3 miejsce w Silesia Cup MTB 2008
Sobota, 31 maja 2008
· Komentarze(17)
Kategoria śląskie, W towarzystwie, do 50km, Z kamerą wśród..., Zawody
3 miejsce w Silesia Cup MTB 2008
Niestety nie ja. Plany były inne, a wyszło jak zwykle. Ale tym razem wyszło... świetnie.
Nie udało mi się wystartować więc wcale mi się nie chciało przyjeżdżać. Wiku jednak bardzo nalegał, więc wziąłem chłopaków (i ich rowery) i pojechaliśmy do Chorzowa. Wiktor był zawiedziony, że z racji wieku nie może wystartować w normalnych zawodach ale w końcu skusił się na dziecięce (chociaż i tak wcześniej było: "Tata, co to jest 1km..."). Kiedy numer startowy zawisł na jego rowerze, Igor również poczuł chęć rywalizacji (czyt. posiadania numerka). Mimo, że jest młodszy niż regulamin przewidywał udało się go zapisać (jak się okazało było więcej takich maluchów).
I wtedy się zaczęło... prasa, radio, telewizja... :)
Po chwili start i jak burza poszedł Wiku.
I dawał tak, aż do końca...
Igor nie był gorszy, ledwie nadążyłem za nim biec wzdłuż trasy.
Były trudne chwile, ale jeżdżenie po trawie wbrew pozorom nie należy do łatwych...
Myślałem, że nie da rady, ale był dzielny i z uśmiechem na twarzy dotarł do mety.
W oczekiwaniu na wyniki zwiedziliśmy coś co dumnie nosiło nazwę targów.
Wiku w międzyczasie próbował sił w streetsurfingu i... dawał radę, nie wiem jak się można na tym utrzymać....
W końcowej klasyfikacji Wiku zajął 3 miejsce w swojej kategorii, Igu był poza podium, ale również dostał nagrodę ("tylko dwie").
Zmęczeni, upał był koszmarny, w końcu wrócilismy do domu.
"Duży" wyścig widzieliśmy tylko momentami, podobnie jak zawody BMX.
Wieczorkiem, po długiej przerwie (jak to spytał brat: brak czasu, czy celu - w sumie to sam nie wiem) wybrałem się na chwilkę na rower.
Tuż obok bloku spotkałem sąsiada i... zrobiliśmy wspólnie krótką rundkę po okolicznych lasach. Okazało się, że sąsiad tak często pedałuje po okolicy. Ale tak to jest jak się zna sąsiadów tak dobrze jak ja...
W sumie wyszedł sympatyczny dzionek, ale wciąż tęsknię za Bieszczadami...
Niestety nie ja. Plany były inne, a wyszło jak zwykle. Ale tym razem wyszło... świetnie.
Nie udało mi się wystartować więc wcale mi się nie chciało przyjeżdżać. Wiku jednak bardzo nalegał, więc wziąłem chłopaków (i ich rowery) i pojechaliśmy do Chorzowa. Wiktor był zawiedziony, że z racji wieku nie może wystartować w normalnych zawodach ale w końcu skusił się na dziecięce (chociaż i tak wcześniej było: "Tata, co to jest 1km..."). Kiedy numer startowy zawisł na jego rowerze, Igor również poczuł chęć rywalizacji (czyt. posiadania numerka). Mimo, że jest młodszy niż regulamin przewidywał udało się go zapisać (jak się okazało było więcej takich maluchów).
I wtedy się zaczęło... prasa, radio, telewizja... :)
Po chwili start i jak burza poszedł Wiku.
I dawał tak, aż do końca...
Igor nie był gorszy, ledwie nadążyłem za nim biec wzdłuż trasy.
Były trudne chwile, ale jeżdżenie po trawie wbrew pozorom nie należy do łatwych...
Myślałem, że nie da rady, ale był dzielny i z uśmiechem na twarzy dotarł do mety.
W oczekiwaniu na wyniki zwiedziliśmy coś co dumnie nosiło nazwę targów.
Wiku w międzyczasie próbował sił w streetsurfingu i... dawał radę, nie wiem jak się można na tym utrzymać....
W końcowej klasyfikacji Wiku zajął 3 miejsce w swojej kategorii, Igu był poza podium, ale również dostał nagrodę ("tylko dwie").
Zmęczeni, upał był koszmarny, w końcu wrócilismy do domu.
"Duży" wyścig widzieliśmy tylko momentami, podobnie jak zawody BMX.
Wieczorkiem, po długiej przerwie (jak to spytał brat: brak czasu, czy celu - w sumie to sam nie wiem) wybrałem się na chwilkę na rower.
Tuż obok bloku spotkałem sąsiada i... zrobiliśmy wspólnie krótką rundkę po okolicznych lasach. Okazało się, że sąsiad tak często pedałuje po okolicy. Ale tak to jest jak się zna sąsiadów tak dobrze jak ja...
W sumie wyszedł sympatyczny dzionek, ale wciąż tęsknię za Bieszczadami...