Wpisy archiwalne w kategorii
W górę
Dystans całkowity: | 5065.57 km (w terenie 1520.09 km; 30.01%) |
Czas w ruchu: | 461:17 |
Średnia prędkość: | 10.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.33 km/h |
Suma podjazdów: | 37167 m |
Maks. tętno maksymalne: | 200 (108 %) |
Maks. tętno średnie: | 183 (100 %) |
Suma kalorii: | 103218 kcal |
Liczba aktywności: | 113 |
Średnio na aktywność: | 44.83 km i 4h 09m |
Więcej statystyk |
AktywnośćWędrówka
Dystans6.99 km
W terenie6.99 km
Czas w ruchu02:06
Vśrednia3.33 km/h
VMAX7.40 km/h
Podjazdy378 m
Tętnośr.107
TętnoMAX145
Kalorie 892 kcal
Temp.2.0 °C
KGP #05 Ślęża
Wczoraj zwiedzanie EC1 w Łodzi, a dziś kierunek Ślęża.
Wstyd powiedzieć, ale mimo, że chyba setki razy przejeżdżałem obok to nigdy nie udało się tu zatrzymać i zaliczyć tego szczytu. A plany były, i piesze i rowerowe.
W końcu pora.
Choć całą drogę drogi czarne i ani śladu śniegu, to na parkingu prawie się w nim zakopuję...
Ruszamy i na trasie jest śnieg.

Zupełnie nam to nie przeszkadza. Tak samo jak brak ludzi. :-)

I mgły, które tworzą niesamowity nastrój. Na szczycie ledwo widać kościółek.

Spod kościółka prawie nie widać Domu Turysty, choć jest naprzeciwko.
Robimy krótką przerwę na szarlotkę i ruszamy.
Chwilę jeszcze kręcimy się po szczycie.

Nie wchodzimy na wieżę, i tak nic byśmy nie zobaczyli.

Schodzimy.

Podziwiamy wytwory natury...

... i twórczość ludzi....

W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o Świdnicę.

Gdzie między innymi odwiedzamy chyba jakiegoś kuzyna katalońskiego caganera.


Jeszcze chwila zwiedzania miasta i czas wracać.
Wstyd powiedzieć, ale mimo, że chyba setki razy przejeżdżałem obok to nigdy nie udało się tu zatrzymać i zaliczyć tego szczytu. A plany były, i piesze i rowerowe.
W końcu pora.
Choć całą drogę drogi czarne i ani śladu śniegu, to na parkingu prawie się w nim zakopuję...
Ruszamy i na trasie jest śnieg.

Jest śnieg© djk71
Zupełnie nam to nie przeszkadza. Tak samo jak brak ludzi. :-)

Zadowoleni© djk71
I mgły, które tworzą niesamowity nastrój. Na szczycie ledwo widać kościółek.

Kościółek na Ślęży we mgle© djk71
Spod kościółka prawie nie widać Domu Turysty, choć jest naprzeciwko.
Robimy krótką przerwę na szarlotkę i ruszamy.
Chwilę jeszcze kręcimy się po szczycie.

Na Ślęży© djk71
Nie wchodzimy na wieżę, i tak nic byśmy nie zobaczyli.

Wieża zamarznięta© djk71
Schodzimy.

Schodzimy© djk71
Podziwiamy wytwory natury...

Ładnie© djk71
... i twórczość ludzi....

Bałwanki© djk71
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o Świdnicę.

Kościół Pokoju w Świdnicy© djk71
Gdzie między innymi odwiedzamy chyba jakiegoś kuzyna katalońskiego caganera.

Bolko Myśliciel© djk71

Srajludek© djk71
Jeszcze chwila zwiedzania miasta i czas wracać.
AktywnośćWędrówka
Dystans4.71 km
W terenie4.71 km
Czas w ruchu01:35
Vśrednia2.97 km/h
VMAX6.10 km/h
Podjazdy278 m
Tętnośr.112
TętnoMAX152
Kalorie 769 kcal
Temp.2.0 °C
KGP #04 Łysica
Ponad pół roku minęło od poprzedniego szczytu w ramach Korony Gór Polski. Miał być jeden miesięcznie. Miał. :-) Ale albo praca, albo pogoda, albo... leń...
W szkołach ferie zimowe. W ostatniej chwili decydujemy się na trzy dni urlopu. Skoro wzięty to trzeba coś z tym zrobić. Postanawiamy wrócić do KGP i zaliczyć coś łatwego, bo dzień krótki, bo warunki średnie... Wybór pada na Łysicę. Dawno tam nie byliśmy. Tak dawno, że już prawie zapomnieliśmy jak tam jest.
Kiedy przyjeżdżamy do św. Katarzyny wszystko zaczyna nam się przypominać.

Ruszamy. Miejscami ślisko, ale da się iść.
Jest śnieg.

Co jakiś czas mijamy pojedynczych ludzi.

Kiedy docieramy na szczyt lekkie zdziwienie.

Zegarek pokazuje, że dopiero połowa drogi.

Dopiero teraz orientujemy się, że zegarek uwzględnił również drogę powrotną :)

Krótko, ale trudno. Na zejściu zakładamy raczki. Zdecydowanie łatwiej i pewniej się schodzi.
W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze staruszka Bartka.

I lądujemy U Kucharzy w Kielcach. Smacznie i dużo :-)
W szkołach ferie zimowe. W ostatniej chwili decydujemy się na trzy dni urlopu. Skoro wzięty to trzeba coś z tym zrobić. Postanawiamy wrócić do KGP i zaliczyć coś łatwego, bo dzień krótki, bo warunki średnie... Wybór pada na Łysicę. Dawno tam nie byliśmy. Tak dawno, że już prawie zapomnieliśmy jak tam jest.
Kiedy przyjeżdżamy do św. Katarzyny wszystko zaczyna nam się przypominać.

Kapliczka św. Franciszka© djk71
Ruszamy. Miejscami ślisko, ale da się iść.
Jest śnieg.

Jest śnieg© djk71
Co jakiś czas mijamy pojedynczych ludzi.

W drodze© djk71
Kiedy docieramy na szczyt lekkie zdziwienie.

Na Łysicy© djk71
Zegarek pokazuje, że dopiero połowa drogi.

Na Łysicy© djk71
Dopiero teraz orientujemy się, że zegarek uwzględnił również drogę powrotną :)

W drodze© djk71
Krótko, ale trudno. Na zejściu zakładamy raczki. Zdecydowanie łatwiej i pewniej się schodzi.
W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze staruszka Bartka.

Dąb Bartek© djk71
I lądujemy U Kucharzy w Kielcach. Smacznie i dużo :-)
AktywnośćWędrówka
Dystans21.87 km
W terenie21.87 km
Czas w ruchu05:26
Vśrednia4.03 km/h
VMAX7.66 km/h
Podjazdy1387 m
A może by tak rzucić wszystko i...
... i wyjechać w Bieszczady.
Jak teraz, bez wcześniejszych planów, bez konkretnych celów. Ok, padły od razu jakieś pomysły tras, ale bez musu, z możliwością zmiany w dowolnym momencie.
Prosto z pracy ruszam do Lutowisk. Dopiero chyba po drodze dociera do mnie, że w ten weekend jest Maraton Bieszczadzki, stąd chyba problem z noclegami.
Bardzo późnym wieczorem docieram na kwaterę. Chwilę później dojeżdża brat. Jak na mnie siedzimy dość długo, ale też nie ma planu aby wstawać wcześnie rano. Wyłączamy budziki, jak wstaniemy, to ruszymy.
Rano śniadanko i jedziemy do Ustrzyk. Zostawiamy samochód upewniając się, czy oprócz opłaty wjazdowej na parking nie ma przypadkiem jeszcze wyjazdowej :-)
Ruszamy na Połoninę Caryńską. Z tej strony podejście pamiętam jeszcze z czasów podstawówki. Wtedy mnie zmęczyło. Teraz początek też męczy, bo brat narzucił niezłe tempo :-)
Tym razem jednak wiem co czeka mnie u góry i nie męczy mnie to psychicznie.
Jest pięknie. Chce się iść.

Szczególnie wtedy gdy ludzi niezbyt wielu.


Czasem chce się odpocząć

A w końcu coś zjeść :-)

Jak teraz, bez wcześniejszych planów, bez konkretnych celów. Ok, padły od razu jakieś pomysły tras, ale bez musu, z możliwością zmiany w dowolnym momencie.
Prosto z pracy ruszam do Lutowisk. Dopiero chyba po drodze dociera do mnie, że w ten weekend jest Maraton Bieszczadzki, stąd chyba problem z noclegami.
Bardzo późnym wieczorem docieram na kwaterę. Chwilę później dojeżdża brat. Jak na mnie siedzimy dość długo, ale też nie ma planu aby wstawać wcześnie rano. Wyłączamy budziki, jak wstaniemy, to ruszymy.
Rano śniadanko i jedziemy do Ustrzyk. Zostawiamy samochód upewniając się, czy oprócz opłaty wjazdowej na parking nie ma przypadkiem jeszcze wyjazdowej :-)
Ruszamy na Połoninę Caryńską. Z tej strony podejście pamiętam jeszcze z czasów podstawówki. Wtedy mnie zmęczyło. Teraz początek też męczy, bo brat narzucił niezłe tempo :-)
Tym razem jednak wiem co czeka mnie u góry i nie męczy mnie to psychicznie.
Jest pięknie. Chce się iść.

Bieszczady© djk71
Szczególnie wtedy gdy ludzi niezbyt wielu.

Bieszczady© djk71

Bieszczady© djk71
Czasem chce się odpocząć

Chwila odpoczynku© djk71
A w końcu coś zjeść :-)

Naleśnik w nagrodę© djk71
AktywnośćBieganie
Dystans27.32 km
W terenie27.00 km
Czas w ruchu04:22
Vśrednia9:35 min/km
VMAX5:30 min/km
Podjazdy1341 m
Śmierdzący Leń
Śmierdzący Leń - ostatnie w tym roku zaplanowane i już zapłacone zawody. Część była jeszcze przeniesiona z poprzednich lat, inne zapisane w nagłych przypływach poczucia jaki to ja jestem zajebisty... I wszystkie były fajne. Niektóre bardzo ciężkie, ale tym bardziej zapadające w pamięć. Kiedy następne? Nie wiem. Póki co nie chcę o tym myśleć.

Śmierdzący Leń - zawody trafiające na mój okres pogłębionej refleksji. I jak odczytać ich nazwę? Jako podsumowanie jakiegoś okresu? Jako wskazówkę na nadchodzący czas. A może jako ostrzeżenie? Nie wiem... jeszcze...
A same zawody... Dla leni chyba nie były. Ponad 27 km i ok. 1300 m w pionie. Na szczęście pogoda dopisała. ok. 16 stopni i całkowite zachmurzenie. U góry nawet padało.
Pierwsza impreza i chyba nie ostatnia. Organizacyjnie widać, że bardzo się wszyscy starali. Pozdrowienia dla pań kucharek - gulasz palce lizać...
Impreza z pomysłem i potencjałem. A czemu śmierdzący - sami poczytajcie.

Po krótkiej rozgrzewce startujemy. Wraz z nami wójt gminy Ujsoły, co prawda dziś tylko symbolicznie pierwsze kilkaset metrów, ale obiecał, że za rok wystartuje :-)

Krótki odcinek asfaltowy i zaczyna się pierwszy dziś podbieg.

Łatwo nie jest. Na przemian bieg i marsz. Im wyżej tym mniej widać i tym chłodniej.
Gdzieś na 6 km buty mam zupełnie przemoczone. Te odporniejsze są... w aucie. Wziąłem tylko nie pomyślałem żeby założyć.

Widoki zapewne są piękne tylko dziś niewiele widać.


Gdzie mam siłę biegnę, gdzie nie podchodzę. Co jakiś czas czyszczę okulary, bo na przemian albo zaparowane, albo mokre od deszczu.

Na jednym ze zbiegów wyskakuje z krzaków warczący wilczur. Sam. Wiecie jaki mam stosunek do psów - po prostu się ich boję. Podnoszę leżące pod nogami kamienie. Tak wiem, że to się wielu nie podoba, ale wszystkie psy, które mnie dotychczas ugryzły nigdy wcześniej tego nie zrobiły. Nie mam ochoty na kolejny raz. Po chwili pojawia się w oddali właściciel, chyba Słowak - ona nie gryzie! Woła i pies się cofa, a ja wracam do biegu, w tym momencie pies zawraca i znów warcząc zbliża się na mało komfortową dla mnie odległość. Trudno, lecą kamienie. Właściciel chyba niezbyt zadowolony, ale pies się zatrzymał. Po chwili mrucząc coś pod nosem zapina suce smycz.

Biegnę dalej. Jest dobrze. Zdecydowanie taka temperatura bardziej mi odpowiada, niż ta tydzień temu.

Bufet i ostatnie dwa podbiegi. Na drugim spotykam jednego z zawodników, który gdzieś na początku mi uciekł. Chwile podchodzimy razem, ale gdy tylko robi się bardziej płasko ruszam do biegu. Nie oglądam się.

Jakieś pół km od mety widzę żonę, która wyszła mi na przeciwko.

Mijam ją i lecę do mety.

Łatwo nie było, ale podobało mi się.


Kiedy (i czy) następny raz? Nie wiem... Zobaczymy...

Gdybym miał gałąź to też bym się polenił© djk71
Śmierdzący Leń - zawody trafiające na mój okres pogłębionej refleksji. I jak odczytać ich nazwę? Jako podsumowanie jakiegoś okresu? Jako wskazówkę na nadchodzący czas. A może jako ostrzeżenie? Nie wiem... jeszcze...
A same zawody... Dla leni chyba nie były. Ponad 27 km i ok. 1300 m w pionie. Na szczęście pogoda dopisała. ok. 16 stopni i całkowite zachmurzenie. U góry nawet padało.

Przed startem© djk71
Pierwsza impreza i chyba nie ostatnia. Organizacyjnie widać, że bardzo się wszyscy starali. Pozdrowienia dla pań kucharek - gulasz palce lizać...
Impreza z pomysłem i potencjałem. A czemu śmierdzący - sami poczytajcie.

Buteleczka z...© djk71
Po krótkiej rozgrzewce startujemy. Wraz z nami wójt gminy Ujsoły, co prawda dziś tylko symbolicznie pierwsze kilkaset metrów, ale obiecał, że za rok wystartuje :-)

W białej koszulce wójt gminy Ujsoły© djk71
Krótki odcinek asfaltowy i zaczyna się pierwszy dziś podbieg.

Pierwszy podbieg© djk71
Łatwo nie jest. Na przemian bieg i marsz. Im wyżej tym mniej widać i tym chłodniej.
Gdzieś na 6 km buty mam zupełnie przemoczone. Te odporniejsze są... w aucie. Wziąłem tylko nie pomyślałem żeby założyć.

Gór nie widać, ale chociaż zawodników w dole widzę© djk71
Widoki zapewne są piękne tylko dziś niewiele widać.

Nie widzę kto przede mną© djk71

Ledwo widzę kto za mną© djk71
Gdzie mam siłę biegnę, gdzie nie podchodzę. Co jakiś czas czyszczę okulary, bo na przemian albo zaparowane, albo mokre od deszczu.

Wciąż niewiele widać© djk71
Na jednym ze zbiegów wyskakuje z krzaków warczący wilczur. Sam. Wiecie jaki mam stosunek do psów - po prostu się ich boję. Podnoszę leżące pod nogami kamienie. Tak wiem, że to się wielu nie podoba, ale wszystkie psy, które mnie dotychczas ugryzły nigdy wcześniej tego nie zrobiły. Nie mam ochoty na kolejny raz. Po chwili pojawia się w oddali właściciel, chyba Słowak - ona nie gryzie! Woła i pies się cofa, a ja wracam do biegu, w tym momencie pies zawraca i znów warcząc zbliża się na mało komfortową dla mnie odległość. Trudno, lecą kamienie. Właściciel chyba niezbyt zadowolony, ale pies się zatrzymał. Po chwili mrucząc coś pod nosem zapina suce smycz.

Za chwile tam muszę zbiec© djk71
Biegnę dalej. Jest dobrze. Zdecydowanie taka temperatura bardziej mi odpowiada, niż ta tydzień temu.

Pojawiają się góry© djk71
Bufet i ostatnie dwa podbiegi. Na drugim spotykam jednego z zawodników, który gdzieś na początku mi uciekł. Chwile podchodzimy razem, ale gdy tylko robi się bardziej płasko ruszam do biegu. Nie oglądam się.

Biegnie się dobrze© djk71
Jakieś pół km od mety widzę żonę, która wyszła mi na przeciwko.

Zbieg do mety© djk71
Mijam ją i lecę do mety.

Mijam żonę© djk71
Łatwo nie było, ale podobało mi się.

Na mecie© djk71

Medal Śmierdzącego Lenia© djk71
Kiedy (i czy) następny raz? Nie wiem... Zobaczymy...

Startować, czy nie?© djk71
AktywnośćWędrówka
Dystans7.10 km
Czas w ruchu02:03
Vśrednia3.46 km/h
Podjazdy174 m
Skalne miasto w Adršpach
Po porannym wschodzie słońca musieliśmy trochę odpocząć. Temperatura na zewnątrz też nie zachęcała do aktywności.
Po dopołudniowym leniuchowaniu Adam namówił nas na wizyt e w skalnym mieście w Adršpach.
I było warto :-)
Po dopołudniowym leniuchowaniu Adam namówił nas na wizyt e w skalnym mieście w Adršpach.
I było warto :-)

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71

W Adršpach© djk71
AktywnośćWędrówka
Dystans3.58 km
Czas w ruchu00:50
Vśrednia4.30 km/h
Podjazdy165 m
Gdy nie możesz spać po półmaratonie
Sobota to doping Piotra na trasie. Niedziela półmaraton, a wieczorem Błędne Skały.
Dziś powinienem odsypiać, a zamiast tego wstajemy po trzeciej rano i... idziemy na Szczeliniec na wschód słońca :-)
Dobrze, że wziąłem czołówkę :-)

Wzięliśmy nawet namiot :-)

Ale za bardzo wiało.
Zmieniamy miejscówkę.

Adam przygotowuje sprzęt

i kawę :-)

Słońce powoli się pojawia.

Jest fantastycznie.


Każdy przeżywa tę chwilę na swój sposób.

Dzieje się.

Jest pięknie.

W końcu decydujemy się zejść. Pięknie rozpoczęty dzień.
Dziś powinienem odsypiać, a zamiast tego wstajemy po trzeciej rano i... idziemy na Szczeliniec na wschód słońca :-)
Dobrze, że wziąłem czołówkę :-)

Po ciemku© djk71
Wzięliśmy nawet namiot :-)

Jest i namiot© djk71
Ale za bardzo wiało.
Zmieniamy miejscówkę.

Słońce dopiero się budzi© djk71
Adam przygotowuje sprzęt

Trzeba ustawić sprzęt© djk71
i kawę :-)

Kawa musi być© djk71
Słońce powoli się pojawia.

Słońce wstaje© djk71
Jest fantastycznie.

Jest pięknie© djk71

Wschód© djk71
Każdy przeżywa tę chwilę na swój sposób.

Zamyślona© djk71
Dzieje się.

Zmiana ustawień© djk71
Jest pięknie.

Oświetlone mgły w dole© djk71
W końcu decydujemy się zejść. Pięknie rozpoczęty dzień.
AktywnośćWędrówka
Dystans8.97 km
Czas w ruchu02:40
Vśrednia3.36 km/h
Podjazdy233 m
Rozruszać nogi w Błędnych Skałach
Odpoczynek po biegu. Obiadek i... ruszamy w Błędne Skały.
Pomysł był taki, aby podjechać na górny parking i zrobić tylko krótki 40-50 minutowy spacer po skałach. Wjazd niestety jest wahadłowy i spóźniamy się kilka minut. Musimy czekać jakieś 40 minut. Parkujemy na dole i idziemy pieszo.
Wydawało nam się, że powinno być krócej. Okazuje się, że cała trasa to 9 km Dobre rozruszanie po biegu :-)


Pomysł był taki, aby podjechać na górny parking i zrobić tylko krótki 40-50 minutowy spacer po skałach. Wjazd niestety jest wahadłowy i spóźniamy się kilka minut. Musimy czekać jakieś 40 minut. Parkujemy na dole i idziemy pieszo.
Wydawało nam się, że powinno być krócej. Okazuje się, że cała trasa to 9 km Dobre rozruszanie po biegu :-)

Ciekawie© djk71

Między skałami© djk71

Idziemy© djk71

W Błędnych Skałach© djk71
AktywnośćBieganie
Dystans20.57 km
W terenie20.57 km
Czas w ruchu04:01
Vśrednia11:42 min/km
VMAX5:15 min/km
Podjazdy1007 m
Supermaraton Gór Stołowych półmaraton
Supermaraton Gór Stołowych. Miał być pierwszy bieg ultra. Miał. Świadomość braku treningów sprawiła, że zmieniłem dystans na półmaraton. I to był dobry wybór. Szczególnie, że o ile wczoraj było bardzo ciepło To dziś było gorąco i pełna lampa, czyli coś czego nie cierpię.
Już na starcie jest ciepło, ale przecież 21 km dam radę przebiec.

Ruszamy. Na początku spokojnie, bo dość ciasno. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie cieszę się, że nie mam możliwości zapomnieć się i pognać zbyt szybko.
Pierwsze trzy km prawie z górki, co nie zawsze oznacza, że jest łatwo, czy szybko. Trzeba mocno patrzeć pod nogi.
Później zaczyna się podbieg, a właściwie podejście. Jest ciepło i ciężko. Chwilę później niespodziankę robią mi Piotr z Adamem. Miałem cichą nadzieję, że ich zobaczę na punkcie żywieniowym, ale nie tutaj. Szok.

Co więcej po chwili znów ich spotykam. Jak oni to zrobili? Nie wiem. Ale cieszę się bardzo na ich widok, bo ciepło nie pomaga mojej głowie.

Czas na bufet. Tuż przed nim niesamowity doping stojących tam kibiców. Są świetnie zorganizowani. Stojący najwyżej odczytuje imię biegacza, a reszta skanduje jego imię. Fantastycznie :-)

Łatwo nie jest.

Na bufecie łapię tylko kawałek arbuza, zamieniam dwa słowa z Moniką i Piotrem i lecę dalej.

I znów chłopaki na trasie. Są niesamowici.

Chwilę później zacznie się ściana na Błędnych Skałach.
Rzeczywiście daje w kość. Muszę dwa razy przystanąć. W końcu jestem u góry.
Kubek coli, arbuz i hasło nad którym może rzeczywiście trzeba się zastanowić :-)

Teraz już wiem, że powinno być łatwiej. Po płaskim, albo z górki prawie do schodów, ale podejście zabrało mi wszelkie siły. Ledwo przebieram nogami.
Próbuję udawać, że biegnę gdy po raz kolejny dziś widzę Adama z aparatem na trasie.

Swoją drogą ciekawe ile kilometrów dziś On zrobił :-)
Na samej końcówce trafiam na jeszcze jeden nieplanowany, spontanicznie zorganizowany bufet :-) O jak go potrzebowałem :-)

Teraz jeszcze tylko kawałek ten sam jak na początku i... 665 schodów na Szczeliniec.

Gdzie się da próbuję jeszcze biec. Szczególnie, że znów dopinguje mnie Adam z Piotrem.

W końcu jest schronisko.


Na mecie zdaje się, że spiker wymienia nazwiska. Swoje nie słyszę Nic nie słyszę i nie widzę.

Nie mam sił. Po raz kolejny słońce mnie pokonało.

Jestem zadowolony, że dobiegłem. Jestem zadowolony ze wsparcia jakie miałem przed startem, na trasie i wreszcie na mecie.
Wielkie dzięki Anetko, Moniko, Kori i oczywiście Adamie i Piotrze. Nie wiem czy bym to zrobił bez Was.
Nie jestem zadowolony z kondycji i reakcji organizmu na temperaturę. I pewnie dlatego zapisałem się od razu na kolejny... dłuższy bieg :-)
Już na starcie jest ciepło, ale przecież 21 km dam radę przebiec.

ETISOFT RUNNING TEAM na starcie© djk71
Ruszamy. Na początku spokojnie, bo dość ciasno. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie cieszę się, że nie mam możliwości zapomnieć się i pognać zbyt szybko.
Pierwsze trzy km prawie z górki, co nie zawsze oznacza, że jest łatwo, czy szybko. Trzeba mocno patrzeć pod nogi.
Później zaczyna się podbieg, a właściwie podejście. Jest ciepło i ciężko. Chwilę później niespodziankę robią mi Piotr z Adamem. Miałem cichą nadzieję, że ich zobaczę na punkcie żywieniowym, ale nie tutaj. Szok.

Do przodu© djk71
Co więcej po chwili znów ich spotykam. Jak oni to zrobili? Nie wiem. Ale cieszę się bardzo na ich widok, bo ciepło nie pomaga mojej głowie.

Po kolejnym podbiegu© djk71
Czas na bufet. Tuż przed nim niesamowity doping stojących tam kibiców. Są świetnie zorganizowani. Stojący najwyżej odczytuje imię biegacza, a reszta skanduje jego imię. Fantastycznie :-)

Zbieg przed bufetem© djk71
Łatwo nie jest.

Trudny teren do biegania© djk71
Na bufecie łapię tylko kawałek arbuza, zamieniam dwa słowa z Moniką i Piotrem i lecę dalej.

Arbuz na bufecie© djk71
I znów chłopaki na trasie. Są niesamowici.

Ciepło, ale biegnę© djk71
Chwilę później zacznie się ściana na Błędnych Skałach.
Rzeczywiście daje w kość. Muszę dwa razy przystanąć. W końcu jestem u góry.
Kubek coli, arbuz i hasło nad którym może rzeczywiście trzeba się zastanowić :-)

Bieganie jest gópie!© djk71
Teraz już wiem, że powinno być łatwiej. Po płaskim, albo z górki prawie do schodów, ale podejście zabrało mi wszelkie siły. Ledwo przebieram nogami.
Próbuję udawać, że biegnę gdy po raz kolejny dziś widzę Adama z aparatem na trasie.

2/3 za mną ale ciepło mnie dobija.© djk71
Swoją drogą ciekawe ile kilometrów dziś On zrobił :-)
Na samej końcówce trafiam na jeszcze jeden nieplanowany, spontanicznie zorganizowany bufet :-) O jak go potrzebowałem :-)

Kolejny arbuz© djk71
Teraz jeszcze tylko kawałek ten sam jak na początku i... 665 schodów na Szczeliniec.

Schody dają w kość© djk71
Gdzie się da próbuję jeszcze biec. Szczególnie, że znów dopinguje mnie Adam z Piotrem.

Próbuję jeszcze biec© djk71
W końcu jest schronisko.

Ostatni zakręt© djk71

Mam to!© djk71
Na mecie zdaje się, że spiker wymienia nazwiska. Swoje nie słyszę Nic nie słyszę i nie widzę.

Meta!© djk71
Nie mam sił. Po raz kolejny słońce mnie pokonało.

Ukończone© djk71
Jestem zadowolony, że dobiegłem. Jestem zadowolony ze wsparcia jakie miałem przed startem, na trasie i wreszcie na mecie.
Wielkie dzięki Anetko, Moniko, Kori i oczywiście Adamie i Piotrze. Nie wiem czy bym to zrobił bez Was.
Nie jestem zadowolony z kondycji i reakcji organizmu na temperaturę. I pewnie dlatego zapisałem się od razu na kolejny... dłuższy bieg :-)
AktywnośćBieganie
Dystans31.46 km
W terenie31.00 km
Czas w ruchu04:52
Vśrednia9:16 min/km
VMAX5:15 min/km
Podjazdy756 m
Półmaraton Dorotki z Plusem. Dużym plusem i w upale.
Półmaraton Dorotki z plusem. Nie wiedziałem tylko, że plus oznacza dziesięć km więcej (łącznie 31,5 km), prawie 800 m w górę i do tego jeszcze mocno na plusie w powietrzu. Zero chmurek, pełna lampa, a Ci którzy mnie znają wiedzą jaki mam stosunek do słońca ? No dobra, oprócz tego słońca to wiedziałem na co się piszę, bo czytam regulaminy. Ale w połączeniu ze słońcem zabiło mnie. Pięć godzin, w tym 1/3 trasy głową, a nie nogami. Dostałem nieźle w kość. Gdyby nie to, że Anetka czekała na mecie to nie wiem czy bym nie zrezygnował w trakcie.

Ale po kolei.
Nie wiem kto, czy co sprawiło, że zapisałem się na Biegi w Rogoźniku. Pewnie duży wpływ miało to, że to nie asfalt, tylko biegi w terenie. Do tego duży wybór dystansów i jeszcze w pobliżu. I wpisowe - 50 zł. Więc po prostu musiałem. 11 km to za krótko. Maraton 7 Jezior to już sporo, o ultramaratonie (100+) nie wspomnę. Pozostał więc naturalny wybór - półmaraton. W nazwie jest plus. Sprawdziłem i wyszło, że duży plus, dystans to ok. 30 km. Może być. I przewyższenia ok. 900m. Jakoś nie do końca w to uwierzyłem - gdzie? tutaj? Niemożliwe. No, możliwe, ale jakoś do mnie nie do końca dotarło. Z drugiej strony nawet jeśli to i tak nie przerażało, przecież miałem już być w gazie :-) Tak się zanosiło w styczniu, ale życie zweryfikowało plany i jestem tu gdzie jestem :-(
Kiedy wychodzimy z żoną z domu ewidentnie nie jestem w nastroju do startu. Na niebie zero chmurek, a ja nie cierpię słońca. Świadomość trasy, braku kondycji i upału nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Meldujemy się w amfiteatrze w Rogoźniku i... w cieniu czekamy na start.
W końcu ruszamy.

Od początku biegnę spokojnie, celem jest tylko dobiec do mety. od początku teren. Na szczęście nie jest tak mokro jak zapowiadali organizatorzy. Może mogłem wybrać inne buty na start, teraz już nic z tym nie zrobię.
Trochę w cieniu, więcej w słońcu.

Trasa dobrze oznaczona, choć organizator wspominał, że jakiś delikatnie mówić dowcipniś poprzewiązywał szarfy, którymi m.in. jest oznaczona trasa.
Nie brakuje podbiegów. W zamian dostajemy piękne widoki na okolice.

Jesteśmy w okolicach Góry Siewierskiej. Jest strasznie gorąco. To będzie ciężki dzień.

Na górze jeszcze wymuszony uśmiech, bo się jakieś laski z aparatami ustawiły :-)
Chwila oddechu.

Jeszcze biegnę w towarzystwie. Mocno rozciągniętym, ale wciąż są tacy co podobnie jak ja ledwo powłóczą nogami :-)
Mimo, że na trasie jest kilka miejsc gdzie można zaliczyć glebę to ja mało nie wywalam się obok (chyba) magazynów Lidla, na asfalcie. Na szczęście udaje się utrzymać pion.
Przede mną ostatni duży podbieg - tytułowa Dorotka.

Nigdy tu nie byłem, choć tyle razy o niej rozmawialiśmy, tyle razy przejeżdżałem obok. Gdyby nie zmęczenie to pewnie zachwycałbym się widokami.

A tak ledwo docieram na szczyt.

Mijam kościółek i dostaję wiadro (a może butelkę) wody na głowę. O jak dobrze :-)
Cola, arbuz i.... nie pomidorowej nie tknę, choć pewnie byłaby pyszna.
Biegnę dalej. Kilka trudniejszych zbiegów, na szczęście bardzo krótkich. Zegarek podpowiada, że na mecie będę na styk z limitem czasu.
Będę o ile będę biegł w takim samym tempie. Niestety coraz częściej przechodzę do marszu. Ledwo żyję.

Jest ciężko. Bardzo. Kiedy zegarek mówi, że skończę kilka minut po limicie - nie pomaga. Przeliczam w głowie pozostały czas, pozostały dystans i rzeczywiście spóźnię się jakieś 3-5 minut. Biegnę ale wiem, że nie jestem już w stanie tego nadrobić.

Wbiegam z czasem 05:04:26. Na szczęście jestem klasyfikowany.
Dostaję medal i idę coś zjeść. Okazuje się, że nawet na to nie mam siły.

Masakrycznie zmęczony. Ale zadowolony, że pobiegłem. Brak treningów i słońce mnie zabiły.

Ale chyba tu jeszcze wrócę :-)
Półmaraton Dorotki z plusem. Nie wiedziałem tylko, że plus oznacza dziesięć km więcej (łącznie 31,5 km), prawie 800 m w górę i do tego jeszcze mocno na plusie w powietrzu. Zero chmurek, pełna lampa, a Ci którzy mnie znają wiedzą jaki mam stosunek do słońca ? No dobra, oprócz tego słońca to wiedziałem na co się piszę, bo czytam regulaminy. Ale w połączeniu ze słońcem zabiło mnie. Pięć godzin, w tym 1/3 trasy głową, a nie nogami. Dostałem nieźle w kość. Gdyby nie to, że Anetka czekała na mecie to nie wiem czy bym nie zrezygnował w trakcie.

Tradycyjnie na ściance© djk71
Ale po kolei.
Nie wiem kto, czy co sprawiło, że zapisałem się na Biegi w Rogoźniku. Pewnie duży wpływ miało to, że to nie asfalt, tylko biegi w terenie. Do tego duży wybór dystansów i jeszcze w pobliżu. I wpisowe - 50 zł. Więc po prostu musiałem. 11 km to za krótko. Maraton 7 Jezior to już sporo, o ultramaratonie (100+) nie wspomnę. Pozostał więc naturalny wybór - półmaraton. W nazwie jest plus. Sprawdziłem i wyszło, że duży plus, dystans to ok. 30 km. Może być. I przewyższenia ok. 900m. Jakoś nie do końca w to uwierzyłem - gdzie? tutaj? Niemożliwe. No, możliwe, ale jakoś do mnie nie do końca dotarło. Z drugiej strony nawet jeśli to i tak nie przerażało, przecież miałem już być w gazie :-) Tak się zanosiło w styczniu, ale życie zweryfikowało plany i jestem tu gdzie jestem :-(
Kiedy wychodzimy z żoną z domu ewidentnie nie jestem w nastroju do startu. Na niebie zero chmurek, a ja nie cierpię słońca. Świadomość trasy, braku kondycji i upału nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Meldujemy się w amfiteatrze w Rogoźniku i... w cieniu czekamy na start.

I co ja robię tu?© djk71

Ruszamy© djk71
Od początku biegnę spokojnie, celem jest tylko dobiec do mety. od początku teren. Na szczęście nie jest tak mokro jak zapowiadali organizatorzy. Może mogłem wybrać inne buty na start, teraz już nic z tym nie zrobię.
Trochę w cieniu, więcej w słońcu.

Ładnie© djk71
Trasa dobrze oznaczona, choć organizator wspominał, że jakiś delikatnie mówić dowcipniś poprzewiązywał szarfy, którymi m.in. jest oznaczona trasa.
Nie brakuje podbiegów. W zamian dostajemy piękne widoki na okolice.

Widoki z trasy© djk71
Jesteśmy w okolicach Góry Siewierskiej. Jest strasznie gorąco. To będzie ciężki dzień.

Kolejny podbieg...© djk71
Na górze jeszcze wymuszony uśmiech, bo się jakieś laski z aparatami ustawiły :-)
Chwila oddechu.

Znów widoczek z góry© djk71
Jeszcze biegnę w towarzystwie. Mocno rozciągniętym, ale wciąż są tacy co podobnie jak ja ledwo powłóczą nogami :-)
Mimo, że na trasie jest kilka miejsc gdzie można zaliczyć glebę to ja mało nie wywalam się obok (chyba) magazynów Lidla, na asfalcie. Na szczęście udaje się utrzymać pion.
Przede mną ostatni duży podbieg - tytułowa Dorotka.

Przed nami Dorotka© djk71
Nigdy tu nie byłem, choć tyle razy o niej rozmawialiśmy, tyle razy przejeżdżałem obok. Gdyby nie zmęczenie to pewnie zachwycałbym się widokami.

Już prawie u góy© djk71
A tak ledwo docieram na szczyt.

Kościółek na Górze św. Doroty© djk71
Mijam kościółek i dostaję wiadro (a może butelkę) wody na głowę. O jak dobrze :-)
Cola, arbuz i.... nie pomidorowej nie tknę, choć pewnie byłaby pyszna.
Biegnę dalej. Kilka trudniejszych zbiegów, na szczęście bardzo krótkich. Zegarek podpowiada, że na mecie będę na styk z limitem czasu.
Będę o ile będę biegł w takim samym tempie. Niestety coraz częściej przechodzę do marszu. Ledwo żyję.

Jeszcze kawałek trasy© djk71
Jest ciężko. Bardzo. Kiedy zegarek mówi, że skończę kilka minut po limicie - nie pomaga. Przeliczam w głowie pozostały czas, pozostały dystans i rzeczywiście spóźnię się jakieś 3-5 minut. Biegnę ale wiem, że nie jestem już w stanie tego nadrobić.

Resztką sił wbiegam na metę© djk71
Wbiegam z czasem 05:04:26. Na szczęście jestem klasyfikowany.
Dostaję medal i idę coś zjeść. Okazuje się, że nawet na to nie mam siły.

Jest i medal© djk71
Masakrycznie zmęczony. Ale zadowolony, że pobiegłem. Brak treningów i słońce mnie zabiły.

Zmęczony na mecie© djk71
Ale chyba tu jeszcze wrócę :-)
AktywnośćWędrówka
Dystans12.03 km
W terenie12.00 km
Czas w ruchu03:28
Vśrednia3.47 km/h
VMAX12.35 km/h
Podjazdy642 m
#KGP02 - Biskupia Kopa - pierwszy raz z żoną
Choć na Biskupiej Kopie byłem już kilkukrotnie to zawsze bez żony i zawsze biegowo. Tym razem postanowiliśmy w końcu wybrać się razem. Zaparkowaliśmy na parking w Cichej Dolinie i mimo zapowiadanych przelotnych deszczów ruszyliśmy przed siebie. Najpierw po płaskim w okolice dawnej skoczni narciarskiej. I tu zamiast iść dalej prosto postanowiliśmy skręcić w prawo i zacząć się wspinać bo dość rzadko uczęszczanej ścieżce.

Było stromo.
Na szczęście po chwili byliśmy już znów na szerokiej drodze o dużo mniejszym nachyleniu.
Znów szliśmy sami, bez ludzi, tak jak lubimy.


Momentami chmury mocno straszyły. I to tuż przed wejściem na otartą przestrzeń.

W oddali nasz dzisiejszy cel - Biskupia Kopa z charakterystyczną wieżą.
Mieliśmy jednak szczęście i na Srebrnej Kopie było już lepiej.

Idziemy dalej, znów pusto. Mijamy tylko kilka osób na całej trasie.

Srebrna Kopa już za nami.

Ostatnie dziś podejście.



Już prawie na górze.


Postanawiamy skorzystać z okazji i wejść na wieżę żeby podziwiać widoki z góry.


Pora wracać. Tym razem bardziej uczęszczaną trasą. Krótki postój w schronisku.


I schodzimy dalej.
Matematyka na trasie :-)

I czosnek niedźwiedzi.

W drodze w dół już mniej widoków, ścieżka mocno zalesiona, ale swoje już zobaczyliśmy wcześniej.
Jeszcze wizyta w Piekiełku :-)

I na koniec niespodzianka dla mojej żony. Gwarkowa Perć i zejście pod stromej drabince :-)

Daliśmy radę :-)

Piękny spacer, piękny teren.

Chyba niezbyt uczęszczana ścieżka© djk71
Było stromo.
Na szczęście po chwili byliśmy już znów na szerokiej drodze o dużo mniejszym nachyleniu.
Znów szliśmy sami, bez ludzi, tak jak lubimy.

W górę© djk71

Iść, czy robić zdjęcia?© djk71
Momentami chmury mocno straszyły. I to tuż przed wejściem na otartą przestrzeń.

Chmurzy się mocno© djk71
W oddali nasz dzisiejszy cel - Biskupia Kopa z charakterystyczną wieżą.
Mieliśmy jednak szczęście i na Srebrnej Kopie było już lepiej.

Na Srebrnej Kopie© djk71
Idziemy dalej, znów pusto. Mijamy tylko kilka osób na całej trasie.

Idziemy dalej© djk71
Srebrna Kopa już za nami.

Srebrna Kopa już za nami© djk71
Ostatnie dziś podejście.

Jeszcze trochę w górę© djk71

Przeszkody na trasie© djk71

Kolorowo© djk71
Już prawie na górze.

Parking?© djk71

Przed nami wieża© djk71
Postanawiamy skorzystać z okazji i wejść na wieżę żeby podziwiać widoki z góry.

Widok z Biskupiej Kopy© djk71

Widok z Biskupiej Kopy© djk71
Pora wracać. Tym razem bardziej uczęszczaną trasą. Krótki postój w schronisku.

Przy schronisku© djk71

Schronisko© djk71
I schodzimy dalej.
Matematyka na trasie :-)

Hmmm :-)© djk71
I czosnek niedźwiedzi.

Czosnek niedźwiedzi© djk71
W drodze w dół już mniej widoków, ścieżka mocno zalesiona, ale swoje już zobaczyliśmy wcześniej.
Jeszcze wizyta w Piekiełku :-)

Piekiełko© djk71
I na koniec niespodzianka dla mojej żony. Gwarkowa Perć i zejście pod stromej drabince :-)

Drabinka - Gwarkowa Perć© djk71
Daliśmy radę :-)

Już na dole© djk71
Piękny spacer, piękny teren.