Wczorajszy bieg i dzień na plaży strasznie mnie zmęczyły. Dziś miał być dzień odpoczynku, ale wczoraj umówiliśmy, że wraz z Młynarzem i Igorem pójdziemy rano pobiegać po plaży. Z lekkim opóźnieniem, ale udaje się. Od początku wiem, że wspólne bieganie będzie oznaczało... wspólny start. I tak jest. Co prawda przez długi czas widzę ich przed sobą na pustej plaży, ale w końcu znikają mi zupełnie z oczu.
Biegnę sam. Biegnę to mocno powiedziane. Raz biegnę, raz maszeruję. Czekam, aż zobaczę ich wracających, ale ich nie ma. Dobra, miało być 10 km to będzie. Już wiem, że pobiegnę 5km i zawrócę. I tak jest, a chłopaków wciąż nie ma. Widać postawili sobie wyżej poprzeczkę.
Nie mam telefonu więc i tak tego nie sprawdzę. Zawracam. Po 9 km dogania mnie Igor. Końcówkę przemierzamy razem. Kończymy tuż pod namiotem... Wyzwanie Pepsi. Akurat otwierają. Zimna, mokra i z cukrem... idealna na ten moment :-)
Wypijamy i ruszam w poszukiwania Piotrka, który końcówkę zdecydował zrobić spacerkiem podziwiając naturę :-)
Fajnie rozpoczęty dzionek. Fajnie się biega po plaży, choć niezbyt łatwo, miejscami mokro, miejscami krzywo, a miejscami człowiek się zapada w piasku. Ale coś w tym jest. :-)
Wyjazd na urlop i ciąg dalszy próby biegania. Tym razem zamiast Wiktora idzie ze mną Igor. Więc będzie ciężko ;-) Biegniemy po okolicy, w planie tylko 45 minut, ale po 20 minutach czuję, że jest źle. Pulsometr pokazuje 195. Nie mam pojęcia czemu. Jeszcze chwilę próbuję i znów to samo. Za ciepło? Nie ryzykuję wracam na kwaterę. Ale parę kilometrów do przodu. :-)
I znów jest chęć do biegania. Czy coś z tego wyjdzie? Zobaczymy. Krótko przed tym, kiedy chcę wyjść z domu, Amiga udostępnia demota:
Co więcej chmurzy się... Mimo to zagaduję Wiktora i... o dziwo decyduje się pobiegać ze mną.
Rundka wokół osiedla, 15 min biegu (truchtu), 3 minuty marszu. I tak trzykrotnie. O dziwo udaje się. Co prawda puls o wiele za wysoki, ale i tak jestem w trakcie w stanie rozmawiać. Dziwne.
Dzięki Wiku za towarzystwo. Mam nadzieję, że kolejny bieg też będzie wspólny ;-)
Krótka wieczorna rundka po okolicy. Niechcący wjeżdżam w złą uliczkę i mimo, że w planach był asfalt to przecież nie będę zawracał ;) Zmiana planów i terenowym odcinkiem Zabrzańskiego Szlaku Rowerowego :-(
Dziś w planach przejażdżka śladami ostatniego Tropiciela. Postanowiłem się przejechać trasą, którą powinniśmy pojechać, czyli... bez takich błędów jak ostatnio.
Z uwagi na ograniczony czas ruszam bezpośrednio spod MOSiR-u w Miasteczku. Początek trasy prosty, czyli nad Chechło. Dziś jest tu więcej ludzi niż ostatnio w nocy ;-)
Zaliczam punkt G i jadę dalej. Coraz ciężej mi się jedzie. Na zawodach za torami Dorota nie schodziła poniżej 30 km/h, ja mam dziś problem żeby jechać 15 km/h. Jest coraz gorzej.
Ostatni punkt był opisany jako wiata na terenie leśniczówki. Rzeczywiście jest tam wiata, ale punkt był przed bramą leśniczówki.
Dziś w planach trochę zabawy z planowaniem treningów i objazd niedawno przejechanej trasy. Wyszło jednak na to, że mogłem wyjechać dopiero około południa więc zmiana planów. Jadę z Igorem. Syn wyciąga mnie na Chechło. Ok, zobaczymy, może uda się dojechać.
Ciepło, jak dla mnie za ciepło. Przed Nakłem zatrzymuje nas pociąg. Można chwilę odpocząć.
Po wczorajszym Tropicielu czuję ciężkie nogi. Trzeba choć chwilę pokręcić. Tuż przed wyjazdem dzwoni Olek. Kiedy słyszy, że mam zamiar jeździć od razu postanawia dołączyć. Oj, już kilka lat minęło od ostatniej wspólnej przejażdżki. Takie życie.
W oczekiwaniu robię krótką rundkę po okolicy. W końcu dociera. Plany są różne, ale krążąca w okolicy burza skutecznie je niszczy. Ostatecznie robimy krótką, acz szybką rundkę i decydujemy się na powrót do domu. Dłużej pojeździmy innym razem.
Tropiciel, czyli zawody inne niż wszystkie. Tu oprócz szukania punktów z mapą, czekają na nas zadania specjalne na Punktach Kontrolnych. Do tego startuje się w grupach 2-4 osobowych. Tym razem, w wyniku szalonego pomysłu naszych koleżanek z pracy, startujemy w grupie czteroosobowej: Dorota, Olga (pamiętacie ich debiut?), Amiga oraz ja. Wybieramy najdłuższą trasę rowerową - R60, startujemy o... 1:00 (w nocy) :-)
Do bazy w Miasteczku Śląskim przyjeżdżamy około godz. 22. Piesi już wyszli na trasę, ale rowerzyści dowiadują się, że jeszcze muszą poczekać na rejestrację. Nie szkodzi. Musimy jeszcze przygotować rowery, zdecydować w co się ubrać, zrobić pamiątkowe zdjęcie...
Chwilę wcześniej rejestrując się i odbierając pakiety startowe wprawiamy obsługę w małe zakłopotanie. Wiedząc, że czeka nas ciężka noc i może nie wszystkim uda się przetrwać i dotrzeć do mety, chcemy być przygotowani na wszystkie okoliczności, nawet te najgorsze. Pytamy obsługującą nas dziewczynę czy mają czarne worki (głupio tak kogoś zakopać bez) - ta - nie łapiąc żartu - zaczyna pytać kolegów "czy my wydajemy czarne worki?" - wśród obsługi konsternacja... Wyjaśniamy, że to żart, ale ubawu mamy na następne kilka godzin. Miny obsługi - bezcenne. :)
Start W końcu odprawa. Dowiadujemy się, że w okolicy miała miejsce katastrofa i będziemy na trasie musieli sprawdzić, czy jest bezpiecznie.
Zdjęcie z jednym z tych, którym udało się przeżyć...
PK A - skrzyżowanie dróg leśnych Postanawiamy zacząć od punktu, który wiemy gdzie jest - tamtędy często jeżdżę - w okolicach Chechła. Na asfalcie rześko. Po krótkiej jeździe docieramy bezbłędnie do celu. Widać miało tu miejsce skażenie.
Czeka na nas zadanie związane z sygnałami (znakami) alarmowymi. Rozwiązujemy je bez problemu i szybko jedziemy dalej.
PK H - piaskownica Choć bywam tu często to udaje mi się wybrać niewłaściwą drogę. No cóż, ciemność oraz ślepa jazda za innymi zawodnikami robi swoje. Na szczęście wiele nie nadrabiamy (widzimy za to jak inni zawodnicy wyjeżdżają poza mapę), mamy jednak nauczkę, że trzeba lepiej pilnować mapy. Kawałek asfaltem, a potem terenem w stronę Brynicy. Niestety ścieżki w terenie wyglądają nieco inaczej niż na mapie. Trudno jedziemy na azymut wzdłuż nasypu kolejowego, a potem po nim, czego nasze koleżanki nie zauważają :-) Kiedy droga staje się nieprzejezdna odbijamy w bok i wychodzimy wprost na wóz strażacki... czyli kolejny punkt. Widać, że dotarcie tu kosztowało nas trochę sił bo dostajemy proste zadanie ;-)
PK L - sztuka współczesna Do punktu postanawiamy dotrzeć od strony południowo-wschodniej, od Zendka. Czemu tak? Nie mam pojęcia, ale jakoś tak nam wyszło w trakcie kreślenia mapy. Mijamy lotnisko, mostek na Brynicy i wjeżdżamy w las. I tu zaczyna się zabawa. Ścieżki pozarastane. Próbujemy jechać wzdłuż ściany lasu, ale w ciemności nie jest to łatwe. Jest mokro. Już nie tylko buty mokre, ale i spodnie. Docieramy do jakiejś budowy. Postanawiamy zawrócić i wbić się w las. Jak się okaże to był błąd. Wielki. Zero przecinek. Krzaki. Ale jakie? Momentami wyższe od nas, gęste, brakuje nam maczety. Naprawdę. Trudno, Amiga "robi" za maczetę. Co chwilę zmieniamy kierunek, choć próbujemy podążać na północ. Przedzieramy się przez krzaki tam gdzie jest to możliwe.
Jesteśmy tak przejęci, że nawet kiedy mówię o zwierzętach, które właśnie wypłoszyliśmy, nikt nie reaguje. Idziemy na północ!
W końcu po godzinie walki docieramy znów do.. budowy. Okazuje się, że to budowa autostrady A1. Decydujemy się jechać po niej dopóki nie znajdziemy jakieś ścieżki. W końcu jest droga. Obstawiamy gdzie jesteśmy. Wydaje nam się, że wiemy. Próbujemy nawet szukać punktu, ale w efekcie znów lądujemy na autostradzie. Chyba jednak jesteśmy w innym miejscu. Odpuszczamy punkt.
PK P - ruiny Jedziemy na azymut do... cywilizacji. Chcemy się tylko zlokalizować. Spotkani w końcu zawodnicy kierują nas w stronę punktu. Chwilę później spotkani (po raz pierwszy i jedyny dziś) Aramisi udzielają nam wskazówki, która być może była kluczowa w dzisiejszych zawodach. Jedziemy do punktu, a ja zastanawiam się co to za ruiny. Na punkcie czaka nas wojsko i test ze znajomości wiedzy wojskowej.
Test zaliczony :-) Okazuje się jednak, że to nie koniec. Musimy jechać po czerwonym szlaku i pobrać próbki wody ze skażonego zbiornika. Dopiero teraz orientuję się gdzie jesteśmy. Przecież to ruiny zalanej kopalni. No tak, jakie inne ruiny mogły tu być. Ale jestem głupi. Przecież gdybym na starcie spojrzał, gdzie jest ten punkt to bylibyśmy tutaj dwie godziny temu jadąc z innej strony!!!
Docieramy do punktu. Olga rusza z probówką po wodę. Nie jest to łatwe. Musi spuścić się na linach nad jezioro i zaczerpnąć wody do pojemnika zamocowanego na końcu kija. Amiga ją asekuruje, a ja... zmieniam baterie w aparacie... nie miały kiedy paść :(
Nie jest dobrze. Limit czasu to osiem godzin, do znalezienia 10 punktów. My po czterech godzinach mamy... trzy punkty :-( Już nie ma szans na komplet i zdobycie tytułu Tropiciela :-( Szkoda. Moja wina.
K L - sztuka współczesna (raz jeszcze) Postanawiamy wrócić do punktu L. Stąd jest to banalnie proste. Na punkcie proste zadanie - puzzle.
PK X - strumień Dojazd do punktu byłby prostszy gdyby nie zakład górniczy Ostra Góra, który zablokował część dróg, którymi chcieliśmy jechać. W efekcie nadrabiamy kilka kilometrów. Można wyłączyć lampki i czołówki. Jest jasno. Zaczyna nam się chcieć spać. Mimo to dojeżdżamy do punktu na Garbatym Mostku. Chwilę wcześniej spotykamy Wojtka, któremu niestety nie udało się wystartować.
Na punkcie test ze znajomości grzybów i cenne wskazówki dot. punktu G, w którego istnienie dziewczyny cały czas powątpiewają :)
PK F - wiata Leśnictwa Dopada nas zmęczenie, dobrze, że tu droga prosta i łatwa. Podobnie jak zaliczenie punktu. Na szczęście obeszło się bez używania specjalistycznego sprzętu.
PK C - góra Mkniemy w kierunku Jurnej Góry. Mija nas Wojtek. Tempo słuszne, ale w terenie znów trochę spada. Punkt na górze. Piaskowy podjazd, a raczej podejście. Strome. Wchodzimy zasapani. Na miejscu jeszcze zadanie. Na szczęście banalne - odgadywanie symboli niebezpieczeństw.
Patrzymy na zegarki i pada pomysł zaliczenia jednak wszystkich punktów. Nadrobiliśmy trochę czasu i wydaje się to być możliwe. Tyle, że trzeba będzie nieźle "cisnąć". A to może nie być takie łatwe. Jesteśmy już mocno zmęczeni. Spróbujemy. PK G (jednak istnieje) Postanawiamy odnaleźć punkt G, który nie jest zaznaczony na mapie. Od punktu P podejrzewam gdzie on może być. W pierwszej chwili dojeżdżamy za daleko, ale za to podziwiamy fajny widok.
PK K - skrzyżowanie dróg leśnych Ostatnie dwa punkty są bez zadań. Zdążymy? Zobaczymy. Jedziemy. Na przejeździe przez tory postanawiamy coś zjeść. Dorota zjada Knoppersa i... rusza do przodu. Nie "schodzi" poniżej 30 km/h! Punkt odnaleziony błyskawicznie.
PK U - wiata na terenie leśniczówki Przed nami ostatni punkt. Czasu coraz mniej, ale wciąż jest szansa. Walczymy ze zmęczeniem, z kilometrami w nogach, których zrobiliśmy znaczenie więcej niż mieliśmy, z nieprzespaną nocą i słońcem, które zaczyna coraz mocniej świecić. Punkt zaliczony.
Meta Teraz tylko trzeba dotrzeć do mety w limicie czasu. Łatwo nie jest. Wiem, że damy radę ale wciąż poganiam kolegów. Jeszcze tylko bruk i jesteśmy w Miasteczku. Docieramy do mety kilkanaście minut przed końcem czasu. Biegiem oddać kartę startową i można odpocząć. Udało się. Jesteśmy Tropicielami!
Totalnie zmęczeni, ale szczęśliwi. Czas na jedzenie, odpoczynek, rozmowy ze znajomymi. Przejechaliśmy ponad 87 km zamiast 60! Sporo. Gdyby nie to i błądzenie po drugim punkcie. pewnie bylibyśmy na mecie z dwie godziny wcześniej. Ale co przeżyliśmy to nasze ;-)
Było świetnie. Dziękuję całej ekipie! Byliście świetni. Brawo. Następny Tropiciel już w październiku :-)
Brawa dla organizatorów (choć nie mieli czarnych worków i źle losowali nagrody - nic nie wygraliśmy) :-) Świetna organizacja. Teraz trzeba odpocząć.