Po wczorajszej walce w terenie dziś postanowiłem pobiegać po asfalcie. Ogólnie w miarę ok, choć miejscami jeszcze pojawiały się śliskie niespodzianki. Największą jednak niespodzianką była temperatura. Mimo, że niby tylko 6 stopni, a ja sobie truchtałem to po jednym kółku wokół osiedla się... zagotowałem.
Przypomniało mi się, że przy podobnej, a może nawet nieco niższej temperaturze biegałem półmaraton w Warszawie i byłem wtedy... znacznie lżej ubrany. i wtedy to był dobry wybór.
O jedną (i to najcieplejszą) warstwę za dużo dziś miałem. Kiedy ja się w końcu nauczę właściwie ubierać... Trudno. Trzeba było skończyć na jednym kółeczku...
Coś mi się ostatnio ciężko zbiera. Niby wiem, że powinienem, ale jakoś tak ciężko się zebrać.
I jak zawsze kiedy już wyjdę... jest super. Bez względu na to czy ciężko, czy lekko, czy zimno, czy ciepło - zawsze jest fajnie. Dziś miejscami ślisko, miejscami mokro, ale fajnie.
Więc czemu tak ciężko się zebrać? Muszę to po raz setny przemyśleć. Najlepiej przy ostatnio odkrytym dzięki Amidze piwie, ale dziś go brak.
W lesie sporo biegaczy. Nawet znajomych trochę. Początek dość przyjemny. Ścieżki przetarte przez biegaczy, spacerowiczów, narciarzy i rowerzystów. Tak było do Brandki.
Potem już była walka ze śniegiem. Nie powiem, że przecierałem szlaki, bo tak nie było. Ktoś tam już wcześniej był, ale ścieżki mocno nierówne, zasypane, miejscami zmrożone. Biegło się zdecydowanie ciężej. Ale znosiłem to ze stoickimi spokojem. Jak mogło być inaczej skoro słuchałem książki o stoikach. :-)
Jak to jest, że tak trudno wejść w rytm treningowy, a tak łatwo z niego wyjść? Nie, nie oczekuję odpowiedzi na to pytanie... Przerabiałem to już wielokrotnie... I teraz też.
Mimo kwarantanny i 18 dni w domu udało się w styczniu przebiec ponad 85 kilometrów, przejechać na rowerze ponad 50 km, 19 razy poćwiczyć... i zdobyć 3 medale. W sumie fajnie to wyszło.
Początek lutego to podbiegi i bieg z Adasiem, potem dzień odpoczynku, potem jeszcze jeden bezczynny przypadkowo wyszedł i przyszedł weekend... W sobotę pobudka, lekkie śniadanie i zamiast biegania... krótka drzemka, a potem... już nie było czasu (ładna wymówka). Niedziela powtórka z rozrywki. Ostatecznie udaje się wyjść z żoną na spacer. Anetka z kijami, dla mnie chyba za wolne tempo na kije.
Wieczorem jeszcze idąc do teściów ubieram ciuchy do biegania. Ostatecznie jednak wracam prosto do domu. Znów odpuszczone. Zbyt łatwo. Nawet jeśli wiało i było potwornie zimno.
Pierwszy raz w tym roku z Adamem. Kwarantanna i home office nie pozwoliły wcześniej się spotkać. Dziś też łatwo nie było, ale mimo przeszkód udało się spotkać w parku. Nie było to chyba najszczęśliwsze miejsce, bo albo szklanka, albo kałuże. Mimo to spokojnie potruchtaliśmy, porozmawialiśmy.