Wpisy archiwalne w miesiącu
Grudzień, 2011
Dystans całkowity: | 137.00 km (w terenie 46.00 km; 33.58%) |
Czas w ruchu: | 09:05 |
Średnia prędkość: | 15.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 35.47 km/h |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 68.50 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
Podsumowanie Roku 2011
Podsumowanie Roku 2011
Rok 2011 za nami. Prawie. Trochę cyferek:
Przejechane w tym roku: ponad 4000km - czyli więcej niż w ubiegłych dwóch latach...
W tym w terenie: prawie 1500km (ok. 37%) - więcej niż w latach ubiegłych
Z tych 4000km prawie 1900km (47%) to… zawody… głownie maratony na orientację… :-)
Fajnie, choć szkoda, że tak mało innych jazd…
Pod względem rowerowym rok głownie stał pod znakiem maratonów na orientację. Udało się wziąć udział w większości (wielkie dzięki dla całej mojej rodzinki za cierpliwość i wyrozumiałość) i zakończyć rywalizację w okolicy 21 miejsca na ponad 500 klasyfikowanych. Kilka słów przypomnienia gdzie startowałem:
1. Zaczęło się od MTBO
Zupełnie przypadkowy udział w Maratonie Terenowym Blisko Otwocka. Świetnie zorganizowana impreza (mapy w skali 1:82000, woreczki, laminowane karty, depozyt (!), jedzonko, ciasto, ognisko). Tylko wiatr taki, że jak to ktoś za przeproszeniem powiedział: "jak do gęby wlatywał to w d...e świszczał" - i tak było :-), Zmieściliśmy się w pierwszej połowie w klasyfikacji (45 na 100 startujących), znalezione 6 z 15 PK. Jeszcze raz - świetna organizacja.
2. Potem Mini Odyseja Miechowska
Kolejne dobrze zorganizowane zawody. Ma mecie jedzenie do oporu + program artystyczny. Na trasie świetne widoki, mała wpadka z za późno rozstawionym punktem ale wybaczone :-) Brak jednego punktu chociaż została nam jeszcze godzina. Zbyt asekuracyjnie i wolno. 13 miejsce.
3. Samotne Dymno (PPM)
Kilka map i mokro, bardzo mokro… bagna, grzęzawiska… Jedyny start gdzie jechałem samotnie. Znalezione tylko 10 z 27 punktów i 49 miejsce na 59 startujących. Kiepsko, ciężko ale… bardzo mi się podobało.
4. Rozrywkowe KoRNO 2
Kolejna impreza rowerowa zorganizowana przez Monikę i jak zawsze świetna zabawa w miłym towarzystwie ;-)
5. Omyłkowy WaypointRace (PPM)
Tłum ludzi i przecenienie swoich możliwości. Na starcie wydaje nam się, że zaliczymy tym razem wszystkie punkty, w efekcie okazuje się, że nie zaliczamy nawet połowy i nie zdobywamy punktów do PPM, co więcej nawet w kategorii FAN lądujemy w końcówce stawki - 238/255 w Open i 163/180 w FAN :-( Złe decyzje, zła nawigacja, źle...
Wystartował tłum ludzi, mimo to dobra organizacja, szkoda tylko, że wyniki nie były dostępne od razu.
6. Jak zawsze fajny Bike Orient (PPM)
Organizacja jak zawsze wspaniała. Atmosfera podobnie. Na trasie też było co robić. Po prostu Bike Orient ;-) 12/20PK i 48 na 64 osoby. Dzień później rajd rekreacyjny. :-)
7. Urodzinowy Grassor (PPM)
Zamiast świętować 40-te urodziny - decyduję się na 24h w siodełku. O lokalizacji większości punktów dowiadujemy się sukcesywnie na trasie. Jest dobrze do zmroku. Potem porażka w szukaniu punktu i brak przygotowania jeśli chodzi o ubrania. Skutkuje to zmarznięciem i stratą kilku godzin. Sukces bo łamiąc tyle zakazów nie zastrzelili nas :-) Tylko 10/20 PK i aż 265km (mój rekord) - 20 na 24 osoby. Słabo, choć do zmroku zapowiadało się rewelacyjnie ;-(
8. Mokry Azymut Orient (PPM)
Mapa w nieznanej skali (sami musimy ją sobie określić), drobne potknięcia organizacyjne (opóźnienia, źle opisany punkt, rozdanie nagród "w locie"). Mokro, do tego jak tylko się ściemnia rozwalam czołówkę… 13 z 19 PK, tyle, że wolno - 14 na 23 startujących.
9. Wolna Szybka Setka (PPM)
Zupełna porażka. Nie wiem po co tam pojechaliśmy. Wściekły podejmuję decyzję o rezygnacji. Nie tak to miało być. Do tego okazało się, że trasa "krótka" też liczy się do PPM, o czym nie było wcześniej mowy, ani na stronie WSS ani w regulaminie PPM. Dzięki temu tracę trochę punków w pucharze :(
10. Uphill na Śnieżkę
Choć przymierzałem się do tego od kilku lat dopiero w tym roku dzięki namowom żony i brata wystartowałem i… wjechałem. Nie liczył się czas, ważne było, że dotarłem na szczyt. Fajne przeżycie :-)
11. Fantastyczna Wielka Izerska Wyrypa (PPM)
Cykanie i dwie pętle :-) Fantastyczne tereny i doskonały makaron na mecie. Pełen profesjonalizm w organizacji imprezy. 29 miejsce
12. Szybkie Jesienne Trudy (PPM)
Szybka trasa - wolę trudniejsze niż szybkie. Organizacyjne minimum (brak nawet numerów startowych, kąpiel w domkach organizatorów...) rekompensował tylko dobry humor organizatorów.
13. Niedokończona Odyseja Ponidziańska (PPM)
Fajne warunki noclegowe, ognisko, jak zawsze świetna okolica i… przymusowy powrót do domu po pierwszym dniu. Coś nie mamy szczęścia do tej imprezy ;( Szkoda, bo jechało nam się fajnie. NKL
14. Pierwszy raz na Harpaganie (PPM)
Błotko :-) Ponoć jeden z najcięższych Harpów w historii. Podobało mi się. Odnalezione 8 z 20 punktów i 33 z 60 punktów wagowych. 94 na 320 mężczyzn. Sprawna organizacja mimo sporej liczby uczestników. Jeszcze tu wrócę :-)
15. Przygodowo na Tropicielu
Przygodowa impreza z synem. Nawigacja + zadania specjalne. Wesoło. Świetna organizacja. Nagrody z tomboli :-)
16. Funex Orient (PPM)
Kibelki - cud, że się nie zapchały. Porażka ze złym rozstawieniem punktu R45. Wolno, bardzo wolno. Pyszna kolacja. 25 miejsce. Trudno być zadowolonym
17. Nie do końca zmasakrowani - Nocna Masakra (PPM)
Ciepło. Ciemno. Tylko 4 z 16 punktów. 7 godzin bez żadnego punktu ale się nie załamaliśmy. Problemy nawigacyjne ale o dziwo wracam zadowolony z udziału.
W sumie:
Mnóstwo fajnej zabawy, sporo doświadczeń i wciąż sporo błędów. Więcej jazdy niż ścigania się, co widać w wynikach.
Co w przyszłym roku w tym zakresie? Nie wiem. Chciałbym wystartować w podobnej liczbie imprez i w końcu się trochę pościgać. Czy tak będzie? Nie wiem. Monika zapowiedziała udział tylko w kilku okolicznych imprezach, co dla mnie oznacza, że pojawi się trochę problemów: logistycznych, finansowych, organizacyjnych… Przydałby się sponsor i/lub partner do jazdy. Pewnie będzie trudno zarówno o jednego, jak i drugiego.
Oprócz maratonów były też inne wyjazdy. Może nie tak wiele jak bym chciał, ale były. Z tego część z rodzinką ;-) Do tego chłopcy startowali kilkukrotnie w zawodach ;-) Udał się urlop z rowerem. Udało się kilka spotkań z rowerowymi przyjaciółmi. W sumie sporo się udało, choć pozostał jakiś niedosyt jeśli chodzi o liczbę przejechanych kilometrów, liczbę zobaczonych miejsc… Brakło choćby jakiejś mini wyprawy, jakiejś wędrówki… Wiem, że propozycje były, ale nie wyszło…
Rok 2011 za nami. Prawie. Trochę cyferek:
Przejechane w tym roku: ponad 4000km - czyli więcej niż w ubiegłych dwóch latach...
W tym w terenie: prawie 1500km (ok. 37%) - więcej niż w latach ubiegłych
Z tych 4000km prawie 1900km (47%) to… zawody… głownie maratony na orientację… :-)
Fajnie, choć szkoda, że tak mało innych jazd…
Pod względem rowerowym rok głownie stał pod znakiem maratonów na orientację. Udało się wziąć udział w większości (wielkie dzięki dla całej mojej rodzinki za cierpliwość i wyrozumiałość) i zakończyć rywalizację w okolicy 21 miejsca na ponad 500 klasyfikowanych. Kilka słów przypomnienia gdzie startowałem:
1. Zaczęło się od MTBO
Zupełnie przypadkowy udział w Maratonie Terenowym Blisko Otwocka. Świetnie zorganizowana impreza (mapy w skali 1:82000, woreczki, laminowane karty, depozyt (!), jedzonko, ciasto, ognisko). Tylko wiatr taki, że jak to ktoś za przeproszeniem powiedział: "jak do gęby wlatywał to w d...e świszczał" - i tak było :-), Zmieściliśmy się w pierwszej połowie w klasyfikacji (45 na 100 startujących), znalezione 6 z 15 PK. Jeszcze raz - świetna organizacja.

Dziwna skala© djk71
2. Potem Mini Odyseja Miechowska
Kolejne dobrze zorganizowane zawody. Ma mecie jedzenie do oporu + program artystyczny. Na trasie świetne widoki, mała wpadka z za późno rozstawionym punktem ale wybaczone :-) Brak jednego punktu chociaż została nam jeszcze godzina. Zbyt asekuracyjnie i wolno. 13 miejsce.

Fajna gitara© djk71
3. Samotne Dymno (PPM)
Kilka map i mokro, bardzo mokro… bagna, grzęzawiska… Jedyny start gdzie jechałem samotnie. Znalezione tylko 10 z 27 punktów i 49 miejsce na 59 startujących. Kiepsko, ciężko ale… bardzo mi się podobało.

Kto wymyślił lokalizację tego punktu© djk71
4. Rozrywkowe KoRNO 2
Kolejna impreza rowerowa zorganizowana przez Monikę i jak zawsze świetna zabawa w miłym towarzystwie ;-)

Wykres funkcji© djk71
5. Omyłkowy WaypointRace (PPM)
Tłum ludzi i przecenienie swoich możliwości. Na starcie wydaje nam się, że zaliczymy tym razem wszystkie punkty, w efekcie okazuje się, że nie zaliczamy nawet połowy i nie zdobywamy punktów do PPM, co więcej nawet w kategorii FAN lądujemy w końcówce stawki - 238/255 w Open i 163/180 w FAN :-( Złe decyzje, zła nawigacja, źle...
Wystartował tłum ludzi, mimo to dobra organizacja, szkoda tylko, że wyniki nie były dostępne od razu.

Mogło być gorzej...© djk71
6. Jak zawsze fajny Bike Orient (PPM)
Organizacja jak zawsze wspaniała. Atmosfera podobnie. Na trasie też było co robić. Po prostu Bike Orient ;-) 12/20PK i 48 na 64 osoby. Dzień później rajd rekreacyjny. :-)

Jechać czy nie jechać?© djk71
7. Urodzinowy Grassor (PPM)
Zamiast świętować 40-te urodziny - decyduję się na 24h w siodełku. O lokalizacji większości punktów dowiadujemy się sukcesywnie na trasie. Jest dobrze do zmroku. Potem porażka w szukaniu punktu i brak przygotowania jeśli chodzi o ubrania. Skutkuje to zmarznięciem i stratą kilku godzin. Sukces bo łamiąc tyle zakazów nie zastrzelili nas :-) Tylko 10/20 PK i aż 265km (mój rekord) - 20 na 24 osoby. Słabo, choć do zmroku zapowiadało się rewelacyjnie ;-(

Ile punktów... tylko czasu brak...© djk71
8. Mokry Azymut Orient (PPM)
Mapa w nieznanej skali (sami musimy ją sobie określić), drobne potknięcia organizacyjne (opóźnienia, źle opisany punkt, rozdanie nagród "w locie"). Mokro, do tego jak tylko się ściemnia rozwalam czołówkę… 13 z 19 PK, tyle, że wolno - 14 na 23 startujących.

Z lupą?© kosma100
9. Wolna Szybka Setka (PPM)
Zupełna porażka. Nie wiem po co tam pojechaliśmy. Wściekły podejmuję decyzję o rezygnacji. Nie tak to miało być. Do tego okazało się, że trasa "krótka" też liczy się do PPM, o czym nie było wcześniej mowy, ani na stronie WSS ani w regulaminie PPM. Dzięki temu tracę trochę punków w pucharze :(
10. Uphill na Śnieżkę
Choć przymierzałem się do tego od kilku lat dopiero w tym roku dzięki namowom żony i brata wystartowałem i… wjechałem. Nie liczył się czas, ważne było, że dotarłem na szczyt. Fajne przeżycie :-)

Mam medal ;-)© djk71
11. Fantastyczna Wielka Izerska Wyrypa (PPM)
Cykanie i dwie pętle :-) Fantastyczne tereny i doskonały makaron na mecie. Pełen profesjonalizm w organizacji imprezy. 29 miejsce

Czubatka© djk71
12. Szybkie Jesienne Trudy (PPM)
Szybka trasa - wolę trudniejsze niż szybkie. Organizacyjne minimum (brak nawet numerów startowych, kąpiel w domkach organizatorów...) rekompensował tylko dobry humor organizatorów.

Młode potomstwo czepiaka na Czepiaku ;-)© kosma100
13. Niedokończona Odyseja Ponidziańska (PPM)
Fajne warunki noclegowe, ognisko, jak zawsze świetna okolica i… przymusowy powrót do domu po pierwszym dniu. Coś nie mamy szczęścia do tej imprezy ;( Szkoda, bo jechało nam się fajnie. NKL

Ciekawe jak tu jest w zimie...© djk71
14. Pierwszy raz na Harpaganie (PPM)
Błotko :-) Ponoć jeden z najcięższych Harpów w historii. Podobało mi się. Odnalezione 8 z 20 punktów i 33 z 60 punktów wagowych. 94 na 320 mężczyzn. Sprawna organizacja mimo sporej liczby uczestników. Jeszcze tu wrócę :-)

Wygląda jakbym... nie powiem...© djk71
15. Przygodowo na Tropicielu
Przygodowa impreza z synem. Nawigacja + zadania specjalne. Wesoło. Świetna organizacja. Nagrody z tomboli :-)

Bratnia armia?© djk71
16. Funex Orient (PPM)
Kibelki - cud, że się nie zapchały. Porażka ze złym rozstawieniem punktu R45. Wolno, bardzo wolno. Pyszna kolacja. 25 miejsce. Trudno być zadowolonym

Urlopu by się chciało...© djk71
17. Nie do końca zmasakrowani - Nocna Masakra (PPM)
Ciepło. Ciemno. Tylko 4 z 16 punktów. 7 godzin bez żadnego punktu ale się nie załamaliśmy. Problemy nawigacyjne ale o dziwo wracam zadowolony z udziału.

Ciemność widzę...© djk71
W sumie:
Mnóstwo fajnej zabawy, sporo doświadczeń i wciąż sporo błędów. Więcej jazdy niż ścigania się, co widać w wynikach.
Co w przyszłym roku w tym zakresie? Nie wiem. Chciałbym wystartować w podobnej liczbie imprez i w końcu się trochę pościgać. Czy tak będzie? Nie wiem. Monika zapowiedziała udział tylko w kilku okolicznych imprezach, co dla mnie oznacza, że pojawi się trochę problemów: logistycznych, finansowych, organizacyjnych… Przydałby się sponsor i/lub partner do jazdy. Pewnie będzie trudno zarówno o jednego, jak i drugiego.
Oprócz maratonów były też inne wyjazdy. Może nie tak wiele jak bym chciał, ale były. Z tego część z rodzinką ;-) Do tego chłopcy startowali kilkukrotnie w zawodach ;-) Udał się urlop z rowerem. Udało się kilka spotkań z rowerowymi przyjaciółmi. W sumie sporo się udało, choć pozostał jakiś niedosyt jeśli chodzi o liczbę przejechanych kilometrów, liczbę zobaczonych miejsc… Brakło choćby jakiejś mini wyprawy, jakiejś wędrówki… Wiem, że propozycje były, ale nie wyszło…
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans22.07 km
W terenie1.00 km
Czas w ruchu01:03
Vśrednia21.02 km/h
VMAX34.81 km/h
Temp.2.0 °C
SprzętRock Machine Flash
4000 za mną ;-)
4000 za mną ;-)
Wigilia za nami. Mnóstwo fantastycznych prezentów, w tym ten jeden zupełnie niespodziewany i… jeden super... super.. super... Gra jakiej nikt inny nie ma ;-) Stworzona w oparciu o nasze rodzinne rowerowe historie... Niesamowite dzieło Kosmy :-)

Oprócz prezentów było mnóstwo jedzenia. Dziś czas spalić parę kalorii po wczorajszym obżarstwie :-) I dokręcić parę kilometrów, żeby na rocznym liczniku była czwórka z przodu ;-) Ruszamy z Moniką. W sumie to nie wiem gdzie tu jechać. Rower wyczyszczony po Masakrze, w lesie pewnie mokro więc może asfalt… Niech będzie. Kilkaset metrów asfaltem i... terenową drogą w stronę Przyjemnej zobaczyć jak postępy w budowie kolejnego odcinka autostrady A1.

Dzieje się :-) ale na asfalcie błoto i po chwili jestem cały w kropki ;-(
Nic to, jedziemy w stronę Zbrosławic. Po drodze klinuje mi się łańcuch ale udaje się go nie zerwać.

Dalej kierunek Wieszowa, trzeba pokazać Monice nowe ronda i wjazd na oddany w czwartek odcinek A1 z Maciejowa do Wieszowej, a raczej do zjazdu Zabrze-Północ. Ciekaw jestem kto wymyślił nazwę wcześniejszego zjazdu miedzy Czekanowem i Szałszą - Zabrze - Zachód ;-)

Zamiast kulturalnie wrócić asfaltem do domu coś mnie podkusiło i zamierzam przejechać przez działki. Na działkach sucho. Przed… wystarczyło 15m żeby ubabrać, rower, buty… wszystko… Obok był asfalt! A tu mieszanka gliny i błota ;-(

Monice to jednak nie przeszkadza i postanawia zatańczyć...

Wracamy do domu. Ciekawe kto mi teraz wyczyści rower?
Wigilia za nami. Mnóstwo fantastycznych prezentów, w tym ten jeden zupełnie niespodziewany i… jeden super... super.. super... Gra jakiej nikt inny nie ma ;-) Stworzona w oparciu o nasze rodzinne rowerowe historie... Niesamowite dzieło Kosmy :-)

Biały kruk - nikt nie ma takiej gry!!!© djk71
Oprócz prezentów było mnóstwo jedzenia. Dziś czas spalić parę kalorii po wczorajszym obżarstwie :-) I dokręcić parę kilometrów, żeby na rocznym liczniku była czwórka z przodu ;-) Ruszamy z Moniką. W sumie to nie wiem gdzie tu jechać. Rower wyczyszczony po Masakrze, w lesie pewnie mokro więc może asfalt… Niech będzie. Kilkaset metrów asfaltem i... terenową drogą w stronę Przyjemnej zobaczyć jak postępy w budowie kolejnego odcinka autostrady A1.

A1 - wiadukt na Przyjemnej© djk71
Dzieje się :-) ale na asfalcie błoto i po chwili jestem cały w kropki ;-(
Nic to, jedziemy w stronę Zbrosławic. Po drodze klinuje mi się łańcuch ale udaje się go nie zerwać.

Znak mówi z górki a mnie się wydaje, że pod...© djk71
Dalej kierunek Wieszowa, trzeba pokazać Monice nowe ronda i wjazd na oddany w czwartek odcinek A1 z Maciejowa do Wieszowej, a raczej do zjazdu Zabrze-Północ. Ciekaw jestem kto wymyślił nazwę wcześniejszego zjazdu miedzy Czekanowem i Szałszą - Zabrze - Zachód ;-)

Rowerówka na autostradzie?© djk71
Zamiast kulturalnie wrócić asfaltem do domu coś mnie podkusiło i zamierzam przejechać przez działki. Na działkach sucho. Przed… wystarczyło 15m żeby ubabrać, rower, buty… wszystko… Obok był asfalt! A tu mieszanka gliny i błota ;-(

Skąd ja znam ten widok© djk71
Monice to jednak nie przeszkadza i postanawia zatańczyć...

Tańczę na błocie...© djk71
Wracamy do domu. Ciekawe kto mi teraz wyczyści rower?
Wesołych Świąt
Wesołych Świąt
Dziś niestety nie rowerowo, ale z akcentem rowerowym.
Jeszcze przed kolacją wigilijną dostałem informację, że wygrałem kalendarz Cyclepassion 2012 :)

Zdrowych, spokojnych i uśmiechniętych (i trochę rowerowych) Świąt życzę wszystkim Znajomym i Czytelnikom tych literek... :-)
Dziś niestety nie rowerowo, ale z akcentem rowerowym.
Jeszcze przed kolacją wigilijną dostałem informację, że wygrałem kalendarz Cyclepassion 2012 :)

Zdrowych, spokojnych i uśmiechniętych (i trochę rowerowych) Świąt życzę wszystkim Znajomym i Czytelnikom tych literek... :-)
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans114.93 km
W terenie45.00 km
Czas w ruchu08:02
Vśrednia14.31 km/h
VMAX35.47 km/h
Temp.0.0 °C
SprzętRock Machine Flash
Nocna Masakra 2011
Nocna Masakra 2011
Debiut na tej imprezie. O tyle trudny, że po tygodniowej chorobie. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy jechać, bo wciąż nie czuję się najlepiej. Do tego Kosma do samego końca waha się czy pojedzie. Perspektywa nie wygląda więc zachęcająco… osłabiony, 15 godzin w nocy w lesie samemu przy zerowej temperaturze… Nie no, temperatura to akurat spoko, w poprzednich latach impreza odbywała się o ile pamiętam z relacji kolegów przy minus 15-20 :-)
W końcu jednak udaje się. Docieramy na start jakąś godzinę przed imprezą. Wieje, dzień wcześniej lało, tu ponoć nawet śnieg był widziany. Rejestracja, przygotowanie rowerów, ostatnie dylematy w co się ubrać, a co wziąć na drogę i idziemy na odprawę.
Start. Chwila zawahania przy wyjeździe z miasta, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze w… zupełnie ciemnym lesie. Do odnalezienie mamy 16 punktów. W zależności od czasu i tego co się będzie działo na trasie zakładamy odnalezienie 9-12 z nich.
PK5 - Jaz, drzewo na NE od drogi
Mimo, że w zupełnej ciemności jedzie się fajnie. Czuć wiatr ale na szczęście nie pada. Dobra, koniec asfaltu - czas na teren. Wjeżdżamy w jedną ze ścieżek i po chwili Monika zostaje w tyle. Okazuje się, że przeleciała przez kierownicę przejeżdżając przez jedną z kałuż. Na szczęście upadła na suchym i niezbyt twardym podłożu. Rozwidlenie ścieżek, to musi być gdzieś tu. Dojeżdża jeszcze jeden zawodnik. Przeczesujemy okoliczne drzewa. Nic. Wracam do mapy. Oczywiście, że nie tu. Musimy jeszcze kawałek dalej podjechać. Drugie podejście i mam. Wołam resztę ekipy. Podbijamy punkt. Jest 18:00 nieźle. W sumie nieco ponad godzina od momentu kiedy ruszyliśmy.
PK8 - Mostek na NW
Bez problemu wyjeżdżamy z lasu i jedziemy w stronę torów kolejowych. Tu spotykamy piechurów, każdy biegnie/jedzie po swojemu ale w końcu spotykamy się na punkcie. Byli pierwsi, ale nie musieli ciągnąć rowerów ;-) Łatwy punkt. 19.05 - dwie godziny dwa punkty jest dobrze.

Czas coś przekąsić. Prowadzimy rowery po torach wcinając batony. W międzyczasie gubię rękawiczkę. O nie… nie dziś… Na szczęście gubię ją na torach więc dość łatwo ją odnajduję. Chwilę później orientuję się, że jadę z otwartą kieszenią, w której mam aparat i kluczyki od auta. Bomba. Na szczęście nie wypadły.
PK3 - Szczyt górki, drzewo na E od przecinki
Nie lubię punktów typu szczyt górki. Zawsze w rzeczywistości okazuje się, że tych szczytów jest kilka. Jedziemy. Błotko, kałuże. Trafiamy na skrzyżowanie, które nie do końca widzimy na mapie. Brakuje drogi na wprost. Ruszamy w lewo, bo jest prawie na zachód. Lawirując między kałużami nie zauważam kiedy droga skręca i zamiast na zachód jedziemy na południe. Po 2km, kiedy ma być przecinka wiemy, że jesteśmy w złym miejscu. Wracamy, szukamy, błądzimy. Monika sugeruje żeby zrezygnować. Straciliśmy już sporo czasu. Nie poddaję się, proponuję objechanie lasu i dojazd do jeziora. I rzeczywiście jest woda. Niestety to chyba nie ta. Jeszcze kawałek. Nie widać wody ale w całkowitej ciemności może się okazać, że jest tuż obok. Kolejne skrzyżowanie i kolejne poszukiwania. Nic.
Wracając trafiamy na zawodnika, który przyjechał z drugiej strony. Czyli to musi być gdzieś tutaj. Jeszcze jedno podejście. Nie ma. Posiłek i podejmujemy decyzję o rezygnacji. Jest 22:00 Minęły trzy godziny od znalezienie poprzedniego punktu! Jedziemy na kolejny punkt. Błoto daje się Monice we znaki.
PK7 - Gruby buk przy skrzyżowaniu drogi poż. z drogą leśną , na SE
Ten punkt wydaje się być prosty. Tak się tylko wydaje. Choć odmierzamy odległości nie potrafimy odnaleźć punktu. Jednak szukanie drzewa w lesie jest trudne. Na ziemi ślady śniegu. A punktu nie ma. Podejście z drugiej strony i też echo ;-( Odpuszczamy, choć spędziliśmy tu sporo czasu.
PK9 - Południowo-zachodni narożnik ogrodzenia, przy drodze
W drodze do punktu spotykamy Ulę i Monikę. Chyba nam nie wierzą, że mamy dopiero 2 punkty, a już minęła ponad polowa czasu. One mają już siedem :-(
Na szczęście ten punkt jest banalny do odnalezienia. Jest 1:55. Prawie 7 godzin od odnalezienie poprzedniego punktu. Nasz nowy rekord. Mam nadzieję, że nigdy go nie pobijemy. Popas i analiza mapy. Monika nie chce już słyszeć o terenie. Wybieramy punkty blisko asfaltu. Jedziemy, niestety Monika nie czuje się najlepiej. Decydujemy się wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze tylko jeden punkt.
PK15 - Północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu
W pobliże punktu dojeżdżamy asfaltami. Niby łatwiej ale nudno. Monika czuje się już lepiej ale zaczyna ziewać. Zaraz się obudzi. Do punktu musimy dojechać terenem. Co więcej na mapie… nie ma jeziora ;-)
Jedziemy. Tu błoto jest bardzo śliskie. W pewnym, momencie ucieka mi spod tyłka rower i ląduje parę metrów przede mną. Na szczęście mnie udaje się ustać na nogach. Zaczynam mieć wątpliwości , czy ten punkt będzie tak prosty jak się spodziewaliśmy. Po chwili jednak udaje się odnaleźć małe jeziorko w lesie. I jest punkt. 4:50. Czwarty i… ostatni punkt. Niewiele, ale tak czasem bywa.
Wracamy do mety. Myślimy już tylko o tym żeby znaleźć się w śpiworach. Około 5:45 meldujemy się na mecie. Zostawiamy rowery. Znajdujemy kawałek miejsca żeby rzucić karimaty i kładziemy się spać.
Po trzech godzinach pobudka. Mycie, pakowanie i idziemy na zakończenie imprezy. Wcześniej zostajemy mile zaskoczeni wspaniałym makaronem. Ogłoszenie wyników. Słabiutko ale byli słabsi od nas…
Jeszcze ostatnie pogaduchy, wrażenia i jakoś tak… wszyscy wiemy, że to już koniec w tym roku i chyba nikomu nie chce się wyjeżdżać… Bo co tu teraz robić przez te kilka miesięcy…. Tak przyszło mi do głowy, że po Masakrze… powinna się jeszcze odbyć Wigilia… ;-)
Ostatnia impreza i czas na podsumowanie… Nie, nie dziś, trzeba odpocząć… Podsumowanie będzie jak będą finalne wyniki. Wg moich wyliczeń wygląda, że w klasyfikacji generalnej skończę na 20 miejscu wśród mężczyzn, a Monika na 4 wśród kobiet. Czy tak będzie? Poczekamy.
Pakujemy brudne rowery i wracamy do domu. Moniki nówka przeszła dziś prawdziwy chrzest bojowy. To znaczy chrzest był na Funexie, ale dziś chyba rower miał większe wyzwania.

Fajna impreza, choć wynik nie był marzeniem. Wielkie dzięki dla organizatorów i współuczestników.
Debiut na tej imprezie. O tyle trudny, że po tygodniowej chorobie. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy jechać, bo wciąż nie czuję się najlepiej. Do tego Kosma do samego końca waha się czy pojedzie. Perspektywa nie wygląda więc zachęcająco… osłabiony, 15 godzin w nocy w lesie samemu przy zerowej temperaturze… Nie no, temperatura to akurat spoko, w poprzednich latach impreza odbywała się o ile pamiętam z relacji kolegów przy minus 15-20 :-)
W końcu jednak udaje się. Docieramy na start jakąś godzinę przed imprezą. Wieje, dzień wcześniej lało, tu ponoć nawet śnieg był widziany. Rejestracja, przygotowanie rowerów, ostatnie dylematy w co się ubrać, a co wziąć na drogę i idziemy na odprawę.
Start. Chwila zawahania przy wyjeździe z miasta, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze w… zupełnie ciemnym lesie. Do odnalezienie mamy 16 punktów. W zależności od czasu i tego co się będzie działo na trasie zakładamy odnalezienie 9-12 z nich.
PK5 - Jaz, drzewo na NE od drogi
Mimo, że w zupełnej ciemności jedzie się fajnie. Czuć wiatr ale na szczęście nie pada. Dobra, koniec asfaltu - czas na teren. Wjeżdżamy w jedną ze ścieżek i po chwili Monika zostaje w tyle. Okazuje się, że przeleciała przez kierownicę przejeżdżając przez jedną z kałuż. Na szczęście upadła na suchym i niezbyt twardym podłożu. Rozwidlenie ścieżek, to musi być gdzieś tu. Dojeżdża jeszcze jeden zawodnik. Przeczesujemy okoliczne drzewa. Nic. Wracam do mapy. Oczywiście, że nie tu. Musimy jeszcze kawałek dalej podjechać. Drugie podejście i mam. Wołam resztę ekipy. Podbijamy punkt. Jest 18:00 nieźle. W sumie nieco ponad godzina od momentu kiedy ruszyliśmy.
PK8 - Mostek na NW
Bez problemu wyjeżdżamy z lasu i jedziemy w stronę torów kolejowych. Tu spotykamy piechurów, każdy biegnie/jedzie po swojemu ale w końcu spotykamy się na punkcie. Byli pierwsi, ale nie musieli ciągnąć rowerów ;-) Łatwy punkt. 19.05 - dwie godziny dwa punkty jest dobrze.

Ciemność widzę...© djk71
Czas coś przekąsić. Prowadzimy rowery po torach wcinając batony. W międzyczasie gubię rękawiczkę. O nie… nie dziś… Na szczęście gubię ją na torach więc dość łatwo ją odnajduję. Chwilę później orientuję się, że jadę z otwartą kieszenią, w której mam aparat i kluczyki od auta. Bomba. Na szczęście nie wypadły.
PK3 - Szczyt górki, drzewo na E od przecinki
Nie lubię punktów typu szczyt górki. Zawsze w rzeczywistości okazuje się, że tych szczytów jest kilka. Jedziemy. Błotko, kałuże. Trafiamy na skrzyżowanie, które nie do końca widzimy na mapie. Brakuje drogi na wprost. Ruszamy w lewo, bo jest prawie na zachód. Lawirując między kałużami nie zauważam kiedy droga skręca i zamiast na zachód jedziemy na południe. Po 2km, kiedy ma być przecinka wiemy, że jesteśmy w złym miejscu. Wracamy, szukamy, błądzimy. Monika sugeruje żeby zrezygnować. Straciliśmy już sporo czasu. Nie poddaję się, proponuję objechanie lasu i dojazd do jeziora. I rzeczywiście jest woda. Niestety to chyba nie ta. Jeszcze kawałek. Nie widać wody ale w całkowitej ciemności może się okazać, że jest tuż obok. Kolejne skrzyżowanie i kolejne poszukiwania. Nic.
Wracając trafiamy na zawodnika, który przyjechał z drugiej strony. Czyli to musi być gdzieś tutaj. Jeszcze jedno podejście. Nie ma. Posiłek i podejmujemy decyzję o rezygnacji. Jest 22:00 Minęły trzy godziny od znalezienie poprzedniego punktu! Jedziemy na kolejny punkt. Błoto daje się Monice we znaki.
PK7 - Gruby buk przy skrzyżowaniu drogi poż. z drogą leśną , na SE
Ten punkt wydaje się być prosty. Tak się tylko wydaje. Choć odmierzamy odległości nie potrafimy odnaleźć punktu. Jednak szukanie drzewa w lesie jest trudne. Na ziemi ślady śniegu. A punktu nie ma. Podejście z drugiej strony i też echo ;-( Odpuszczamy, choć spędziliśmy tu sporo czasu.
PK9 - Południowo-zachodni narożnik ogrodzenia, przy drodze
W drodze do punktu spotykamy Ulę i Monikę. Chyba nam nie wierzą, że mamy dopiero 2 punkty, a już minęła ponad polowa czasu. One mają już siedem :-(
Na szczęście ten punkt jest banalny do odnalezienia. Jest 1:55. Prawie 7 godzin od odnalezienie poprzedniego punktu. Nasz nowy rekord. Mam nadzieję, że nigdy go nie pobijemy. Popas i analiza mapy. Monika nie chce już słyszeć o terenie. Wybieramy punkty blisko asfaltu. Jedziemy, niestety Monika nie czuje się najlepiej. Decydujemy się wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze tylko jeden punkt.
PK15 - Północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu
W pobliże punktu dojeżdżamy asfaltami. Niby łatwiej ale nudno. Monika czuje się już lepiej ale zaczyna ziewać. Zaraz się obudzi. Do punktu musimy dojechać terenem. Co więcej na mapie… nie ma jeziora ;-)
Jedziemy. Tu błoto jest bardzo śliskie. W pewnym, momencie ucieka mi spod tyłka rower i ląduje parę metrów przede mną. Na szczęście mnie udaje się ustać na nogach. Zaczynam mieć wątpliwości , czy ten punkt będzie tak prosty jak się spodziewaliśmy. Po chwili jednak udaje się odnaleźć małe jeziorko w lesie. I jest punkt. 4:50. Czwarty i… ostatni punkt. Niewiele, ale tak czasem bywa.
Wracamy do mety. Myślimy już tylko o tym żeby znaleźć się w śpiworach. Około 5:45 meldujemy się na mecie. Zostawiamy rowery. Znajdujemy kawałek miejsca żeby rzucić karimaty i kładziemy się spać.
Po trzech godzinach pobudka. Mycie, pakowanie i idziemy na zakończenie imprezy. Wcześniej zostajemy mile zaskoczeni wspaniałym makaronem. Ogłoszenie wyników. Słabiutko ale byli słabsi od nas…
Jeszcze ostatnie pogaduchy, wrażenia i jakoś tak… wszyscy wiemy, że to już koniec w tym roku i chyba nikomu nie chce się wyjeżdżać… Bo co tu teraz robić przez te kilka miesięcy…. Tak przyszło mi do głowy, że po Masakrze… powinna się jeszcze odbyć Wigilia… ;-)
Ostatnia impreza i czas na podsumowanie… Nie, nie dziś, trzeba odpocząć… Podsumowanie będzie jak będą finalne wyniki. Wg moich wyliczeń wygląda, że w klasyfikacji generalnej skończę na 20 miejscu wśród mężczyzn, a Monika na 4 wśród kobiet. Czy tak będzie? Poczekamy.
Pakujemy brudne rowery i wracamy do domu. Moniki nówka przeszła dziś prawdziwy chrzest bojowy. To znaczy chrzest był na Funexie, ale dziś chyba rower miał większe wyzwania.

Drugi raz na nowym rowerze - ciężki będzie miał żywot...© djk71
Fajna impreza, choć wynik nie był marzeniem. Wielkie dzięki dla organizatorów i współuczestników.
AktywnośćJazda na rowerze
Siłownia (6) - Wizualizacja celów
Siłownia (6) - Wizualizacja celów
Człowiek wciąż odkrywa prawdy oczywiste. Oczywiście, że wiedziałem o wizualizacji celów, słyszałem, czytałem, próbowałem, a dziś jednak po raz kolejny się zdziwiłem.
Po kolejnej przerwie spowodowanej pracą oraz drobnymi problemami z plecami dziś znów na siłowni. I od startu idzie kiepsko. Zbyt duże obciążenie, czy taki słaby jestem? Nie mam siły. Wysoki puls. Przerywam trzykrotnie ćwiczenie. Jestem bliski rezygnacji. Pójścia do domu. W pewnym momencie na rowerku zmieniam widok ze słupków na górkę i... co? Ja nie dojadę? Przecież już blisko do szczytu.
Dostaję kopa i zapominam o zmęczeniu. Jadę szybciej i już bez narzekania. Widać jak zbliżam się do celu. Zmęczony ale jedzie się już zupełnie inaczej.
Tak samo jest w pracy. Jeśli widać jakiś cel, jakiś szczyt górki, ale konkretny, jasno określony to człowiekowi się chce, ma siły, robi to z entuzjazmem. Przynajmniej ja tak mam. To nic, jeśli potem się okaże, że są kolejne górki do zdobycia. To będą kolejne cele.
Gorzej kiedy człowiek się mozolnie wdrapuje, nie do końca widząc ten szczyt, a co gorsza nie wiedząc, czy jest sens tam wchodzić... Albo jeszcze gorzej... kiedy miał tu wejść, a potem ktoś mu mówi, że właściwie to on by wolał żeby wszedł zupełnie gdzie indziej...
Człowiek wciąż odkrywa prawdy oczywiste. Oczywiście, że wiedziałem o wizualizacji celów, słyszałem, czytałem, próbowałem, a dziś jednak po raz kolejny się zdziwiłem.
Po kolejnej przerwie spowodowanej pracą oraz drobnymi problemami z plecami dziś znów na siłowni. I od startu idzie kiepsko. Zbyt duże obciążenie, czy taki słaby jestem? Nie mam siły. Wysoki puls. Przerywam trzykrotnie ćwiczenie. Jestem bliski rezygnacji. Pójścia do domu. W pewnym momencie na rowerku zmieniam widok ze słupków na górkę i... co? Ja nie dojadę? Przecież już blisko do szczytu.
Dostaję kopa i zapominam o zmęczeniu. Jadę szybciej i już bez narzekania. Widać jak zbliżam się do celu. Zmęczony ale jedzie się już zupełnie inaczej.
Tak samo jest w pracy. Jeśli widać jakiś cel, jakiś szczyt górki, ale konkretny, jasno określony to człowiekowi się chce, ma siły, robi to z entuzjazmem. Przynajmniej ja tak mam. To nic, jeśli potem się okaże, że są kolejne górki do zdobycia. To będą kolejne cele.
Gorzej kiedy człowiek się mozolnie wdrapuje, nie do końca widząc ten szczyt, a co gorsza nie wiedząc, czy jest sens tam wchodzić... Albo jeszcze gorzej... kiedy miał tu wejść, a potem ktoś mu mówi, że właściwie to on by wolał żeby wszedł zupełnie gdzie indziej...