Wpisy archiwalne w kategorii
Czechy
Dystans całkowity: | 307.40 km (w terenie 138.59 km; 45.08%) |
Czas w ruchu: | 33:12 |
Średnia prędkość: | 9.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.70 km/h |
Suma podjazdów: | 2049 m |
Maks. tętno maksymalne: | 189 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (82 %) |
Suma kalorii: | 7750 kcal |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 34.16 km i 3h 41m |
Więcej statystyk |
AktywnośćBieganie
Dystans4.43 km
Czas w ruchu00:30
Vśrednia6:46 min/km
VMAX2:08 min/km
Podjazdy 30 m
Czechy - przed śniadaniem
Późnym wieczorem przyjazd do hotelu w Beroun w pobliżu Pragi. O stolicy Czech nawet nie myślimy. Nie ma na to czasu.
Rano pobudka i szybka rundka po miasteczku.


Rześko.
Rano pobudka i szybka rundka po miasteczku.

Beroun Rynek© djk71

Beroun© djk71
Rześko.

Beroun© djk71
AktywnośćWędrówka
Dystans6.59 km
W terenie6.59 km
Czas w ruchu02:38
Vśrednia2.50 km/h
VMAX9.07 km/h
Podjazdy289 m
Ostas - skalne miasto
Po wymeldowaniu się ruszamy do domu.
Po drodze postanawiamy jednak zatrzymać się w jednym z czeskich skalnych miast - Ostas.
Może nie jest ono najbardziej znane, ale ponoć urocze i nie tak tłoczne jak niektóre inne.

I choć na parkingu jest kilkadziesiąt samochodów, a na trasie spotykamy ludzi to tłoku rzeczywiście nie ma.

I choć przez ostatnie kilka dni napatrzyłem się na skały to... znów robią na mnie olbrzymie wrażenie.

Niektóre wyglądają jakby je ktoś zasadził...

Wiele z nich jest opisanych żeby nie trzeba się było zastanawiać co przedstawiają.

Z góry znów piękne widoki.

Zaczęliśmy od Górnego Labiryntu.
Przed nami jeszcze dolny....

Spokojnie podziwiamy kolejne miejsca.

Po raz kolejny widzę takie oznaczenia. Ktoś wie co oznaczają?

Bardzo podobają mi się oznaczenia na wypadek problemów. Czytelne i jednoznaczne.

Czy pisałem wcześniej, że się zastanawiałem jak to wszystko powstało?

Jest to niesamowite.

Czasem próbujemy patrzeć na okolicę z innej perspektywy.

Niektóre skały są potężne, na niektóre nawet wspinają się ludzie (bez kasków).

Kolejny dzień kiedy świetnie się bawimy.
Dziś mamy lekką głupawkę... Ale chyba było coś w opisie, że tu można bawić się jak dzieci :-)

Piotrka bawią niektóre czeskie słowa... :-)

Ogólnie zauważamy, że tu trasy są zdecydowanie mniej zabezpieczone, nie ma tylu barierek... Czy to oznaka większej odpowiedzialności ludzi, czy mniejsza troska ze strony właścicieli terenu?
Miejscami jednak jest cywilizacja... schody...

Pod nogami pojawia się piasek.

Nic dziwnego skoro to piaskowiec.

Czasem błądząc w tym skalnym labiryncie trzeba szukać wyjścia...

Łatwo nie jest...

Miejscami jest też nisko i ciasno... wiem coś o tym :-)

I tak dobiegł końca nasz wypad. Inny niż planowaliśmy, ale chyba żaden z nas tego nie żałuje.
Było pięknie. Była okazja odpocząć, pochodzić, zrelaksować się, ale też poważnie (a czasem wręcz przeciwnie) porozmawiać...
Dzięki Piotrze za pomysł i za realizację. Było super.
Po drodze postanawiamy jednak zatrzymać się w jednym z czeskich skalnych miast - Ostas.
Może nie jest ono najbardziej znane, ale ponoć urocze i nie tak tłoczne jak niektóre inne.

Uwaga! Kamień u góry© djk71
I choć na parkingu jest kilkadziesiąt samochodów, a na trasie spotykamy ludzi to tłoku rzeczywiście nie ma.

Ciasno tu© djk71
I choć przez ostatnie kilka dni napatrzyłem się na skały to... znów robią na mnie olbrzymie wrażenie.

Spod skał patrząc na... skały© djk71
Niektóre wyglądają jakby je ktoś zasadził...

Wygląda jakby te skały tu rosły© djk71
Wiele z nich jest opisanych żeby nie trzeba się było zastanawiać co przedstawiają.

Diabelski wóz© djk71
Z góry znów piękne widoki.

Pięknie© djk71
Zaczęliśmy od Górnego Labiryntu.
Przed nami jeszcze dolny....

Tam też pójdziemy© djk71
Spokojnie podziwiamy kolejne miejsca.

Kto tu drzewo zasadził?© djk71
Po raz kolejny widzę takie oznaczenia. Ktoś wie co oznaczają?

Widzę to po raz kolejny, co to?© djk71
Bardzo podobają mi się oznaczenia na wypadek problemów. Czytelne i jednoznaczne.

Na wypadek problemów© djk71
Czy pisałem wcześniej, że się zastanawiałem jak to wszystko powstało?

Super klimat© djk71
Jest to niesamowite.

Kość?© djk71
Czasem próbujemy patrzeć na okolicę z innej perspektywy.

Przez oczko© djk71
Niektóre skały są potężne, na niektóre nawet wspinają się ludzie (bez kasków).

Można focić bez przerwy© djk71
Kolejny dzień kiedy świetnie się bawimy.
Dziś mamy lekką głupawkę... Ale chyba było coś w opisie, że tu można bawić się jak dzieci :-)

Ślicznie tu© djk71
Piotrka bawią niektóre czeskie słowa... :-)

Skały, skały...© djk71
Ogólnie zauważamy, że tu trasy są zdecydowanie mniej zabezpieczone, nie ma tylu barierek... Czy to oznaka większej odpowiedzialności ludzi, czy mniejsza troska ze strony właścicieli terenu?
Miejscami jednak jest cywilizacja... schody...

Są i schody© djk71
Pod nogami pojawia się piasek.

Potężny piaskowiec© djk71
Nic dziwnego skoro to piaskowiec.

Super skała© djk71
Czasem błądząc w tym skalnym labiryncie trzeba szukać wyjścia...

Jedyne wyjście?© djk71
Łatwo nie jest...

Ślicznie© djk71
Miejscami jest też nisko i ciasno... wiem coś o tym :-)

Kilka razy w głowę się uderzyłem© djk71
I tak dobiegł końca nasz wypad. Inny niż planowaliśmy, ale chyba żaden z nas tego nie żałuje.
Było pięknie. Była okazja odpocząć, pochodzić, zrelaksować się, ale też poważnie (a czasem wręcz przeciwnie) porozmawiać...
Dzięki Piotrze za pomysł i za realizację. Było super.
AktywnośćWędrówka
Dystans12.46 km
W terenie10.00 km
Czas w ruchu04:03
Vśrednia3.08 km/h
VMAX8.06 km/h
Podjazdy459 m
Po czeskiej stronie
Czytając informacje na blogu Hasających Zajęcy nie możemy nie wybrać się za naszą południową granicę. Szczególnie, że z kwatery mamy tam kilka kilometrów. Zostawimy auto i ruszamy w góry.
Jeszcze przed wejściem do lasu podziwiamy pomysłowość naszych sąsiadów :-)

Mając w pamięci wczorajszy Narożnik i zabójstwo jakie tam miało miejsce dzisiejszy pierwszy punkt wydaje się być naturalną kontynuacją :-)

Wszechobecne w lesie mchy jakoś przywodzą mi na myśl klimaty z Tolkiena.

Dość szybko trafiamy na dawno nie widziane :-) skały.
I znów jest pięknie

Niektóre miejsca naprawdę nie pozwalają wierzyć, że to stworzyła natura... Próbuję znów doszukać się tu ręki człowieka, albo raczej kosmitów.

I znów nogi same niosą.

Oczy i obiektyw aparatu wyszukują coraz to ciekawsze kształty.

Podoba mi się to połączenie skał i mchu.

Idziemy i... znów jesteśmy sami. Nie ma nikogo.

Zupełnie nam to nie przeszkadza.

Wręcz przeciwnie. Żal nam tylko tych, którzy tłoczą się gdzieś w kurortach lub na najbardziej znanych miejscówkach.

Po raz kolejny widoki zaskakują.

Jest pięknie.

Kiedy siadamy na jednej ze skał spotykamy w końcu ludzi. Najpierw kilkoro Czechów, a potem rodzinka z Polski wita nas: "Dzień doby, a my Panów spotkaliśmy wczoraj". Jesteśmy w szoku - wczoraj byliśmy na polskich szlakach. "Rozmawiali Panowie na temat erozji i wietrzenia skał, a ja jestem na ten temat bardzo wyczulony" mówi mężczyzna.
Zupełny szok. Biorąc pod uwagę, że niezbyt wielu ludzi mijaliśmy wczoraj, że byliśmy w innym kraju, że na ten temat rozmawialiśmy może kilka minut... to jest niezły zbieg okoliczności :-)

Maszerujemy dalej. Ładnie mają oznaczone szlaki.

Żeby nam się nie nudziło pojawiają się skalne zagadki. '

Niektóre naprawdę wyglądają jakby rzeźbione.

W planach był o wiele dłuższy dystans.

Niestety problemy żołądkowe sprawiły, że musieliśmy skrócić trasę.

Po tym co zobaczyliśmy wiem na pewno, że jeszcze tu wrócę żeby zobaczyć resztę.

Mam wrażenie, że czeska strona Gór Stołowych jest jeszcze piękniejsza niż polska.

Wracamy na kwaterę, ogarniamy się i dziś jedziemy na kolację do Kudowy Zdrój.

Pomimo porannych problemów żołądkowych postanawiam zaszaleć kulinarnie :-)


Bez konsekwencji ;-)
I znów kolejny udany dzień. Po powrocie pakujemy się, bo... rano trzeba się wymeldować... Szybko to zleciało.
Jeszcze przed wejściem do lasu podziwiamy pomysłowość naszych sąsiadów :-)

Pomysłowo© djk71
Mając w pamięci wczorajszy Narożnik i zabójstwo jakie tam miało miejsce dzisiejszy pierwszy punkt wydaje się być naturalną kontynuacją :-)

Trochę strach© djk71
Wszechobecne w lesie mchy jakoś przywodzą mi na myśl klimaty z Tolkiena.

Jest klimat... jeszcze mgieł brakuje..© djk71
Dość szybko trafiamy na dawno nie widziane :-) skały.

Kolejna skała© djk71

Brama?© djk71
Niektóre miejsca naprawdę nie pozwalają wierzyć, że to stworzyła natura... Próbuję znów doszukać się tu ręki człowieka, albo raczej kosmitów.

I że niby natura to wyrzeźbiła?© djk71
I znów nogi same niosą.

Chce się iść© djk71
Oczy i obiektyw aparatu wyszukują coraz to ciekawsze kształty.

A czyja to głowa wystaje?© djk71
Podoba mi się to połączenie skał i mchu.

Skały i mchy© djk71
Idziemy i... znów jesteśmy sami. Nie ma nikogo.

Coś być musi do cholery za zakrętem...© djk71
Zupełnie nam to nie przeszkadza.

Między skałami© djk71
Wręcz przeciwnie. Żal nam tylko tych, którzy tłoczą się gdzieś w kurortach lub na najbardziej znanych miejscówkach.

Idziemy© djk71
Po raz kolejny widoki zaskakują.

Nie spadnie?© djk71
Jest pięknie.

A to co?© djk71
Kiedy siadamy na jednej ze skał spotykamy w końcu ludzi. Najpierw kilkoro Czechów, a potem rodzinka z Polski wita nas: "Dzień doby, a my Panów spotkaliśmy wczoraj". Jesteśmy w szoku - wczoraj byliśmy na polskich szlakach. "Rozmawiali Panowie na temat erozji i wietrzenia skał, a ja jestem na ten temat bardzo wyczulony" mówi mężczyzna.
Zupełny szok. Biorąc pod uwagę, że niezbyt wielu ludzi mijaliśmy wczoraj, że byliśmy w innym kraju, że na ten temat rozmawialiśmy może kilka minut... to jest niezły zbieg okoliczności :-)

Flaga na maszt© djk71
Maszerujemy dalej. Ładnie mają oznaczone szlaki.

Oznaczenia czytelne© djk71
Żeby nam się nie nudziło pojawiają się skalne zagadki. '

A co to?© djk71
Niektóre naprawdę wyglądają jakby rzeźbione.

Ślimak?© djk71
W planach był o wiele dłuższy dystans.

Żółw?© djk71
Niestety problemy żołądkowe sprawiły, że musieliśmy skrócić trasę.

A to co?© djk71
Po tym co zobaczyliśmy wiem na pewno, że jeszcze tu wrócę żeby zobaczyć resztę.

Znów ślimak?© djk71
Mam wrażenie, że czeska strona Gór Stołowych jest jeszcze piękniejsza niż polska.

Jest i grzybek© djk71
Wracamy na kwaterę, ogarniamy się i dziś jedziemy na kolację do Kudowy Zdrój.

Czas na muzykę© djk71
Pomimo porannych problemów żołądkowych postanawiam zaszaleć kulinarnie :-)

Gorgonzola e Pere© djk71

Lemoniada© djk71
Bez konsekwencji ;-)
I znów kolejny udany dzień. Po powrocie pakujemy się, bo... rano trzeba się wymeldować... Szybko to zleciało.
AktywnośćWędrówka
Dystans30.14 km
W terenie20.00 km
Czas w ruchu09:40
Vśrednia3.12 km/h
VMAX16.20 km/h
Podjazdy848 m
Pięknie, ambitnie i ciężko, czyli zmiana planów
Kilka miesięcy temu w trakcie jednego ze spotkań Piotrek zaproponował męski wyjazd w góry. Do końca nie wiedziałem, czy zrobił to żartem, czy z nadzieją, że się nie zgodzę :-) ale... podłapałem temat. Tym bardziej, że pomysł był zwariowany. Siedem dni marszu z Gór Opawskich do Świeradowa w Górach Izerskich. Ponad 200 km z plecakami i... bez żadnego wcześniejszego doświadczenia w takich wędrówkach. Mnie nawet chodziło po głowie żeby część przebiec... A co? Nie takie głupoty już robiłem.
Czas mijał, a pandemia skutecznie zniechęcała do budowania formy, tej biegowej też. Pierwszy, czerwcowy termin wyjazdu też został przełożony, bo granica z Czechami była zamknięta.
W końcu udało się ustalić kolejny. Trasa z grubsza wytyczona okazała się być dłuższa... 240 km... I do tego mamy 6, no może 6,5 dnia. To w praktyce oznacza 40 km dziennie. Jak na nowicjuszy to... dużo...

Pakujemy się. Każdy oddzielnie i... każdy... przesadza... Średnio prawie o... 100%. Wagowo.
Obaj doszliśmy do wniosku, że 9-10kg plecak to maks. Ostatecznie mój waży chyba ok. 16-17 - bez wody. Piotrka podobnie. Dobrze chociaż, że zmieściliśmy się w plecakach, choć mój przyjaciel próbował różnych wariantów.

Ruszamy w środę rano. Pełni optymizmu dzielnie maszerujemy.

Dość szybko przekraczamy granicę czeską.

Zaczynają się górki. Idzie się spokojnie, choć pierwsze kilometry poświęcamy na dopasowanie plecaków, chwilę trwa zanim dobrze leżą na plecach. Póki co pogoda dopisuje, nie jest zbyt gorąco.

Przechodzimy przez malutką, choć malowniczą wioskę Rejviz.

Ładnie, choć pojawia się dość sporo turystów, rowerzystów...

Na szczęście po chwili zabudowania się kończą, a my schodzimy znów na szlak w lesie.

Tu zdecydowanie lepiej.

Maszerujemy, rozmawiamy i zatrzymujemy się tylko po to by zerknąć na panoramy okolicy.

Szlaki dobrze oznakowane. Nawet tam gdzie była wycinka.
Po ok. 20 km docieramy na Zlaty Chlum. Jest dobrze. Czas na chwilę przerwy. O ile na trasie było pusto to tutaj jest trochę ludzi - większość to pewnie turyści, który postanowili zdobyć szczyt ruszając z pobliskiego Jesenika.

Po chwili przerwy ruszamy dalej - właśnie w stronę Jesenika.

Póki co idzie się całkiem przyjemnie. Ciężar plecaków niestety daje o sobie znać ;-(

Mimo dobrego oznakowania udaje nam się przegapić jeden z zakrętów. Chyba zbytnio się zagadaliśmy. Musieliśmy wyglądać na profesjonalistów, którzy wiedzą co robią, bo podążająca za nami Czeszka chyba nam w pełni zaufała :-) Po chwili musiała wracać za nami.

Schodzimy w Jeseniku. Od jakiegoś czasu świeci już mocniej słońce. Czujemy lekkie zmęczenie. Postanawiamy nieco zmodyfikować trasę do Lipova Lazne.

Chcieliśmy pójść nieco na skróty, w efekcie dostajemy mało przyjemny odcinek asfaltową drogą bez pobocza. Obaj marzymy, o tym żeby skończył się jak najszybciej.
Na domiar złego zaczynają dawać znać o sobie plecy i... szybko, zbyt szybko pojawiające się pęcherze na stopach ;-(
Docieramy do miasteczka. Za nami 30 km. Przed nami jeszcze zaplanowana dycha. Tylko... mamy problem z chodzeniem, a i godzina późniejsza niż planowaliśmy, a przed nami podejście w góry. Jeśli pójdziemy skończymy w górach w nocy. O ile... dojdziemy, bo każdy kolejny krok to problem, ból...

Siadamy na ławeczce. Nawadniamy się i dyskutujemy co dalej. Choć obaj nie bardzo jesteśmy z tego zadowoleni to musimy przyznać się, że chyba cel był zbyt ambitny. Do tego ciężar na plecach nie pomógł. Nie tak to miało być, ale podejmujemy decyzję. Kończymy. Ten wyjazd to miała być przyjemność (i póki co była). Wiemy jednak, że nawet gdybyśmy jutro ruszyli dalej to... byłaby to walka o przetrwanie.
Decydujemy się na wezwanie wsparcia. jakieś dwie godziny później jesteśmy tam, skąd zaczęliśmy.
Trochę żal, ale to była dobra decyzja. Sam dzień też był ogólnie udany. Na pewno wiele się nauczyliśmy. Będziemy o tym jeszcze dyskutować przez kolejne dni, bo to, że zakończyliśmy inaczej niż planowaliśmy, nie znaczy, że skończyliśmy wyjazd zupełnie. :-)
Czas mijał, a pandemia skutecznie zniechęcała do budowania formy, tej biegowej też. Pierwszy, czerwcowy termin wyjazdu też został przełożony, bo granica z Czechami była zamknięta.
W końcu udało się ustalić kolejny. Trasa z grubsza wytyczona okazała się być dłuższa... 240 km... I do tego mamy 6, no może 6,5 dnia. To w praktyce oznacza 40 km dziennie. Jak na nowicjuszy to... dużo...

Napój mocy i startujemy© djk71
Pakujemy się. Każdy oddzielnie i... każdy... przesadza... Średnio prawie o... 100%. Wagowo.
Obaj doszliśmy do wniosku, że 9-10kg plecak to maks. Ostatecznie mój waży chyba ok. 16-17 - bez wody. Piotrka podobnie. Dobrze chociaż, że zmieściliśmy się w plecakach, choć mój przyjaciel próbował różnych wariantów.

Bagaż chyba zbyt duży© djk71
Ruszamy w środę rano. Pełni optymizmu dzielnie maszerujemy.

Zaczynamy w Górach Opawskich© djk71
Dość szybko przekraczamy granicę czeską.

I już po czeskiej stronie© djk71
Zaczynają się górki. Idzie się spokojnie, choć pierwsze kilometry poświęcamy na dopasowanie plecaków, chwilę trwa zanim dobrze leżą na plecach. Póki co pogoda dopisuje, nie jest zbyt gorąco.

Zaczynają się górki© djk71
Przechodzimy przez malutką, choć malowniczą wioskę Rejviz.

Strasznie, czy śmiesznie?© djk71
Ładnie, choć pojawia się dość sporo turystów, rowerzystów...

Ładnie© djk71
Na szczęście po chwili zabudowania się kończą, a my schodzimy znów na szlak w lesie.

Lubię takie domki© djk71
Tu zdecydowanie lepiej.

Którędy teraz?© djk71
Maszerujemy, rozmawiamy i zatrzymujemy się tylko po to by zerknąć na panoramy okolicy.

To lubię© djk71
Szlaki dobrze oznakowane. Nawet tam gdzie była wycinka.

Maszerujemy z plecakami© djk71

Zlaty Chlum© djk71
Po chwili przerwy ruszamy dalej - właśnie w stronę Jesenika.

W dole Jesenik© djk71
Póki co idzie się całkiem przyjemnie. Ciężar plecaków niestety daje o sobie znać ;-(

Dziwnie to wygląda© djk71
Mimo dobrego oznakowania udaje nam się przegapić jeden z zakrętów. Chyba zbytnio się zagadaliśmy. Musieliśmy wyglądać na profesjonalistów, którzy wiedzą co robią, bo podążająca za nami Czeszka chyba nam w pełni zaufała :-) Po chwili musiała wracać za nami.

Drzew nie ma, ale oznaczenia pozostały© djk71
Schodzimy w Jeseniku. Od jakiegoś czasu świeci już mocniej słońce. Czujemy lekkie zmęczenie. Postanawiamy nieco zmodyfikować trasę do Lipova Lazne.

Ciekawe© djk71
Chcieliśmy pójść nieco na skróty, w efekcie dostajemy mało przyjemny odcinek asfaltową drogą bez pobocza. Obaj marzymy, o tym żeby skończył się jak najszybciej.
Na domiar złego zaczynają dawać znać o sobie plecy i... szybko, zbyt szybko pojawiające się pęcherze na stopach ;-(
Docieramy do miasteczka. Za nami 30 km. Przed nami jeszcze zaplanowana dycha. Tylko... mamy problem z chodzeniem, a i godzina późniejsza niż planowaliśmy, a przed nami podejście w góry. Jeśli pójdziemy skończymy w górach w nocy. O ile... dojdziemy, bo każdy kolejny krok to problem, ból...

Tu skończyliśmy© djk71
Siadamy na ławeczce. Nawadniamy się i dyskutujemy co dalej. Choć obaj nie bardzo jesteśmy z tego zadowoleni to musimy przyznać się, że chyba cel był zbyt ambitny. Do tego ciężar na plecach nie pomógł. Nie tak to miało być, ale podejmujemy decyzję. Kończymy. Ten wyjazd to miała być przyjemność (i póki co była). Wiemy jednak, że nawet gdybyśmy jutro ruszyli dalej to... byłaby to walka o przetrwanie.
Decydujemy się na wezwanie wsparcia. jakieś dwie godziny później jesteśmy tam, skąd zaczęliśmy.
Trochę żal, ale to była dobra decyzja. Sam dzień też był ogólnie udany. Na pewno wiele się nauczyliśmy. Będziemy o tym jeszcze dyskutować przez kolejne dni, bo to, że zakończyliśmy inaczej niż planowaliśmy, nie znaczy, że skończyliśmy wyjazd zupełnie. :-)
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans63.35 km
Czas w ruchu03:26
Vśrednia18.45 km/h
VMAX46.02 km/h
Podjazdy423 m
Železná cyklotrasa i Wodecki
Kilka dni temu jeden z kolegów rzucił pomysł przejażdżki Żelaznym Szlakiem Rowerowym. Niedziela wstępnie wolna więc się zgłosiłem. U mnie co prawda różnie to wygląda z wcześniejszym umawianiem się, ale tym razem się udało. Przed dziewiątą spotykamy się przy węźle Gorzyce (A1). Oprócz mnie na miejscu stawia się pomysłodawca Waldek i Wojtek, z którym już wieki się nie widziałem.
Ogarniamy rowerowy i ruszamy.

Nie ujeżdżamy daleko. Zatrzymujemy się przy kościele p.w. Wszystkich Świętych w Łaziskach (w gminie Godów).

Oglądamy drewniany kościółek i okazuje się, że stąd pochodził Zbigniew Wodecki.
Po chwili mamy tego potwierdzenie.

Sam Mistrz w towarzystwie innego muzyka Krystiana Tesarczyka.

Jedziemy dalej.


W jastrzębiu odbijamy na chwilę do parku zdrojowego.
Ciekawa ławeczka na wjeździe.

Z ciekawym tekstem.

Ślicznie tu.

Niestety pijalnia wód nieczynna.
Napotkana dziewczyna proponuje nam (a właściwie Wojtkowi) kawiarnię. Nie wiem, czy to było zaproszenie, czy tylko wskazówka :-)
Czas jechać dalej, ale prawdziwy fan siatkówki musi mieć tu zdjęcie :-)

Dojeżdżamy do Zebrzydowic.

Chwilę później zauważamy, że jestem już w Czechach. Nie wiemy kiedy przekroczyliśmy granicę.
Rzut oka na jeden z mostów nad Olzą.

Stojący obok budynek serdecznie zaprasza... za kilka lat.... :-)

Wjeżdżamy na Stare Miasto w Karwinie.


Tu postój na piwo. Oczywiście z bezalkoholowym nie ma problemu.

Chwilę wahamy się, czy czegoś nie zjeść, ale już blisko do końca i kończy się na piwie.

Fajna przejażdżka. Poza końcowym fragmentem super trasa. Zero ruchu i... trochę podjazdów :-)
Dzięki Panowie za super dzień. Oby do szybkiego powtórzenia.
Ogarniamy rowerowy i ruszamy.

Železná cyklotrasa© djk71
Nie ujeżdżamy daleko. Zatrzymujemy się przy kościele p.w. Wszystkich Świętych w Łaziskach (w gminie Godów).

Intrygują mnie zawsze takie figury© djk71
Oglądamy drewniany kościółek i okazuje się, że stąd pochodził Zbigniew Wodecki.
Po chwili mamy tego potwierdzenie.

Muzyka wciąż gra© djk71
Sam Mistrz w towarzystwie innego muzyka Krystiana Tesarczyka.

Zbyszek wciąż żywy© djk71
Jedziemy dalej.

Jedzie się pięknie© djk71

Jest gdzie odpocząć© djk71
W jastrzębiu odbijamy na chwilę do parku zdrojowego.
Ciekawa ławeczka na wjeździe.

Śliczna ławeczka© djk71
Z ciekawym tekstem.

I jaki ciekawy tekst© djk71
Ślicznie tu.

W parku - inhalatornia© djk71
Niestety pijalnia wód nieczynna.
Napotkana dziewczyna proponuje nam (a właściwie Wojtkowi) kawiarnię. Nie wiem, czy to było zaproszenie, czy tylko wskazówka :-)
Czas jechać dalej, ale prawdziwy fan siatkówki musi mieć tu zdjęcie :-)

Przy hali sportowej© djk71
Dojeżdżamy do Zebrzydowic.

Nad wodą© djk71
Chwilę później zauważamy, że jestem już w Czechach. Nie wiemy kiedy przekroczyliśmy granicę.
Rzut oka na jeden z mostów nad Olzą.

Lubię takie mosty© djk71
Stojący obok budynek serdecznie zaprasza... za kilka lat.... :-)

Nasz przyszłość?© djk71
Wjeżdżamy na Stare Miasto w Karwinie.

Stare miasto w Karvinie© djk71

Zamek w Karvinie© djk71
Tu postój na piwo. Oczywiście z bezalkoholowym nie ma problemu.

Rzut oka na rynek© djk71
Chwilę wahamy się, czy czegoś nie zjeść, ale już blisko do końca i kończy się na piwie.

Czas wracać© djk71
Fajna przejażdżka. Poza końcowym fragmentem super trasa. Zero ruchu i... trochę podjazdów :-)
Dzięki Panowie za super dzień. Oby do szybkiego powtórzenia.
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans17.98 km
W terenie17.00 km
Czas w ruchu01:16
Vśrednia14.19 km/h
VMAX47.03 km/h
Temp.25.0 °C
SprzętSuperior 929
Czechy i Rosen Bank
Czechy i Rosen Bank
Dziś od rana nastroje anty-czeskie... choć tak naprawdę to powinny być anty-polskie... bo sami sobie zgotowaliśmy taki los... Jako jednak, że dziś kolejne zawody Igorka w Grand Prix EuroRegionu Silesia 2012, a ostatnio ciągle przegrywa z Czechami to jest postanowienie aby powalczyć z nimi na ich terenie.
Jak przystało na zawody u naszych południowych sąsiadów organizacja jak zwykle na poziomie... innym... Już same namiary na miejsce zawodów: Havířov, a dokładniej: Horní Suchá. Zero adresu, mapki, jakiegoś punktu charakterystycznego... nic, a przecież można było wspomnieć chociaż o tym...

Choć kto wie co to jest.... szyb?

Po kilkunastominutowym kluczeniu po mieście w końcu trzymając się na ogonie jakiegoś Czecha trafiamy na miejsce. Nie tylko my tak błądziliśmy, niektórzy nawet policję prosili o pomoc i nic. Masakra. Innych uwag byłoby jeszcze sporo ale potem znów mi napiszą, że marudzę :-)
Szybki objazd trasy... prosta technicznie choć nieprzyjemna, trawa i kamienie... do tego zero drzew, a z nieba leje się żar. Dwa okrążenia.
Dobry start. Po pierwszym okrążeniu widać zmęczenie ale jedzie mocno.

Na drugim okrążeniu jest bardzo zmęczony ale dojeżdża na metę jako piąty - przed nim: czterech Czechów :-(
Podchodzę i widzę łzy w oczach. Niemożliwe, Igorek by nie płakał z powodu miejsca... Bo i nie taki jest powód :-( Jeden z czeskich zawodników kopnął go w kostkę w trakcie wyprzedzania. Widać, że go boli. To nie było fair... :-(
Po powrocie do domu długo walczę z sobą: jechać jeszcze, czy już nie? W końcu jadę. Cel prosty: zmęczyć się. Las miechowicki i jego ścieżki. Jadę, walczę i znów czuję lewe kolano :-( Niedobrze, bo to już kolejny raz czuję, że mam złą pozycję. Przesuwam siodełko do tyłu i... ból mija. Wystarczyło kilka milimetrów? Wystarczyło...
Zjazdy i podjazdy. Kilka razy Krajszyna i okolice. Potrzebowałem tego. Przy okazji odnajduję w końcu Rosen Bank, uzupełnienie Różanego Źródła Ile jeszcze tajemnic kryje ten las?
Dziś od rana nastroje anty-czeskie... choć tak naprawdę to powinny być anty-polskie... bo sami sobie zgotowaliśmy taki los... Jako jednak, że dziś kolejne zawody Igorka w Grand Prix EuroRegionu Silesia 2012, a ostatnio ciągle przegrywa z Czechami to jest postanowienie aby powalczyć z nimi na ich terenie.
Jak przystało na zawody u naszych południowych sąsiadów organizacja jak zwykle na poziomie... innym... Już same namiary na miejsce zawodów: Havířov, a dokładniej: Horní Suchá. Zero adresu, mapki, jakiegoś punktu charakterystycznego... nic, a przecież można było wspomnieć chociaż o tym...

Franek© djk71
Choć kto wie co to jest.... szyb?

Życiorys Franka© djk71
Po kilkunastominutowym kluczeniu po mieście w końcu trzymając się na ogonie jakiegoś Czecha trafiamy na miejsce. Nie tylko my tak błądziliśmy, niektórzy nawet policję prosili o pomoc i nic. Masakra. Innych uwag byłoby jeszcze sporo ale potem znów mi napiszą, że marudzę :-)
Szybki objazd trasy... prosta technicznie choć nieprzyjemna, trawa i kamienie... do tego zero drzew, a z nieba leje się żar. Dwa okrążenia.
Dobry start. Po pierwszym okrążeniu widać zmęczenie ale jedzie mocno.

Dam radę...© djk71
Na drugim okrążeniu jest bardzo zmęczony ale dojeżdża na metę jako piąty - przed nim: czterech Czechów :-(
Podchodzę i widzę łzy w oczach. Niemożliwe, Igorek by nie płakał z powodu miejsca... Bo i nie taki jest powód :-( Jeden z czeskich zawodników kopnął go w kostkę w trakcie wyprzedzania. Widać, że go boli. To nie było fair... :-(
Po powrocie do domu długo walczę z sobą: jechać jeszcze, czy już nie? W końcu jadę. Cel prosty: zmęczyć się. Las miechowicki i jego ścieżki. Jadę, walczę i znów czuję lewe kolano :-( Niedobrze, bo to już kolejny raz czuję, że mam złą pozycję. Przesuwam siodełko do tyłu i... ból mija. Wystarczyło kilka milimetrów? Wystarczyło...
Zjazdy i podjazdy. Kilka razy Krajszyna i okolice. Potrzebowałem tego. Przy okazji odnajduję w końcu Rosen Bank, uzupełnienie Różanego Źródła Ile jeszcze tajemnic kryje ten las?

Rosen Bank© djk71
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans13.93 km
W terenie10.00 km
Czas w ruchu01:27
Vśrednia9.61 km/h
VMAX34.66 km/h
Temp.9.0 °C
SprzętSuperior 929
Zawody i szansa na sponsoring
Zawody i szansa na sponsoring
Dwa tygodnie temu debiutowałem, a zarazem kończyłem moją przygodę z XC.
Dziś pojechałem z rodzinką do Orlovej w Republice Czeskiej. Starsza pociecha odmówiła po nieprzespanej nocy startu ale dla młodszego był to mus ;)
Nie wiem co mnie podkusiło ale… również zdecydowałem się pojechać… Może dlatego, że słyszałem, że trasa ma być łatwiejsza niż w Wodzisławiu, a może dlatego, że potrzebowałem odreagować ostatnie dni w pracy… co z tego, że cały czas leje...
Igor, mimo że miał najmniejsze kółka dał czadu.

Po drodze bolesny upadek ale mimo to wymiatał. Niestety chyba przez rodziców nie wylądował na podium.
Czemu? Bo skończył trasę i sędzia powiedział koniec, a nam się zdawało, że ma jeszcze jedno okrążenie i wypchnęliśmy go ponownie na trasę. W efekcie miał zaliczony czas ukończenia… nadmiarowego okrążenia ;-( Na nic zdały się tłumaczenia… był 5-ty ;-( Ale ubaw był świetny. I jeszcze miał siły na zabawę...

Moja grupa startowała jako ostatnia. W międzyczasie pogaduchy i rozgrzewka ze Staszkiem z Jastrzębia.

Start i… znów podprowadzanie… tym razem wszyscy…. Po chwili zjazd… i… normalnie nie wiem czy bym się odważył… tym bardziej, że cała trasa to… śliskie błoto… Jadę. Z jedną myślą… bezpiecznie upaść…
Nie upadam. Jadę. Ślisko. Jak dla mnie wyzwanie, choć nie takie jak ostatnio. Okazuje się, że zgodnie z tym co piszą… Jak się rowerowi za bardzo nie przeszkadza to… on potrafi wiele. W każdym razie więcej niż taki jeździec jak ja… ;-)
Okazuje się, że drift (tak to się chyba nazywa) to to co ten rower lubi najbardziej… ;-)

Staszek, który wcześniej mnie wyprzedził jedzie po upadku już bez jednej klamki…
Po drugim okrążeniu mam dość. Przede mną jeszcze… siedem…
Wciąż jadę. Nie ścigam się, Jadę dla siebie. Coraz bardziej podobają mi się zjazdy (wciąż jestem przygotowany na upadek) :-)
Po piątym lub szóstym okrążeniu mijając metę dostaję sygnał - ostatnie okrążenie. Dziwne bo wydawało mi się, że trochę więcej przede mną. Dojeżdżam do mety. Prawdopodobnie większość już dotarła i stąd moje ostatnie okrążenie… Nie szkodzi. Jechałem nie dla wyniku. Jechałem dla siebie. I podobało mi się. Kolejne zjazdy już nie robiły na mnie takiego wrażenia jak ten pierwszy… A że byłem za innymi… ktoś musiał...
Po zawodach wyglądałem czysto.

Poważnie. Część zawodników co okrążenie prosiła o wodę żeby odnaleźć oczy...
Rower mniej czysto...

Ale to ostatnio norma... tym razem kąpiel w strumyku...

Z innej beczki zaczynam ostatnio mieć niektóre rzeczy w...

A zupełnie z innej beczki... jest szansa, że sponsorem mojego nowego rowerku, na który moja żona zaciągnęła kredyt, będzie... PKO BP. Ale to już zależy od Was. Szczegóły jutro :-) Zajrzyjcie tu jutro... bardzo proszę :-)
Dwa tygodnie temu debiutowałem, a zarazem kończyłem moją przygodę z XC.
Dziś pojechałem z rodzinką do Orlovej w Republice Czeskiej. Starsza pociecha odmówiła po nieprzespanej nocy startu ale dla młodszego był to mus ;)
Nie wiem co mnie podkusiło ale… również zdecydowałem się pojechać… Może dlatego, że słyszałem, że trasa ma być łatwiejsza niż w Wodzisławiu, a może dlatego, że potrzebowałem odreagować ostatnie dni w pracy… co z tego, że cały czas leje...
Igor, mimo że miał najmniejsze kółka dał czadu.

Po wewnętrznej...© djk71
Po drodze bolesny upadek ale mimo to wymiatał. Niestety chyba przez rodziców nie wylądował na podium.
Czemu? Bo skończył trasę i sędzia powiedział koniec, a nam się zdawało, że ma jeszcze jedno okrążenie i wypchnęliśmy go ponownie na trasę. W efekcie miał zaliczony czas ukończenia… nadmiarowego okrążenia ;-( Na nic zdały się tłumaczenia… był 5-ty ;-( Ale ubaw był świetny. I jeszcze miał siły na zabawę...

Już zapomniąłem o wysiłku...© djk71
Moja grupa startowała jako ostatnia. W międzyczasie pogaduchy i rozgrzewka ze Staszkiem z Jastrzębia.

Jeszcze luz© djk71
Start i… znów podprowadzanie… tym razem wszyscy…. Po chwili zjazd… i… normalnie nie wiem czy bym się odważył… tym bardziej, że cała trasa to… śliskie błoto… Jadę. Z jedną myślą… bezpiecznie upaść…
Nie upadam. Jadę. Ślisko. Jak dla mnie wyzwanie, choć nie takie jak ostatnio. Okazuje się, że zgodnie z tym co piszą… Jak się rowerowi za bardzo nie przeszkadza to… on potrafi wiele. W każdym razie więcej niż taki jeździec jak ja… ;-)
Okazuje się, że drift (tak to się chyba nazywa) to to co ten rower lubi najbardziej… ;-)

Info dla cyklistów czy pieszych?© djk71
Staszek, który wcześniej mnie wyprzedził jedzie po upadku już bez jednej klamki…
Po drugim okrążeniu mam dość. Przede mną jeszcze… siedem…
Wciąż jadę. Nie ścigam się, Jadę dla siebie. Coraz bardziej podobają mi się zjazdy (wciąż jestem przygotowany na upadek) :-)
Po piątym lub szóstym okrążeniu mijając metę dostaję sygnał - ostatnie okrążenie. Dziwne bo wydawało mi się, że trochę więcej przede mną. Dojeżdżam do mety. Prawdopodobnie większość już dotarła i stąd moje ostatnie okrążenie… Nie szkodzi. Jechałem nie dla wyniku. Jechałem dla siebie. I podobało mi się. Kolejne zjazdy już nie robiły na mnie takiego wrażenia jak ten pierwszy… A że byłem za innymi… ktoś musiał...
Po zawodach wyglądałem czysto.

Piegowaty© djk71
Poważnie. Część zawodników co okrążenie prosiła o wodę żeby odnaleźć oczy...
Rower mniej czysto...

Znów mycie...© djk71
Ale to ostatnio norma... tym razem kąpiel w strumyku...

Myjnia...© djk71
Z innej beczki zaczynam ostatnio mieć niektóre rzeczy w...

D....© djk71
A zupełnie z innej beczki... jest szansa, że sponsorem mojego nowego rowerku, na który moja żona zaciągnęła kredyt, będzie... PKO BP. Ale to już zależy od Was. Szczegóły jutro :-) Zajrzyjcie tu jutro... bardzo proszę :-)
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans5.00 km
Czas w ruchu00:15
Vśrednia20.00 km/h
Temp.17.0 °C
29er - Superior vs Mbike
29er - Superior vs Mbike
Casting na 29era wciąż trwa ;) Ale mam wrażenie, że jest blisko, coraz bliżej... :-)
Wczoraj miałem okazję pojeździć trochę na Superiorze 929 w Ostrawie i... po drobnych korektach było bardzo fajnie. Leży odłożony i czeka na moją decyzję i odbiór. Ciekawe czy Milkę dodają gratis?

Była też krótka próba na Treku ale chyba jestem uprzedzony.
Jestem w szoku porównując liczbę sklepów i ich zaopatrzenie (i obsługę) w porównaniu z Polską.
U nas nie udało mi się dosiąść ani do Poisona, ani do Radona ;-(
Mam nadzieję, że uda mi się w przyszłym tygodniu choć na chwilę sprawdzić Mbike'a i wtedy pewnie podejmę decyzję.
Myślę, że w tej chwili na placu boju zostają te dwa rowery. Z uwagi na dostępność, na cenę, na... wszystko...
Jeśli chodzi o wygląd, osprzęt to Mbike rządzi, z drugiej strony Superior reklamuje się jako 'PRODUCER OF TWENTYNINERS SINCE 2003" - to też coś znaczy...
Myślenie o fullu chyba jednak odpuszczę...
Casting na 29era wciąż trwa ;) Ale mam wrażenie, że jest blisko, coraz bliżej... :-)
Wczoraj miałem okazję pojeździć trochę na Superiorze 929 w Ostrawie i... po drobnych korektach było bardzo fajnie. Leży odłożony i czeka na moją decyzję i odbiór. Ciekawe czy Milkę dodają gratis?

Na Superiorze - niestety z komórki© djk71
Była też krótka próba na Treku ale chyba jestem uprzedzony.
Jestem w szoku porównując liczbę sklepów i ich zaopatrzenie (i obsługę) w porównaniu z Polską.
U nas nie udało mi się dosiąść ani do Poisona, ani do Radona ;-(
Mam nadzieję, że uda mi się w przyszłym tygodniu choć na chwilę sprawdzić Mbike'a i wtedy pewnie podejmę decyzję.
Myślę, że w tej chwili na placu boju zostają te dwa rowery. Z uwagi na dostępność, na cenę, na... wszystko...
Jeśli chodzi o wygląd, osprzęt to Mbike rządzi, z drugiej strony Superior reklamuje się jako 'PRODUCER OF TWENTYNINERS SINCE 2003" - to też coś znaczy...
Myślenie o fullu chyba jednak odpuszczę...
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans153.52 km
W terenie75.00 km
Czas w ruchu09:57
Vśrednia15.43 km/h
VMAX55.70 km/h
Temp.22.0 °C
SprzętRock Machine Flash
Wielka Izerska Wyrypa 2011
Wielka Izerska Wyrypa 2011
WSTĘP
Kolejna impreza na orientację w ramach Pucharu Polski. Pogórze Izerskie. Pierwszy raz na rowerze w tych stronach. I zapowiada się groźnie. Organizatorzy zapowiedzieli, że najlepsi podjadą wyżej niż na Rysy. Przyjeżdżamy z Moniką w piątek po 22 ale sekretariat jeszcze pracuje. Szybka i sprawna rejestracja i idziemy się rozpakować. Na miejscu oczywiście sporo znajomych twarzy :-) Wieczorna pogaduchy zamieniają się w nocne, co niektórym bardzo przeszkadza. Zresztą jak się potem okaże im wszystko przeszkadza. Ciekawe, że tylko im :-) Nawet cykanie :-)
Wczesna pobudka, śniadanie, pakowanie, ubieranie się. Ogólnie nie chce mi się. Bardzo. Nie wiem, czy to zmęczenie całym tygodniem, czy wczesna pora ale nie czuję żadnej adrenaliny. 6:20 odprawa techniczna. Dowiadujemy się, że są dwie trasy: wschodnia i zachodnia. Zaczynamy od dowolnej, potem wracamy do bazy i druga trasa. Ok, można zostawić część rzeczy w bazie.
PĘTLA ZACHODNIA
Zaczynamy od kierunku zachodniego. Rozdanie map i planowanie trasy.

Ruszamy w stronę zakładu karnego. Robi wrażenie ale nie ma czasu na zdjęcia. Jedziemy na PK W08 - zakręt ścieżki. Fajnie się jedzie ale dziwnie ciężko. Punkt jest obok jeziorka. Jest jeziorko ale nie widać punktu. Jeden z wędkarzy chce nam pomóc ale i tak nie wie czego szukamy. Wracamy i znajdujemy właściwą ścieżkę. Ponoć jest tu rowerówka. Ten kto ją wyznaczył robił to chyba zza biurka. Do tego strasznie mokro. Ciężko. W końcu docieramy do punktu. Teraz już będzie lepiej ;-)
Jedziemy na W10 - skrzyżowanie ścieżek. Tu jeden, jedyny raz posiłkujemy się powiększeniem punktu, bo z głównej mapy niewiele widać. Udaje się bez problemu odnaleźć punkt. Bez problemu jeśli chodzi o nawigację, bo warunki…

W drodze na W11 - skrzyżowanie ścieżki i strumienia - robi się ciepło. Monika się rozbiera.

Punkt znaleziony bez problemu, tylko mostek trochę dziurawy.

Jedziemy W13 - opis j.w. - podjazdy i zjazdy. Dojeżdżamy do skrzyżowania, jakieś 130m stąd powinna być ścieżka, która doprowadzi nas do punktu. Nie ma. Spotykamy Asię i Roberta, też nie mogą znaleźć punktu. Przedzieramy się komuś przez podwórko. Trudno zaciekawionym mieszkańcom wytłumaczyć czego szukamy :-)
Mokro, pokrzywy… Nagle z krzaków dobiega głos: Tu coś jest! To to :-) Jeden z miejscowych naprowadza nas na punkt, który jest źle zaznaczony na mapie ;-)
Jedziemy szukać W14 - słupka granicznego 11/85 - w dołku. Mijamy się kilkukrotnie z naszymi rywalami z poprzedniego punktu :-) W końcu na azymut trafiamy do Czech.

Teraz tylko odnaleźć punkt. Bez problemów.

Do W12 - kolejnego skrzyżowania ścieżki i strumyka - decydujemy się jechać przez Czechy. Super droga. Trochę zjazdów i podjazdów. Punkt odnaleziony bez problemu. Dalej błotniście. Mocno.
Kolejny cel to W09 - skała na szczycie - czyli Czubatka. Fajny podjazd. Wybieram skrót i część trzeba podprowadzić ;-)
Fajny widok.

Chwila oddechu żeby zaplanować resztę trasy.

Szutrowy zjazd i zmierzamy w stronę W07 - świetlica - przystanek. Tu czekają na nas banany, drożdżówki i woda. Korzystamy tracąc kilka minut. Potrzebujemy chyba jednak odpoczynku.
Ruszamy w stronę W06 - zachodni brzeg stawu. Wzdłuż torów męcząca przeprawa ale punkt odnaleziony dość szybko, choć niewiele brakło a byśmy się zapuścili w gęstwinę nie zauważając biegnącej obok ścieżki :-)

Trochę okrężnie, przez Jerzmanki docieramy do Gozdanina. Tam wjeżdżamy prawie gospodarzowi na podwórko, ale po chwili już trafiamy do lasu i na W04 , czyli zagłębienie terenu.
Wracamy do Gozdanina i rowerówką jedziemy do W03 - GRODZISKO na szczycie. Przed punktem oznakowanie trasy nam ginie i zamiast jechać trasą wbijamy się na szczyt najbardziej chyba stromym podejściem wpychając tam rowery.

W01 - na szczycie - odnajdujemy dość szybko.
W Henrykowie musimy obić na południe aby dojechać do przedostatniego punktu na tej mapie czyli W02 - piaskownica - zachodnia ściana. Mnóstwo pięknych asfaltowych dróg prowadzi na południe, nasza okazuje się być polną :-(
Chwilę wcześniej mały popas pod sklepem.
Piaskownię z rozpędu mijamy ale na szczęście po jakiś 150m korygujemy błąd.

Jeszcze tylko jeden punkt -- W05 - przydrożny jar. Namierzony bez problemu i wracamy do bazy. Komplet punktów z pierwszej mapy i jest godzina 16:00. Hmm. Chcąc zaliczyć wszystkie punkty to w połowie trasy powinniśmy być co najmniej o 14:30. czyli 1,5 h w plecy. Ale nie jest źle. Niestety na przepaku spędzamy prawie pół godziny. Drożdżówka, uzupełnienie płynów, toaleta… za długo. BTW: Na mecie okaże się, że najlepsi byli na przepaku przed południem :-)
PĘTLA WSCHODNIA
Ruszamy na E01 - koniec ścieżki w wąwozie. Już na początku się gubimy, potem się męczymy na podjeździe i w końcu… horror. Gubimy ścieżkę i… żniwa… czyli jakieś 40 minut przedzieramy się przez pola. Porażka.
Wcześniej rzut oka na Lubań.

W końcu docieramy do jakiejś drogi zjeżdżamy do asfaltu. Odnajdujemy zielony szlak i dojeżdżamy do punktu. 17:45, czyli prawie dwie godziny od zakończenia pierwszego etapu. Porażka.
Modyfikujemy plany. Mało czasu więc tylko szybkie punkty. Dojeżdżamy do Leśnej, a stamtąd w kierunku Zamku Czocha. Czuć zmęczenie. Znów podjazdy. E10 to drzewo w zagłębieniu terenu - odnajdujemy szybko. Jedziemy do Złotego Potoku, gdzie czeka na nas żurek. Szkoda czasu ale potrzebujemy czegoś ciepłego. Dobry żurek, ale tracimy tu jakieś 20 minut.
Po drodze widzimy jak koledzy (bodajże z Ustronia) walczą z łańcuchem. Ratujemy ich narzędziami i jedziemy dalej.
Kierunek: E12 - pod mostem. Bez problemu. Dochodzi dwudziesta. Chcę zaliczyć chociaż jeszcze jeden punkt ale Monika boi się, że nie zdążymy wrócić. Dziwne, zwykle było odwrotnie. To ja się o to obawiałem.
W końcu decydujemy się na powrót. Główną drogą, przez Gryfów, Olszynę i Lubań. Szybko. Mimo zmęczenia bardzo szybko. Nie mamy mapy Lubania więc decydujemy się zapytać kogoś o drogę na stacji. Akurat wychodzi jakaś rowerzystka i wskazuje nad drogę. Wciąż szybkim tempem docieramy do mety o 21:04. Mieliśmy jeszcze prawie godzinę zapasu.
PODSUMOWANIE
Wspaniały makaron na kolację i kolejne wieczorno-nocne pogaduchy. Sympatyczny wieczór, choć wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rano pakowanie, śniadanko i ceremonia zakończenia imprezy. Rozdanie nagród, tombola…. Do samego końca profesjonalnie.
W Open lądujemy na 32 miejscu. Wśród kobiet Monika jest czwarta, a ja jestem na 29 miejscu (jeśli dobrze policzyłem).
Ogólnie jedna z fajniejszych imprez, na których byliśmy. Inna sprawa, że mam wrażenie, że większość imprez jest na coraz lepszym poziomie. Tu jednak muszę postawić wielką "Szóstkę" organizatorom. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Do perfekcji. Zawsze mówiłem, że najlepszą imprezą jest Bike Orient. I tak jest, ale Wyrypa rośnie na groźną konkurencję. Naprawdę fantastyczna organizacja. Wielkie dzięki. Tak trzymać ;) I do tego jeszcze świetne trasy. Nastawiałem się co prawda na góry, ale i tak było pięknie. Jak to mówili w jednym z filmów: Bunkrów nie ma ale i tak jest zaj… :-)
WSTĘP
Kolejna impreza na orientację w ramach Pucharu Polski. Pogórze Izerskie. Pierwszy raz na rowerze w tych stronach. I zapowiada się groźnie. Organizatorzy zapowiedzieli, że najlepsi podjadą wyżej niż na Rysy. Przyjeżdżamy z Moniką w piątek po 22 ale sekretariat jeszcze pracuje. Szybka i sprawna rejestracja i idziemy się rozpakować. Na miejscu oczywiście sporo znajomych twarzy :-) Wieczorna pogaduchy zamieniają się w nocne, co niektórym bardzo przeszkadza. Zresztą jak się potem okaże im wszystko przeszkadza. Ciekawe, że tylko im :-) Nawet cykanie :-)
Wczesna pobudka, śniadanie, pakowanie, ubieranie się. Ogólnie nie chce mi się. Bardzo. Nie wiem, czy to zmęczenie całym tygodniem, czy wczesna pora ale nie czuję żadnej adrenaliny. 6:20 odprawa techniczna. Dowiadujemy się, że są dwie trasy: wschodnia i zachodnia. Zaczynamy od dowolnej, potem wracamy do bazy i druga trasa. Ok, można zostawić część rzeczy w bazie.
PĘTLA ZACHODNIA
Zaczynamy od kierunku zachodniego. Rozdanie map i planowanie trasy.

Którędy jechać?© djk71
Ruszamy w stronę zakładu karnego. Robi wrażenie ale nie ma czasu na zdjęcia. Jedziemy na PK W08 - zakręt ścieżki. Fajnie się jedzie ale dziwnie ciężko. Punkt jest obok jeziorka. Jest jeziorko ale nie widać punktu. Jeden z wędkarzy chce nam pomóc ale i tak nie wie czego szukamy. Wracamy i znajdujemy właściwą ścieżkę. Ponoć jest tu rowerówka. Ten kto ją wyznaczył robił to chyba zza biurka. Do tego strasznie mokro. Ciężko. W końcu docieramy do punktu. Teraz już będzie lepiej ;-)
Jedziemy na W10 - skrzyżowanie ścieżek. Tu jeden, jedyny raz posiłkujemy się powiększeniem punktu, bo z głównej mapy niewiele widać. Udaje się bez problemu odnaleźć punkt. Bez problemu jeśli chodzi o nawigację, bo warunki…

Mokro© djk71
W drodze na W11 - skrzyżowanie ścieżki i strumienia - robi się ciepło. Monika się rozbiera.

Rozbiera się, czy ubiera?© djk71
Punkt znaleziony bez problemu, tylko mostek trochę dziurawy.

W nocy mogłoby być dziwnie na tym mostku© djk71
Jedziemy W13 - opis j.w. - podjazdy i zjazdy. Dojeżdżamy do skrzyżowania, jakieś 130m stąd powinna być ścieżka, która doprowadzi nas do punktu. Nie ma. Spotykamy Asię i Roberta, też nie mogą znaleźć punktu. Przedzieramy się komuś przez podwórko. Trudno zaciekawionym mieszkańcom wytłumaczyć czego szukamy :-)
Mokro, pokrzywy… Nagle z krzaków dobiega głos: Tu coś jest! To to :-) Jeden z miejscowych naprowadza nas na punkt, który jest źle zaznaczony na mapie ;-)
Jedziemy szukać W14 - słupka granicznego 11/85 - w dołku. Mijamy się kilkukrotnie z naszymi rywalami z poprzedniego punktu :-) W końcu na azymut trafiamy do Czech.

Na granicy© djk71
Teraz tylko odnaleźć punkt. Bez problemów.

Dziwne słupki graniczne© djk71
Do W12 - kolejnego skrzyżowania ścieżki i strumyka - decydujemy się jechać przez Czechy. Super droga. Trochę zjazdów i podjazdów. Punkt odnaleziony bez problemu. Dalej błotniście. Mocno.
Kolejny cel to W09 - skała na szczycie - czyli Czubatka. Fajny podjazd. Wybieram skrót i część trzeba podprowadzić ;-)
Fajny widok.

Czubatka© djk71
Chwila oddechu żeby zaplanować resztę trasy.

Którędy© djk71
Szutrowy zjazd i zmierzamy w stronę W07 - świetlica - przystanek. Tu czekają na nas banany, drożdżówki i woda. Korzystamy tracąc kilka minut. Potrzebujemy chyba jednak odpoczynku.
Ruszamy w stronę W06 - zachodni brzeg stawu. Wzdłuż torów męcząca przeprawa ale punkt odnaleziony dość szybko, choć niewiele brakło a byśmy się zapuścili w gęstwinę nie zauważając biegnącej obok ścieżki :-)

Jeziorko© djk71
Trochę okrężnie, przez Jerzmanki docieramy do Gozdanina. Tam wjeżdżamy prawie gospodarzowi na podwórko, ale po chwili już trafiamy do lasu i na W04 , czyli zagłębienie terenu.
Wracamy do Gozdanina i rowerówką jedziemy do W03 - GRODZISKO na szczycie. Przed punktem oznakowanie trasy nam ginie i zamiast jechać trasą wbijamy się na szczyt najbardziej chyba stromym podejściem wpychając tam rowery.

Stromo© djk71
W01 - na szczycie - odnajdujemy dość szybko.
W Henrykowie musimy obić na południe aby dojechać do przedostatniego punktu na tej mapie czyli W02 - piaskownica - zachodnia ściana. Mnóstwo pięknych asfaltowych dróg prowadzi na południe, nasza okazuje się być polną :-(
Chwilę wcześniej mały popas pod sklepem.
Piaskownię z rozpędu mijamy ale na szczęście po jakiś 150m korygujemy błąd.

Piaskownia, czy piaskownica?© djk71
Jeszcze tylko jeden punkt -- W05 - przydrożny jar. Namierzony bez problemu i wracamy do bazy. Komplet punktów z pierwszej mapy i jest godzina 16:00. Hmm. Chcąc zaliczyć wszystkie punkty to w połowie trasy powinniśmy być co najmniej o 14:30. czyli 1,5 h w plecy. Ale nie jest źle. Niestety na przepaku spędzamy prawie pół godziny. Drożdżówka, uzupełnienie płynów, toaleta… za długo. BTW: Na mecie okaże się, że najlepsi byli na przepaku przed południem :-)
PĘTLA WSCHODNIA
Ruszamy na E01 - koniec ścieżki w wąwozie. Już na początku się gubimy, potem się męczymy na podjeździe i w końcu… horror. Gubimy ścieżkę i… żniwa… czyli jakieś 40 minut przedzieramy się przez pola. Porażka.
Wcześniej rzut oka na Lubań.

Widok na Lubań© djk71
W końcu docieramy do jakiejś drogi zjeżdżamy do asfaltu. Odnajdujemy zielony szlak i dojeżdżamy do punktu. 17:45, czyli prawie dwie godziny od zakończenia pierwszego etapu. Porażka.
Modyfikujemy plany. Mało czasu więc tylko szybkie punkty. Dojeżdżamy do Leśnej, a stamtąd w kierunku Zamku Czocha. Czuć zmęczenie. Znów podjazdy. E10 to drzewo w zagłębieniu terenu - odnajdujemy szybko. Jedziemy do Złotego Potoku, gdzie czeka na nas żurek. Szkoda czasu ale potrzebujemy czegoś ciepłego. Dobry żurek, ale tracimy tu jakieś 20 minut.
Po drodze widzimy jak koledzy (bodajże z Ustronia) walczą z łańcuchem. Ratujemy ich narzędziami i jedziemy dalej.
Kierunek: E12 - pod mostem. Bez problemu. Dochodzi dwudziesta. Chcę zaliczyć chociaż jeszcze jeden punkt ale Monika boi się, że nie zdążymy wrócić. Dziwne, zwykle było odwrotnie. To ja się o to obawiałem.
W końcu decydujemy się na powrót. Główną drogą, przez Gryfów, Olszynę i Lubań. Szybko. Mimo zmęczenia bardzo szybko. Nie mamy mapy Lubania więc decydujemy się zapytać kogoś o drogę na stacji. Akurat wychodzi jakaś rowerzystka i wskazuje nad drogę. Wciąż szybkim tempem docieramy do mety o 21:04. Mieliśmy jeszcze prawie godzinę zapasu.
PODSUMOWANIE
Wspaniały makaron na kolację i kolejne wieczorno-nocne pogaduchy. Sympatyczny wieczór, choć wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rano pakowanie, śniadanko i ceremonia zakończenia imprezy. Rozdanie nagród, tombola…. Do samego końca profesjonalnie.
W Open lądujemy na 32 miejscu. Wśród kobiet Monika jest czwarta, a ja jestem na 29 miejscu (jeśli dobrze policzyłem).
Ogólnie jedna z fajniejszych imprez, na których byliśmy. Inna sprawa, że mam wrażenie, że większość imprez jest na coraz lepszym poziomie. Tu jednak muszę postawić wielką "Szóstkę" organizatorom. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Do perfekcji. Zawsze mówiłem, że najlepszą imprezą jest Bike Orient. I tak jest, ale Wyrypa rośnie na groźną konkurencję. Naprawdę fantastyczna organizacja. Wielkie dzięki. Tak trzymać ;) I do tego jeszcze świetne trasy. Nastawiałem się co prawda na góry, ale i tak było pięknie. Jak to mówili w jednym z filmów: Bunkrów nie ma ale i tak jest zaj… :-)