Koniec września wiec trzeba jeszcze zaległy urlop wybrać. Myślałem żeby trochę pokręcić, ale jakoś nie bardzo mi się chciało zebrać. Kiedy w końcu wyszedłem postanowiłem zerknąć na strefę gdzie dziś odbywa się Piknik w Rytmie Firmy. Akurat trafiłem na przemówienia oficjeli, zerknąłem na stoiska, ale ponieważ nic mnie nie zachwyciło ruszyłem dalej.
Ciepło, jak dla mnie za ciepło. Jadę ale bez chęci. Może w lesie będzie lepiej. Nie jest. Do tego omijając szlaban zahaczam o coś i ląduję na ziemi. Na szczęście kończy się drobnymi siniakami.
Zupełnie nie mam ochoty pedałować. Wracam do domu. Nie dość, że dziś jazda nie sprawia mi przyjemności, to jeszcze nie mam sił. :-(
Ciężki dzień, ciężki tydzień, ciężko ogólnie... I nie chodzi o temperatury, choć one pewnie też nie pomagają. Jakoś tak... próbowałem poukładać trochę spraw, ale nic z tego nie wyszło. Szkoda.
Wieczorem waham się chwilę czy wychodzić coś robić przy takiej pogodzie, ale przecież nie raz jeździłem w dużo gorszych warunkach. Co ja piłkarz jestem? Jadę.
Bez celu. Po prostu pokręcić i pomyśleć. Mimo pogody jedzie się fajnie.
Po powrocie ze szkolenia padam. Drzemka, ale nie ma lekko i trzeba wstać. Trening co prawda lekki, ale trzeba go zrobić.
Od początku trasy nierówna walka z wiatrem. Mróz i wiatr... a miał być lekki trening.
Rundka po okolicy. Wjeżdżam na strefę i jadę rowerówką. Tę część koło Kłosa lubię, jest ok, niestety nowe odcinki są poprzecinane wjazdami do firm z za wysokimi krawężnikami. O ile na góralu nie jest to problem, to na cienkich oponach tam się nie zapuszczam.
Niestety, nawet ten lepszy odcinek, po którym teraz jadę, ma swoje mankamenty. Kiedy tylko jest deszcz to z przyległych, położonych nieco wyżej terenów, spływa nań błoto... Można przejechać kilkadziesiąt km po okolicy zupełnie suchym, a wystarczy wjechać na ten kawałek rowerówki i człowiek wraca do domu cały uświniony. Porażka.
Cieszę się, że powstała strefa ekonomiczna, że się rozwija, ale można by też zadbać o takie drobiazgi!
Dziś błota nie ma, za to mam inną niespodziankę. Nie wiem kiedy zamieniam pozycję na horyzontalną. Z okolicy spłynęła woda i zamarzła ;( Boli ręka i noga. Na szczęście tylko trochę. Co gorsza w SPD-kach nie jestem w stanie się podnieść. Taniec na lodzie w prezencie od UM Zabrze :-(
Bieganie miało być rano, a po południu spinning, ale ponieważ noc była krótka to ranne plany musiałem zmienić. W takim razie zamiast kręcenia w miejscu wybrałem mecz i warto było. A po meczu bieganie.
Przede wszystkim ślisko. I na chodnikach i na ulicach. W Stolarzowicach chcąc ustąpić miejsca jadącemu za mną na wąskiej uliczce autu - odskakuję na bok i wpadam na zmrożony zwał śniegu. Gleba. Na szczęście samochód zdążył mnie już ominąć.
Czuję kostkę i kolano. Niezbyt mocno więc biegnę dalej. Zobaczymy co będzie potem i jutro...
Bluza, którą założyłem nie chroni zbytnio przed wiatrem :-( Momentami chłodno. Zbyt chłodno.
Mimo wszystko biegło się zupełnie spokojnie, bez zmęczenia, ze stosunkowo niskim średnim pulsem - 169.
Dwudniowa impreza na przełomie września i października w Małopolsce już na stałe się wpisała w kalendarz imprez obowiązkowych. Tym razem gościć będziemy w Bolęcinie. W przeciwieństwie do lat ubiegłych przyjeżdżam nad zalew Gliniak rano w dniu startu. Chłodno. Nie wziąłem długich spodni, ani nogawek. Niedobrze. Przygotowanie roweru i pogaduchy ze znajomymi (i nieznajomymi). Udaje się bez problemu zamontować mapnik obok lemondki.
Odprawa W końcu odprawa, kilka wskazówek i mapa A3 w skali 1:55 000. Rysuję trasę, liczę punkty i jest 17 zamiast 18-tu. Pominąłem PK3, nie chce mi się już modyfikować trasy, dorysowuję tylko drogę do trójki od jednego z najbliższych punktów.
PK 7 - Brama techniczna Ruszamy w kilka osób, Na prostej udaje się większość wyprzedzić. Wieje wiatr, ale kładąc się udaje się go pokonywać. Pierwszy punk obok magicznych budowli w Alwerni, które przyciągają wzrok przejeżdżających biegnącą obok autostradą.
PK 10 - Przepust Wyjeżdżając z punktu skręcam w prawo zamiast w lewo, koryguję szybko błąd i doganiam Łukasza, który zdążył mnie w międzyczasie wyprzedzić. Punkt prosty.
PK 17 - Rozwidlenie jarów Zatrzymuję się obok innego zawodnika, który tu porzuca rower i biegnie szukać punktu. Wydaje mi się, że to jeszcze kawałek, ale owczy pęd sprawia, że udaję się za nim. Chwilę błądzimy, w końcu jest punkt. Jednak potwierdza się, że nie lubię szukać z kimś, ale dziś to chyba będzie standard.
PK 16 - Źródło Ten odcinek daje mi w kość. Nie wiem, czy wybrałem najoptymalniejszą drogę, ale na pewno stromą. Zjeżdżając z punktu przypomina mi się "kisiel" sprzed dwóch lat. Dziś nie jest tak ślisko, ale udaje mi się wpaść w poślizg na zjeździe i spaść z roweru. Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach.
PK 15 - Szczyt skarpy Podejście od zachodu nie udane, nie ma ścieżki. Za radą Łukasza próba od strony Radwanowic. Tym razem udana, ale czuję już zmęczenie.
PK 13 - Róg ogrodzenia Ciężko, do tego przerzutki odmówiły posłuszeństwa. Głównie zmieniam tylko przód. Tył jest tam gdzie się akurat ustawił :-(
PK 12 - Południowe podnóże skałki Punkt banalny, ale po drodze, szczególnie na początku można się było zmęczyć.
BUFET W dobrym momencie. Uzupełniam bidon, zjadam drożdżówkę i pół banana.
PK 5 - Szczyt urwiska Ruszamy z kolegą z naszych stron, ale wstyd przyznać nawet nie wiem jak ma na imię, choć spotkaliśmy się dziś wiele razy. Tuż przed punktem na rozwidleniu ścieżek on rusza w lewo, ja w prawo. Wjeżdżam wprost na punkt. Wołam głośno, że to tu, ale bez odzewu. Trudno. Jadę dalej.
PK 4 - Stos kamieni Jedzie mi się strasznie ciężko. Przejeżdżam punkt i szukam go jakieś 200m dalej. W końcu cofam się i jest. Efekt zmęczenia?
PK 1 - Rozwidlenie jarów Drogą do przewodów wysokiego napięcia i dalej prosto. Karta podbita.
PK 3 - Ruiny zapory Stąd jest najbliżej do punktu, który pominąłem przy planowaniu. Patrzę na zegarek i na dwoje babka wróżyła. Jak się nie pomylę to jest szansa zdążyć. Jeśli nie to za każdą minutę spóźnienia dostaję 5 minut kary. Dystans do punktu i powrót to około 7-8km, czyli biorąc pod uwagę zmęczenie i teren jakieś 30 minut. Za opuszczenie punktu dostaję 60 minut kary. Czyli jeśli się spóźnię około 6 minut wychodzę na zero... Mojej kalkulacji przysłuchuje się mój organizm, który kategorycznie przerywa te rozważania: Do Bazy! Ja już nie mam sił! Ok, odpuszczam.
PK 8 - Przepust Do punktu docieramy w kilka osób. Niestety ktoś ukradł perforator. Dobrze, że jest alternatywne oznaczenie. Dodatkowo robimy sobie na dowód fotkę :-)
Meta Szybkim tempem docieramy do mety. Zostało mi około pół godziny do końca limitu. Może bym zdążył zaliczyć ten ostatni punkt, a może nie... Na mecie czeka niespodzianka....
Pojawił się Grześ, po operacji, z ortezą, a i tak zrobił kilkadziesiąt kilometrów... Wariat...
Komunikat startowy mówi, że na trasie TR300
czeka nas: w optymalnym wariancie
305km + Odcinek Specjalny 12km z
tego...
6km pod ziemią!!! Mamy na to 24h. Start w sobotę w samo południe.
Dodatkowym utrudnieniem jest to, że w przeciwieństwie do "zwykłych"
maratonów na mapie mamy zaznaczonych tylko kilka punktów, a nie jak to
zwykle bywa wszystkie. O lokalizacji pozostałych dowiemy się na trasie z
takich informacji jak na zdjęciu (sorry zdjęcie sprzed 3 lat, w tym roku jakoś nie pstryknąłem).
Trzy lata temu w Szwecji ustanowiłem swój dobowy rekord jazdy na rowerze. W zeszłym roku obowiązki nie pozwoliły pojechać. W tym roku to ma być jedna z głównych imprez, w których planuję wystartować. Chciałbym pojechać jak najlepiej pokonując w końcu 300km. Czuję się na siłach.
W poniedziałek
Amiga informuje mnie, że nie jedzie na Grassora - kontuzja wciąż daje znać o sobie. Niedobrze, to jednak 24 godziny i na pewno we dwóch jechałoby się łatwiej i przyjemniej. Pewnie też efektywniej by się szukało punktów, które na imprezach organizowanych przez Daniela są dość mocno schowane. Zobaczymy, jadę sam. Tym razem celem jest Lubrza...
W końcu pora iść spać - trzeba się wyspać. Budzę się o piątej, walczę z sobą do siódmej żeby nie wstawać i żeby jeszcze chwilę przymknąć oko. W końcu wstaję. Śniadanie, przygotowanie plecaka, wybór ubrań i oczekiwanie na start. Dużo czasu. Jeszcze chwila drzemki i znów czekanie.
Kilka istotnych informacji, w tym zwrócenie uwagi na to, że prom na Odrze działa tylko między 5-tą, a 21-szą. Warto pamiętać, żeby nie spędzić nocy po tamtej stronie.
Na mapach w skali 1:100 000 zaznaczone są tylko cztery punkty, o lokalizacji pozostałych dowiemy się po zaliczeniu kolejnych punktów.
Mamy do zaliczenia 26 punktów,każdy o wartości 30 punktów przeliczeniowych i 10 punktów na OS-ie, każdy wart 5 pp.
PK 6 - Wejscie do bunkra, początek OS
Dylemat zacząć od szóstki, czy dziewiątki. Przed startem uznaję, że nie ma sensu walczyć z OS-em, bo choć to tylko 12km, to pewnie zajmie więcej niż 2 godziny, a przeliczeniowo będzie to warte niej niż dwa zwykłe punkty. A jednak nie wiedzieć czemu ruszam w stronę PK 6 gdzie jest start OS-a.
Jadę sam wyprzedzając kilka osób. Kiedy jeden z zawodników będących przede mną skręca w prawo zwalniam żeby sprawdzić jaki ma plan, bo wg mnie sporo dalej powinniśmy skręcić. W tym czasie wyprzedza mnie mały peleton. Łapię się ich i jest to czego nie cierpię. Wyłącza się myślenie logiczne, a włącza stadne. Zonk jest wtedy kiedy okazuje się, że nikt nie wie gdzie ma jechać. Rozdzielamy się i dalej bez sukcesu. W końcu decyduje się jechać sam i choć najpierw chwilę błądzę to w końcu docieram do punktu. Na błądzeniu straciliśmy około... 50 minut!!!
Podbijam punkt i wysyłam SMS-a, bo teraz wyniki są "na żywo". Szkoda tylko, że nie wszyscy zawodnicy wybrali ten sposób rejestracji czasu.
Punkt podbity o 13:20 (1:20 od startu)
OS
Dostaję mapę OS-a i osobną kartę i nic na niej nie widzę. PZ.W.714, Pz.T. 2 itp... a gdzie punkty. Dopiero po chwili będący na punkcie Daniel uświadamia mnie, że punkty muszę sobie odrysować z wzorcówki. Widać sędzia rozdający karty uznał, że jestem z grupą, która wjechała razem ze mną i tylko im wytłumaczył. Przerysowuję punkty - 5 pod ziemią i 5 na powierzchni. Mapa w skali 1: 12 500.
Wejście z rowerem nie jest proste, na szczęście Daniel ma to już opracowane: "Stawiasz pionowo na tylnym kole" "Teraz manewrujesz kierownicą i sprowadzasz do poziomu". Największy problem to przeciśnięcie 29-tki z mapnikiem przez uchylone małe drzwi, ale i to się udaje bezstratnie (chyba). Teraz jeszcze schodami kilka poziomów w dół
OS - 3D
Zaczynam jechać, choć nie wszędzie się da. Sporo piachu na początku, potem dla odmiany woda i w butach w momencie jest mokro. Spotykam Wojtka, który zatrzymuje się przy jakimś otworze i wchodzi do środka.
Mnie się wydaje, że to za blisko, ale idę za nim. Nisko, podążam chwilę mocno pochylony, ale w końcu wracam zerknąć jeszcze raz na mapę. Coś mi się nie zgadza, ale Wojtek wychodzi z podbitym punktem. Biegnę więc i ja strasznie ciężko, ciemno i trzeba być mocno pochylonym. Podbijam punkt i wracam. Zasapany.
Okazuje się, że podbiłem PK1, bo tego szukałem, a to był jednak PK3. Już wiem czemu się nie zgadzało. wydawało mi się, że wszedłem pod ziemię w innym miejscu.
OS - 1D
Trochę dalej. Dziwnie się czuję. Oprócz własnego oświetlenia nie ma nic, totalne ciemności. Do tego dziesiątki rozgałęzień. Ponoć w sumie jest tu około 60km korytarzy. Zastanawiam się, ile osób się tu zgubiło i jak wyglądają akcje poszukiwawcze. Punkt zaliczony.
OS - 5D Do punktu daleko. Dojeżdżam i nie ma punktu. Oglądam wszystkie sale obok i nic. W końcu patrzę w górę i jest zawieszony na schodach. Wspinam się, dziurkuję kartę i wracam.
Doganiają mnie biegacze. Puszczam ich przodem, łatwiej im omijać dziury, a ja przynajmniej z daleka widzę, że coś jest nie tak.
Kiedy wracam z punktu już sam, nagle tracę grunt pod kołami i składam się na ziemi nakrywając rowerem. Na szczęście to był tylko drobny uskok. Obie nogi bolą jak diabli.
Wyjście na powierzchnię Cieszę się, że był to ostatni punkt, teraz trzeba znaleźć wyjście. Pod drodze mijam ekipę TVN Turbo kręcącą jakiś materiał. Wychodzę na powierzchnię na raty - najpierw z przednim kołem, a potem z resztą roweru. Tak łatwiej. Spędziłem pod ziemią 1:40h.
OS - 7G
Ruszam szukać punktów na powierzchni. Zupełnie się nie potrafię odnaleźć na mapie, przez chwilę kręcę się w kółko, by w końcu ruszyć we właściwą stronę. Chwila trwa zanim znajduję. właściwą ścieżkę. Pierwszy dziś kontakt z pokrzywami, ale punkt jest.
OS - 8G
Krążę bezradnie nie potrafiąc odnaleźć punktu. W końcu dochodzę do wniosku, do którego powinien dojść trzy godziny temu - odpuszczam resztę i tak mało wartościowych punktów. Oddaję kartę sędziemu i jest 16:01. Prawie godzinę straciłem na jeden "mały" punkt. W sumie ok. 2:41 minut na OS. Nie warto było, chyba, że dla debiutu rowerowego pod ziemią - bo to już inna bajka :-)
Kończę OS o 16:01, 2:41 od poprzedniego punktu
PK 1 - Szczyt góry, drzewo ok. 10m na wschód Ruszam w stronę Sieniawy. Droga, która wydawała się być główną na mapie to bruk... Do tego nie da się go ominąć, żadnego pobocza.
Muszę mieć nieźle zdziwioną minę, gdy z przeciwka nadjeżdża
autobus z niemieckimi turystami.
I on i ja się zatrzymujemy, w końcu to ja się chowam w krzaki żeby go przepuścić.
Zaczyna lać. Spotykam Jacka z synem. Ubieram się i ruszam dalej. Mijam Łagówek i jadę w stronę punktu. Razem ze mną jeszcze jeden zawodnik. Po jednym z zakrętów sugeruje, że tu powinien być punkt, mnie wydaje się, że sporo dalej. Jedziemy i rzeczywiście, tzn. prawie, bo punktu nie ma. Teraz kolega zauważa jeszcze jedną ścieżkę na mapie, którą moje oczy już nie były w stanie dojrzeć na "setce" w folii. Po chwili znajduję punkt. Dowiadujemy się gdzie jest PK7. Rozstajemy się, ja wybieram PK3
Punkt zaliczam o 17:30, 1:29 od poprzedniego punktu
PK3 - Nasyp autostrady, skarpa na górze
W okolice punktu docieram bez problemu. Odmierzam odległość i zaczynam szukać. Jest nasyp, ale gdzie tu ma być autostrada? Dojeżdża Jacek i Kuba. Zwraca uwagę, że powinny być tory. Niby tak, ale odległość się chyba niezbyt zgadza. Szukam dalej i jest. Komary zaczynają szaleć. Pryskam się i jakby działało. Odrywa się PK 4 (i chyba PK11).
Punkt zaliczam o 18:21, 0:51 od poprzedniego punktu
PK 7 - Skrzyżowanie drogi z przecinką, drzewo 3m na zachód
Wyjeżdżam na DK92 i jadę do Koryt. Mam za sobą ledwie 52km, a nie mam siły kręcić. Po chwili bez problemu wyprzedają mnie Jacek z Kubą. Nie mam siły nawet żeby im siąść na ogonie. W Korytach decyduję się na terenowy i skrót i to był chyba błąd. Docieram do autostrady, przekraczam ją i zaczynam szukać tego co widać na rozświetleniu punktu. Nic w terenie mi tego nie przypomina. Krążę bezradnie po okolicy. Jedyne miejsce, które wydaje się być podobne, kończy się po kilku metrach. Próbuję się jeszcze przedzierać przez jeżyny i pokrzywy ale po 200m mam dość. Wracam. Zaczyna znów lać. Odpuszczam punkt. Przejechałem niepotrzebnie około 20 km i straciłem prawie dwie godziny :-(
Aparat wylądował w torbie i więcej go już nie wyciągnąłem, więc sorry za brak dalszych zdjęć.
PK4 - Przepust, dwa drzewa 30m na zachód, na południowym brzegu
Chyba powinienem zaliczyć jakiś sklep lub stację benzynową bo zaczyna się ściemniać. Niestety wszystko pozamykane. Mijam Drzewce i zaczynam szukać punktu. Z przeciwnej strony znów dojeżdża Jacek z synem. Po chwili znajduję punkt. Dowiaduję się gdzie jest PK 12 i PK 19. Wybieram dwunastkę, bo w razie niepowodzenia będą miał w odwodzie inne punkty, a jeśli nie znajdę dziewiętnastki to nie będę miał czego więcej tam szukać.
Punkt zaliczam o 21:05, 2:44 od poprzedniego punktu
PK12 - Szczyt góry przy przecince. Uwaga las od pola ogrodzony. Przejście przez płot po zwalonym drzewie
Długi przelot przez lad do Dobrosułowa. Niestety tu o sklepie też mogę pomarzyć.
Szukam punktu. Jest las, pole, siatka, góry... tylko punktu nie ma. Wydaje mi się, że powinien być chwilę wcześniej, ale tam dla odmiany nie ma żadnej ścieżki. Nie ma punktu. Mam dość. Zjeżdżam do wioski. Rano się dowiem od Jacka, że efekt jego poszukiwań był podobny, ale szczęśliwie trafił na Pawła i Grześka i Ci na azymut dotarli do punktu przedzierając się przez jakieś chaszcze. Co doświadczenie, to doświadczenie, poza tym w grupie siła.
Decyzja
Robię przerwę na jedzenie i picie... Tyle, że chyba trochę za późno. Zdałem sobie właśnie sprawę, że przez 10h i 100km wypiłem 1l wody. Trochę mało. Trochę bardzo mało. Do tego dwie bułki i batonik. Teraz chyba wiem skąd brak sił. Zostało mi pół litra i... żadnego sklepu w promieniu 30km :-( Jest źle, strasznie dołująco działa to na psychikę. Podobnie jak drugi nieodnaleziony punkt, a co za tym idzie brak odkrycia kolejnych punktów. Co prawda mam jeszcze PK9 i PK11 odkryte, ale czuję już zmęczenie, ból głowy i nudności. Do tego jakieś luzem puszczone burki. Wracam. Jadę w stronę mety. Jeśli jakimś cudem napotkam sklep to może zmienię zdanie.
Jadę w stronę Gryżyny. Drogowskaz pokazuje 10km polną drogą przez las. Co jakiś czas spoglądam na licznik, strasznie wolno ubywają kilometry - odwrotnie proporcjonalnie do zawartości bidonu. Po chwili wiem czemu tak się dzieje. Gdy wydaje mi się, że pedałuję tak mocno jak się da, licznik pokazuje 10-11km/h !!! Chcę sklepu!!!
W końcu jest asfalt, ale tu też maksymalna prędkość to maks 15-16km/h. Przez moment spotykając innych zawodników udaje się dociągnąć prawie do 20, ale potem znów jest "normalnie". Długo wlecze się droga Wilkowa. Tu na szczęście jest sklep 24h. Dwa łyki Coli i batonik i wracam do żywych. Nawet nie chce mi się szukać drogi do Lubrzy, bo na mapie wydaje się, że może być bruk lub polna, a tego mam dość, nadrabiam kilka kilometrów i przez Ługów docieram do mety.
Jest 1:51
Meta
Oddaję zdziwionemu sędziemu kartę "Już z 300-tki?" i idę się wykąpać i położyć. Mam dość.
Jestem wściekły. Na siebie. Za błędną decyzję o OS-ie na początek, za nieodnalezienie PK7 i PK12, a przede wszystkim za głupotę co do jedzenia i picia, która sprawiła, że po 50km mnie odcięło.
To nie tak miało być. To miały być wyjątkowe zawody, a wyszedł z tego wyjątkowy zawód :-(
Choć wczoraj wszystko przygotowane, dziś budzimy się wcześnie. Śniadanko, rozmowy ze znajomymi i oczekiwanie na start. Chwila wątpliwości co zabrać do plecaka. To w końcu góry więc pogoda może się szybko zmienić, ryzykuje jednak i nie biorę nic do ubrania. Zamiast tego wolę wziąć więcej picia - w zapowiedziach było, że 80% to teren i szanse na sklep są niewielkie.
Wg zapowiedzi mamy dziś dwie pętle: pierwsza - ok. 110km i 3000m przewyższeń (80% teren) - kolejność zaliczania punktów dowolna druga - ok. 45 km i 1250m przewyższeń (70% teren) - kolejność zaliczania punktów obowiązkowa
Wczoraj cieszyłem się, że pogoda ma być idealna 15-20 stopni i bezchmurne niebo. Dziś się okaże, że temperatura będzie sięgała 25 stopni, a w słońcu termometr przed większość trasy będzie pokazywał 30-31 stopni. Bezchmurne niebo będzie naszym koszmarem.
Dostajemy dwie mapy w skali 1: 50 000 - jedną A4 i jedną A3. Niespodzianką są opisy punktów na osobnej kartce, a właściwie na.... etykiecie samoprzylepnej.
PK 5 - złamane drzewo Łatwy dojazd do punktu. Mijamy się z kilkoma zawodnikami.
PK 3 - kępa drzew Pierwsze podjazdy, na szczęście punkt prosty, choć niektórzy docierają do niego na przełaj przez pola przez co nam zbiera się ochrzan od pracującego w polu rolnika. Trzeba przyznać, że miał rację.
PK 4 - zakręt szlaku Na zjeździe czuję się pewniej niż dotychczas bywało, ale i tak w kilku miejscach schodzę z roweru. Darek zalicza glebę. Chwilę później, próbując wyjechać z koleiny ja również leżę. Czuję przedramię, kolano i brodę ale na szczęście to tylko lekkie uderzenie.
Darek osłabiony po ostatniej kontuzji sugeruje żebyśmy jechali osobno, każdy we własnym tempie. Nie do końca jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale ostatecznie decydujemy się na rozdzielenie.
Opis punktu i wyraźna strzałka na drzewie sugeruje, że punkt jest gdzie indziej niż na mapie. Jednak punkt jest tam, gdzie jest zaznaczony na mapie.
PK 21 - róg młodnika przy ogrodzeniu Długi zjazd. Przy dojeździe do punktu spotykamy wracających Zdezorientownych. Kiedy ja wracam z punktu - spotykam Darka.
Chciałoby się posiedzieć, poleżeć, ale nie ma czasu. Na zjeździe mijam Darka, a potem... Agatę i Bartka... Dziwne bo byli przede mną.
PK 18 - róg ogrodzenia W Bystrej uzupełniam zapasy picia w sklepie. Wjeżdżam na czerwony szlak. Dalej w lewo na zielony rowerowy. Jest skręcam i jadę. Po chwil nie zgadza mi się kierunek, za bardzo na południe. Jadę jednak jeszcze kawałek mając nadzieję, że szlak zakręci. Niestety oprócz pierwszego znaku na skrzyżowaniu nie ma kolejnych. Trochę na azymut ale znów drogę zakręca, ostatecznie zjeżdżam... do Bystrej.
Trudno zaliczę punkt "od dołu". Jadę asfaltem, dojeżdżam do Jaromin, mijam zabudowania, skręcam w lewo i... coś mi każe zawrócić na inną ścieżkę. Przejeżdżam pół kilometra i to nie to. Wracam. Znów spotykam Darka, a po chwili na punkcie Zdezorientowanych.
PK 15 - szczyt małego pagórka Długi asfaltowy podjazd, mijam Zbyszka, który mknie w przeciwnym kierunku. Na mapie są dwie remizy, za pierwszą mam skręcić w teren. Dojeżdżam do remizy, ale coś za daleko, linijka wskazuje, że to już ta druga. Co prawda przejeżdżający zawodnicy sugerują mi, że punkt jest kawałek dalej, ale myślę, że zaliczyli punt z trasy turystycznej. Cofam się i wjeżdżam już we właściwą ścieżkę. U góry chwila poszukiwań punktu z zawodnikami z trasy turystycznej. Znaleźli pierwsi, dzięki za pomoc.
PK 19 - stadnina (bufet) Bufet - tego potrzebowałem. Chwila w cieniu, coś do zjedzenia, litr picia na miejscu i jeszcze coś na drogę. Bogu dzięki, że bufet nie był na przeciwko, gdzie było piwo, bo pewnie bym się skusił, a potem... umarł...
PK 16 - przepust Żółty szlak, zielony rowerowy i... mijam zjazd na południowy zachód jadąc niebieskim w dół. Trudno dojadę do punktu z drugiej strony nadrabiając trochę kilometrów. Wydaje mi się, że punkt w rzeczywistości był nieco przesunięty, kolejna przecinka, ale głowy nie dam.
PK 17 - przepust Wracam do Sidziny i prosty dojazd do kolejnego punktu. Chwilę później przed Sidzinką Małą robię przerwę i analizuje mapę. Jest już po siedemnastej, a na mecie muszę być przed dwudziestą drugą. Do tego nie mam lampek, ani niczego cieplejszego - zakładałem, że wrócę na metę wcześniej i zabiorę coś na drugi etap. Teraz już wiem, że nie mam co marzyć o drugim etapie.
W planach miałem PK 14, ale tu czekałoby mnie kupę terenu i podjazdy, a potem długi przelot na PK 10, mogę nie zdążyć przed zmierzchem. Odpuszczam. Teraz jadę PK 8 co też oznacza długi bezsensowny przelot. Gdybym sprawdził czas wcześniej to w innej kolejności zaliczałbym ostatnie cztery punkty ;(
PK 8 - przepust Postanawiam jechać żółtym szlakiem mijając kolejny raz bufet. Ruszam i spotykam Darka jadącego z przeciwka. Zdecydowanie odradza mi jazdę tędy opisując ten odcinek słowem oznaczającym nawóz naturalny... Cofam się wraz z Amigą. Ruszamy zieloną rowerówką by po chwili skręcić za bardzo w prawo. Jedziemy ścieżką, której nie ma na mapie i lądujemy przy skrzyżowaniu zielonegu szlaku z rzeką Głazówką. Darek jedzie na szesnastkę a ja na ósemkę.
Długi zjazd w stronę Wysokiej. I jest kolejny przepust. Krótkie spotkanie z Grzesiem.
PK 7 - róg las Kiedy zatrzymuję się aby zerknąć na mapę podchodzą quadowcy oferując pomoc. Chwalą się, że też jeżdżą na orientację ale z GPS-em. Mapa chyba ich przeraża :-) Bezbłędnie docieram do punktu.
PK 6 - przepust kolejowy Fajny zjazd do punktu. To już ostatni dziś punkt.
Meta Docieram do mety totalnie zmęczony. Okazuje się, że na drugą pętle wyjechały... 3 osoby. To świadczy o tym jak było trudno. Nikt z tej trójki nie zdobył kompletu.
Kąpiel, piwo i pierogi na Rynku. Czuję zmęczenie, ale podobało mi się bardzo. Endomondo pokazało 3300m przewyższeń na 115 km. Nie wiem czy tyle było, ale dostaliśmy wszyscy nieźle w kość, słońce w tym pomogło.
Fajna organizacja, przesympatyczna atmosfera w bazie. gdyby nie to, że rano musimy wcześnie wyjechać to after party pewnie by się mocno przeciągnęło. :-)
Trudno się było oprzeć temu co na wigilijnym stole (nie dotyczy ryb :) ). Dziś trzeba to spalić. Czasu nie ma zbyt dużo, ale chwilę przed obiadem udaje się pokręcić. Głównie BTR-y, czyli m.in. mój ulubiony Segiet. Na głównych drogach mniej błota niż wczoraj.
Dużo spacerowiczów. Niestety niektórym się wydaje, że ścieżki są tylko dla nich. Szczytem była całująca się na środku ścieżki, na zjeździe, para, a wokół nich resztę miejsca zajmowały odpoczywające psy. Okazało się, że potrafię efektownie hamować.
Mniej efektownie hamowałem kilka minut później, gdy ujechało mi tylne koło i rower się położył, a ja wylądowałem na czworaka. Prawa noga uderzyła w pedał, albo odwrotnie, w każdym razie bolało. Mam jednak nadzieję, że skończyło się na otarciach i siniakach.
Jeszcze nie odpoczęliśmy po Rudawskiej Wyrypie, a już z Darkiem przyjeżdżamy do Łochowa na kolejne zawody. Podróż upływa pod znakiem korków, ulew i burz. Rejestracja, powitania ze znajomymi i odprawa.
Wygląda nieźle, bo dostaniemy jutro tylko pięć kartek. Dwie z mapami w skali 1:50 000 i trzy ze zbliżeniami punktów. Mapy sprzed 30 lat. Do tego info o komarach, ale o tym nie trzeba chyba mówić, bo atakują nawet w budynku. Ponoć jest mokro, a budowniczy trasy jeszcze nie wrócił z terenu choć wyjechał o 3 rano. Dochodzi 23:00. Jeszcze krótkie pogaduchy i spanie.
Budzi nas ulewny deszcz. Nie wstajemy. Jeszcze chwila w śpiworze. W końcu zbieramy się. Dostajemy mapę i po 15 minutach analizy w drogę.
PK16 - granica kultur, zarastająca polana W okolicy punktu kilka osób i dobrze, bo chyba byśmy długo szukali punktu. Nie lubię opisów: granica kultur, bo w praktyce może to być wszystko. Pierwsze błoto i pierwszy raz w bucie mokro.
PK27 - jeziorko, zachodnia strona Szybko potwierdza się, że mapy są sprzed 30 lat, bo w miejscu gdzie na mapie jest szkoła obecnie jest chyba ośrodek zdrowia. Poza tym chyba coś przegapiliśmy na odprawie, bo nie możemy dojść do tego w jakiej skali są rozświetlenia. Komary chcą nas zjeść żywcem.
PK26 - granica lasu i łąki przy jeziorze Kuszą Laski 3 ale nie dajemy się. Dojeżdżając widzę przed sobą grubą gałęź leżącą w poprzek drogi. Leży zbytnio pod skosem - myślę, ale mi to ładuję się na nią i zaliczam efektowny uślizg. Boli kostka prawej i łydka lewej nogi, koszyki na bidon powyginane. Ledwo wstaję. Czyżby to koniec na dziś? Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach. Do tego te komary.
PK24 - wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy Wybieramy okrężny dojazd. Sam nie wiem czemu. Do tego omijamy ścieżkę przy OSP i robimy jeszcze większe kółko będąc zmuszonym dodatkowo przedzierać się przez pole zamiast skorzystać z pięknej drogi. Punkt na wyspie zastanawia, ale okazuje się być w miarę prosty.
Cały czas mamy nieznaczne opóźnienie w stosunku do założonego planu, ale jest stałe i nie zwiększa się. Oby tak dalej.
PK25 - północny róg zagajnika sosnowego Szybko znajdujemy się w pobliżu punktu i… patrząc teraz na mapę jestem pewien, że nie wykorzystaliśmy rozświetleń we właściwy sposób. Penetrujemy wszystkie okoliczne kępki drzew i nic. Tracimy tu łącznie z dojazdem chyba z godzinę. W końcu odpuszczamy. Nienawidzę komarów.
PK28 - róg granicy kultur Coś nam nie pasuje. Jestem pewien, że droga powinna tu skręcać, ale też powinien skończyć się asfalt. Do tego brakuje kościoła. Cóż widać położyli nowy asfalt, a kościół… spłonął? Bez problemów trafiamy do punktu. Pisałem już komarach? PK29 - zakręt strumienia Znów się gubimy na skali map z rozświetleniami i chcemy szukać punktu znacznie bliżej. Napotkany zawodnik kieruje nas we właściwą stroną. Dzięki :-) Jak one tną. Nie pomaga kolejne psikanie się jakimś świństwem. Spotykamy Anię, z którą będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać.
PK30 - lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania Cholerny kundel! Uciekając przed nimi wjeżdżamy w równoległą ścieżkę i brniemy nią, dopóki po zakręcie wskazanie kompasu ostrzega, że coś jest nie tak. Powrót i jeszcze jedno podejście i jest skrzyżowanie. Jest lasek brzozowy. Zostawiamy rowery i sprawdzamy jeden lasek, drugi, trzeci… w końcu znajduję punkt… tuż obok rowerów.
Coraz więcej czasu mamy w plecy :( I wyjazd z punktu lekko na około.
PK34 -przecinka, u podnóża wydmy Prosty punkt, choć już po podbiciu kart doczytujemy się, że to podnóże wydmy. Czas się rozebrać, choć w kontekście komarów nie wiem, czy krótki rękawek to dobry pomysł. Banany i jedziemy dalej.
PK33 - skrzyżowanie przecinki z drogą Opis niewinny ale punkt masakryczny. Docieramy tu z Przemkiem. Rowery trzeba zostawić. Nie pomogą.
PK35 - kępa drzew na polu Tym razem zbliżenie to… zdjęcie satelitarne. Na szczęście punkt widać z drogi.
PK20 - róg wału Choć droga prosta, to przez chwilę się tracę, bo… mam zawiniętą mapę. Na szczęście punkt widoczny z daleka. Szybko ten czas leci. I chętnie zjadłbym coś konkretnego.
PK21 - Skrzyżowanie przecinek przy rowie Mijamy Wywłokę i nawigacja wydaje się prosta. Asfaltowa droga i skręcamy w piątą przecinkę. Skręcilibyśmy gdyby w tym miejscu była, a tam tylko mokradła. Skręcamy we wcześniejszą i… Amiga próbując przejechać prze kałużę stawia rower do pionu zanurzając w niej pół przedniego koła. Jak udało mu się z niego zeskoczyć? Nie mam pojęcia.
Znów brniemy w wodzie przez błoto po kostki. Do tego widząc w końcu coś suchego skręcamy i zonk. Na szczęście szybko spoglądam na kompas i cofamy się by pojechać właściwą drogą. Okazało się, że do punktu można było dojechać zupełnie na sucho. Ale na mapie tu też nie wyglądało mokro.
PK17 - zach. brzeg bagienka Znów spotykamy się z Przemkiem i Anią. Cos nam się nie zgadza, ale w końcu dojeżdżamy do OSW. Poszukujemy punktu… bardzo za daleko, gdy on znajduje się tuż obok nas. Amiga gubi licznik, na szczęście udaje się go odnaleźć. Łańcuchy świerszczą niemiłosiernie. Nie ma co im się dziwić. Albo mokradła, albo piach. Do tego te potworne komary.
PK15 - na tyłach cmentarza sióstr zakonnych Mamy dość terenu. Zmieniamy mapy i asfaltem do Loretto. Punkt prosty.
Kolejny popas. Skończył się psikacz na komary, a gdzie tam koniec trasy? Z drugiej strony i tak chyba nie działał. Zastanawiamy się co dalej. Zaczynamy kalkulować. Za każdy brakujący do 30 punkt dostajemy 60 minut kary. Biorąc po uwagę tempo w jakim zdobywamy kolejne punkty może się okazać, że lepiej zjechać do bazy już teraz. Zobaczymy.
PK14 - kępa drzew nad Liwcem Jest sklep, w którym… nie ma nic… Kupujemy Colę i jakieś 7Days i inne wafelki. Chwila na jedzenie. I szukamy punktu. Spotykamy Mavica. Znów chwilę to trwa, ale jest punkt.
PK13 - róg granicy kultur, na brzozo-sośnie Skręcamy z drogi ale dojeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa. Powrót i jest inna ścieżka, może spróbujemy? Nie już raz próbowaliśmy… na "trzynastce" na Bike Oriencie. O żesz…, który to punkt? I jak tu nie wierzyć w przesądy? ;-)
Coś nie możemy się odnaleźć, w końcu jest knajpa… Zjazd do punktu i znów ta cholerna skala. Chwila szukania i chyba zupełnym przypadkiem Darek dostrzega punkt. To już nie są komary. To profesjonalnie zorganizowana armia małych czarnych krwiopijców!!!
Spotykamy Radka, który chyba wspominał, ze już wraca, ale potem chyba zmienił zdanie, bo już się nie spotkaliśmy, nawet w bazie. PK31 - zakole rzeki od wschodu Decydujemy się rzeczywiście wracać. Jeszcze tylko ten jeden punkt po drodze. Jest most, ale wszystkie przecinki są nieprzejezdne. I ktoś cmentarz przeniósł? Zmęczenie… To nie ta rzeka… Teraz już bez problemów docieramy do właściwego miejsca. Chwila na odnalezienie punktu i powrót.
Meta Wracamy ruchliwą drogą. Ale to tylko kilka kilometrów. Jest meta. 696,10 min., 17 punktów, czyli w sumie będziemy mieli czas około 24h i 36 min. Myjemy rowery - bez kolejki i w dodatku dwa na raz. Zapinamy na auto i idziemy na obiad. Tu mały szok. Cała impreza jest perfekcyjnie zorganizowana, ale tu logistyka nas zabija… W pozytywnym sensie.
Na widok garnków ciśniemy do nich na azymut ;) Ale Panie proszą, żebyśmy usiedli. Na stolikach czekają na nas porozkładane serwetki, łyżki, pieczywo, od razu dociera gorąca zupka i kompot. Po pierwszych łyżkach na stole pojawiają się dwa pięknie podane, duże hot-dogi, a po chwili kolejne dwa.
Szok. I w tym samym tempie obsługiwani są pozostali zawodnicy. Perfekcyjnie.
Jeszcze tylko kąpiel pod (i tu jedyny minus) zimnym prysznicem i pora się pakować. Nie jest nam dane szybko opuścić bazę. Co krok to znajomi więc trzeba zamienić kilka słów. Jeszcze rzut oka wstępne (wstępne, bo część zawodników jeszcze w trasie) i można jechać. Jesteśmy na 17 miejscu ale pewnie jeszcze mocno spadniemy.
Za dużo komarów, mokradeł i za mało precyzji. Mimo to jestem zadowolony ze startu. Wydaje się, że był lepszy od tego dwa lata temu.
Sorry, że zdjęcia takie monotematyczne, ale mokradła to był główny widok... nie licząc oczywiście czarnych chmur komarów.
Z ciekawości zmierzyłem największego siniaka linijką z podziałką dla mapy w skali 1:50 000 - długość siniaka: 6750m :-)
KoRNO III – W pogoni za wiosną Równo tydzień temu wczesnym rankiem wróciłem z synem z Nocnego Rajdu na Orientację KoRNO III – W pogoni za wiosną. Minął tydzień więc wypadałoby zrobić choć krótką relację... Niestety wcześniej nie było kiedy...
Miał z nami jeszcze jechać Amiga, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Za to dołączył do nas Dynio. Wspólnie docieramy do bazy w Łośniu.
Mamy jeszcze trochę czasu więc w spokoju raczymy się herbatką i przygotowujemy sprzęt. Chwila wątpliwości jak się ubrać, bo wszystko wskazuje, że zgodnie z zapowiedziami temperatura rzeczywiście spadnie do minus 10/11 stopni.
Czas na odprawę, gdzie dowiadujemy się, że ze względu na panujące warunki czas zostaje wydłużony o godzinę, czyli rajd kończy się o 3 nad ranem.
Dołącza do nas jeszcze Wudz i Łukasz. Pojedziemy więc większą grupką. Rozdanie map, szybkie zaznaczenie planowanej trasy i... w drogę :-)
PK12 - Nam strzelać nie kazano Opis punktu nie budzi wątpliwości, pewnie będzie obok pomnika. Jako, że jest to blisko bazy to docieramy tam równocześnie z kilkoma innymi zawodnikami. Spisujemy kod na kartę startową i jedziemy dalej.
PK02 - Kryjówka Zimy Zaznaczyliśmy dojazd do punktu asfaltem jednak po drodze kusi nas droga na skróty. Decydujemy się wjechać na polną drogę i zmagając się z pierwszymi zmrożonymi koleinami docieramy w pobliże punktu, mijając wcześniej roześmianych Ghostów. I tu zonk :-( Mimo, że punkt wydaje się być precyzyjnie oznaczony na mapie to nigdzie go nie ma. Szukamy go wraz z piechurami i echo :-( Tracimy sporo czasu i... odjeżdżamy bez punktu :-( Po drodze ucieka mi przednie koło i rower przyjmuje pozycję horyzontalną. Na szczęście to upadek kontrolowany.
PK01 - Kopalnia pomysłów Znów kawałek asfaltem i... mijamy nieco właściwy zjazd ale równoległą drogą wdrapujemy się na wzniesienie, by po chwili mijając cmentarz znaleźć się obok kopalni. Chwila poszukiwań i jest punkt.
PK07 - Gra w kółko i krzyżyk Długi odcinek przez leśne zmrożone koleiny. Co chwilę czujemy się jak lodołamacze, gdy pod kołami pęka nam lód i przejeżdżamy przez mniej lub bardziej głębokie kałuże. Ostatni kilkusetmetrowy odcinek przed punktem oznacza... pchanie rowerów. To jest to czego nie lubię. Nie lubię wychodzić z psem na spacer, a co dopiero spacer z rowerem. Daje nam w kość. Punkt odnaleziony bez problemów.
PK03 - Cmentarne hieny Kolejne koleiny... kolejne miejsca, gdzie można się zmęczyć... W testach opon można wyczytać, które są dobre na piasek, które na błoto, ale nigdzie nie było opisanych takich warunków. Dojeżdżamy do cmentarza i przedostajemy się na jego drugi koniec. Ja dookoła, a chłopcy przez środek. Ich wersja była szybsza. Mamy kolejny punkt. Temperatura rzeczywiście minus dziesięć. Wiku decyduje się na powrót do bazy. I dobrze, w końcu dopiero co spędził kilka dni w łóżku.
PK10 - Smętarz dla ludzi Mijamy piękny kościół i skręcamy w stronę cmentarza. Jest punkt z narysowaną mapką informującą o kolejnym, nie zaznaczonym wcześniej na mapie, dodatkowym punkcie.
Ale moment! Na mapie punkt powinien być z drugiej strony cmentarza. Coś tu nie pasuje. Obchód cmentarza i jest! Czyli ten, na który wjechaliśmy na początku był... punktem mylnym. Dobrze, że nie daliśmy się nabrać, bo nie dość, ze nie mielibyśmy zaliczonego punktu, to dostalibyśmy minus i... szukali dodatkowego punktu w błędnym miejscu. Sukces cieszy.
PK16 - Kryjówka Wiosny Jedziemy do punktu, którego wcześniej nie było na mapie. Niestety droga nam się kończy i trzeba przebić się przez pola. Może być ciężko. Decydujemy się wrócić kawałek i zaatakować z drugiej strony, gdzie... też przebijamy się przez pola tylko trochę dłużej ;-( Jedziemy (próbujemy jechać) wzdłuż torów, ciężko, ale da się. Po chwili widzimy ekipę po drugiej stronie torów, która też narzeka, ze ciężko, ale jedzie szybciej. Przechodzimy przez tory i droga o niebo lepsza. Dominik miał od początku rację że tam powinna być droga. Punkt odnaleziony bez problemów.
PK06 - Pomnik Decydujemy się nadłożyć trochę drogi, ale wracać asfaltem, a nie tym co za nami. Pierwszy odcinek mnie bardzo męczy, co chwili podpieram się, żeby nie upaść. Z jednej strony ślisko, z drugiej boję, się, że zahaczę pedałem o koleiny. W końcu asfalt, fajnie, ale nie oznacza to, że jest łatwiej... jest... bardzo ślisko. Docieramy do punktu.
Dość blisko jest PK11, ale czasu coraz mniej, a zmęczenie daje znać o sobie. Podejmujemy decyzję o powrocie do bazy.
Zostało nam jeszcze trochę punktów do odnalezienia, ale nie martwimy się tym. Wszyscy wydają się być zadowoleni. Nie zrobiliśmy setki kilometrów, zmęczyliśmy się porządnie, nie będziemy na podium, a mimo to wracamy w świetnych humorach, zastanawiając się kiedy następna impreza.
Wariaci! Tak, to prawda, ale pojawiła się tu w tak mroźną noc prawie pięćdziesiątka takich wariatów z latarkami, czołówkami i... dobrym humorem.
I to wszystko dzięki (przez)... Monikę i Tomka, którzy zorganizowali tak fajną imprezę.
Na mecie czeka na nas do wyboru grochówka lub fasolka, ognisko, można usmażyć sobie kiełbaskę i oczywiście kawa lub herbata.
Zakończenie, dekoracja zwycięzców (skończyliśmy na 6 miejscu) i... loteria... Wygrywam kubek z oferty Rowerowej Norki ;-)
A, jeszcze jedno... Pod koniec trasy orientujemy się, że wszystkie punkty mają dwa opisy...
PK12 - Nam strzelać nie kazano - Pomnik Żołnierzy PK02 - Kryjówka Zimy - Rura PK01 - Kopalnia pomysłów - Ogrodzenie kopalni dolomitów PK07 - Gra w kółko i krzyżyk - Krzyż na skrzyżowaniu dróg PK03 - Cmentarne hieny - Słupek na rogu ogrodzenia PK10 - Smętarz dla ludzi - Róg ogrodzenia PK06 - Pomnik - Pomnik bohaterom Armii Czerwonej
No cóż, nie wiem jak to się stało, że nie zauważyliśmy tego wcześniej. Pewnie wtedy PK02 odnaleźlibyśmy bez problemu, bo oczywiście rurę widzieliśmy, ale szukaliśmy też wszędzie wokół, a tak skupilibyśmy się tylko na niej... Życie...
Dzięki wielkie towarzyszom za wspólną jazdę, pozostałym za współzawodnictwo i świetną atmosferę, a organizatorom, za pomysł (i realizację) imprezy.