Po pracy był rower. Wróciłem, krótka rozmowa przez telefon i... mało mi... idę pobiegać. Krótko, ale z kilkoma mocniejszymi przebieżkami.
W sumie cieszę się, że wyszedłem.
Cieszę się z całego stycznia. Treningów nie brakowało. I mam wrażenie, że widać pierwsze efekty, niższy puls, większa trochę prędkość w bieganiu i przede wszystkim powrót na rower.
Podsumowując:
- 24 aktywności, w tym:
- 14 x bieganie - 123,20 km (najdłuższy dystans 16,94 km)
- 11 x rower - 360,79 km (najdłuższy dystans 54,89 km)
Razem: 483,99 km
Zaraz (prawie) po pracy rowerek. Trening niby tylko godzinny, ale z dwukrotnym młynkowaniem. W sumie spoko, tylko puls zbyt wysoki, choć i tak bardzo odległy od moich rekordów. Ostatnio ogólnie jest dużo niżej...
Wieczorny bieg z podbiegami na końcu. Nie licząc dymu z kominów, całkiem przyjemnie.
Podbiegi, które kiedyś straszyły i po głowie chodziły myśli jak je skrócić, albo czy na dziś nie wystarczy, bo jestem zmęczony, dziś... zupełnie inne... po prostu do zrobienia... Fajnie, że oprócz kondycji widać też zmiany w głowie... Wolne, bo wolne, ale postępy jakieś są. Oby tak dalej.
W pierwszej części tempo szybsze, a puls niższy niż miesiąc temu, przy podbiegach oczywiście wyższy.
Po porannych 17 km przyszedł czas na rower. Nie wiem, czy to do końca przemyślane, ale zobaczymy jak zareaguje organizm.
O ile rano byłem zaskoczony relatywnie niskim tętnem przy bieganiu, to teraz mam problem w pierwszej części treningu utrzymać się w niskim pulsie. Udaje mi się to jadąc z górki albo pedałując na lekkim przełożeniu przy prędkości 10-15 km/h. Po pół godzinie zaczyna lać. Zakładam kurtkę. Chwilę później spotykam dawno niewidzianego Marcina. Z uwagi na trening i warunki pogodowe zamieniamy tylko kilka zdań i każdy mknie w swoją stronę.
W drugiej części treningu mam zmniejszyć kadencję i zwiększyć puls... to oznacza twardsze przełożenia. Łatwo nie jest, chyba się już przyzwyczaiłem do szybkiego kręcenia. Ale dzielnie walczę do samego końca.
Na ostatnich górkach czuję trening w nogach :-) To dobrze, tak ma być :-)
Wracam do domu i... cała radość z dzisiejszych treningów idzie się kochać.
Od trzydziestu lat jestem miłośnikiem punk rocka i jak to śpiewa jedna z kapel: Jestem punkowcem mam swój zwariowany świat,który jest dla was niepojęty. Mimo to życie nauczyło mnie że jednak nie zawsze warto mówić co się myśli, czy to w pracy, czy w domu. Czasem lepiej zostawić to dla siebie. Życie mnie tego nauczyło, ale czasem i mnie się coś wymsknie... jedno zdanie... Czasem to wystarczy...
Wczorajszy trening rowerowy czułem wieczorem. Zastanawiałem się, czy będę w stanie dziś biec. Ruszyłem i... spoko. O dziwo stosunkowo niski puls. Fakt, że zgodnie z planem biegłem wolno, ale i tak jak na mnie bardzo niski. Czyżby efekt wczorajszego zmęczenia?
Po powrocie do domu dylemat Kubusia: Który słoiczek wybrać?
Wczoraj wieczorem szybkie bieganie. Dziś rower. Ruszam i od razu niespodzianka. Co prawda rano widziałem, że jest mżawka i mgła, ale miałem nadzieję, że przejdzie. Nie dość, że nie przeszło to z każdą chwilą będzie gorzej.
Może w takim razie do lasu, żeby uciec przed bezmyślnymi kierowcami. Jest to jakiś pomysł, choć nie jestem pewien, czy najlepszy jeśli chodzi o dzisiejszy trening. Po chwili już jestem pewien. Pomysł był fatalny. W lesie lodowisko. Na góralu miałbym chociaż szersze opony... w przełajówce są zdecydowanie węższe. Co prawda jest bieżnik, ale niewiele pomaga na lodzie. Do tego mamy w lesie... polowanie. Nie pamiętam kiedy to widziałem u nas...
Docieram do asfaltu, włączam wszystkie lampki i ruszam. Może nic mnie nie przejedzie. Na szczęście kierowcy chyba sami mocno wystraszeni. Niestety dodatkowym utrudnieniem jest dla mnie mżawka... Widać niezbyt wiele...
Rano wyszedłem do pracy wcześniej z myślą, że wcześniej wrócę i po biegnę za dnia... Wróciłem normalnie, do tego od razu padłem i usnąłem. Ale nie ma zmiłuj, obudziłem się i... na obiad trzeba dopiero zasłużyć... Choć dziś to raczej obiadokolacja... żeby nie powiedzieć... późna kolacja.
Jedzenie... właśnie... treningi już idą... trzeba jeszcze popracować nad jedzeniem. Co prawda spodnie sugerują, że schudłem, ale waga nie potwierdza... Czyżby więc spodnie się rozciągnęły? :-)
Po wczorajszym nocnym bieganiu o dziwo nie czuje zmęczenia. Dziś w planach lekki trening więc kusi żeby potem poprawić lekkim biegiem.
Ruszam wieczorem i od razu z wyższym pulsem niż powinienem. Nie potrafię zejść do zadanego... Trudno jadę. Młynkowanie urozmaica trening i... przy okazji daje trochę w kość. Na tyle mocno, że wiem, że za zamiast rozbieganie wystarczy dziś rower.
Wczoraj i przedwczoraj nic nie udało się zrobić. Dziś wyjazd na delegację o 6:00, powrót o 22:15. Czyli... trzeci dzień bez treningu...? Nie tak być nie może. Chwila odpoczynku, przebieram się i o 22:45 ruszam pobiegać.
W planach krótki, ale intensywny trening. I rzeczywiście taki jest. Interwały robią swoje ;)
Od razu mamy wyjaśnienie drugiej części tytułu dzisiejszego wpisu: takie wysokie tętno wyszło... Pewnie wpływ na nie miał fakt, że przy pierwszym kilometrze zatrzymało się koło mnie auto i usłyszałem: "Na Twoim miejscu bym tu nie biegał" - Zabrzmiało jak groźba, okoliczności przyrody nieciekawe - pusta droga, las, ja i koleś (a chyba nawet kolesie) w aucie... Po chwili dopiero doczekałem się wyjaśnienia, że chodzi o... Wielkie bandy dzików... No fakt, zapomniałem o nich... Przez resztę treningu mocno się rozglądałem :-)
A co do pierwszej części tytułu to wyjaśnienie jest na zdjęciu... W drodze do domu odebrałem przesyłkę z paczkomatu...