Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2008

Dystans całkowity:262.31 km (w terenie 85.50 km; 32.60%)
Czas w ruchu:15:33
Średnia prędkość:16.87 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:32.79 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Zrobiłem to

Środa, 31 grudnia 2008 · Komentarze(31)
Zrobiłem to
Wbrew wczoraszym nastrojom i zapowiedziom dałem się podpuścić (patrz wczorajsze komentarze) i o 5:45 przy sześciostopniowym mrozie... wyszedłem na rower. Po co? Żeby zachować się jak dziecko i dokręcić do 6000km. Co ja nie dam rady? Ja?

Ubrany cieplej po 3km poczułem, że nie jest mi zimno ale zaczyna mi być mokro. Jak się potem jednak okazało wcale się tak mocno nie spociłem. Dalej mi było zimno w palce u nóg (chyba pora odłożyć SPD do wiosny) i w palce rąk (dziwne, bo w zeszłym roku nie miałem tego problemu).

Helenka-Stolarzowice-Górniki-Wieszowa-Grzybowice-Mikulczyce-Rokitnica-Helenka-Stolarzowice-Helenka.

I dokręciłem. Na siłę i bez sensu, bo nie sprawiło mi to radości. Za bardzo na siłę.

Zrobiłem w ciągu roku 6000 km. 500km miesięcznie. Około 16,5km dziennie. Dużo to czy mało?

Biorąc pod uwagę, że:
- wsiadłem na rower po 20 latach przerwy,
- zacząłem jeździć po ponad 2 latach braku jakiejkolwiek aktywności sportowej
- pracuję, wyjeżdżam w delegacje,
- mam rodzinę,
- mam już swoje lata...
... to dużo. Jak dla mnie.

Co na przyszły rok? Powinienem mieć gotowe plany, cele... a nie mam. Brak czasu, a może strach przed zdefiniowaniem konkretnych założeń...

Na pewno będę chciał jeździć - jednak mi się spodobało. Na pewno będę chciał się wciąż bawić w jazdę na orientację - wciągnęło mnie to. Na pewno... nie wiem... muszę to wszystko przemyśleć i doprecyzować.

Wiem jedno. Chciałbym, aby jazda sprawiała mi co najmniej taką przyjemność:



Czas na życzenia noworoczne
Lepszego zarządzania czasem...
Lepszego zarządzania finansami...
Sprecyzowanie celów (nie tylko rowerowych)...
Powrotu do dalszej uczciwej nauki języków...
Powrotu do gitary... (?)
Czerpania przyjemności z jazdy...

Tego wszystkiego życzę sobie.
Jeśli ktoś znajdzie tu coś dla siebie... nie krępujcie się :-)

Magiczne rondo

Wtorek, 30 grudnia 2008 · Komentarze(20)
Magiczne rondo
Szybki powrót z pracy i szybko na rower. Po co? Oczywiście żeby do końca roku dokręcić do 6 tysięcy. Po co? Bo to okrągła liczba, bo ładnie dzieli się przez 12, bo... Właśnie... bo co? Przecież nigdy mi nie zależało na rekordach, na wynikach, na pokazywaniu się innym. Nawet na rowerze setek nie "dokręcałem" na siłę... więc? W szkole, w pracy, w domu... wyniki zostawiałem innym, ja wiedziałem czy jestem lepszy, czy gorszy... wiedziałem dla siebie.

Często to denerwowało (wciąż denerwuje) moich bliskich, bo inni dzięki temu, że we właściwym momencie podniosą rękę, wychylą się, podpiszą pod projektem, który wykonał za nich ktoś inny, spijają śmietankę. "Mają" wyniki więc mają profity...

Więc czemu teraz na siłę wychodzę po ciemku, w zimnie na rower? Nie wiem, ale wychodzę. Jest zimno, ruszam, im szybciej jadę tym zimniej... Ciemno, miejscami ślisko i coraz zimniej. Po co ja to robię? Dojeżdżam do Zbrosławic i mam dość. Nie sprawia mi to przyjemności. Zawracam. Jadę do domu. Wciąż zimno. Mam gdzieś 6 tysięcy. Nie muszę tego robić. Zmarzłem.

W sumie to chyba w każdym jest jakieś pragnienie pokazania się, zdobycia czegoś, nawet jeśli tak jak ja mówi, ze mu na tym nie zależy... I być może jutro jeszcze będzie mnie męczyło żeby wyjść, i może wyjdę... kto wie... dziś mam dość.

Dziś kumpel podesłał mi linka do magicznego ronda. Interesujące....

Grüner Schlund

Niedziela, 28 grudnia 2008 · Komentarze(7)
Grüner Schlund
Wykorzystując możliwość jazdy "za dnia" szybko przed obiadem na rower. Chłodno. W lesie też mniej ludzi. Kilka osób z pieskiem, jedna biegająca para i jeden rowerzysta, z którym się parę razy minęliśmy. Fajny jest ten nasz lasek.

Kryje sporo tajemnic i ciekawych miejsc, jak np. ten głaz z napisem "Grüner Schlund" (Zielona otchłań)





Czy też schron obok domu pomocy społecznej.



Niestety po wielu ścieżkach trudno się jeździ. Zamarznięte rozjeźdżone błoto sprawia, że trzeba jechać bardzo skupionym, łatwo o wywrotkę. Po niektórych można "pędzić" powyżej 20km/h nawet mimo, że są pokryte śniegiem, po niektórych przejazd (podjazd) z prędkością 11km/h to ogromny dla mnie sukces. Nie szkodzi, jest gdzie trenować.

Swoją drogą nie wiedziałem, że nasz mieszany las jest aż tak bardzo mieszany...

Żeby spalić...

Sobota, 27 grudnia 2008 · Komentarze(10)
Żeby spalić...
... trochę kalorii.

Po świątecznym obżarstwie zakończonym fantastycznym wieczorem (który jak zwykle przeciągnął się prawie do rana) w towarzystwie Kosmy i Kobry, dziś nadszedł czas żeby spalić parę kalorii. Poza tym koniec roku się zbliża i warto by było do tych 6 tys dojeździć, a czasu już niewiele :-)

Do lasku miechowickiego powłóczyć się po zamarzniętych ścieżkach. Nie było pusto, ale też niezbyt tłoczno. Na dzień dobry kilka sarenek, potem trochę spacerowiczów (głównie z psami), jacyś chodziarze, biegacze, a nawet dwóch rowerzystów.

Powłóczyłem się trochę, żeby w końcu opanować topografię najbliższego mi terenu. Jeszcze kilka przejażdżek i chyba się uda. Fajny teren na treningi w terenie, choć przy takich warunkach jak dziś trzeba dodatkowo uważać.






Dziś pierwszy raz w kominiarce - wniosek - okulary trzeba zostawić w domu.

Ogólnie sympatycznie choć bardzo męcząco - ciekawe czy to wina obżarstwa, czy śniegu? :-)

Spokojnych Świąt

Środa, 24 grudnia 2008 · Komentarze(28)
Spokojnych Świąt
"Idą święta. Dosłownie. Nie mamy już czasu na oczekiwanie Święta. Święta idą – w niektórych miejscach już od 2 listopada. Teraz marketing czyni cuda! Jak kiedyś Jezus uzdrawiał i zbiegały się tłumy, tak teraz, dobra nowina płynie z marketów. Nie chodzi nawet o promocje i zniżki. Raczej o atmosferę, którą wszyscy lubimy. Taką świąteczną, podniosłą, kolorową. Nie trzeba specjalnie się starać, by było fajnie. Już jest fajnie. W porównaniu do atmosfery marketów, Wigilia wygląda mdło. Wszyscy się co prawda starają spotykać i starają być mili. Zbyt często jednak wychodzi jak zwykle. Sztuczna atmosfera życzeń (szczególnie odczuwalna dla młodych), próba rozmowy przy stole (tylko o czym). Czasami jeszcze wspólna kolęda. Generalnie jednak zbyt często wychodzi to, co skrzeczy również na co dzień. Brak czasu dla siebie nawzajem, a jeszcze bardziej należytej uwagi w stosunku do bliskich. Zaufanie oparte jest o wzajemne wsłuchanie się w siebie. Do tego potrzebny jest czas. A potem, jeśli usłyszę, powinienem mieć odwagę zmienić się z miłości do drugiego: męża, żony, dzieci czy rodziców lub dziadków. O czym więc rozmawiać, skoro nie ma czasu na słuchanie i zmiany? Lepiej włączyć telewizor. I te szalone zakupy. Prezenty są fajne. Jeśli jednak prezent ma zastąpić miłość… Wygląda to trochę tak, jak z choinką. Choinka przy wigilijnym stole jest symbolem rajskich drzew, dających pełnię szczęścia. Stół wigilijny to symbol obfitości (doświadczanej dzięki Bogu). Jeśli jednak choinka jest sztuczna (chodzi o symbol, nie o choinki jako takie) … "

To nie mój tekst, to tekst zaczerpnięty ze strony księdza Jacka. Księdza, którego po raz pierwszy usłyszałem dziś rano jadąc do pracy. Usłyszałem w nieśmiertelnej Trójce... Usłyszałem go i tak jakbym słyszał jakiś swój wewnętrzny głos... Może właśnie z m.in. takich powodów jak powyżej zawsze podchodzę z dużym dystansem do świąt... Może wolałbym wziąć rower i pojechać gdzieś w dal oczekując na święta zamiast... zamiast biegać po sklepach (czy nie można było zrobić większości zakupów kilka tygodni temu?).

Adwent - czas oczekiwania, postanowień... Czyżby? Tak, dawno temu, kiedy z lampkami chodziliśmy bladym świtem na roraty. Chodziliśmy bo... chcieliśmy, nikt nas (mnie) nie zmuszał... po prostu chciałem... to był czas oczekiwania… Ech, te czasy już nie wrócą… chyba.

Życzę Wam wszystkim abyście w tych dniach pełnych pośpiechu znaleźli chwilę dla siebie, dla swoich bliskich... taką prawdziwą, nie w przerwach na reklamę między filmami tylko wybraną i zaplanowaną przez Was. Chwilę na rozprawienie się z tym co Was boli, na zaplanowanie kolejnego, oby lepszego, roku. Być może chwilę na rowerze z samym sobą. Życzę Wam przejażdżki takiej dla siebie lub dla bliskich… Nie po kolejne kilometry, nie na kolejną sesję zdjęciową, nie żeby pobić kolejny rekord… tylko żeby pobyć z samym sobą, a może z kimś bliskim…

BTW:
Dziękuję za wszystkie życzenia przesłane SMS-ami, mailami, przez gg, icq, nk... Dziękuję (naprawdę) i przepraszam jeśli nie odpowiedziałem... jakoś tak...

Część 2
Jednak nie wytrzymałem. Przeczytałem, że tyle osób dziś jeździło i też wyszedłem na chwilę przed kolacją. Najpierw zerknąłem na blok gdzie dziś nad ranem miała miejsce tragedia. W wyniku pożaru śmierć poniosły trzy osoby... :((



Potem chwile pokręciłem po lesie miechowickim. Bez pośpiechu, ostrożnie, bo pierwszy raz od dawna po błocie pokrytym świeżą warstwą śniegu. Na niektórych zjazdach wolałem sprowadzić rower. Obawiałem się, że podobnie jak rok temu skończy się wywrotką. Na szczęście dziś było spokojnie. Tylko gdzieś mi mostek ukradli, o ile pamiętam był tu kiedyś.



Jeszcze raz dziękuję za wszystkie życzenia.

No i stało się :-)

Wtorek, 16 grudnia 2008 · Komentarze(19)
No i stało się :-)
Tytuł dzisiejszej przejażdżki był zaplanowany od kilku dni ("kryzysy na 7 i 10km") ale szybszy był mój braciszek. Powtórzyłem więc tytuł mojego pierwszego wpisu sprzed równo roku.

Tak, to już rok od kiedy zacząłem jeździć po 20-letniej przerwie. Aż lub tylko rok. Strasznie szybko minął. Dopiero co się zastanawiałem czy jest sens kupować rower, czy po 2-3 jazdach nie odstawię go lub nie sprzedam, a tu nie wiedzieć kiedy przejechałem ponad 6 tys km. Jeszcze niedawno zastanawiałem się jak ludzie mogą przejechać kilkadziesiąt kilometrów, a tu sam widzę, że wśród ponad 150 wycieczek jest 30 powyżej 50km, 12 powyżej 100km, że w ciągu 8 dni przejadę z sakwami ponad 800km, że odwiedzę rowerem 9 województw... Wiem że można jeszcze więcej, jeszcze częściej ale to i tak szok.

W ciągu tego roku przeżyłem wiele fantastycznych chwil, zobaczyłem wiele fantastycznych miejsc, a co najważniejsze poznałem fantastycznych ludzi. Byłem w szoku kiedy doliczyłem się co najmniej 27 osób z bikestats.pl, które poznałem i z którymi jeździłem. Nie liczę tu członków naszej dużej BS-owej rodzinki i osób "niezrzeszonych". Z kilkoma osobami udało mi się (i mojej rodzince) przeżyć mnóstwo niezapomnianych chwil i to nie tylko rowerowych.

Jestem pod wrażeniem tego roku. Tego wszystkiego co się wydarzyło.
Dziękuję wszystkim, którzy mi w tym pomogli. Tym, którzy pomagali mi w chwilach kryzyzowych, tym którzy dopingowali mnie w chwilach słabości, tym którzy tolerowali moje nowe szaleństwo. Dzięuję wszystkim, którzy w jakiś sposób przyczynili się do tego co udało mi się osiągnąć.

Mam nadzieję, że nie zabraknie mi entuzjazmu w kolejnym roku, że uda mi się postawić cele, do których będę dążył i że jazda będzie sprawiała mi wciąż taką samą frajdę.

A dziś... krótka późnowieczorna przejażdżka do Zabrza - nie mogłem jej sobie odmówić w takim dniu :-) Ciepło. Dziś obyło się bez kryzysów ;)

Było pięknie

Niedziela, 14 grudnia 2008 · Komentarze(23)
Było pięknie
Wczoraj nie udało się (nie chciało) wyjść na rower ale dziś - po wieczornym molestowaniu mnie przez niektóre osoby postanowiłem pojechać. Tym bardziej, że rower już umyty i częściowo doprowadzony do stanu używalności po zeszłotygodniowej masakrze.

Poranek słoneczny, temperatura lekko poniżej zero ale wygląda sympatycznie. Ruszam i od razu wiem gdzie chcę jechać. Nie w głowie mi teren, ostatnio się dość masakrowałem, chcę asfaltu, ale takiego spokojnego, bez aut, wśród pól i lasów. I wiem gdzie taki znajdę. ;)

Ruszam w stronę Ptakowic. Jest ślicznie, świeci słońce, szron na skraju drogi, cisza... No może niezupełnie cisza bo w słuchawce słychać Muńka, ale choć z innej bajki to jakoś mi tu pasuje.



Dalej Księży Las, dziś bez wizyty w kościółku. I droga, której chciałem... droga w stronę Toszka. Brat... pamiętasz to miejsce, jechaliśmy tędy w Wielką Sobotę (dzień po tym jak poznaliśmy Kosmę) :) Po prostu aż się chce jeździć.



Melduję się żonie i sprawdzam ile mam jeszcze czasu, niestety niezbyt wiele. Czuję zdziwienie w jej głosie, gdy na pytanie gdzie jestem odpowiadam: W Wilkowiczkach. Ciekawe czy googlowała gdzie to ;)



Toszek - szybka wizyta na zamku. To miejsce jest magiczne.







Jestem tu drugi raz i.. drugi raz padają mi w tym samym miejscu baterie w aparacie. Nie ma czasu na zmianę. Trzeba pędzić do domu. Powinienem zdążyć. Powinienem, ale nie zdążę. Nie uwzględniłem tego, że cała droga powrotna będzie pod wiatr i że tym razem więcej podjazdów niż zjazdów. Docieram z 10-minutowym opóźnieniem.

Fajnie się jechało w słońcu. Już zapomniałem jak to jest. Fajnie się jechało gdy nie liczyłem się z czasem, potem już trzeba się było trochę wysilić. Fajnie się jechało jak słońce było z tyłu, z przodu trochę raziło - trzeba będzie kiedyś pomyśleć o jakiś sprytnych okularach, jednocześnie przeciwsłonecznych i korekcyjnych. Ale to kiedyś. Fajnie się jechało choć picie nieco chłodne było - chyba trzeba będzie odgrzebać termos lub zainwestować w bidon termiczny. Fajnie się jechało - mimo wszystko :)

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice -Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pisarzowice - Paczynka - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Boniowice - Wieszowa - Górniki - Helenka

Zmasakrowany

Sobota, 6 grudnia 2008 · Komentarze(35)
Zmasakrowany
Po wczorajszym kabaratonie dziś rano niewyspany. Dochodzi jedenasta, trzeba szybko podjąć decyzję: jechać na Mini Masakrę, czy nie jechać? Chodził mi po głowie ten wyjazd od wielu tygodni. Miał być sprawdzianem, rozeznaniem jak to wygląda przed prawdziwą Masakrą - przyszłoroczną.

Ostatnie dwa tygodnie dały mi jednak w kość. Potwornie zmęczony, niezbyt wyspany, do tego kryzys w czasie powrotu z pamiętnego ogniska... Wszystko przemawia za tym żeby nie jechać więc... pakuję rower do auta i jadę. Nie jestem pewien czy to dobry wybór.

Około 14:30 melduję się we Wrocławiu u Asicy, gdzie są już Kosma i Młynarz.
Na dzień dobry okazało się, że Mikołaj zostawił dla mnie prezent. Szok.



Szybki obiad i ruszamy na spotkanie pozostałych BS-owiczów. Po drodze wspominam miejsca, które doskonale znam z czasów studenckich. Ech, pięknie tu i ile się tu wydarzyło… Na Moście Oławskim czekają już na nas: Blase, Galen, iskierka84 oraz WrocNam. Ruszamy w doskonałych nastrojach na miejsce startu.

Po drodze chwila przerwy przed lokalnym sklepikiem.



Nastroje fantastyczne, momentami prawie płaczemy ze śmiechu m.in. snując plany rozwojowe dotyczące www.bikestats.pl. W tym momencie dzwoni hose meldując, że już na nas czeka. Ruszamy i po chwili wspólnie szukamy miejsca startu. Na miejscu dołączają do nas zielona oraz Michał - oboje występują pod szyldem Cyklotramp.

Rejestracja, odbiór map, szybka analiza i ruszymy całą ekipą.



Dla mnie zaskoczenie, bo myślałem, że każdy pojedzie oddzielnie, lub ekipy ruszą parami lub w mniejszych grupach, a tu cała ekipa bikestats rusza razem. Nie, żebym narzekał bo zdecydowanie fajniej się jedzie z taką ekipą, tylko myślałem, że paru niezłych zawodników pojedzie powalczyć o jak najlepszy wynik, a w takiej grupie może być ciężko.

Od pierwszego punktu widzę, że gdybym jechał sam wcale by nie było łatwo. Mimo, że na początku staram się śledzić mapę i to jak i gdzie się poruszamy, to przychodzi mi to z wielkim trudem. Zupełnie nowy teren, ciemności (mimo czołówek na kaskach) sprawiają, że nawigacja jest trudna, bardzo trudna. Dobrze, że są wśród nas Ci, którzy znają te tereny. Dość szybko przestaję śledzić trasę i obdarzam całkowitym zaufaniem resztę ekipy.

Trochę to wypacza sens imprezy ale nie znaczy, że jest łatwo. Kamienie, kałuże, błoto… o tak błoto… niby mniejsze niż na Odysei ale dziwnie śliskie - jak ktoś stwierdził jak rzeczny muł… Co chwilę słychać ostrzegawcze okrzyki. Co chwilę… ktoś leży… prym w tym wiodą Asica i Młynarz, który testuje upadki w SPD. Całkiem dobrze mu to idzie… ;).

Po kilku km testujemy też inne rzeczy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy łapię gumę. Jak się potem okaże jestem pierwszy ale nie ostatni. Oj, dziś jest chyba Dzień Pompki. Z pomocą kolegów doprowadzam rower do stanu używalności (dzięki za pomoc) i ruszamy dalej. Lądujemy na punkcie chyba nr 10. Kolejne pompowanie (tym razem hose) i… jak stąd wyjechać? Nie wiem jak tu wjechaliśmy. W końcu wydostajemy się z punktu przedzierając się przez krzaki i jakieś pole. Szaleństwo.

Przy jednym z kolejnych punktów Młynarz ćwiczy rittbergera, niestety nie wyszedł, ale sam upadek też był widowiskowy. Trochę się przy tym ubrudził, rower też… ;)

Dalej ginie nam Krzysiek - nigdy nie myślałem, że można się rowerem zakopać w błocie - można, dociera do nas dopiero po kilku minutach. Dojeżdżamy do punktu pomiaru wody na Odrze. Myślę, że mieszkańcy pobliskiego domu musieli mieć niezłego stracha. Co chwilę ktoś przyjeżdża sprawdzać stan wody… pewnie powódź idzie…

Zaliczamy ostatni punkt i czas na powrót do bazy. Niewiele czasu zostało do północy, może być ciężko. Do tego nagle zupełnie tracę siły. Nie potrafię utrzymać tempa, zupełnie jak tydzień temu. Nie zdążymy. Kosma zwalnia nie pozwalając zostać mi samemu z tyłu. Po chwili dojeżdżamy do czekającej na nas reszty ekipy. Mówię, że odpadam i niech jadą sami, bo razem na pewno nie zdążymy dojechać do mety na czas. Nie pozwalają mi na to. Jedziemy razem to i wracamy razem. Resztkami sił docieram z resztą do mety. Jest kilka minut przed północą. Zdążyliśmy.

Dziękuję Wam wszystkim za wyrozumiałość i wspieranie mnie na trasie. Bardzo dziękuję.

Na mecie bigosik, herbatka i… dość długa nasiadówa pełna żartów, śmiechów, fantastyczna atmosfera. Pora jednak się zbierać, Piotrek wymienił dętkę i kiedy już mamy ruszać… Kolejny defekt został stwierdzony u WrocNama. Więc jeszcze chwila przerwy. Ruszamy i po chwili okazuje się, że hose nie dojedzie - albo dętka albo wentyl… Wraca do domu dzięki uprzejmości jednego z organizatorów, który zabiera go autem.

My tym czasem jedziemy do Wrocławia, niby tylko 30 km ale… z każdą chwilą jest gorzej. Po chwili część szybszej ekipy rusza do przodu, a ze mną zostaje Asica, Kosma, Młynarz i WrocNam. Z każdym kilometrem widzę, że licznik wskazuje coraz to niższą prędkość. Uszło ze mnie powietrze, jak parę godzin wcześniej z mojej dętki. Wjeżdżamy do Wrocka. Do domu Asicy gdzie nocujemy zostaje ok. 13 km. Aż 13 km. Młynarz widząc, że zaczynam umierać proponuje abyśmy wrócili samochodem - jesteśmy około 1km od jego domu. Chwilę walczę ze sobą ale poddaje się. Dziewczyny i Michał ruszają dalej, a my z Piotrkiem pokonujemy ostatni etap samochodem. Masakra mnie pokonała.

Około 4 nad ranem dojeżdżamy na Kozanów gdzie już na nas czekają dziewczyny i hose. Szybkie doprowadzenie się do stanu używalności i czas na piwo… jedno piwo. Na więcej nikt nie ma siły. Idziemy spać.

Mimo porażki na finiszu to był… fantastyczny dzień. Pokazał mi ile jeszcze muszę ćwiczyć ale było świetnie. Świetne miejsca, świetna organizacja, świetna pogoda ale przede wszystkim… świetni ludzie.

Dziękuję wszystkim, z którymi jechałem. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tak świetnej organizacji i atmosfery na trasie. BYŁO FANTASTYCZNIE!!!

Dziękuję również gospodarzom - rodzicom Asicy, którzy okazali się fantastycznymi, pełnymi humoru ludźmi. I do tego jakimi odważnymi - gościć tylu wariatów… ;-)

BYŁO PIĘKNIE
Niestety zdjęcia z mojej "małpki" wyszły koszmarne więc więcej można zobaczyć na blogach pozostałych członków ekipy oraz na forum masakry.

A tu jedno zdjęcie zapożyczone: