Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2017

Dystans całkowity:162.64 km (w terenie 63.54 km; 39.07%)
Czas w ruchu:16:45
Średnia prędkość:9.71 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:168 m
Maks. tętno maksymalne:192 (94 %)
Maks. tętno średnie:182 (89 %)
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:10.17 km i 1h 02m
Więcej statystyk

Dębowy Włóczykij - jest sukces ;-)

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · Komentarze(7)
Pieszy i rowerowy rajd na orientację organizowany przez Rowerową Norkę. Był w kalendarzu, ale do końca nie byłem pewien czy się wybiorę. Jednak Monika dogadała się z moją małżonką i decyzja zapadła... jedziemy. Ale startujemy rodzinnie... pieszo. Nie wiem, czy to najlepszy pomysł po wczorajszym biegu, ale co tam...

Rano zapada decyzja, że jednak biegnę tylko z Igorem, a Anetka towarzyszy Kosmie i Tomkowi w biurze zawodów :-)
Startujemy jako... Pięknowłosi :-) Wersja nr 2, bo kiedyś już użyliśmy tej nazwy z Wiktorem :-)

Damy radę? Damy © djk71

Rejestrujemy się, odbieramy zestawy startowe i czekamy na odprawę i start o trzynastej. Mamy do zaliczenia 10 PK + 3 PK na LOPce (linii obowiązkowego przebycia/przejścia/przejazdu). Mapa w skali 1:50 000 ale ze zbliżeniami w skali 1:10 000 i 1:20 000 (rowerzyści mają jeszcze 1:25 000).

Planujemy trasę © djk71

Ruszamy w tłumie na pobliskie punkty w parku.

PK 14 - Drzewo na wzniesieniu
Punkt w pobliżu więc jest kolejka piechurów i rowerzystów.

PK 11 - Skrzyżowanie
Punkt po drugiej stronie fontanny szybko zaliczony.

PK 12 - Drzewo na wzniesieniu
Na starcie było chłodno więc miałem narzuconą cienką wiatrówkę - szybko ląduje w plecaku. BTW: pierwszy raz biegnę z plecakiem. Ale limit czasu to 4 godz. więc trzeba było wziąć coś do picia i jakiegoś banana :-)

PK 10 - Karmnik
Łatwo i bez problemu.

PK 3 - Brzoza
Opis punktu brzmi groźnie, ale poza kolejką nie było problemów.

PK 13 - Brzoza przy stanowisku grillowymPrzestawiamy się na mapę pięćdziesiątkę więc odległości trochę inne. Do tego trzeba pobiec w tłumie przy Pogorii III. Chwila szukania punktu i Iguś podbija kartę. Dobry jest :-)

PK 15 - Skrzyżowanie ścieżek
Komuś przydał się perforator więc spisujemy kod z lampionu i robimy zdjęcie.  Pomimo, że temperatura nie jest najwyższa, mnie jest gorąco. Koszulka termiczna ląduje w plecaku.

Ktoś ukradł perforator © djk71


PK 2 - Drzewo
No tak, ale po drugiej stronie strumyka... Na szczęście znajdujemy mostek.

PK 4 - Drzewo przy betonowym słupku
Chwilę nam zajmuje jego znalezienie. Wybiegliśmy inną ścieżką niż myśleliśmy i trzeba było zacząć szukanie od początku. Akurat zebrał się tłum więc trzeba było się wyłączyć i... punkt od razu znaleziony.

PK 17 - Drzewo przy bunkrze
Biegnąc wzdłuż torów mijamy zawodnika, który chyba już wraca do mety... My biegniemy swoje. Jest punkt i bunkier.

Jest bunkier i punkt © djk71

LOP
Pierwsze dwa punkty bez problemu, potem chyba zbiegamy inną ścieżką i chwila wahania, ale Igor ma dobry wzrok i jest trzeci punkt.

Meta
Teraz trzeba wrócić. Trochę zakręceni, wspomagamy się kompasem i w końcu są tory i Pogoria I. Trochę za daleko wybiegliśmy, ale szybko to korygujemy. Teraz chwila zastanowienia, czy wracamy znaną nam już drogą, czy obiegamy jezioro z drugiej strony. Wybieramy nową drogę, która dodatkowo może nie będzie tak pełna ludzi.

Mijamy Piekło i po chwili lądujemy na ulicy Letniej. To oznacza, że do mety już blisko. Biegniemy do samego końca.

Za rogiem jest meta © djk71

Na mecie dowiadujemy się, że... jesteśmy pierwsi w kategorii rodzinnej i czwarci w Open.

Kontrola kart © djk71

Nie chce nam się wierzyć, ale chyba tak jest :-) Pięknie jak na debiut biegowy.

Żona jest z nas dumna © djk71

Organizatorka też :-) © djk71

Kiełbaski, rozmowy ze znajomymi (miło było spotkać Zdezorientowanych), szybki wypad do miasta i powrót na dekorację.

Gratulacje © djk71

Dodatkowo jeszcze udaje się wylosować gadżety :-)

Iguś dzięki za świetną współpracę, Anetko dzięki że mogliśmy pobiec. Norka - dzięki za organizację świetnej imprezy.

Jest pierwsze miejsce © djk71


40 Prowokacja

Sobota, 29 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
Sprowokowany po raz drugi :-)

Za pierwszym razem było jedno kółeczko, dziś... wg planu treningowego powinno być 10 km. Problem w tym, że na Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej jedna pętla to... 4219,5 m. W tej sytuacji dwa to za mało, a trzy za dużo... Zobaczymy jak będę się czuł.

Odbieram numerek i prawie do startu siedzę w aucie.

Numerek odebrany © djk71



Na starcie z daleka witam się ze znajomymi (żeby mnie znów nie sprowokowali). Z głośników leci:Sto lat! to chyba z okazji jubileuszu Prowokacji. I po chwili ruszamy. Staram się od początku pilnować tempa żeby nie przeszarżować od startu. Mimo to puls i tak od razu skacze na 180+. Tak się emocjonuję tym?

W pracy ładowałem mp3-kę, a potem wrzuciłem ją do torby i... nie wyłączyłem. W efekcie biegnę w słuchawkach bez muzyki :-) Po pierwszym kółku widzę, że znajomi z pracy zostali już na mecie. Wiem, że przede mną biegnie jeszcze Magda... Biegnie i biegnie jakieś 100m z przodu, ale nie zwalnia. A ja też nie chcę przeginać. W efekcie jest przede mną na drugim okrążeniu i na tym chyba skończyła, bo później już jej nie widziałem. Ja decyduję się ruszyć na trzecie. Po drodze mijam Karolinę na trasie NW. Umawiamy się... na wtorek do pracy :-)

Spokojnie dobiegam do mety. Właściwie mimo wolnego tempa i wysokiego tętna czuję, że spokojnie mógłbym jeszcze jedno kółko zrobić. Ale w planie tego nie było więc koniec na dziś. Fajny bieg. Nie wiem tylko czemu GPS pokazał jakieś 770m mniej niż miała trasa.

Na mecie łyk herbaty, wafelek i okolicznościowa babeczka :-) Kiełbaskę odpuszczam, bo widzę, że znajomi już chyba udali się do domu, a samemu to żadna przyjemność :-)

Zamiast tortu © djk71



W kółko?

Wtorek, 25 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
W pracy dużej niż planowałem, ale i tak udało się się przed deszczem.
Trochę zbyt ciepło się ubrałem. Nad tym muszę popracować. Wciąż boję się, że zmarznę. Ogólnie dość przyjemna przebieżka mimo, że puls znów zdecydowanie zbyt wysoki.
Chyba muszę znaleźć jakiś stadion i biegać po płaskim w kółko :-) Chyba jednak bym tak nie potrafił...

W krupach...

Niedziela, 23 kwietnia 2017 · Komentarze(3)
Po piątkowych problemach dziś wychodzę na dwór z lekką obawą. Na szczęście wczoraj już mocno nie bolało więc jest nadzieja, że nie będzie tak źle. Najwyżej zawrócę.

Przed domem okazuje się, że najbardziej powinienem się chyba obawiać nadciągającej z północy ciemnej chmury. I wiatru który szaleje wokół. Biegnę. Noga nie boli. Na Przyjemnej zaczyna padać. Ale jak... w poziomie. Wali po twarzy białymi kulkami. To chyba te krupy, o których niedawno opowiadał Wojtek Mann w prognozie pogody. Lecą... w poziomie... tak wieje.

Jestem na tyle daleko od domu, że po chwili już nie ma sensu kombinować z powrotem. Biegnę dalej. Dłonie mam zamarznięte.

W Stolarzowicach czuję lekko piszczele, ale biegnę dalej. I dobrze, po chwili przechodzi. Podobnie jak deszcz. Na Helence znów leje/sypie. Kiedy w domu chcę zrobić zdjęcie pogoda się uspokaja i już tylko pada w pionie.

Już pada w pionie © djk71

Zbuntowany Kaloryfer

Piątek, 21 kwietnia 2017 · Komentarze(4)
Tak nazywała się jedna z kapel jakie kiedyś usłyszałem w Jarocinie. Jakoś tak mi się przypomniała kiedy dziś pomyślałem, że mój organizm się zbuntował. I nie bardzo wiem czemu.



Ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie. Zmęczenie wyszło już w poprzedni weekend na Nadwiślańskim Maratonie, a potem w święta. Niedziela cała przespana, poniedziałek co prawda był bieg, ale poza tym zupełne lenistwo, co męczyło chyba jeszcze bardziej. Ten tydzień był podobny... sen kiedy tylko była ku temu sposobność. Pogoda też nie zachęcała do jakiekolwiek aktywności.

Po trzydniowej przerwie dziś nie ma wyboru. Ruszam od razu do lasu. Oczywiście na początek Krajszyna i... po raptem 18 min. muszę się zatrzymać. I nie chodzi wcale o wysokie tętno, które utrzymuje się od podbiegu, ale o... piszczele. Bolą jak diabli. Próbuję iść, ale to jeszcze trudniejsze. Szczególnie lewa noga. Chwila przerwy, kolejna próba i to samo. Boli jak diabli. Nie ma wyboru wracamy do domu. Po chwili zaczynam stygnąć i robi się chłodno :-( Jeszcze 2-3 zrywy, ale nie ma szans na bieg. Nie mam pojęcia co się stało. Jakiś bunt organizmu.

Ech, te świąteczne kalorie

Poniedziałek, 17 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
W planie był trening wczoraj, ale organizm dał znać o sobie. Intensywny, bardzo intensywny tydzień musiał się kiedyś odezwać. Dał znać o sobie wczoraj po obiedzie. Po prostu padłem. Padliśmy wszyscy. Trzeba było odespać. I to zrobiliśmy. Czasem trzeba po prostu nic nie robić.

W takim razie wczorajszy trening trzeba odrobić dziś. Między śniadaniem, a obiadem. To głupie, że człowiek je więcej niż zwykle, ale ciężko jest inaczej... szczególnie gdy sernik sam prosi: Zjedz mnie...

Ostatnio biegłem z Wiktorem, dziś dołącza do mnie Iguś. Strach biegać ze sportowcem, ale spróbujemy... :-)

Biegniemy równo, ale w chłopaku widać pokłady niewykorzystanej energii... W Stolarzowicach rusza by być kilka metrów przede mną. Pilnuję się żeby nie dać się sprowokować i potem nie umrzeć. Podobnie jak ostatnio w trakcie biegu rozmowy. Może to i zabiera energię i oddech, ale cieszy, że się da i że jest ku temu okazji.

Trochę kalorii spalonych, czas na obiad i... budowanie masy :-)


Rozmawiając

Sobota, 15 kwietnia 2017 · Komentarze(1)
"Kiedyś przed Świętami trzepało się dywany" - tymi słowy powitał mnie wczoraj rano Pan na punkcie poboru opłat we Wrocławiu. "Nawet po 20 osób było pod trzepakiem, można było porozmawiać..." powiedział na pożegnanie. Tak jakoś ze smutkiem...

Rozmowa - taka prosta, a jednocześnie tak skomplikowana czynność. Tak samo często jej pragniemy, jak i od niej uciekamy...

Dziś bieganie wraz ze starszym synem :-) Po raz pierwszy chyba zdarzyło mi się biegać i.... jednocześnie rozmawiać... I nawet bardzo mi to w bieganiu nie przeszkadzało... a może nawet pomagało?

Tak czy inaczej było fajnie. I Wiktor mnie pozytywnie zaskoczył... Widać, że też ćwiczy... :) Kto wie... może go jeszcze na maraton namówię :-)

Wesołych Świąt dla wszystkich tu zaglądających... :-)

Ciężko ale z uśmiechem

Czwartek, 13 kwietnia 2017 · Komentarze(3)
Kolejny ciężki tydzień :-( I nawet nie narzekam, tylko po prostu tak jest... dużo zajęć, pośpiechu... I żeby nie było za prosto to w kolejne dni też czeka mnie pobudka przed piątą, a potem godziny w samochodzie. Jutro na pewno ponad 800km... Gdyby nie to pewnie bym kombinował żeby dzisiejszy trening przenieść na jutro.

Wróciłem do domu padnięty. Nie było już sił (ani czasu) żeby jechać na mecz na halę. Oglądam w tv. Oczywiście krótką przerwę wykorzystuję w stu procentach - zasypiam chyba równo z gwizdkiem sędziego, ale daję się rodzince obudzić na drugą część meczu. Wygrywamy i... nie pada... nie grzmi... żadnego wytłumaczenia żeby odpuścić trening... Jak mi się nie chce...

Dobra.... wychodzę... zmieniam kierunek biegu wokół osiedla Zaczynam od podbiegu pod Elzab. Dziwnie spokojnie. I tak wyglądają wszystkie trzy kółka, choć w pewnym momencie puls rośnie i oczywiście już nie schodzi poniżej pewnego (zbyt wysokiego) poziomu.

Co ciekawe przez cały bieg mam wrażenie, że się uśmiecham. Wciąż sprawia mi to radość. Wciąż gdzieś tam w głowie siedzi październik, że to zrobię, że się uda... :-)

Potrzebna mi też chyba była ostatnia rozmowa z bratem. Potwierdzenie, że to co i jak robię - ma sens, że nie robię zbyt wielu głupot.

Zobaczymy, pewnie takich ciężkich dni będzie więcej. Oby tylko deszcze i inne okoliczności im nie towarzyszyły i nie próbowały mi przeszkadzać...

Trening po szkoleniu

Wtorek, 11 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Dziś nie było łatwo. Nie pobiegłem rano bo mi się nie chciało, więc od razu po całodniowym szkoleniu wskakuję w Asicsy i do lasu. Chmurzy się, chłodno... nie wiadomo jak się ubrać. Niby dobrze, momentami nawet chłodno, a z drugiej strony czuję, że za grubo. Nie rozumiem. Nie rozumiem też, czemu po podbiegu na Krajszynę i potem na kolejną górkę puls nie chce spać tylko zostaje na poziomie 180+. Czyżbym za szybko zaczął?
Dobra, wiem, że to co dla mnie znaczy szybko to dla innych trucht ledwie... Ale dla mnie chyba faktycznie musiało być zbyt mocno. Muszę spróbować czy da się biec w założonym wcześniej tempie... Tego jeszcze nie próbowałem...

Niedzielny poranek

Niedziela, 9 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
Wyjeżdżając wczoraj z Rudzicy miałem ambitne plany, w tym oczywiście bieganie. Niestety jak pisałem powrót samochodem był koszmarny, a później było jeszcze gorzej. Dziwne, bo zjechałem z trasy z powodu ślepoty w deszczu i problemów z  przeskakującym napędem, a czułem się po powrocie jakbym przejechał 500 km. Dziwne, nie rozumiem czasem swojego organizmu. Jedyne co wczoraj zrobiłem to przeczytałem książkę, która dotarła do mnie ostatnio.

Rano budzę się z lekką obawą, czy będę w stanie zebrać się na trening. Zebrałem się. Kółko po okolicy. Puste ulice w niedzielny poranek. Kiedy zatrzymałem się pod domem parowało ze mnie jak z dogaszanego ogniska.