Wpisy archiwalne w kategorii

świętokrzyskie

Dystans całkowity:488.51 km (w terenie 227.81 km; 46.63%)
Czas w ruchu:31:34
Średnia prędkość:15.48 km/h
Maksymalna prędkość:60.65 km/h
Suma podjazdów:278 m
Maks. tętno maksymalne:187 (102 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:769 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:54.28 km i 3h 30m
Więcej statystyk

KGP #04 Łysica

Poniedziałek, 23 stycznia 2023 · Komentarze(0)
Ponad pół roku minęło od poprzedniego szczytu w ramach Korony Gór Polski. Miał być jeden miesięcznie. Miał. :-) Ale albo praca, albo pogoda, albo... leń... 
W szkołach ferie zimowe. W ostatniej chwili decydujemy się na trzy dni urlopu. Skoro wzięty to trzeba coś z tym zrobić. Postanawiamy wrócić do KGP i zaliczyć coś łatwego, bo dzień krótki, bo warunki średnie... Wybór pada na Łysicę. Dawno tam nie byliśmy. Tak dawno, że już prawie zapomnieliśmy jak tam jest. 

Kiedy przyjeżdżamy do św. Katarzyny wszystko zaczyna nam się przypominać. 

Kapliczka św. Franciszka © djk71

Ruszamy. Miejscami ślisko, ale da się iść. 
Jest śnieg. 

Jest śnieg © djk71

Co jakiś czas mijamy pojedynczych ludzi. 

W drodze © djk71

Kiedy docieramy na szczyt lekkie zdziwienie.

Na Łysicy © djk71

Zegarek pokazuje, że dopiero połowa drogi.

Na Łysicy © djk71

Dopiero teraz orientujemy się, że zegarek uwzględnił również drogę powrotną :)

W drodze © djk71

Krótko, ale trudno. Na zejściu zakładamy raczki. Zdecydowanie łatwiej i pewniej się schodzi. 

W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze staruszka Bartka. 

Dąb Bartek © djk71

I lądujemy U Kucharzy w Kielcach. Smacznie i dużo :-) 



Cała rodzinka biega

Niedziela, 8 października 2017 · Komentarze(0)
Dziś zawody były nietypowe, co nie znaczy, że mniej ważne.

Dystans 4,4 km. Najważniejsza nie była jednak odległość ale podjęcie decyzji o starcie. Mimo chłodu i deszczu liczna grupa zawodników wystartowała i dobiegła do mety. Wszyscy wygrali... bo spróbowali.

Zaraz ruszamy © djk71


Nam udało się wystartować całą czteroosobową rodzinką. I było pięknie. I były uśmiechy na twarzach. I nikt nie przejmowałem się pogodą. Nikt nie marudził. Wszyscy Dotarli na metę szczęśliwi, a chwilę później z dumą odebrali medale wykonane samodzielnie przez organizatorów biegu...



Zaraz meta © djk71

Dziękujemy tym, którzy z nami biegli, i tym, którzy sprawili, że mogliśmy pobiec. Do zobaczenia następnym razem :-)


327 > 325, czyli ruiny i niezwykła hodowla

Niedziela, 14 maja 2017 · Komentarze(2)
Kolejny dzień z dala od domu i kolejne bieganie. Wstaję wcześnie, ale czekam, aż obudzą się chłopcy. Może pobiegną choć kawałek trasy ze mną. Niestety, obaj wybierają łóżko. Gdybym wiedział, że tak będzie to pobiegłbym bladym świtem, a tak start w największym słońcu.

Na niebie prawie nie ma chmurek. Mogło być tak w trakcie wczorajszej wycieczki - zdjęcia by były ładniejsze.

Teren tu mocno pagórkowaty. Dziś biegnę w drugą stronę, ale łatwiej nie jest. Do tego ciepło. Chyba trzeba będzie robić treningi bladym świtem lub wieczorem. Żałuję, że nie wziąłem niczego do picia. Dziś by się przydało.

Rundka dłuższa niż wczoraj, ale krótsza nieco niż planowałem.

Ciekawostka: w tym roku mam przebiegnięte 327 km, a przejechane 325 km. Szok.

Przybiegam do domu. Woda i chwila zastanowienia, czy nie pobiec dalej... ale nie, czas na kąpiel, późne śniadanie i może dziś też uda się coś ciekawego zobaczyć.
Wczoraj było interesująco...


Z zewnątrz taki sobie widok © djk71
Zamek Krzyżtopór © djk71
Niby tylko ruiny © djk71
Można tu jednak chodzić i chodzić © djk71
Było tu ponoć 365 okien i warto w każde spojrzeć © djk71
Jest kilka tematycznych ścieżek do zwiedzania © djk71
Co wyjście to ciekawiej © djk71
Musiało tu być pięknie © djk71
Można się zgubić © djk71
Zielono, szkoda, że niebo nie było jeszcze błękitne © djk71
W Kurozwękach © djk71
To nie żubr! © djk71
Trzeba odpocząć po ciężkim dniu © djk71

Sandomierskie dróżki

Sobota, 13 maja 2017 · Komentarze(4)
Z konieczności trzy dni przerwy więc dziś nie ma przebacz. Wstajemy rano i wraz z Wiktorem ruszamy pobiegać. Wczoraj po zwiedzaniu zaplanowana trasy biegu - zobaczymy jak wyjdzie w praktyce. Wychodzi spoko, mała niespodzianka tam gdzie Google Street View pokazywało brak drogi - rzeczywiście jej nie było, ale była ścieżka ;-)

Potem jakieś 750m ładnego podbiegu. No cóż, zahaczamy właśnie o Góry Pieprzowe. Dało w kość, ale na szczęście biegliśmy sobie spokojnym tempem i jakoś się udało. Przydatne, bo wszyscy mnie straszą, że sobie strasznie trudny maraton wybrałem, że jest sporo łatwiejszych, bardziej płaskich. Trudno, zapisany więc nie ma wyboru i trzeba ćwiczyć podbiegi ;-)

Przebiegając bramę domu mamy 8 km, czyli tyle i chciałem dziś przebiec.

Kilka zdjęć z wczorajszego popołudnia.

W Opatowie © djk71
Brama Opatowska © djk71
Widok na miasto © djk71
Płynie WIsła, płynie © djk71
Rowerowy akcent © djk71
Jest i ratusz © djk71
Która godzina? © djk71
Ucho igielne © djk71
To jest szkoła - Collegium Gostomianum © djk71



IV Wiosenna Odyseja Miechowska

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
IV Wiosenna Odyseja Miechowska
Kolejna Odyseja przed nami. Zeszłoroczna stała pod znakiem upałów i nie do końca poprawnie rozstawionych punktów. Jak będzie tym razem? Na pewno ciekawie, bo już w drodze do Miechowa orientuję się, że nie wziąłem mapnika, nie mam też linijki (zwykle nie jest potrzebna, ale czasem się przydaje).

Na starcie okazuje się, że można kupić mapnik, a nawet za drobną opłatą wypożyczyć. Chwilę się waham, ale kiedy jestem już skłonny wypożyczyć z opcją kupienia jak mi się spodoba, mapnika już nie ma. Potem ktoś na trasie mówi, że było ich więcej... widać nie były mi przeznaczone. Pojadę z mapą w ręku...

Start
Tradycyjnie zaczynamy od startu wspólnego, mijamy bezpiecznie DK7 i zatrzymujemy się żeby odebrać mapy.

Wspólny przejazd przez miasto © djk71

Dopiero stąd następuje start właściwy. Kiedy Amiga analizuje położenie punktów na mapie, ja... zmieniam dętkę :-( Zeszło mi nieco powietrze, mógłbym dopompować, ale nie chcę ryzykować, że za kilka kilometrów i trak będę musiał wymienić dętkę.
Jednym okiem zerkam cały czas na mapę kontrolując planowanie trasy, co skutkuje tym, że dętkę to i owszem zmieniam, ale nie sprawdzam, czy coś nie zostało w oponie. Do tego oponę zakładam tak, że nie cała ułożyła się jak powinna. Po prostu mistrzostwo. Coś czuję, że będzie to ciężki dzień.

PK 3 - skraj lasu
Ruszamy jako ostatni na pierwszy punkt. Pierwsze podjazdy. Na punkcie grupa zawodników. Nic dziwnego, wariant trasy sam się narzucał, co więcej miejsce gdzie rozdano mapy sprawiło, że wszyscy (chyba) wybrali ten sam kierunek jazdy.

PK 4 - 1 z 3 dróg leśnych
Zjazd w dół i asfaltem w stronę kolejnego punktu, co chwilę wyprzedzamy kolejnych zawodników, ale na jednym z rozjazdów skręcam wniewłaściwą stronę. Wyciągam mapę z kieszeni, nie da się jechać nie widząc trasy. Wjeżdżamy w las i tu znów tłum. Nie lubię tego, ale plus jest taki, że od razu wiadomo gdzie jest punkt.

Ogólnie było sucho, tylk miejscami pojawiały się kałuże © djk71

PK 8 - skraj rezerwatu
Do punktu można dojechać z dwóch stron, my wybraliśmy chyba gorszy wariant. Wspólnie ze Zdezorientowanymi mozolnie wspinamy się na kolejny pagórek. Ciepło. Wciąż mijamy się z wieloma zawodnikami.

PK 9 - pd-wsch. strona cmentarza
Bezproblemowy punkt. Podjazdy dają w kość.

PK 10 - dolinka
Tym razem Amiga dopompowuje koło.

Spróbujemy tylko dopompować © djk71

PK 11 - krzyżówka leśna
Wyprzedzamy jeszcze kilku zawodników i w końcu zostajemy sami. Skręcamy z asfaltu, choć wydaje mi się, że za wcześnie, że to jeszcze nie ta ścieżka. I faktycznie docieramy do lasku z drugiej strony. Dopiero tu sprawdzam skalę mapy i wiem skąd był błąd, to "sześćdziesiątka", a nie "pięćdziesiątka" jak myśleliśmy.

I znów u góry © djk71

Na szczęście szybko udaje się się skorygować błąd i dojeżdżamy do punktu, gdzie w najlepsze urządzają sobie piknik Agata z Bartkiem :-)

PK 12 - rozwidlenie dróg
Zjeżdżając z punktu musimy zrobić kolejną przerwę. Darek musi jednak zmienić dętkę.

Jednak zmiana dętki © djk71

Niby krótki, ale męczący wyjazd z lasu. Dołącza do nas Maciek, z którym pojedziemy wspólnie już do mety.
Mijając jeden z domów, siedząca przy nim staruszka informuje nas, że 13-tu już pojechało. No cóż, coś trzeba robić w tak pięknym dniu... :-) Jak się potem okaże miała prawie rację. Czternastu na metę przybędzie przed nami.

PK 15 - krzyżówka leśna
Kolejne podjazdy i niezbyt równa droga

Rower ma chwilę przerwy © djk71

PK 14 - sezonowy skład drewna
Czujemy potrzebę odwiedzenia sklepu, niestety mapa nie wskazuje, że nastąpi szybko. Niewielkie nachylenie terenu, ale daje w kość.

PK 13 - leśna ścieżka
Kawałek za poprzednim punktem, wydaje nam się, że to nie ta ścieżka, w którą mamy skręcić i w efekcie nadkładamy pewnie z półtora kilometra. Tłumaczymy sobie, że ten wariant jest lepszy bo może napotkamy sklep, niestety nic z tego. Do punktu jedziemy od północy.
Kończy się pole i... nie ma ścieżki. Chwila poszukiwań i kawałek dalej za zaroślami jest i ścieżka i punkt.

Z Maćkiem © djk71

Mało czasu. Chyba już nie zdążymy wszystkiego zaliczyć.

PK 7 - kaplica zamkowa
Jedziemy w stronę zamku.

Jest zamek, gdzieś obok musi być kaplica © djk71

W tym miejscu jest bufet. W sumie mógłby być wcześniej. Łapię pączka i siadam na ziemi. Mógłbym tu zostać Nie ma jednak czasu. Jeszcze owoce i uzupełnienie bidonów. Mało brakuje, a zapomnielibyśmy podbić karty ;-) Zaczyna kropić. Chowam do kieszeni mapę, którą dotychczas cały czas wiozłem w ręce.

PK 6 - krzyżówka leśna
Wyjeżdżając z poprzedniego punktu bez mapy tracę orientację ale Maciek czuwa. Po chwili meldujemy się na kolejnym punkcie. Chyba dopiero gdzieś tutaj dociera do mnie, że punkty mają różne wagi i za każdy niezaliczony są minuty karne. Tak to jest jak się nie czytało regulaminu (chyba po raz pierwszy) i nie słuchało odprawy. Co prawda Maciek chyba coś o tym wspominał na trasie, ale jakoś to zignorowałem.

PK 5 - mostek (bufet)
Niebieskim szlakiem zjeżdżamy do punktu, gdzie pierwotnie miał być bufet.
Już wiemy, że to nasz ostatni punkt - odpuszczamy PK 1 i PK 2 choć będziemy od nich przejeżdżać w odległości nie większej niż 1,5 km. Do mety mamy jakieś 15km, a czasu niewiele ponad pół godziny. Na płaskim dałoby się może dojechać, tu wiemy, że pagórki nam na to nie pozwolą.

Meta
Próbujemy jechać gęsiego żeby oszczędzić trochę sił ale końcówkę już każdy z nas jedzie we własnym tempie. Na metę docieramy z 15 minutowym opóźnieniem, co skutkuje 75 minutami kary. Do tego 2x30 minut kary za opuszczone punkty. Finalnie lądujemy w okolicach 15 miejsca. Żal tych dwóch punktów i spóźnienia, ale biorąc pod uwagę przymusowe postoje jest nieźle. Daliśmy z siebie wszystko, czuję się potwornie zmęczony. Końcówka trasy to okropny ból głowy. Pagórkowate okolice pokazały nam ile przed nami pracy ;-)

Endomondo pokazuje 1833m podjazdów, pewnie jak zwykle kłamie, ale było się gdzie spocić. Tylko jeśli tu się zmęczyliśmy to czy naprawdę chcemy jechać na Rudawską Wyrypę, gdzie suma przewyższeń na 200km ma być... 6740m!!!

Czy mi się podobało? Tak. Tym razem punkty były na swoich miejscach. Świetna okolica, jak zawsze obfity bufet, choć ten na trasie mógłby być nieco wcześniej. Jedyne czego mógłbym się czepić to tego, że była tylko jedna opcja trasy. Tego nie lubię, nie dość, że nie można pokombinować, to jeszcze tramwaje na całej trasie, no przynajmniej na początku... Ale w przyszłym roku ma być trudniej ;-)

Kadencja: 73

Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)

Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.

Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)

Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?

PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.

PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.

PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.

Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.

Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.

Zdjęcie musi być © djk71


Widok z Fajnej Ryby © djk71


PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.

W wąwozie © djk71


Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.

PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.

PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.

Ratownik dobrze zaopatrzony © djk71


Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...

PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.

Punkt w ruinach © djk71


PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)

Z czaszką © djk71


PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.

PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)

PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.

Szkoda, że nie ma czasu na kąpiel © djk71


PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(

PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.

PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.

PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.

Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.

Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.

Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.

Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.

Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)

W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)

Odyseja Ponidziańska 2011

Sobota, 1 października 2011 · Komentarze(10)
Odyseja Ponidziańska 2011


Kolejna odsłona Odysei. Tym razem z Moniką lądujemy w Pińczowie.

Nocleg w internacie. Całkiem przyzwoite warunki, szczególnie w porównaniu do ubiegłorocznych. Wstajemy wyjątkowo wcześnie i godzinę przed zawodami ruszamy na start. Rozmowy ze znajomymi i obserwacja jak się przygotowują do startu.

To nie jest siodełko rowerowe © djk71


Niektórzy są przygotowani na każdą ewentualność...

Hol sztywny... © djk71


A niektórzy dopiero teraz kompletują rower...

Ma ktoś jeszcze kawałek łańcucha? © djk71


Czekanie na rozdanie map. W końcu są. Szybka analiza i decyzja - zaliczamy wszystkie punkty. Kilka wątpliwości w trakcie planowania ale ogólnie bez większych problemów rozrysowujemy trasę. Nauczeni doświadczeniem pamiętamy, że niektóre punkty są zamykane wcześniej ;-)

PK12 - róg pola
Największą wątpliwość na całej trasie budzi we mnie chyba dojazd do tego punktu. Wybraliśmy wariant bezpieczny (asfaltowy) ale jak się potem okaże chyba rzeczywiście nie było to najlepsze wyjście. Wcześniej jednak przyjdzie nam się zmierzyć z wiatrem, który pierwszy raz od dawna przypomniał nam o swoim istnieniu. Nie było to oczywiście to co w Otwocku ale dało się go odczuć kiedy jechaliśmy na otwartej przestrzeni. W lesie nie było prościej. Przywitały nas… piaski. Oj dały nam trochę w kość. W końcu dojeżdżamy do punktu. Gdyby nie ekipa naprawiająca koło pewnie byśmy minęli punkt i musieli się wracać :-) Wyjście z punktu też nie było najprostsze... :-)

Krzaki? © djk71


PK11 - koniec drogi szutrowej
Jadąc w stronę kolejnego punktu spotykamy tomalosa i mavica z Anką. Dziwne pytania ile już mamy punktów… Punkt odnaleziony bez problemu, trochę tłoczno na wąskim dojeździe.

PK2 - zakręt ścieżki / dolina
Przez chwilę mamy wątpliwości czy wjeżdżamy we właściwą ścieżkę, ale jest ok.

PK3 - rozwidlenie ścieżek
Chyba jedyny punkt, gdzie była mała niezgodność z mapą, ale zostaliśmy o tym na starcie uprzedzeni dzięki czemu bez problemu odnajdujemy punkt. Chce mi się jechać… szybko…

PK4 - skrzyżowanie przecinek
Kolejny dziś podjazd, gdzie podprowadzamy rowery, nie podoba mi się to. Dojazd do punktu to ścieżka pokryta iłem (chyba), który tworzy niesamowity efekt po przejeździe grupy rowerzystów (pustynna burza), na szczęście nie utrudnia to zbytnio jazdy.
Po chwili robimy krótką przerwę i...korygujemy plany. Niestety nie zdążymy zaliczyć wszystkich punktów - czyżby to strata spowodowana piaskami na dwunastce? Odpuszczamy PK1 (bufet) i PK8.

PK5 - skrzyżowanie dróg
Punkt w polach. Bez problemów. Chyba pierwszy gdzie był sędzia.

PK6 - paśnik
Paśnik umiejscowiony na Wielkiej Górze. Oby nie było piachów. Nie ma. Co więcej pod górę wiedzie prawie autostrada zakończona rondem :-)

Rondo w lesie © djk71


PK9 - skrzyżowanie dróg
Prosty asfaltowy dojazd do punktu obok jeziorek. Po drodze uzupełnienie płynów w sklepie.

A może by się wykąpać? © djk71


PK7 - figurka
Fajna trasa przez miniaturowy wąwóz.

Ciekawe jak tu jest w zimie... © djk71


Monice chyba też się podoba...

Jaka fajna droga © djk71


Ciekawe kto postawił figurkę w takim miejscu?

PK10 - skrzyżowanie przecinek
Na mapie wyglądało prosto, jednak w terenie mamy wrażenie, że ścieżki nie do końca zgadzają się z tym co jest na mapie. Na szczęście bez błądzenia wjeżdżamy wprost na punkt. W trakcie zjazdu trafiam na odcinek, który był chyba najtrudniejszym zjazdem jaki udało mi się w życiu pokonać. Wiem, że wiele osób pewnie go nawet nie zauważyło, ja jednak wciąż walczę z własną psychiką i tu byłem z siebie dumny.

PK13 - skrzyżowanie przecinek
Trudno by było nie trafić :-)

PK14 - rozwidlenie ścieżek
Też proste tylko… znów piaszczysty dojazd. Ot taki bonus na zakończenie trasy.

Teraz tylko dojazd do mety. Monika chyba coś połknęła, bo wyrwała do przodu jakby nas goniło stado wilków.

Na mecie jesteśmy na miejscu 9/13 w kategorii MIX. Pięć zespołów zaliczyło wszystkie punkty.

Jedziemy się przebrać i odstawić rowery. Po powrocie chwila odpoczynku...

Można odpocząć © djk71


Potem kiełbaski, piwo i długie rozmowy ze znajomymi.

Po powrocie do internatu okazuje się, że musimy rano wracać do domu :-( Oznacza to, że jutro nie wystartujemy czyli podobnie jak rok temu jesteśmy NKL :-( Szkoda, bo mimo iż nie zajęliśmy dziś najlepszej pozycji to jesteśmy z siebie zadowoleni. Pewnie można by jeszcze minimalnie poprawić trasę i pojechać jeszcze trochę szybciej ale ogólnie było nieźle.

No cóż, są jednak rzeczy ważniejsze. Wracamy do domów.

Odyseja Świętokrzyska - dzień 2

Niedziela, 5 października 2008 · Komentarze(22)
Odyseja Świętokrzyska - dzień 2
Niedzielny poranek wita nas chłodem ale również brakiem deszczu. To duża odmiana w stosunku do dnia wczorajszego. Czujemy chyba zmęczenie i mimo, iż wstaliśmy wystarczająco wcześnie na start docieramy w ostatniej chwili. Na starcie znacznie mniej zespołów. Część nie została sklasyfikowana po wczorajszej trasie, część miała problem ze sprzętem - hamulce w wielu rowerach nie przetrwały wczorajszego dnia. Dziś trasa jest krótsza ale za to trzeba zaliczać punkty w określonej kolejności. Do tego punkty mają limity czasowe i po pewnym czasie są likwidowane.



Ruszamy i już na pierwszym punkcie mamy problemy ze zmieszczeniem się w limicie czasowym. Dobrze, że punkty 2 i 3 są zlikwidowane więc mamy trochę zapasu czasowego przed punktem czwartym. Jadę bez hamulców. Szaleństwo jakieś. Nauczeni wczorajszym doświadczeniem staramy się trzymać główniejszych dróg.

Dojazd na "czwórkę" choć nie wydaje się być trudny kosztuje nas trochę wysiłku. Jesteśmy słabsi niż wczoraj. Na "piątkę" droga prowadzi przez znienawidzoną przez nas naszą wczorajszą drogę powrotną (po kamieniach). Dajemy jednak radę obserwując przy okazji jak inni radzą sobie z trudami trasy. Mimo, iż regulamin mówi o jeździe i zaliczaniu punktów parami, niektórzy zostawiają swoich słabszych partnerów po drodze, a sami pokonują trudniejsze odcinki. Czujemy niesmak. Wydawało nam się, że ludzie pasjonujący się rowerami są… nieco inni, potrafią się tym cieszyć i bawić, ale jak widać… nie wszyscy :-(

My też jesteśmy zmęczeni ale w takiej sytuacji zjeżdża się po prostu do mety. I… taka jest nasza decyzja. Z analizy mapy wynika, że może to być nawet sensowne. Nie wiem tylko czy w dniu dzisiejszym również należy zaliczyć 50% punktów, czy to był tylko wymóg do kwalifikacji po pierwszym etapie. Jako, że i tak w drodze do kolejnego punktu przejeżdżamy obok mety, zatrzymujemy się żeby zasięgnąć języka u organizatorów. Okazuje się, że musimy zaliczyć jeszcze jeden punkt. Jedziemy na "szóstkę". Wspinamy się asfaltem. Krzyczę do Moniki jadącej za mną, że jeszcze zakręt i będzie długa prosta przez wieś Belno. Mijam zakręt i jest prosta. Prosta… jak w San Francisco… góra, dół, góra, dół, góra, dół… Fajnie to wygląda tylko… musimy prze to przejechać. Współczuję mieszkańcom wioski jak muszą się przemieszczać z jednego końca wsi na drugi….

Mijamy górki i po kolejnej kamienistej drodze docieramy do "szóstki". To już koniec na dziś. Wracamy. Niestety również przez San Francisco ;-)

Po drodze decydujemy się jeszcze zaliczyć "dziesiątkę". Chwila błądzenia po leśnych ścieżkach i zupełnym przypadkiem odnajdujemy lampion. Teraz już prosto do mety.

Szybkie mycie rowerów, kąpiel i ledwo zdążamy na ogłoszenie wyników, które odbywa się wcześniej niż zapowiadano, część osób jeszcze nie zdążyła zjechać z trasy. Nie będę tego komentował .

Bikestatsowicze



Zwycięzcy




A jednak będę…

Nie podobała mi się organizacja imprezy. I nie byłem w tym odczuciu chyba osamotniony.

- Mały cyrk z zakwaterowaniem, o czym już wspominałem,
- Mapy bez folii - współczuję tym, którzy nie mieli własnych
- Jeden bufet na trasie tylko z… wodą - wydaje się, że takie wpisowe można było coś więcej zaoferować
- Brak sędziów na punktach - co niektórzy szybko zaczęli wykorzystywać
- Pomyłki w punktacjach
- Rozdanie nagród - przed czasem i w żenującym stylu.
- …

Szkoda. Szkoda, że organizacja imprezy rzuciła tak wielki cień na samą imprezę, bo mimo tego wszystkiego, co powyżej BARDZO MI SIĘ PODOBAŁO.

Gratulacje dla zwycięzców i tych wszystkich, którzy mimo wszystko dzielnie walczyli na trasie.

No i najważniejsze:
31 miejsce na 85 startujących team'ów:)
5 miejsce w kategorii MIX

Mocno powyżej oczekiwań. Monika - wielkie dzięki :-)

Odyseja Świętokrzyska - dzień 1

Sobota, 4 października 2008 · Komentarze(12)
Odyseja Świętokrzyska - dzień 1
Wczoraj z Kosmą (moją partnerką na tej imprezie) oraz Andrzejem i Arkiem dotarliśmy do Zagnańska później niż planowaliśmy. Na miejscu okazało się, rezerwacja miejsca w internacie oznaczała rezerwację łóżka, a nie pokoju - czyli jako zespół możemy jedynie spać w oddzielnych pokojach dołączając do już częściowo zajętych pokojów - każde z nas do innego.

Pożyczamy łóżko z sąsiedniego pokoju i lądujemy w pokoju Młynarza i Czarka, a co więcej, zapraszamy jeszcze do naszej 3-osobowej (teraz już 4-osobowej) sypialni Andrzeja i Arka z karimatami. Z "trójki" robi się "szóstka" i… nikomu z nas to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie… szybko znajdujemy wspólne tematy i … integrujemy się przez resztę wieczoru.

Przed snem Andrzej doprowadza do stanu używalności przednią przerzutkę w moim rowerze. Chwała mu za to.

Sobotni poranek wita nas deszczem i niezbyt wysoką temperaturą. Ruszamy na strat. Na miejscu pierwsza niespodzianka. Mapy nie są foliowane - na twarzach wielu osób maluje się niepokój/oburzenie - nic dziwnego leje jak z cebra. My mamy woreczki foliowe i mapnik ale jak się potem okaże to jeszcze za mało.



Po rozdaniu map część osób rusza biegiem po daszek i analizuje trasę. My jako laicy ustaliliśmy tylko, od którego punktu zaczynamy (dziś można zaliczać punkty w dowolnej kolejności). Ruszamy i już wiemy, nie powalczymy - nasze tempo różni się nieco od reszty. Nic to, przyjechaliśmy tu rekreacyjnie, choć trasę wybraliśmy klasyczną (dłuższą).

Już na pierwszym punkcie (12) widać, że ludzie docierają tu z różnych stron i w bardzo różnym tempie. Jest ok tylko okulary zaczynają mi przeszkadzać.

Jedziemy dalej. Na asfalcie wszyscy skręcają w prawo, a my wraz dwoma innymi zawodnikami jedziemy ścieżką prosto. Ignorujemy wczorajsze sugestie organizatorów, żeby unikać ścieżek, że mogą być nieprzejezdne, że mapy są nie zawsze aktualne. Spoko da się jechać. Do czasu. Nagle na malutkim ale błotnistym zjeździe zaliczam glebę. Ja lecę w jedną stronę, rower w drugą. Zbieram bidony i inne akcesoria i ruszam dalej by po chwili znów leżeć w błocie. Chyba od czasów dzieciństwa nie byłem tak wybrudzony. Jedziemy dalej do punktu nr 8. W międzyczasie dowiaduje się, że moja partnerka również zaliczyła glebę. Na szczęście jesteśmy cali tylko lekko czuję dłoń i kolano. Dojazd do punktu to masakra, co chwilę zejście z roweru - błoto w koleinach wydaje się być nie do przebycia. Zaczynają się pierwsze defekty. Na szczęście nie u nas.





Jedziemy na "dziewiątkę". Mimo deszczu i błota, fajna droga, po drodze widzimy kolejne osoby zmieniające dętki. Jeszcze sporo ludzi mijamy w obie strony, choć już widać, że część pojechała innymi trasami (albo tak daleko nam uciekli).

W drodze do "piątki" jest już zupełnie luźno, widzimy jak część osób zaczyna mieć problemy ze zlokalizowaniem dróg i punktów. Na miejscu spotykamy sympatyczną parkę z trasy rekreacyjnej.

Dalej na "jedynkę". Chwila oddechu, bo dość spory odcinek asfaltem. Bez problemów docieramy do punktu. Chwila odpoczynku, czas się posilić, schować okulary, bo bardziej przeszkadzają niż pomagają i w drogę.



Teraz jest ciężko, błotniście, przez las. Dociera do mnie, że z błotem nie można walczyć, trzeba je ignorować. Każda próba ucieczki, zwolnienia, objechania kończy się "tańcem na błocie". Nie zwalniając, jadąc na przełaj zwykle udaje się je spokojnie pokonać.

Okazuje się, że mapa (a właściwie to co z niej pozostało) nie do końca odpowiada temu co jest w terenie. W ostatniej chwili przed popełnieniem prawdopodobnie dużego błędu ratuje nas sugestia zespołu nr 52, który ponoć zwiedził w ciągu ostatniej godziny wszystkie okoliczne krzaki. Dzięki panowie!

Wyjeżdżamy z lasu i w drodze do "dwójki" drodze Monika brzydko zachowała się w sklepie używając wyrazów na "p…". Po wejściu, widząc, że na półkach królują jedynie chleb, mleko i tanie wino Monika pyta starszą panią: "Czy ma pani Powerade'a?" ;)

Do punktu nr 2 trzeba się trochę powspinać. Zaczyna wychodzić zmęczenie. Nic dziwnego, w końcu od kilku godzin przedzieramy się przez błota, w nieustającym deszczu. Nasza mapa już nie nadaje się do użytku. Dobrze, że mamy (jak wszyscy) drugą.

W planach punkt nr 3. Najpierw trzeba zjechać z góry. Nasze hamulce powoli przestają funkcjonować.
Trochę na azymut w końcu docieramy do asfaltu ale po chwili znów się nieco gubimy. Chyba jesteśmy już mocno zmęczeni, poza tym na tym co pozostało po mapach coraz mniej już widać.

W końcu udaje nam się dopchać rowery do "trójki". Już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów. Zbyt mało czasu. Za spóźnienie są punkty karne. Niedobrze. Teraz już wiemy, że taką kalkulację powinniśmy przeprowadzić na starcie. Co się opłaca zaliczać, a co można odpuścić.

Odpuszczamy "czwórkę" i jedziemy na "szóstkę". Po drodze posilamy się pod sklepem w Bliżynie. To był rewelacyjny pomysł bo dojazd do "szóstki" to prawdziwa masakra. Przy lampionie dowiadujemy się, że Młynarz z Czarkiem są już na mecie - oczywiście odpuścili kilka punktów. Przy okazji Piotrek sugeruje nam powrót tą samą drogą zamiast brnięcie dalej przez las.

Zgodnie z jego sugestią zjeżdżamy do asfaltu, patrzymy na zegarek i okazuje się, że straciliśmy tu tyle czasu, że trzeba wracać. Już nie zdążymy zaliczyć innych punktów.

Szybka analiza mapy i okazuje się, że za chwilę czeka nas kilka km prostej drogi przez las i będziemy prawie na mecie. Spoko, utrzymując w miarę normalne tempo powinniśmy bez problemów zdążyć na czas. Powinniśmy, ale… nie zdążyliśmy. Jesteśmy 10 minut po czasie. Prosta droga okazała się rzeczywiście prosta ale... pełna kamieni. Dostaliśmy na niej nieźle w d… .Dosłownie.
Przy końcu ochrzciliśmy ją nawet imieniem naszej drużyny - Bułgarskie Centrum…

Zmęczeni ale zadowoleni jesteśmy na mecie. Z trudem doprowadzamy się do porządku





Myjemy rowery (dobrze, że jest taka możliwość) i "olewając" grochówkę lądujemy w pobliskim barze. Wieczór kończymy w naszym małym pokoju, w towarzystwie Kasi i tomalosa oraz mavica i Piotra.

Po pierwszym etapie jesteśmy na 48 miejscu na 85 startujących drużyn. Wynik znacznie powyżej oczekiwań. Okazuje się, że Ci którzy zdecydowali się od razu zrezygnować z części odległych punktów zyskali na tym w klasyfikacji. Nie szkodzi, my przyjechaliśmy tu się dobrze bawić.

Ogólnie dzień był… zajefajny. Zobaczymy co będzie jutro...