Wpisy archiwalne w kategorii

Z Tadeuszem

Dystans całkowity:2261.30 km (w terenie 71.50 km; 3.16%)
Czas w ruchu:113:04
Średnia prędkość:20.00 km/h
Maksymalna prędkość:66.31 km/h
Suma podjazdów:719 m
Maks. tętno maksymalne:200 (105 %)
Maks. tętno średnie:176 (94 %)
Suma kalorii:4554 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:51.39 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Test we mgle

Piątek, 6 maja 2022 · Komentarze(0)
Nie ma to jak wybierać się na zawody na rowerze, na którym poprzednio się kręciło... 3 lata temu. Na tych samych zawodach.
Przedwczoraj późnym wieczorem wyciągnąłem rower. O dziwo powietrze zdążyło zejść... Ciekawe co jeszcze nie działa.
Wczoraj po pracy pojawiły się burze i ulewa więc z testów nici, a dziś rano... mgła... Super.

Mgliście © djk71

Założyłem lampki i szybka rundka. Coś ociera, coś klekocze, opony jakieś cienkie, od lemondki zupełnie odwykłem.... i jeszcze strach się rozpędzić, bo nic nie widać.

Strach jechać © djk71

Super. Test zaliczony ;-) Jakoś....

Duathlon ChampionMan cz. 2 rower

Sobota, 11 maja 2019 · Komentarze(6)
Po raz drugi jadę na ChampionMan Duatlon Czempiń. Rok temu było to niesamowite przeżycie więc już na mecie wiedziałem, że jeszcze tam wrócę. I tak się stało. Zapisałem się chyba od razu jak tylko była taka możliwość. Oczywiście na dystans długi: 10 km bieg - 60 km rower - 10 km bieg. O ile pamiętam, to wtedy jeszcze nie było wiadomo, że w tym roku impreza będzie jednocześnie pierwszymi w historii Mistrzostwami Polski w duathlonie na dystansie średnim (długości tras nie zmieniły się, zmieniła się jedynie nomenklatura). Razem ze mną zapisuje się Adam. Jeszcze kilka osób było zainteresowanych ale ostatecznie startujemy we dwóch.

Z racji tego, że impreza jest poważna, koniecznym było wykupienie licencji Polskiego Związku Triathlonu. Zaczęło to wyglądać poważnie :-)

Licencja - poważna sprawa © djk71

Wiedząc, że impreza będzie okupiona wielkim wysiłkiem decydujemy się zawitać do Wielkopolski dzień wcześniej. Chcemy uniknąć porannej gonitwy i zmęczenia już przed startem.

Kiedy wyjeżdżamy z Gliwic pogoda nie nastraja optymistycznie.

Będzie się działo © djk71

Na miejscu też straszy deszczem. Odbieramy pakiety startowe.

Pakiet odebrany © djk71


ETISOFT startuje w Mistrzostwach Polski © djk71

Robimy krótki spacer po jeszcze pustej strefie startowej.

W strefie zmian jeszcze pusto © djk71

W roku ubiegłym, w piątek była projekcja filmu "Najlepszy" oraz spotkanie z Jurkiem Górskim. Szkoda, że w tym roku organizatorzy nie zorganizowali czegoś podobnego.

Tu mamy nadzieję dobiec © djk71

Jedziemy na kwaterę. Udaje nam się jeszcze zjeść na miejscu słuszną porcję spaghetti. W pokoju czytamy informator. Wydaje mi się, że wszystko wiem, ale warto poczytać i zwrócić Adamowi uwagę na kilka punktów. Zakaz draftingu, możliwe kary, obowiązki przy wejściu do strefy itp. Jeszcze raz analizujemy mapki :-) W końcu kładziemy się spać.

I jak się w tym połapać © djk71


Rano śniadanko i kontrola czy wszystko zabraliśmy z domów. Trochę późno, ale w razie czego w drodze na start przejeżdżamy jeszcze obok Decathlonu ;-) Jest wszystko, nawet więcej. Pozostaje tylko decyzja w co się ubrać i co zabrać na trasę.
Największym problemem są jak rok temu spodenki. Biegać w rowerowych (z pampersem), czy jeździć w biegowych (bez pampersa)? A może zmienić je w strefie zmian? Ta ostatnia opcja od razu odpada. Postanawiam jak roku temu kręcić bez pampersa.

Parkujemy i nie chce się wychodzić z auta. Jakiś stres? A może to słońce, które wg prognoz ma zniknąć za chmurami o 13:00, czyli w godzinie startu. Póki co niebo straszy, że będzie równie ciepło jak w roku ubiegłym.

W końcu wyciągamy sprzęt. Oklejamy rowery, kaski, przygotowujemy rzeczy, które zostawimy w strefie zmian. Zastanawiamy się czy brać telefony, jak tak czy owak muszę wziąć kluczyki z auta, dokumenty. Początkowo brałem pod uwagę plecak, potem pas, ostatecznie nie biorę ani jednego ani drugiego. W międzyczasie spotykamy Dawida. Jest okazja zamienić parę zdań.

Odstawiamy rowery do strefy zmian.

Czas oddać rowery © djk71

Rower wisi © djk71

Rzeczy czekają na drugi etap © djk71

Przed nami jeszcze godzina. Chmur wciąż nie widać. Mając w pamięci ubiegłoroczną grupową rozgrzewkę, gdzie prawie ducha wyzionąłem, w tym roku robię (albo udaję, że robię) ją sam.

W końcu udajemy się na start. Chwilę wcześniej odprawa, na której słyszymy, że są trzy pętle. dystans biegowy też chyba był pomylony. Na szczęście wiemy jak ma być więc ignorujemy te pomyłki, choć jak ktoś był pierwszy raz i nie wczytał się w informacje to mógł mieć przez chwilę namieszane w głowie.

Na starcie spotykam Arka, a po chwili dostrzegam jeszcze Jacka - co za miłe i niespodziewane spotkanie. Szkoda, że takie krótkie.


A jakże fajnie spotkać równie fajnych znajomych - tu Darek z kolegą :) © JPbike

Bieg 1 (10 km)
Ruszamy od razu zbyt szybko. Wydawało mi się, że stoimy gdzieś w środku stawki, a po chwili byliśmy już na samym jej końcu, mimo, że pierwszy kilometr biegniemy w tempie 5:31 - dla mnie to za dużo. Puls oczywiście skoczył od razu na 180+ i już nie spadł do końca etapu. Mimo to biegnie mi się dobrze (choć jest ciepło).

Podobnie jak rok temu doping kibiców jest w Czempiniu niesamowity :-) Ze szczególnym uwzględnieniem Pirata stojącego w okolicach 3 km. Gość jest niesamowity. Nie wiem, czy On sam zdaje sobie sprawę ile energii i uśmiechu daje zawodnikom. Biegniemy dwie pętle po 5 km, po 2,5 km jest nawrotka więc tak naprawdę przebiegamy obok Niego na 2, 3, 7 i 8 kilometrze. Myślę, że każdy Go zapamiętał. Chapeau bas!

Regularnie na każdym bufecie piję. Część wody wylewam na siebie.., na głowę, na kark. Pomaga.

Adam choć podejrzewam, że spokojnie mógłby biec szybciej biegnie ze mną.


Zdjęcie pożyczone z FB Hernik Team :-) BTW: Pozdrowienia dla Hani i reszty zawodników :-)

Do strefy zmian dobiegamy prawie ostatni. Ja o prawie 4 minuty szybciej niż rok temu. Zachodzi słońce. tylko czemu dopiero teraz? :-)

Zostało już tylko kilka rowerów więc nie mam problemu z ich odnalezieniem :-)

Rower (60 km)
Zmieniam buty oraz koszulkę - w kieszonkach mam dętkę, pompkę, batony - zakładam kask i rękawiczki i wybiegam z rowerem na belkę, gdzie mogę już wsiąść na rower.

Ruszam i... coś obciera, coś cyka... Kiedy się wypakowaliśmy z auta Adam się przejechał na swoim rowerze. Ja tylko zakręciłem kółkami i stwierdziłem, że jest ok. Nie jest :-( Ale ponieważ rower jedzie to nie zatrzymuję się. Zrobię to kiedy już nie będzie wyjścia.

Mimo to hałas jest mocno irytujący. Irytuje mnie, ale pewnie robi też wrażenie na zawodnikach i kibicach. Nie dość, że wszyscy na szosówkach (widziałem chyba tylko dwa trekingi), a ja na przełajówce to jeszcze robię niezły hałas. Dopiero w domu okaże się, że na szczęście nie była to awaria. Czujnik kadencji był przymocowany trytytką i w transporcie się nieco przesunął. A trytytka mimo, że obcięta to przy każdym ruchu korby zahaczała o nią powodując nieprzyjemny hałas. Była też inna przyczyna głośnej jazdy roweru - moja głupota, albo skleroza. Przed pakowaniem przetarłem nieco łańcuch żeby niczego nie ubrudzić i... na miejscu go nie nasmarowałem ;-)

Jadę. Na początku wyprzedzam kilka osób, ale chwilę później słabnę. Nie ma siły. Teraz oni mnie wyprzedzają. Trudno, jadę swoje.
Gdzieś po 25 km zaczyna boleć mnie lewy Achilles. Z każdym kolejnym kilometrem boli bardziej. Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że na rowerze skończy się moja tegoroczna przygoda w Czempiniu.



Odruchowo chyba próbuję go odciążyć i w efekcie łapie mnie skurcz prawej łydki. Wypinam się z SPD-ków i pedałuję tylko lewą nogą prawą próbując wyprostować. Udaje się, aż za bardzo. Zahaczam nogą o asfalt i o mało co nie zaliczam wywrotki. Skurcz przechodzi ;-)

Tu też mamy dwie pętle po 30 km, po 15 km nawrotka. W mijanych wioskach niesie nas niesamowity doping mieszkańców ;-)

Ostatnia nawrotka i 15 km do końca etapu. Wyprzedza mnie dziewczyna, z którą się mijamy wcześniej na trasie. Jestem ostatni. Za mną już tylko samochód kończący wyścig. Naciskam na pedały, kładę się na lemondce i udaje mi się jeszcze wyprzedzić koleżankę i do mety dojechać przed nią.

Tym razem z roweru schodzę z mniejszymi problemami niż rok temu, ale do strefy prowadzę rower idąc, nie mam siły na bieg. Przebieram buty oraz koszulkę i... przede mną jeszcze 10 km biegu. Dobrze, że słońce wciąż za chmurami.

Bieg 2 (10 km)
Najlepsi już na miejscu, ale zupełnie mnie to nie zraża. Startuję i okazuje się, że mogę biec. To dobrze, w zeszłym roku uprawiałem Galloway'a już na pierwszym etapie. Tym razem pierwszy etap spokojnie przebiegnięty, zobaczymy jak będzie na tym. Póki co biegnę. Co ciekawe łapię się na tym, że chyba cały czas się uśmiecham. Widzę, że wielu rywali, którzy są przede mną maszeruje. Pewnie robią to w takim samym tempie jak ja biegnę, ale dodaje mi to otuchy, że daję radę.

Już po pierwszej piątce wiem, że tym razem zamknę wyścig. Chyba pierwszy raz w życiu będę ostatni, ale ktoś być musi. Zupełnie się tym nie przejmuję - biegnę swoje wciąż się chyba uśmiechając. Super robotę robią młodzi wolontariusze, wspierając nie tylko wodą, iso i owocami, ale też dopingiem. Brawa dla nich.

Na bufecie na 7,5 km spotykam Adama... posilającego się i dyskutującego z wolontariuszami. Trochę mnie to dziwi bo powinien być już na mecie, ale po chwili już wszystko jest jasne. Z bufetu Adam znów pobiegł szybciej i wiem po co. Kiedy dobiegam do kolejnego to młodzież z daleka krzyczy: Darek! Darek!. A przecież nie mogli widzieć z takiej odległości mojego imienia na numerze startowym. To Adaś ich nakręcił :-)

Ostatni kilometr. Chłopak przede mną od dłuższego czasu na przemian biegnie i idzie. Jest jakieś 70-100m przede mną. Ale nie mam siły go gonić. Dystans między nami się nie zmienia. 

Na ostatniej prostej przy bufecie stoi Adaś. Biegniemy szczęśliwi ostatni kawałek. Za nami już tylko samochód na sygnałach. Zrobiliśmy to. Wbiegamy na metę. Przybijamy piątki m.in. z Jurkiem Górskim i po chwili zawieszają nam na szyjach medale.
Zasłużyliśmy na nie :-)

Mamy medal z Mistrzostw Polski © djk71


Mimo, że przybiegam jako ostatni to poprawiam swój czas o ponad 12 minut. Czyli jest postęp. Niewielki ale jest. Choć może nie tak zupełnie niewielki, bo tym razem to już nie była walka o przeżycie. Tym razem do końca się świetnie bawiłem i wiedziałem, że dam radę.

Odbieramy rowery, pakujemy je do auta i idziemy coś zjeść i się wykąpać.

Tego potrzebowaliśmy © djk71

Kawa, jabłka i czas wracać do domu. Super dzień. Super impreza. No i debiutancki start w Mistrzostwach Polski :-)

Podsumowanie

Ciekawe ile osób teraz się zastanawia, czy jestem normalny.
No bo jak to. Przybiegam na metę jako ostatni i się cieszę. Jestem zadowolony ze startu. Coś tu jest nie tak! I jaki jest sens w takich startach?

A jednak naprawdę jestem szczęśliwy. Szczęśliwy i... zmęczony jak diabli. Rano ledwo z łóżka wstałem, ale... wstałem z myślą, czy nie pójść choć na chwilę na siłownię (na dwór mi się nie chce przy takiej pogodzie). Zmęczony, bo jest to niesamowity wysiłek. Może nie dla każdego, ale dla mnie bardzo duży. Rzekłbym, że na granicy ekstremalnego. Niby przebiegnięcie dwóch dziesiątek, czy przejechanie 60 km po asfalcie nie jest niczym nadzwyczajnym. Zrobienie tego jednak jedno po drugim to coś zupełnie innego. To cztery i pół godziny ciągłego dużego wysiłku.

Do tego walka od początku praktycznie na ostatniej pozycji też nie pomaga. Ciężko się walczy wiedząc, że wszyscy są już daleko, że już nikogo lub prawie nikogo nie dogonisz. Że kiedy Ty będziesz kończył etap rowerowy i będziesz miał przed sobą jeszcze dychę biegiem inni będą już pili piwo na mecie... Jeśli dodasz do tego słońce, którego nie znosisz, hałasujący sprzęt, skurcze i Achillesa, który głośno woła żebyś skończył to... naprawdę jest to ciężka walka...
 
Ale jest druga strona tego medalu. Sam fakt podjęcia decyzji o starcie w towarzystwie 400-osobowej elity już jest powodem do satysfakcji. Ukończenie zawodów z lepszym czasem niż rok temu to kolejne zwycięstwo. Swobodny bieg, a nie walka o każdy kolejny krok jak w zeszłym roku, to następny sukces. Brawa jakie dostajesz od kibiców nawet jeśli jesteś ostatni (a może właśnie dlatego) są nie do opisania :-)
Uśmiech ludzi, zarówno kibiców, jak i rywali, którzy podobnie jak Ty walczą do końca pozostają na długo w pamięci.
Wsparcie Adama na trasie - bezcenne - takich rzeczy się nie zapomina.

Jedni powiedzą - przybiegłeś ostatni. I będą mieli rację.
Ale można też powiedzieć, że jestem 392-gi w kraju!!!



Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).

Z oficjalnych wyników:
Bieg 1 (10 km): 1:02:24 (00:03:57 szybciej niż rok temu)
T1 (strefa zmian): 0:02:53 (0:00:08 szybciej niż rok temu)
Rower (60 km): 2:17:38 (00:02:48 wolniej niż rok temu)
T2 (strefa zmian): 0:03:37 (0:00:17 szybciej niż rok temu)
Bieg 2 (10 km): 1:10:07 (00:10:45 szybciej niż rok temu)

Razem: 04:36:38 (00:12:19 szybciej niż rok temu) :)

Jazda serwisowa

Środa, 8 maja 2019 · Komentarze(0)
Jazda serwisowa przed weekendem.
Nic nie działa, wszystko do korekty. Dobrze, że znalazłem chwilę.
Szału nie ma, ale trochę poprawione i skorygowane. Więcej się nie uda. Może jakoś dojadę. W sumie to zamiast martwić się sprzętem bardziej powinienem się przejmować własną kondycją, a właściwie jej brakiem.

Znów na szosie © djk71

I po co ten wiatr?

Środa, 24 kwietnia 2019 · Komentarze(2)
Po pracy szybka rundka na rowerze. To znaczy miała być szybka. I nawet tak się zaczęło. Przez pierwsze 20 km, bo.... potem zawróciłem... I okazało się, że teraz będzie pod wiatr.

Niby sprawdzałem prognozę i tak miało być... Ale jakoś miałem nadzieję, że coś się zmieni. Nie zmieniło się. Chyba, że jeśli chodzi o siłę wiatru. Był mocniejszy niż się spodziewałem. Albo ja byłem słabszy ;-)

Na polach robi się już nie tylko zielono, ale również żółto...

Zielono-żółto © djk71

Rower dzięki strajkowi

Niedziela, 21 kwietnia 2019 · Komentarze(0)
Jeśli ktoś ma alergię polityczną lub po prostu chce odpocząć od polityki w święta niech nie czyta dziś tego co dalej!

Rzadko piszę wprost o polityce, dziś musiałem to z siebie wylać...

Przed obiadem udało się przebiec kilkanaście kilometrów. Potem rodzinny obiad. Trochę słodkiego i... trzeba było to spalić. No może nie do końca tak to miało być. Ale tak wyszło. Ktoś rzucił hasło: strajk nauczycieli i... nie wytrzymałem. Nie wytrzymałem argumentów rodem z TVPiS. W domu po prostu nie włączam tej telewizji więc nie widziałem powodu, dla którego miałbym tego wysłuchiwać z własnej woli przy świątecznym stole. Dla oczyszczenia atmosfery musiałem wyjść.

Wyszedłem, żeby uniknąć niepotrzebnej kłótni. To jest coś czego nienawidzę. Rozumiem, że można się nie zgadzać, że można mieć odmienne zdania, że można dyskutować na argumenty, ale kłótnia dla samej kłótni, gdzie z założenia jeden drugiego nie słucha to nie moja bajka. I nie ma znaczenia, czy to w towarzystwie, w polityce, w pracy, czy w rodzinie.

Oby się nie poddali. © djk71

Wyszedłem i postanowiłem pokręcić chwilę na szosie. Po praz pierwszy od dawna dosiadłem Tadeusza i ruszyłem przed siebie. Po głowie na przemian chodziły mi myśli o tym co się przed chwilą wydarzyło i o tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w w tym kraju.

Szczerze mówiąc nie wierzyłem, że to wszystko się tak potoczy. Nie wierzyłem, że mając na względzie całą historię Polski ktoś znów i to tak szybko będzie w stanie podzielić Polaków. I nie chodzi mi o to, że jedni są zwolennikami tego czy innego rządu, tej czy innej opozycji. Tak było, jest i będzie. Ale tym razem udało się podzielić Polaków tak jak to było w 89-tym. A może nawet bardziej... :-(



Pamiętam jak bolało mnie wtedy, że zabrakło mi 3 tygodni żeby pójść i zagłosować 4 czerwca 1989 roku. Bolało tym bardziej, że wieszałem plakaty Solidarności (tamtej Solidarności), próbowałem przekonywać znajomych, a sam nie mogłem zagłosować :-(

Mnie bolało, ale pamiętam kolegów, których te wybory podzieliły z rodzicami. Nie myślałem, że to się kiedyś jeszcze powtórzy, a coraz częściej słyszę i widzę, że to dzieje się każdego dnia.

Kiedy kilka dni temu, w Wielki Piątek byłem w centrum miasta żeby spotkać z protestującymi nauczycielami, do rozmawiających ze sobą ludzi podeszły dwie starsze osoby i zaczęły ich obrażać wyzywając od patologii. Po co? Dlaczego? Czemu?
Łudziłem się, że takie zachowania są specjalnie wyłapywane gdzieś przez dziennikarzy, ale nie, to dzieje się tu, obok... Przeraża mnie to...

Mogę się nie zgadzać z polityką, działaniami ekonomicznymi, społecznymi, czy innymi tego rządu. Takie mam prawo. A rząd ma prawo żeby tak, czy inaczej postępować. Być może po kolejnych, czy jeszcze kolejnych wyborach zapomniałbym o tym, ale jednego im nie zapomnę! Nie wybaczę! Tego, że podzielili Polaków!

I nie będę winił tych, którzy się dali kupić za to przysłowiowe 500+. Oni są temu najmniej winni. Patrzą przez pryzmat dnia dzisiejszego, czy jutrzejszego. Widzą to co dostają i nie interesuje ich to z czego to pochodzi. Oni widzą i słyszą to co się im mówi. A to już zrobili oni!


Od dawna nie oglądam rządowej propagandy. Co więcej, nawet gdy leci jakiś film, czy program rozrywkowy na kanale z logiem TVP to patrzę na żonę w wymowny sposób. Po prostu nie - tego się nie ogląda u nas. Kilkukrotnie jednak z premedytacją włączyłem rządowe Wiadomości. Chciałem usłyszeć w jaki sposób skomentowali (lub nie) jakieś wydarzenie (jak np. WOŚP). I byłem przerażony. Przerażony... ich profesjonalizmem. Naprawdę. Robią to co chcą w tak niesamowity sposób, że stwierdziłem wtedy, że gdybym ich oglądał przez miesiąc (tylko ich) to byłbym w stanie im uwierzyć. Naprawdę. Są przerażająco dobrzy w swojej manipulacji. Miałem okazję uczestniczyć w różnych szkoleniach, czy to marketingowych, czy dotyczących negocjacji, czy technik NLP i... wiem co mówię... Są przerażająco dobrzy. I jak widać skuteczni. Po tym naprawdę przestałem winić sporą część społeczeństwa za ich (w sumie to nie ich, ale tak im wmówiono) poglądy. Bardziej boli, gdy słyszę głupoty z ust osób, o których miałem inne zdanie... To już boli. Bardzo.

Boję się do czego to wszystko doprowadzi. Kiedyś przed długie lata  oglądałem różnego rodzaju programy informacyjne, publicystyczne, dziś już tego nie robię. Nie potrafię tego słuchać. Tak jak coraz mniej potrafię czytać newsy. Straszne jest to, że już wielokrotnie po przeczytaniu jakieś informacji szukałem jej potwierdzenia w innych mediach. Po prostu nie wierzyłem, że to może być prawda, a jednak była...

W trakcie jazdy rowerem przypomniał mi się niesamowity koncert jaki został zagrany na Placu Teatralnym w Warszawie 4 czerwca 2009 roku Niesamowity, wystąpili wtedy m.in. Dezerter, Kryzys, Lady Pank, Turbo, T.Love, Sztywny Pal Azji, Aya RL, Klaus Mittwoch, Oddział Zamknięty i inni. Do tego fantastyczna konferansjerka Marka Niedźwieckiego... Lubię do niego wracać... Czy teraz na 30-lecie uda się zrobić coś równie niesamowitego? Nie sądzę :-(

Tamten koncert, choć pełen radości, przypominał jednak kolejne lata historii Polski... W trakcie koncertu Aya RL padło też zdanie, które okazało się niestety prorocze, choć nie sądziłbym nigdy, że nastąpi to tak szybko :-(

"Tak naprawdę o prawdziwą wolność i o prawdziwą sztukę jeszcze przyjdzie nam zawalczyć."


Akcja Zakopane - powrót

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy
No i czas wracać z Zakopanego. W sumie to jadąc tu nie do końca byłem pewien, czy będę miał na to ochotę i czy nie wrócę jak większość samochodem lub busem,  ale biorąc pod uwagę, e koledzy nie pytali [b]czy[/b] jadę, tylko [b]o której[/b[] to jakby wyjścia nie miałem :-)

Liczba wracających do samego rana zmienia się, ostatecznie o 8:30 przed hotelem stawia się 9 osób, dwie kolejne wyruszą trochę później.

Gotowi wracać © djk71

Od początku szybkie tempo. Nawet bardzo. Ale nikomu to nie przeszkadza. Pytanie, czy dlatego, że z górki, czy każdy ciągnie już do domu? :-)

Na Słowacji dalej gnamy :-)

Pięknie jest :-) © djk71

Kilka krótkich odpoczynków i już mamy podjazd na Przełęcz Glinne. Dziś wracamy inną drogą. Na górze krótki postój na uzupełnienie płynów :-)

Potem długi zjazd prawie do Żywca. 100 km z podjazdami robimy ze średnią ponad 25 km/h. Jak na nas to sporo.
W Żywcu stajemy coś zjeść. Niestety cofająca z parkingu kobieta zahacza nasze rowery. Na szczęście tylko się przewracają ale...  No właśnie... Brak słów.

Chwilę potem okaże się, że w trakcie upadku w jednym z rowerów zrywa się linka z przerzutki... Na szczęście koledzy z serwisu mają zapasową ;-)

Wymiana linki © djk71

Dwóch kolegów jedzie dalej, dwóch, którzy wyjechali później jadą inną trasą (tam też mieli awarię, ale też problem został rozwiązany).
Reszta kończy trasę tutaj. Dość na dziś. I tak w weekend wyszło ponad 300 km. Super spędzony czas. Oby tak się udawało częściej.

EBT Zakopane 2018 - dzień drugi

Piątek, 8 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Po wczorajszej setce wszyscy grzecznie zjedli kolację i poszli się regenerować.

Prawie jak w Holandii © djk71

Rano śniadanko, przygotowanie suchego prowiantu i oczekiwanie na kilkadziesiąt kolejnych osób, które postanowiły dołączyć do nas drugiego dnia. Niestety przyjeżdżają nieco spóźnieni, więc teraz ich ponaglamy. My już od dawna gotowi, gotujemy się w porannym słońcu.

Są i kolejni rowerzyści © djk71

W końcu pamiątkowe zdjęcie i w sile chyba 88 osób ruszamy do Zakopanego. Dziś przed nami długi, 126 km odcinek górski.

Zaraz ruszamy © djk71

Od samego początku lekko pod górę. Momentami nawet trochę bardziej niż lekko :-)

W nagrodę są też zjazdy.. niektóre bardzo ostre. Po jednym z nich, krótka przerwa pod sklepem. Kiedy jedni odpoczywają...

Chwila odpoczynku © djk71

... inni jak się dowiadujemy walczą z kapciem. Na szczęście Emilka ma znakomite wsparcie więc my ruszamy dalej spokojni o to, że pozostała ekipa ma GPS-y i wkrótce nas dogoni.

W Węgierskiej Górce fundujemy wszystkim grupom przejazd przez mostek...

Mostek jeszcze niczego nie wróży © djk71

... i podjazd na Trakt Cesarski :-)

Mały podjazd © djk71

Oczywiście kochają nas za to :-)

Trzeba złapać oddech © djk71
Prawie cała grupa © djk71

W Rajczy czas na postój i uzupełnienie kalorii. Niektórzy korzystają z kąpieli.

Kąpiemy się © djk71
Całe mokre © djk71

To dobry pomysł bo... czeka nas długi bardzo długi stromy podjazd. Jeszcze krótki postój pod sklepem gdzie niektórzy na wzmocnienie kupują... śledzie... Cała ekipa zastanawia się jak na to zareaguje organizm, ale... jak potem się okaże... rewolucji nie było...

Za to podjazd na Przełęcz Glinka sprawia, że organizmy szaleją... Nie będę pytał kto nie przeklął na tym odcinku...  ;)
Było ciężko, naprawdę ciężko... Chyba po tym podjeździe w końcu koledzy zaczną nam wierzyć... bo przecież mówiliśmy, że na objazdach trasy było bardzo trudno :-)

Na szczęście na górze czeka na nas nasze wsparcie. Samochody z wodą, bananami... Były potrzebne. Bardzo.
Kiedy docierają już wszyscy ruszamy w dół.

Paweł zastanawia się jak szybko można tu jechać... Sprawdzamy. Rozpędzam się i... kiedy na liczniku jest już chyba 60 km/h czuję, że nie panuję nad rowerem! O ile przednie koło trzyma się się drogi to tylne robi co chce, lata w każdą stronę. Paweł, widząc co się dzieje ucieka na bok, ja patrzę kątem oka, czy nie jedzie jakieś auto i próbuję jakoś się zatrzymać. Po chwili stoję na poboczu.
Dawno się tak nie bałem. Tylko co się stało?
Sprawdzam koło, jest ok. Po chwili wiem. Zapomniałem, że mam bagażnik i założoną na niego torbę. Kiedy ją rano zapinałem zrobiłem to delikatnie mówiąc niezbyt dokładnie. O ile w trakcie zwykłej jazdy nie miało to znaczenia, to kiedy rozkołysałem rower - torba też zaczynała się ruszać. W efekcie przy tej prędkości i dość mocnym kołysaniu roweru - nie nadążała i kiedy rower i koło było pochylone w jedną stronę to torba próbowała je gonić, ale rower już wtedy był pochylony w drugą.... Masakra. Naprawdę się bałem.

Jedziemy dalej. Na Słowacji zaczyna padać. Na szczęście jesteśmy ostatnią grupą i deszcz najbardziej zmoczył wcześniejsze grupy. Nam głównie mokro od wody tryskającej spod kół. Testujemy nowe kurteczki ;-)

Nad tzw. Morzem Orawskim czekają na nas po raz kolejny samochody wsparcia. Potrzebujemy tego. Uzupełniamy płyny, posilamy się, niektórzy łatają dętki, inni podziwiają widoki.

Na zaporze © djk71
Przyczepka się przydała © djk71

Po chwili ruszamy dalej. Przed nami stromy podjazd w Trzcianie. Za nami już trochę podjazdów i 85 km więc niektórym daje w kość. Prowadzą rowery. Rok temu rowery w tym miejscu kleiły się do czegoś co było w miejscu asfaltu...

Co to się tak klei? © djk71

W tym roku na szczęście jest już asfalt. Za chwilę za to piękny zjazd i wjazd na super rowerówkę. Dziś jest pochmurnie więc widoki na Tatry nie są tak piękne jak rok temu, ale i tak jest cudownie...

Piękna ścieżka © djk71

I co z tego, że pada jak jest pięknie © djk71
Kolejny odpoczynek © djk71

Jeszcze ostatnie pit-stopy i po chwili docieramy do Chochołowa. Tu znów czeka na nas wsparcie. Niektórzy się suszą ;-)

Ot taki wieszak © djk71

100 km za nami, jeszcze około 25. Głownie pod górę, ale damy radę :-) Mamy dość już słodkiego więc kiedy na trasie pojawia się bacówka... chyba nikt nie odmawia oscypków :-)

Już prawie w Zakopanem © djk71

Jeszcze kilka podjazdów...

Już prawie na miejscu © djk71

... i super zjazd do Zakopanego.  Kilka minut później jesteśmy w Nosalowym Dworze :-)

Zameldowanie, prysznic i kolacja... a po niej jeszcze krótkie podsumowanie wyjazdu, drobne upominki i.... tort z okazji 5-tego wspólnego dużego wyjazdu.

Piękny tort (i smaczny) © djk71

Gdyby ktoś mi powiedział pięć lat temu, że prawie dziewięćdziesiąt osób z firmy wybierze się na trasę ponad 222 km to... bym go wyśmiał... I chyba nie tylko ja.

Wielkie brawa dla wszystkich, którzy się wkręcili i kręcą nie tylko z nami ale też sami lub w mniejszych grupkach.
Wielkie dzięki dla tych, którzy nas wspierają... dla Zarządu, działu HR, Serwisu, Marketingu i wszystkich innych, którzy pomagają nam zarówno w organizacji takich wyjazdów, jak i potem na trasie, na mecie. Bez Was nie byłoby to takie proste. DZIĘKUJEMY!


EBT Zakopane - dzień pierwszy

Czwartek, 7 czerwca 2018 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Od kilku lat co roku na wyjazd firmowy coraz więcej uczestników dojeżdża rowerami. W ubiegłym roku 32 osoby w pierwszy dzień i ponad 60 w drugi na trasie do Zakopanego wydawały się być maksimum tego co uda się osiągnąć. Myliliśmy się. Ekipa ETISOFT BIKE TEAM nie daje za wygraną i dziś w pierwszym dniu na trasie do Łodygowic stanęło 61 osób, a  na jutrzejszy, dłuższy i trudniejszy odcinek ma dojechać kolejne kilkadziesiąt osób. WARIACI!!!

Ruszamy później niż zwykle bo po godzinie 13-tej. To oznacza, że musimy jechać dobrym tempem, bo przed nami prawie 100 km.

Pamiątkowe zdjęcie.

Coraz nas więcej © djk71

Wcześniej krótka odprawa. I w końcu podzieleni na 4 grupy ruszamy.

Spokojne tempo. Mimo, że chłodniej trochę niż kilka dni temu, to jednak ciepło. Szczególnie to widać na pierwszych podjazdach przed Bujakowem. Dobrze, że tam robimy krótki postój pod sklepem, wszyscy tego potrzebujemy.

Przed nami... dalsza część podjazdu aż pod Górę św. Wawrzyńca. Dajemy radę. Teraz będzie trochę z górki i po płaskim, aż do Pszczyny. Po drodze spotykamy się kilkukrotnie z grupą Amigi. Kiedy dojeżdżamy do Pszczyny Oni siedzą sobie na lodach.

My szybkie zdjęcie...

Obowiązkowo fotka w Pszczynie © djk71

... i długi, a nawet bardzo długi, popas na rynku. Z nudów czytam nawet co jest napisane na studzienkach kanalizacyjnych...

Czasem warto patrzeć pod nogi © djk71

... inni ucinają drzemkę... (choć trzeba uważać, bo straż miejska jeździ i nie pozwala spać).

Tylko poduszki brak © djk71

W końcu ruszamy. Piękną rowerówką nad Zbiornik Goczałkowicki. Tu w tym roku jedziemy nieco inaczej niż poprzednio.

Jest super © djk71

Zjeżdżamy/schodzimy z zapory.

Zjeżdżamy © djk71
I chodzimy © djk71

Choć zajmuje nam to może minutę na dole słyszymy dziwne komentarze kogoś komu spieszyło się w drugą stronę... Ignorujemy go.

Dojeżdżamy do Mazańcowic i... przed nami... podjazdy. Najpierw przed Bielskiem, a potem w samym Bielsku. Na szczęście wszyscy dają radę :-)

Uff, podjazd za nami © djk71

Krótki zjazd i ostatnie 15 km do hotelu w Łodygowicach, gdzie dziś nocujemy. Jakiś kilometr przed metą jednemu z naszych kolegów zajeżdża drogę chłopak na rowerze, w efekcie mamy małą kraksę. Na szczęście kończy się na drobnych ranach i chyba lekkim scentrowaniu koła.

I jesteśmy na mecie © djk71

Chwilę później jesteśmy w komplecie przed hotelem. Teraz czas na kąpiel, kolację i... szybką regenerację przed jutrem.



Wszystko do d... (po szkle)

Wtorek, 5 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Szlag by to trafił. Nie dość, że wszystko wokół się sypie, że na nic nie ma czasu... to kiedy w końcu znajduję chwilę żeby choć z grubsza przygotować rower do wyjazdu to.... też kicha. Nic nie działa. Za co się nie wezmę to porażka, a na deser na krótkiej przejażdżce testowej łapię gumę na rowerówce. 500 m od domu... Nawet mi się nie chce tego naprawiać.

Nie lubię tego © djk71

Gdyby nie fakt, że jestem współorganizatorem wyjazdu to pewnie bym został w domu...

Na pierogi i nie tylko

Czwartek, 31 maja 2018 · Komentarze(3)
Dzień wolny w pracy więc jest okazja pokręcić. Umawiamy się z Olkiem na siódmą rano pod firmą. Przyjeżdżam i czekając na kolegę ucinam sobie pogawędkę o starych czasach z portierem. Przy okazji lustruję okolicę.

Czekając na Olka © djk71

Wieżę widuję prawie codziennie, ale mam jakąś słabość do takich budowli.
W końcu jest Olo. Rowery przygotowane, każdy trochę inny, ale to nie ma znaczenia.

Na ciężko © djk71
Na trochę lżej © djk71
O 7:20 ruszamy. Znajome okolice, choć i tu trochę zmian. Mijamy zamek w Chudowie, ale dziś nie ma czasu na postoje po drodze.
W drodze do Bujakowa widzę, że sposób łatania dziur w asfalcie się nie zmienił.

Dziwny sposób łatania dziur © djk71

Jedziemy dalej, cały czas analizując, czy to na pewno najlepsza trasa na przyszłotygodniowy wyjazd.
Łatwo nie jest wytyczyć trasę - najlepiej żeby była najkrótsza, z najmniejszą ilością przewyższeń, bez ruchu i widokowa.

Po drodze, przy drodze © djk71

A do tego każdy ma inny gust. Mnie się np. podobają widoki przemysłowe jak wyżej, inni nawet na to nie spojrzą.

Dojeżdżamy do Kobióra. Niestety dość ruchliwą drogą. Za to tutaj jest pięknie...

Ładny mostek pod mostem © djk71

Krótki postój na uzupełnienie paliwa. W międzyczasie wskakuję na tory. Je też lubię...

Lubię tory © djk71

Jakaś tęsknota za podróżami?

Przed Pszczyną musimy się na chwilę zatrzymać. Idzie procesja, a droga wąska.

Dziś wszędzie takie drogi © djk71

W parku obserwujemy chwilę jak ptasia rodzinka chroni przed obcymi swoje potomstwo.

Co ja widzę? © djk71

Szybkie zdjęcie pałacu. Już chyba setne w życiu.

Pszczyna po raz n-ty © djk71

Oczywiście nad Zbiornikiem Goczałkowickim zdjęcie też musi być.

I tu też jak zwykle zdjęcie musi być © djk71

Póki co jest ciepło, ale słońce jest często przysłonięte chmurami. Na szczęście.

Niestety wczorajsze prace konserwacyjne na Gpsies.com sprawiły, że przy tworzeniu ślady trasy musiałem skorzystać z innego serwisu. A ten, jak ostatnio coraz więcej aplikacji chciał mi pomóc i być inteligentniejszym ode mnie. W efekcie przejeżdżamy przez Bielsko chyba nieco inaczej niż chciałem. A na pewno inaczej niż pojedziemy za tydzień.

Długi podjazd, spory ruch samochodowy i słońce, który już przestało się wstydzić, sprawiają, że jedzie nam się coraz gorzej.
Na szczęście dojeżdżamy do mety przy hotelu. Chwila zastanowienia się co dalej, ale wątpliwości nie ma. Na dziś to wszystko i wracamy pociągiem do domu.

Trafiamy do knajpki po kuchennych rewolucjach. Mimo braku rezerwacji udaje nam się dostać stolik bez kolejki - zresztą nazwa lokalu zobowiązuje - Twoja Kolejka ;-)

Jedzonko... pyszne. Najpierw rosół na wołowinie z prawdziwkami, a potem... pierogi. Zgadniecie z czym?

Obiad, smaczny.... © djk71

Choć w Łodygowicach też jest stacja, postanawiamy pokręcić jeszcze do Żywca. Kupujemy bilety i kiedy wchodzimy na peron zaczyna grzmieć... Kiedy wchodzimy do pociągu zaczyna padać... Mieliśmy szczęście ;-)

No i znów się udało z pogodą © djk71

Udany dzień za nami :-)