Kolejny Harpagan przede mną. Do bazy w gminie Kaliska docieram wczesnym wieczorem. Zmęczony. Potwornie. Za mną tydzień w delegacji. W ciągu ostatnich 35 godzin 22 godziny spędziłem w samochodzie. Z tego większość za kółkiem. Spałem godzinę i trochę wczoraj w nocy podrzemałem w samochodzie. A gdzie wypoczynek przed startem?
Rozkładamy się wraz z Jackiem i Grzesiem. Rejestracja, odebrania pakietu startowego i chipa i przygotowanie rowerów. Wszystko idzie sprawnie, jest czas na przywitanie się ze znajomymi, a tych tu nie brakuje :-)
W końcu czas położyć się spać, Rano pobudka około piątej, bo start jest o 6:30. A potem 12 godzin czasu i w optymalnym wariancie 200km, a do odszukania 20 punktów o różnych wartościach przeliczeniowych.
Start Wydaje się, że byłem przygotowany do startu już wczoraj, dziś też wstaję, jak mi się wydaje, wystarczająco wcześnie. Jednak jak zwykle tuż przed startem okazuje się, że czasu jest za mało. Czekając na rozdanie map orientuję się, że mam pulsometr, ale pasek został w bagażu. Okulary do czytania zostały... w domu... Kompas odnajduję w ostatniej chwili. Masakra. W międzyczasie dostaję szybkie zaproszenie na Leśne Dukty :) Kuszą... :-)
Dostaję mapę i... jak zwykle nic nie widzę. Jedna wielka plama... I jak tu wyznaczyć trasę. Kiedy się do tego zabieram część już ruszyła. I choć wiem, że nie powinienem tego robić ulegam presji czasu i wytyczam tylko drogę do pierwszych czterech punktów. Reszta potem.
PK 9 - Jez Wygonin - plaża Ruszam wraz z moimi towarzyszami z poprzedniej edycji. Pada deszcz, który po chwili zmienia się w śnieg. Jest zimno. Jedziemy dość szybko. W pewnym momencie Monika widząc, że Ania z Jackiem zostali z tyłu mówi żebym jechał dalej sam, bo będą mnie tylko spowalniać. Chwilę się waham, ale czuję, że mam siłę i jadę. Punkt banalny. Zimno w palce u rąk.
PK 15 - Studzienice - akwedukt Pierwsze zawahanie, ale po chwili jestem na punkcie. Co chwilę padający deszcz sprawia, że chowam okulary do plecaka. Teraz już zupełnie nic nie widzę na mapie :-(
PK 3 - Zimne Zdroje - droga leśna Zatrzymuję się na rozjeździe i zamiast wybrać prostą drogę do punktu wybieram trasę lekko dookoła, bo jest trochę więcej asfaltu. Dogania mnie Grześ i woła żebym jechał krótszą drogą. Ignoruję to i dopiero dostaję kopa chcąc nadrobić na asfalcie i przybyć na punkt co najmniej w tym samym czasie, co On. Niestety w realu jest więcej ścieżek niż na mapie i w efekcie, gdy odbijam chipa po Grześku już nie ma śladu.
PK 12 - Szlachta - skrzyżowanie przecinek Banalny dojazd do punktu. Trochę mi zimno w stopy.
PK 16 - Kocia Knieja - skrzyżowanie przecinek Jako, że na starcie nie rozrysowałem całej trasy to zatrzymuję się przy stacji Lipowa Tucholska i próbuję rozrysować resztę. Nie jest łatwo. Zupełnie nie wiem w jakiej kolejności sensownie zaliczyć 10-16-6-20. W efekcie zupełnie nie wiedzieć czemu odpuszczam zaliczenie PK 10. Bez sensu.
Jadę na Śliwice. W Śliwiczkach o mały włos nie mijam skrętu, ale Asia, którą chwilę wcześniej wyprzedziłem woła, że to chyba tu. Punkt zaliczony.
PK 6 - Błędno - polana leśna Wyjeżdżam na asfalt i... przede wszystkim trzeba posmarować łańcuch. A niby wczoraj smarowałem. Deszcz i piach zrobiły swoje. Myli mnie nieco polana, którą mijam i zaczynam szukać w złym miejscu. A wystarczyłoby żebym chwilę wcześniej odwrócił głowę w lewo.
PK 20 - Stara Rzeka - skrzyżowanie przecinek Skręcam wzdłuż rzeki i...nieco się gubię wjeżdżając prawie w czyjeś gospodarstwo. Skutecznie powstrzymuje mnie przed tym wataha psów wybiegająca z podwórka. Nie wiedziałem, że tak szybko potrafię pokonywać piaszczyste podjazdy... Chwilę potem Daniel kieruje mnie we właściwą stronę.
PK 14 - Stara Huta - skraj lasu (nieodnaleziony) Wyjeżdżając z punktu coś mi się nie podoba. W efekcie nie do końca jestem pewien, w którym miejscu wyjechałem na drogę.
Gęsta sieć przecinek nie ułatwia w zorientowaniu się gdzie jestem. W efekcie po kilkudziesięciu minutach jeżdżenia i zastanawiania się gdzie jestem wracam na drogę, na której przed chwilą byłem. Odpuszczam punkt.
PK 8 - Kałębnica - droga leśna Mam za sobą ponad 80km i zaczynam czuć ból w udach i po raz kolejny ostatnio coraz trudniej mi wytrzymać siedząc. Dziwne, kiedyś nie miałem takich problemów. Czuję prawdziwe zmęczenie. Do tego ta pogoda - raz coś pada, innym razem prószy, by w końcu słońce sprawiało, że jestem cały mokry. I jeszcze rower nie chce jechać. Ślizga się gdzieś na piachach (mimo, że niby jadę czerwoną drogą). Po chwili już wiem co jest grane. Mam mało powietrza z przodu. Nie chce mi się zmieniać dętki. Dopompuję i zobaczę co będzie się działo.
Po drodze fajnie widać gdzie jest granica województw. I nie chodzi o tablicę ;-)
PK 18 - Kasparus - mostek Za to wracając z punktu po raz kolejny dziś nie pilnuję kierunku i nadrabiam jakieś 5km. Zmęczony. Kiedy dojeżdżam do Skórzenna decyduję się na odpoczynek. Siadam na przystanku. Jem, piję i... postanawiam wrócić do bazy. Dziś mnie Harpagan pokonał. Jest tylko mały problem. Do bazy jest jakieś 50km :-( Do tego nie ma prostej drogi, a trasa wiedzie obok... kilku punktów.
W końcu ruszam dalej. Mimo, że dopiero co jadłem zatrzymuję się w sklepiku w Kasparusie. Od wejścia wołam Coli! Cukru! Na miejscu wypijam prawie litrową butelkę. Ruszam w drogę do punktu. Wydaje się być prosty, a mimo to trafiam tam dopiero za drugim podejściem i to chyba głównie dlatego, że nie tylko ja tam zmierzam.
PK 11- Jez Kochanka - pole biwakowe Teraz do wyboru: dwójka, albo jedenastka. Jedenastka więcej waży więc wybieram jezioro. Przyglądając się mapie jeden z mieszkańców wioski próbuje mi radzić którędy powinienem jechać - "bo tam wszyscy pojechali" :-) Droga na Wdecki Młyn i atak z góry wydają się proste. Niestety w lesie po raz kolejny plątanina ścieżek sprawia, że znów nie wiem, w którym jestem miejscu. Kiedy po dłuższym błądzeniu trafiam w końcu na jezioro, okazuje się, że... to nie to. Nie wiem jak to dziś robię, ale jednak się udaje... :-( Stąd jednak już droga prosta. Przed punktem doganiam Marcina, ale to on pierwszy go zdobywa jadąc ścieżką, której nie widzę na mapie.
PK 17 - Sowi Dół - polana śródleśna Wyjazd na asfalt i droga do ostatniego dziś celu. Teraz już nawet lemondka nie pomaga, rower nie chce jechać. Nie wiem, czy to wiatr, który przez cały dzień daje mi chyba w kość, czy to powietrze, które uchodzi, a co zauważę dopiero w bazie, czy po prostu brak kondycji. Tak czy owak do punktu docieram ostatkiem sił.
Najtrudniejsze dziś chyba km. Odliczam odległości do każdego skrzyżowania, mostku, charakterystycznego punktu. Na mecie po raz ostatni przykładam kartę do czytnika, oddaję rower do przechowalni i... czkam na zgon.
Nawet nie wiem ile mam zaliczonych puntów. Idę oddać chipa i już wiem, że zaliczyłem 11 z 20 PK, przeliczeniowo 37 z 60. Czyli wynik identyczny jak w Kwidzynie. Tylko kilometrów mniej, ale i tak o wiele za dużo. Nie jestem zadowolony, ale jestem tak zmęczony, że nawet nie mam siły być wściekły.
Jedzenie, kąpiel i... łoże... Widzę, że nie tylko ja jestem zmęczony.
Nie mam nawet siły usiąść z chłopakami, którzy siedzą raptem 2 m ode mnie i omawiają dzisiejszą trasę. Ponoć była banalna nawigacyjnie. Stąd też kilkunastu harpaganów na trasie rowerowej. Dla mnie nie była prosta ani kondycyjnie, ani nawigacyjnie. Nigdy nie przepadałem za mapami setkami, a bez okularów to już zupełna porażka. Nic, trzeba ćwiczyć...
Podsumowanie Jak zwykle impreza organizacyjnie przygotowana doskonale. To zasługa zarówno samych organizatorów jak i dużej liczby wolontariuszy obsługujących punkty na trasie, punkty informacyjne w bazie, przechowalnię rowerów itp... Ale co się dziwić, to w końcu 49 edycja. Jesienią jubileuszowa edycja nr 50 ;-) Mimo porażki na tej edycji już planuję przyjazd jesienią :-)
Świetne wrażenia z imprezy to oczywiście również olbrzymia zasługa fantastycznych ludzi, którzy się tu pojawili w liczbie... 1274 osób! Z tego na trasie TR200 wystartowało 124 zawodników i zawodniczek. Jak zwykle miło było spotkać znajome twarze, choć nie z każdym udało się porozmawiać. Gratulacje dla Harpaganów, jak i dla wszystkich, którzy odważyli się zmierzyć ze swoimi słabościami. W końcu motto imprezy to: Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzą
Złoto dla Zuchwałych 2014 Przyjazd
Nie powinno nas tu
być. Obaj z
Amigą od tygodnia jesteśmy chorzy. Powinniśmy się kurować. Wizyta u
klienta oddalonego raptem o 120km od Lubostronia skłoniła nas jednak do startu.
Przyjeżdżamy do bazy… przed organizatorami, choć wedle programu powinni już tu
być. Z lekkim opóźnieniem zjawiają się i… to chyba jedyne ich potknięcie na tej
imprezie.
W międzyczasie
spotkania i pogaduchy ze znajomymi. Stawiła się prawie cała czołówka Pucharu.
Są też dawno nie widziani znajomi. Rozmowy trwają do późnych godzin nocnych. W
końcu kładziemy się spać.
Start
Pobudka i… prawie
nie mówię. Czuję się fatalnie. Gdyby Darek powiedział nie jedziemy, bez żalu
bym odpuścił. Niestety nie mówi.
Przed odprawą wita
się z nami
klosiu, miło poznać kolejną osobą z bikestats w realu, choć nieładnie, że się z nas od razu wyśmiewa, mówiąc, że uczy się z naszych relacji. Choć z innej strony to mądre, bo lepiej się uczyć na błędach innych, człowiek żyje zbyt krótko, żeby samemu wszystkie popełnić :-)
Po krótkiej odprawie
dostajemy mapy w skali 1: 50 000 i mamy kilka minut do startu. Oczywiście
flamastry idą w ruch i zaznaczamy całą trasę. 24 punkty w 8 godzin. Gęsto, ale to oznacza, że nie ma tu miejsca na duże błędy. Nie podoba mi się mapa. Mylą mi
się poziomnice ze ścieżkami.
PK 8 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SW
Ruszamy, po chwili
wyprzedza nas Wojtek , który postanowił zacząć od tego samego punktu. Razem
docieramy do lasu. Punkt prosty, tym bardziej, że kilka osób właśnie wraca lub
dojeżdża do niegopotwierdzając słuszny
wybór trasy. Nieco zaskakuje perforator :-)
PK 3 - Drzewo przy granicy kultur
Kolejny lasek,
przeprawa przez strumyk.
I mamy kolejny znaczek na karcie w dobrym czasie. Teraz
trzeba się wydostać na drogę i… tu popełniamy błąd. Zamiast odbić od punktu na
zachód, omijamy częściowo jeziorko i odbijamy na północny zachód. Późniejsza
korekta na zachód niewiele pomaga, bo krążymy już w niewłaściwym miejscu.
Utwierdza nas w tym Kamila z trasy pieszej, która wcześniej pognała dziki w
naszą stronę :-) Jeszcze jedno podejście i w końcu decydujemy powrócić do
jeziorka. Niestety błądzenie zajmuje nam ponad 30 minut.
PK 5 - Ruiny wieży drzewo 20m na N
10 minut później
jesteśmy przy ruinach. Szkoda straconego czasu.
PK 11 - Skraj lasu słupek wysokości
Napotykamy resztki
śniegu, na długości 2-3m :-) Kwadrans później jesteśmy na kolejnym punkcie.
PK 10 - Początek strumienia
Droga wzdłuż
strumienia nieco zakrzaczona, ale prowadzi nas bez problemów do jego początku.
PK 14 - Przepust
Przepust również nie
sprawia problemów. Patrząc po czasie to kolejne punktu zdobywamy w odstępach
około kwadransa więc błąd przy "trójce" kosztował nas 2-3 punkty.
PK 12 - Szczyt górki
Wracamy znaną nam
drogą. Asfaltowy podjazd powoduje, że skupiamy się nad tym jak najsprawniej go
podjechać.
Jest skrzyżowanie,
choć z mapy wygląda, że powinny tu być drogi asfaltowe. I kościoła nie widać,
coś jest nie tak. Mimo to skręcamy w lewo i znów brakuje drogi. Stop! Zerkam na
mapę i już wiem.
Wracając z Obielewa
mieliśmy skręcić w prawo (skąd przyjechaliśmy) a my skupieni na podjeździe
pojechaliśmy prosto. To gdzie jesteśmy to Kaliska. Korekta. Jedziemy na zachód,
choć patrząc z perspektywy czasu nie wiem czemu nie pojechaliśmy na Buszkowo. Droga
płata nam figla i i tak lądujemy Jabłówkowie. Chwilę wcześniej ścigam się z
quadem :-)Ponoć gość robił wszystko
żeby mnie dogonić kiedy go wyprzedziłem, ale nie udało mu się.
Wjeżdżamy do lasu i
szukamy tego czego nie lubię - w lesie każde wzniesienie wygląda jak szczyt
górki. Oprócz nas punktu szuka kilku piechurów. Wycofujemy się i próbujemy
podjechać do punktu od południa. Dobry pomysł. Trafiony - zatopiony. Niestety
od poprzedniego punktu minęło 1:08h!!! Powinniśmy w tym czasie zaliczyć z
cztery punkty. Źle.
PK 15 - Skraj lasu
Stosunkowo długi
przelot do następnego miejsca. Trochę martwi nas brak ścieżki na mapie, ale
punkt jest na skraju lasu więc jakoś tam dotrzemy. Przy lesie decydujemy się
wjechać kawałek w głąb i trafiamy na ścieżkę, która wydaje się prowadzić tylko
na szczyt, ale w praktyce prowadzi nas aż do celu.
Czas na korektę
planów, minęło południe, czyli połowa czasu, a mamy dopiero 8 punktów :-(
Rezygnujemy z 20,22,13, 17, 21 i 4. Resztę zobaczymy w trakcie dalszej jazdy.
PK 9 - Granica kultur
Dziewiątka
namierzona bez problemów .
PK 2 - Skraj rowu
Coś mi się dziwnie
jedzie. Już wiem opadło mi siodełko. Poprawię przy punkcie.
PK 7 - Brzeg strumienia
Kolejny punkt, na
który wjeżdżamy bez problemów, choć przyznaję, że nie zauważyłem strumienia :-)
Zostaje nam około 2,5h czasu.
PK 23 - Wielki pień na skarpie
Pień jest gdzie miał
być, krótka narada i odpuszczamy PK19. Zupełnie nie po drodze, a zaliczenie go
może by było możliwe, ale bardzo "na styk".
PK 24 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SE
Punkt zlokalizowany
około kilometra od mety, ale przed nami jeszcze 2 inne punkty. Choć niektóry
jak Daniel, którego tu spotykamy wracają już na metę z kompletem punktów.
PK 18 - Skrzyżowanie
Zaczynam odczuwać
zmęczenie.Konieczna dawka cukru. Punkt
łatwy do odnalezienia.
PK 16 - Zagłębienie słamane drzewo
Przed punktem
spotkamy Radka, który woła, że punkt jest kawałek dalej po lewej. Zatrzymujemy
rowery i przed nami zagłębienie, mokre zagłębienie. Spotykamy Wojtka, który
ponoć krąży tu już chwilę. Szukamy w zagłębieniu uważając aby nie wdepnąć za
mocno w jakieś błoto. Jesteśmy za daleko, cofamy się i ruszamy z drugiej
strony. Nadziewam się na gałąź i robię dziurę w spodniach :-( Szukamy dalej.
Darek obchodzi staw dookoła, a ja wracam do rowerów żeby zerknąć na mapę po
wydaje mi się, że szukamy za daleko. Wracam i co widzę. Tuż za rowerami wisi
punkt. Świetnie.
Ale możemy to zrzucić
na mylny opis "
słamane drzewo"
- nie wiedzieliśmy czego szukać:-)
Poza tym miałem wrażenie, że do punktu podchodziłem w górę, więc gdzie zagłębienie...
Kolejne kilkanaście
minut błądzenia. Inna sprawa,że to już i tak nie ma znaczenia. Na
dziewiętnastkę już nie pojedziemy. Może gdyby to miał być ostatni punkt do
kompletu to zaryzykowalibyśmy, a tak nie ma już parcia. Pewnie gdybyśmy go
zrobili po PK23 to zdążylibyśmy zrobić też resztę, ale gdyby babcia miała
wąsy...
Meta
Na metę przyjeżdżamy
z zapasem około 50 minut i tylko 16 punktami, ale już nic w okolicy nam nie
pozostało do zaliczenia. Gdyby nie te dwa błędy na początku…
Myjemy rowery i
idziemy coś zjeść. Spodziewałem się wczorajszej fasolki, a tu gulasz z kaszą i
marchewką. Choć fasolka też jest opcjonalnie jako dokładka.
Kąpiel i pora się
żegnać, chcemy jeszcze dziś wrócić do domu.
Świetnie
zorganizowana impreza, doskonała pogoda, ciekawe okolice i wyborne towarzystwo,
czego chcieć więcej? Może tylko poprawiłbym jakość wydruku mapy i… naszą
nawigację. Patrząc na nasz start teraz, szkoda. Szkoda tych dwóch błędów na
początku, bo poza nimi nawigacja była bezbłędna. Ostatni punkt przemilczę.
Komplet był do zrobienia bez problemu. Ale my go nie zrobiliśmy.
Wracając czuję w
nogach zmęczenie. To chyba dobrze, znaczy, że się nie obijałem.
Funex Orient 2011, czyli nie tak to miało być Wstęp Kolejny maraton na orientację - Funex Orient -200km w 16h. Start o 9:00 rano, meta o 1:00 w nocy.
Meldujemy się z Kosmą (i jej nowym rumakiem) w bazie w piątkowy wieczór. Rejestracja, kolacja, krótkie pogaduchy ze znajomymi i idziemy spać .
Poranek rześki :-) Niby około 6 stopni ale porywisty wiatr wtrąca swoje trzy grosze. Start, czyli Funex Show Start nieco inny niż zwykle. Bez rowerów. Rowery czekają z boku a my wraz z biegaczami na hasło START ruszamy szukać ukrytych na terenie placu szkolnego karteczek z numerkami. W trakcie rejestracji każdy z nas dostał dwie karty startowe; małą i dużą. Teraz musimy odnaleźć numery punktów z małej karteczki. Po odnalezieniu pierwszego punktu biegniemy do bazy żeby tam przedziurkować i kartę i… szukamy kolejnego punktu. Niestety po chwili w bazie jest szaleństwo. Część osób rezygnuje z tej zabawy inkasując za o 15 min. kary.
Kto podbił wszystkie punkty lub wybrał karę - dostaje mapę. 1:100 000 i 18 punktów do odnalezienia. Tradycyjnie rozrysowanie trasy z uwzględnieniem faktu, że przynajmniej połowę punktów będziemy zdobywali w ciemnościach. Kilka punktów na krańcach mapy :-( Ruszamy o 9:25.
K1 - ujście rzeczki Zawsze najbardziej się obawiam starty czasu przy wyjeździe z miasta. Tym razem tak zaplanowaliśmy trasę, że nie ma z tym problemu, choć przez chwilę pojawiły się wątpliwości. Ujście rzeczki jest koło mostu, który szybko namierzamy. Punkt zaliczony.
K2 - mostek Ruszamy na kolejny punkt i też nie ma problemu. To znaczy jest. Nie ma perforatora. Chyba, że jest pływający...
Telefon do organizatora i okazuje się, że punkt jeszcze nie jest rozstawiony. Zaliczenie na telefon. Ok. wracamy, minęła godzina od startu. Dobrze, ale punkty były blisko. Teraz kolej na dłuższy przelot.
R35 - mostek Obok dawnego tartaku trafiamy na malowniczą ścieżkę wzdłuż rzeki. Monika szaleje na nowym rowerku.
R45 - skrzyżowanie - na karcie z opisem punktów dopisek, że punkt przeniesiony bardziej na południe.
Do Cichego spokój, w Marianowie znów wolno. Widać jednak zbyt szybko, bo… jak się po chwili okaże wyjeżdżamy kawałek za daleko. Wystarczyła chwila nieuwagi i braku patrzenia na kompas :-( W efekcie lądujemy gdzieś… Szybka próba orientacji mapy i ruszamy na północ by po chwili znaleźć się obok jeziorka, w pobliżu którego jest punkt.
Jest, a właściwie ma być. Przeczesujemy metr po metrze tracąc tam dobrze ponad godzinę. Telefon do organizatora i zapewnienie, że punkt jest na swoim miejscu. Jeszcze jedno podejście i rezygnujemy. Szkoda straconego tu czasu.
R33 - połamane drzewo Do punktu docieramy bez problemów. Czas na posiłek. Późno. Zjadamy i wcale nie ma dużo więcej siły. Nie podoba mi się to.
R40 - skraj lasu Długi odcinek, strasznie się ciągnie. Punkt odnaleziony bez problemu. Nadchodzi zmierzch. Zakładamy lampki, odblaski, kamizelki. R32 - most Kolejny długi jak diabli przelot. Po drodze wypadek. To przypomina nam o tym, że jest sobotni wieczór na wioskach ;-( Skrzyżowanie i… konsternacja. Na mapie wygląda to trochę inaczej. Szukamy ścieżki u kogoś na podwórku, na polu, w końcu nas olśniewa, że ścieżka na mapie to w rzeczywistości piękny nowy asfalt. Jest most, jest obok mostu punkt.
R38 - nora Sceptycznie jestem nastawiony do szukania nory w lesie w nocy ale koniec końców jedziemy. Przez las. Odmierzając odległości nie znajdujemy właściwej ścieżki ;-( Jeszcze jedna próba i kilkaset metrów przedzierania się pieszo i fiasko. Drugi punkt, z którego rezygnujemy.
R31 - skrzyżowanie Nie widzę go na mapie. W rzeczywistości też nie jest lepiej. Budzimy mały popłoch wśród mieszkańców okolicznego domku. Nic dziwnego, ktoś im się za płotem szwenda świecąc latarkami po oknach. Podejście z dwóch stron i echo ;-( Może od strony torów? Też nie ma :-( Drugi punkt z rzędu odpuszczony ;-(
Dojeżdżamy do Brodnicy i przerwa na kawę w Mc Donald's. Dyskusja co dalej. Już 20:00, czasu mało (5 godzin) realnie oceniamy, że jesteśmy w stanie odnaleźć 2-3 punkty. Jedziemy.
R36 - sławojka Uświadamiam po drodze Monikę co to takiego, zdziwiony, że nie wie. Koło punktu widać krążące po krzakach światełka. Ludzie szukają. "Macie?" - pytam bez sensu, bo przecież gdyby mieli to by już pojechali dalej. "Nie!" - odpowiadają. "A wiesz może co to sławojka?". Wybucham śmiechem, bo czego w końcu tak zawzięcie szukają… ;) Trochę krążenia i jest. Znajduję. Odbijam punkt i jedziemy dalej.
R43 - mostek Jedziemy bardzo powoli. Dróżka obok cmentarza i w końcu docieramy na punkt. Po chwili przerwa. Posiłek. Dyskutujemy co dalej. Kusi mnie 44, Monika woli 30. Po chwili wiem, że na dziś to już tyle. Jedziemy do bazy.
Meta Bardzo powoli docieramy do mety. Po drodze rozstawionych kilka patroli drogówki. Przyglądają nam się ale nie zatrzymują. Świecimy jak choinki. Jedziemy przepisowo. Docieramy do bazy. Okazuje się, że więcej osób miało problemy z R45. Ponoć jedni twierdzą, że był w "nowym" miejscu, inni, że w "starym". Wszyscy z którymi rozmawiamy (także zwycięzcy tras) twierdzą, że punkt był tam gdzie go wstępnie zaplanowano, a nie tam gdzie nas skierowano. Taki lekki niesmak po tym pozostaje.
Fajna trasa choć nie na naszą dzisiejszą kondycję. Wiatr nam też nie pomagał, ale prawda jest taka, że nie pomagał nikomu. Szkoda, że nie udało się zaliczyć więcej punktów ale czego wymagać jak średni puls z całej trasy to 125 (zwykle, jest to co najmniej 148). W strefie raptem 3 godziny, 8 godzin poniżej… :-( Źle. Mimo 25-tego miejsca w zawodach awansuję (wg wstępnych wyliczeń) na 19 miejsce w klasyfikacji generalnej. Dobre i to. Choć ciężko będzie to utrzymać po Maskarze.
Jeszcze przepyszna kolacja i trzeba iść spać. Rano wstajemy wcześnie i ruszamy do domu. Za tydzień Mini Nocna Maskara.
Pierwszy raz w tych stronach na maratonie. Dziś ok. 140km od siedemnastej do piątej rano. Na starcie spotykamy sporo znajomych. Dostajemy niespodziewane prezenty urodzinowe - dzięki Aga :-) Rozdanie map, Punkt Kontrolny 14 opisany jako punkt anulowany - na wszelki wypadek jednak upewniam się czy trzeba go zaliczyć :-) Nie, jest naprawdę anulowany ;-)
Rysujemy trasę i ruszamy jako jedni z ostatnich. Pomni doświadczeń decydujemy się na początku zebrać jak najwięcej punktów żeby nam nie zabrakło czasu i żeby jak najwięcej zaliczyć za dnia.
Na początek PK19 - patrz pod mostem. Tym razem trudność polega na tym, że nie znamy skali mapy. Musimy ją sobie ustalić sami. Wychodzi nam, że jest to ok. 1:90 000. Wyjeżdżamy z miasta i do punkt docieramy od innej strony niż planowaliśmy. Nie szkodzi. Przed nami odbija punkt ktoś z trasy pieszej. Ruszamy dalej. Zaraz! Perforator był na moście, a opis mówił żeby patrzeć pod mostem. Czyżby były oddzielne perforatory dla trasy pieszej i rowerowej?
Wracamy. Pod mostem nic nie ma. Telefon do Organizatora. "Tak, pod mostem." "Na moście jest?" "No to pewnie ten". Fajnie… Jedziemy dalej.
PK18 Brzoza przy skrzyżowaniu (uwaga osy w ambonie). Osy ponoć agresywne. Punkt wydaje się być prosty do znalezienia jednak mamy z Moniką odmienne zdania, w którą ścieżkę wjechać choć kompas wydaje się jasno wskazywać drogę. W końcu Monika jedzie za mną. Bez przekonania. Bardzo. Jest punkt. ;-)
Teraz PK17 - Dwa młode dęby. Hmmm, niby było prosto, ale nagle zielony szlak wprowadza małe zamieszanie. Jedziemy zgodnie z kompasem i jak się po chwili okaże zgodnie z wieloma innymi uczestnikami. Ścieżki tu chyba nie było, ale teraz już jest ;-) Setki żab skaczą nam pod nogami.
Teraz czas na PK13 - Szczyt wzniesienia. Nie lubię takiego opisu, bo choć ostatnio łatwo znajdujemy takie punkty, to często można szukać na sąsiadującym pagórku będąc pewnym, że jest się tu gdzie indziej. Którędy tu wjechać? Ok, próbujemy tędy i do góry… Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Jest. Dobrze. Tylko gdzie są rowery? ;-) Po chwili są i one. Wykręcamy skarpety, ale jak się wkrótce okaże niepotrzebnie.
Czas na kolejny punkt PK12 - drzewo 30m do końca drogi na skarpie. Po drodze spada mi czołówka i nie ma już czego zbierać. Na szczęście Monika ma dwie i jedną mi pożycza. Dojeżdżamy do Prosperowa i przegapiamy zjazd w stronę lasu. Nadrabiamy chyba z kilometr, wracamy i jeszcze jeden atak i jest. Robi się ciemno. Odliczanie w poszukiwaniu ścieżki i bez pudła trafiamy. Tyle, że wg mnie to drzewo jest 30m "od końca drogi", a nie do "do końca drogi" :-)
Z "jedenastką" może być zabawa po ciemno i ścieżki w polach. I rzeczywiście jest. Nie zgadza nam się teren z mapą, zresztą nie tylko nam. W grupie jedziemy na azymut. Kilka razy sprawdzamy gdzie jesteśmy ale wydaje nam się, że się odnaleźliśmy choć nawet nazwa wioski próbuje nas wprowadzić w błąd. PK11 - 50m na południe od mostku. Dojeżdżamy do mostku i… nie ma drzewa. Po chwili znów jest nas grupa, przeczesujemy wszystkie krzaki i nic. Szukam z drugiej strony mostku sądząc, że może organizator coś namieszał i też nic. Telefon do sędziego, który utwierdza nas w przekonaniu, że opis jest dobry. Hmmm, ale rysunek na mapie wskazuje, że punkt jest gdzie indziej, chyba, że to nie ten mostek. Nadjeżdża Daniel Śmieja i bez problemu odnajduje punkt na północ od mostka… no tak… "śmiejowe punkty" :-) Szkoda tylko, że straciliśmy tu jakieś 45 minut ;-(
DO PK9 jedziemy przez miejscowość Mrocza. Tam krótki popas na ryneczku. Jest północ. Średnia już nie jest taka fajna ;-( Korygujemy trasę ze względu na pozostały czas.
Jedziemy na PK9 - Duży dąb na skraju lasu. Przegapiamy zjazd i dojeżdżamy do Wyrzy. Tu bez powodzenia próbujemy się wbić do lasu z dwóch stron. Wracamy i wjeżdżamy tak gdzie pierwotnie planowaliśmy. Bez problemu odnajdujemy drzewo.
PK8 to olsza nad brzegiem jeziora - mamy dwie koncepcje dojazdu, po konfrontacji z rzeczywistością (brak widocznej ścieżki obok pustostanu nad jeziorem) wygrywa druga. Bez problemu docieramy do jeziora.
Cały czas mży, dżdży, pada…, w drodze na PK5 - drzewo nad rowem dopada nas dla odmiany ulewa. Kiedy wydaje nam się, że niebo się rozerwało Monika zakłada kurtkę, a niebiosa pokazują, że to jeszcze nie koniec ich możliwości. Teraz dopiero lunęło. W lesie samo błoto. Ślisko. Jest punkt.
Teraz na PK3 - Rozdwojony świerk na skraju lasu - Bez problemów. Świta. Gnamy w stronę mety. Jeszcze w planach zaliczenie PK1 - Drzewo przy skrzyżowaniu. Po drodze spotykamy kolegę, który chce do nas dołączyć, bo nie działa mu licznik, a bez mierzenia odległości czasem ciężko. Myślę, że na jedynkę by sam dojechał, bo prosta, ale w towarzystwie też się fajnie jedzie.
O 5:03 dojeżdżamy na metę z dorobkiem 13 z 19 punktów. Gdyby nie drobne błędy i szukanie źle opisanego PK11 byłaby szansa jeszcze na 2 punkty. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, choć jak zwykle mogło być lepiej. Jak się potem okaże najlepsi byli na mecie z kompletem punktów już po pierwszej :(
Makaron, kiełbaska i jedziemy do sklepu, a potem na podsumowanie wyścigu do domku, który wynajmujemy. Ogłoszenie wyników zaplanowano na… około dziewiątą, dziesiątą… :-)
Trochę snu i o dziewiątej jesteśmy w bazie. Część już wyjechała, część się pakuje, organizatorów nie widać. Kawa i wracamy do domku. Dowiadujemy się, że ogłoszenie będzie o jedenastej. To po co wstawaliśmy tak wcześnie? Przyjeżdżają organizatorzy (tez niewyspani) i wśród nielicznych pozostałych osób robią polowanie, komu jeszcze dać puchar - część osób odebrała je już bezpośrednio po zakończeniu trasy. Wygląda to na lekki chaos ale pewnie następnym razem będzie lepiej :-)
Monika dostaje puchar, jest trzecia. Ja swoje miejsce pewnie poznam za kilka dni z internetu, bo na ogłoszeniu wyników jeszcze nie było wyników :-(
Fajna impreza choć organizacyjnie koledzy mają jeszcze sporo do zrobienia :)
EDIT Są wyniki :-) Jestem 14-ty na 23 startujących. Żeby być oczko wyżej musiałbym mieć 4 punkty odnalezione więcej, nie było na to szans.