Wpisy archiwalne w kategorii

Biesy i Czady

Dystans całkowity:1060.74 km (w terenie 266.59 km; 25.13%)
Czas w ruchu:95:03
Średnia prędkość:11.16 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:7218 m
Maks. tętno maksymalne:188 (92 %)
Maks. tętno średnie:167 (82 %)
Suma kalorii:15643 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:53.04 km i 4h 45m
Więcej statystyk

Bukowe Berdo jednak rządzi :)

Piątek, 7 października 2022 · Komentarze(0)
Wczoraj było pięknie ale i męcząco. :-) Ale to było piękne zmęczenie. 
Dziś różne pomysły. Ostatecznie wygląda Bukowe Berdo w wersji nietypowej dla nas, bo z powrotem tą samą drogą. Ale przecież czasem może być inaczej. 

I było warto. 

Bieszczady © djk71

I było pięknie. 

Bieszczady © djk71

To chyba najpiękniejsze miejsce w Bieszczadach. 

Bieszczady © djk71

Dziś więcej ludzi. 

Bieszczady © djk71

Więcej schodów. 

Bieszczady © djk71

Ale też więcej pięknych widoków. 

Bieszczady © djk71

Docieramy na Tarnicę. Tam szybkie zdjęcie w tłumie ludzi i powrót. 

Bieszczady © djk71

Niestety powrót do domu. Do szarej rzeczywistości. 

Trzeba będzie wracać © djk71

A może by tak rzucić wszystko i...

Czwartek, 6 października 2022 · Komentarze(0)
... i wyjechać w Bieszczady. 
Jak teraz, bez wcześniejszych planów, bez konkretnych celów. Ok, padły od razu jakieś pomysły tras, ale bez musu, z możliwością zmiany w dowolnym momencie. 

Prosto z pracy ruszam do Lutowisk. Dopiero chyba po drodze dociera do mnie, że w ten weekend jest Maraton Bieszczadzki, stąd chyba problem z noclegami. 
Bardzo późnym wieczorem docieram na kwaterę. Chwilę później dojeżdża brat. Jak na mnie siedzimy dość długo, ale też nie ma planu aby wstawać wcześnie rano. Wyłączamy budziki, jak wstaniemy, to ruszymy. 

Rano śniadanko i jedziemy do Ustrzyk. Zostawiamy samochód upewniając się, czy oprócz opłaty wjazdowej na parking nie ma przypadkiem jeszcze wyjazdowej :-) 
Ruszamy na Połoninę Caryńską. Z tej strony podejście pamiętam jeszcze z czasów podstawówki. Wtedy mnie zmęczyło. Teraz początek też męczy, bo brat narzucił niezłe tempo :-) 
Tym razem jednak wiem co czeka mnie u góry i nie męczy mnie to psychicznie. 

Jest pięknie. Chce się iść. 

Bieszczady © djk71

Szczególnie wtedy gdy ludzi niezbyt wielu. 

Bieszczady © djk71
Bieszczady © djk71


Czasem chce się odpocząć

Chwila odpoczynku © djk71

A w końcu coś zjeść :-) 

Naleśnik w nagrodę © djk71


Caryńska

Czwartek, 3 czerwca 2021 · Komentarze(2)
Dziś w planach krótsza wycieczka niż wczoraj, co nie znaczy, że łatwiejsza. Połonina Caryńska.

Jedziemy na ten sam parking co wczoraj, dziś towarzyszy nam Adam. Patrząc na liczbę samochodów po drodze i na parkingu utwierdzamy się w przekonaniu, że wchodzimy i schodzimy tą samą drogą. Dziś nie uśmiechałoby mi się maszerowanie asfaltem wśród setek aut. 

Parkujemy i ruszamy. Czeka nas podejście, niby niezbyt długie, ale wystarczające żeby się spocić. Na przemian jest ciepło i... chłodno gdy na otwartej przestrzeni zawieje wiatr. 

W oddali Rawki, gdzie byliśmy wczoraj © djk71

Podchodzimy © djk71

Docieramy do góry i robimy krótki spacer podziwiając okolicę. 

Ech, Bieszczady © djk71

Trzeba focić © djk71

Widoki piękne choć oboje z żoną mamy wrażenie, że wczoraj było jeszcze cudowniej. Nie tylko dlatego, że prawie nie było ludzi, ale też chyba dlatego, że z Rawek chyba jeszcze lepiej widać nieskończone zielone góry, że czuje się tam bardziej ich dzikość, wolność....

Uwielbiam połoniny © djk71

Rawki i Trójstyk pod Krzemieńcem

Środa, 2 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Wczorajszy dzień to regeneracja i doping znajomych. Trochę biegania po punktach gdzie mogliśmy np. spotkać Tereskę.
Trochę odpoczynku w knajpkach... 

W Siekierezadzie © djk71

Dziś ruszamy z żoną w góry. W planach Rawki, może Krzemieniec, a jeśli będziemy w super formie to może nawet Caryńska, choć to ostatnie to raczej wątpliwe. 
Przyjeżdżamy na parking przy Przełęczy Wyżniańskiej. Kilka samochodów, pusto. Ruszamy w kierunku Rawek. 
Symbolem Bieszczadzkiego Parku Narodowego jest ryś, jego dziś nie spotkamy, ale kot, który nam się po drodze przygląda również wygląda na drapieżnika :-) 

Kocur © djk71

Wspinamy się wzdłuż płynącego z góry potoku Prowcza tworzącego malownicze kaskady i wodospady. 

W górę © djk71

Po drodze interesująco. 

Magiczne drzewa © djk71

Tu się schowałam © djk71

Tuż przed Małą Rawkę spotykamy znajomych. Chwila rozmowy i dostajemy ostrzeżenie, że u góry wieje. To fakt. Szybko zakładamy kurtki. 

W drodze na Małą Rawkę © djk71

Widoki piękne. Aż się chce tu zostać.

Chce się focić © djk71

Momentami jesteśmy zupełnie sami. Tylko my i otaczająca nas przyroda. Jest cudownie. 

W drodze na Wielką Rawkę © djk71

Na zboczach Wielkiej Rawki jeszcze miejscami śnieg.

W tle jeszcze trochę śniegu © djk71

Po chwili docieramy i tam.

Jak tu pięknie i dziko © djk71

Krótka dyskusja co dalej, bo Anetka zaczyna czuć nogę. Jesteśmy na ukraińskiej granicy.

Na ukraińskiej granicy © djk71

Ostatecznie jednak zdecydujemy się zejść trochę w dół i wspiąć się na Krzemieniec żeby dojść do polsko-ukraińsko-słowackiego trójstyku granic. 

Ukraina czy Słowacja? © djk71

Kapsuła czasu © djk71

Tu kolejna przerwa. 

Odpoczynek na trójstyku © djk71

Czas na powrót.

Cały czas na granicy © djk71

Ruszamy w stronę Ustrzyk.

Schodzimy © djk71

Tym odcinkiem nie szedłem chyba.

W dół © djk71

Dwie godziny lasem w dół. Ładnie przyjemnie, ale trochę nudno. Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądało wrócilibyśmy pewnie trasą, którą przyszliśmy. Szczególnie, że teraz czeka nas jeszcze powrót asfaltem, prawie cztery kilometry. Na szczęście nie ma dużego ruchu i idzie się całkiem dobrze. 

Super dzień, super widoki. 

Rzeźniczek 2021

Poniedziałek, 31 maja 2021 · Komentarze(5)
Rok temu był debiut na Festiwalu Biegu Rzeźnika. Na pierwszy raz wybrałem Rzeźniczka. W tym roku miało być coś więcej. Miał być Rzeźnik Sky. Nie wyszło. Pandemia, kwarantanna, lockdown - wszystko to skutecznie wspierało moje wrodzone lenistwo. Zdecydowanie nie byłem przygotowany na Sky. Na Rzeźniczka zresztą też nie, tym bardziej, że w tym roku ponoć wrócił na klasyczną trasę, czytaj: trudniejszą. Dzięki przychylności organizatorów zmieniłem jednak trasę i postanowiłem mimo wszystko trasę i postanowiłem jeszcze raz pobiec Rzeźniczka.

Start wszystkich biegów podobnie jak w roku rozłożony jest na kilka dni. Ja wybrałem poniedziałek. Dziś też Adam z Tereską mieli biec Rzeźnika, tyle że Adama klapki Kuboty w wersji Speedcross okazały się być tylko "speed" i wieczorem pojechał na nich tak, że dziś musiał zrezygnować ze startu. 

W sumie startuje nas szacując na oko kilkadziesiąt osób. Raczej poniżej stówki. 
Spotykamy się z Cisnej. 

Przed startem © djk71

Stąd kolejka odwozi nas do Żubraczego. Wysiadamy w polu i maszerujemy na start.

Dojeżdżamy na start © djk71

Cały czas zastanawiam się czy dobrze zrobiłem zakładając długie spodnie. U góry też na długo, ale tu się w razie czego mogę rozebrać. 

Chwila rozmów na starcie i czekamy na wystrzał. Coś tym razem nie do końca wypaliło. Czyżby padające od kilku dni deszcze sprawiły, że strzelba orga zamokła? Dziś też miało padać (tak od kilku dni zapowiadały prognozy) ale póki co jest sucho. W powietrzu :-) 

Ostatecznie ruszamy, a głośny strzał rozlega się gdy już biegniemy. Powoli, swoim tempem, próbuję nie dać się ponieść fali i emocjom. Wiem, że przede mną prawie trzydzieści kilometrów po górkach i błocie. Jak się okaże tego ostatniego przez ponad połowę trasy prawie nie będzie. Tzn. miejscami było, ale to nic w porównaniu z ubiegłym rokiem. 

Pierwsze trzy kilometry utwardzoną drogą, dopiero przed Solinką skręcamy w teren i trafiam w pierwszą kałużę. Nie przejmuję się tym, tego się spodziewałem decydując się na start w Bieszczadach. 

Po czterech kilometrach dobiegamy do granicy polsko-słowackiej i następne kilometry będą nam wyznaczały słupki graniczne. 
Większość tej części trasy w lesie więc można skupić się na biegu bo widoków jak na lekarstwo. Konkurencji podobnie. Większość wyprzedziła mnie po starcie. kilka osób ja wyprzedziłem, jak się potem okaże przez całą trasę będę mijał się tylko z dwoma innymi zawodnikami, którzy biegną w Szlemie. Turystów na trasie zero. 

Biegnę jak potrafię, czyli niezbyt szybko. Mijam Czerenin. Gdzieś przed Strybem, to już chyba dwunasty kilometr, mijam poruszającego się w moim tempie... ślimaka... błękitnego... 
O jego istnieniu dowiedziałem się wczoraj z tablicy informacyjnej w Polańczyku, a dziś mam okazję go podziwiać na żywo. 

Ślimak błękitny (Pomrów błękitny) © djk71

Mijam Rypi Wierch i szesnasty kilometr. Biegnie mi się całkiem dobrze, szczególnie, że jest zbieg. Nagle słyszę: "Dajesz Darek, dajesz". Dopiero po chwili dociera do mnie, że to Tereska. Pełne zaskoczenie. Okazuje się, że na dole czeka reszta ekipy. Super niespodzianka. Szybkie zdjęcia, krótka rozmowa i ruszam dalej. 

16 km za mną i czuję się dobrze © djk71

Niestety teraz trzy kilometry wspinaczki pod Okrąglik. Tu nie ma mowy o biegu. Tu się ledwo idzie. Na szczęście znam ten odcinek z jesiennego startu i wiem, że tu nie powalczę, tylko cierpliwie muszę wypatrywać szczytu. W końcu jest.

Na Okrągliku © djk71

Przebieram mokrą już bluzę i nastawiam się na szybszy bieg.  
O ile jednak do tej pory błotko pojawiało się tylko miejscami to tu już będzie przez cały czas. Może nie takie jak rok temu, ale wystarczające żebym pilnował każdego kroku.

Nie tak mokro jak rok temu, ale jednak © djk71

Wcześniejsze podejście dało mi w kość  i na podbiegach nie mam siły, a na zbiegach odwagi ;-( 
Za to widoki piękne. 

Jest pięknie © djk71

Uwielbiam te widoki © djk71

Mijam Jasło, Szczawnik i w końcu Małe Jasło. Stąd już powinno być naprawdę szybko. Ale nie jest. Brakło sił. Ostatnie pięć kilometrów strasznie mi się dłuży... 

Zaczyna się chmurzyć © djk71

Jakieś półtora kilometra przed metą zaczyna lać. Nawet nie zakładam kurtki, to już nie mam sensu. Chowam tylko głębiej telefon. 

Ostatni zbieg © adam j.

W wąwozie przed rzeczką zaliczam jeszcze siad płaski. Gdy dobiegam do rzeczki żona krzyczy: przez rzekę (zamiast przez kładkę, czy jak to zwać) - oczywiście posłusznie ruszam do wody. Lodowata, ale przyjemna. 

Przez rzekę © djk71

Chwilę później melduję się na mecie.

Dobiegam © adam j.

Zmęczony, z gorszym czasem niż rok temu, ale... zadowolony. 
Adam z bolącą nogą przybiegł tram wcześniej żeby zrobić mi jeszcze zdjęcia :-) Dzięki za poświęcenie. 

Jest meta! © adam j.

Szybki posiłek i wracamy na kwaterę. 

Ukończyłem :-) © djk71

Czuję, że jeszcze tu wrócę. Tylko potrenować trzeba... Postanowienie jak po każdych zawodach ;-) 

Wieczorem jeszcze krótki spacerek po Solinie żeby trochę odpocząć. 


Jak emeryci :) Relaks przed startem

Niedziela, 30 maja 2021 · Komentarze(2)
Dziś prognozy mocno średnie, do tego jutro start więc w planach leniuchowanie. 

Korzystając z okienka pogodowego ruszamy samochodem... bez celu. Korki, na które napotykamy po drodze sprawiają, że zatrzymujemy się w Polańczyku. 
Nie lubię takich miejsc, ale dziś jest tu pusto. I podoba mi się. 

Widok na Jezioro Solińskie © djk71

Zielona woda © djk71

Jak nie w Bieszczadach © djk71

Pochmurno ale kolorowo © djk71

Nie sądzę jednak abym miał chęć tu wrócić, szczególnie jak będzie ładna pogoda i tłumy. Raz i wystarczy. 

Korbania i nie tylko

Sobota, 29 maja 2021 · Komentarze(2)
Wczoraj rozpoczęliśmy urlop. Cel: Bieszczady. 

Po drodze postanawiam zaliczyć kilka miejsc, które zwykle tylko mijamy. Towarzyszy nam Adam. 
Na początek zamek w Nowym Wiśniczu. Miał być tylko krótki postój, a wyszło zwiedzanie.

W Nowym Wiśniczu © djk71

Całkiem interesujące miejsce. 

Praca na urlopie © djk71

Ciekawe © djk71

Kolejnym punktem, który odwiedzamy jest Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach. 
Nie są to co prawda Góry Stołowe, ale też jest ciekawie. 

W Skamieniałym Mieście © djk71

Resztę musimy odpuścić, bo robi się późno. Na szczęście udaje się jeszcze usiąść przy ognisku w Bukowcu wraz ze znajomymi.

Rano w oczekiwaniu na kolejnych przyjaciół postanawiamy zrobić spacer na pobliską Korbanię. 

Korbania - wieża © djk71

Ostro w górę ale warto było. 

Widok z góry © djk71

Po obiedzie ruszamy do Cisnej odebrać pakiety startowe.

Pakiety odebrane © djk71


Pakiet startowy © djk71

Ultramaraton Bieszczadzki i kontrabas w lesie?

Sobota, 10 października 2020 · Komentarze(0)
Po wczorajszym spacerze odebrałem pakiet startowy. Co prawda ze względu istniejące obostrzenia zapisywaliśmy się na konkretne godziny stawienia się w biurze zawodów, ale chyba nie wszyscy do końca się do tego stosowali. Swoje musiałem odstać. Pakiet za to na wypasie. Jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy w tym roku).

Rano wstaję wcześnie, jem śniadanie i ruszam na stację kolejki, która ma zawieźć nas na start. Jadę w pierwszej grupie o 6:50. Na stacji orientuję się, że zapomniałem zabrać kijków z kwatery :-( Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Może bym je niepotrzebnie dźwigał, ale kto wie, może jednak by się przydały... Teraz już nie mam problemu.

Rześko. Na szczęście udaje się zająć miejsce w zabudowanym wagonie...

Niektórym udało się jechać w zabudowanym wagonie © djk71

Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Solinki. Jeszcze kawałek pieszo i meldujemy się na starcie.

Pasażerowie :) © djk71

Zakładamy maseczki i czekamy na wystrzał oznajmiający start. Wcześniej z głośników lecą Moje Bieszczady by KSU ;-) Szkoda, że nie na żywo :-)

Strzał i start © djk71

Początek trasy asfaltem i po płaskim, a nawet lekko z górki. Dobrze, jest czas na rozgrzewkę.
Po trzech kilometrach zaczyna się wspinaczka. Ostra.

Pod górkę © djk71

Nikt (przynajmniej w zasięgu mojego wzroku) nawet nie próbuje biegać. Dopiero kiedy choć na chwilę się wypłaszcza ruszamy biegiem. Podejście dało jednak w kość i kiedy znów pojawia się choć drobny podbieg to większość znów przechodzi do marszu.

I tak na przemian bieg i marsz.

Pięknie tu © djk71

Póki co nie żałuję zapomnianych kijów. Na szczęście inaczej niż na Rzeźniczku dziś nie ma błota.
Gdzieś od dziewiątego kilometra dwukilometrowy zbieg. Jest super :-) Oczywiście brakuje sił i odwagi do szybszego biegu, ale jest ok.

Rzeczka musi być © djk71

Na bufecie wybieram ciepłą herbatę. Ogólnie jest dość chłodno, a że jestem cały mokry (nie pada, to pot) to czuć zimno...

Herbatka na bufecie © djk71

Za mną połowa drogi. Zaczyna się kolejne podejście. Zaczyna się i... odpadam. Odcina mnie. To pewnie ta herbata ;)

Brakuje mi sił żeby iść.

Słyszę dźwięki kontrabasu... i rockowe rytmy... Tu w górach, w lesie... na szlaku...

W górach, na szlaku, na "streecie" © djk71

Gdyby nie to, że czytałem, że niejaki Roman Huzior zamiast na streecie tutaj sobie dorabia ;) to bym pomyślał, że mam omamy...

Super pomysł! Jak dla mnie w idealnym momencie. Choć na chwilę wracają siły.

Niestety nie na długo. Jest ciężko. Trochę pomagają widoki.

Moje Bieszczady © djk71

Docieram na Okrąglik.

Okrąglik © djk71

Resztę trasy już znam. Co nie znaczy, że jest łatwiej.

Lubię ten klimat © djk71

Są momenty, że nawet ciężko mi się zmusić do zbiegania. Mimo to próbuję walczyć z samym sobą.

Tędy © djk71

Pomagają napotkani turyści. Nie dlatego, że dopingują (choć niektórzy rzeczywiście to robią i jest super), ale głównie dlatego, że widząc, że się zbliżają pojawia się jakaś dodatkowa motywacja, żeby się pokazać jak to jestem Pro... :-)

W końcu Cisna. Okazuje się, że tym razem udaje się Solinkę przekroczyć na sucho.

Za rzeczką już meta © djk71

Jeszcze boisko na Orliku i widzę żonę z aparatem...

Jeszcze kilka metrów © djk71

Przekraczam linię mety i mam dość... Jestem naprawdę zmęczony. Do tego dwójki dostały nieźle w kość...

Żyję :-) © djk71

Mimo to jestem zadowolony. Cieszę, że dałem się rodzince namówić na 26 km zamiast 14 km, które planowałem...  Czy kiedyś porwę się na kolejny próg... 52 km?
Co mam powiedzieć...? Pewnie tak... :-)

Dałem radę :-) © djk71

Pytanie kiedy :-)

Zasłużyłem :-) © djk71

Po koncercie

Niedziela, 27 lipca 2008 · Komentarze(5)
Po koncercie
Po wczorajszej imprezie dziś długo się zbieramy. Postanawiamy jednak choć na chwilę poczuć bieszczadzkie klimaty, szczególnie, że niektórzy są tu po raz pierwszy. Część rowerami, część samochodem ruszamy zobaczyć najpiękniejszą chyba cerkiew - cerkiew w Równi.

Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Hoszowie.



Widać, że ciężko będzie utrzymać wszystkim jednakowe tempo. Niektórzy chcą szybciej, niektórzy wolniej.



Po zwiedzeniu cerkwi w Równi następują podziały. Część jedzie dalej samochodem, Kosma decyduje się wracać na kwaterę najkrótszą drogą, Jahoo81 z DMK77 włączają drugi bieg i tyle ich widzimy, a mój syn i ja ruszamy swoim tempem. Decydujemy się jeszcze zwiedzić Moczary i Bandrów Narodowy. Dobrze, że wracamy kawałek tą samą drogą, bo przy ostrym zjeździe, kończącym się zakrętem i skrzyżowaniem mogłoby być źle. Na szczęście wiedzieliśmy jak wygląda końcówka. Efekt ostatnich dreszczów.



Przed nami Moczary i zamiana. Wiku wsiada do auta, a jego miejsce zajmuje na rowerze ma małżonka. Jak na pierwszy raz w górach nieźle jej idzie ( na jednym podjeździe dosłownie idzie ;-) )



Poza tym była jednak dzielna. W sumie cerkwie nas nie zachwyciły, jednak chciałem pojechać tam gdzie przez tyle lat mieszkali… Niemcy.

Powrót na kwaterę, pożegnanie z Asicą i… wypad do centrum. Szkoda, że to już koniec imprezy, że jutro rano trzeba będzie wracać :-(



Dzięki wszystkim za rewelacyjną atmosferę i towarzystwo.

XXX-Lecie KSU w Ustrzykach

Sobota, 26 lipca 2008 · Komentarze(8)
XXX-Lecie KSU w Ustrzykach
Wczorajszy dzień miał wyglądać trochę inaczej, niestety, późny wyjazd z domu, korki na trasie i deszcz po przyjeździe sprawiły, że nie udało się pojeździć po moich górkach. Po Bieszczadach. Na dodatek Ustrzyki przywitały nas najgorszą informacją jaką mogliśmy sobie wyobrazić.



Na ten koncert wybieraliśmy się od poprzedniego koncertu KSU w Ustrzykach rok temu. Tym bardziej, że ten miał być wyjątkowy, specjalny, z okazji ich XXX-lecia. Pogoda zdecydowała inaczej, zdecydowała za nas.

Spotkanie z Sabinką, Damianem i Nuką oraz perspektywa spotkania w dniu dzisiejszym z Asicą, Kosmą i Młynarzem sprawiły, że mimo wszystko dobry humor nas nie opuścił.

Damian namawiał mnie wczoraj na 200-tkę, opracowałem już nawet plan awaryjny obejmujący wszystkie możliwe skróty, ale mimo, że wstałem rano, to pogoda skutecznie mnie do tego zniechęciła. Poza tym nie chciałem też zostawiać rodzinki na cały dzień samej. Damian pojechał sam i chyba dobrze, bo pewnie bym go bardzo spowalniał.

Śniadanie i decydujemy się jechać na zaporę w Solinie. Ja z Wiktorkiem rowerami, a reszta samochodem.
Trochę się obawiam, bo Wiku jest pierwszy raz w górach i mimo, że nie jesteśmy bardzo wysoko, to jednak wiem, że czeka nas kilka podjazdów.

Ruszamy, krótka wizyta w Ustianowej Górnej.



Jedziemy dalej, po chwili pierwszy podjazd gdzie zaraz na początku spotykamy sympatyczną parkę, będziemy spotykać się jeszcze kilkukrotnie na trasie.

Wiku prze do przodu, choć widzi, że skończyły się żarty. Dzielnie jednak dojeżdża do szczytu, ostry zjazd rekompensuje mu trudu wspinaczki :) Kolejny podjazd jest krótszy ale bardziej stromy. Daje radę. Jest dzielny.

Docieramy na zaporę i w tej samej chwili dziewczyny meldują, że też dojechały.



Igorek radzi sobie doskonale nie tylko na rowerze.



Chwila włóczenia się wśród tłumu spacerowiczów. Jednak dwa miesiące temu było tu zupełnie inaczej.

Powrót w deszczu, momentami mocnym deszczu. Na kwaterę dojeżdżamy w ostatniej chwili, okazało się, że to co wydawało nam się mocnym deszczem było tylko zapowiedzią tego co teraz spadło z nieba. Udało się - tym razem.

Po południu dojeżdża reszta ekipy i ruszamy zobaczyć, czy może jednak jakimś cudem koncert się odbędzie. Niestety nic się nie dzieje, a nas dopada ulewa. Przemoczeni jedziemy na zakupy. Pod sklepem niespodzianka :-)



Spotykamy Siczkę i Dziarka, czyli jednak zobaczyliśmy KSU :-) Udaje nam się pogadać trochę z chłopakami - dla niektórych znaczyło to chyba więcej niż sam koncert :-)

Mimo, iż nie ma koncertu Młynarz decyduje się na zmianę fryzury…
Wieczornej nasiadówce integracyjnej nie ma końca…



Oprócz wcześniej wymienionych była z nami jeszcze Anetka i Aga, tak więc był to kolejny mini zlot BS (10 osób) ;-)