Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2010

Dystans całkowity:258.70 km (w terenie 9.00 km; 3.48%)
Czas w ruchu:14:44
Średnia prędkość:17.56 km/h
Maksymalna prędkość:42.56 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:43.12 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Czy to na pewno jest serwis?

Wtorek, 30 marca 2010 · Komentarze(14)
Czy to na pewno jest serwis?
Szybkie - czy może raczej takie jak powinno być - wyjście z pracy z myślą o rowerze. Żeby pojeździć za dnia. Coś mnie jednak podkusiło i wpadłem na pomysł żeby podjechać z Wiktorka rowerem do serwisu. Muszę mu zmienić pedały, a odkręcenie ich w domowych warunkach zakończyło się porażką. Szybki telefon do szeroko reklamowanego punktu i mogę przyjechać.

Trudno, przy słońcu pojeżdżę innym razem, drugą część obiadu też zjem później. Ważniejsze jest dziecko, może w końcu znów zacznie jeździć.

Mimo korków szybko dowożę rower, wchodzę do sklepu/serwisu i od drzwi słyszę "Proszę tu nie wchodzić z rowerem!!!" O staropolskim "dzień dobry" Pan chyba nie słyszał. Ok, wycofuję się, choć niby skąd miałem wiedzieć, że do serwisu nie można wprowadzać rowerów, tym bardziej, że innych drzwi nie widać. Wychodząc słyszę "Wyjdę tam do Pana". Ok.

Dzielnica niezbyt przyjemna więc uważnie przyglądam się wszystkim, którzy mnie mijają z.... widoczną wzajemnością. Choć nie wiem, czy patrzą na mnie, czy na mój, a właściwie Wiktorka rower. Po prawie pół godzinie czekania zaczynam mieć dosyć. To już chyba nie te czasy żeby klienta wystawić za drzwi i niech sobie czeka... Czas pakować rower do auta i wracać do domu.

W ostatniej chwili wychodzi sprzedawca/serwisant. "O co chodzi?" Wyjaśniam, że mam problem z odkręceniem pedałów SPD i pytam czy jest w stanie mi pomóc. "Zaraz wracam", tym razem Pan na szczęście faktycznie wraca po chwili. Zestaw imbusów, które trzyma w ręce nie budzi mojego zaufania ale to on jest specjalistą... Trzy ruchy kluczem i z pretensją w głosie dowiaduję się, że przeze mnie Pan sobie uszkodził klucz i drugiego nie zamierza niszczyć. Kto to widział tak zakręcone pedały, przecież powinny się lekko odkręcić...

Po chwili znów słyszę kwestię o zniszczonym kluczu... Czyżby "specjalista" oczekiwał, że pokryję koszty minuty pracy i niewłaściwego doboru narzędzia...? Niedoczekanie.

Jestem w szoku. Dawno mnie tak nikt nie potraktował. Nawet nie przypuszczałem, że to się jeszcze zdarza... poczułem się jak za komuny... Szok. Miałem o tym nie pisać bo każdemu zdarza się gorszy dzień. Myślałem, że szybko o tym zapomnę. Nie udało się więc piszę.

Wieczorem szybka rundka przez Stolarzowice, Górniki, Wieszową, Grzybowice, Mikulczyce i Rokitnicę. Po raz pierwszy byłem bliski wjazdu z Rokitnicy na Helenkę nie schodząc poniżej 20km/h ale znów się nie udało. Ale było bliziutko. Nieźle się zasapałem, ale o serwisie wciąż nie zapomniałem.

Nie powiem gdzie byłem w serwisie ale prędko tam się nie pojawię... Szkoda, bo po cichu liczyłem, że tam będę oddawał swój rower do serwisowania...

Odreagować

Poniedziałek, 29 marca 2010 · Komentarze(10)
Odreagować
Wczoraj już nie było siły/chęci żeby pójść pojeździć choć próbowałem Kosmę namówić na to... Na szczęście się nie zgodziła ;)

Dziś wracając z pracy wiedziałem, że pójdę pojeździć. Musiałem odreagować... Są rzeczy, które mnie czasem przerastają. Czasem mi się wydaje, że jestem z innej bajki... nie potrafię sobie do końca wyobrazić pewnych rzeczy... Życie jednak potrafi mnie wciąż zaskoczyć, ludzie też... niestety...

Wieczorny obiad przerywa mi Łukasz (ciekawe kiedy w końcu pojawi się na bikestats.pl) pytając "To kiedy idziemy?" :-) Chwila przerwy po wieczornym obiedzie i... jedziemy. Kierunek Tarnowskie Góry. W Stolarzowicach masakra, słyszałem, że są rozkopane ale żeby aż tak... W sumie niezbyt mi to przeszkadza, tylko Łukasz coś wspomina o świeżo umytym rowerze... :-) Ja swojego jeszcze nie zdążyłem umyć po sobotnim Prologu.

Na Rynku w Tarnowskich Górach Łukasz naprawia lampkę.



Ja tymczasem oddaję się lekturze fragmentów dzieła z 1612 roku autorstwa Walentego Roździeńskiego "Officina ferraria abo Huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego".



Tyle tylko, że nie wiem jak kartki przewracać...



Knajpki puste więc my też nie siadamy.



Chcemy się chwilę pokręcić po okolicy ale deszcz skutecznie przekonuje nas do zmiany planów. Wracamy. Szybko, momentami się nawet trochę spociłem :-)

Krótki ale fajny wyjazd, mam nadzieję, że częściej uda nam się nam pojeździć... I może nie tylko po asfalcie :)

Bike Orient Prolog 2010

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(13)
Bike Orient Prolog 2010
Po zeszłotygodniowej porażce dziś z dużymi obawami ruszam z Kosmą do Wiączynia koło Łodzi na Bike Orient Prolog będący przedsmakiem tego co nasz czeka w czerwcu na właściwej imprezie. Dziś choć trasa krótsza (wg organizatorów około 67km) to dodatkowym smaczkiem będzie czas. Zaczynamy o 19:00, a na mecie musimy stawić się przed północą.

Zaopatrzeni w jedzenie, napoje, oświetlenie, zestawy zapasowych baterii wyglądamy jakbyśmy jechali co najmniej na imprezę co najmniej 24-godzinną. Ale lepiej mieć za dużo niż za mało. Na miejscu startu jesteśmy 1,5 godziny przed rozpoczęciem imprezy. Jest chłodno, czy raczej zimno. Tego nie przewidzieliśmy, niby widziałem prognozę ale... no cóż...

Rejestracja, rozmówki i przyglądanie się jak ognisko mówi: NIE. Na szczęście po chwili z pomocą przychodzą, a właściwie przyjeżdżają... na rowerach (bo jakby inaczej) dzieci leśniczego. Pomoc skuteczna. Ognisko płonie. :)

O 19-tej krótka odprawa, szybka analiza mapy i ruszamy. Jedzie się fajnie, lekko... Czyżby to zasługa porządnie wyczyszczonego łańcucha? Pierwszy punkt to cmentarz, na który należy skręcić w pola w okolicach skrzyżowania dróg. Trochę zbyt ogólnie to sobie zapamiętałem, bo mijamy skrzyżowanie i nie ma drogi. Rzut oka na mapę i wszystko jasne, cofamy się kawałek i jesteśmy na punkcie nr 9.

Dobrze, trzeba analizować trasę uważniej. Do 15-tki docieramy bezbłędnie. Atrakcją za to jest błotna przeprawa. Daleko jej do tej z błotnej Odysei ale to chyba pierwsza taka ślizgawka dla nas w tym roku.

Do "siódemki" decydujemy się dotrzeć asfaltem. Następnego dnia dopiero zauważamy, że chyba lepiej było wybrać inną drogę.

Wjeżdżamy w las i... nie ma punktu. To znaczy nie potrafimy go zlokalizować. Nie potrafimy zlokalizować jednej ze ścieżek, którą widzimy na mapie. Po chwili okazuje się, że nie tylko my mamy z tym problem. Rezygnujemy. Nie ma chyba sensu kręcić się w kółko i tracić czas. Jednocześnie decydujemy się zmodyfikować nieco trasę - odpuścimy punkty bardziej terenowe... Idziemy na łatwiznę... :)

Dojazd do PK 10 w miarę prosty. Po drodze mijamy mnóstwo imprezującej młodzieży. Monika uświadamia mi, że przecież dziś sobota. No tak. Chwila zwątpienia przed 10-tką, bo cmentarz powinien być gdzieś tu i.. jest... Szybki rzut oka na tablicę informacyjną i trzeba jechać dalej. Tylko czemu odpuściliśmy 8-kę będąc tak blisko???

Tym razem wyjątkowo prosto nawigacyjnie - swoją drogą funkcja TripUp w Sigmie fantastycznie się sprawdza na takich imprezach.

Jedzie się wciąż świetnie. Na szczęście nasze obawy dotyczące chłodu pozostały tylko obawami. Jest w sam raz. W drodze na 11-kę przegapiamy bliskie 14-tkę i 6-kę. To pewnie przez te wałęsające się przy drodze "burki"... wrrr... czasem sam mam ochotę je ugryźć...

Punkt 11 na cmentarzu znaleziony bez problemu, choć znów musieliśmy się przywitać z błotkiem ;-). Wracając na asfalt zatrzymuję się by przepuścić samochód. Po chwili ruszam i... taniec pingwina na szkle... Nie zauważyłem, że zatrzymałem się przed dość sporą dziurą i... naciskając na pedał przednie koło wskoczyło do środka i rower stanął dęba, a ja tylko cudem nie przeleciałem przez kierownicę.

Ostatni dziś punkt to... ziemianka (PK 13). Myśleliśmy, że będzie ją widać z drogi i minęliśmy ją. Powrót i poszukiwania po obu stronach drogi. Po chwili udaje mi się ją odnaleźć. Jest niesamowita. Żałuję, że nie mam aparatu. W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś kapliczka, dopiero po chwili dostrzegam zawieszony wewnątrz lampion... Niesamowity punkt :)

Powrót spokojnym tempem do bazy, gdzie organizatorzy czekają na nas z "premią" - poszukiwanie punktów nie zaznaczonych na trasie (jest wytyczona tylko trasa). 23:25 - późno. Rezygnujemy. Wystarczy na dziś. Czas na ognisko, kiełbaskę i wymianę wrażeń. Było świetnie - jak zawsze na Bike Oriencie :-)



Warto było jechać 200km w jedną stronę po to by znów poczuć atmosferę rywalizacji, by powłóczyć się po nowych terenach, by przede wszystkim znów spotkać znajomych... Fajnie, świetnie.... Obydwoje z Moniką powtarzamy te słowa zarówno na trasie, jak i w drodze powrotnej do domu.

Po 5-tej rano jesteśmy już w domu... Trochę to zwariowane, ale fajne, świetne... :-)

Tylko czy warto przed takimi imprezami czyścić rower?



EDIT
Na stronie jest organizatora jest fotorelacja z imprezy :)

Góra Św. Anny... miała być...

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(28)
Góra Św. Anny... miała być...

Od kilku dni krążyła mi po głowie pierwsza w tym roku "setka", przyjaciele mocno mnie w tym wspierali. Po wczorajszej masie klamka zapadła, rano jedziemy na Górę św. Anny albo... gdzieś...

Choć mamy najbliżej, wraz z Kosmą, Asicą i Młynarzem, na start docieramy spóźnieni. Czekają już na nas fredziomf i codeisred. Powitanie i ruszamy w kierunku Toszka. Wcześniej jednak zaliczamy kościółek w Księżym Lesie. Po drodze śmiechy, rozmowy i... potworny wiatr. Niestety jak to zwykle bywa wiejący nam w twarz. W Toszku krótka przerwa na mały popas i podziwianie zamku.





Na zamku odbywają się zajęcia z gry na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Jak widać w młodym wieku trudno jest się zdecydować na instrument.



Czas jechać dalej. Kierunek Poniszowice. Po drodze kilka podjazdów i wciąż ten piekielny wiatr. Cieszę się na myśl o kolejnym postoju. Czyżbym był zmęczony?

Przy kościółku tablica z czaszką - coś dla Kajmana :)



Jedziemy dalej. Coraz bardziej wieje albo coraz mniej mam siły. W Chechle postój i... proponuję aby reszta spokojnie pojechała dalej a ja będę powoli wracał. Nie dojadę do Góry Św. Anny, a jeśli nawet to nie wrócę. Ekipa nie chce przystać na taką propozycję. Jedziemy do Ujazdu i tam zdecydujemy co robić. Do tego zaczął padać deszcz. Deszcz, wiatr... mało przyjemnie.

Dojeżdżamy do DK40 i zapada decyzja, że wracamy. Jeszcze raz próbuję ich przekonać, żeby jechali ale twierdzą, że jedziemy skoro dojechaliśmy tu razem to i wrócimy razem. Dziękuję Wam za to, choć mam wyrzuty, że nie dotarliście tam gdzie chcieliście.

Ruszamy w stronę Pławniowic i... wstąpiły we mnie nowe siły. Czy to dlatego, ze teraz jakby bardziej z wiatrem, czy to dlatego, że do mózgu dotarła informacja, że to już powrót?

W Pławniowicach sesja fotograficzna. To miejsce jest jednak magiczne.





I dobrze strzeżone



Niektóre napisy są trochę intrygujące



Ale najważniejsze, że przyszła wiosna...



Jedziemy. Kawałek dalej okazuje się, że to jednak nie była kwestia psychiki, jestem naprawdę zmęczony. Wizyta w sklepie na stacji benzynowej to to czego najbardziej potrzebowałem. Niestety po kilkunastu kilometrach znów padam. Dobrze, że zawróciliśmy i już jesteśmy blisko domu.

Jest pomysł, żeby jednak zrobić "stówkę" - beze mnie. Odpadam. Chcę do domu.

W Rokitnicy w locie żegnają się z nami fredziomf i codeisred - dzięki za wspaniałe towarzystwo :). My po chwili docieramy do domu. Mam dość. Jestem wykończony choć jak zawsze zadowolony z jazdy w tak fajnej ekipie :-)

Nie było "stówki" ale był to najdłuższy dystans od lipca, od mojego rekordu. Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że od tego czasu już nie zrobiłem żadnego dłuższego dystansu ale sprawdziłem i tak jest. Czemu się więc dziwię, że nie mam sił?

P.S. Sprawdziłem historię i wiatr był naprawdę silny, najsilniejszy tego roku.

IX BMK - Ciepło !!!

Piątek, 19 marca 2010 · Komentarze(10)
IX BMK - Ciepło !!!

W końcu po tygodniach/miesiącach paskudnej pogody zrobiło się ciepło :-) W końcu po tygodniach siedzenia do późna w pracy udało mi się wyjść trochę wcześniej (czyt. prowadzić rozmowy w samochodzie, w drodze do domu, w domu...) po to żeby w końcu pojechać na Bytomską Masę Krytyczną trochę wcześniej, na spokojnie, bez pośpiechu. Nie udało się. Tradycyjnie wpadliśmy w ostatniej chwili :-)

Ale po kolei. Dziś oprócz Kosmy do Bytomia wybrali się z nami przedstawiciele wrocławskich i jasieńskich rowerzystów ;-) Co więcej dołącza również Łukasz (oj dawno nie jeździliśmy razem) ze swoją narzeczoną z Nowego Sącza (miło poznać). Jak widać bytomska masa jest bytomska tylko z nazwy ;-)

Podróż urozmaica nam spadająca w najmniej oczekiwanych momentach lampka Moniki :-) Oj pora coś z tym zrobić, bo następnym razem na skrzyżowaniu kierowcy nie będą tak cierpliwi. Na Rynku czeka na nas już około 40-tu rowerzystów wśród, których spotykamy sporo znajomych twarzy. Do tego tradycyjnie policja, straż miejska, pogotowie i kamery... Ciekawe co tam znowu nagadała Kosma... ;)

Ruszamy i jest świetnie... bo ciepło... dawno tak nie było... chyba dlatego trasa jest nieco dłuższa niż ostatnio i dobrze... nikt chyba nie narzeka... Jedziemy, rozmawiamy... można by tak długo... Na mecie tradycyjna herbatka w Biurze Promocji Miasta i... pamiątkowy kubeczek :-) Niby drobiazg ale jak zawsze bardzo miły.

Jeszcze szybka (szybka była w planach) wizyta w nowym sklepie Romana, który chwilę wcześniej dostał oficjalną nominację na Pełnomocnika Prezydenta ds. dróg rowerowych i czas na powrót.

W drodze powrotnej towarzyszy nam Goofy601 i fredziomf, któremu brakuje chyba bardzo kilometrów bo... jedzie w przeciwnym kierunku niż jego dom ;-). Jest nam miło, że eskortuje nas prawie do domu i... umawia się z nami na sobotę...

Fajny dzień, dawno takiego nie było... Brakowało mi tego... Dzięki wszystkim za wspaniałe towarzystwo.

Mam nadzieję, że masy przyczynią się do tego, że kiedyś będzie można oglądać tylu rowerzystów ilu widziałem w czasie mojej ostatniej wizyty w Wiedniu... Byłem w szoku, wymalowane wszędzie pasy, parkingi, przejazdy... Ech... I co najważniejsze... z wszystkich tych udogodnień naprawdę korzystają rowerzyści... Jest ich tam mnóstwo, bez względu na temperaturę, na porę dnia... Żałuję tylko, że nie miałem czasu popstrykać więcej zdjęć...

Żeby jechać...

Niedziela, 7 marca 2010 · Komentarze(11)
Żeby jechać...
Długa przerwa. Za długa. Ale tak bywa. W ten weekend miało być inaczej. Kosma groziła mi już od piątku ale jakoś się już wieczorem nie chciało. Wczoraj byłem już zupełnie przekonany, że pojeździmy, szczególnie gdy wracając z zakupów mijałem chłopaków z zabrzańskiego Huragana... Niestety to co zobaczyliśmy chwilę później za oknem skutecznie nas zniechęciło.



Dziś poranny widok też nie zachęcał do jazdy ale jakoś udało się zebrać. Jakoś, bo strasznie długo... jeszcze to, jeszcze tamto, gdzie jest... Koszmar. Muszę popracować nad sprawniejszym zbieraniem się...

Nie bardzo wiadomo gdzie jechać. Nie wiadomo czy mamy siłę, nie wiadomo czy za chwilę nie odezwą się moje plecy, nie wiadomo... Nie jest to jednak najważniejsze... Dziś celem jest jazda sama w sobie...

Dobrze, że drogi poza osiedlem są czarne. Obok drogi jeszcze widać śnieg...



Fajnie się jedzie... Słonecznie choć mroźnie... W Starych Tarnowicach widać już zwierzątka na dworze...



Monika też chciała fotografować ale baterie jakieś złośliwe były



Przez Opatowice do Strzybnicy. Kusi, żeby jechać do Pniowca i powłóczyć się po lasach ale... chyba jeszcze za wcześnie... Różnie tam może być... Jedziemy w stronę Rybnej. W Wilkowicach szybka decyzja, nie jedziemy do domu tylko w stronę Księżego Lasu.

Po drodze odbijamy w ulicę, którą jeszcze nie jechałem... myślałem, że zawiedzie nas do Zbrosławic... przeczucie mnie zawiodło, objechaliśmy wokół kilka domostw i wyjechaliśmy na drogę, z której przed chwilą zboczyliśmy.

Las i... śnieg... chwila zastanowienia i jedziemy dalej. Monika miała rację, za lasem znów czarno. Na szczęście.

W Kamieńcu w sklepie czas na chwilę przerwy. Choć fajnie się jedzie pić się chce, a nic nie zabraliśmy z sobą. W Ptakowicach zaczynam czuć zmęczenie. Chyba za szybko powiedziałem, że fajnie się jedzie.

Dojeżdżamy do domu. Lekko zmęczony ale zadowolony. Potrzebowałem tego. Dzięki Monika. W domku czekała na nas przygotowana przez moją małżonkę zupka cebulowa. O jak bardzo jej potrzebowaliśmy, jak nam smakowała... Dziękujemy.