Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2010

Dystans całkowity:383.10 km (w terenie 122.00 km; 31.85%)
Czas w ruchu:23:05
Średnia prędkość:16.60 km/h
Maksymalna prędkość:46.58 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:54.73 km i 3h 17m
Więcej statystyk

Pierwsza setka w tym roku

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pierwsza setka w tym roku

Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy w końcu pora na rower. Miało być bladym świtem ale Monika zaproponowała wyjazd na bytomską imprezę z okazji akcji "Polska na rowery".

Ruszamy do Bytomia i... szok. Wieje koszmarnie, chyba gorzej niż wtedy kiedy nie dojechaliśmy na Górę św. Anny. Jakoś jednak docieramy na bytomski Rynek, gdzie oczywiście spotykamy Jacka i parę innych znajomych twarzy ;-)



"Masową" trasą robimy rundkę po centrum, by w końcu dotrzeć do nowej hali sportowej w Szombierkach, gdzie otrzymujemy certyfikaty uczestnictwa w imprezie oraz zostajemy poczęstowani pyszną grochówką. Niektórzy są bardzo dumni z certyfikatów



W planach jeszcze dodatkowe atrakcje ale my ruszamy dalej. Choć może fajnie by było spojrzeć na wszystkich z góry... ;-)



Jedziemy, a może idziemy...



... przez Piekary...



... i dojeżdżamy do bunkra w Dobieszowicach, który za cel wybrali dziś również inni miłośnicy dwóch kółek :-)



Podziwiając co kawałek kolejne odcinki budowanej autostrady A1 docieramy do lotniska w Pyrzowicach. Niestety nie udaje nam się sfotografować żadnego startującego ani lądującego samolotu, choć chwilę wcześniej jeden z nich mocno nas zaskoczył.



Ruszamy w stronę zalanej kopalni w Bibieli zahaczając wcześniej o zameczek Donnersmarcków, który stał się w latach 70-tych rezydencją I sekretarza PZPR Edwarda Gierka.

Obok ruin kopalni w Pasiekach (nazwanych Piaskami na nowej mapie Wyżyny Śląskiej wydanej przez Compass) nowa tablica informacyjna. Dobrze, bo stara komuś przeszkadzała kiedy byłem tu poprzednio. Oznaczenia szlaku też jakby wyraźniejsze, trudno teraz tu nie trafić.



Chwilę zwiedzamy pozostałości po kopalni, która została całkowicie zalana ponad 90 lat temu. Przy okazji dowiadujemy się, że niektórzy badają ten teren od wielu lat i wciąż znajdują coś nowego. Dla ciekawskich ostrzeżenie... ponoć łatwo wpaść w niezabezpieczone szyby... :-(

Ale i tak jest tu ładnie...



Co prawda momentami nie do końca wiemy jak powinniśmy jechać...



... ale jakoś dajemy radę ;-)

Robimy rundkę po okolicy i jedziemy do Zielonej. Fajnie choć droga momentami daje w d... dosłownie... Szkoda, że nie ma czasu na odpoczynek...



Do Kalet w ramach odpoczynku decydujemy się jechać asfaltem, gdzie Kosma strofuje mnie, że znów mi się gdzieś spieszy ;)

Rzut oka na pozostałości przemysłowe...



Ale zegar na kościele mówi, że czas do domu...



Szybkie zakupy w okolicznym sklepie, obiadokolacja w lesie i ruszamy w stronę Głębokiego Dołu. Wcześniej próbujemy odnaleźć najgrubszy cis (jak to opisano na wspomnianej mapie) ale nie udaje nam się to. Czyżby go wycięli? A może go nigdy nie było...

Tuż przed Głębokim Dołem łapię kapcia. Wjechać na szkło w... lesie... bez komentarza...

Mijamy staw i na azymut wracamy do domu...



Lądujemy w Pniowcu gdzie... lekko się gubię... Nie pierwszy chyba raz dziś... Muszę przyznać, że Kosma jest dziś lepszym nawigatorem... ;-)

Po chwili jednak odnajdujemy drogę i... Monika pokazuje mi co oznacza szybka jazda... Mam dość...

Było fajnie... potrzebowałem tego... Dziękuję żonie i dzieciom za wolny dzień i Monice za towarzystwo... :-)

Odyseja... Zabrzańska

Niedziela, 11 kwietnia 2010 · Komentarze(7)
Odyseja... Zabrzańska

Jako, że drugi dzień Odysei został odwołany zrezygnowaliśmy z noclegu w Olkuszu i wróciliśmy na Helenkę w towarzystwie organizatorów Bike Orientu :-) Po sympatycznym, choć wyjątkowo krótkim wieczorze - zmęczenie jednak dało znać o sobie - dziś w planach rower. Wszystkie prognozy wskazywały na ulewne deszcze ale kto by się tym przejmował :-)

Rano nie pada ale kiedy po śniadaniu siedzimy nad mapami… leje… Nie szkodzi. Nie jesteśmy z cukru. Wraz z Moniką, Piotrem i Pawłem schodzimy na dół i… spędzamy kilka… kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt minut pod daszkiem rozmawiając, grzebiąc przy rowerach i… zastanawiając się, czy naprawdę chcemy jechać. Leje koszmarnie.



W międzyczasie wychodzi z klatki sąsiadka z psem, który… boi się rowerów!!! Na widok ośmiu kółek przy wejściu do bloku… wygląda jakby chciał popełnić seppuku.

Gdy widzimy jak wraca postanawiamy go więcej nie stresować, tym bardziej, że jakby przestawało padać i ruszamy. Oczywiście nie przestało. Do tego 5 stopni sprawia, że po zjeździe do Rokitnicy palce u rąk wydają się być zamarznięte, a buty przemoczone… Będzie ciekawie.

Jedziemy sobie przez Mikulczyce do Zabrza podziwiając zrujnowaną wieżę ciśnień, pozostałości po hucie, Zandkę i stalowy dom, żydowski cmentarz (dziś tylko zza ogrodzenia) i lądujemy przy skansenie Królowa Luiza. Niestety w niektóre miejsca wstęp wzbroniony.



A niektóre pojazdy tu zaparkowana są ciekawe, a przede wszystkim szerokie...



Jest zimno. Bardzo zimno. Piotrek się przebiera, a Mavic drepcze w miejscu. Przy kolejnej wieży ciśnień po chwili dyskutujemy czy jechać do Gliwic czy poszukać jakiejś knajpki i trochę się ogrzać. Awaria roweru Pawła przesądza sprawę. Szukamy knajpki, co jest takie proste w takim dniu jak dziś, dodatkowo chcąc mieć możliwość zaparkowania gdzieś rowerów.

Przy okazji oglądamy jak ktoś zaparkował w cysternie. Nie widać parkującego ale nie chciało nam się podjeżdżać z drugiej strony.



W końcu znajdujemy pizzerię i jest… ciepło :-) Herbatka, pizza i jedziemy na dworzec odwieźć chłopaków. Szkoda, że tak krótko ale mam nadzieję, że jeszcze razem na Śląsku pojeździmy :)

Odyseja 2010 - dzień pierwszy

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Odyseja 2010 - dzień pierwszy
W tym roku odyseja blisko domu więc wraz z Moniką dojeżdżamy na start rano prosto z domu. Chłodno i w perspektywie deszcze ale jesteśmy pełni optymizmu. Kiedy posilamy się przed startem dojeżdża Mavic i Piotrek. Żarty, ostatnie przygotowania i po chwili dostajemy do ręki mapy. Tym razem oprócz tradycyjnego poszukiwania zaznaczonych punktów mamy odcinek specjalny gdzie zaznaczona jest jedynie trasa na mapie w skali 1:15000, a punktu znajdują się… gdzieś tam przy trasie :-)

Na spokojnie wyznaczamy trasę i ruszamy.



Na dzień dobry punkt 4 i… masakra. Wspinaczka. Ładna wspinaczka. Zaczynamy się bać, co będzie dalej jeśli taki jest początek?



W tym momencie dostajemy SMS-a od Młynarza i telefon od mojej małżonki z informacją o tragedii jaka miała miejsce w Smoleńsku… :(

W tym momencie chyba jeszcze to do nas nie dotarło. Zarejestrowaliśmy fakt i pojechaliśmy dalej. Punkt odnaleziony. Jedziemy dalej. Zaczyna padać.

Punkt ósmy przy krzyżu, a właściwie krzyżach, łatwy nawigacyjnie ale podjazd dało się odczuć :-) Współczujemy chłopakowi, który stoi na punkcie w taką pogodę.



Trzynastka też dość prosta do odnalezienia. Tylko sędziowie jacyś dziwni ;-)



Po drodze spotykamy pierwszego singla… :( Odyseja to jazda parami, ale jak widać nie wszystkim to się podoba…

Zjeżdżamy do drogi i koszmar. Nie cierpię dźwięków jakie wydobywają się z napędów po piaskowym odcinku. Nie da się tego słuchać. Na PK14 decydujemy się wjechać czerwonym szlakiem. Wraz z nami dwa inne zespoły, które nas właśnie dogoniły. Po 100-200 metrach wzorem jednego z zespołów zawracamy. Szlak nawet piechurom może sprawić trochę problemów. Decydujemy się jechać dookoła rowerówką. Dojazd do punktu masakryczny. Moja tylna opona nie nadaje się na błoto. Mnóstwo powalonych drzew, jak zresztą wszędzie tutaj. Wydaje się być prawdo to o czym wcześniej czytaliśmy, że uporządkowanie po tej zimie będzie trwało do wiosny… w przyszłym roku… ;-(



Wracając z punktu doceniam kask. Uderzenie głową w gałąź mało nie zrzuca mnie z roweru.

Droga do punktu 15 to wspinaczka po piachu. Dostajemy trochę w kość. Znajdujemy punkt szybciej niż koledzy, którzy nas wcześniej wyprzedzili. Jak się potem okaże nasze ścieżki jeszcze przetną się kilkukrotnie. Oni jeżdżą szybciej, my dokładniej.

Potwierdza się to po chwili kiedy zaczyna się odcinek specjalny. Chłopcy gubią drogę, a my tylko dzięki przytomności Kosmy trafiamy na właściwą ścieżkę. Kompasu prawie nie wypuszczamy z rąk. Na tym odcinku jest potrzebny jak nigdy dotąd.

Po chwili zaczyna się nam podobać, choć wcześniej byliśmy nieco przestraszeni. Fajna zabawa, choć w sumie tracimy tu chyba trochę czasu. Na jednym z punktów sędzia uświadamia nam, że część punktów jest czynna do… 15-tej. Jest prawie 15-ta ;-( Kolejny błąd na etapie analizy i planowania trasy. Kolejna nauczka na przyszłość.

Po dojeździe do asfaltu decydujemy się zrezygnować z trzech kolejnych punktów, bo głupio by było jechać i zobaczyć, że punktu są już faktycznie ściągnięte.

Rozmawiamy o tym co się stało, co będzie dalej, jesteśmy w szoku, że mimo iż wszyscy jesteśmy na trasie to… wszyscy już o tym wiedzą…

Ruszamy asfaltem w stronę PK 12 i… mamy problem. Skrzyżowanie powinno być po około 1,2km a tu już ponad 2 i nic… Niemożliwe. Nie mogliśmy go przegapić. Kawałek dalej oboje już wiemy… przecież wróciliśmy do mapy 1:50000 !!! Czyżby pierwsze oznaki zmęczenia?

Dwunastka szybko odnaleziona. Wszyscy, których tam spotkaliśmy zjeżdżają na azymut przez las. Ale jak? Tam przecież nie ma żadnej ścieżki. Kosma namawia mnie na podobny wariant. Waham się ale po chwili schodzimy ze zbocza przez las… drogi, które widzimy na mapie to ścieżki, wąskie ścieżki.. Podziwiamy tych, którzy próbują dostać się na 12-tkę z tej strony.

W końcu znajdujemy drogę i jedziemy spokojnie w stronę wieży na punkcie nr 10.



Przerzutki już od jakiegoś czasu nie działają więc podjazd wolny ale docieram bez przeszkód. Rzut oka na Pustynię Błędowską, która z tej strony wcale nie wygląda jak pustynia. Nie to co z drugiej.



Czasu coraz mniej (już po 17-tej) więc decydujemy się jechać jeszcze tylko na trójkę. I tu zaczynają się schody… zmęczenie. Opadam z sił. Na szczęście po krótkiej przerwie ruszam i udaje się spokojnie dojechać do punktu. Stąd widok na osiedle smerfów :)



Do mety już tylko kawałek, zapominam o zmęczeniu.

Dotarliśmy. W limicie czasu, ale po raz kolejny zaliczyliśmy na Odysei jedynie wymagane minimum, czyli ponad połowę punktów. Widać na tyle nas tylko stać.

Jak się okazuje część uczestników zostaje zdyskwalifikowana bo nie byli w stanie odnaleźć nawet tego. Pocieszające, ale może rzeczywiście powinniśmy jeździć na trasie rekreacyjnej?

Zgodnie z naszymi przewidywaniami jutrzejszy etap z powodu żałoby zostaje odwołany. Kiełbaska, piwo, pogaduchy ze znajomymi i… z nieznajomymi , ogłoszenie wyników i czas do domu.

Z jednej strony szkoda, że tylko jeden dzień, z drugiej może i dobrze, bo jesteśmy zmęczeni, a rowery w opłakanym stanie.

Podsumowując: wciąż się musimy dużo uczyć, trzeba popracować nad kondycją ale… i tak było świetnie ;-)

Rocznicowa GMK

Piątek, 9 kwietnia 2010 · Komentarze(5)
Rocznicowa GMK
Dziś znów udało mi się chwilę wcześniej wyrwać z pracy (zaczyna mi się to podobać ;-)) żeby w końcu dotrzeć na Gliwicką Masę Krytyczną. Tym bardziej, że dziś rocznicowa :-)

Jak zwykle startuję chwilę później niż planowałem (kiedyś byłem punktualniejszy :-( ) i szybko ruszam w stronę Gliwic. Początkowo planowałem najkrótszą drogą (78-ką) ale jakoś na skrzyżowaniu w Rokitnicy zdecydowałem jechać na wprost i wylądowałem w Mikulczycach. Stamtąd Leśną i trochę terenem, trochę asfaltem, trochę chodnikami (czego zwykle nie czynię) docieram do Gliwic.

Na Placu Krakowskim już sporo osób, sporo znajomych twarzy, pogaduchy.

Elegancja...



Media :-)



W końcu ruszamy. Tempo zdecydowanie wolniejsze niż w Bytomiu ale spoko. Jedzie się fajnie ale trochę denerwuje mnie zachowanie niektórych młodszych uczestników... No cóż, przy setce osób to się zdarza...

Ogólnie jest wesoło i głośno...



Finał Masy w... szkole. Na miejscu poczęstunek (ciasta, drożdżówki, pączki, napoje...). Masowa gazetka, losowanie nagród i... nie wiem co więcej bo... musiałem uciekać do domu.



Jutro Odyseja więc trzeba się wyspać, odpocząć...

Szybki powrót 78-ką w miarę spokojnie aż do Rokitnicy gdzie idiota w BMW powoduje, że odkrywam, że potrafię hamować prawie w miejscu i do tego bokiem...

Czas na odpoczynek. Weekend będzie ciężki... ;-)

Przed Odyseją...

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Przed Odyseją...
Miałem nadzieję, że w tym tygodniu pojeżdżę... Sobota i niedziela dobrze wróżyły... poniedziałkowe ulewy już mniej... wtorek i środa praca wiec dziś... udało mi się wyrwać chwilę wcześniej z pracy co i tak niezbyt się przełożyło na godzinę wyjazdu... Dopiero po 17-tej spotykamy się z Łukaszem... "Gdzie jedziemy?" pyta... Lasy tarnogórskie... Chyba mu się spodobała odpowiedź.

Głównie lasami i polami docieramy do Tarnowskich Gór. Dziś nie zatrzymujemy się na Rynku tylko mkniemy w stronę Lasowic żeby znów poczuć teren. Trasa nowa dla Łukasza... to dobrze... ;-)

Docieramy nad Chechło. Puste jeszcze o tej porze... wkrótce nie będzie się dało tędy przejść..., a co dopiero przejechać...



Kiedy stajemy koło tablicy informującej o trasie do zalanej kopalni już wiem, że pojedziemy w tamtą stronę :-) Tak naprawdę wiedziałem to od momentu wyjścia z domu tylko nie wiedziałem jak się z czasem wyrobimy. Na pewno nie pojedziemy do kopalni, bo muszę wrócić koło dwudziestej do domu ale jedziemy w tamtym kierunku.

Po drodze Łukasz narzeka na skromny obiad... ale nie chce stanąć przy sklepie w Żyglinie. Kawałek dalej decyduję się jechać nieco inaczej niż kiedyś mając nadzieję, że i tak wyjedziemy tam gdzie chcę... Szkoda, że mapy nie wziąłem, bo okazuje się, że droga (całkiem fajna zresztą) odbija w nieco innym kierunku. Nie szkodzi... jedzie się fajnie więc zobaczymy gdzie trafimy. Wyjeżdżamy w jakiejś wiosce i koło sklepu Łukasz jednak pęka... :-) I słusznie. Sam też chętnie cos pałaszuję... Przy okazji dowiadujemy się, że jesteśmy w Brynicy (gdziekolwiek to jest).

Chwilę później dojeżdżamy do tzw. zameczka w Bibieli, zbudowanego w końcu XIX w. przez Donnersmarcków, magnatów ze Świerklańca. W obecnej leśniczówce w latach 70. XX w. był leśny dwór Edwarda Gierka.



Zakaz wstępu i kilka psich bud jakoś zniechęcają nas do bliższego zapoznania się tym miejscem. Poza tym zaczyna się ściemniać i robi się chłodniej. Wracamy. Przez Miasteczko Śląskie i... wybrukowaną drogę za torami, która da nieźle w d... Łukaszowi. Za to potem jest zachwycony kolejnym odcinkiem drogi.

Z Tarnowskich Gór niezbyt lubianą przeze mnie 78-ką, ale jesteśmy już trochę spóźnieni więc tak będzie najszybciej.

Potrzebowałem tego wyjazdu przed Odyseją. Żeby nie umrzeć jak drugiego dnia w zeszłym roku... Choć oczywiście to wcale nie gwarantuje, że będzie lepiej... Prawdziwi sportowcy pewnie tylko z politowaniem się uśmiechają czytając o takim treningu.. ale cóż... ja jeżdżę jak jeżdżę i najważniejsze, że mi się to podoba... ;-)

W końcu z Wiktorkiem ;)

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · Komentarze(12)
W końcu z Wiktorkiem ;)
Wiku już dawno nie jeździł. Jeszcze dawniejszą datę nosi jego ostatni wpis na bikestats. Od jakiegoś czasu zagaduje, że w końcu by pojechał. Tym bardziej, że jeszcze nie miał okazji wyżyć się na swoim nowym rumaku.

Kiedy dziś po świątecznym śniadanku dowiaduje się, że ja jadę jego oczy zaczynają błyszczeć... Plan miałem inny ale jako, że pogoda fantastyczna i syn ma chęć to oczywiście szybka zmiana planów i jedziemy.

Wygląda na bardzo szczęśliwego.



Od startu straszy mnie, że nie dam mu rady. Mimo, że dziś rano waga pokazała o 5kg mniej niż jakiś miesiąc temu zaczynam się bać :-) W tej sytuacji wybieram teren... może to da mi jakąś przewagę. Postanawiam spenetrować Bytomskie Trasy Rowerowe. Wjazd nie jest zachęcający ale może potem będzie lepiej.



Oznakowanie wygląda spoko (choć momentami nieco nas potem zaskoczy).



Trasa momentami trochę gorzej.



Najpierw zieloną, potem pętelka przez DSD po czerwonej. W DSD jak to w DSD... trochę pagórków..., które chyba nie przypadły Wikiemu do gustu po tak długiej przerwie. Widać trening koszykarski to nie wszystko...



Czasem trzeba odpocząć.



Bo za chwilę znów podjazd :)



Lubię ten klimat Segietu...



Kończymy czerwoną pętlę i wracamy na zielony szlak. Niebieskiego już dziś nie zaliczymy bo czas wrócić na świąteczny obiad. Dojeżdżamy zgodnie z umową na 13:00. Mam nadzieję, że Wiktor wbrew dzisiejszym deklaracjom wkrótce znów do mnie dołączy... bo fajnie tak rodzinnie... Mam nadzieję, że reszta rodzinki też się w końcu wykuruje i odkurzy swoje rowerki...

Chyba trochę przesadziłem z tym terenem na początek... Ale będzie dobrze... I znów będą wpisy na BS u całej rodzinki :-)

Kondominia

Sobota, 3 kwietnia 2010 · Komentarze(10)
Kondominia
Dziś przed południem w końcu udało nam się spotkać z Tomkiem. Umawiamy się od ubiegłego roku i mimo, że pracujemy razem to dopiero teraz się udało. Spotkanie w Czekanowie i pierwsza zmiana planów - mamy mniej czasu niż zakładaliśmy. Trudno, pojeździmy po okolicy ;-) Tomek prowadzi nas do Lasu Łabędzkiego. Fajne miejsce. Sporo ścieżek, niektóre szerokie, niektóre takie, że pewnie jadąc samotnie bym się w nie nie zapuścił... Widać jednak, że mój przewodnik już tu trochę jeździł :-)

Jedzie szybciej niż ja to zwykle robię w lesie ale fajnie... choć momentami dostaję zadyszki... Na szczęście Tomek widzi kiedy dostaję w kość i zwalania... by po chwili znów gnać do przodu. Fajnie się tak jedzie... już dawno tego nie czułem.

Ogólnie sucho choć miejscami trzeba przenosić rowery.



W trakcie jazdy okazuje się, że dostajemy godzinkę jazdy gratis. Fajnie ;-)

Przejeżdżamy na drugą stronę Toszeckiej i lądujemy obok Kąpieliska Leśnego. Wstyd przyznać ale jestem tu po raz pierwszy. Po raz pierwszy trafiam też na leśną siłownię. Dziś pusto ale ponoć czasem można tu spotkać nawet kilkunastu młodych, barczystych, krótko ostrzyżonych mężczyzn... Jakoś mi ich dziś nie brakuje... :-)







Tomek obserwuje jak przyglądam się urządzeniom. Czyżby myślał, że chcę sobie taką zbudować?



Czas kończyć... żegnamy się mając nadzieję, że szybko powtórzymy taką
przejażdżkę. Decyduję się wracać przez Ziemięcice i Świętoszowice, drogą którą dwa tygodnie temu wracaliśmy ze wspaniałej wycieczki.

Po drodze obserwuję jak toczą się prace przy budowie autostrady A1.



dzięki Tomku za fajną przejażdżkę. Do następnego razu.

I jeszcze jedno. Skąd tytuł? Wyczytałem dziś w sieci, że Niemcy budują kondominia. Zaintrygowało mnie to, bo pierwszy raz usłyszałem to słówko, jego znaczenie mnie nieco zaskoczyło ;-)

Wg Wikipedii:
Kondominium - w architekturze zespół mieszkaniowy złożony najczęściej z własnościowych budynków jednorodzinnych. Zbudowany na terenie stanowiącym współwłasność mieszkańców, bądź posiadający wspólne urządzenia (np. garaże, dojazd w postaci drogi prywatnej). Często stanowi osiedle strzeżone. Także budynek mieszkalny wielorodzinny, apartamentowiec lub wieżowiec, w którym każde z mieszkań lub apartamentów stanowi własność ich mieszkańców. Termin stosowany jest przede wszystkim w krajach anglosaskich, w Polsce pojawia się coraz częściej w nazwach osiedli.

Spokojnych (i rowerowych) Świąt Wszystkim, którzy tu czasem zaglądają :-)