Bez kankana z izolacją i bez szprychy
Wyjeżdżamy spokojnie. Trochę chłodno, ale po to się założyłem coś cieplejszego pod koszulkę. Po trochę ponad 6km mamy skręcić w góry i mały zonk, bo jakiś miejscowy mundurowy nie chce nas wpuścić. Słyszę tylko Cancano izolacia. Jak izolacja to trudno, choć gość tłumaczy coś o 4km. Jedziemy.
Tu już kiedyś jechałem© djk71
Po 4km okazuje się, że wiem co co chciał powiedzieć. Isolaccia to nazwa miejscowości ;-)
Chwila wahania co robimy dalej, czy jezioro czy Livigno i jest decyzja. Jedziemy nad jezioro. Od razu zaczyna się ostry podjazd i... deszcz.
W górę© djk71
Jak zwykle jadę swoim tempem. Pada coraz mocniej. Okulary parują ale wspinam się coraz wyżej.
Gdzie teraz?© djk71
Jest zimno. Oczywiście przeciwdeszczówka znów się sprawdziła. Została na kwaterze i nie zmokła...
Jest mi coraz zimniej do tego coś zaczyna mi strzelać w rowerze. Szukam, ale nie widzę co to. Jadę jeszcze kawałek. Dalej stuka,a mnie jest coraz zimniej.
W górę choć mokro© djk71
Dzwonię do Damiana, że wracam. To też nie jest takie proste. Na cienkich oponach, po mokrym asfalcie, z górki... Pewnie można się tu nieźle rozpędzić. Ja mam ręce zaciśnięte na klamkach i jadę 15-18 km/h. Kiedy zjeżdżam do miasteczka termometr pokazuje 12 stopni. Ciekawe ile było u góry?
Ładnie tu© djk71
Nic dziwnego, że jest mi zimno. Wracam dzwoniąc zębami. Fajnie, że się ruszyłem, ale głupio, że taki nieprzygotowany.
Czekam na światłach© djk71
W domu znajduję przyczynę dziwnych dźwięków...
Zerwana szprycha© djk71
Zerwana szprycha. Świetnie, tylko tego mi teraz potrzeba.