużytków. Bałem się, że przy okazji inwestycji zniknie zupełnie. Na szczęście ktoś o to miejsce zadbał. Szkoda tylko, że napisy na tablicy jakby jeszcze mniej czytelne...
Słaby rok. Fatalny rok. Najlepiej zaplanowany i… najgorzej wykonany. Życie sprawiło (a właściwie wciąż sprawia) zbyt wiele niespodzianek :-( Czy kolejny będzie lepszy? Na razie się nie zapowiada. :( Nie ma sensu też robić żadnych planów, szkoda narażać się na kolejne rozczarowania...
Dziś też nie będzie tradycyjnej jazdy na koniec roku, najpierw praca, potem szpital, więc nie będzie mi się już wieczorem chciało... Tak więc wpis podsumowujący rok już teraz. Na szczęście był już przygotowany wcześniej, bo zrobiłem go już kilka miesięcy temu wiedząc, że nici z jeżdżenia, potem tylko uzupełniłem kilkoma zdaniami.
Styczeń
Styczeń to bieganie, siłownia, spinning, pływanie i trochę roweru…
W międzyczasie zdążyłem jeszcze spłodzić tekst o
Idealnym Maratonie na Orientację, który potem
mi kilkukrotnie wypomniano (a przynajmniej wspomniano o nim) :-)
Nie tak to miało wyglądać... Oby przyszły rok był choć trochę lepszy. Czego sobie i Wam życzę! Mam nadzieję, że do zobaczenia, tak tu, jak i gdzieś na trasie.
Kilka dni wolnego... Do tego pogoda dopisuje... Więc rower... Tak sobie
mówię w kolejne dni... Środa... Czwartek... Piątek... Sobota... Zero
wymówek i... nie jadę. Dopiero dziś na chwilę... Wcześniej jakoś nie było chęci, parcia, powodu... Niby po głowie coś chodziło, ale nic z rezygnowałem bez żadnej przyczyny. Ot, taki nastrój... Albo jego brak.
Dziś znów pogoda ok, wstaję rano i... gdzieś podświadomie szukam wymówki... Ale jednak wychodzę...
Stolarzowice i... już jestem zmęczony, a to dopiero 2-3km... Wjeżdżam do lasu i zaraz na wjeździe ląduję na drzewie. Zakręt był za ciasny. Niby rower bardziej zwrotny, ale jeździec jeszcze nie wprawiony. Na szczęście bez skutków ubocznych.
Rundka przez DSD kończy się spacerkiem w błocie, bo... nie ufam jeszcze nowemu rumakowi i zamiast jechać zatrzymuję się :(
Dalej na Chechło, pogoda sprawia, że jest tłoczno.
Kilka dni radości. Próba nowego otwarcia. Symboliczny, nowy (choć używany) rower, nowy początek. Choć wszystko wokół jest jak było, próbuję się z tym jednak pogodzić - już nie mam sił walczyć. Próbuję pogodzić się i zacząć żyć od nowa, dla siebie, dla rodziny... Kilka dni radości, próby planowania nowych kroków, zapisane nowe cele. W planach był nawet kilkudniowy urlop żeby choć trochę odpocząć. Urlop, którego nie było kiedy wziąć w tym roku.
I co? I gówno! Dziś DUP! Kolejny strzał między oczy! Kiedy coś zaczyna się układać, to nie zawsze znaczy, że to co złe znika. To się wtedy kumuluje, nawarstwia. Jak wiatr przed burzą. Cichnie na chwilę, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą... Nic w przyrodzie nie ginie :(
Uderza w Ciebie, uderza odłamkami (i to wcale nie małymi) w twoich bliskich. Najbliższych...
Nie mogę, nie potrafię już tak dłużej...
Czuję się chyba trochę jak człowiek, który stoi z kawałkiem kija pod jedynym w okolicy drzewem naprzeciw dzikiego zwierza. Niby wie, że ten kij mu wiele nie pomoże, ale choć przez chwilę może nim pomachać. Drzewo nie jest azylem, ale może uda się na nie wdrapać i choć chwilę przeczekać. Gorzej kiedy ktoś mu zabiera ten patyk i ścina drzewo. Już nie ma jak się bronić, już nie ma gdzie uciec... Tak samo ja się teraz czuję...
Ten tam u góry musi mieć niezły ubaw bawiąc się ludźmi i wystawiając ich na kolejne próby... bawiąc się nimi jak klockami, jak pionkami w grze... Zresztą co ja piszę... jaki ten u góry? Kiedyś wierzyłem. Na swój, własny, może lepszy, może gorszy sposób ale wierzyłem... Nawet kiedy było ciężko i wszystko szło jak po grudzie... próbowałem z nim rozmawiać, szukać pocieszenia. Dziś już nie. Nie wierzę, że może istnieć ktoś taki, ktoś tak złośliwy i mający tak ten cały świat, jak i każdego z osobna głęboko w dupie. Dziś już nie potrafię w to wierzyć...
Dziś nie potrafię już wielu rzeczy... Kiedyś, co może dziwnie zabrzmi, praca była odskocznią, azylem. Miejscem gdzie zapominałem o wszystkim i w jakiś sposób się realizowałem. Nie patrząc na to, czy ktoś to zauważa, czy ma to gdzieś, robiłem swoje, często nawet więcej niż swoje. Po wejściu do firmy człowiek zapominał o wielu rzeczach i zajmował się tylko tym czym powinien, myślał o czymś innym, niejednokrotnie zapominając się przełączyć na prywatne myślenie po popołudniowym, czy wieczornym odbiciu karty. Co oczywiście też nie było dobre, ale chyba była to chęć pozostania w tym azylu.
Teraz każdy dzień to walka o to żeby jak najlepiej robić to co powinienem, a nie jest łatwo. Złe, krążące przez cały czas po głowie, myśli nie ułatwiają tego. Trudno się skupić na tym na czym się powinno, kiedy co chwilę coś się przypomina. A kiedy już udaje się chwilę skupić to przychodzi nowa wiadomość, nowa bomba... i znów szlag wszystko trafia. Tak się nie da... już nie wystarczają słuchawki na uszach z głośno puszczoną muzyką...
Nie da się też wielu innych rzeczy. Chyba nigdy nie czułem się tak bezradny jak dziś... I co z tego, że poczyniłem pewne kroki, przed którymi inni mnie do tej pory powstrzymywali. To też nic nie da. Już się nie łudzę... Już nie wierzę... Już nie mam żadnego pomysłu na kolejne działania... Co gorsza brak działań, też niczego nie załatwia... ale skończyły mi się już pomysły... Nie potrafię...
Nie potrafię... nie chcę... nie mam sił... Nawet tradycyjne powiedzenie, że mam to w dupie nie pomaga...
Pozostała jakaś dziura w mózgu, w sercu, wszędzie... Dziura, z którą już nie ma co zrobić...
Nie wiem, czy pojawią się kolejne wpisy, może tak, może dostanę jakiegoś kolejnego kopa od życia, który znów odwróci mnie o kolejne 180 stopni, a może nie... Na chwilę obecną mam dość wszystkiego. Pisania też. Dzięki wszystkim, którzy tu zaglądali, komentowali, wspierali mnie. Na dziś nie mam sił pisać więcej...
Dzień drugi oswajania się z nowym rumakiem. Dziś też krótko, bo w czasie Igora treningu. Już trochę odważniej i na dłuższej prostej odkrywam w czym chyba problem z dłońmi. W domu znajduje się potwierdzenie moich podejrzeń.
Dawno nie jeździłem. Jakoś nie było okazji, chęci, czasu... A jeszcze dawniej, bo od podstawówki chyba, nie jeździłem na rowerze z barankiem. W końcu trafiła się okazja i poszedłem na całość :-) Będę się z nim chyba dłużej męczył.
Na razie chyba dosłownie męczył, bo bolą mnie.... dłonie. Obawiałem się zmiany pozycji i bólu pleców, a tu dłonie.:( Pewnie będę musiał poeksperymentować z ustawieniami kierownicy, albo po prostu będę musiał przywyknąć. Mam nadzieję, że się uda...
Dziś miało już nie być jeżdżenia, bo wróciliśmy późno do domu, ale... przecież nie mogłem go tylko postawić... Pomimo ciemności, deszczu i chłodu musiałem choć chwilę pokręcić. W spacerowym tempie, po osiedlowych uliczkach (pełnych hopek) sprawdzałem jak działa, jak nad nim panować. Coś czuję, że zabawa będzie jak wyjadę w ciągu dnia na suchą szosę, albo... w teren :-)
Cieszę się, że go kupiłem, że Anetka się zgodziła ;-)
W piątek cieszyłem się (aż za bardzo ;) ) na koncercie TSA, jednym z lepszych na jakich byłem... Ale po prostu potrzebowałem tam pójść. Chyba też potrzebowałem kupić nowy rower, po to żeby w końcu odreagować... Teraz potrzebuję jeszcze.... urlopu... Choć tygodnia odpoczynku.... od wszystkiego. Resetu.
I fajnie żeby śnieg jeszcze nie padał, żebym mógł się nacieszyć Tadeuszem.
Tomku, dzięki raz jeszcze za miłe przyjęcie i za to, że dogadaliśmy się co do transakcji :-) Mam nadzieję, że się spotkamy gdzieś na trasie, tym bardziej, że okolice masz piękne... :-)
Przerwa w bieganiu, o dziwo to mnie próbowali wyciągać, a ja nie miałem sił/chęci. W końcu biegniemy. Tym razem dołączył do nas Igor. I jestem w szoku. W porównaniu z biegiem sprzed prawie roku niebo, a ziemia. Ja już nie jestem w stanie go dogonić. Z drugiej strony czemu się dziwić. On jest sportowcem i regularnie ćwiczy, a mnie z regularności to najlepiej wyszło przybieranie na wadze.
Chłodno, ale fajnie. Przy okazji test nowych butów kupionych w Decathlonie z... 80% rabatem :) Działają. Reszta rodzinki też zadowolona, bo w sumie wszyscy skorzystaliśmy z promocji :-)