Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2008

Dystans całkowity:611.70 km (w terenie 86.60 km; 14.16%)
Czas w ruchu:34:15
Średnia prędkość:17.86 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:40.78 km i 2h 17m
Więcej statystyk

Ciężko nam się dziś zdecydować

Sobota, 16 sierpnia 2008 · Komentarze(9)
Ciężko nam się dziś zdecydować gdzie jechać. Za dużo możliwości. Damian optuje za lasem, Młynarzowi i mnie bardziej odpowiada szosa. Damian twierdzi, że wszędzie już tu był, my, że jeszcze większości nie widzieliśmy. Młynarz chce usilnie zaliczyć kilka waypointów korzystając, z okazji, że jest w okolicy gdzie jest ich tak wiele.

W końcu wytyczamy trasę i dość późno wraz z Wiktorkiem ruszamy w drogę. Na pierwszy ogień poszła Topola Lesznowska, potem Pass i punkt umieszczony w zgliszczach starej kotłowni. Bez sensu miejsce, nie dość, że nie jest atrakcyjne, to jeszcze może być niebezpieczne.

Dalej Błonie. Dziś, bo wczorajszym kryzysie nie ma śladu. Jedzie mi się świetnie. Zaliczamy strasznie zaniedbany, ukryty kirkut, bez GPS-a byśmy tu chyba nie trafili. Straszne są dzieje kirkutów w Polsce.



Chwila przerwy na bardzo ładnym błońskim rynku





Ruszamy w kierunku Rokitna. Po drodze widać skutki wczorajszej wichury. Na szczęście to tylko połamane gałęzie, a nie rozwalone domy, jak w innych częściach kraju.

W Rokitnie obok kościółka rozstawiono stare maszyny rolnicze. Ciekawy pomysł. Szkoda, że ktoś nie wpadł na pomysł, aby e opisać, myślę że wiele osób nie ma pojęcia do czego kiedyś służyły, niektóre pewnie jeszcze wciąż można spotkać na polach.

Kolejny waypoint jest w Instytucie Budownictwa Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa w Kłudzienku. Po drodze mój łańcuch zastępuje mi mp3-kę, niestety nie gra muzyki jaką lubię. Przed wjazdem do Instytutu nie wytrzymuję i zatrzymuję się żeby go nasmarować. Doganiam chłopaków i... jest mały problem. Waypoint jest umieszczony na zamkniętym terenie w grożącym zawaleniem budynku. Kolejny bezsens. Piotrek był co prawda skłonny go zaliczyć jednak napotkał sprzeciw jakiegoś tubylca. Niepotrzebna pyskówka i po chwili rezygnując z odnajdywania kodu ruszamy dalej.

W Izdebnie Kościelnym purchawka-gigant. Jako, że moje baterie w aparacie odmówiły współpracy muszę posiłkować się zdjęciem zrobionym przez Damiana.



Zaczyna padać. Źle. Zaczyna się ulewa. Po kilkunastu sekundach jesteśmy cali mokrzy, po kilku minutach w butach basen. Do domu jeszcze około 20km. Nie damy rady już zaliczyć filarów, na których najbardziej mi zależało. Trudno Ważniejsze jest zdrowie Wiktorka. W ciągle padającym deszczu jedziemy do domu. Po kilku kilometrach przestajemy zauważać deszcz.

Dojeżdżamy do domu. Dziwne bo... wszyscy są zadowoleni, uśmiechnięci. Taka jazda też ma swój urok o ile nie kończy się potem w łóżku. Mam nadzieję, że tak się nie skończy dla nikogo tym razem.

Ogólnie spędziliśmy fajne popołudnie, nie podobały mi się jednie dwa wspomniane waypointy. Niektórych takie umieszczenie punktów może dodatkowo podniecać, mnie nie. Z założenia będę je ignorował. To tylko zabawa, która dla mnie może być jedynie wskazówką/pretekstem do odwiedzenia interesujących punktów w okolicy. O ile na Śląsku też się gra rozwinie.

Baterie?

Piątek, 15 sierpnia 2008 · Komentarze(10)
Baterie?
W nocy ustalilśmy plan na dzisiejszą trasę. W sumie ma być nawet do 150km. Rano pogoda krzyżuje nam plany. Rezgnujemy z planowanego koncertu w Legionowie, modyfikujemy trasę i będzie ok. 80km, w tym Twierdza Modlin.

Ruszamy najpierw zaliczyć waypoint w starej cegielni w Zaborówku. Ciężka przeprawa przez leśne, piaszczyste drogi. Wiku pierwszy raz w (pożyczonych) SPD. Dzielnie daje radę choć jemu też piaski dają w kość. Młynarz również chętnie by już zjechał na asfalt. Tylko Damian daje dzielnie do przodu. Gonię za nimi i... jest ciężko. Czuję zmęczenie i głód. Docieramy do komina, gdzie Piotrek szaleje w kominie by zdobyć dla nas punkt. Bez sensu są tak zamieszczone punkty - nie każdy lubi takie zabawy, sam bym się tam nie wdrapywał, chyba za stary na to jestem. Komary chcą nas zjeść.



Mamy do wyboru wrócić tą samą trasą lub asfaltem. Zgodnie decydujemy się na asfalt. Wiku wyjeżdża pierwszy i nie schodzi poniżej 30km/h - magia SPD? Jadę za nimi i czuję, że nie mam siły. Niby jeszcze nadążam za resztą ale przed oczami mam tylko cheesburgera i boję się, że w każdej chwili może zejść powietrze. Za mnie. Dawno nie miałem takiego uczucia. Wjeżdżamy do Leszna, wyciągam z kieszeni batonika i... to nie ma sensu. Zatrzymuję ekipę. Oddaję batoniki Wiktorkowi i rezygnuję. Decyduję się na powrót do domu.

Nie wiem co się stało, czyżby dało się we znaki zmęczenie po szybkim tempie z ostatnich kilku dni? A może to pogoda i nadchodzące szaleństwo - kilka godzin później rozpętała się koszmarna burza - chłopcy wrócili przemoczeni, dobrze, że zdążyliśmy Wiktorka zabrać do auta z Modlina.

Tak, czy owak, po prostu padły baterie, niespodziewanie, nagle...

Około południa, mimo wysokiej

Czwartek, 14 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Około południa, mimo wysokiej temperatury ruszamy z żoną i dziećmi na przejażdżkę. Po kilkuset metrach powrót. Igorek jest wciąż tak zafascynowany nowym rowerkiem, że zapomniał włożyć butów i jedzie w klapkach.



Zmiana obuwia i jedziemy na poszukiwanie stadniny. Przeprawiamy się przez piachy, las ale stadniny nie znajdujemy. Nie szkodzi i tak jest fajnie. Przerwa na lody i powrót przez las do domu.

Wieczorem z Damianem jedziemy do Żyrardowa - odebrać z dworca Młynarza. Szybkim tempem, cały czas bocznymi drogami docieramy bez przeszkód do celu. Prawie bez przeszkód, bo oczywiście znalazł się jeden debil w aucie, który chciał się popisać przed żoną wyprzedzeniem na trzeciego. Zwykle nie reaguję na idiotów ale widok stukającej się w czoło kobiety sprawił, że dłoń sama uniosła mi się w geście pozdrowienia. Wydawało się przez chwilę, że będzie okazja do bliższego poznania się, ale kierowca chyba realnie ocenił swoje szanse...

Wjeżdżamy do Żyrardowa i... przychodzi mi do głowy piosenka "... na mojej ulicy nie mieszka już Chrystus, a szatan się z niej wyprowadził....". Olbrzymia liczba ciemnych uliczek, pełno grupek na zacienionych ławkach... nie chciałbym tu spacerować wieczorem.



Chwila pod ślicznie odnowionym dworcem i ponieważ pociąg Piotrka ma spore opóźnienie postanawiamy zwiedzić miasto. Niestety zapytany o atrakcje przechodzień wpada w osłupienie, w końcu kieruje nas na Plac Jana Pawła II.



Mimo, moich wrażeń, i tego, że jest już po 21-szej na ławkach i alejkach mnóstwo ludzi. Mnóstwo starszych ludzi, mnóstwo samotnych dziewczyn, mnóstwo rowerzystów.

W końcu dociera Młynarz i po chwili przerwy wracamy do domu. W całkowitych ciemnościach robimy kilkadziesiąt kilometrów. Do tego GPS prowadzi nas nieco inną trasą i mamy trochę terenu (wpisany na oko + poranny). W końcu docieramy do domku, gdzie czeka już na nas komitet powitalny w pełnym składzie (jedynie Igorek po wcześniejszych wyczynach śpi).

Szybko

Środa, 13 sierpnia 2008 · Komentarze(4)
Szybko
Szybki wyjazd z bratem do Brochowa. Jak dla mnie bardzo szybki, do tego "tam" pod wiatr. Po 24km średnia 25km/h i... czuję ogień w udach. Nie jest dobrze. Docieramy do fantastycznego kościółka.



Chwila przerwy, gdyby nie komary chciałoby się tu zostać dłużej.

Czas jednak na powrót. Wciąż szybkie tempo. W Kampinosie średnia 24,6, a po spacerze wokół tutejszego kościółka 24,1. Bez sensu, powinno się chyba w takich momentach ściągać licznik.

Docieramy do domu. Ciekawe jak jutro zareagują rano nogi.

Urodziny i nie tylko

Wtorek, 12 sierpnia 2008 · Komentarze(7)
Urodziny i nie tylko
Jako, że dziś urodzinki Igorka, a wczoraj dostał wymarzony prezent to dziś... trzeba sprawdzić czy prezent działa.

Całą rodzinką ruszamy na podbój Puszczy Kampinoskiej. Od początku Igor narzuca niezłe tempo, momentami nawet 19,5 km/h. Niestety jeszcze nie wie, że na szutrze, piasku rower zachowuje się inaczej.



Mimo glebki rusza dalej, po chwili wbijamy się na żółty szlak (ponoć rowerowy zielony) i jedziemy w kierunku byłej szkoły cyrkowej w Julinku. Mimo, że nie lubię cyrku, szkoda, że niewiele z niej zostało. Brniemy przez piachy, dopiero po chwili zauważając, że równolegle biegnie fajna leśna ścieżka. Po ścieżce jedzie się nam zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Dojeżdżamy do szkoły, zaliczamy waypointa, rundka wokół i powrót. Po dojeździe do Leszna Igorowi jeszcze mało i ruszamy w stronę ponoć najgrubszego drzewa w Polsce. Tuż przed Igor zalicza kolejną glebkę, ale jest twardy i sunie dalej, kolejny poślizg (z którego wyszedł szczęśliwie) komentuje: "Ale trick zrobiłem". Zaliczenie kolejnego waypointa i powrót do domu. Kilkaset metrów od domu Anetce zawodzą hamulce i wjeżdża w Igorka, szczęśliwie nikomu nic się nie stało.

Oprócz szybkich momentów były i bardzo wolne (gdy Igor spacerował) więc średnia wyszła 9,6km/h :-)

Nie wyszedł nam wyjazd z Damianem, który wyjechał przed naszym powrotem więc po obiedzie ruszam na szybką samotną rundkę. Najpierw główną drogą dojeżdżam do Kampinosu, dużo aut, za dużo. Za to próbuję jechać dość szybko, nawet mi to wychodzi, natomiast wiem jedno. Coś nie tak przy zbyt dużej kadencji. W poniedziałek też próbowałem jechać z dużą kadencją i potem czułem mocno uda. Dziś po dojeździe do Kampinosu też miałem podobny efekt. Chwila wolniejszej jazdy i znów szybsze tempo. Fajnie się jedzie tak bez aut, dobrym asfaltem. Jedno co mnie zaskakuje to dziwne oznaczenia miejscowości.



Nie do końca wiem, gdzie wjeżdżam. Jak się potem okaże takich przypadków jest w okolicy więcej.



W Czarnowie, a może w ... dojeżdża do mnie Damian. Kończymy trasę już wspólnie.
Wracam mokry, ale mięśni już nie czuję, jakoś przeszło, ciekawe jak będzie rano?
Średnia z tego odcinka 25,5 km/h na dystansie 25 km.

Racing Boy 2

Poniedziałek, 11 sierpnia 2008 · Komentarze(13)
Racing Boy 2
Dziś nie było czasu na jazdę, bo... tematem dnia był zakup nowego rowerka dla Igorka.
Jutro ma urodzinki i ciocia z wujkiem postanowili mu zrobić prezent. Jako, że model Igor miał już dawno upatrzony więc kierunek Decathlon i... jest :-)



Do tego obowiązkowo stopka, błotniki, bidon i nowy kask.



Teraz zacznie się szaleństwo. Wieczorkiem tylko jazda kontrolna do lasu, ale komary skutecznie nas wygoniły do domu.

Trzecia lampka

Niedziela, 10 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Trzecia lampka
Po kilku dniach przerwy znów na rower. Tym razem w Kampinosie. Wieczorem z bratem sprawdziliśmy plan dzisiejszych rozgrywek na olimpiadzie i zaplanowaliśmy poranny wyjazd we dwóch. Mieliśmy wstać zanim reszta się obudzi, wyszło inaczej, ja musiałem odespać ostatnie 2 tygodnie, dzieci wstały wyjątkowo wcześnie i w efekcie wyjechaliśmy później i rozszerzonym składzie - dołączył do nas Wiktorek.

Jedziemy w las. Jest piach. Jest górka. Jest... kapeć. Nie u mnie, u Wikiego.
Wraca Damian, Wiku schodzi z roweru i... poznaje nasze dobre serce. Decydujemy się z nim zaczekać aż zmieni dętkę. Co więcej, dostaje dobre rady i... udaje mu się doprowadzić rower do stanu używalności.



Przyda mu się ta lekcja.

Jedziemy dalej. Damian zaplanował chyba najtrudniejszą z istniejących tu tras (poza szlakiem). Kilka ładnych podjazdów i zjazdów.

Na niektórych można się było zasapać, ale ogólnie bardzo fajna traska. Blisko domu, bez ludzi i jest gdzie się zmęczyć.



Spostrzegam, że... znów zgubiłem tylną lampkę. Niech to diabli. Trzecia w ciągu 1,5 miesiąca. Już nie wiem jaką mam kupić, żeby nie odpadła.

W końcu docieramy do Sosny Powstańców, miejsca, gdzie carscy Kozacy wieszali niedobitków z oddziału powstańczego mjr Walerego Remiszewskiego, którzy uszli żywi z bitwy pod Zaborowem Leśnym. Sosna uschła i runęła na ziemię w 1984, miała 350 cm obwodu w pierśnicy, 22 m wysokości i około 170 lat. Legenda głosiła, że jej zwieszające się ku ziemi konary wygięły się tak od ciężaru ludzkich ciał.







Wracając do domu, Damian skraca drogę (bo do meczu zostało niewiele czasu) i... jedziemy na przełaj przez jakieś krzaki, powalone drzewa... szczęśliwie jednak udaje się dojechać na czas do domu.

Tylko 31km, a wydaje się jakbyśmy spędzili w drodze znacznie więcej czasu. Wiku potwornie zmęczony, droga, podjazdy, emocje przy zmianie dętki...


Po meczu mamy chwilę czasu więc... jeszcze jedna szybka rundka, tym razem asfaltem. Pytam Wiktora czy jedzie z nami i... jedzie. Jest dzielny. W trochę wolniejszym tempie niż planowaliśmy robimy rundkę po okolicznych wioskach zaliczając między innymi drugiego dziś waypointa, niestety nie udało nam się odnaleźć kodu. Pierwszy był obok sosny.

Po powrocie do domu okazuje się, ze znów zrobiliśmy 31 km. Czuję lekkie zmęczenie w nogach.