Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2016

Dystans całkowity:116.39 km (w terenie 7.40 km; 6.36%)
Czas w ruchu:12:44
Średnia prędkość:9.14 km/h
Maksymalna prędkość:27.98 km/h
Maks. tętno maksymalne:195 (100 %)
Maks. tętno średnie:178 (91 %)
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:8.95 km i 0h 58m
Więcej statystyk

Forrest Gump i kawa

Czwartek, 29 września 2016 · Komentarze(4)
Tym razem bieganie po lesie. W sumie fajniej. Ciszej, spokojniej. Nie tak twardo. Tyle, że szybko robi się ciemno. Końcówka wypatrując dzików :-) I każdy podbieg kończy się marszem. Ale ogólnie biegło mi się dobrze. Momentami tak jak bym chciał docelowo. Niekoniecznie szybko, ale bez wysiłku. Choć oczywiście to bez wysiłku to obecnie jest żartem, po puls sporo powyżej 180, a momentami nawet ponad 190. Mimo to cieszę się, że pobiegałem.  Sprawiło mi to przyjemność.

Taką samą jak ostatnio picie kawy.

Jednak lubię © djk71

Przez całe lata piłem po kilka dziennie. Dużych, czarnych, mocnych i gorzkich. Najpierw jak wszyscy parzone, tzw. plujki, potem z ekspresów, rozpuszczalne... Aż po ponad dwudziestu latach rzuciłem to. Z dnia na dzień przestałem. I nie brakowało mi tego. Czasem zaciągnąłem się aromatem i wystarczyło mi to. Kilkukrotnie w ciągu ostatnich trzech lat skusiłem się na jakieś pojedyncze filiżanki, ale nie sprawiały mi przyjemności. Do czasu. Do tegorocznego wyjazdu do Włoch. I tam się zaczęło. Znów piję kawę. Choć teraz zwykle tylko jedną, małą (choć mocną) dziennie.

Uwielbiam ten zapach parzonej kawy i potem te kilka gorących łyków, mmm.... I mimo, że wciąż testuję różne gatunki w poszukiwaniu tej najlepszej (i akceptowalnej cenowo) to jak na razie każda sprawia mi przyjemność.

A co do przyjemności z biegania, to dodatkowo świetnie pozwala rozładować emocje. Niestety do czasu. Nie mija godzina i emocje znów wracają. Niestety te negatywne. Może po prostu nie można być szczerym. Może trzeba oszukiwać w domu, w pracy, w życiu. Przepraszam, nie oszukiwać... mówić to co inni chcą usłyszeć... I wtedy jest spokój... tzn. inni mają spokój... Albo trzeba biegać non-stop. Jak Forrest Gump. Run Forrest, run! Run Darek, run! Run away!

Syfon w Kędzierzynie

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(8)
Od miesiąca rower wisi na haku. Brak chęci, czasu... W piątek pod koniec dnia Alicja zagaduje, że skoro mamy razem wystartować w zawodach to może warto by się wspólnie gdzieś przejechać. Nie wiem, czy chce sprawdzić, czy jeszcze potrafię jeździć na rowerze, czy też czy jesteśmy w stanie wytrzymać ze sobą tyle czasu :-) Nie do końca wiem, czy się uda, ale umawiamy się na telefon.

Udaje się, ale dość późno. Wspomagamy się samochodem i około czternastej lądujemy w rybnickich Stodołach. Podejrzewamy, że gdzieś tu będzie się zaczynał etap kajakowy na rajdzie. Ruszamy pokręcić po okolicy. Spokojne tempo. Spotykamy wąskotorówkę :-)

Wąskotorówka na trasie © djk71

Mijamy zabytkową stację, jednak nie ma tu w planach postoju.
Dojeżdżamy do klasztoru, tu też dziś nie ma czasu dziś na zwiedzanie, może w drodze powrotnej. Tylko szybkie zdjęcie

Są siły :-) © djk71

Chyba jakiś ślub się odbywa, a młodzi zajechali... czarną wołgą. Czy Wy też pamiętacie opowieści o tym aucie?

Wspomnienia z dzieciństwa © djk71

Jedziemy dalej. Po chwili zawracam. Napis na pomniku z daleka zwrócił mą uwagę. Wciąż mnie zaskakuje, że jednak w Polsce są miejsca gdzie nikomu to nie przeszkadza...

Nie wszystko trzeba zniszczyć © djk71

Zaliczamy podjazd na Schlossberg i mkniemy dalej lasami.
Dojeżdżamy do Kuźni Raciborskiej, tu będzie start imprezy.
Po drodze mijamy straż pożarną.

Wóz strażacki © djk71

Właściwie powinniśmy zawrócić i pokrążyć po okolicznych lasach, ale chodzi mi po głowie coś innego. Planując nad ranem trasę dojrzałem na mapie informację o... syfonie! Dość oryginalnej konstrukcji umożliwiającej przepływ rzeki Kłodnicy pod Kanałem Gliwickim. Przypomniała mi się bifurkacja w Wągrowcu (która ponoć wcale nie jest bifurkacją) i stwierdziłem, że muszę zobaczyć i to "skrzyżowanie".

Mijamy zakłady azotowe w KK i dojeżdżamy do celu.

U góry Kanał Gliwicki

Kanał Gliwicki © djk71

A kilka metrów niżej, pod nim, w poprzek przepływa Kłodnica.

A na dole Kłodnica © djk71

Widać, że są tu przygotowani do powodzi :-)

Przygotowani do powodzi? © djk71

Miejsce zaliczone, ale zaliczone też wielkie rozczarowanie. Spodziewaliśmy się czegoś bardziej widowiskowego. No trudno. Grunt, że był jakiś cel i przejechaliśmy 40km. Teraz trzeba już "tylko" wrócić :-)

Jedziemy, ale oboje czujemy coraz większe zmęczenie. W trakcie planowania wydawało mi się, że wrócimy lasami. No i tak z grubsza jedziemy, ale... asfaltami. Tak to jest jak się planuje nad ranem.

Docieramy do Starej Kuźni.


A może kwiatuszki? © djk71

Kawałek dalej padają mi baterie w nawigacji. Wracamy, bo mijaliśmy niedawno Lewiatana. Niestety czynny do 18:30, a jest 18:45. Ekspedientki mimo, że nas widzą upewniają się tylko, czy drzwi są dobrze zamknięte :-(

Przekładam baterie z aparatu i mam nadzieję, że wystarczą na dojazd do mety.

Z każdą chwilą robi się coraz ciemniej i chłodniej. Po chwili jest już zupełnie ciemno. Na szczęście oświetlenie daje radę i do samochodu jest już tylko 5km (od kilku kilometrów :-) ). Mijamy Rudy i wjeżdżamy na ostatni odcinek, ten sam którym już dziś jechaliśmy.

Koło stacji próbują nas jeszcze gonić psy, ale okazuje się, że mam bardziej donośny głos i chowają się za drzewem ;-)
Kilka km i jesteśmy na mecie. Dobrze, bo jest coraz chłodniej. Zmęczeni, ale i zadowoleni (przynajmniej ja) kończymy wycieczkę. Dobrze, że mnie Ala wyciągnęła, bo inaczej rower by całkiem zardzewiał.

Zawody za trzy tygodnie. Zakładam, że rowerowo damy radę... Gorzej będzie z innymi etapami. Ale jest jeszcze czas żeby poćwiczyć :-)



I po chorobie

Piątek, 23 września 2016 · Komentarze(6)
Wczoraj wieczorem połknięta ostatnia pigułka więc dziś czas coś zrobić. Jako, że rower ostatnio w odstawce, pływać będę mógł dopiero za tydzień, to pozostało bieganie. Jak to dumnie brzmi. A tak naprawdę to truchtanie. Do tego wciąż przeplatane marszem. No, ale co zrobić, jak po kilkudziesięciu metrach puls od razu skacze powyżej 180? A przecież "biegnę" tak, że wolniej się nie da.

No, ale nic, miało być bez marudzenia więc fajnie, że wyszedłem i nie zawróciłem (choć diabełek szeptał już: Wróć do domu!). To, że słabo to tylko powód żeby wyjść o raz kolejny. Tym bardziej, że przede mną dwie imprezy, w tym jedna biegowa i jedna przygodowa. Jest motywacja żeby się ruszać.

Gehörgangs­entzündung albo Otitis, czyli swimmer's ear

Poniedziałek, 19 września 2016 · Komentarze(0)
Wyjazd na delegację mimo choroby. Na wszelki wypadek wypada się dowiedzieć jak nazywa się przypadłość jaka mnie dopadła w tutejszym języku. Łatwo nie jest: Gehörgangs­entzündung. No dobra, może łatwiej będzie po angielsku. Jest, miejmy nadzieję, że w razie czego lekarz by zrozumiał, bo mnie to nic nie przypomina: Otitis. Po angielsku znalazłem jeszcze jedno określenie: swimmer's ear. To już lepiej, co więcej to nawet jest chyba źródło choroby :-)

A tak już fajnie się zaczynało, basen, bieganie... i co? I lekarz. Zawsze mi się wydawało, że to zęby potrafią boleć najbardziej. Okazuje się, że ucho potrafi jeszcze bardziej. Ba, jak zaczyna, to boli też pół głowy, zęby i chyba wszystko inne. Na szczęście antybiotyk chyba zadział i powoli przechodzi.

Tak samo jest w życiu, coś boli bardzo, człowiekowi się wydaje, że już więcej nie wytrzyma, a tu nagle dostaje cios jeszcze mocniejszy, a czasem nawet kilka i też musi z tym żyć... Tyle, że tu trudniej o jakiś gotowy antybiotyk. Tym bardziej, że codzienne życie przypomina o bólu w najbardziej niespodziewanych momentach. Wystarczy jedno słowo, nawet wypowiedziane przez kogoś w zupełnie innym kontekście.  Wystarczy piosenka, nawet ta do niedawna ulubiona. Wystarczy obrazek, miejsce, zapach... cokolwiek, by wróciło wspomnienie. I aby ruszyła maszyna myśli. Tych niechcianych, niepodziewanych, wystarczających by zabić inne myśli, te potrzebne. Ale w końcu trzeba znaleźć lekarstwo. Choćby tylko takie, które na chwilę uśmierzy ból...


Zabaw w wodzie c.d.

Środa, 14 września 2016 · Komentarze(3)
Mimo, że wstałem wcześnie to jakoś długo się zbierałem. W efekcie krótko i więcej zabaw niż pływania.  Żeby było pozytywnie to... ważne, że poszedłem.
Tylko czemu mi co jakiś czas lewe ucho zatyka?

Pozytywny trucht

Wtorek, 13 września 2016 · Komentarze(0)
Rano po pływaniu był pozytywny wpis więc czas na kolejny.

Wieczorkiem bieg, a właściwie truchcik. O dziwo tym razem tylko z jedną przerwą na marsz. Pod koniec nawet kusiło żeby biec dalej, ale rozsądek kazał wrócić do domu. Puls wciąż wysoki.

Kusi mnie żeby wystartować w rajdzie przygodowym na Silesia Race w październiku. Niestety start jest parami, a koleżanka, z którą miałem startować musiała odpuścić :-( Gdyby ktoś chciał dołączyć (bez parcia na wynik) to proszę o kontakt :-)



Pozytywny wpis

Wtorek, 13 września 2016 · Komentarze(4)
Jako, że dostaję sygnały, że marudzę na blogu to dziś będzie inaczej. Poszukam pozytywów. Pominę milczeniem wczorajszy wieczór i kolejny kop w tyłek. Nie wspomnę o tym, że znów nie spałem tak jak planowałem, bo coś tam... Nie wyliczę ile rzeczy rano mnie zdenerwowało. Co więcej nie będę się smucił, że na basenie byłem zbyt krótko i że woda z basenu wciąż mi nie smakuje...
Będzie pozytywnie. Więc do dzieła!

Byłem przed pracą na basenie :-)


Basen przed pracą

Poniedziałek, 12 września 2016 · Komentarze(6)
Dziś basen przed pracą. Co prawda trochę później niż chciałem, a więc i krócej, ale ważne, że się udało.
Stosunkowo niewiele ludzi, choć o tej porze już są szkółki. Dalej bez dużych postępów, ale są chwile, że czuję się swobodniej. Nie znaczy to wciąż, że zupełnie swobodnie ;-)

Basen o poranku © djk71

Dobrze by było wrócić do porannych treningów. Zdecydowanie łatwiejsze w realizacji, mniej przeszkód się pojawia. O ile oczywiście wstanie się wcześnie ;-)

Bieganie jak na basenie

Niedziela, 11 września 2016 · Komentarze(13)
Dzisiejszy bieg (?) jak na basenie... co chwilę brak powietrza. Ale też nic dziwnego. Co chwilę puls skakał do ponad 190. I jak tu biegać? Na 5 kilometrach 10 przerw na maszerowanie! Chociaż patrząc na wynik całości to metoda Gallowaya działa doskonale :-) Nie żebym planował tak biec, po prostu kiedy nie mogłem - przestawałem. Na razie nie ma planów. Ani startowych, ani treningowych. Po prostu cieszę się jak uda się coś zrobić. Plany od prawie dwóch lat są jak bańki mydlane, niektóre uda się złapać, ale większość zbyt szybko pęka, znika...  Albo jak piana w wannie. Pojawia się, jest wielka i za chwilę nie ma po niej śladu.

Piana pojawia się i znika © djk71

Tak i moje plany. Szczególnie w weekendy. Od jakiegoś czasu ich nie cierpię. To zwykle dni kiedy nic się nie udaje. Kiedy widzę jak kolejne dni życia mijają bez sensu. Jak tracę kolejne minuty, godziny bez żadnego sensu i powodu... Nie cierpię weekendów.


Miało być rowerowe jutro...

Sobota, 10 września 2016 · Komentarze(9)
Na KoRNO okazało się, że opona do tyłu niestety jest trochę zbyt szeroka. Jutro zapowiada się rowerowy dzień więc trzeba coś z tym zrobić. Mała korekta i chyba jednak zadziała. Jazda testowa i jednak nie. Trzeba zmienić oponę. Dobrze, że jest na co. Tyle, że chciałem pójść wcześnie spać bo trzeba wstać przed wschodem słońca.

W sumie kładę się spać znacznie później niż planowałem, ale na szczęście wszystko gotowe na rano.

Prawie wszystko... Bo śpię ledwie godzinę i zostaję obudzony... Po chwili już wiem... ze spania nici... Skoro nie będzie spania, nie będzie jutro kręcenia. Jestem jednak stary. Kiedyś by mi to nie przeszkadzało. Co z tego, że bez snu, że w podłym nastroju, że w upale. Kiedyś po prostu bym pojechał. Dziś już nie... Czy to brak odwagi, czy po prostu zdrowy rozsądek? Tak, czy inaczej szkoda, bo zapowiadała się fajna wycieczka w świetnym towarzystwie.

W nocy © djk71


A tak zostanie walka z własnymi myślami, z... właśnie... chyba nawet na walkę mnie nie stać... Szlag by to trafił... Są rzeczy, z którymi nie potrafię sobie poradzić...