Udaje się drugi dzień z rzędu namówić Piotra na bieganie. W sumie to nawet długo nie muszę nawiać, przyjął to chyba jako rzecz oczywistą. Co prawda waham się co do trasy i dystansu, żeby nie zrobił sobie krzywdy, a dodatkowo mamy przed śniadaniem mniej czasu, ale ostatecznie wychodzimy z hotelu już kwadrans po piątej i robimy podobną trasę jak wczoraj.
Kolejna delegacja, kolejne bieganie przed śniadaniem. Chociaż wychodząc z hotelu, w przedsionku powitał mnie zapach gorących bułek... i trudno było nie zwrócić.
Po pracy postanawiamy podjechać do sąsiadującej z naszą miejscowością Ratyzbony (niem. Regensburg). To miasto to sama historia.
Już w 179 roku istniała tu rzymska warowania, której ślady można odnaleźć nawet dziś.
Po powrocie nie mamy sił, ani chęci żeby gdziekolwiek się ruszyć. To kolejny z tych wyjazdów, gdzie człowiek widzi zestaw obowiązkowy: - autostrada - hotel - fabryka klienta / targi / etc - hotel - autostrada
Nawet nie chce nam się wyjść nigdzie coś zjeść, o zwiedzaniu nie ma mowy.
Długo się zastanawiam, czy nie przełożyć zaplanowanego na dziś treningu na jutro. Ostatecznie idę spróbować. Dziś nie jestem sam, kiedy przychodzę ktoś już robi trening na bieżni. Na szczęście są dwie ;-) O dziwo mimo zmęczenia udaje się zrobić kompletny ponad godzinny trening.