Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2009

Dystans całkowity:399.90 km (w terenie 5.10 km; 1.28%)
Czas w ruchu:20:02
Średnia prędkość:19.96 km/h
Maksymalna prędkość:47.00 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:49.99 km i 2h 30m
Więcej statystyk

W kubańskim rytmie

Sobota, 28 marca 2009 · Komentarze(11)
W kubańskim rytmie
Deszczowy poranek skutecznie zniechęcił mnie do planowanej przejażdżki. Rozpogadza się dopiero po późnym śniadaniu jednak wtedy już nie ma wiele czasu. Mimo to siadam na rower i postanawiam się powłóczyć po najbliższej okolicy żeby w razie telefonu móc szybko wrócić do domu.

Ruszam w stronę Ptakowic, potem Miedar, w końcu ląduję przy pałacu w Rybnej.
Rzut oka do góry... czyżby to ta poszukiwana ostatnio na Opolszczyźnie bestia? I to w towarzystwie?



Całkiem fajna średnia mi wyszła do tego miejsca. Ruszam nieznaną mi wcześniej drogą do Laryszowa... i średnią diabli biorą... Przynajmniej wiem skąd się wcześniej wzięła. Teraz mam pod wiatr więc przedtem... ;)

Rundka po wyjątkowo pustym parku w Reptach i powrót do domu. Całą drogę kusił mnie las ale stwierdziłem, że będzie jeszcze zbyt mokro... pod koniec trasy jednak decyduję się to sprawdzić. Spoko. Da się jechać bez większych problemów. Ja jednak lubię takie klimaty... Niestety to tylko trochę ponad 2km. Kolejne kilkaset metrów to droga przez pola, która już jest nieprzyjemnie mokra.

Przy wjeździe na osiedle spotykam dawno nie widzianego kolegę. Końcówka to już wspólny spacer i krótkie (o wiele za krótkie!!!) pogaduszki. Duży, może w końcu nasz odwiedzisz?

Na całej trasie towarzyszył mi odkryty niedawno Ciro Diaz Penedo. Ci, którzy pamiętają jeszcze Jacka Kaczmarskiego powinni tego posłuchać.
Na tej stronie można ściągnąć całą płytę, która nie mogła się legalnie ukazać na Kubie...



Trasa: Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Miedary - Rybna - Laryszów - Stare Tarnowice - Repty - Stolarzowice - Helenka

A miał być urlop na rowerze...

Piątek, 27 marca 2009 · Komentarze(8)
A miał być urlop na rowerze...
Dzień zaległego urlopu. Korzystając z tego, że Kosma musiała odwiedzić Zabrze w celu złożenia wyjaśnień na komendzie w sprawie mojej ostatniej przygody postanawiam jej potowarzyszyć i powłóczyć się trochę po okolicy. Niestety poranna rejestracja u lekarza niweczy moje plany. Godzina wizyty u lekarza pozwala mi tylko odprowadzić Monikę do Mikulczyc. Po drodze... niespodzianka... coś budują... albo puszczą tramwaj z Mikulczyc do Rokitnicy albo... robią rowerówkę... :-)

Wracam do domu... zmęczony... spocony... czerwony... koszmar... I ja chcę jechać na Harpagana? Żarty jakieś...

I na koniec tekst z basha:
<em><Meverloth> A Ja mam Dowód że czapka jest mocniejsza od takiego Kasku Na rower
<Dreyton> No niby jaki?
<Meverloth> No jak spuscisz z 9 pietra kask to sie rozwali, a czapka wytrzyma.
</em>
Mimo to wciąż będę jeździł w kasku :-)

I zdobycze z XV Jubileuszowe Międzynarodowe Targi Turystyki, Sprzętu Turystycznego,Żeglarskiego i Sportowego GLOB 2009

Kryzys

Sobota, 21 marca 2009 · Komentarze(21)
Kryzys
Wczoraj wieczorem Kosma zagaduje żeby dziś zrobić zaplanowaną ostatnio traskę. Mówię, że nie da rady, bo Anetka leży w łóżku z zapaleniem płuc i nie chcę jej zostawiać na cały dzień samej. Wobec tego pada alternatywna propozycja wyjazdu o świcie - "o 9-tej będziesz już w domu". Nie jestem przekonany, czy rano będzie mi się chciało wstać. Piąta rano... wstaję ale nie chce mi się wychodzić na dwór przy minusowej temperaturze. Wysyłam SMS-a i wracam do łóżka. Trochę mi głupio, ale mam nadzieję, że Monika mi wybaczy ;-)

Jako, że rower wypieszczony w serwisie nie mogę sobie odpuścić jednak tego dnia, tym bardziej, że w końcu świeci słoneczko (jak tydzień temu).

Jeszcze nie wiem gdzie pojadę. Ruszam w stronę Zbrosławic, po drodze mijam kilku rowerzystów, z jednym się kawałek na przemian holujemy. W Ptakowicach odbijam w stronę Księżego Lasu, on w stronę Kamieńca.



Spotykamy się ponownie tam gdzie ostatnio spotkaliśmy się z "Huraganem". Już wiem, jadę w stronę Toszka. Mały ruch, ładna pogoda ale zaczynają mnie boleć nogi. Szybko. W Zacharzowicach już wiem. Siodełko - zbyt nisko ustawione. Przestawiam i od razu lepiej.

Toszek. Dziś przerwa na rynku, a nie na zamku. Pusto. Zero ludzi chociaż jest godzina 14:30... Dziwne zwyczaje małych miasteczek.



Czas na powrót - nie bardzo chce mi się wracać tą samą drogą. Ruszam w stronę Poniszowic. Kolejna fajna droga, małe zjazdy, podjazdy. W końcu Kościół św. Jana Chrzciciela z 1499 roku w Poniszowicach. obok dzwonnica z 1520 r. Byłem tu rok temu z Damianem w drodze na Górę św. Anny.





Jestem już blisko Pławniowic więc oczywiście nie mogę się oprzeć żeby tam nie zajechać. Pusto. Ślicznie.



Gdzieś już widziałem to nazwisko ;)



Czas wracać do domu, chociaż jeszcze nie wszystko zobaczyłem - będzie powód żeby tu wrócić ;-) W Taciszowie chwila wahania, w którą stronę, zaczynam czuć zmęczenie. Zmieniam pierwotnie wybrany kierunek i jadę w stronę Byciny. Przed Pyskowicami znów ból nóg. Za słabo dokręciłem zacisk sztycy siodełka i znów opadło. Jednak wysokość siodełka ma znaczenie.

Za Pyskowicami czuję poważne zmęczenie. Jednak to nie był dobry pomysł wyjeżdżać przed obiadem z dwoma tylko batonikami.

W Zawadzie próbuje mnie wyprzedzić ciężarówka. Wyczekuje na odpowiedni moment i przy pustej z przeciwka drodze wyprzedza mnie zachowując przepisową odległość. Niestety ciężarówka ciągnie... kombajn, który ma nieco szerszy rozstaw kół. Prawie się otarłem o jego wielkie koło. Idiota. Tym razem nawet nie byłem w stanie zapamiętać numeru, bo był zasłonięty.

Na szczęście transport jedzie tylko do Karchowic, gdzie właśnie docieram.
"Dzień dobry Panie Kierowco!" Tak powinienem zagadnąć, ale nie wytrzymuję i na widok wychodzącego z kabiny kierowcy wołam: "Masz idioto oczy?". Brzydko, wiem, ale koło było... duże...

Po krótkiej chwili, dowiaduję, się, że widział, ale miałem przecież jeszcze jakieś pół metra do krawędzi jezdni i mogłem zjechać... ręce mi opadły. Jedyny pozytyw, to to, że potrafi poprawnie odpowiedzieć na pytanie jaka jest minimalna odległość jaką powinien zachować od wyprzedzanego rowerzysty. "A jaka była?" pytam - "jakieś pół metra". Przynajmniej przeprosił kilkukrotnie.
Pożegnałem się już spokojnie i kulturalnie.

Ostatnie kilometry to koszmarne zmęczenie. Dojeżdżam z kilkoma przerwami.
Mimo wszystko fajny dzionek.

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice - Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pawłowice - Ligota Toszecka - Niekarmia - Poniszowice - Pławniowice - Taciszów - Bycina - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Kamieniec - Zbrosławice - Pławniowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Zabrze też może być interesujące

Poniedziałek, 16 marca 2009 · Komentarze(21)
Zabrze też może być interesujące

Dziś wziąłem dzień wolnego żeby pozałatwiać parę spraw. Kosma kontynuując weekend na Helence próbuje mnie wyciągnąć do Pławniowic. Przez chwilę mam ochotę, ale w końcu decyduję się zostać w domu. Żona jednak wpada na pomysł żebym pojechał z Moniką do Zabrza i przy okazji coś załatwił. Przyjemne z pożytecznym.

Chłodno, ale nie pada. Ruszamy w stronę centrum. Muszę przyznać, że mimo, iż wczoraj skończyło się na strachu to dziś każdy wyprzedzający mnie samochód napawa mnie jakimś lękiem. Koszmarne, co muszą czuć ludzie, którzy ucierpieli w wypadku, pewnie trudno się przemóc żeby ponownie wsiąść na rower.

Krótka przerwa przy koszmarnie zaniedbanej, najstarszej na terenie województwa śląskiego (1871) wieży ciśnień.





Dalej stalowy dom na Zandce (Sandkolonie) z 1927 roku. Naprawdę stalowy.



Jak widać zżera go miejscami rdza.



I nasz główny cel - żydowski cmentarz. Wiele o nim słyszałem, widziałem zdjęcia, ale wierzcie mi - to trzeba zobaczyć. Niesamowite miejsce. Nie da się go opisać, a sfocić... nie potrafię :-(











Spędziliśmy tam kilkadziesiąt minut i pewnie moglibyśmy dużo więcej. Musi tam być niesamowicie w księżycową noc, albo w mglistą...

Załatwiamy co mieliśmy załatwić i czas wracać. Krótki postój obok przodownika pracy Pstrowskiego, gdzie ze zdziwieniem oglądam plan zagospodarowania tego terenu.





I jeszcze krótki postój obok Domu Muzyki i Tańca, czy też jak zwykł mawiać Marcin Daniec - Domu Muzyki i Dańca ;-)



I wizyta na cmentarzu przy ulicy Staromiejskiej żeby zobaczyć kamienną rzeźbę św. Jana Nepomucena - jedyny istniejący zabytek, który pozostał z dawnego zamku zabrzańskiego.



Teraz już prosto do domu, a właściwie do przedszkola po jeszcze jednego bikera... dziś niestety bez rowerka.



Stąd już pieszo, prowadząc rowery do domu.
Krótko, ale fajnie, tylko szkoda, że momentami tak mocno wiało.

Wizyta na komisariacie

Niedziela, 15 marca 2009 · Komentarze(22)
Wizyta na komisariacie
Po wczorajszej fantastycznej wycieczce i wieczorze z gruszką - dziś ciężko jest się zebrać do jazdy. W końcu po 13-tej z Asicą i Kosmą postanawiamy, zainspirowani wczorajszą grą, zobaczyć radiostację gliwicką. Ruszamy mimo mocnego deszczu. Przy okazji testuję kurtkę przeciwdeszczową (wczorajszy test kurtki zimowej był bardzo bardzo pozytywny - inna sprawa, że było ciepło). Nie wiem jeszcze, czy pojedziemy całą trasę 78-ką, czy będziemy kombinowali wioskami. Boję się, że może być duży ruch. Zobaczymy w trakcie.

Na razie dopiero dojeżdżamy do sąsiedniego osiedla, do Rokitnicy. Nagle widzę kątem oka przejeżdżający zbyt blisko samochód i dup!!! O żesz, trafił mnie w róg kierownicy, szczęśliwie udaje mi się utrzymać na rowerze, choć jak później dowiaduję się od Kosmy zachwiałem się.

Nie ma lekko, zaraz są światła, dopadnę Cię dupku. Przed światłami, gość skręca w boczną uliczkę, doganiam go. Widzi i słyszy że krzyczę (kierowca ma uchylone okno), macham ręką... ucieka drań. Spisuję numer, nie będę go gonił pod górkę...
Dojeżdżam do dziewczyn. Nie daruję mu. Sto metrów dalej jest komisariat. Nic mi się nie stało, ale w imię zasad... Kto wie kogo jeszcze gość spotka na swej drodze... Od dziewczyn dowiaduję się, że Monika też go już widziała na swoim rowerze...

Wpadamy na komisariat. Gość przekonany przez Asicę przyjmuje zgłoszenie. Mamy poczekać na drogówkę. Czekamy obserwując jakie zainteresowanie miejscowych mieszkańców budzą nasze rowery zaparkowane przed komisariatem. Od tej chwili nie spuszczamy z oczu rowerów. To nic, że stoją pod komisariatem - pod latarnią najciemniej.

Po 1,5 godzinie przyjeżdża drogówka. Pierwsze co nam się rzuca w oczy to wyciągnięty przez nich alkomat. Nie mogli sobie odpuścić! Wynik: 0,0 ;)

Po spisaniu zeznań i informacji, że sprawa będzie miała swój wynik w sądzie ruszamy... do domu. Nie ma czasu już na więcej.

Może ktoś powie, że nie warto było. Strata czasu, rozprawa w sądzie itd... Uważam inaczej. Może to tylko promil spośród wariatów drogowych, ale na tym rowerze mogłem nie jechać ja, tylko np. mój syn... Ja się utrzymałem... Trzeba tępić idiotów jeśli tylko jest okazja...

I sorry za słówka... zwykle staram się inie używać we wpisach, nie potrafię jednak znaleźć ich kulturalnych odpowiedników.

Silna grupa pod wezwaniem

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(20)
Silna grupa pod wezwaniem
Pogoda zepsuła nasze plany wyjazdowe. Tydzień temu. Wycieczka do Kochcic została przeniesiona na kolejny weekend. Wczorajszy śnieg nie wróżył niczego dobrego, wyglądało na to, że ta sobota również nie będzie taka jak zaplanowaliśmy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Zaraz przyjeżdżają Asica z Młynarzem z Wrocławia i Kosma z Dąbrowy. Bez względu na pogodę wiem, że dziś pojeździmy, nawet jeśli nie uda się spotkać z Huraganem.

Kosma dzwoni, że jest taka mgła, że nie da rady wyjechać. I słusznie, lepiej zmienić plany niż wylądować pod kołami jakiegoś wariata, który nie dostosuje prędkości do warunków drogowych. Po pół godzinie jednak rusza. Dojeżdżają Wrocławianie. Szybkie śniadanie, w tym czasie Kosma już dojeżdża na sąsiednie osiedle. Wychodzimy, ale jest już później niż planowaliśmy. Dzwonię do johanbikera, że nie zdążymy na czas dojechać na miejsce spotkania. Mówi, że zaczekają. Sprężamy się i w szybkim tempie docieramy w czwórkę do Księżego Lasu. Tam już czeka na nas 7-osobowa grupa. Powitanie, grupowe zdjęcie i… przyglądamy się przez chwilę jak ludzie radzą sobie z węglem. Na obcasach :-)

Zdjęcie zapożyczone od Andy'ego


Ruszamy. Fajnie musi wyglądać taka grupa. Momentami niezłe tempo. Wszyscy uśmiechnięci, fajny klimat, trwają pogawędki i dyskusje. Kawałek jazdy w terenie, dziwnie sucho. W Krupskim Młynie przerwa na… hejnał.



Andy twierdzi, że kiedyś tu był i coś było słychać. W oczekiwaniu uzupełniamy zapasy w miejscowym sklepie. Nie wszystkie rowery były nasze :-)



Jedziemy dalej. Fajna, pusta droga. Rodzi się myśl, aby w tym sezonie zrobić porządny rekonesans tych lasów.

Przed Lublińcem fantastyczna droga rowerowa w lesie. I po chwili jesteśmy na rynku w Lublińcu. Chwila przerwy. Aparaty poszły w ruch.







Wrocławianie mieli różne nastroje na tym etapie wycieczki.



Nie robimy jednak dłuższego postoju, na to będzie czas w Kochcicach. Po chwili docieramy na miejsce. Pałac Ludwika Karola von Ballestrema robi wrażenie, otaczający go park musi być śliczny wiosną i w lecie.







W trakcie posiłku Janek umila nam czas czytając historię tego miejsca.



A wyczuwając dobrych ludzi dołącza do nas ktoś jeszcze.



Fajny klimat. Pada propozycja jazdy do Koszęcina, gdzie siedzibę ma Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Chłopcy się rozgrzali i ten odcinek trasy pokonali w niesamowitym tempie. Chyba trochę większym, niż to, do którego przywykliśmy. Dajemy jednak radę i docieramy w komplecie na miejsce.



Kilka zdjęć i rozstaję się z ekipą. Na chwilę. Ruszam na spotkanie z niewidzianym od kilkunastu lat kolegą, który obecnie pracuje w "Śląsku", a reszta uderza do Romy, do restauracji Roma :-) Kolega przeżył chyba mały szok widząc mnie po tylu latach :-)

Po kilkudziesięciu minutach znów jesteśmy razem. Szybki posiłek i wracamy do domu. Tempo momentami zabójcze. Peleton się rwie ale jedziemy razem. Kolejny postój w Wielowsi. Tu gubi nam się trzech zawodników. Ciekawe gdzie zniknęli ;-)

Z każdym kilometrem jedzie nam się chyba trochę ciężej. Czyżby zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie?
W Księżym Lesie żegnamy się z ekipą. Chwilę odpoczywamy. Dociera do nas zaginiona reszta grupy :-) Kolejne pożegnanie, włączamy lampki i ruszamy do domu swoim tempem. To znaczy my swoim, a Młynarz… chyba mu się spodobało tempo reszty zespołu. Daje czadu.

W końcu Helenka. Piękny dzień. Długi, momentami męczący, ale… piękny. Małe zakupy i.. Wieczór pod znakiem gruszki (a dzień miał być pod znakiem cytryny).

Dzięki wszystkim. Do następnego razu.

Trasa (mniej więcej): Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Jasiona - Wojska - Krupski Młyn - Lubliniec - Kochcice - Jawornica - Sadów - Wierzbie - Koszęcin - Brusiek - Tworóg - Świniowice - Wielowieś - Wojska - Jasiona - Księży Las - Wilkowice - Ptakowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Gdziekolwiek

Niedziela, 8 marca 2009 · Komentarze(26)
Gdziekolwiek
Nie wyszedł wczorajszy wyjazd do Kochcic z Huraganem. Na przeszkodzie stanęła paskudna pogoda, choć jak się później okazało nie wszystkim przeszkodziła :-)

Dziś rano też niezbyt sympatycznie, ale później zaczęło się rozpogadzać więc decyzja mogła być tylko jedna. Jadę. Próba generalna nowych ciuchów i bidonów. Na dole sąsiad lekko zdziwiony, że już rozpoczynam sezon ;-) Ruszam w stronę Zbrosławic. Właściwie dziś kierunek nie ma znaczenia, mam 2 godziny czasu i chcę je jak najlepiej wykorzystać. Szybko okazuje się, że nie będę się nudził. Wieje jak diabli. Oczywiście jadę pod wiatr.

Ech, jest pięknie. Ci, którzy mają sporo czasu, uczą się, są na emeryturze, pracują na zmiany lub nie pracują wcale nie są w stanie zrozumieć tego jak bardzo potrafi cieszyć jazda w ciągu dnia...

Z Kamieńca skręcam na Boniowice i dalej prosto w stronę Szałszy. Po drodze okazuje się, że nie tylko ja korzystam z ładnej pogody.


Aż się chce jechać.


W uszach brzmi Dżem: "Zapal świeczkę za tych których zabrał los"
Chyba z dedykacją dla Slavko, którego blog również uczestniczył w konkursie Blog Roku. Nie uciekniemy od takich chwil, trzeba się z nimi pogodzić, choć czasem bardzo trudno...

Z Szałszy postanawiam jechać rowerówką przez las do Maciejowa. Po kilkudziesięciu metrach odpuszczam. Nie ma sensu, brudno, czarno, mokro... Gdybym za to jeszcze zapłacił... to co innego..., a tak? Rezygnuję.

Asfaltem przez Maciejów, Mikulczyce, Rokitnicę dojeżdżam do domu. Przed samym domem z trudem sobie przypominam którędy jechałem. Nie miało to znaczenia, Po prostu chciałem jechać.

Kurtka i spodnie sprawdziły się bez zarzutu.

Zamienione zamki

Niedziela, 1 marca 2009 · Komentarze(16)
Zamienione zamki
Dziś odwiedził nas mój chrześniak z rodzicami. Korzystając z okazji ruszamy z jego tatusiem na rower. Dawno nie jeździliśmy razem. Kierunek Toszek. Oczywiście zamek ale przede wszystkim fajna, spokojna trasa w tym kierunku.

Wraz z nami rusza towarzyszka mojej wczorajszej przejażdżki. Monika jednak decyduje się wracać do domu. Nie pozostaje nam nic innego jak... zmienić nieco kierunek i towarzyszyć jej ;-)

Po paru kilometrach już wiemy. Jednak będzie zamek. W Będzinie. Wybieramy trasę nieco okrężną ale za to z mniejszym ruchem. Niestety nawet tutaj zdarzają się niespodzianki jak np. zatrzymany tuż przed nami na skrzyżowaniu autobus.



Przed wizytą na zamku, chwila postoju przed Pałacem Mieroszewskich w Będzinie. Trzeba tu będzie kiedyś przyjechać na dłużej.



I zamek. Niezbyt duży ale uroczy.



Szkoda tylko, że widok z murów jest żałosny.



Kosma zrobiła nam pożegnalne zdjęcie i pojechała do domu.



Tymczasem my ruszamy do Katowic, na Tysiąclecie. W planach był przejazd przez park, ale zaufaliśmy GPS-owi i Damian dostał gratis masaż rąk... ;-)

Krótki postój u znajomych i ruszamy do Zabrza. Damian mi chyba nie do końca ufa i znów jedziemy kierując się wskazówkami GPS-a. Czasem efekt bywa... dziwny ale w końcu szczęśliwie docieramy do celu. Szybki i duży obiadek i... nie chce nam się jechać dalej.

Nie ma lekko, trzeba jeszcze zrobić te 10km. O dziwo szybko poszło.

Kolejny fajny dzień. I fajnie jechało się znów z bratem. Brakował mi tego, niestety w tym roku pewnie nie pojeździmy tak często jak w ubiegłym.

Monika i Damian - dzięki za towarzystwo.