Wpisy archiwalne w kategorii

Włochy

Dystans całkowity:457.84 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:24:45
Średnia prędkość:18.50 km/h
Maksymalna prędkość:60.62 km/h
Maks. tętno maksymalne:188 (96 %)
Maks. tętno średnie:166 (85 %)
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:65.41 km i 3h 32m
Więcej statystyk

GRAN FONDO STELVIO SANTINI 2016 - 2758m n.p.m. I did it!

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(30)
Passo dello Stelvio - 2758m n.p.m. (+/- 2-3m wg różnych źródeł) - królowa przełęczy, najwyższa przejezdna przełęcz w Aplach Wschodnich, kultowy podjazd szosowy... i dziesiątki innych opisów na jakie można trafić w sieci.

Zrobiłem to! © djk71

Podjazd, o którym jeszcze rok temu nie wiedziałem. Podjazd, o którym jeszcze niedawno wcale nie marzyłem. Podjazd, który od kilku tygodni spędzał mi sen z powiek. To dziś.

Od wczoraj zastanawianie się w co się ubrać, co zabrać ze sobą. Damian namawia mnie żeby zostawić plecak i pojechać jak najlżej. Waham się, jak to bez bukłaka, bez ciuchów. Sam nie wiem. Do tego problem, co na siebie włożyć. U góry ma być bardzo zimno. Może padać... Rano musimy wcześnie oddać worki z ciuchami na przebranie i ustawić się w sektorach. To oznacza, że trzeba będzie przed siódmą rano spędzić godzinę w oczekiwaniu na start i być może zmarznąć. Nie jest łatwo...

Rano pobudka 5:30, śniadanie, ubieranie się i w drogę. Jadę bez plecaka i bukłaka, na dwa bidony. Ubrany na krótko, ale z rękawkami i nogawkami, plus długa koszulka termiczna, którą planuję ściągnąć po starcie.

Ruszamy oddać torby z rzeczami na przebranie © djk71

Worki oddane, ustawiony w sektorze.

W sektorze © djk71

Przyglądam się innym zawodnikom. Hmmm, ich stroje to... wartość mojego roweru. Mój rower to wartość ich jednego koła. Waga mojego roweru to 150% wagi ich rowerów... O swojej wadze nie wspomnę. Co ja tu robię?

Krótkie rozmowy z innymi zawodnikami i godzina jakoś mija. Trasa długa i średnia startowały o 7:00, my startujemy o 7:40.

Zaraz start © djk71

Nie przywykłem do tego typu startów. Dużo nas, choć mniej niż w dłuższych kategoriach (w sumie jest 3110 startujących).

Pierwsze 40km prawie znam, bo miałem okazję już tu jeździć. Peleton szybko się rozciąga. Po 3km jednak prawie się zatrzymuje. Wypadek. Jeden z zawodników leży na środku drogi, nie potrafi się podnieść. Kilku innych pomaga mu i osłania żeby inni w niego nie wjechali. Jedziemy dalej. Kilka kilometrów dalej ktoś wraca do mety piechotą, jakaś większa awaria chyba. Przykre, ale trzeba skupić się już na sobie.

Peletonu już nie ma © djk71

Teraz głównie z górki. Zjeżdżamy do Sondalo na jakieś 850m żeby potem zacząć wspinaczkę na 2758m

Pierwszy podjazd już w miasteczku. Choć byłem tu 3 dni temu, to nie zauważyłem, że już tu można się spocić. Krótki ale stromy podjazd daje w kość. Zaczynam się bać, bo wcale łatwo nie jest. Na szczęście po chwili doganiam tych co mi uciekli (przynajmniej niektórych). Wystartowali ostro, ale szybko musieli zweryfikować swoje możliwości. To potwierdza moje założenia. Jechać swoje. Zresztą nie przyjechałem tu się ścigać tylko podjechać. Taki jest główny cel.

Tu po raz pierwszy zauważam to o czym wcześniej czytałem. Człowiek zamiast swojego, słyszy głównie oddechy rywali.

Pogoda świetna © djk71

Zawracamy do Bormio. Po drodze jeden 10% podjazd, który pokonał mnie w pierwszym dniu pobytu tutaj. Kilka dni później udało się go pokonać więc wiem, że dziś też to zrobię. Przed podjazdem jedziemy małym grupkami lub solo, na podjeździe robi się mały tłum. Chwila prawdy :-)

Pierwszy bufet © djk71

W Bormio bufet. Jestem w szoku.

Rowety wiszą © djk71

Słyszałem, że ma być wypas, ale jestem pod wrażeniem. Rowery wieszane na stojakach, bidony napełniane wodą lub izotonikiem (całkiem fajnym). Do tego pełne stoły: woda, cola, izo, sprite, bułki z nutellą, salami, szynką, kilka rodzajów ciasta, truskawki, morele, pomarańcze, banany i jeszcze chyba inne rzeczy, których nie ogarnąłem... Szok.

Bufet wypas © djk71

W tle muzyka... właśnie leci AC/DC - TNT!!! O dziwo nikt się nie spieszy. Siadam na rower i niepewnie ruszam. Może trzeba na jakiś sygnał? Jadę. Przejeżdżam przez uliczki starego miasta i oklaski dodają otuchy. Przede mną 21,5km ciągłej wspinaczki.

Piękne góry © djk71

Jadę. Łatwo nie jest, ale spokojnie pnę się w górę. Ci co mieli mi uciec już uciekli, Ci z dłuższych dystansów jeszcze tu nie dojechali. Pojedyncze przetasowania, choć niestety więcej mnie wyprzedza, niż ja innych. Ale nie daję się sprowokować. Jadę swoje.

Góry, zakręty, podjazdy © djk71


W głowie jednak tkwi inny cel. Czy uda mi się przyjechać przed Damianem? On jedzie co prawda na średniej trasie, ale przecież noga mu nieźle podaje. Na razie się go nie spodziewam, ale wiem, że z każdym kolejnym kilometrem będzie się coraz bardziej zbliżał.

Widoki piękne. Pogoda idealna, temperatura sięga nawet 16 stopni. Po drodze sporo osób walczy z awariami.

Na zakrętach tabliczki © djk71

Zakręty oznaczone są malejącymi numerami.

Jeden z numerów na zakrętach © djk71

Niestety szybko okazuje się, że nie każde miejsce, które uważamy za zakręt ma swój numerek. Więc raz co 100-200m numer się zmniejsza, a potem długo, długo nic... Nie pomaga to...


Są i tunele. W niektórych mocno kapie na głowę :-)

Wjazd do tunelu © djk71

W pewnym momencie mijam napis na asfalcie 14%. Dziwne, bo jakby tego nie czuję. Jest ostro, ale bez przesady.

Zmęczenie, tempo 5-8 km/h. Momentami jadę na stojąco, by po chwili usiąść i zapomnieć zmienić przełożenie na lżejsze. Dopiero po chwili, zupełnym przypadkiem okazuje się, że to nie jest 1/1, czyli jest rezerwa. Pomaga :-)

Zakręty są ostre © djk71

W oddali widać serpentyny © djk71

Serpentyny robią wrażenie. Cały czas jadę. Była przerwa na banana i złapanie oddechu ale jadę. Nie ma prowadzenia, choć zakładałem, że tak być może.

Po chwili widać serpentyny z góry ;-) © djk71

I jeszcze serpentyny © djk71



I jeszcze serpentyny © djk71

Nagle zaczyna się robić chłodno. Temperatura spada do 10 stopni i zaczyna padać deszcz. Zakładam wiatrówkę. trochę pomaga. Na szczęście po 1-1,5km deszcz mija.

W oddali bufet © djk71

Przede mną bufet. Oferta podobna. Teraz potrzebuję Coli i ciasta ;-)
Świetnym pomysłem są tzw. green areas, gdzie można wyrzucić śmieci. Działają. Śmieci, które widziałem poza tymi strefami to... odpadające z koszulek naklejone numerki. Cóż słaby klej był... Czyżby wyzwanie dla ETISOFT-u?

Green area © djk71

Stąd wydaje się, że jest płasko, ale to tylko złudzenie. Cały czas jest podjazd, choć nieco łagodniejszy. Coraz chłodniej.

Wysoko więc jest śnieg © djk71

Coraz więcej śniegu. To już ostatnie 3-4km, czyli pewnie jakieś 45 minut. Pisałem, że głównym celem było dotarcie na szczyt. Teraz już wiem, że chcę to w całości zrobić pedałując (bez wprowadzania). Wierzę, że dam radę. Zakładałem, że będę chciał się zmieścić w 6 godzinach. Teraz realne (choć na styk) wydaje się być 5 godzin. Motywacji dodaje świadomość, że w każdej chwili gdzieś w dole mogę zobaczyć brata. Jeśli tak będzie to pewnie mnie dojdzie - jeszcze sporo do mety. Walczę. Nie pomaga to, że coraz więcej osób prowadzi. Diabeł w głowie mówi... Ty też byś mógł....

Coraz więcej śniegu © djk71

Nie słucham go. Jadę. Coraz bardziej biało... I to nie tylko z powodu śniegu...

Coraz mniej widać © djk71

Do mety 1,5km. Tak blisko, a tak daleko. 1km, 900m, 800m... na drodze trwa odliczenie. Im bliżej tym bardziej mam wrażenie, że meta wcale się nie przybliża. W końcu jest 200m. Już słychać hałas u góry. Staję na pedałach i daję z sienie wszystko. 100m. Zrobię to... zrobię... Już na pewno.

"You did it!" słyszę od kibiców/organizatorów stojących tuż przed metą. I w końcu jest meta. Z głośników słyszę: DARIUSZ KAWECKI -  POLAND!!! Yes, yes, yes. Czas 4:59:18, czyli poniżej 5h. Nie ma się czym chwalić, bo najlepszy potrzebował połowę tego czasu, ale dla mnie to sukces.
Odbieram gratulacje, czapeczkę Finishera i... nie wiem co ze sobą zrobić....

Już za metą © djk71

Z jednej strony cieszę się, że to już, z drugiej... i co? to już koniec? Nie mam sił, ale chcę się bawić, walczyć jeszcze... Czuję jakiś niedosyt. Chcę jechać dalej!!!

Pamiątkowe zdjęcie © djk71

Pamiątkowe zdjęcie i ruszam do strefy gdzie mogę się przebrać... Zanim przypominam sobie swój numerek już ktoś woła: Darius... i daje mi worek. Obsługa jest niesamowita.

Worki z rzeczami © djk71

Organizacja świetna. Przebieram się.

Można się napić, zjeść i przebrać © djk71

Piję ciepłą herbatkę i zbieram się do zjazdu.

Dociera Damian, czyli "wygrałem" z nim. Oczywiście żart, on jechał jednak dłuższą trasę. Brakuje mu oddechu. Rzeczywiście na tej wysokości oddycha się trochę inaczej.

Jeszcze jedno zdjęcie i zjeżdżam. Dobrze, że jest sucho, ale i tak boję się rozpędzać, bo setki osób wciąż jeszcze podjeżdżają. Męczą się jak ja jeszcze niedawno.

Ja już zjeżdżam © djk71

Wielu jeszcze w drugą stronę © djk71

Szczęśliwy i zadowolony podziwiam raz jeszcze widoki. Świetnie, że pogoda dopisała.

Jest pięknie © djk71

Chciałoby się tu zostać © djk71

A inni wciąż jadą...

A oni wciąż jadą © djk71

Na dole oddaję chipa, i idę na pasta party. Wypas równie wielki jak na bufetach. Nawet mogę sobie wybrać jakie chcę do obiadu piwo... Szok.

Po chwili dojeżdża Damian i przy obiedzie mamy w końcu czas na pierwsze komentarze, wrażenia...

Szkoda, że to już koniec. Koniec przygody... albo początek nowej... Przecież za rok... ;)

Jestem szczęśliwy. Bardzo.

I did it!!!

P.S. 1. Sorry za przydługi wpis i liczbę zdjęć, ale chciałem opowiedzieć i pokazać wszystko co tam przeżyłem. Teraz to przeczytałem i... już wiem, że się nie da... To trzeba przeżyć samemu. To trzeba samemu zobaczyć. Tam trzeba po prostu być.

P.S. 2. I DID IT !!!



Jednak jestem wariat..., czyli + 30 punktów

Sobota, 4 czerwca 2016 · Komentarze(6)
Kategoria Ble ble ble, Włochy
Wczoraj udało się ogarnąć serwis. Mimo mnóstwa klientów odpowiedź serwisu była prosta: "OK, ale będzie gotowe dopiero za godzinę". I jeszcze upust dostałem od ustalonej ceny. Zresztą nie miało to znaczenia. Rower musiał być gotowy na jutro.

Przed odbiorem koła odebranie pakietów startowych. Nie powiem, całkiem, całkiem...

Pakiet startowy odebrany © djk71

Dziś dzień odpoczynku. Bezsensowna wizyta w Livigno i odprawa. Też bezsensowna. Niewiele się dowiedzieliśmy więcej niż wiedzieliśmy. Poczęstunek też ubogi... Rzekłbym symboliczny...

Włoski poczęstunek © djk71


Teraz czas przygotować ciuchy na jutro... I trzymajcie kciuki, bo pomysł ze startem był mocno szalony...

3110 startujących, 1161 z zagranicy, 180 kobiet... 
Na moim dystansie 60km i 1950m przewyższenia. Meta na wysokości 2758 m n.p.m.

Czy dam radę? Ciężko to widzę. Ale spróbuję... Trzymajcie kciuki jutro.

A... i jeszcze jedno... na odprawie zobaczyłem, że już na starcie mam mniej więcej +30 punktów !!!... wagowych...
Oni nic nie jedzą?


Bez kankana z izolacją i bez szprychy

Piątek, 3 czerwca 2016 · Komentarze(7)
Na wieczornym spotkaniu ze znajomym Damiana narodził się pomysł wyjazdu nad jezioro Lago di Cancano. Żeby nie było... to nie miało być leniuchowanie - jezioro leży ponad 1900 m n.p.m. Ma być krótko, w sumie jakieś 18km w jedną stronę i... kilometr w pionie :-)

Wyjeżdżamy spokojnie. Trochę chłodno, ale po to się założyłem coś cieplejszego pod koszulkę. Po trochę ponad 6km mamy skręcić w góry i mały zonk, bo jakiś miejscowy mundurowy nie chce nas wpuścić. Słyszę tylko Cancano izolacia. Jak izolacja to trudno, choć gość tłumaczy coś o 4km. Jedziemy. 

Tu już kiedyś jechałem © djk71


Po 4km okazuje się, że wiem co co chciał powiedzieć. Isolaccia to nazwa miejscowości ;-)

Chwila wahania co robimy dalej, czy jezioro czy Livigno  i jest decyzja. Jedziemy nad jezioro. Od razu zaczyna się ostry podjazd i... deszcz.

W górę © djk71

Jak zwykle jadę swoim tempem. Pada coraz mocniej. Okulary parują ale wspinam się coraz wyżej.

Gdzie teraz? © djk71

Jest zimno. Oczywiście przeciwdeszczówka znów się sprawdziła. Została na kwaterze i nie zmokła...

Jest mi coraz zimniej do tego coś zaczyna mi strzelać w rowerze. Szukam, ale nie widzę co to. Jadę jeszcze kawałek. Dalej stuka,a mnie jest coraz zimniej.

W górę choć mokro © djk71

Dzwonię do Damiana, że wracam. To też nie jest takie proste. Na cienkich oponach, po mokrym asfalcie, z górki... Pewnie można się tu nieźle rozpędzić. Ja mam ręce zaciśnięte na klamkach i jadę 15-18 km/h. Kiedy zjeżdżam do miasteczka termometr pokazuje 12 stopni. Ciekawe ile było u góry?

Ładnie tu © djk71

Nic dziwnego, że jest mi zimno. Wracam dzwoniąc zębami. Fajnie, że się ruszyłem, ale głupio, że taki nieprzygotowany.

Czekam na światłach © djk71

W domu znajduję przyczynę dziwnych dźwięków...

Zerwana szprycha © djk71


Zerwana szprycha. Świetnie, tylko tego mi teraz potrzeba.


Festa della Repubblica i gelato

Czwartek, 2 czerwca 2016 · Komentarze(2)
Po wczorajszej wycieczce dziś czas na odpoczynek. Do południa. Potem jednak pada pomysł wyjazdu na kawę, do któregoś z ościennych miasteczek. Jedziemy.

Dziś Święto Republiki więc spodziewam się dużej liczby flag. W końcu dotychczas już w wielu miejscach i na różne sposoby widziałem jak Włosi pokazują swoje przywiązanie do barw narodowych. Dziś jestem zaskoczony. Wcale nic więcej nie widać. Jedna z flag przy cmentarzu, gdzie przez ciekawość się zapuszczamy.

Flaga przy cmentarzu © djk71

Kawałek dalej jeden z kierowców zawraca nas tłumacząc, że to nie jest najlepsza droga.

Wracamy na znany nam odcinek.

Jechać się chce © djk71

Po chwili zaczyna padać. Zakładam kurtkę i mkniemy do Sondalo. Mimo święta knajpki są otwarte. Jakże mogłoby być inaczej. Chwilę zastanawiamy się gdzie się zatrzymać, ale napis Gelateria wygrywa. Jak tu we Włoszech nie zjeść lodów :-)

Chwila przerwy na kawę i lody (tyle kawy ile tu, to przez ostatnie trzy late nie wypiłem) i pora ruszać w drogę powrotną. Po wyjeździe z miasteczka rozstajemy się, ja jadę swoim tempem. Wiem, że czeka mnie 10% podjazd, który pierwszego dnia mnie pokonał. Tym razem daję radę. W nogach jednak mniej niż wtedy.

Spocony, mokry zatrzymuję się by założyć kurtkę. Staję obok kapliczki gdzie chyba kiedyś rozegrała się jakaś tragedia.

Coś tu się stało © djk71

Teraz już wiem, że będzie prosto. Nawet jeśli pod górkę, to najgorszy podjazd za mną.
Szybko docieram do domu. To jeden z ostatnich wyjazdów w czasie tego urlopu.

Lago di Garda, czyli 3178 m w poziomie...

Środa, 1 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Przeziębienie wciąż nie mija, ale szkoda każdego dnia. Dziś w planach jezioro Garda. Trochę się o nim naczytaliśmy, w niektórych miejscach nawet byliśmy, ale bez rowerów, pora więc sprawdzić jak to wygląda rowerowo. Niestety mamy tylko cienkie oponki więc z założenia odpadają trasy MTB, a szkoda, bo jest tu ponoć gdzie jeździć.

Parkujemy na południu w Desenzano del Garda. Damian decyduje się zacząć od pływania, a ja ruszam w drogę. Pewnie mnie wkrótce dogoni. Zdecydowaliśmy się objechać jezioro dookoła. Ok. 150km o ile starczy mi sił.

Jadę i już po chwili nie podoba mi się ruch samochodowy. Mimo, że wszyscy wyprzedzają mnie w miarę bezpiecznie to nie lubię takiej jazdy. Do tego zaczyna się chmurzyć.

Chmury ciemne © djk71

Tuż za mną po lewej stronie goni mnie ciemna chmura. Oczywiście przeciwdeszczówka została w domu. Bardziej niż zmoknięcia boję się jednak jazdy po mokrym na cienkich oponach. Zobaczymy. Najwyżej zawrócę.

Przed wjazdem do Salo, które miałem już kiedyś okazję odwiedzić, zatrzymuję się przy... cmentarzu. Robi niesamowite wrażenie. Zresztą nie tylko ten.

Cimitero di Salò © djk71

Przejeżdżam przez Salo. Choć piękne, to dziś nie robi takiego wrażenia jak kiedyś - wieczorem jednak wszystko wygląda inaczej... bardziej malowniczo... nastrojowo...

Przede mną Salo © djk71

Krótka rundka po miasteczku i... żal, że nie ma czasu, aby obejrzeć każde z miejsc na spokojnie. Co chwilę chciałbym się zatrzymać, aby zrobić zdjęcie, ale raz, że czas ograniczony, a dwa, zbyt duży ruch żeby go co chwilę blokować... Musi mi wystarczyć to co zapamiętam.

Zjechałem trochę na boczne drogi i znów chce się jechać.

Piękna droga © djk71

Ta też...

Przed Salo © djk71

Chmury wciąż ciężkie, ale jadę. W okolicach Maderno dzwoni Damian. Utknął w ulewie. Jest jakieś 15km za mną. Ja decyduję się jechać dalej, On chyba zawróci i spróbuje ruszyć mi naprzeciw z drugiej strony jeziora.

Wszechobecne kościoły © djk71

W okolicy San Giacomo (o ile pamiętam) dojeżdżam do pierwszego dziś tunelu. Włoszka, z którą się mijałem od jakiegoś czasu, macha ręką na pożegnanie i decyduje się na powrót. Czyżby to było aż tak straszne?

Jeden z pierwszych dziś tuneli © djk71

Włączam lampki i jadę. Hm... ciekawe przeżycie, niestety w większości nie ma pasa awaryjnego, pobocza, czy innego miejsca gdzie rowerzysta mógłby czuć się swobodnie. Podziwiam kierowców, którzy ze spokojem jadą za mną czekając, aż będą mogli mnie wyprzedzić.

Takich tuneli będzie dziś ok. 30! Jedne krótkie, po 100-200m, inne dłuższe. Najdłuższy ma 3178m długości.

Hoteliki i restauracje przy drodze wykorzystują każdy kawałek miejsca.

Aż chce się zatrzymać © djk71

Droga wije się wzdłuż jeziora. Po jednej stronie woda, po drugie góry...

Droga wije się © djk71

W Limone, aż prosiłoby się żeby stanąć na limonkę, ale znów miasto zostaje w dole, a ja jadę górą...

W Limone © djk71

Kolejne tunele za mną...

Kolejny tunel © djk71

Na horyzoncie Riva del Garda

Riva del Garda © djk71

Od razu po wjeździe w oczy rzuca się tłum... rowerzystów. Do chyba cel wielu rowerowych wyjazdów. Stoliki w knajpkach pełne...

Riva del Garda © djk71

Miasteczko bardzo urokliwe. Zastanawiam się, czy nie zrobić sobie dłuższej przerwy. Za mną 65km i może pora coś ciepłego zjeść...


Riva del Garda © djk71

Dzwonię do Damiana. Jedzie z przeciwka. Ustalamy, że jest szansa spotkać się za jakąś godzinę. Odpuszczam postój i jadę dalej. Zamiast zaplanowaną wcześniej trasą jadę jedną z rowerówek wiodącą wzdłuż wybrzeża. Z żalem opuszczam miasteczko.

Jadę teraz wschodnią stroną jeziora. Co chwilę mijam się z parą Czechów. Jadę szybciej, ale gdy tylko zatrzymuję się, aby zrobić zdjęcie to mnie doganiają.

Te okolice to raj dla dla kite-i wind- surferów... co oznacza, że nie jest to raj dla rowerzystów.


Im się wiatr podoba © djk71

Od kilkudziesięciu kilometrów wieje jak diabli.
Tak przy okazji, kto powiedział, że w tunelach nie wieje? Przeciąg jak nie wiem... Nie dość, ze chłodno to jeszcze ciężko się jedzie...

Choć zachodnia strona jeziora wydaje się być o wiele ładniejsza, to i tu nie brakuje ładnych widoków.

Ładnie tu © djk71

Zaczynam czuć głód. Zatrzymuję się przy małej knajpce i dzwonię do brata. Okazuje się, że jest ok. 10 km ode mnie. Zbieram rzeczy i jadę mu na przeciwko.

Tu też ładnie © djk71

Spotykamy na moim ok. setnym kilometrze. Coś nie w sosie jest. Nie jedzie wokół jeziora. Wraca ze mną.
Może pizza w Torri del Benaco poprawi mu humor :-)

Czas na odpoczynek i pizzę w towarzystwie brata © djk71

Pizza pyszna, choć za duża jak dla mnie. Wystarczyło wziąć jedną na pół. Przed nami przecież dalsze kręcenie.
Ruszamy, rzut oka na zamek...

Zamek w Torri del Benaco © djk71

Przez jakiś czas siedzę bratu na kole, ale na podjazdach mi ucieka. Po 125km zaczyna... padać Nie podoba mi się to :-(

Do Sirmione dojeżdżam sam. Wciąż pada.

W Sirmione pada © djk71

Chcę dojechać na sam koniec półwyspu, do ponoć najładniejszej części miasta, ale  wracający stamtąd Damian informuje mnie, że za jakieś 200m jest zakaz jazdy rowerem. Nie uśmiecha mi się spacerowanie w deszczu, szczególnie w tych butach. Wystarczyło, że się na chwilę zatrzymałem i już zdążyłem się poślizgnąć.

Trudno, będzie powód żeby tu wrócić. Wracamy do samochodu.

Jeszcze rzut oka na centrum Desenzano.

Desenzano - centrum © djk71

Ostatni rzut oka w stronę jeziora...

Nikt nie pływa w taką pogodę © djk71

I czas  wracać na kwaterę.

Zmęczony, zmoknięty, ale zadowolony. Czy powtórzyłbym to? Chyba nie. Za duży ruch, choć to dopiero pierwszy czerwca, za dużo fajnych miejsc na zachodniej stronie pominiętych. Za dużo w tunelach.
Gdybym miał okazję być tu raz jeszcze to pokrążyłbym na spokojnie po każdym z tych miasteczek na południu i zachodzie.  I oczywiście chętnie zaliczyłbym trasy MTB :-)

Mimo tego podsumowania jeszcze raz powtórzę: jestem zadowolony z przejazdu. Świetny dzień :)

Nie wiem tylko czemu mam ścierpnięty mały palec u lewej ręki... zła pozycja na rowerze?




Zimno, czy gorączka?

Wtorek, 31 maja 2016 · Komentarze(5)
Po wczorajszym paskudnym, zimnym i mokrym dniu, dziś... prognozy są nieco lepsze, ale tylko nieco... Znów deszcze i burze.
Mimo to decydujemy się pojechać do Livigno. Łatwo nie będzie. Sporo w górę. Wbrew złemu samopoczuciu, wbrew temu, że kaszlę jak stary gruźlik, jadę.

Wyjeżdżam z miasta z Damianem, po czym on rusza swoim tempem. Mimo, że ubrany jestem cieplej niż w poprzednie dni, jest mi zimno. Kawałek za Bormio zatrzymuję się i zakładam rękawki. Niestety niewiele to pomaga.

Chmury nisko © djk71

Chwilę później zatrzymuje się i zakładam wiatrówkę. O ile zwykle jest różnica to dziś dalej mną telepie... Czyżbym jednak miał gorączkę? Nie wiem. Zaczyna padać. W sumie nie mocno, ale wystarczająco żebym zawrócił. Jeśli teraz jest mi zimno, to co będzie jak będę mokry. Nie ma to sensu.

I wszędzie na wzgórzach kościoły © djk71

No to pojeździłem... :(
Wściekły wracam do pokoju. Ciepły prysznic niewiele pomaga. Jestem zły. Do tego lista nieodebranych telefonów... Nie chce mi się oddzwaniać... Nie teraz. Właściwie nie powinienem wcale... Mam urlop... Mam mieć... Nie, nie dzwonię, idę do łóżka... Tego tylko potrzebuję...

Może jednak trzeba było w pracy zostać... Przynajmniej bym się tak nie wściekał... Chyba...

Passo di Gavia, czyli porażka i rekord

Sobota, 28 maja 2016 · Komentarze(10)
Wczorajszy dzień dał mi nieźle w kość. Od 2:30 regularnie się budziłem. Tak reaguję na zmęczenie. Dziś w planach dystans co prawda o połowę krótszy, ale za to podjazd zacny. Chcemy (?) podjechać na Passo di Gavia (2621 m n.p.m). Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale jadę. Wyjazd z miasta i decydujemy się na samotną jazdę. Wiadomo, że brat pojedzie znacznie szybciej. Ja jadę swoim tempem. W planach tylko ok. 28 km w jedną stronę i 1458m podjazdu. Zobaczymy.

Początek w miarę łagodny.

Łagodnie przez miasteczko © djk71

Kiedy jednak człowiek odwraca się za siebie widać, że pnie się w górę.

Z tyłu jednak widać, że podjeżdżam © djk71

Wczoraj narzekaliśmy na wiatr, dziś narzekam, że go nie ma. Leje się ze mnie bardziej niż na spinningu. Postój obok kapliczki.

Postój obok kapliczki © djk71

Po chwili przejazd przez gallerię :-) Na szczęście nie handlową.

Galleria © djk71

Robię kolejne postoje. Średnio co 1-2km. Nie jest łatwo.

Podziwam motylka © djk71

Widoki zachęcają jednak do jazdy.

Chce się jechać © djk71

Pobijam rekord wysokości, na którą wjechałem rowerem. Dotychczas najwyżej byłem na Śnieżce.

Tak wysoko jeszcze nie byłem © djk71

Zakręty robią wrażenie, szczególnie kiedy pomyślę że trzeba będzie tędy zjeżdżać.

Zakręty robią wrażenie © djk71

Jest coraz trudniej, a za mną dopiero 17km.

Nie wolno, a jak już to z ograniczeniami © djk71

Teraz zatrzymuję się co jakieś 500m. Nie wróży to dobrze.

Coraz wyżej © djk71

Po 19km spotykam Damiana, który już wraca. mimo to postanawiam jechać dalej. Udaje się 200m. Postój. Zakładam rękawki. Jem batona. Ruszam dalej. Kolejne 100m i znów staję. To nie ma sensu. Przede mną jeszcze jakieś 8km w tym tempie i z tyloma przerwami nie dam rady. Brak kondycji, wczorajsze zmęczenie, wysokość... decyduję się zawrócić. Żal, że nie dojechałem do celu, ale i tak jest rekord wysokości - 2132m n.p.m. Dotychczas rekordowa była Śnieżka

Dalej nie podjadę © djk71

Zakładam kurtkę i.. czas na zjazd.
Wcale nie jest łatwiej. Wąska droga, mnóstwo zakrętów, spore nachylenie. To wszystko oznacza, że mam dłonie zaciśnięte na klamkach. Mocno. Za mocno, aż mi drętwieją. Na szczęście od miasteczka jest lepiej. Droga szersza i już nie ma takich zakrętów.

Powrót do Bormio © djk71

Po drodze można znów uzupełnić wodę. Dziś nie mam takiej potrzeby.

Dla spragnionych © djk71


Nic dziwnego, że tu tylu rowerzystów i motocyklistów. Każdy hotel reklamuje się jako "for bikers". Jeśli chodzi o rowery to tu rosną nawet na drzewach :-)

Rowery rosną na drzewach © djk71


Wracam zmęczony. O wiele bardziej niż wczoraj. O dziwo pomimo tego, że nie wjechałem na przełęcz to zadowolony. Ale zmęczony. Bardzo.



Debiut we Włoszech i Szwajcarii

Piątek, 27 maja 2016 · Komentarze(11)
Dałem się bratu namówić na urlop. Trochę bez sensu, bo w totalnie złym okresie, bo bez przygotowania, bo aż 6 dni wolnego (pierwszy raz od dawna, a ile w pracy było zdziwienia - Ty, na tak długo?). I do tego... w górach. Nie wiem jak mu się udało to zrobić, ale namówił mnie i przyjechaliśmy wczoraj do Bormio.
Dziś poranne zakupy - supermarket nieco (mocno) droższy niż Biedronka, ale wyboru nie było. Montaż nawigacji, kamer, wszystko trwa zdecydowanie za długo, ale jutro będzie już prościej.

Wieczorem wybraliśmy wstępnie trasę - cel: Szwajcaria. Tam jeszcze nie byłem rowerem. We Włoszech też jeszcze nie jeździłem. Więc dziś dwa nowe kraje. O ile dojedziemy, a właściwie o ile ja dojadę, bo o Damiana się nie martwię.

Jedziemy, początek w dół, ale łatwo nie jest bo... wieje. Potwornie. Nawet trudno rozmawiać. Za to jest czas podziwiać widoki.

Damian próbuje udawać miejscowego ;-)

Szwajcarski akcent © djk71

Do Tirano, pierwsze 38km jest z górki.

Pięknie jest © djk71

Uwielbiam te kościoły © djk71

Mosty, wiadukty © djk71

Za chwilę przekroczymy granicę szwajcarską i stąd mamy 500m podjazdu na odcinku 7km. Łatwo nie jest. W sumie podjazd jak pod Śnieżkę. Tyle, że po asfalcie i połowa dystansu.

Będzie pod górkę © djk71

Damian pojechał do przodu, a ja walczę. Ze sobą, z podjazdem, z temperaturą. Momentami w słońcu termometr pokazuje ponad 40 stopni :-(

Ciepło © djk71

Jest ciężko. Udaje się jednak podjechać. Meldujemy się nad jeziorem Lago di Poschiavo. Zasadniczo nic tu ciekawego nie ma, ale potrzebuję przerwy.

Szwajcaria © djk71

Po chwili powrót. Zjazd z górki. Hamulce idą w ruch :-)
Mijamy granicę i krótki postój na kawę w Tirano.

Czas na kawę © djk71

Zastanawiam się co jeździ po torach przez centrum miasta, przez rondo...

A przez rondo pojedzie © djk71

Po chwili wiem... mija nas... pociąg :-)

... pociąg © djk71

Chwilę później ruszamy i zacznie się prawie 40km podjazd. Żegnamy się z Damianem, po co ma się męczyć...
Jadę swoim tempem.

Rowerzyści rządzą © djk71

Słońce dalej grzeje. Po kilkunastu kilometrach w bukłaku pustka. Na szczęście jest wodopój. Nie wiem, czy ta woda nadaje się do picia, ale jest mi wszystko jedno. Chwila przerwy. Bukłak pełny, Mogę jechać dalej.

Jest woda © djk71


Kilka kilometrów dalej robię postój na przystanku. Jest ciężko. Chodzi mi pogłowie myśl, aby zadzwonić po samochód... Jednak po przerwie próbuję walczyć dalej. Nienawidzę słońca.

I znów kościół © djk71

Nie pamiętam gdzie, ale zatrzymuję się pod jakimś kościołem. Jest cień, jest zimna woda. Odpoczywam. Siedzę tam chyba z pół godziny. Nie mam siły. Co zmoczę buffa to po chwili wysycha. W końcu ruszam dalej. Wciąż jest ciężko. Słońce i podjazdy dają w kość.

Szukam sklepu, ale też nie jest łatwo. W końcu jest. Cola!!! Tego potrzebowałem. Znów przerwa i znów walka. Podjazd 10% i jadę. Do pewnego momentu. przerwa i jakieś 500m prowadzę rower. Zasadniczo niewielka różnica. Prędkość 4,5 km/h zamiast 5,5km/h i puls 180 zamiast 188. Potem jest łatwiej. Wciąż muszę się wspinać, ale jest łatwiej. Odliczam kilometry.

Piękne góry © djk71

I jesteśmyw domu © djk71

Po 100km docieram do Bormio. Damian oczywiście był tu dożo wcześniej. Za to nie ma kolejki pod prysznic i... obiad gotowy :-)
Zmęczony, ale zadowolony. Ciekawe, czy jutro będę w stanie się ruszyć ;-)