Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:673.31 km (w terenie 288.00 km; 42.77%)
Czas w ruchu:41:32
Średnia prędkość:16.21 km/h
Maksymalna prędkość:50.55 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:74.81 km i 4h 36m
Więcej statystyk

Mini Tour de Pologne 2013

Środa, 31 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mini Tour de Pologne 2013
Igor nie odpuścił nam wyjazdu na kolejny Nutella mini Tour de Pologne ;-) Przyjeżdżamy do Katowic przed 11-tą i na dzień dobry ogromna kolejka do zapisów. Trwa to chyba ponad godzinę. W końcu jest numerek, koszulka i zestaw gadżetów. W międzyczasie rozmowy ze znajomymi :-)

Jeszcze tylko zdjęcie i ruszam na start © djk71


Wcześniej jednak Igorek sprawdza jakie inne rozrywki przygotowali organizatorzy.

Dzisiejszy cel to nie tarcza, ale tego też spróbuję © djk71


Rozgrzewka i... tata ja chcę w domu taki trenażer ;-) © djk71


Po zdjęciu przypinamy numerek i ruszamy na start. Tu okazuje się zawiodła nasza logistyka, bo na pół godziny przed startem ustawionych jest już chyba ze stu zawodników. Mogliśmy zostawić tu przedstawiciela. Trudno, Igor ustawia się za nimi, daleko, ale co zrobić.

Roczniki 2001-2004 gotowe do startu © djk71


Start i pierwsze kolizje. Na trasie też zauważam kilka wywrotek.
Wszyscy walczą. Igor wyprzedza kilkudziesięciu rywali jednak dystans jest zbyt krótki żeby można było nadrobić stratę związaną z dalekim miejscem na starcie. Ale jest dobrze: 87 miejsce na ponad 250 osób, 62 wśród chłopaków. Biorąc pod uwagę, że startował z końca stawki jest ok :-)

Teraz oczekiwanie na "dużych" zawodników.

Trudno nam pozować do zdjęcia, kiedy trwa transmisja © djk71


Jesteśmy w szoku patrząc na tempo w jakim jadą. Komentatorzy mówią nawet o 90km/h na zjeździe, nie wiem czy tyle mieli, ale kiedy na ostatniej prostek mijał nas Taylor Phinney mieliśmy wrażenie jakby to przemknął tuż obok nas bezgłośny motocykl.

Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)

Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.

Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)

Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?

PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.

PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.

PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.

Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.

Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.

Zdjęcie musi być © djk71


Widok z Fajnej Ryby © djk71


PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.

W wąwozie © djk71


Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.

PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.

PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.

Ratownik dobrze zaopatrzony © djk71


Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...

PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.

Punkt w ruinach © djk71


PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)

Z czaszką © djk71


PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.

PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)

PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.

Szkoda, że nie ma czasu na kąpiel © djk71


PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(

PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.

PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.

PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.

Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.

Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.

Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.

Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.

Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)

W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)

Skleroza

Czwartek, 25 lipca 2013 · Komentarze(5)
Skleroza
Ciężko się było po Szadze zebrać w sobie i pojeździć. I nie chodzi o zmęczenie tylko o wszystko dokoła. Ponieważ grzebałem trochę przy przerzutkach trzeba było się jednak wybrać na krótką przejażdżkę przed sobotnim Bike Orientem.

Bez określonego kierunku, czyli Segiet, DSD, Miechowice :-)

Spokojnie, bez przygód... nie wspominając o bidonie, który pozostał na szafce...

Miejsce na bidony © djk71


Nie lubię jeździć bez picia.

Szaga 2013 i Jarocin

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Szaga 2013 i Jarocin

Wracając z Szagi wybieramy krótszy kilometrowo (choć nie czasowo) wariant przez Jarocin. Trwa tu festiwal więc… sentymenty nakazują się zatrzymać choć na chwilę. Parkujemy, siadamy na rowery i… szukamy… festiwalu… Nie… nie miejsca, ale klimatu, tego co pamiętam z przed 25 lat, kiedy klimat tej imprezy czuło się wszędzie. Na Rynku cisza, nie wierzę, a gdzie Hare Kriszna? Pod kościołami, gdzie zwykle księża częstowali głodnych fanów muzyki kanapkami, gdzie można było przyjść posiedzieć, pogadać, zobaczyć jakiś film z przesłaniem dziś… cisza… Wszystkie okoliczne miejsca, skwery, murki puste. Niby co jakiś czas widać ludzi w skórach, ale kiedyś tu było inaczej…

Mała scena… i znów cisza… Gdzieniegdzie ktoś się próbuje upić... A gdzie pamiętna prohibicja? Jest nijako. Amiga wziął aparat, ale chyba niepotrzebnie… Stadion (to już chyba nie jest stadiom, a może…), słychać Farben Lehre i znów jakoś nijako. Zamiast sprzedawanego mleka i bułek wprost z samochodów dziś mamy ogródki piwne? Zero atmosfery, zero kolorytu… Szkoda, coś umarło… dawno temu i nie udało się tego przywrócić do życia. Punk nie umarł… ale tu go już nie ma...

Choć kusiło mnie kiedyś żeby tu z synem przyjechać, dziś już wiem… nie. To już nie ta bajka. Bardzo nie ta.

Jarocin... coś się tu skończyło © djk71

Ale do rzeczy, bo to tekst nie o punkach tylko o Szadze :-)

Planowanie, głupcze!
Taki hasło powinienem sobie powiesić nad łóżkiem, a może raczej ustawić jako tapetę.

W piątkowy wieczór docieramy do Zaniemyśla, przed nami Szaga, czyli 150km w 15h. Oczywiście nie wyszedł wcześniejszy przyjazd żeby się wyspać przed zawodami, co zrobić… damy radę… Start o północy, mamy chwilę czasu na pogaduchy ze znajomymi.

Odprawa, kontrola wyposażenia (chyba jedyna impreza gdzie ma to miejsce) i dziesięć minut przed północą dostajemy do rąk dwie mapy, każda trochę większa niż A3, a na nich 29 punktów. Flamastry w dłoń i… od czego tu zacząć? Nie da się, jak to niekiedy bywa, narysować prostej pętli. Wariantów zaliczania punktów może być wiele. Z jednej strony to dobrze nie będzie "pociągów", każdy pojedzie inną trasą. Z drugiej strony… łatwo nie jest, do tego sprawę utrudniają nieliczne mosty na Warcie.

Rozrysowujemy pierwsze dziesięć punktów… i jak się potem okaże to był nasz największy błąd. Jeden z dwóch największych. A już tyle razy sobie powtarzaliśmy… Najpierw planujemy całą trasę. Ale adrenalina robi swoje… Dobywające się z głośników… pięć, cztery, trzy… też nie pomaga… A przecież wiemy, że te kilka minut na stracie… ech…

Ruszamy.

PK 4
Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód)

Banalny punkt, choć emocje sprawiają, że zapominam o jego podbiciu i chcę od razu jechać dalej. Dobrze, że Amiga studzi moje zapędy.

PK 14 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Strumyka nie widać więc rozpędzeni go mijamy, ale po chwili rzut oka na licznik i wracamy, jest.

PK 5 -Zakręt drogi (w krzakach)
Dwukrotnie o mało nie skręciłem nogi w rowie, a punkt 3 metry obok...

PK 15 - Granica kultur lasu i pola
Nie lubię "granic kultur", bo czasem znaczą wszystko, tu jest ok.

PK 10 - Szczyt górki
Lampki piechurów pomagają zlokalizować punkt/

PK 27 - Most
Bez poblemu

Lampion zaległ © djk71


PK 19 - Koniec ścieżki
Po prawej stronie zaczyna szczekać jakiś wsiowy burek, ignorujemy go do momentu kiedy nie dołącza do niego z drugiej strony, przyczajony wcześniej, wilczur. Szybka ucieczka i skręcamy w ścieżkę, która ma nas doprowadzić do punktu. Mało przejezdna, ale to tylko kilkaset metrów.

PK 23 - Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa
Niektórzy wybierają zakazaną DK11, my jedziemy jak przykazano z dala od niej.
Punkt zaliczony. Nie pisałem jeszcze o komarach… Momentami można się wściec!

PK 26 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Przy wyjeździe z poprzedniego punktu nieco pomyliliśmy ścieżki ale po chwili jest ok. W Krzykosach postój na uzupełnienie energii oraz rozrysowanie dalszego planu działania.

Chwila przerwy © djk71


Punkt podbity.

PK 3 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Komary tną wszędzie, nie pomagają różne wynalazki anty…. Mimo pięknego wschodu słońca nie zatrzymujemy się na zdjęcia. Komary nie pozwalają.

PK 29 - Brzeg stawu, północna strona
Przeprawa przez remontowany most kolejowy, z szeroką kierownicą to już wyzwanie.

Po torach © djk71


A raczej obok torów © djk71


Rozpoczyna się przygoda z rowerówką poprowadzoną wałem.

PK 6 - Skarpa ziemna
Piach, świt zaczynają męczyć. Po głowie chodzą myśli, jak po powrocie prześpię się najpierw a aucie, potem w domu… Niedobrze, takie myśli nie pomagają. Przed punktem spotykamy Daniela, jak on tak szybko nawiguje?

PK 8 - Skrzyżowanie wału z rowem
Męczy mnie ta jazda. Trochę km za nami, a teraz długie przeloty, bez konieczności intensywnego nawigowania… nużące, wolę jednak patrzeć w mapę. Krótki odpoczynek na wale.

Kolejna chwila przerwy © djk71


PK - 22 - Zakręt strumienia
Kolejny długi przelot. Marzę o kawie, ale o tej porze tu to raczej niemożliwe. Wracamy w Śremie na drugą stronę Warty, skręcamy w stronę Mechlina i zastanawiam się czemu chcemy dojechać do punktu od południa, a nie łatwiej od północy. Zmieniamy plan i… nie ma punktu. Nie zgadzają się odległości ale po chwili jest strumyk tylko bez lampionu.

Jest strumyk, tylko gdzie punkt? © djk71


Tracimy tu kilkadziesiąt minut. W końcu orientujemy się gdzie popełniliśmy błąd. Za bardzo skorygowaliśmy plan i pojechaliśmy drogą na Luciny. Porażka, a tak dobrze szło. Morale spada mocno. Dopiero dawka "Vervy" i drożdżówka pod sklepem dają nam kolejny zastrzyk sił. Teraz już punkt łatwo odnaleziony.

PK 9 - Ambona myśliwska
Bez problemu. Spotykamy znajomych i nieznajomych, którzy dopiero co wyruszyli na krótszą, dzienną trasę.

PK 2 - Granica kultur, las z łąką
Łatwo trafiamy do punktu. Liczymy ile czasu potrzebujemy na każdy punkt żeby mimo wcześniej straty być w stanie zebrać komplet. Będzie ciężko, ale jest szansa.

PK 28 - Mostek, północna strona
Jest :-)

Pod mostkiem © djk71


PK 25 - Szczyt góry (Łysa Góra)
Szacun dla Darka. Tu się chwilę zamotałem i jadąc z tej strony chyba bym punktu nie znalazł. A przynajmniej nie tak łatwo.

PK 18 - Głaz pamiątkowy, skrzyżowanie dróg
Nawigacyjnie banalnie. Na miejscu czeka na nas woda.

Wodopój © djk71


PK 11 - Koniec drogi, granica lasu i łąki
Brawa dla ojca z kilkuletnim synem, malec dzielnie maszerował ;-) Prosty punkt.

PK 17 - Granica kultur, las z łąką
Udaje się przekroczyć rzeczkę i…

Na drugi brzeg © djk71


... czeka nas po raz kolejny trochę piachów. Do tego kawałek dalej coś mnie niespodziewanie zatrzymuje. Ktoś rozciągnął w poprzek drogi pastucha. Dobrze, że tak tylko się skończyło.
Chwilę później jest punkt, ale mimo, że był blisko to zajął nam trochę czasu. Wracamy do Zaniemyśla.

PK 24 - Pomnik przyrody, dąb
Uzupełnienie zapasów, krótki popas i pochylenie się nad mapą po raz kolejny. Południe. Zostało nam do zaliczenia 8 punktów i 3 godziny czasu. Patrząc na odległości i dotychczasowe tempo to może być ciężko.
Znajdujemy kilka dębów, dąb na skrzyżowaniu robi wrażenie.

Gdzie jest rower? © djk71


PK 21 - Skarpa ziemna, u góry
Niezbyt wysoka :-)

PK 13 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona
Z rozpędu przejeżdżamy za daleko (a gdzie pomiar odległości?) i musimy wracać. Z trudem dostrzegamy lampion, ale łatwiej niż strumyk :-)

PK 7 -Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Punkt odnaleziony bez problemu, ale wiemy już, że będziemy musieli chyba odpuścić dwa punkty. Szkoda.

Zielony strumyk © djk71


PK 16 - Stara żwirowania, południowy narożnik
Bez przygód.

PK 20 - Skrzyżowanie ścieżki z rowem
Jak poprzednio :-) Odpuszczamy PK 1 i PK12 i wracamy do bazy.

Meta
W okolicach Polesia spotykamy Jurka, który nie pozwala nam się lenić i w słusznym tempie pilotuje nas do mety :-) Jest trochę po 14-tej. Dojeżdżamy w czasie, ale bez dwóch punktów… Gdyby nie błąd przy 22, gdybyśmy zaplanowali od razu cała trasę… Gdyby ciocia miała wąsy…

Patrząc w domu na mapę, na spokojnie, jesteśmy w stanie zmodyfikować trasę tak żeby wyszło ok. 155km (doliczając 5% błędów pomiaru mapy wchodzi ok. 162km), nam w terenie wyszło 183km bez dwóch PK, za to z dodatkowymi kilometrami na życzenie.

Pogawędki z Jurkiem co chwile przerywane są krótkimi wymianami spostrzeżeń z innymi zawodnikami. Szkoda, że tak mało czasu mieliśmy żeby na spokojnie pogadać. Bardzo szkoda.

Kąpiel, obiad i… do domu… przez Jarocin, ale o tym już pisałem….

Silniki rowerowe, jolka i nie tylko

Środa, 17 lipca 2013 · Komentarze(8)
Silniki rowerowe, jolka i nie tylko
W planach wyjazd rowerowy z Wiktorem. Niestety w ostatniej chwili się rozmyślił więc jadę sam. Wyjątkowo nie mam nastroju na teren. Na asfalt pomysłu też nie mam.

A może by tak sobie kupić? :) © djk71


Rokitnica, Osiedle Młodego Górnika, Biskupice, Ruda Śląska...

A droga długa jest... i piękna © djk71


W Rudzie krótki postój przed budynkiem, który mnie zawsze zastanawiał, kiedy mijałem go samochodem. Wciąż nie wiem co to jest, wygląda na zwykłą kamienicę, ale skąd ten krzyż?

K. Pokorny, Kattowitz... i nic więcej © djk71


W podpisie można tylko przeczytać: K. Pokorny Kattowitz, ale to chyba autor.
Budynek jest przy krótkiej, ale malowniczej ulicy Kościelnej.

Lubię takie klimaty © djk71


Dalej opłotkami na Zaborze, ile tu (i wcześniej) nowych domów, niektóre nawet ładne. Dalej krzyż z jakże rzadko spotykanymi tu (mimo wszystko) napisami po niemiecku.

Es ist vollbracht © djk71


Kawałek dalej reklama, która mnie nieco zaskoczyła. Musiałem wrócić i zrobić zdjęcie. Jako, że to najbardziej mi dziś utkwiło w pamięci, jest na początku wpisu :-)

A jeszcze dalej... jolka? Tak się chyba te krzyżówki nazywały...

Jolka? © djk71


Trochę kluczenia po centrum, oglądania co się zmieniło, co zniknęło, co powstało.
I przez Waryniol powrót do domu.
Bez celu, bez pośpiechu, po asfalcie, ale fajnie... Szkoda, że sam.

Skrzyczne, czyli nieporozumienie

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Skrzyczne, czyli nieporozumienie
Padł pomysł szybkiego wyjazdu w góry, nic nie stoi na przeszkodzie więc czemu nie. Ruszamy do Szczyrku. Na miejscu przebieramy się, szybkie zakupy i w drogę.

Początek spokojny, ale gdy po chwili skręcamy z asfaltu w teren zaczyna się katorga. Po stu metrach podjazdu brakuje mi powietrza, z trudem łapię oddech. Pewnie gdybym był sam to bym już zawrócił i zrobił wycieczkę "po płaskim". Z przodu jednak jedzie Andrzej i Darek więc trzeba ciągnąć za nimi. Łatwo nie jest. Każda przerwa, czy to na zerknięcie w mapę, czy wtedy kiedy Amiga zrywa łańcuch, jest tym co mi się dziś podoba najbardziej.

Mam kilka okazji, aby sprawdzić od jakiej prędkości działa licznik Sigmy. 2,8km/h - jeśli idę wolniej (a zdarza mi się to kilkukrotnie) to pokazuje 0,0...

W oddali cel © djk71


W końcu docieramy na szczyt (1257 m n.p.m.). Nie czuję satysfakcji. Wolę wjeżdżać niż wchodzić, dziś jednak noga nie podaje zupełnie. Czyżby to jeszcze zmęczenie po Transjurze?

Krótki postój na szczycie, trzeba ubrać coś cieplejszego i ruszamy na Małe Skrzyczne. Andrzej próbuje mi podpowiadać jak należy zjeżdżać, ale trafia na spory opór mojej psychiki. Proste ręce, tyłek za siodełkiem, trzymaj tor jazdy - jasne i proste tylko jak to zrobić z zamkniętymi oczami? Bo przecież jak tylko je otwieram to widzę te kamienie, te nierówności i wtedy następuje paraliż. Za stary jestem na takie zabawy.

Na szczęście są miejsca gdzie nie tylko ja prowadzę © djk71


Zjazd na Salmopol, tu wszystko pozamykane. Jedziemy w stronę Kotlarza, gdzie na szlaku spotykamy znajomych Andrzeja. Na dziesięć osób tylko my z Amigą nie na fullach :-)

Długo razem nie jedziemy, Grzmoty i błyski podpowiadają, że trzeba zjeżdżać do samochodów. Zamiast zjazdu mamy... dość strome zejście. Na szczęście nie tylko ja pokonuję część tego odcinka pieszo (choć ja pewnie najwięcej).

W końcu asfalt i czas na powrót.

Cała wycieczka (z dojazdem) zajęła nam 8 godzin. W tym tylko ponad dwie godziny "jazdy" i mniej niż 30km rowerem. Chyba nie o to chodziło. Te osiem godzin można było lepiej spędzić.

Tym razem oprócz podzielania km na teren i asfalt powinienem dodać jeszcze "z buta".

Nie jestem zadowolony, albo jak to Andrzej powiedział powinienem sobie kupić inny rower (nie górski) albo powinienem w góry jeździć częściej niż raz do roku.
Pewnie miał rację.

Sorry chłopaki za zamulanie, ale tak to jest jak ktoś nie potrafi podjeżdżać i boi się zjeżdżać.

Amiga co prawda próbuje mnie chyba po powrocie pocieszać rysunkami



i opisem, ale niezbyt wiele to daje.

Prawie jak w górach

Wtorek, 9 lipca 2013 · Komentarze(5)
Prawie jak w górach
Po weekendowym szaleństwie już w niedzielę, mimo zmęczenia kusiło mnie aby choć chwilę pojeździć. Nie udało się, wczoraj również. Dziś też mało czasu, ale choć na chwilę ruszam. Przed wyjściem okazuje się, że pies podpada po raz kolejny. Nie kochamy się coraz bardziej.

Las. Miechowice, Segiet, DSD. Widoki prawie jak w górach.

Prawie jak w górach © djk71


Po terenie, niezbyt wolno, ale też bez szaleństw. W lesie szybko zaczyna się robić ciemno, o mały włos nie nadziałem się na gałąź przecinającą ścieżkę. Na szczęście zdążyłem wyhamować.

Niestety czas wracać. Może jutro coś dłuższego się uda. Może nie będzie "prawie"... ;)

Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Transjura - 185km w 24h i 2500m przewyższeń Szlakiem Orlich Gniazd. Start w Częstochowie, meta w Krakowie.
Niby niewiele, ale przeczucie mówi, że wcale nie musi być łatwo. Decydujemy się z Amigą pojechać samochodem do Krakowa, tam zostawić auto i rzeczy na powrót, a sami ruszymy do Częstochowy pociągiem.

Transjura 2013 © djk71


Około południa meldujemy się w krakowskim oddziale ETISOFTU. Krótkie, jak zawsze sympatyczne rozmowy (niestety nie starcza czasu na kawę) i czas poskładać rowery, przebrać się i spakować. Ruszamy na azymut, ale bez większych problemów docieramy po chwili na dworzec.

Wsiadamy do wagonu, zaraz po nas docierają tam Zdezorientowani i… zaczyna się oberwanie chmury i burza.

Zapowiedź dzisiejszego maratonu? © djk71


Udało nam się. Wszyscy jednak wiemy, że to zapowiedź tego co nas czeka wieczorem. Prognozy mówią, że będzie cały czas lało i grzmiało. Zobaczymy.

Jeszcze czyste © djk71


W Częstochowie rejestracja, okazuje się, że jako jeden z sześciu zawodników dostanę GPS loggera i będą śledzili online moją jazdę. Dochodzę do wniosku, że patrząc na moją kondycję to chyba po to żeby wiedzieli gdzie padnę i skąd mnie zabrać :-)

Rowery gotowe © djk71


Niektórzy już przed startem wiedzą, że łatwo nie będzie...

Pech przed startem, czyli potem już będzie tylko lepiej © djk71


Obiadek, ostatnie zakupy i "piwko" na Starym Rynku. Sporo czasu do startu więc te 2% może wywietrzeje :-)

Piwo, czy oranżada? © djk71


W międzyczasie jeszcze raz analiza opisu trasy i punktów kontrolnych. Kilka punktów jest opisanych (narysowanych), to te bezobsługowe, gdzie sami będziemy musieli perforatorem podbić kartę żeby zaznaczyć swą obecność. Pozostałe punkty są w nieokreślonych miejscach, są za to na nich sędziowie. Trzeba więc jechać zgodnie z opisem trasy, bo ominięcie punktu oznacza… dyskwalifikację.

Zaraz jedziemy na start © djk71



Ostatnie przygotowania pod szkołą, gdzie jest baza, rozmowy z nielicznymi tym razem znajomymi i ruszamy na miejsce startu - Stary Rynek.

Początek Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd © djk71


Dziwna jest Częstochowa, dawno tu nie byłem, ale wygląda na dość zaniedbaną i przede wszystkim zupełnie nie nastawioną na turystów. Może pielgrzymi mają inne potrzeby, ale dziwnie to wygląda.

Dwudziesta pierwsza. GPS ląduje w kieszeni i możemy ruszać. W sumie staruje około 150 osób, dwie trasy piesze i jedna rowerowa. Najpierw ruszają rowerzyści. Do granic miasta jedziemy w asyście policji, tam zaczyna się pierwsza walka, czołówka nadaje niezłe tempo, reszta próbuje im dotrzymać kroku (koła), pytanie jak długo. Nie lubię takiej jazdy, gdzie jest tłum bo wtedy szybko się rozpraszam i zamiast kontrolować mapę poddaje się instynktowi stada. Na szczęście im dalej tym grupki coraz mniejsze.

Choć to wyścig to nie możemy się oprzeć szybkiemu zdjęciu na rynku w Olsztynie.

Olsztyn nocą © djk71


Niestety większość trasy w nocy więc nie będzie wielu szans na zdjęcia zamków. Chwilę później rozpędzamy się za bardzo i przegapiamy zakręt szlaku. Trzeba się cofnąć. Teraz nie mamy wątpliwości. Pierwsze piachy… będzie ich sporo. Kawałek dalej chwila wahania przy zjeździe z asfaltu. Szybka analiza i jest szlak. To nie ostatni punkt, gdzie zawodnicy stoją bezradnie patrząc co zrobią inni, a potem ich wyprzedzają i jadą, aż do następnego wątpliwego punktu. Nie lubię tego. Denerwuje mnie jak ktoś się na kimś wozi nie próbując samemu myśleć.

Pod drodze śliczne kościółki, ale nie ma czasu na focenie. Dość szybkie tempo. Mijamy kolejny punkt kontrolny, gdzie słyszymy, że dalej jest prosto i wystarczy trzymać się czerwonego szlaku. Gdyby tylko były jakieś oznaczenia… znów minięcie skrętu, na szczęście szybko zauważony błąd i powrót na właściwe tory.

Błyska się, ale jeszcze nie leje.

Na punktach pełen wypas, wszędzie woda, drożdżówki, wafelki, banany, paluszki…

W terenie piach zaczyna pokazywać co potrafi, nie ma chyba osoby, która choć kawałek nie musi podprowadzać rowerów. Co chwilę też ktoś zalicza glebę. Mój rower też leży, mnie się udaje odskoczyć. W wielu miejscach nie widać oznaczeń szlaku rowerowego i trzeba się posiłkować biegnącymi równolegle innymi szlakami, najczęściej pieszymi.

Mirów, Bobolice i… w końcu pada… mało… leje…
Podjazd na Morsko daje nieźle w kość. Na zjazdach znów jestem odważniejszy. Pada więc okulary mokre, czyli niepotrzebne. Lądują w kieszeni więc mniej widzę… czyli nie widzę przeszkód pod kołami :-)

4:00 Jesteśmy pod zamkiem w Ogrodzieńcu. Jeszcze nigdy tu nie byłem, gdy… nie ma nikogo oprócz nas. Już wiemy, że nie uda się dojechać do mety w 12 godzin (tak jak marzyliśmy), ale 15 jest wciąż w zasięgu ręki (kół).

Mijamy Ryczów, i w końcu chwila przerwy pod zamkiem w Smoleniu. Dopiero pół trasy za nami, a czuje już spore zmęczenie. Piaski dały nieźle popalić. Wymiana baterii w GPS-ie, posiłek i jedziemy dalej.

W Górach Bydlińskich łapie nas potworna ulewa i burza. Trzaska coraz mocniej. Chyba obaj czujemy spory dyskomfort. Góry, las i zero schronienia. Byle zjechać gdzieś do dołu i znaleźć jakąś wiatę, przystanek. O dziwo nowe opony nawet w tych warunkach dają radę. W końcu asfalt, leje jak diabli i… zero miejsca do schowania się. Szlak znów kieruje nas do lasu i w górę. Mimo burzy jedziemy. W Krzywopłotach jest przystanek. Spotykamy tam jeszcze jednego zmokniętego z numerkiem :-) Chwila odpoczynku i ruszamy.

Napędy szaleją. Nie da się tego słuchać. Amiga się dziwi, że one jeszcze działają. Działają… przez następne… 50m.

Mam krótki łańcuch © djk71


Kolejny przymusowy postój.

W Rabsztynie na punkcie są orzeszki… jaka miłą odmiana po drożdżówkach. To znaczy te też tu są, ale już nie możemy na nie patrzeć :-)

Ruiny zamku © djk71


W Olkuszu musimy zrobić przerwę. Podwójny burger i kawa na stacji działają cuda. Jesteśmy kompletnie przemoczeni.
Wyrzucam pół mapy, kawałek po kawałku… tyle ile udaje się wyciągnąć z mapnika…

W Paczólkowicach chyba budzimy sędziego :-)

Sędzia śpi? © djk71


Krzeszowice to zgodnie z sugestią Darka lody… Ja wybieram poziomkowe, samba cafe (o ile pamiętam) i maślankowe… pyszne.

Mijamy Tenczynek, Rudno i… na znakach widzimy, że do Krakowa jest 27km, do mety pewnie trochę więcej, może 30, może 40. Jest jedenasta. Jak się potem okaże to będzie najdłuższy odcinek na całej trasie. Piękna droga przez las, bez samochodów (zresztą tych na całej trasie niewiele widzimy- przez pierwsze 100km minęło nas może z dziesięć samochodów). Pod Bukową Górę nie mam już siły nawet na próbę podjazdu. Pcham rower.

Chwilę przed Brzoskiwnką oznaczenia szlaków giną. Na chwilę się pojawiają, a potem znów giną. Powinien być niebieski pieszy i nasz czerwony, a nie ma nic. Niby jesteśmy pewni, że jedziemy właściwą drogą, ale brak oznaczeń niepokoi. Odcina mi prąd zupełnie. Mam dość, ale wiem, że do godziny 21-ej dotrę do mety :-) W końcu Kleszczów i mieliśmy rację, to była dobra droga.

Ostatni punkt z obsadą sędziowską i ostatni punkt z bufetem. Potrzebowałem go. Siły wracają. Dojazd do Szczyglic i teraz już miasto. Oczywiście gdzie się da szlak prowadzi z dala od głównych dróg. Tu już głównie Darek nawiguje, bo na mojej mapie już nic nie widać. Dopiero w samej końcówce przejmuję pałeczkę i dojeżdżamy do stadionu WKS Wawel.

Jesteśmy na mecie. Zmęczeni. Jest 14:17. Przed wszystkim zmęczeni, ale też zadowoleni. Z jednej strony te ponad 17 godzin (na 24 jakie mieliśmy do dyspozycji) to więcej niż zakładaliśmy, z drugiej strony jednak nie doceniliśmy trasy na etapie planowania i teraz jesteśmy zadowoleni, ze tak czy owak dojechaliśmy. Jak się na mecie dowiadujemy część zawodników jeszcze w terenie, a część się wycofała. Najlepszy z zawodników ponoć był na mecie po 7-ej. W ponad dziesięć godzin… ładnie, ale cyborgi są na każdych zawodach ;-)

Potem z komunikatów na stornie organizatora czytamy:

Blisko 60% odsiew mówi za siebie. Burze kilkugodzinne i opady totalne - tylko tyle powiem teraz.

Szybkie mycie, posiłek, kąpiel rowerów.

Wielostrumieniowo © djk71


Kilka zdań wymienionych z innymi zawodnikami i trzeba jeszcze zrobić parę kilometrów po mieście w drodze do auta. Jeszcze tylko spakować rowery, przebrać się i…. Duża kawa na stacji przed podróżą do domu :-)

Podsumowując, było… świetnie. Cieszę się, że pojechaliśmy. Co do trasy to jest świetnie poprowadzona, dużo gorzej oznaczona - jadąc bez mapy łatwo się w wielu miejscach zgubić. Co ciekawe najgorzej chyba jest przed samym Krakowem. Szkoda, że nie było okazji do robienia zdjęć, bo duża część trasy nocą, ale gdyby start był w dzień i dopadło by nas słońce to też by było ciekawie… :-)
Świetnie zaopatrzone bufety, choć na przyszłość to na każdym punkcie mógłby być inny rodzaj drożdżówek :-) I szkoda, że GPS-y nie zadziałały tak jak powinny.

Było świetnie :-) Pewnie wrócimy na trasę jeszcze niejeden raz, ale teraz już głównie turystycznie. I wtedy pewnie trzeba będzie to rozbić na kilka dni. A sportowo... za rok... kto wie ;-)

Dla statystyki, info z samej trasy (reszta to dojazdy):
Dystans: 195,59km
Czas: 13:10h

Wieczorową porą na nowych oponach

Środa, 3 lipca 2013 · Komentarze(6)
Wieczorową porą na nowych oponach
Trochę zaczęła mnie męczyć jazda na agresywnym bieżniku, gdzie w większości przypadków wcale tego nie potrzebuję. Chwila poszukiwań i zakładam na koła Maxxisy Aspen. Telefon od Andrzeja i jedziemy na wieczorną przejażdżką. Wraz z nami jedzie Krzysiek.

Wyjście z domu i... brak powietrza w tylnym kole... Ok, pewnie jak zakładałem oponę to przyciąłem dętkę. Szybka wymiana i ruszam. Nie jest łatwo. Jadę jak na huśtawce, korygowałem ustawienie siodełka i... nie dokręciłem go poprawnie :-( W trakcie korekty komary chcą mnie zjeść żywcem.

Żeby nie było za łatwo to jeszcze coś w lampce nie łączy i sama się włącza i wyłącza.

W końcu udaje mi się spotkać z chłopakami w Mikulczycach. Ruszamy w stronę Grzybowic, Wieszowa i lasem w stronę Ptakowic. Andrzej jechał już tędy 1000 razy więc jedziemy wąska ścieżką. Na dzień dobry Krzysiek zalicza uślizg i zalicza glebę. Po chwili trudno dojrzeć ścieżkę. Andrzej toruje drogę, na szczęście trawa nie jest wyższa niż do pasa :-)

W końcu wyjeżdżamy na drogę. Próby poszukiwań jakiegoś miejsca w celu uzupełnienia płynów co krok kończą się porażką. W końcu w Starych Tarnowicach są delikatesy całodobowe!

Przyjazny, całodobowy i... zamknięty © djk71


Niestety mimo zachęcających napisów, krzątająca się w środku kobieta... nie zamierza nam pomóc. Zamknięte i już! Na nic zdają się wszelkie techniki negocjacyjne... Czas jechać dalej. Ratuje nas stacja w Stolarzowicach.

Po chwili trzeba się żegnać. Już po północy. I nagle na Przyjemnej zrobiło się chłodno...

A opony? Jestem pod wrażeniem. Są szybkie. Mimo, że to nie slicki to różnica jest olbrzymia. Trochę bałem się w terenie (do tego po ciemku), ale nie było niespodzianek. Na szczęście nie było mokro, bo to raczej nie są opony na błoto, ale na takie warunki jestem zachwycony. Tylko trochę twardo, ale to chyba kwestia ciśnienia.