Dzisiejszy bieg (?) jak na basenie... co chwilę brak powietrza. Ale też nic dziwnego. Co chwilę puls skakał do ponad 190. I jak tu biegać? Na 5 kilometrach 10 przerw na maszerowanie! Chociaż patrząc na wynik całości to metoda Gallowaya działa doskonale :-) Nie żebym planował tak biec, po prostu kiedy nie mogłem - przestawałem. Na razie nie ma planów. Ani startowych, ani treningowych. Po prostu cieszę się jak uda się coś zrobić. Plany od prawie dwóch lat są jak bańki mydlane, niektóre uda się złapać, ale większość zbyt szybko pęka, znika... Albo jak piana w wannie. Pojawia się, jest wielka i za chwilę nie ma po niej śladu.
Tak i moje plany. Szczególnie w weekendy. Od jakiegoś czasu ich nie cierpię. To zwykle dni kiedy nic się nie udaje. Kiedy widzę jak kolejne dni życia mijają bez sensu. Jak tracę kolejne minuty, godziny bez żadnego sensu i powodu... Nie cierpię weekendów.
Może za szybko byś chciał szybko biegać ;) Może trzeba zacząć biegać powoli! :) A z tym umieraniem to się tak nie rozpędzaj! Kto wtedy będzie biegał z Twoim zegarkiem :) Może samo to, że idziesz biegać, ta myśl że coś musisz (bo taki był plan) podnosi Ci tętno? :) A tak poważniej, to oczywiście że plany trzeba mieć, bo życie bez planów i marzeń byłoby nic nie warte. Tylko właśnie nie wszystko zależy od nas samych. I o to mi chodziło bardziej :) Żeby się tym tak nie przejmować. Pamiętaj, że plany można anulować:) lub zmieniać dowolnie w zależności od sytuacji i potrzeb. No i życzę Ci Darku powodzenia w realizacji tych planów. No i udanego startu 11.11. Pamiętaj tylko, że zawsze ktoś musi zamykać stawkę :D P.S. Wierzę w Ciebie! :)
Asia Plany gdzieś tam są ważne. Nie wiem, czy akurat te dot. startów, ale ogólnie pomagają. przynajmniej mnie. Co do doświadczenia, to same wiesz, że też sporo przeżyłaś, może nawet więcej niż ja. Każde doświadczenie jest inne i mimo, że uczy wielu rzeczy, to wcale nie przygotowuje na kolejne ;-(
Czemu biegam z zegarkiem? Bo mam :-) A tak poważnie to po to żebym wiedział kiedy umrzeć... Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy bym biegł z zegarkiem, czy bez, i tak zbyt szybko wchodzę na zbyt wysokie tętno i zaczyna brakować mi tchu. Tyle, że teraz to widzę wymiernie. I chciałbym docelowo właśnie być w stanie biegać tak bez powodu. I bez takiego zmęczenia. Ale to jeszcze trochę... Wierzę, że dam radę ;-) Z pływaniem jeszcze trochę powalczę. jak się nie uda to trudno, ale spróbuję.
Galloway w uproszczeniu polega na tym, że biegniesz ile możesz, jak nie możesz to idziesz i znów biegniesz i tak w kółko.
Co do biegania... Nie wiem na czym polega metoda Gallowaya... Mi się spodobała metoda slow joggingu wymyślona przez Japończyka Hiroaki Tanakę :) Polecam :)
Darku! Plany owszem warto mieć, ale czy są aż tak ważne? Czy start w jakichś zawodach w weekend, lub jakaś tam mniej lub bardziej zaplanowana aktywność zmieni coś w Twoim życiu codziennym, tym nieweekendowym? Zapewniam Cię, że nie! Nie masz do końca wpływu na te niewypalone plany... Więc tak jak limit pisze trzeba się cieszyć z tych dobrych drobnych rzeczy... Wiem, wiem przede mną jeszcze wiele, nie mam jeszcze takiego doświadczenia życiowego jak Ty... Ale wnioski ze swoich doświadczeń też mogę wyciągnąć... Rzeczywiście jak napisałeś w którymś ze wpisów Twój blog jakiś smutny się zrobił... A co do biegania? Po co biegasz z tym zegarkiem? :) Weź idź pobiegaj i nie patrz na wyniki... Najwyżej na bs wpiszesz coś tam na oko :) Ja biegałam bez zegarka i fajnie się biegało... Dobra muza do ucha (albo psiapsiółka na plotki) i jedziesz ile dajesz radę :) Co do pływania... To przecież Phelpsem się nagle nie staniesz :) P.S. Znam takich co w ogóle nie potrafią pływać... Oni to dopiero muszą mieć deprechę :)
limit Teorię znam, ale w praktyce trudno czasem to zastosować. Za dużo złych rzeczy wokół. poza tym nie wszystko co piszę to narzekanie. To, że 5km było z 10 przerwami to po prostu fakt. Wolałbym żeby ich nie było, ale cieszyłem się, że udało się wyjść pobiegać. Tak jak dziś rano wyszedł basen, choć wciąż pływanie do porażka.
kosma100 Niestety na sobotę z pewnych powodów wskoczyły inne obowiązki :( Przyszła sobota zapowiada się rowerowo, ale jednak w inną stronę. A czy coś z tego wyjdzie... to zobaczymy... wiesz, że u mnie to się potrafi w 5 minut zmienić :-( Mlynarz Teraz już mam. Nawet zapłaciłem.
Darek Ty marudo! Trzeba było się zmasakrować na Masakratorze! Głowa do góry! Ciesz się życiem (limit dobrze prawi). Przyszła sobota - zapraszamy na setkę z Kudłatymi! I nie przyjmuję odmowy! Zarezerwuj sobie w kalendarzu. I nic Ci nie może w tym przeszkodzić! Trzeba Cię zmusić, żeby Cię zadowolić (hahaha, jak to zabrzmiało :D) :-) Pozdrawiam!
Czytam Twoje wpisy i tak myślę, że za dużo myślisz, za mało się cieszysz tym co uda się zrobić i za bardzo się martwisz tym, czego się nie uda zrobić. Odwróć proporcje. Zacznij od drobnostek: że nie wdepnąłeś w psią kupę, że nie uciekł Ci tramwaj, że kierowca z drugiego samochodu nie pokazał Ci "faka", że nie padało. Z czasem nawet te większe niepowodzenia nie będą takie straszne. A z osiągnięć tego dnia. Przebiegłeś dystans 5km. Nieistotne w jakim czasie, z iloma postojami. 5km. 5km. 5km. Plany? Wystarczy, że założysz, że może uda się je zrealizować. Jak się uda, to ok. A jak nie, to i tak było wiadome, że mogło się nie udać więc nie ma co rozpaczać. Spróbujesz kiedyś indziej. Ciesz się z tego, co się udało a z porażek wyciągaj wnioski. Wiem, że to może i prostackie, chłopskie "psychologowanie" ale co Ci da rozpamiętywanie negatywów? Nie lepiej cieszyć się z nawet najmniejszych pozytywów? Czasem w trakcie jeżdżenia rowerkiem po okolicach dalszych i bliższych widzę ludzi na wózkach, o kulach i wtedy jak sobie przypomnę jak to mi się wydawało, że mam kiepsko bo coś mnie tam boli, nie wyszło czy coś, to zaczynam się cieszyć, że tylko takie mam problemy bo inni mają dużo bardziej przechlapane.