Koniec stycznia. Pierwszy miesiąc treningów do maratonu. Miał być. Był... częściowo. Dopóki się nie nabawiłem kontuzji. Od 20 stycznia w łóżku i jeszcze co najmniej tydzień. I żeby to jeszcze na treningu (jak mój syn wczoraj) to nie... w pracy...
Ogólnie: - rower - 2 wyjazdy - 33,57 km - bieganie - 7 razy - 25,77 km - pływanie - 12 razy - 6,475 km
Wzrost VO2 max z 34 do 39 - szału nie ma (dwa lata temu było znacznie lepiej), ale jakiś postęp jest. Spadek wagi (mimo 11 dni w łóżku) - 3,4 kg - oby tak było dalej.
Spędzam czas w łóżku, więc jest okazja zobaczyć jakiś film. Wczoraj wieczorem trafiłem na produkcję o dość kontrowersyjnym tytule (w kontekście treści filmu): Przechowalnia nr 12 (Short Term 12).
Mimo, że fabuła momentami jest łatwa do przewidzenia, to film wciąga. W niesamowity sposób pokazuje emocje, przeżycia, trudne sytuacje - i te drobne, pojawiające się w jednej chwili pod wpływem impulsu, jak i te, które ciągną się latami.
Czasem łatwo jest oceniać innych, nie wiedząc co przeżywają, co przeżyli, co jeszcze ich czeka. Czasem łatwo być sędzią, doradcą w czyjejś sprawie, ale już o wiele trudniej we własnej.
Czasem zamiast wypierać coś z pamięci lepiej się wygadać, choć zwykle nie jest to takie proste - nie zawsze łatwo jest znaleźć kogoś z kim chce się pogadać, nie zawsze jest to najbliższa osoba, nie zawsze jest ten właściwy moment...
Dobra... miało być o filmie... Moim zdaniem warto zobaczyć. A i jeszcze jedno... akcent rowerowy też jest... rower jako środek transportu, ale chyba też jako sposób rozładowania emocji...
Przez miesiąc udawało się w miarę regularnie ruszać. Było pływanie, bieganie, a nawet przytrafił się rower.
I co? I zachciało się na starość przenosić szafy... W piątek coś strzeliło w plecach i nie chce puścić. Tzn. jest momentami trochę lepiej, ale do końca miesiąca leki i łóżko. A jak tu leżeć, jak nawet wtedy momentami boli. A najbardziej boli w głowie... że w planach na ten rok kilka wyzwań, a tu zamiast treningów kołderka... Może odrobię choć trochę zaległości w lekturze...
Ależ ferie są piękne. Dzieciaki wyjechały i na basenie jest pusto. W pewnym momencie pływałem zupełnie sam, nie licząc oczywiście kilku osób, które grzały się lub pluskały w bąbelkach.
Chyba skupię się tylko na pływaniu na plecach... coraz bardziej mi się to podoba :-) Żartuję oczywiście :) W końcu trzeba będzie się odwrócić :-)
Ależ mi się nie chciało rano wstać. W końcu jednak zwlokłem się i ruszyłem na basen. Jak to w ferie o tej porze w wodzie pusta, klika osób. Ratownicy się nudzą, choć mam wrażenie, że mają tam niezłą lożę szyderców :-)
Dziś po raz kolejny trafiam dłonią w ściankę basenu. Tym razem tylko zdarty naskórek i nie krwawi tak mocno jak ostatnio. Mogłoby się wydawać, że jazda rowerem daje więcej okazji do kontuzji, a tu jest odwrotnie: palce, głowa... masakra...
Rano byl basen, ale po powrocie z pracy było mi mało i postanowiłem wyjść na jedno kółeczko wokół osiedla. Szybko okazuje się, że powietrze jest dość mroźne -7C. Wiem, że to nic w stosunku do ostatnich temperatur, ale ciężko się oddycha. Biorąc pod uwagę, że żona od kilku dni chora, to rozsądek nakazuje wrócić jak najszybciej do domu i samemu nie ryzykować przeziębienia. Ale na co komu rozsądek... :-)
W połowie trasy czuję zmęczenie, diabełek mówi "zatrzymaj się", na szczęście miałem głośną muzykę i nie słyszałem tego :-)
Kolejna poranna walka z sobą. Wstawać, czy nie wstawać. W końcu poszedłem na kompromis, wstałem pół godziny później :) Mimo to udało się wpaść na basen. Fajnie, bo pusto. Dziwnie, bo nie potrafiłem płynąć prosto, co któryś raz zahaczałem o linki rozdzielające tory. Czyżby to efekt wczorajszego hamowania głową na ściance basenu (zamyśliłem się) ;)
Z trudem się budzę, czy to efekt wczorajszego Blue Monday? Chyba nie, bo go jakoś wczoraj nie zauważyłem u siebie. Może tak trudno mi się wstaje, bo wiem, że wszyscy mają ferie i zostają w domu, a ja muszę iść do pracy... Zastanawiam się czy iść pobiegać, czy popływać, ale ponieważ ostatnio biegałem w piątek to wybór jest oczywisty.
Ciężko mi się wstawało, ciężko mi się biegnie. I to nie tylko dlatego, że nie wszystkie chodniki są odświeżone... Ale co robić, najpierw musi być ciężko, żeby potem mogło być łatwiej :-)
Z innej (a może tej samej) beczki, przypomniało mi się co wczoraj czytałem (oglądałem):
Weekend z piłką ręczną kosztem własnej aktywności, ale nie żałuję. Warto było pojechać z chłopakami :-)
Dziś rano spałem jak zabity, więc dopiero po pracy jest szansa coś zrobić. Chwila wahania i wybieram w drodze powrotnej z firmy wizytę na basenie. Co prawda nie czuję się najlepiej, ale spróbujemy. Głównie grzbiet i trochę zabawy z oddychaniem, w sumie fajnie spędzony czas.
Wracając robię zakupy, wracam do domu i... mam dość. Chodziło mi po głowie jeszcze bieganie, ale padam. Trudno, ze sportu będzie jeszcze transmisja meczu naszych szczypiornistów.