Poranne pływanie z synem. Prawie, bo kiedy ja pływałem, on się grzał w rekreacyjnym, a potem nastąpiła zamiana :-) Tylko chwilę równocześnie. Ale i tak fajnie, że udało się być razem.
Krótki bieg w ramach szkolnej imprezy. Towarzysząc dzieciakom, a właściwie zamykając grupę i holując tych, którzy już mieli dosyć, do szkoły. Sympatycznie.
Wczoraj pisałem, że plany się zmieniają. Dziś też się zmieniły. Miał być dzień bez aktywności. Wczoraj wieczorem wszystko znów się zmieniło. Demony wróciły :-(
Za to dziś znalazł się czas żeby coś zrobić. Wczoraj był rower, więc dziś bieganie. W pierwszej chwili w planach był las. Bo wczoraj było pięknie.
Przed wyjściem jednak wyszły takie chmury, że wybrałem asfalt. To też nie najlepszy wybór, bo w Stolarzowicach w domkach palą :-( Mimo to udało się trochę potruchtać. Trochę tylko chłodno było.
Plany na dziś były różne, ale jak to z planami bywa, wszystko się pozmieniało i wyszedł rower. Postanowiłem wziąć Tadeusza, którego nie dotykałem od pół roku... od pamiętnej rezygnacji z wyjazdu na urlop... Jakoś nie mogłem.. obraziłem się na niego... czy coś...
Od razu wiedziałem, że dziś las. I zupełnie mi nie przeszkadzało błoto, którego było dziś wszędzie pełno. Tadek czuł się jak ryba w wodzie, choć ja sam mu do końca nie ufałem... Po 5 km zacząłem czuć ból w plecach... po 10 km przeszło, za to po 25 km zacząłem czuć ramiona. Trzeba wrócić na siłownię.
W Labiryncie Skalnym rower co prawda postanowił się pozbyć jeźdźca, ale w porę zeskoczyłem... Była przynajmniej okazja zrobić jakieś zdjęcie... ;-)
Wieczorem wizyta w kinie na Najlepszym. Mimo, że wiedziałem o czym będzie film i znałem wcześniej historię głównego bohatera, to film zrobił na nas wszystkich ogromne wrażenie. Warto pójść... choć... kto nie przeżył w jakikolwiek sposób choć części tego... ten nie do końca zrozumie wszystkie smaczki filmu, nie poczuje tego co można poczuć... Ale i tak warto...
Po wczorajszym biegu i długiej podróży do domu, dziś ciężko było wstać, ale udało się choć na chwilę przed pracą wstąpić na basen. jak zwykle o tej porze, cicho, pusto i spokojnie.
Teraz jeszcze do tego trzeba dodać rower i siłownię... Tak, trzeba... tylko trzeba już od dawna, a rower jak stał, tak stoi... Trzeba coś z tym zrobić!
Urodziny chrześniaka były okazją żeby wybrać się w mazowieckie rejony. Przy okazji brat zagadał o starcie w Biegu Orła w Czosnowie. Co było robić. Zapisałem się. Kameralna atmosfera i tylko (albo aż) 5 km.
Brat kontuzjowany więc zamiast ścigać, postanowił potowarzyszyć mi w moim truchtaniu. Więc ja też postanowiłem dać z siebie wszystko i pobiec szybciej niż zwykle.
Prawie się udało. Po 1:43 puls skoczył na 180+, po 5 minutach było już 190... A potem już tylko lepiej. Każdy kolejny kilometr wolniejszy, ale i tak szybciej niż zwykle... na ostatnim dopadł mnie kryzys. Kiedy jednak Damian pokazał mi gościa, który mnie od jakiegoś czasu gonił za mną i mnie dogonił... i powiedział, że jak będę przed nim na mecie to dostanę kawałek tortu to... co było robić...
W weekend był w planach rower i nie wyszedł (a może nie wyjechał). W planach było też bieganie - 15 km na Biegu Dwóch Szybów w Chorzowie... Zapłacone i też nie wyszło...
Nie pierwszy raz niestety :-( Już zacząłem się zastanawiać, czy jest sens gdziekolwiek płacić za udział wcześniej. Niby taniej, a w efekcie jak nie startuję to kasa w plecy :-( Ale niestety w niektórych przypadkach trzeba...
Szkoda, że z uwagi na plany rowerowo-biegowe zrezygnowałem też z pływania. Za to było dziś i było fajnie.
Kolejne poranne pływanie. I jak ostatnio napisałem... sinusoida. Dziś krótko, intensywnie, ale fajnie :) W kwestii pływania póki co nie ma żadnych planów, celów.. po prostu ma być... Oczywiście jakieś marzenia są, ale jak nic z tego nie wyjdzie też nic się nie stanie.. Na razie się tym zaczynam bawić...