Ciężko nam się dziś zdecydować gdzie jechać. Za dużo możliwości.
Damian optuje za lasem,
Młynarzowi i mnie bardziej odpowiada szosa. Damian twierdzi, że wszędzie już tu był, my, że jeszcze większości nie widzieliśmy. Młynarz chce usilnie zaliczyć kilka
waypointów korzystając, z okazji, że jest w okolicy gdzie jest ich tak wiele.
W końcu wytyczamy trasę i dość późno wraz z
Wiktorkiem ruszamy w drogę. Na pierwszy ogień poszła
Topola Lesznowska, potem Pass i punkt umieszczony w zgliszczach starej kotłowni. Bez sensu miejsce, nie dość, że nie jest atrakcyjne, to jeszcze może być niebezpieczne.
Dalej Błonie. Dziś, bo
wczorajszym kryzysie nie ma śladu. Jedzie mi się świetnie. Zaliczamy strasznie zaniedbany, ukryty kirkut, bez GPS-a byśmy tu chyba nie trafili. Straszne są dzieje kirkutów w Polsce.
Chwila przerwy na bardzo ładnym błońskim rynku
Ruszamy w kierunku Rokitna. Po drodze widać skutki wczorajszej wichury. Na szczęście to tylko połamane gałęzie, a nie rozwalone domy, jak w innych częściach kraju.
W Rokitnie obok kościółka rozstawiono stare maszyny rolnicze. Ciekawy pomysł. Szkoda, że ktoś nie wpadł na pomysł, aby e opisać, myślę że wiele osób nie ma pojęcia do czego kiedyś służyły, niektóre pewnie jeszcze wciąż można spotkać na polach.
Kolejny waypoint jest w Instytucie Budownictwa Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa w Kłudzienku. Po drodze mój łańcuch zastępuje mi mp3-kę, niestety nie gra muzyki jaką lubię. Przed wjazdem do Instytutu nie wytrzymuję i zatrzymuję się żeby go nasmarować. Doganiam chłopaków i... jest mały problem. Waypoint jest umieszczony na zamkniętym terenie w grożącym zawaleniem budynku. Kolejny bezsens. Piotrek był co prawda skłonny go zaliczyć jednak napotkał sprzeciw jakiegoś tubylca. Niepotrzebna pyskówka i po chwili rezygnując z odnajdywania kodu ruszamy dalej.
W Izdebnie Kościelnym purchawka-gigant. Jako, że moje baterie w aparacie odmówiły współpracy muszę posiłkować się zdjęciem zrobionym przez Damiana.
Zaczyna padać. Źle. Zaczyna się ulewa. Po kilkunastu sekundach jesteśmy cali mokrzy, po kilku minutach w butach basen. Do domu jeszcze około 20km. Nie damy rady już zaliczyć
filarów, na których najbardziej mi zależało. Trudno Ważniejsze jest zdrowie Wiktorka. W ciągle padającym deszczu jedziemy do domu. Po kilku kilometrach przestajemy zauważać deszcz.
Dojeżdżamy do domu. Dziwne bo... wszyscy są zadowoleni, uśmiechnięci. Taka jazda też ma swój urok o ile nie kończy się potem w łóżku. Mam nadzieję, że tak się nie skończy dla nikogo tym razem.
Ogólnie spędziliśmy fajne popołudnie, nie podobały mi się jednie dwa wspomniane waypointy. Niektórych takie umieszczenie punktów może dodatkowo podniecać, mnie nie. Z założenia będę je ignorował. To tylko zabawa, która dla mnie może być jedynie wskazówką/pretekstem do odwiedzenia interesujących punktów w okolicy. O ile na Śląsku też się gra rozwinie.