Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:405.61 km (w terenie 170.50 km; 42.04%)
Czas w ruchu:29:35
Średnia prędkość:13.71 km/h
Maksymalna prędkość:50.65 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:57.94 km i 4h 13m
Więcej statystyk

W końcu do DSD

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(6)
W końcu do DSD
Wciąż brakuje czasu na zwykle codzienne przejażdżki. Dziś korzystając z tego, że jestem w miarę wcześnie w domu i że zmieniły nam się trochę plany siadam na rower i jadę w stronę DSD.

Nie byłem tu już chyba z pół roku, a może więcej. A przecież to tylko rzut kamieniem od domu. Zanim dojeżdżam do lasu, przypominam sobie do czego służą błotniki, te które zostawiłem w domu. Spod kół tryska fontanna. W lesie jest jeszcze gorzej. Nie przeszkadza mi to.

Pod drodze spotykam kilkukrotnie Wiktora, który z kolegą mknie w tym samym kierunku. Jadę zerknąć po drodze jak tam tulipanowce. Niestety aparat ma dość słaby zoom, a na drzewo się nie będę wspinał.

Tulipanowce zaczynają (?) kwitnąć © djk71


Miechowice, Segiet, Dolomity.

Wciąż tak samo, a wciąż mnie tu ciągnie © djk71


Lubię tu przyjeżdżać © djk71


Czyżby powoli przewracający się napis zwiastował koniec tego miejsca? Chodzą takie słuchy...

DSD pada? © djk71


W końcu widzę na żywo nowe oznaczenia tras rowerowych przygotowane przez Stowarzyszenie Trasy Rowerowe.

W końcu widzę oznaczenia nowych tras © djk71


Lubię tu jeździć. Lubię te ścieżki, zjazdy i podjazdy... choć dziś są zdradliwe, zaliczam jeden uślizg, z którego sam nie wiem w jaki sposób się wybroniłem.

Nic tylko jechać © djk71


Jeszcze tylko, krótki postój w Miechowicach u ojca i czas wracać do domu. Brudny rower, brudny ja, ale było tak jak lubię.

III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Na zakończenie aktywnego weekendu, po piątkowym zwiedzaniu bunkrów i wczorajszej pieszej wycieczce po Beskidzie Małym, dziś jedziemy do Miechowa. Przed nami kolejna impreza Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. 100km w 6 godzin, czyli wydaje się, że trasa powinna być prosta i szybka. W domu opowiadałem Darkowi, że tu jest w sumie trochę pagórków, ale powinno być spoko. Im bliżej bazy jesteśmy, tym mniej mi Darek w to wierzy :-)

Jesteśmy odpowiednio wcześniej żeby zdążyć się przygotować i pogadać chwilę ze znajomymi.

Firmowe koszulki zostały zauważone ;-) © djk71


Jeszcze krótka przejażdżka po centrum.

Bazylika Grobu Bożego © djk71


O 10:00 dostajemy mapy, słuchamy wyjaśnień i startem honorowym wokół miechowskiego rynku rozpoczynamy kolejny dzień zmagań z pomysłami organizatorów, ale przede wszystkim chyba z samym sobą.

Przed nami 22 punkty. Liczymy ile średnio czasu potrzebujemy na każdy z punktów i jedziemy.

PK2 - skraj lasu
Już na początku widać, że nawet Ci, którzy na wstępie wybrali ten punkt do zaliczenia, mają różne koncepcje jego zdobycia. Na punkt z kilku stron dociera wielu zawodników więc z jego namierzeniem nie ma problemu.

PK3 - jar
Po drodze Darek orientuje się, że zgubił licznik. Nie wracamy, może ktoś znajdzie. Dojeżdżamy bezbłędnie do punktu. Trochę ekwilibrystyki wymaga dostanie się do lampionu od naszej strony ale daję radę. Ruszając dalej zrywam łańcuch :-(
Tracimy chwilę na jego spięcie.

PK5 - krzyż
Od organizatorów mamy informację, że punkt jest w innym miejscu niż na mapie, ale wydaje się być prosty. I byłby gdybyśmy sobie obaj, zupełnie niezależnie, nie ubzdurali, że jesteśmy już jeden zakręt dalej. Szybko jednak orientujemy się, że popełniliśmy błąd, ale mając w pamięci zjazd z przed chwili nie uśmiecha nam się powrót. Zdobędziemy punkt z innej strony. Wybieram ścieżkę i… po chwili brniemy czymś co jest raczej mocno zarośniętym dniem strumyka niż ścieżką, w końcu docieramy na jakieś pole.

Stamtąd przyszliśmy © djk71


Jeszcze chwila przedzierania się i jesteśmy przy punkcie.

Jest punkt © djk71


PK4 - jar
Jedziemy dalej. Czuję, że lekko rzuca mi tylnym kołem. Szybka kontrola i… jest… najprawdopodobniej kolec akacji. Kolejna strata czasu.

Kto znajdzie punkt? © djk71


Punkt odnaleziony bez problemu, choć jakby nie wszystkie ścieżki są na mapie.

PK6 - doły
Chwilę przed punktem trzecia awaria. Tym razem Amiga zmienia dętkę. Też kolec, pewnie pamiątka z przedzierania się przez krzaki przed piątką.

Trzecia dziś awaria © djk71


Jest punkt, ale kontrola czasu mówi, że mamy już godzinę w plecy w stosunku do założeń.
Mimo opóźnienia, awarii, podjazdów - nie daje nam to do myślenia i zamiast już tu korygować trasę wciąż planujemy zebrać wszystko.

PK7 - leśna droga
Mamy spore wątpliwości, czy punkt był tam gdzie się go spodziewaliśmy, ale w końcu odnaleźliśmy go. Wyjazd z punktu strasznie mnie męczy. Do tego wyjeżdżamy w nieco innym miejscu niż się spodziewaliśmy. Jakaś dziwna ta mapka tutaj.

PK22 - leśna droga
W okolice punktu dojeżdżamy bez problemu, gorzej jest z samym punktem. Najpierw sprawdzamy inną ścieżkę, oglądając przy okazji efektowną wywrotkę Tymoteuszki. Dobrze, że jej się nic nie stało. Po chwili znajdujemy punkt na sąsiedniej ścieżce.

PK11 - młodnik olchowy
Mijamy młodnik, ale mapa wskazuje, że punkt powinien być dalej. Tylko, że dalej to… środek pola. Chwila dyskusji i wracamy. I dobrze, bo tam był punkt. Punkty zaznaczone tak, że… no comments.

Bufet
Przed kolejnym punktem trafiamy na bufet. Pyszna drożdżówka, uzupełnienie bidonów izotonikiem i analiza mapy i… zegara. Już nie wiem ile mamy straty czasu, ale wiemy, że mamy go dużo za mało. Do tego do bazy daleko. Korekta trasy, ale… zbyt mała.

PK21 - skałki po kamieniołomie
Bez problemów docieramy do punktu, gdzie okazuje się, że… zgubiłem kartę startową.

Skałki przy kamieniołomach © djk71


Myślałem, że limit pecha już wyczerpaliśmy. Wracam do bufetu, bo podejrzewam, że tam mi wypadła. Na szczęście jest, ktoś ją tam znalazł. Dzięki. Będę musiał kolegom podziękować na mecie.
Wracam na punkt, gdzie okazuje się, że zgubiłem również bidon. Na szczęście został odnaleziony przez Tymoteuszkę i Darek już go wiezie.

PK17 - opuszczone gospodarstwo
Tu punkt też jest przesunięty, bo gospodarstwo już nie jest opuszczone. Chwilę szukamy go nieco wyżej niż jest on faktycznie, ale po chwili para, z którą się mijamy od jakiegoś czasu naprowadza nas właściwe miejsce.

PK16 - ślady grodziska
Nie chcę jechać na ten punkt bo… znów się oddalamy, a czasu już coraz mniej, a poza tym mam wrażenie, że znów trzeba się będzie przedzierać do punktu przez jakieś pole. Ale w końcu ulegam namowom i jedziemy.

Co jest za strumykiem? © djk71


Wjeżdżamy w teren, niebieski szlak i… wcale nam nie przeszkadza, że nie widać ani oznaczeń szlaku, ani strumyka… Brniemy pod górę równoległą ścieżką. Kolejna strata czasu. Wracamy i teraz już wjeżdżamy na właściwą drogę. Jest Psia Skała, ale gdzie grodzisko? Okazuje się, ze jest chyba na skale. Nie mam siły się wspinać. Jest stromiej niż na wczorajszej pieszej wycieczce w Beskidach. W końcu jest punkt. Jeszcze tylko zejście, też nie łatwe.

A rowery są na dole © djk71


Do mety
Rzut oka na zegarek - jest szesnasta. Czas mamy przedłużony do 17, ale to i tak mało, bo wydaje się, że mamy około 30km do bazy. Możemy się spóźnić o 30 minut, ale wtedy za każdą minutę spóźnienia dostajemy 5 minut kary. Po tym czasie jesteśmy NKL :-(

Jedziemy szybkim tempem. Za szybkim, jak 1000m podjazdów, które mamy za nami, jak na temperaturę około 30 stopni.
Pewnie jest trochę mniej, ale tyle pokazuje mi termometr i opalenizna na rękach. Szybkie uzupełnienie bidonów i spotykamy Grzesia, który jadąc w przeciwną stronę coś krzyczy o limicie czasu. Tylko gdzie on jedzie? Potem się okaże, że też do bazy tylko inną drogą.

Siedemnasta. Już jesteśmy spóźnieni, pytanie czy zdążymy w doliczonym czasie? Czuję ból głowy, zaczyna mi być chyb niedobrze, ale walczę. Docieramy na metę o 17:24. Czyli 2 godziny kary :-( Ale jesteśmy klasyfikowani :) Do tego minuty karne za niezdobyte 11 punktów. Masakra :-(

Na mecie
Jedzonko, jak zawsze tutaj dużo :-)
I z rozmów ze znajomi wynika, że nikt nie zdobył kompletu. Zbyszek, który wygrał ponoć nie zaliczył 3-4 punktów, reszta z czołówki ma ponoć 7-8 punktów w plecy. Czyli nie tylko nam tak poszło. Wszyscy klną na rozmieszczenie punktów. Organizator sam przyznaje, że nie dość, że punkty nie były w samym centrum kółka, to jeszcze zdarzyły się takie, które były poza. Sam ich ponoć nie mógł odnaleźć kiedy chciał je oznaczyć. Trochę porażka, ale dobrze, że miał tego świadomość i przeprosił uczestników za to. Zdarza się.

Zmęczony, spalony (ręce w kolorach , ale po raz kolejny zadowolony, że daliśmy z siebie wszystko. I pełen nadziei, że limit pecha na ten sezon już wyczerpaliśmy.

Błoto, bunkry i pokrzywy

Piątek, 17 maja 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Błoto, bunkry i pokrzywy

Pogoda straszy deszczem, mimo to decydujemy się z Amigą na krótką przejażdżkę. Znosimy rowery, telefon do Olka...i oczywiście, że jedzie. Pięknie.

Ekspresowym tempem docieramy do Zbrosławic. Kropi, ale nie ma to znaczenia. Chwila dyskusji dokąd jedziemy i ruszamy.

Cel - stary szlak kolejowy. Po drodze Olo bezbłędnie odszukuje niemieckie bunkry, oprowadzając nas po jednym z nich.

Duży ten bunkier © djk71


Przy okazji podziwiam jeziorko, którego wcześniej nigdy nie widziałem .

Kąpać się tu chyba nie można © djk71


Nie obywa się bez wpychania rowerów na skarpy, terapii pokrzywowej oraz błotnej przeprawy. Jednym słowem… klimaty jak z rajdów na orientację ;-) Olek się tu świetnie odnajduje :-)

Gdzie jest ten punkt... :-) © djk71


Chwila na uzupełnienie płynów w Wilkowicach - czemu takie miejsce świeci pustkami w piątkowy wieczór? Nie rozumiem.

I pora się żegnać. Niby niewiele kilometrów, ale atrakcji było co niemiara :-)

Cyfryzacja

Środa, 15 maja 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cyfryzacja
W końcu udało się znaleźć wolną chwilę w normalnych godzinach. W związku z tym ruszam w stronę Miechowic w celu zmierzenia się ze zbliżającą się cyfryzacją.
Chłopcy informują mnie, że jadą oczywiście ze mną. :) Przejazd przez las i już jesteśmy na działce.

Chwila przerwy © djk71


Chwila walki ze sprzętem i zadowolona twarz dziadka mówi, że misja została zakończona sukcesem. Czas wracać.

Ruszamy © djk71


Wiku rusza na skróty, a Igor prowadzi mnie opłotkami, w tym całkiem fajnym podjazdem :-) Dał radę. Ja też ;-)

Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Dymno 2013

Jeszcze nie odpoczęliśmy po Rudawskiej Wyrypie, a już z Darkiem przyjeżdżamy do Łochowa na kolejne zawody. Podróż upływa pod znakiem korków, ulew i burz. Rejestracja, powitania ze znajomymi i odprawa.

Wygląda nieźle, bo dostaniemy jutro tylko pięć kartek. Dwie z mapami w skali 1:50 000 i trzy ze zbliżeniami punktów. Mapy sprzed 30 lat. Do tego info o komarach, ale o tym nie trzeba chyba mówić, bo atakują nawet w budynku. Ponoć jest mokro, a budowniczy trasy jeszcze nie wrócił z terenu choć wyjechał o 3 rano. Dochodzi 23:00. Jeszcze krótkie pogaduchy i spanie.

Spałem z nimi © djk71


Budzi nas ulewny deszcz. Nie wstajemy. Jeszcze chwila w śpiworze. W końcu zbieramy się. Dostajemy mapę i po 15 minutach analizy w drogę.

PK16 - granica kultur, zarastająca polana
W okolicy punktu kilka osób i dobrze, bo chyba byśmy długo szukali punktu. Nie lubię opisów: granica kultur, bo w praktyce może to być wszystko. Pierwsze błoto i pierwszy raz w bucie mokro.

Zapowiada się nieźle © djk71


Jest pierwszy punkt © djk71


PK27 - jeziorko, zachodnia strona
Szybko potwierdza się, że mapy są sprzed 30 lat, bo w miejscu gdzie na mapie jest szkoła obecnie jest chyba ośrodek zdrowia. Poza tym chyba coś przegapiliśmy na odprawie, bo nie możemy dojść do tego w jakiej skali są rozświetlenia. Komary chcą nas zjeść żywcem.

PK26 - granica lasu i łąki przy jeziorze
Kuszą Laski 3 ale nie dajemy się. Dojeżdżając widzę przed sobą grubą gałęź leżącą w poprzek drogi. Leży zbytnio pod skosem - myślę, ale mi to ładuję się na nią i zaliczam efektowny uślizg. Boli kostka prawej i łydka lewej nogi, koszyki na bidon powyginane. Ledwo wstaję. Czyżby to koniec na dziś? Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach. Do tego te komary.

Jeszcze trochę © djk71


PK24 - wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wybieramy okrężny dojazd. Sam nie wiem czemu. Do tego omijamy ścieżkę przy OSP i robimy jeszcze większe kółko będąc zmuszonym dodatkowo przedzierać się przez pole zamiast skorzystać z pięknej drogi. Punkt na wyspie zastanawia, ale okazuje się być w miarę prosty.

Na wyspie © djk71


Cały czas mamy nieznaczne opóźnienie w stosunku do założonego planu, ale jest stałe i nie zwiększa się. Oby tak dalej.

PK25 - północny róg zagajnika sosnowego
Szybko znajdujemy się w pobliżu punktu i… patrząc teraz na mapę jestem pewien, że nie wykorzystaliśmy rozświetleń we właściwy sposób. Penetrujemy wszystkie okoliczne kępki drzew i nic. Tracimy tu łącznie z dojazdem chyba z godzinę. W końcu odpuszczamy. Nienawidzę komarów.

PK28 - róg granicy kultur
Coś nam nie pasuje. Jestem pewien, że droga powinna tu skręcać, ale też powinien skończyć się asfalt. Do tego brakuje kościoła. Cóż widać położyli nowy asfalt, a kościół… spłonął? Bez problemów trafiamy do punktu. Pisałem już komarach?

PK29 - zakręt strumienia

Znów się gubimy na skali map z rozświetleniami i chcemy szukać punktu znacznie bliżej. Napotkany zawodnik kieruje nas we właściwą stroną. Dzięki :-) Jak one tną. Nie pomaga kolejne psikanie się jakimś świństwem. Spotykamy Anię, z którą będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać.

Rowerem się nie dało © djk71


PK30 - lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania

Cholerny kundel! Uciekając przed nimi wjeżdżamy w równoległą ścieżkę i brniemy nią, dopóki po zakręcie wskazanie kompasu ostrzega, że coś jest nie tak. Powrót i jeszcze jedno podejście i jest skrzyżowanie. Jest lasek brzozowy. Zostawiamy rowery i sprawdzamy jeden lasek, drugi, trzeci… w końcu znajduję punkt… tuż obok rowerów.

Brzózki © djk71


Coraz więcej czasu mamy w plecy :( I wyjazd z punktu lekko na około.

PK34 -przecinka, u podnóża wydmy
Prosty punkt, choć już po podbiciu kart doczytujemy się, że to podnóże wydmy.
Czas się rozebrać, choć w kontekście komarów nie wiem, czy krótki rękawek to dobry pomysł. Banany i jedziemy dalej.

PK33 - skrzyżowanie przecinki z drogą
Opis niewinny ale punkt masakryczny. Docieramy tu z Przemkiem. Rowery trzeba zostawić. Nie pomogą.

Jeszcze tylko 250m © djk71


Jechać się nie da. Iść też ciężko. Wody powyżej kostki… O ile to czarne to woda…

Dam radę © djk71


Ktoś tu jednak bywa:

Piłka w wodzie... Gdzieś już to widziałem. I to też było na Mazowszu :-) © djk71


PK35 - kępa drzew na polu
Tym razem zbliżenie to… zdjęcie satelitarne. Na szczęście punkt widać z drogi.

PK20 - róg wału
Choć droga prosta, to przez chwilę się tracę, bo… mam zawiniętą mapę. Na szczęście punkt widoczny z daleka.
Szybko ten czas leci. I chętnie zjadłbym coś konkretnego.

Rozlewisko © djk71


PK21 - Skrzyżowanie przecinek przy rowie
Mijamy Wywłokę i nawigacja wydaje się prosta. Asfaltowa droga i skręcamy w piątą przecinkę. Skręcilibyśmy gdyby w tym miejscu była, a tam tylko mokradła. Skręcamy we wcześniejszą i… Amiga próbując przejechać prze kałużę stawia rower do pionu zanurzając w niej pół przedniego koła. Jak udało mu się z niego zeskoczyć? Nie mam pojęcia.

A mogłem tam leżeć © djk71


Znów brniemy w wodzie przez błoto po kostki. Do tego widząc w końcu coś suchego skręcamy i zonk. Na szczęście szybko spoglądam na kompas i cofamy się by pojechać właściwą drogą. Okazało się, że do punktu można było dojechać zupełnie na sucho. Ale na mapie tu też nie wyglądało mokro.

PK17 - zach. brzeg bagienka
Znów spotykamy się z Przemkiem i Anią. Cos nam się nie zgadza, ale w końcu dojeżdżamy do OSW. Poszukujemy punktu… bardzo za daleko, gdy on znajduje się tuż obok nas.
Amiga gubi licznik, na szczęście udaje się go odnaleźć. Łańcuchy świerszczą niemiłosiernie. Nie ma co im się dziwić. Albo mokradła, albo piach. Do tego te potworne komary.

PK15 - na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Mamy dość terenu. Zmieniamy mapy i asfaltem do Loretto. Punkt prosty.

Krzyże... Brakło czasu tym razem na historię © djk71



Kolejny popas. Skończył się psikacz na komary, a gdzie tam koniec trasy? Z drugiej strony i tak chyba nie działał.
Zastanawiamy się co dalej. Zaczynamy kalkulować. Za każdy brakujący do 30 punkt dostajemy 60 minut kary. Biorąc po uwagę tempo w jakim zdobywamy kolejne punkty może się okazać, że lepiej zjechać do bazy już teraz. Zobaczymy.

PK14 - kępa drzew nad Liwcem
Jest sklep, w którym… nie ma nic… Kupujemy Colę i jakieś 7Days i inne wafelki. Chwila na jedzenie. I szukamy punktu. Spotykamy Mavica. Znów chwilę to trwa, ale jest punkt.

PK13 - róg granicy kultur, na brzozo-sośnie
Skręcamy z drogi ale dojeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa. Powrót i jest inna ścieżka, może spróbujemy? Nie już raz próbowaliśmy… na "trzynastce" na Bike Oriencie. O żesz…, który to punkt? I jak tu nie wierzyć w przesądy? ;-)

Coś nie możemy się odnaleźć, w końcu jest knajpa… Zjazd do punktu i znów ta cholerna skala. Chwila szukania i chyba zupełnym przypadkiem Darek dostrzega punkt. To już nie są komary. To profesjonalnie zorganizowana armia małych czarnych krwiopijców!!!

Spotykamy Radka, który chyba wspominał, ze już wraca, ale potem chyba zmienił zdanie, bo już się nie spotkaliśmy, nawet w bazie.

PK31 - zakole rzeki od wschodu

Decydujemy się rzeczywiście wracać. Jeszcze tylko ten jeden punkt po drodze. Jest most, ale wszystkie przecinki są nieprzejezdne. I ktoś cmentarz przeniósł? Zmęczenie… To nie ta rzeka…
Teraz już bez problemów docieramy do właściwego miejsca. Chwila na odnalezienie punktu i powrót.

Meta
Wracamy ruchliwą drogą. Ale to tylko kilka kilometrów. Jest meta. 696,10 min., 17 punktów, czyli w sumie będziemy mieli czas około 24h i 36 min.
Myjemy rowery - bez kolejki i w dodatku dwa na raz. Zapinamy na auto i idziemy na obiad. Tu mały szok. Cała impreza jest perfekcyjnie zorganizowana, ale tu logistyka nas zabija… W pozytywnym sensie.

Na widok garnków ciśniemy do nich na azymut ;) Ale Panie proszą, żebyśmy usiedli. Na stolikach czekają na nas porozkładane serwetki, łyżki, pieczywo, od razu dociera gorąca zupka i kompot. Po pierwszych łyżkach na stole pojawiają się dwa pięknie podane, duże hot-dogi, a po chwili kolejne dwa.

Obiadek © djk71


Szok. I w tym samym tempie obsługiwani są pozostali zawodnicy. Perfekcyjnie.

Jeszcze tylko kąpiel pod (i tu jedyny minus) zimnym prysznicem i pora się pakować. Nie jest nam dane szybko opuścić bazę. Co krok to znajomi więc trzeba zamienić kilka słów. Jeszcze rzut oka wstępne (wstępne, bo część zawodników jeszcze w trasie) i można jechać. Jesteśmy na 17 miejscu ale pewnie jeszcze mocno spadniemy.

Za dużo komarów, mokradeł i za mało precyzji. Mimo to jestem zadowolony ze startu. Wydaje się, że był lepszy od tego dwa lata temu.

Sorry, że zdjęcia takie monotematyczne, ale mokradła to był główny widok... nie licząc oczywiście czarnych chmur komarów.

Z ciekawości zmierzyłem największego siniaka linijką z podziałką dla mapy w skali 1:50 000 - długość siniaka: 6750m :-)

Rudawska Wyrypa 2013

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa 2013

Zapisujemy się z Amigą na Wyrypę chyba... siłą rozpędu. A może nie siłą rozpędu, ale po prostu tęsknotą za maratonami na orientację spowodowaną zeszłoroczną absencją. Start w ubiegłotygodniowym Bike Oriencie tylko potwierdza, że mi tego brakowało. Już po zapisach wertujemy strony imprezy i relacje uczestników poprzedniej edycji. Lektura sprawia, że poważnie zastanawiamy się, czy nie popełniliśmy błędu zapisując się.

Przejechałem w tym roku raptem 500km, do tego wszystko bez większych wyzwań, a już na pewno bez żadnych gór. A tu przed nami Rudawy Janowickie, czyli część Sudetów. Wg informacji organizatora przed nami:

− Dystans po trasie optymalnej 200,85 km 
− Dystans na azymut 154,19 km 
− Przewyższenie w linii azymutów 5215 m 
− Ilość PK 41 
− limit czasu 24 h 

Im bliżej godziny wyjazdu tym większe mam wątpliwości, czy jest sens jechać. Ponad 5 tysięcy metrów przewyższeń!!!
Ale skoro powiedziało się: A… trzeba jechać. Do bazy w Łomnicy docieramy tuż przed otwarciem biura zawodów. Okazuje się, że dopiero za 2 godziny będziemy mieli udostępnione miejsce do spania. Jest więc czas na pogaduchy z dawno niewidzianymi znajomymi oraz na śledzenie prognoz pogody. Na razie cały czas leje, ale jest szansa, że przestanie.

W końcu instalujemy się, przygotowujemy rowery, napitki, zastanawiamy się w co się ubrać, kiedy w zapowiedziach mamy 4 stopnie nad ranem, a blisko 20 w ciągu dnia. I w ten sposób zbliża się godzina odprawy. Nie udało się, ani na chwilę zmrużyć oka. Co więcej na odprawę wpadamy w ostatniej chwili.

Potwierdza się informacja o dwóch pętlach i odcinku specjalnym. Na mapach nie ma zaznaczonych żadnych nazw: miejscowości, rzek, szczytów, nie ma szlaków turystycznych… czyli łatwo nie będzie. Do tego opisy punktów nie są w stylu: skrzyżowanie ścieżek, jar, czy wzniesienie, a… dostajemy jedynie zbliżenia punktów w skali 1:5000 i piktogramy, które może jasne są dla piechurów, ale dla nas wyglądają jak hieroglify.

Trochę inne opisy punktów © djk71



23:00, czyli start i pierwsza niespodzianka…. Darek zgubił kartę startową! Powrót do budynku i… jest. Uff… Ruszamy. Spokojnym tempem, przed nami 24 godziny jazdy….
Na pierwszym etapie kolejność zaliczana punktów obowiązkowa. Co prawda sędziowie nie są w stanie tego zweryfikować, ale wyznaczamy trasę w ten właśnie sposób.

PK1
Początek asfaltem, a potem zaczyna się wspinaczka terenem. Niewiele brakuje żebyśmy na dzień dobry zafundowali sobie na własne życzenie moczenie nóg w strumyku, na szczęście w porę zauważamy, że skręt do punktu jest nieco dalej.
Dojeżdżamy do punktu. Dobrze, że lampiony mają elementy odblaskowe, inaczej nie byłoby prosto je odszukać.

W tle odblaski z lampionu © djk71


PK2
Kawałek zjazdu pokazuje, że jazda w dół w takich warunkach wcale nie jest przyjemnością. I znów pod górkę. Ten kawałek daj mi nieźle w kość. Wspinaczka po mokrym terenie sprawia, że kilka razy decyduję się na krótki spacer. Jak tak będzie wyglądała cała trasa to… ciężko widzę realizację planu minimum, czyli zaliczenia 25% punktów, co jest warunkiem klasyfikowania. Góra, która daje nam w kość to o ile się nie mylę Wołek (878 m n.p.m.).
Punkt jest za kamieniołomami, które odnajdujemy bez problemów. Niestety do punktu mamy stąd jeszcze jakieś 120m na azymut tylko…. Nigdzie nie widzimy możliwości przebicia się. Krążymy wokół i… w końcu decydujemy się wracać i wyjechać na asfalt. Mieliśmy to zrobić od razu, a nie kombinować. Morderczy powrót. Jest 2:22, trzy i pół godziny od startu, a my mamy 1 punkt!!! A gdzie pozostałe 40? Źle, bardzo źle. Odpuszczamy dwójkę i decydujemy się na zjazd w stronę trójki.

PK3
Zjazd oznacza mix zjazdu z zaciśniętymi hamulcami po błotnistej drodze, pełnej kamieni i gałęzi oraz marszu - z przewagą chyba tego drugiego. Na dole okazuje się, że Darek… zgubił mapę. Nie chce wracać i szukać, ciekawe czemu :-)
Zjazd gładkim asfaltem nie cieszy. Wiemy, że to oznacza, że za chwilę trzeba będzie to oddać i wspinać się.
Punkt namierzony bez problemów. Czas na banana.

PK4
Błotnisty podjazd, Nobby Nic na przodzie daje radę bez problemów, Racing Ralph z tyłu kręci się w miejscu, albo ucieka na boki. Przy tym punkcie po raz pierwszy korzystamy z opisu punktu. I dobrze. Punkt szybko odnaleziony.

Przy mostku © djk71


PK5
Jesteśmy pewni, że to tu, ale punktu nie widać. Jakbyśmy potrafili odczytać poprawnie opis to pewnie szybciej odnaleźlibyśmy lampion na skrzyżowaniu strumyków.
Świta, czujemy zmęczenie, a gdzie reszta trasy? Korygujemy plany i odpuszczamy PK6 I PK7 - mogą nas kosztować zbyt dużo sił.

Po drodze rzut oka na okolicę…

Śnieżka... Jeszcze tam wrócimy... © djk71


W końcu coś widać…

Długa droga przed nami © djk71


Amiga się wyżywa fotograficznie © djk71


PK8
Mimo, że patrzymy na opis to patrzymy źle i penetrujemy wzgórze i skałki po naszej prawej stronie. Punktu nie ma.

Znów pieszo... © djk71


Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i… Przecież to 50m dalej i po lewej stronie. Teraz już bez problemów.

Między skałami © djk71


PK9
Ruszamy w stronę bazy gdzie jest dziewiątka.

We mgle... © djk71


Zastanawiamy się, czy się przebierać, ale temperatura gwałtownie spadła mimo słońca, które właśnie wschodzi więc jedyna zmiana to… krótkie rękawiczki.

PK10
To punkt początkowy Odcinka Specjalnego. Dostajemy do ręki nowe mapy w skali 1:12 500 (poprzednia była w skali 1:60 000) i rysujemy nowy plan. Łatwo nie będzie. Niektórzy zdecydowali się zostawić rowery i odnaleźć punkty pieszo. W sumie, rowerowo to jakieś 10-12km, pieszo pewnie krócej. Widzimy Grzegorza kończącego ten etap. Późno, spodziewaliśmy się, że już jest po.

OS
Miejsce zabawy to tzw. Paulinum IV. Całość (około 12km) zajmuje nam około… 3 godzin!!! Najlepsi ponoć robią to w dwie. Dużo błota, docierania do punktów pieszo. Szczególnie w kość daje wspinaczka na S04, gdzie spotykamy Roberta. Ciepło, mimo, ze chwilę wcześniej pozbyłem się jednej warstwy ubrania.

Cięzko po tym jechać © djk71


Punkty dobrze oznaczone, choć czasem potrzebujemy chwili aby odnaleźć lampion umieszczony na skale...

Pod skałą, pełno tu piechurów © djk71


lub w schowany za leżącymi gałęziami…

Lekko nie jest... © djk71


Przy wyjeździe z ostatniego punktu czujemy się już bardzo zmęczeni, do tego stopnia, że nie jesteśmy pewni gdzie dotarliśmy. Na szczęście kolega zaczynający OS potwierdza nasze położenie. Chwilę później spotykamy Daniela rozpoczynającego ten etap. Co się stało, znając go, powinien już być dawno po. Dojeżdżamy do punktu, z którego startowaliśmy. Uzupełnienie energii i przed nami jeszcze trzy punkty z pierwszej mapy.

Punkty OS zaliczaliśmy w kolejności: 10-9-4-2-3-1-6-5-8-7-12-11

Ile już zdobyliśmy? © djk71


PK24
Po drodze tracę resztki energii. Już wiem, że wiele dziś nie powalczę. Do punktu trzeba trochę podbiec.

PK25
Bez problemów.

PK26
Przed nami bufet. Ostatnie kilkaset metrów patrzę na licznik i odliczam każdy metr. Do tego zupełnie już suchy łańcuch z dodatkami piachu wydaje niesamowicie irytujące dźwięki. W końcu jest. Spaghetti z kubka… Nie ważne, ważne, ze ciepłe, że można chwilę odpocząć. Do tego jest okazja umyć rowery, co oczywiście czynimy. Zapomnieliśmy zrobić wcześniej zdjęcia, ale wierzcie, że wyglądały ciekawie.

Dostajemy nowe mapy i… ja odpuszczam. Nie mam siły. Mówię, żeby Darek jechał sam, ale decyduje się wracać ze mną. Postanawiamy jeszcze po drodze zaliczyć 2, może 3 punkty. Reszta oznacza znaczne oddalanie się od bazy. Na to nie mam już sił.

PK39
Wspinaczka. Jeszcze tylko drut kolczasty i powrót.

Kolec... © djk71


I co z tego, że płot? © djk71


Wydaje się, że na asfaltowym zjeździe można pobijać rekordy prędkości, ale zmęczenie i piasek, który co chwilę się pojawia na drodze skutecznie nas przed tym powstrzymuje. PK 38 jest blisko nas, ale pamięć o podjeździe, który przed chwilą zaliczyliśmy oraz warstwice, które widzimy na mapie sprawiają, że decydujemy się go odpuścić. Wracamy do bazy. Krótki popas pod sklepem i prostą drogą (znaną z nocnej trasy) docieramy do bazy.

W sumie zaliczone 25 z 42 punktów, 118km w nogach. Endomondo pokazuje… 3660 m podjazdów. Jeśli tak rzeczywiście było to rozumiem przyczynę zmęczenia. Jak na kondycję w jakiej jestem to dobrze. Zaliczone punkty to znaczenie więcej niż to co było planem minimum. Zmęczenie, ale też i zadowolenie.

Na mecie spotykamy Adama, który zakończył już całą trasę z kompletem punktów. Jak on to zrobił? Brawo.

Czas na kąpiel i jedzonko. I czas myśleć o kolejnym tygodniu.
Musimy wcześniej wyjechać nie czekamy więc na poranne ogłoszenie wyników. Dowiemy się o szczegółach z netu.

Krótko ale z przygodami

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Krótko ale z przygodami
Odwiedzamy Zbrosławice.

W planach męska przejażdżka - ojcowie i synowie. Ostatnie poprawki sprzętu... wszelkiego...

Klaun? © djk71



Kierunek Miedary. Głównie pola i lasy. Chłopaki dzielnie napierają, czyżby chcieli pokazać, ze to oni tu rządzą? ;-).

Młodzież rządzi... © djk71


Nie dajemy się :-) W końcu trafiamy na stary nasyp kolejowy.

Sprawdźmy czy da się jechać nasypem.... © djk71


Szybka wizja lokalna i chłopaki mówią: Jedziemy! Ok. Tempo drastycznie spada, ale widoki interesujące.

Mokro... © djk71


W końcu droga zbyt mocna zarasta. Decydujemy się zjechać z byłych torów. Poprawniej byłoby podjechać, bo w tym miejscu akurat tory wiodły w czymś w rodzaju wąwozu.

Igor decyduje się podjechać stromym podjazdem. Cóż, my nie będziemy gorsi :-) Ja jestem. Zrywam łańcuch :-( I co teraz. Przez chwilę wydaje mi się, że nie mam skuwacza, ale mam. Niezbyt profesjonalny, ale spróbujemy.

Skuwamy... © djk71


Chwila walki i łańcuch wydaje się znów działać. W tym momencie Wiku oznajmia nam, że przerwa nam się przedłuży, bo... złapał gumę.

Chłopcy się niecierpliwią, A Wiktor walczy. Niestety bez powodzenia. Zapas nie działa, a łatka okazała się niewystarczająca, chyba są dwie dziury.

Ściemnia się i jest coraz chłodniej więc decydujemy się wracać z chłopakami do domu, a Wiku żeby już nie tracić czasu rusza pieszo. chwilę później podjeżdżam wozem technicznym i odbieram pechowca.

Niby krótko, niby pechowo, ale fajnie, bo rodzinnie... Zwykle brakuje na to czasu...

Z innej beczki zastanawiam się co dalej. Nie podoba mi się ten zerwany łańcuch, ale zakładanie nowego na dzień przed zawodami w górach to chyba niezbyt dobry pomysł. Na 100% nie zagra z kasetą... Sam nie wiem...