Wczoraj pobiegłem w Zabrzańskim Biegu dla WOŚP, dziś w Biegu Policzmy się z Cukrzycą. Oba biegi ostatecznie okazały się być wirtualne, to znaczy każdy biegł sam, w dowolnym miejscu, ale mimo to dziś udało się spotkać na trasie biegaczy w pomarańczowych koszulkach.
Dziś postanowiliśmy pójść z żoną do teatru. Do Studio Buffo. Na ulubiony spektakl moje żony... Metro. Artyści postanowili wykonać specjalną wersję z okazji 30 lecia musicalu. Niestety w związku z obecną sytuacją było to możliwe tylko online.
Jako, że za długie siedzenie nieco mnie męczyło postanowiłem się przy okazji trochę... porozciągać :-) Pierwszy raz to robiłem w teatrze, ale jak widać da się :-)
Dziś mieliśmy biegać w ramach V Zabrzańskiego Biegu dla WOŚP. I pobiegliśmy. Tylko że każdy indywidualnie. Jeszcze dwa, czy trzy dni temu wydawało się że uda się wspólnie. Nie udało się. Przynajmniej fizycznie.
Bo duchowo byliśmy razem :-) I to jest najpiękniejsze. Tak samo jak te uśmiechy kiedy mijaliśmy się na schodach w drodze po pakiety. Jak uśmiechy ludzi w biurze. Jak uśmiechy posyłane przez ludzi spotkanych w czasie gdy biegłem w koszulce z sercem i z symbolami WOŚP. Czemu nie może być tak codziennie. Czemu ludzie tak bardzo chcą się dzielić. Dlaczego mimo, że jest tak wielu pozytywnych ludzi to innym to przeszkadza, i do tego bardziej ich słychać i widać.
Nieważne, dziś było pięknie. Co prawda nie pamiętałem regulaminu biegu i nie byłem pewien, czy było napisane, ze należy przebiec 3 km lub 6 km, czy też 3 km i 6 km, czyli 9km ;-) Na wszelki wypadek postanowiłem pobiec i 3 i 6 i jeszcze na wszelki wypadek dodatkowe 2 :-)
Zmęczony usnąłem pod wieczór. Na szczęście żona mi nie odpuściła i trzeba było biegać :-)
Początek sympatyczny, potem zaczął padać śnieg. I nawet zaczęło się robić tak jakoś bajkowo... Do czasu... kiedy przestałem widzieć. Mokre i zaparowane okulary nie pomagały w biegu po zaśnieżonych chodnikach.
Treningi z kwarantanny mi się spodobały. Mimo, że zacząłem biegać, to póki co nie odpuściłem. Dziś rano przed pracą też trochę siły :-) Przed śniadaniem :-)
Przedwczoraj były tylko ciężary. Wczoraj spacer (6km, a ja nie włączyłem Stravy... i co teraz? :)) Dziś w końcu, choć też nie bez trudu udało się pobiegać. I o dziwo całkiem lekko mi się biegło.
W trakcie jednego z ostatnich spacerów z żoną zrobiłem zdjęcie.
Miałem rano udać się po bułki, wyszło jednak trochę później. Na szczęście nikt z głodu nie umarł. Podjechałem do piekarni, zrobiłem zakupy i postanowiłem zrobić pętelkę, a może dwie...
Mimo, że asfalty top miejscami też mokro, a nawet ślisko... I do tego chłodno. Kończę po pierwszej pętli. W końcu dopiero przedwczoraj wyszedłem na dwór (albo jak mówią w Małopolsce: na pole) więc może lepiej nie przeginać i nie kusić losu.
Po bieganiu udało się z żoną pójść na spacer. A wieczorem w trakcie meczu chciało mi się jeszcze porozciągać. Nawyk z kwarantanny pozostał :-) Ciekawe na jak długo.