Wpisy archiwalne w kategorii
Masowo
Dystans całkowity: | 1555.98 km (w terenie 273.50 km; 17.58%) |
Czas w ruchu: | 97:40 |
Średnia prędkość: | 15.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.30 km/h |
Suma podjazdów: | 291 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 185 (91 %) |
Suma kalorii: | 4282 kcal |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 53.65 km i 3h 22m |
Więcej statystyk |
AktywnośćBieganie
Dystans42.47 km
Czas w ruchu04:57
Vśrednia6:59 min/km
VMAX1:46 min/km
Podjazdy285 m
Silesia Marathon i kolejna życiówka w tym roku
Dwa lata temu udało się wystartować po raz pierwszy i jak dotąd jedyny w maratonie. W zeszłym roku też był taki plan, ale nie wyszło. W tym roku zapisałem się po raz kolejny. Oczywiście Silesia Marathon, czyli niekoniecznie najłatwiejszy maraton. Ale chciałem sprawdzić się na tej samej imprezie.
Od kilku dni prognozy zapowiadają 5-8 stopni. Na szczęście bez deszczu. Cały czas się waham co na siebie założyć. Nie wiem, czy to naprawdę najważniejsze, ale chyba myśleniem o stroju chcę zabić myśli o starcie. Niestety od czasu tamtego maratonu ani razu nie przebiegłem dystansu dłuższego niż półmaraton. Niby w tym roku pobiegałem sporo (ponad 1000 km) ale ta liczba to suma wielu krótkich treningów. Boję się, że to się zemści.
Wszystkie poradniki sugerują żeby się w tygodniu poprzedzającym zawody dobrze wyspać. Średnio mi to wychodziło.
W piątek odebrałem pakiet startowy z tradycyjnie już w Katowicach śliczną koszulką.

Za to wczoraj pełny relaks. Najpierw wygrany mecz syna (rzucił 8 bramek) inaugurujący rozgrywki nowego sezonu

Potem kolejny mecz w ręczną - tym razem Górnik pokonuje izraelskich rywali w pucharze EHF.

A po meczu... prosto pod ziemię... na "osiemnastkę" grupy Highway. Koncert 320m pod ziemią!

Super impreza, na którą wygraliśmy bilety na... meczu piłki ręcznej ;-) Niestety po 23-iej żona przekonała mnie, że pora wyjść, mimo, że impreza wciąż trwała.

Wróciliśmy do domu o północy. Udało się jeszcze przespać prawie sześć godzin.
Rano śniadanko, tradycyjne bułeczki z powidłami. Decyduję się biec na krótko. Jedynie pod koszulkę zakładam obcisłą koszulkę termiczną bez rękawków. Rękawki zakładam osobno. Do tego zakładam rękawiczki. Rano pi... tzn. jest bardzo zimno.
Moja małżonka mimo chłodnej pogody decyduje się mi towarzyszyć. Razem z nami jedzie Sylwia i Brygida.

Na parkingu (płatnym 30zł - złodzieje!) spotykamy Tereskę.

Ogarniamy ciuchy - Brygida daje mi dodatkowe agrafki - okazuje się, że numer wielkości prawie A4 jest wykonany z beznadziejnego papieru i już po założeniu się drze. Potem na trasie zobaczę wiele powiewających (trzymających się na jednej agrafce) numerków. Niektórzy wbiegną na metę z numerkami w rękach. Z jakiegoś nieznanego mi powodu nie można było mieć numerków zapiętych na paskach - tak było w regulaminie i na kopercie z numerkiem. Bez sensu. Tak samo jak to, że połowa zawodników i tak miała je tak zapięte. I... nie zostali zdyskwalifikowani, czym grozili organizatorzy. Nie to żebym był za ich dyskwalifikacją, bo przepis był durny, ale jak mamy przepisy to ich przestrzegajmy!
Oddajemy rzeczy do depozytu i idziemy na start. Lekkie zamieszanie w strefach, wiele osób nie wie gdzie wejść. Co ciekawe potem i tak się to miesza. Nie rozumiem. Podobnie jak dwa lata temu spotykam Artura. Udaje się chwilę porozmawiać. Na hasło, że to już chyba ostatnia moja impreza w tym roku, odpowiada, żebym się nie zarzekał, bo ma propozycję... :-) Oczywiście bieg ;-) Zobaczymy, może się uda.
W końcu ruszamy. Przez chwilę widziałem "zająców" i zastanawiałem się czy nie pobiec z tymi na 4:45:00 skoro i tak chcę biec na taki czas. Gdzieś mi jednak zniknęli z oczu i biegnę sam. Staram się pilnować tempa, ale i tak biegnę nieco szybciej niż planowałem.
Na starcie Anetka zdąży zrobić mi zdjęcie tylko z tyłu :-)

Biegnę. Zaplanowałem sobie tempo przy użyciu nowej funkcji w Garminie - Pace Pro, pozwalającej na obliczenie czasów odcinków uwzględniając m.in. ich nachylenie. Funkcja fajna, niestety w aplikacji mogę sobie to zaplanować, ale wysłać do zegarka i potem pilnować tego na trasie mogę tylko używając najnowszych modeli zegarków.
Biegnę swoje. Bardziej niż czasu pilnuję tętna. W okolicach piątego kilometra super niespodziankę sprawia Adaś z aparatem fotograficznym. Po drugiej stronie ulicy z rowerami stoi Krzyś.

Na rondzie pierwszy bufet. Piątka za mną. 1:43 min. szybciej niż planowałem.
Biegnę dalej. Oglądam jak zmieniło się miasto, gdzie spędziłem pięć lat szkoły średniej. Zmieniło się bardzo. W okolicach 9 km znów widzę chłopaków. Są kolejne fotki. Teraz jadą ścigać Tereskę :-)

Dolina Trzech Stawów tym razem krótsza. To dobrze, ostatnio strasznie mi się dłużyła.
Na 10 km jest 2:46 min. do przodu.
Teraz celem jest Nikiszowiec. To miejsce jest magiczne. Wcześniej lekki podbieg. Jeden z wielu dziś. Po drodze odbijam na chwilę w krzaczki. Na Nikiszowcu jest cudownie. Czas wciąż do przodu - 2:28
Biegniemy w stronę Giszowca, a potem Mysłowic. Ostatnio ten odcinek mnie dobił. Tym razem jest dobrze. Mija mnie pacemaker na 4:30:00. Przez chwilę zastanawiam się, czy się nie podłączyć. Rozsądek mówi, że to jednak nie jest mój czas. Biegnę swoje.
Na 20 km - wciąż 2:20 min. do przodu.
Gdzieś od 17 km boli mnie prawa stopa. Zdaje się, że za mocno zawiązałem sznurówkę. Oczywiście zamiast to od razu poprawić to łudzę się, że samo się poluzuje. Na 25 km zatrzymuję się i poprawiam. Nawet dwa razy, bo za pierwszym razem tak poluzowałem, że mało mi but nie spadł z nogi. Tracę przez to chwilę - już tylko 0:59 min. do przodu w stosunku do założeń. Ale wciąż jest dobrze.
Mijam Szopienice i wracam w stronę centrum. Na bufecie na 30 km pierwszy raz się zatrzymuję. Czuję zmęczenie. Poprzednio łapałem kubki z wodą w biegu. Do 28 km byłem do przodu, tu już mam 1:15 min. w plecy.
Niestety coraz więcej osób chodzi, niektórzy już po 10 km. Nie działa to zbyt dobrze na psychikę. Chcę iść, ale po krótkiej dyskusji z samym sobą biegnę. Tylko do 32 km. Tu przechodzę do marszu ;-( Jednak. Szkoda, bo plan był żeby całość przebiec. Jeszcze jedna dyskusja ze sobą i biegnę. Wiem, że na 35-tym jest bufet. Chociaż do bufetu. Dobiegam. Piję i... nie mam siły ruszyć biegiem. Tu mam już 6:00 min. w plecy.
Od bufetu w Siemianowicach do zakrętu idę. Kibice zagrzewają do walki, a ja nie potrafię się zmusić do biegu. W końcu ruszam. Udaje się pobiec kolejny kawałek. Świadomość podbiegu pod wieżę telewizyjną jest silniejsza ode mnie. Znów idę. Boli mnie wszystko, łydki, uda, plecy... Krótko przed wieżą zbieram się w sobie i biegnę. To już końcówka.
Kiedy wbiegam do Parku Śląskiego mam już w plecy 12:09 min. Teraz już jest tylko walka żeby skończyć poniżej 5 godzin.
Biegnę, choć czuję niesamowite zmęczenie.
Tuż przed stadionem znów czeka Adaś ;-) Jeszcze jedna fotka.

Dogania mnie "zając na piątkę".

Sprawdzam czas, zdążę.


Jak zwykle delektuję się biegiem po bieżni w Kotle Czarownic.

Nie przeszkadza mi, że inni mnie wyprzedają. Na widowni dostrzegam Anetkę z Agą, która dziś zrobiła życiówkę na połówce.


Mijam linię mety z czasem 4:57:20. Ja też mam życiówkę. Poprawiłem czas o 33 minuty. Powinienem być szczęśliwy ale jednak czuję jakiś niedosyt.

Na mecie w papierowej torebce dostaję bułkę, jabłko i batonika. Na stoisku Lecha dostaję puszkę bezalkoholowego. Dobrze. Jest czym popić bułkę.
Czas na kąpiel.


Dziękuję wszystkim za słowa wsparcia, za doping, za trzymanie kciuków! To naprawdę pomaga!
Dziękuję Anetce, że mimo zimna dopingowała mnie przez tyle godzin.
Czas na odpoczynek, bo czuję wszystkie mięśnie....
Od kilku dni prognozy zapowiadają 5-8 stopni. Na szczęście bez deszczu. Cały czas się waham co na siebie założyć. Nie wiem, czy to naprawdę najważniejsze, ale chyba myśleniem o stroju chcę zabić myśli o starcie. Niestety od czasu tamtego maratonu ani razu nie przebiegłem dystansu dłuższego niż półmaraton. Niby w tym roku pobiegałem sporo (ponad 1000 km) ale ta liczba to suma wielu krótkich treningów. Boję się, że to się zemści.
Wszystkie poradniki sugerują żeby się w tygodniu poprzedzającym zawody dobrze wyspać. Średnio mi to wychodziło.
W piątek odebrałem pakiet startowy z tradycyjnie już w Katowicach śliczną koszulką.

Z numerem startowym© djk71
Za to wczoraj pełny relaks. Najpierw wygrany mecz syna (rzucił 8 bramek) inaugurujący rozgrywki nowego sezonu

Juniorzy młodsi walczą© djk71
Potem kolejny mecz w ręczną - tym razem Górnik pokonuje izraelskich rywali w pucharze EHF.

Górnik walczy z drużyna z Izraela© djk71
A po meczu... prosto pod ziemię... na "osiemnastkę" grupy Highway. Koncert 320m pod ziemią!

Pod ziemię tylko w kasku© djk71
Super impreza, na którą wygraliśmy bilety na... meczu piłki ręcznej ;-) Niestety po 23-iej żona przekonała mnie, że pora wyjść, mimo, że impreza wciąż trwała.

"18-tka" Highwaya© djk71
Wróciliśmy do domu o północy. Udało się jeszcze przespać prawie sześć godzin.
Rano śniadanko, tradycyjne bułeczki z powidłami. Decyduję się biec na krótko. Jedynie pod koszulkę zakładam obcisłą koszulkę termiczną bez rękawków. Rękawki zakładam osobno. Do tego zakładam rękawiczki. Rano pi... tzn. jest bardzo zimno.
Moja małżonka mimo chłodnej pogody decyduje się mi towarzyszyć. Razem z nami jedzie Sylwia i Brygida.

Zdjęcie na ściance musi być© djk71
Na parkingu (płatnym 30zł - złodzieje!) spotykamy Tereskę.

Teamowe zdjęcie© djk71
Ogarniamy ciuchy - Brygida daje mi dodatkowe agrafki - okazuje się, że numer wielkości prawie A4 jest wykonany z beznadziejnego papieru i już po założeniu się drze. Potem na trasie zobaczę wiele powiewających (trzymających się na jednej agrafce) numerków. Niektórzy wbiegną na metę z numerkami w rękach. Z jakiegoś nieznanego mi powodu nie można było mieć numerków zapiętych na paskach - tak było w regulaminie i na kopercie z numerkiem. Bez sensu. Tak samo jak to, że połowa zawodników i tak miała je tak zapięte. I... nie zostali zdyskwalifikowani, czym grozili organizatorzy. Nie to żebym był za ich dyskwalifikacją, bo przepis był durny, ale jak mamy przepisy to ich przestrzegajmy!
Oddajemy rzeczy do depozytu i idziemy na start. Lekkie zamieszanie w strefach, wiele osób nie wie gdzie wejść. Co ciekawe potem i tak się to miesza. Nie rozumiem. Podobnie jak dwa lata temu spotykam Artura. Udaje się chwilę porozmawiać. Na hasło, że to już chyba ostatnia moja impreza w tym roku, odpowiada, żebym się nie zarzekał, bo ma propozycję... :-) Oczywiście bieg ;-) Zobaczymy, może się uda.
W końcu ruszamy. Przez chwilę widziałem "zająców" i zastanawiałem się czy nie pobiec z tymi na 4:45:00 skoro i tak chcę biec na taki czas. Gdzieś mi jednak zniknęli z oczu i biegnę sam. Staram się pilnować tempa, ale i tak biegnę nieco szybciej niż planowałem.
Na starcie Anetka zdąży zrobić mi zdjęcie tylko z tyłu :-)

Widać mi tylko plecy i logo sponsora© djk71
Biegnę. Zaplanowałem sobie tempo przy użyciu nowej funkcji w Garminie - Pace Pro, pozwalającej na obliczenie czasów odcinków uwzględniając m.in. ich nachylenie. Funkcja fajna, niestety w aplikacji mogę sobie to zaplanować, ale wysłać do zegarka i potem pilnować tego na trasie mogę tylko używając najnowszych modeli zegarków.
Biegnę swoje. Bardziej niż czasu pilnuję tętna. W okolicach piątego kilometra super niespodziankę sprawia Adaś z aparatem fotograficznym. Po drugiej stronie ulicy z rowerami stoi Krzyś.

W okolicach Koszutki© djk71
Na rondzie pierwszy bufet. Piątka za mną. 1:43 min. szybciej niż planowałem.
Biegnę dalej. Oglądam jak zmieniło się miasto, gdzie spędziłem pięć lat szkoły średniej. Zmieniło się bardzo. W okolicach 9 km znów widzę chłopaków. Są kolejne fotki. Teraz jadą ścigać Tereskę :-)

Przed 3 Stawami© djk71
Dolina Trzech Stawów tym razem krótsza. To dobrze, ostatnio strasznie mi się dłużyła.
Na 10 km jest 2:46 min. do przodu.
Teraz celem jest Nikiszowiec. To miejsce jest magiczne. Wcześniej lekki podbieg. Jeden z wielu dziś. Po drodze odbijam na chwilę w krzaczki. Na Nikiszowcu jest cudownie. Czas wciąż do przodu - 2:28
Biegniemy w stronę Giszowca, a potem Mysłowic. Ostatnio ten odcinek mnie dobił. Tym razem jest dobrze. Mija mnie pacemaker na 4:30:00. Przez chwilę zastanawiam się, czy się nie podłączyć. Rozsądek mówi, że to jednak nie jest mój czas. Biegnę swoje.
Na 20 km - wciąż 2:20 min. do przodu.
Gdzieś od 17 km boli mnie prawa stopa. Zdaje się, że za mocno zawiązałem sznurówkę. Oczywiście zamiast to od razu poprawić to łudzę się, że samo się poluzuje. Na 25 km zatrzymuję się i poprawiam. Nawet dwa razy, bo za pierwszym razem tak poluzowałem, że mało mi but nie spadł z nogi. Tracę przez to chwilę - już tylko 0:59 min. do przodu w stosunku do założeń. Ale wciąż jest dobrze.
Mijam Szopienice i wracam w stronę centrum. Na bufecie na 30 km pierwszy raz się zatrzymuję. Czuję zmęczenie. Poprzednio łapałem kubki z wodą w biegu. Do 28 km byłem do przodu, tu już mam 1:15 min. w plecy.
Niestety coraz więcej osób chodzi, niektórzy już po 10 km. Nie działa to zbyt dobrze na psychikę. Chcę iść, ale po krótkiej dyskusji z samym sobą biegnę. Tylko do 32 km. Tu przechodzę do marszu ;-( Jednak. Szkoda, bo plan był żeby całość przebiec. Jeszcze jedna dyskusja ze sobą i biegnę. Wiem, że na 35-tym jest bufet. Chociaż do bufetu. Dobiegam. Piję i... nie mam siły ruszyć biegiem. Tu mam już 6:00 min. w plecy.
Od bufetu w Siemianowicach do zakrętu idę. Kibice zagrzewają do walki, a ja nie potrafię się zmusić do biegu. W końcu ruszam. Udaje się pobiec kolejny kawałek. Świadomość podbiegu pod wieżę telewizyjną jest silniejsza ode mnie. Znów idę. Boli mnie wszystko, łydki, uda, plecy... Krótko przed wieżą zbieram się w sobie i biegnę. To już końcówka.
Kiedy wbiegam do Parku Śląskiego mam już w plecy 12:09 min. Teraz już jest tylko walka żeby skończyć poniżej 5 godzin.
Biegnę, choć czuję niesamowite zmęczenie.
Tuż przed stadionem znów czeka Adaś ;-) Jeszcze jedna fotka.

W osatniej chwili zauważam Adama przed Stadionem© djk71
Dogania mnie "zając na piątkę".

Z balonikami zająca© djk71
Sprawdzam czas, zdążę.

Prowadzę grupę© djk71

Wciąż prowadzę© djk71
Jak zwykle delektuję się biegiem po bieżni w Kotle Czarownic.

Doganiają mnie© djk71
Nie przeszkadza mi, że inni mnie wyprzedają. Na widowni dostrzegam Anetkę z Agą, która dziś zrobiła życiówkę na połówce.

No i dogonili, a nawet przegonili© djk71

Czas wyłączyć zegarek© djk71
Mijam linię mety z czasem 4:57:20. Ja też mam życiówkę. Poprawiłem czas o 33 minuty. Powinienem być szczęśliwy ale jednak czuję jakiś niedosyt.

Zrobiłem to :-)© djk71
Na mecie w papierowej torebce dostaję bułkę, jabłko i batonika. Na stoisku Lecha dostaję puszkę bezalkoholowego. Dobrze. Jest czym popić bułkę.
Czas na kąpiel.

Już po kąpieli© djk71

Żona kazała się cieszyć© djk71
Dziękuję wszystkim za słowa wsparcia, za doping, za trzymanie kciuków! To naprawdę pomaga!
Dziękuję Anetce, że mimo zimna dopingowała mnie przez tyle godzin.
Czas na odpoczynek, bo czuję wszystkie mięśnie....
AktywnośćBieganie
Dystans10.99 km
Czas w ruchu01:01
Vśrednia5:33 min/km
VMAX5:03 min/km
Podjazdy 6 m
Życiowa Dziesiątka
Mój debiut na niesamowitej imprezie, jaką jest Festiwal Biegowy w Krynicy. Zapisany byłem już w zeszłym roku, ale... nie dojechałem :-( W tym roku udało się. 10 tysięcy biegaczy, kilkadziesiąt różnych biegów, trzy dni biegowego szaleństwa. Dla mnie główny cel to jutrzejszy debiut w biegach górskich - Runek Run. W trakcie zapisów kliknąłem jeszcze dzisiejszą Życiową Dziesiątkę. Im dłużej przyglądałem się profilowi jutrzejszej trasy tym mniej byłem przekonany do dzisiejszego startu. Ale skoro się zapisałem to co zrobić... :-)
Tereska z Adamem już o świcie ruszyli na 64-km trasę po górach, Piotr na 35km, a ja w towarzystwie Anetki i Marcina udałem się na start mojej dychy. Nazwa Życiowa Dziesiątka nie jest przypadkowa, bo całą trasa biegnie.... w dół... Z krynicy do Muszyny.
Na starcie ustawia się prawie 1500 osób głodnych życiówki na dychę.

Start na deptaku to start honorowy. Właściwy, ostry zaczyna się prawie kilometr dalej.

Ruszam i rzeczywiście jest z górki. Pierwszy kilometr biegnę z czasem 5:10 min/km - to prawie minutę szybciej niż zwykle biegam. To zdecydowanie zbyt szybko jak na dziesięciokilometrowy bieg. W szczególności mając na uwadze jutrzejszy start. Zwalniam, ale i tak kolejne kilometry biegnę ok. 5:30. Ja na mnie szybko. Oczywiście kiedy ja będę w połowie trasy najlepsi pewnie będą na mecie, ale ja tu walczę z sobą, nie z nimi.
Szybko widać, że nie tylko ja ruszyłem za szybko. Pojawiają się pierwsze osoby, które przechodzą do marszu. Ja biegnę.
Na piątym kilometrze chwytam kubek z wodą, a właściwie dwa. Jeden wypijam, drugi wylewam na siebie. Ciepło.
W okolicach siódmego kilometra już czuję, że jestem w stanie tak dobiec do końca. Będzie życiówa :-) I jest, zegarek co prawda pokazał dystans o 90m dłuższy i Endomondo pokazało lepszy wynik, ale faktyczny czas to 0:55:06.

Jestem zadowolony.

Czas na przepyszną pomidorową, herbatę z cukrem i wodę. Można chwilę odpocząć. :)
Niestety cały bieg na wysokim pulsie, zegarek sugeruje 72h odpoczynku, a mój start za jakieś 20h. Zobaczymy...
Idę do jednego z kilkudziesięciu podstawionych autobusów, które przewiozą nas z Muszyny do Krynicy. Logistycznie impreza jest zorganizowana perfekcyjnie.
Są wyniki. Jestem 907/1483, czyli wyprzedziłem prawie 40%zawodników :)
Odpoczywając obserwujemy wbiegających na metę zawodników innych biegów. W tym oczywiście naszych harpaganów :-) Dobiegają szczęśliwi, ale zmęczeni. Choć kiedy później maszerujemy na kwaterę nie widać po nich, że mają za sobą 64 km w górach. No prawie nie widać :-)

Czas spać, jutro start o 7:20. Padający za oknem deszcz nie nastraja wesoło.
Tereska z Adamem już o świcie ruszyli na 64-km trasę po górach, Piotr na 35km, a ja w towarzystwie Anetki i Marcina udałem się na start mojej dychy. Nazwa Życiowa Dziesiątka nie jest przypadkowa, bo całą trasa biegnie.... w dół... Z krynicy do Muszyny.
Na starcie ustawia się prawie 1500 osób głodnych życiówki na dychę.

Stres przed startem© djk71
Start na deptaku to start honorowy. Właściwy, ostry zaczyna się prawie kilometr dalej.

Ruszyliśmy© djk71
Ruszam i rzeczywiście jest z górki. Pierwszy kilometr biegnę z czasem 5:10 min/km - to prawie minutę szybciej niż zwykle biegam. To zdecydowanie zbyt szybko jak na dziesięciokilometrowy bieg. W szczególności mając na uwadze jutrzejszy start. Zwalniam, ale i tak kolejne kilometry biegnę ok. 5:30. Ja na mnie szybko. Oczywiście kiedy ja będę w połowie trasy najlepsi pewnie będą na mecie, ale ja tu walczę z sobą, nie z nimi.
Szybko widać, że nie tylko ja ruszyłem za szybko. Pojawiają się pierwsze osoby, które przechodzą do marszu. Ja biegnę.
Na piątym kilometrze chwytam kubek z wodą, a właściwie dwa. Jeden wypijam, drugi wylewam na siebie. Ciepło.
W okolicach siódmego kilometra już czuję, że jestem w stanie tak dobiec do końca. Będzie życiówa :-) I jest, zegarek co prawda pokazał dystans o 90m dłuższy i Endomondo pokazało lepszy wynik, ale faktyczny czas to 0:55:06.

Mam życiówkę© djk71
Jestem zadowolony.

Na mecie z medalem© djk71
Czas na przepyszną pomidorową, herbatę z cukrem i wodę. Można chwilę odpocząć. :)
Niestety cały bieg na wysokim pulsie, zegarek sugeruje 72h odpoczynku, a mój start za jakieś 20h. Zobaczymy...
Idę do jednego z kilkudziesięciu podstawionych autobusów, które przewiozą nas z Muszyny do Krynicy. Logistycznie impreza jest zorganizowana perfekcyjnie.
Są wyniki. Jestem 907/1483, czyli wyprzedziłem prawie 40%zawodników :)
Odpoczywając obserwujemy wbiegających na metę zawodników innych biegów. W tym oczywiście naszych harpaganów :-) Dobiegają szczęśliwi, ale zmęczeni. Choć kiedy później maszerujemy na kwaterę nie widać po nich, że mają za sobą 64 km w górach. No prawie nie widać :-)

Niezmodrowany© djk71
Czas spać, jutro start o 7:20. Padający za oknem deszcz nie nastraja wesoło.
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans82.39 km
Czas w ruchu04:48
Vśrednia17.16 km/h
VMAX45.85 km/h
Dzień bez samochodu i... pleców :-(
Po wczorajszej porażce dziś było lepiej, a przynajmniej dalej.
Najpierw wyjazd na Europejski Dzień bez Samochodu do Gliwic. Przed startem przejazdu nastąpiło uhonorowanie szkół przyjaznym rowerzystom. Super inicjatywa. W roku ubiegłym to my zostaliśmy wybrani firmą przyjazną rowerzystom.

W tym roku wybierano szkołę, ciekawe co będzie w przyszłym :-)
Po przejeździe przez miasto postanowiliśmy z Anką jeszcze chwilę pokręcić.
Najpierw zdjęcia na Pl. Krakowskim gdzie odbywała się jakaś impreza militarna...
Potem jeszcze obok GZUT-u
Padł pomysł wyjazdu nad Chechło, ale ogólnie chodziło o to żeby pokręcić. Pojeździliśmy trochę po Gliwicach i Zabrzu, zatrzymaliśmy się na strefie na kawę i coś słodkiego i ruszyliśmy dalej.
Chwila krążenia po Miechowicach i rzut oka na miejscowe atrakcje, a potem ruszamy do DSD. Zaliczamy RedRock i ruszamy do Tarnowskich Gór. Na Rynku podchodzi do nas młody człowiek z nietypową prośbą. Zakładam, że chce żeby mu się do czegoś dorzucić, a ten pyta czy może sfotografować mój rower :-) Chwila rozmowy o sprzęcie i ruszamy dalej.
Rezygnujemy z Chechła, robi się późno, a ja zaczynam czuć plecy. Jeszcze zaliczamy cmentarz wojenny, źródełko młodości i docieramy na Helenkę. Tu się rozstajemy. Ja na dziś mam dość, Anka jeszcze musi wrócić do Gliwic.
Miło i aktywnie spędzony dzień. Niestety chyba zbyt aktywnie. O ile do domu udaje mi się spokojnie wrócić, to teraz już nie jestem w stanie się ruszyć :-( Jednak starość to starość :-(
Najpierw wyjazd na Europejski Dzień bez Samochodu do Gliwic. Przed startem przejazdu nastąpiło uhonorowanie szkół przyjaznym rowerzystom. Super inicjatywa. W roku ubiegłym to my zostaliśmy wybrani firmą przyjazną rowerzystom.

W tym roku wybierano szkołę, ciekawe co będzie w przyszłym :-)

Dzień bez Samochodu© djk71
Po przejeździe przez miasto postanowiliśmy z Anką jeszcze chwilę pokręcić.
Najpierw zdjęcia na Pl. Krakowskim gdzie odbywała się jakaś impreza militarna...

Chwilę wcześniej widzieliśmy go na drodze© djk71

Robi wrażenie© djk71
Potem jeszcze obok GZUT-u

W Wiedniu go nie chcieli© djk71
Padł pomysł wyjazdu nad Chechło, ale ogólnie chodziło o to żeby pokręcić. Pojeździliśmy trochę po Gliwicach i Zabrzu, zatrzymaliśmy się na strefie na kawę i coś słodkiego i ruszyliśmy dalej.
Chwila krążenia po Miechowicach i rzut oka na miejscowe atrakcje, a potem ruszamy do DSD. Zaliczamy RedRock i ruszamy do Tarnowskich Gór. Na Rynku podchodzi do nas młody człowiek z nietypową prośbą. Zakładam, że chce żeby mu się do czegoś dorzucić, a ten pyta czy może sfotografować mój rower :-) Chwila rozmowy o sprzęcie i ruszamy dalej.
Rezygnujemy z Chechła, robi się późno, a ja zaczynam czuć plecy. Jeszcze zaliczamy cmentarz wojenny, źródełko młodości i docieramy na Helenkę. Tu się rozstajemy. Ja na dziś mam dość, Anka jeszcze musi wrócić do Gliwic.
Miło i aktywnie spędzony dzień. Niestety chyba zbyt aktywnie. O ile do domu udaje mi się spokojnie wrócić, to teraz już nie jestem w stanie się ruszyć :-( Jednak starość to starość :-(
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans38.42 km
W terenie14.00 km
Czas w ruchu02:00
Vśrednia19.21 km/h
VMAX48.27 km/h
Masa w TG , ale jednak bez masy
Udało się w miarę wcześnie wrócić do domu, więc szybki obiadek i na rower. Nie do końca wiem czy chcę się bardzo męczyć w taki upał więc wybór pada na Tarnowskie Góry. Dziś odbywa się tam Masa Krytyczna śladami niedzielnego etapu Tour de Pologne (jego tarnogórskiej części).
Jeśli się nie mylę to ostatni raz na masie krytycznej byłem... sześć lat temu. Szmat czasu. Zdarzyły się w międzyczasie jeszcze grupowe przejazdy jak trasą Leśnej Rajzy, Śląskie Święto Rowerzysty, WOŚP, czy jakiś rodzinny rajd, ale na masie nie byłem już naprawdę dawno.
Na Rynek dojeżdżam w towarzystwie spotkanego koło Kopalni Srebra rowerzysty (o ile pamiętam Błażeja). Na miejscu rozglądam się, czy nie ma kogoś znajomego, ale nie udaje mi się nikogo dostrzec. Szkoda.
Chwila zastanowienia i... nie, to jednak nie dla mnie. Jakoś nie mam ostatnio nastroju na towarzystwo ludzi. Kręcę się chwilę po parku.
W pewnym momencie widzę dziwny pomnik. Szachownica tutaj?
Po chwili już wiem co to.
Tuż obok cmentarz wojenny.
Kiedy widzę tablicę mam wrażenie, że to za ogrodzeniem.
Dopiero po chwili dostrzegam, że jestem w jego środku.
Szkoda, że niektórym i takie miejsca przeszkadzają...
Jadę dalej. Jakoś mi się nie chce wracać do domu. Zaliczam podjazd ze Zbrosławic do Wieszowy, stamtąd też nie najkrótszą drogą jadę dalej. Docieram na wiadukt nad A1, niestety średnio nadający się do jazdy.
Dalej jest lepiej, ale tylko trochę. Wyjeżdżam w Grzybowicach i postanawiam dojechać do domu niebieskim Zabrzańskim Szlakiem Rowerowym.
Mimo, że wiem gdzie mam jechać i tak momentami nie jestem pewien, czy jestem na szlaku. Szczytem wydaje się być przejazd przez strumyk, którego na szczęście dziś nie widać... Do tego ta niby furtka.
Dalej też jest średnio... w końcu mam wybór... albo wjazd na cmentarz - niestety furtka zamknięta, albo zgodnie ze szlakiem.... wjazd na teren kaplicy cmentarnej - niestety i tu furtka zamknięta.
I co teraz? Powrót? Kilka kilometrów? Super. Brawo miasto Zabrze! Nie przypadkiem Gliwicka Rada Rowerowa oceniła ten szlak jako najgorszy w okolicy.
W końcu udaje mi się wyjechać przez teren Uniwersytetu Medycznego.
Jeśli się nie mylę to ostatni raz na masie krytycznej byłem... sześć lat temu. Szmat czasu. Zdarzyły się w międzyczasie jeszcze grupowe przejazdy jak trasą Leśnej Rajzy, Śląskie Święto Rowerzysty, WOŚP, czy jakiś rodzinny rajd, ale na masie nie byłem już naprawdę dawno.
Na Rynek dojeżdżam w towarzystwie spotkanego koło Kopalni Srebra rowerzysty (o ile pamiętam Błażeja). Na miejscu rozglądam się, czy nie ma kogoś znajomego, ale nie udaje mi się nikogo dostrzec. Szkoda.

Masa w Tarnowskich Górach© djk71
Chwila zastanowienia i... nie, to jednak nie dla mnie. Jakoś nie mam ostatnio nastroju na towarzystwo ludzi. Kręcę się chwilę po parku.

W parku© djk71
W pewnym momencie widzę dziwny pomnik. Szachownica tutaj?

A co to za szachownica© djk71
Po chwili już wiem co to.

I wszystko jasne© djk71
Tuż obok cmentarz wojenny.

Cmentarz wojenny© djk71
Kiedy widzę tablicę mam wrażenie, że to za ogrodzeniem.
Dopiero po chwili dostrzegam, że jestem w jego środku.

Zarośnięte, ale zadbane© djk71
Szkoda, że niektórym i takie miejsca przeszkadzają...

I kto z młodzieży wie co tu był napisane?© djk71
Jadę dalej. Jakoś mi się nie chce wracać do domu. Zaliczam podjazd ze Zbrosławic do Wieszowy, stamtąd też nie najkrótszą drogą jadę dalej. Docieram na wiadukt nad A1, niestety średnio nadający się do jazdy.

Nie do jazdy© djk71
Dalej jest lepiej, ale tylko trochę. Wyjeżdżam w Grzybowicach i postanawiam dojechać do domu niebieskim Zabrzańskim Szlakiem Rowerowym.
Mimo, że wiem gdzie mam jechać i tak momentami nie jestem pewien, czy jestem na szlaku. Szczytem wydaje się być przejazd przez strumyk, którego na szczęście dziś nie widać... Do tego ta niby furtka.

Zabrzański Szlak Rowerowy - wstyd© djk71
Dalej też jest średnio... w końcu mam wybór... albo wjazd na cmentarz - niestety furtka zamknięta, albo zgodnie ze szlakiem.... wjazd na teren kaplicy cmentarnej - niestety i tu furtka zamknięta.
I co teraz? Powrót? Kilka kilometrów? Super. Brawo miasto Zabrze! Nie przypadkiem Gliwicka Rada Rowerowa oceniła ten szlak jako najgorszy w okolicy.
W końcu udaje mi się wyjechać przez teren Uniwersytetu Medycznego.
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans68.25 km
W terenie1.00 km
Czas w ruchu04:12
Vśrednia16.25 km/h
VMAX14.05 km/h
Śląskie Święto Rowerzysty 2018
Trzy godziny temu wróciłem z Nocnego Półmaratonu we Wrocławiu. Przespałem się dwie godziny, wykąpałem, zrobiłem wpis na blogu, zjadłem śniadanie i... poszedłem na rower. To nie jest normalne :-) Na szczęście dziś zupełnie rekreacyjnie. Prawie. Wyjazd na Śląskie Święto Rowerzysty 2018. Wiedziałem o tym wcześniej, ale jakoś nie planowałem, jednak wracając z Wrocka od słowa do słowa dogadaliśmy się z Adamem i trzeba było jechać.
Mogłem dołączyć w Zabrzu, ale postanowiłem pojechać na start do Gliwic. Tu niespodzianka. Jest nas kilkanaście osób z Etisoft Bike Team :-)
Super. Chwila rozmowy i jedziemy. Powoli, bardzo powoli, ale o tym wiedziałem i to jest chyba idealne dla moich mięśni.
Tak jest, tyle, że jest ciepło i to już mniej mi służy. Zbieramy kolejne grupy z Zabrza, Rudy, Świętochłowic.
Po drodze udaje się spotkać trochę dawno nie widzianych znajomych. Z niektórymi udaje się zamienić kilka słów. Miło. Jest nas wszystkich naprawdę dużo.
Dojeżdżamy do Parku w Chorzowie. Tu z nieznanego mi powodu objeżdżamy Stadion Śląski. Chyba, żeby po to, aby grupa bytomska do nas dołączyła. Kończymy rundkę w skansenie.
Tu również spotykam sporo znajomych, kilka osób mi tylko mignęło, nie umiałem ich potem znaleźć. Kupuję espresso i... ekipa EBT jedzie sobie gdzieś usiąść w parku, a ja decyduję się wrócić do domu, bo w końcu płacę czynsz i trzeba choć chwilę pomieszkać :-)
Samotna podróż nieco męczy, do tego mam tylko trochę izotonika, nie bardzo jest gdzie co kupić, bo albo wszystko zamknięte, albo... strach zostawić rower przed sklepem. Za to podziwiam okolicę.
W parku w Bytomiu jeszcze spotykam Ewę, zamieniamy kilka słów, dołącza Iza, nie zatrzymuję dziewczyn, one dopiero zaczynają wycieczkę, ja już kończę.
Miło było pokręcić i spotkać tylu znajomych. Ale teraz pora odpocząć.
Mogłem dołączyć w Zabrzu, ale postanowiłem pojechać na start do Gliwic. Tu niespodzianka. Jest nas kilkanaście osób z Etisoft Bike Team :-)

Nasi już są© djk71
Super. Chwila rozmowy i jedziemy. Powoli, bardzo powoli, ale o tym wiedziałem i to jest chyba idealne dla moich mięśni.
Tak jest, tyle, że jest ciepło i to już mniej mi służy. Zbieramy kolejne grupy z Zabrza, Rudy, Świętochłowic.

Przerwa w Rudzie© djk71
Po drodze udaje się spotkać trochę dawno nie widzianych znajomych. Z niektórymi udaje się zamienić kilka słów. Miło. Jest nas wszystkich naprawdę dużo.

Sporo nas przed nami© djk71

Za nami też© djk71
Dojeżdżamy do Parku w Chorzowie. Tu z nieznanego mi powodu objeżdżamy Stadion Śląski. Chyba, żeby po to, aby grupa bytomska do nas dołączyła. Kończymy rundkę w skansenie.

I jesteśmy na miejscu© djk71
Tu również spotykam sporo znajomych, kilka osób mi tylko mignęło, nie umiałem ich potem znaleźć. Kupuję espresso i... ekipa EBT jedzie sobie gdzieś usiąść w parku, a ja decyduję się wrócić do domu, bo w końcu płacę czynsz i trzeba choć chwilę pomieszkać :-)
Samotna podróż nieco męczy, do tego mam tylko trochę izotonika, nie bardzo jest gdzie co kupić, bo albo wszystko zamknięte, albo... strach zostawić rower przed sklepem. Za to podziwiam okolicę.

Historia na rondzie© djk71
W parku w Bytomiu jeszcze spotykam Ewę, zamieniamy kilka słów, dołącza Iza, nie zatrzymuję dziewczyn, one dopiero zaczynają wycieczkę, ja już kończę.
Miło było pokręcić i spotkać tylu znajomych. Ale teraz pora odpocząć.
AktywnośćBieganie
Dystans1.99 km
Czas w ruchu00:11
Vśrednia5:31 min/km
VMAX4:53 min/km
Tropem Wilczym
Plany na weekend były nieco inne, ale wyszło inaczej. Wczoraj zamiast Gliwickiej Prowokacji był wyjazd do Karviny z Igorem i resztą zespołu. UKS "31 Rokitnica" wrócił z pucharem zajmując drugiej miejsce w turnieju, a my zdarliśmy gardła gorąco dopingując.
Dziś miała być dycha, ale z uwagi na kontuzję zdecydowałem się pobiec krótki dystans, czyli tylko symboliczne 1963m w Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Zawierciu. Nie do końca byłem przekonany, czy jest sens jechać na tak krótki bieg, ale ogólnie wyszło bardzo fajnie.
W pakiecie startowym pamiątkowa koszulka oraz tematyczne broszurki historyczne, a także... treść Roty, która został odśpiewana chóralnie przed startem.
Zakładałem spokojny bieg, ale świadomość krótkiego dystansu i oczywiście atmosfera zawodów podniosła trochę tempo. Oczywiście szału nie było, ale 2-go miejsce w M-40 i 32 w open było :-) O więcej nie pytajcie, ale uprzedzając komentarze nie wszyscy się zmieścili na podium :-)
Kiedy ja doprowadzałem się do porządku, Iguś zastanawiał się czy nie rzucić piłki ręcznej i nie wstąpić do armii :-)
Następnie ruszyliśmy na obiadek. Wybraliśmy Bistro mojego brata (nie mojego) i to był strzał w dziesiątkę. Fantastyczny krem chrzanowo-ziemniaczany z chipsami z boczku i do tego pierożki z kaczką i suszonymi pomidorami. Rzadko mi się zdarza chwalić restauracje, ale tu było po prostu niebo w gębie. Polecam.
Lekko spóźnieni docieramy na dekorację i losowanie nagród. Wygrywam... książkę... "Myśli Nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego :) No cóż...
Ogólnie bardzo udany dzień.

Koszulka i medal© djk71
Plany na weekend były nieco inne, ale wyszło inaczej. Wczoraj zamiast Gliwickiej Prowokacji był wyjazd do Karviny z Igorem i resztą zespołu. UKS "31 Rokitnica" wrócił z pucharem zajmując drugiej miejsce w turnieju, a my zdarliśmy gardła gorąco dopingując.

UKS "31 Rokitnica" Zabrze z pucharem© djk71
Dziś miała być dycha, ale z uwagi na kontuzję zdecydowałem się pobiec krótki dystans, czyli tylko symboliczne 1963m w Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Zawierciu. Nie do końca byłem przekonany, czy jest sens jechać na tak krótki bieg, ale ogólnie wyszło bardzo fajnie.
W pakiecie startowym pamiątkowa koszulka oraz tematyczne broszurki historyczne, a także... treść Roty, która został odśpiewana chóralnie przed startem.

Na trasie© djk71
Zakładałem spokojny bieg, ale świadomość krótkiego dystansu i oczywiście atmosfera zawodów podniosła trochę tempo. Oczywiście szału nie było, ale 2-go miejsce w M-40 i 32 w open było :-) O więcej nie pytajcie, ale uprzedzając komentarze nie wszyscy się zmieścili na podium :-)

Z synem już na mecie© djk71
Kiedy ja doprowadzałem się do porządku, Iguś zastanawiał się czy nie rzucić piłki ręcznej i nie wstąpić do armii :-)

W dziesiątkę?© djk71
Następnie ruszyliśmy na obiadek. Wybraliśmy Bistro mojego brata (nie mojego) i to był strzał w dziesiątkę. Fantastyczny krem chrzanowo-ziemniaczany z chipsami z boczku i do tego pierożki z kaczką i suszonymi pomidorami. Rzadko mi się zdarza chwalić restauracje, ale tu było po prostu niebo w gębie. Polecam.
Lekko spóźnieni docieramy na dekorację i losowanie nagród. Wygrywam... książkę... "Myśli Nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego :) No cóż...
Ogólnie bardzo udany dzień.
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans55.31 km
W terenie12.00 km
Czas w ruchu02:53
Vśrednia19.18 km/h
VMAX42.17 km/h
Test DTŚ-ki
Po ponad 30 latach zakończono budowę Drogowej Trasy Średnicowej łączącej Katowice z Gliwicami. Łącznie...31,3 km, czyli 1 km / rok...
Otwarcie postanowiono zrobić huczne i m.in. zorganizowano przejazd rowerowy po DTŚ-ce. Niestety obok trasy nie powstały DDR-y więc to jedyna okazja na bliższy kontakt rowerzystów z trasą. Postanowiłem pojechać. Nawet nie tyle z samej chęci jazdy po tej drodze, ile żeby w końcu mieć motywację na przejażdżkę. Co prawda do samego końca nie byłem pewien, czy uda się pojechać, ale na szczęście udało się.
Rowerzyści z całego Śląska umawiali się na wspólny dojazd do Gliwic, miałem nawet zamiar dołączyć do którejś z zabrzańskich grup, ale jakoś nie wyszło. Próbowałem dojechać do grupy w Rokitnicy, ale chyba się spóźniłem i w efekcie pedałowałem sam. Nie byłem tym nawet jakoś specjalnie zmartwiony. Nawet nie chciało mi się zmieniać trasy i pojechałem tak nielubianą przeze mnie DK78. Na szczęście ruch nie był zbyt duży.
Na miejscu spotykam Tomka, z którym kiedyś pracowałem. Widząc (w końcu w realu) jego tandem podejrzewam, że przyjechał z małżonką (dopiero potem dociera do mnie, że przecież Edyta chwilowo chyba nie jeździ). Tomkowi towarzyszy kolega - Piotrek.
Mamy jeszcze godzinę do startu więc ruszamy w miasto w poszukiwaniu kawy. Trochę za wcześnie, wszystko oprócz Maca pozamykane.
Na bezrybiu...
Po krótkiej przerwie ruszamy na miejsce startu... do tunelu :-) Po chwili za nami tłum.
Przed nami też sporo...
Ciekawe ile było osób, szacuję, że pewnie sporo ponad tysiąc.
EDIT: Media podały, że rowerzystów było... 3 tysiące!
Sektor, po sektorze ruszamy. Miasto z tej perspektywy wygląda nieco inaczej, są momenty, że zastanawiamy się gdzie właśnie jesteśmy. Niestety aparat został w miejscu trudno dostępnym, a w tłumie nie bardzo chcę ryzykować sięganie po niego. Choć tłum to trochę przesadzone słowo. Mimo, iż jest nas wielu, to wypuszczanie nas na trasę grupkami spełniło swe zadanie. Peleton robi ogromne wrażenie, ale nie jest tłocznie, każdy jedzie w swoim tempie.
Po drodze dogania mnie Krzysiek. Co za miłe spotkanie. Krótkie rozmowy o tegorocznych planach i... przed końcem trasy gdzieś mi ucieka. Na mecie też nie udaje mi się go spotkać. Szkoda, bo może wracalibyśmy razem.
Na mecie każdy (prawie, bo frekwencja przerosła oczekiwania organizatorów i nie dla wszystkich starczyło) dostaje pamiątkowy bidon.
Chwila zastanowienia się co dalej i chłopaki postanawiają jeszcze pojeździć i kawałek mnie odwieźć. Miło :-) Krążymy trochę po parku obok Chorzowskiej. Wydawało mi się, że jest mniejszy. Kiedy w pewnym momencie chłopaki postanawiają pokazać co znaczy napęd na dwa silniki, przez chwilę się trzymam za nimi, ale w końcu odpuszczam, brak sił. Mocniejsze depnięcie szybko załodze tandemu daje znać o sobie. Zaliczają kilkukrotnie zakładanie łańcucha... :)
Jedziemy dalej w stronę autostrady, krążymy chwilę po lesie, by w końcu rozstać się przy Leśnej. Dobrze, bo jeszcze trochę i bym umarł. Zresztą i tak prawie umieram przy podjeździe z Rokitnicy. Rok temu udawało mi się tu utrzymywać prędkość powyżej 20 km/h, dziś nie potrafię utrzymać 10 km/h. No cóż długa przerwa i 24kg robią swoje ;-(
Czy rowerowy urlop za dwa miesiące ma sens? Z taką kondycją i wagą nie bardzo... a co można zrobić w dwa miesiące?
Otwarcie postanowiono zrobić huczne i m.in. zorganizowano przejazd rowerowy po DTŚ-ce. Niestety obok trasy nie powstały DDR-y więc to jedyna okazja na bliższy kontakt rowerzystów z trasą. Postanowiłem pojechać. Nawet nie tyle z samej chęci jazdy po tej drodze, ile żeby w końcu mieć motywację na przejażdżkę. Co prawda do samego końca nie byłem pewien, czy uda się pojechać, ale na szczęście udało się.
Rowerzyści z całego Śląska umawiali się na wspólny dojazd do Gliwic, miałem nawet zamiar dołączyć do którejś z zabrzańskich grup, ale jakoś nie wyszło. Próbowałem dojechać do grupy w Rokitnicy, ale chyba się spóźniłem i w efekcie pedałowałem sam. Nie byłem tym nawet jakoś specjalnie zmartwiony. Nawet nie chciało mi się zmieniać trasy i pojechałem tak nielubianą przeze mnie DK78. Na szczęście ruch nie był zbyt duży.
Na miejscu spotykam Tomka, z którym kiedyś pracowałem. Widząc (w końcu w realu) jego tandem podejrzewam, że przyjechał z małżonką (dopiero potem dociera do mnie, że przecież Edyta chwilowo chyba nie jeździ). Tomkowi towarzyszy kolega - Piotrek.

Ładny rowerek© djk71
Mamy jeszcze godzinę do startu więc ruszamy w miasto w poszukiwaniu kawy. Trochę za wcześnie, wszystko oprócz Maca pozamykane.
Na bezrybiu...
Po krótkiej przerwie ruszamy na miejsce startu... do tunelu :-) Po chwili za nami tłum.

Wszystkich za nami nie widać© djk71
Przed nami też sporo...

Przed nami też już sporo© djk71
Ciekawe ile było osób, szacuję, że pewnie sporo ponad tysiąc.
EDIT: Media podały, że rowerzystów było... 3 tysiące!
Sektor, po sektorze ruszamy. Miasto z tej perspektywy wygląda nieco inaczej, są momenty, że zastanawiamy się gdzie właśnie jesteśmy. Niestety aparat został w miejscu trudno dostępnym, a w tłumie nie bardzo chcę ryzykować sięganie po niego. Choć tłum to trochę przesadzone słowo. Mimo, iż jest nas wielu, to wypuszczanie nas na trasę grupkami spełniło swe zadanie. Peleton robi ogromne wrażenie, ale nie jest tłocznie, każdy jedzie w swoim tempie.
Po drodze dogania mnie Krzysiek. Co za miłe spotkanie. Krótkie rozmowy o tegorocznych planach i... przed końcem trasy gdzieś mi ucieka. Na mecie też nie udaje mi się go spotkać. Szkoda, bo może wracalibyśmy razem.

Na DTŚ-ce© djk71
Na mecie każdy (prawie, bo frekwencja przerosła oczekiwania organizatorów i nie dla wszystkich starczyło) dostaje pamiątkowy bidon.
Chwila zastanowienia się co dalej i chłopaki postanawiają jeszcze pojeździć i kawałek mnie odwieźć. Miło :-) Krążymy trochę po parku obok Chorzowskiej. Wydawało mi się, że jest mniejszy. Kiedy w pewnym momencie chłopaki postanawiają pokazać co znaczy napęd na dwa silniki, przez chwilę się trzymam za nimi, ale w końcu odpuszczam, brak sił. Mocniejsze depnięcie szybko załodze tandemu daje znać o sobie. Zaliczają kilkukrotnie zakładanie łańcucha... :)
Jedziemy dalej w stronę autostrady, krążymy chwilę po lesie, by w końcu rozstać się przy Leśnej. Dobrze, bo jeszcze trochę i bym umarł. Zresztą i tak prawie umieram przy podjeździe z Rokitnicy. Rok temu udawało mi się tu utrzymywać prędkość powyżej 20 km/h, dziś nie potrafię utrzymać 10 km/h. No cóż długa przerwa i 24kg robią swoje ;-(
Czy rowerowy urlop za dwa miesiące ma sens? Z taką kondycją i wagą nie bardzo... a co można zrobić w dwa miesiące?
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans91.33 km
W terenie20.00 km
Czas w ruchu05:31
Vśrednia16.56 km/h
VMAX55.90 km/h
Integracja 2015 - Do Wisły
I nastał ten dzień. Po ubiegłorocznym wyjeździe na spotkanie integracyjne apetyty się zaostrzyły. Większy dystans nie tylko nie nikogo nie zniechęcił, ale wręcz zgłosiło się więcej osób. Kilka niestety z powodu kontuzji musiało odpuścić. Mimo to w piątek w samo południe na firmowym parkingu stawiły się 43 osoby. Przed nami ok. 90km do Wisły. Czy damy wszyscy radę? Wierzymy, że tak, choć z kilkoma osobami pojedziemy po raz pierwszy.
Bagaże gotowe, zaraz zostaną spakowane do samochodu i zawiezione do hotelu.
Mamy nadzieję, że planów nie pokrzyżuje nam pogoda, bo przez cały tydzień prognozy mówiły, że w weekend będzie deszczowo. Rano lało.
Wszystkie informacje były przekazywane bieżąco więc odprawa bardzo krótka. I po chwili ruszamy. Z racji tego, że jest nas sporo podzieliliśmy się na trzy grupy. Pierwsza startuje grupa Krzyśka, za nim Amiga ze swoją ekipą, a ja zamykam wycieczkę.
Sprawnie udaje się wjechać z miasta. Zaplanowaliśmy tempo w okolicach 18km/h tylko..., że gdzieś w trakcie pakowania zapodziałem licznik. No cóż, pojedziemy na czuja...
Kończy się rowerówka na Bojkowskiej i czeka nas chyba najbardziej ruchliwy odcinek do Gierałtowic. Wbrew obawom, mimo piątku ruch niewielki. Za Gierałtowicami zjeżdżamy w boczne uliczki i... tak już zostanie do samego końca. Mało uczęszczane asfalty i polne drogi...
W Dębieńsku zaplanowany pierwszy postój. Spotykamy grupę Amigi, która właśnie zbiera się do odjazdu.
Krótkie uzupełnienie płynów i kalorii. Niektórzy wykorzystują ten moment na chwilę odpoczynku :-)
Ruszamy i... przed nami największy podjazd na trasie. Kiedy o tym wspominam widać lekki niepokój, ale na szczycie jest niedowierzanie: To było to? ;-) Jak się potem dowiemy byli tacy, co nawet nie zauważyli tego podjazdu :-)
Po zjeździe do Jaśkowic, zamknięty przejazd wymusza chwilę przerwy.
W Woszczycach przekraczamy DK81 i robimy kolejną przerwę. Przez kolejne 20-25km nie będzie po drodze żadnego sklepu więc dobrze by wszyscy uzupełnili zapasy.
Okazuje się, że ekipa jest nieźle przygotowana, bo większość korzysta z tego co ma w plecakach, nieliczni tylko korzystają ze sklepu. W razie czego jest jeszcze w zanadrzu... sakwa prezesa :-)
Widać, że nie wszystkie przełożenia są tak samo często wykorzystywane :-)
Ruszamy dalej. Dróżki takie, że aż chce się jechać.
Niestety po drodze Tomek łapie awarię. Zostaje z nim Andrzej. Mówią żebyśmy jechali dalej, dogonią nas.
Chłopcy doganiają nas dopiero w Strumieniu gdzie czeka na nas posiłek. Okazało się, miejsce posiłku zostało przeniesione jakieś 200m dalej niż planowaliśmy, ale był to dobry pomysł. Parasole, miejsce dla rowerów, jest ok.
Konsumpcja, chwila oddechu i pora ruszać dalej. W tym momencie zaczyna lać. Wygląda na przejściowe więc postanawiamy chwilę zaczekać. I słusznie, po chwili jest po deszczu. Tomek z Andrzejem zostają trochę dłużej zakładając nową linkę do przerzutki, którą dostarcza im nasz support techniczny :-)
Rozstaje się też nami Agata (pojedzie dalej wozem technicznym), ale i tak szacun dla niej za to, że mimo choroby i temperatury zdecydowała się na dołączenie do nas i pokonanie ponad połowy trasy.
Po drodze zatrzymuje nas kolejny przejazd.
Jest okazja znów się pośmiać :-)
W Skoczowie musimy też zejść z rowerów i pokonać schody.
Nad Wisłą krótka przerwa przy jednym z mostków.
Po chwili ruszamy dalej bo góry już widać...
Kiedy dojeżdżamy do Ustronia grupa nam się trochę rozrywa. Kilka osób chce już być w hotelu i ucieka do przodu, kilka odczuwa jest długość trasy i lekkie nachylenie na ostatnim odcinku i trochę zwalania tempo. Wszyscy jednak dzielnie napierają.
Ostatni odcinek to już wyraźny podjazd, jednak pojawiające się tablice wskazujące kierunek do hotelu dodają wszystkim siły i już po chwili jesteśmy pod hotelem. No prawie... bo jeszcze ostatnie 200m, czyli mała "ścianka" :-) Niektórzy na ten widok schodzą z rowerów, ale nie pozwalam na to i cedząc przez zęby "Nienawidzę Cię!" wjeżdżają dzielnie na metę :-)
Jest 20-ta. Tak jak zaplanowaliśmy. Jesteśmy wszyscy. Wszyscy dali radę!. Wielkie brawa. Ponad 90km za nami. Ekipa świetnie przygotowana. Nie tylko kondycyjnie, ale i organizacyjnie. Obyło się bez awarii nie licząc jednej linki, jakiejś dętki i... odkręconej korby tuż przed hotelem - na szczęście koledzy dopchali pechowca do końca :-)
Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy zdecydowali się pojechać. Dzięki za przygotowanie i za świetne humory, które ze sobą zabraliście ;-)
Aż się boję myśleć co będziemy musieli zaplanować w przyszłym roku... A może uda się jeszcze pojechać gdzieś w tym?

Błotnik się rozwalił przed startem :-(© djk71
Bagaże gotowe, zaraz zostaną spakowane do samochodu i zawiezione do hotelu.

Bagaże spakowane© djk71
Mamy nadzieję, że planów nie pokrzyżuje nam pogoda, bo przez cały tydzień prognozy mówiły, że w weekend będzie deszczowo. Rano lało.

Ostatnie zdjęcie przed startem© djk71
Wszystkie informacje były przekazywane bieżąco więc odprawa bardzo krótka. I po chwili ruszamy. Z racji tego, że jest nas sporo podzieliliśmy się na trzy grupy. Pierwsza startuje grupa Krzyśka, za nim Amiga ze swoją ekipą, a ja zamykam wycieczkę.
Sprawnie udaje się wjechać z miasta. Zaplanowaliśmy tempo w okolicach 18km/h tylko..., że gdzieś w trakcie pakowania zapodziałem licznik. No cóż, pojedziemy na czuja...
Kończy się rowerówka na Bojkowskiej i czeka nas chyba najbardziej ruchliwy odcinek do Gierałtowic. Wbrew obawom, mimo piątku ruch niewielki. Za Gierałtowicami zjeżdżamy w boczne uliczki i... tak już zostanie do samego końca. Mało uczęszczane asfalty i polne drogi...

Miejscami jeszcze kałuże© djk71
W Dębieńsku zaplanowany pierwszy postój. Spotykamy grupę Amigi, która właśnie zbiera się do odjazdu.
Krótkie uzupełnienie płynów i kalorii. Niektórzy wykorzystują ten moment na chwilę odpoczynku :-)

Chwila relaksu© djk71
Ruszamy i... przed nami największy podjazd na trasie. Kiedy o tym wspominam widać lekki niepokój, ale na szczycie jest niedowierzanie: To było to? ;-) Jak się potem dowiemy byli tacy, co nawet nie zauważyli tego podjazdu :-)
Po zjeździe do Jaśkowic, zamknięty przejazd wymusza chwilę przerwy.

Wymuszona przerwa© djk71
W Woszczycach przekraczamy DK81 i robimy kolejną przerwę. Przez kolejne 20-25km nie będzie po drodze żadnego sklepu więc dobrze by wszyscy uzupełnili zapasy.

Kolejna przerwa© djk71
Okazuje się, że ekipa jest nieźle przygotowana, bo większość korzysta z tego co ma w plecakach, nieliczni tylko korzystają ze sklepu. W razie czego jest jeszcze w zanadrzu... sakwa prezesa :-)
Widać, że nie wszystkie przełożenia są tak samo często wykorzystywane :-)

Kolorowe zębatki© djk71
Ruszamy dalej. Dróżki takie, że aż chce się jechać.

Tak można jechać© djk71

Nie zawsze jest asfalt© djk71
Niestety po drodze Tomek łapie awarię. Zostaje z nim Andrzej. Mówią żebyśmy jechali dalej, dogonią nas.

To nie kościół© djk71
Chłopcy doganiają nas dopiero w Strumieniu gdzie czeka na nas posiłek. Okazało się, miejsce posiłku zostało przeniesione jakieś 200m dalej niż planowaliśmy, ale był to dobry pomysł. Parasole, miejsce dla rowerów, jest ok.
Konsumpcja, chwila oddechu i pora ruszać dalej. W tym momencie zaczyna lać. Wygląda na przejściowe więc postanawiamy chwilę zaczekać. I słusznie, po chwili jest po deszczu. Tomek z Andrzejem zostają trochę dłużej zakładając nową linkę do przerzutki, którą dostarcza im nasz support techniczny :-)

Pora na naprawę© djk71

Coś tu jest nie tak© djk71
Rozstaje się też nami Agata (pojedzie dalej wozem technicznym), ale i tak szacun dla niej za to, że mimo choroby i temperatury zdecydowała się na dołączenie do nas i pokonanie ponad połowy trasy.
Po drodze zatrzymuje nas kolejny przejazd.

I znów przejazd© djk71
Jest okazja znów się pośmiać :-)

Uśmiechy na twarzach© djk71
W Skoczowie musimy też zejść z rowerów i pokonać schody.

Po schodach© djk71
Nad Wisłą krótka przerwa przy jednym z mostków.

Mostek© djk71

Pod nogami Wisła© djk71
Po chwili ruszamy dalej bo góry już widać...

Góry już za chwilę© djk71
Kiedy dojeżdżamy do Ustronia grupa nam się trochę rozrywa. Kilka osób chce już być w hotelu i ucieka do przodu, kilka odczuwa jest długość trasy i lekkie nachylenie na ostatnim odcinku i trochę zwalania tempo. Wszyscy jednak dzielnie napierają.
Ostatni odcinek to już wyraźny podjazd, jednak pojawiające się tablice wskazujące kierunek do hotelu dodają wszystkim siły i już po chwili jesteśmy pod hotelem. No prawie... bo jeszcze ostatnie 200m, czyli mała "ścianka" :-) Niektórzy na ten widok schodzą z rowerów, ale nie pozwalam na to i cedząc przez zęby "Nienawidzę Cię!" wjeżdżają dzielnie na metę :-)
Jest 20-ta. Tak jak zaplanowaliśmy. Jesteśmy wszyscy. Wszyscy dali radę!. Wielkie brawa. Ponad 90km za nami. Ekipa świetnie przygotowana. Nie tylko kondycyjnie, ale i organizacyjnie. Obyło się bez awarii nie licząc jednej linki, jakiejś dętki i... odkręconej korby tuż przed hotelem - na szczęście koledzy dopchali pechowca do końca :-)
Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy zdecydowali się pojechać. Dzięki za przygotowanie i za świetne humory, które ze sobą zabraliście ;-)
Aż się boję myśleć co będziemy musieli zaplanować w przyszłym roku... A może uda się jeszcze pojechać gdzieś w tym?
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans40.62 km
W terenie6.00 km
Czas w ruchu02:32
Vśrednia16.03 km/h
VMAX38.42 km/h
Szlakiem górnośląskich rezydencji
Szlakiem górnośląskich rezydencji
Jakiś czas temu zapisałem chłopaków i siebie na rajd rowerowy szlakiem górnośląskich rezydencji. Rajd miał być jedną z części Szlacheckiego weekendu. Niestety nie było szans na udział w pozostałych, ciekawie zapowiadających się, imprezach.
Pobudka, śniadanie dla chłopaków i dla siebie i czas ruszać. Niestety tylko z Wiktorem, Igor po chorobie musi zostać w domu. Szybko docieramy do Tarnowskich Gór i... prawie półtorej godziny czekamy na start imprezy. Miałem zapisane, że rajd jest o 11-tej i... faktycznie o tej godzinie zaczyna się rejestracja, a start... w południe.
W międzyczasie odebranie pakietów startowych (pamiątkowy T-shirt, woda, wafelek i kupon na grochówkę) i taksowanie otoczenia i rowerów innych uczestników.
W końcu ruszamy i bardzo szybko pierwszy postój obok kopalni srebra. Tu krótka opowieść o historii tego miejsca.
Kolejny punkt to Red Rock, część uczestników zostawia rowery na dole i na szczyt idzie piechotą, część podjeżdża. Mimo założonych cienkich opon oczywiście jadę. Jednak na błotnistym podjeździe koła zaczynają buksować i muszę 2m podprowadzić. Potem już nie ma problemu.
Niektórym się nudzi...
... i postanawiają sprawdzić jak tam zjazd...
Udaje się...
Tylko potem trzeba rower wepchnąć do góry...
Po kolejnej prelekcji czas ruszać dalej.
Tym razem postój przed kościołem w Bobrownikach.
Zaczyna padać. Na szczęście tylko chwilowo.
Podjazd, a potem zjazd do przejazdu w Nakle. Kilka rowerów na zjeździe kładzie się... Na szczęście eskortujący nas w towarzystwie policji ambulans nie musi interweniować.
Kolejny postój w dość nietypowym miejscu, przy wapiennikach...
Stąd już dojazd wprost pod pałać w Nakle, gdzie czeka nas ciepły poczęstunek.
Choć chciałoby się tu zostać dłużej to w planach dziś jeszcze trening więc trzeba się zbierać. Bez kombinacji, przebytą już dziś trasą wracamy do domu.
Fajna impreza, sympatyczne, uśmiechnięte towarzystwo, choć czegoś mi jeszcze brakło... W sumie sam nie wiem czego... Jakiejś iskry... nie wiem... Ale fajnie było...
Szybki obiad, zmiana opon na szersze i... życie po raz kolejny zmienia plany... trzeci dzień z rzędu anulowany trening :-( Życie...
Kadencja: 66
Jakiś czas temu zapisałem chłopaków i siebie na rajd rowerowy szlakiem górnośląskich rezydencji. Rajd miał być jedną z części Szlacheckiego weekendu. Niestety nie było szans na udział w pozostałych, ciekawie zapowiadających się, imprezach.
Pobudka, śniadanie dla chłopaków i dla siebie i czas ruszać. Niestety tylko z Wiktorem, Igor po chorobie musi zostać w domu. Szybko docieramy do Tarnowskich Gór i... prawie półtorej godziny czekamy na start imprezy. Miałem zapisane, że rajd jest o 11-tej i... faktycznie o tej godzinie zaczyna się rejestracja, a start... w południe.

Pamiątkowa koszulka© djk71
W międzyczasie odebranie pakietów startowych (pamiątkowy T-shirt, woda, wafelek i kupon na grochówkę) i taksowanie otoczenia i rowerów innych uczestników.

Co to za flaga?© djk71

Interesujące© djk71

I po problemie© djk71

To lubię© djk71

Rodzinnie© djk71

I znów rodzinnie© djk71
W końcu ruszamy i bardzo szybko pierwszy postój obok kopalni srebra. Tu krótka opowieść o historii tego miejsca.

Kopalnia srebra© djk71

A może się przesiąść© djk71

Wybór jest spory© djk71

Kamień graniczny© djk71

Słuchamy prelekcji© djk71
Kolejny punkt to Red Rock, część uczestników zostawia rowery na dole i na szczyt idzie piechotą, część podjeżdża. Mimo założonych cienkich opon oczywiście jadę. Jednak na błotnistym podjeździe koła zaczynają buksować i muszę 2m podprowadzić. Potem już nie ma problemu.

Widok z hałdy© djk71
Niektórym się nudzi...

Co by tu zrobic?© djk71
... i postanawiają sprawdzić jak tam zjazd...

Zjadę!© djk71
Udaje się...

Jadę© djk71
Tylko potem trzeba rower wepchnąć do góry...

Wyciągu nie ma© djk71
Po kolejnej prelekcji czas ruszać dalej.
Tym razem postój przed kościołem w Bobrownikach.

Przy kościele© djk71

Grota?© djk71
Zaczyna padać. Na szczęście tylko chwilowo.
Podjazd, a potem zjazd do przejazdu w Nakle. Kilka rowerów na zjeździe kładzie się... Na szczęście eskortujący nas w towarzystwie policji ambulans nie musi interweniować.

Zawsze elegancko© djk71
Kolejny postój w dość nietypowym miejscu, przy wapiennikach...

Wapienniki© djk71
Stąd już dojazd wprost pod pałać w Nakle, gdzie czeka nas ciepły poczęstunek.

Stroje dowolne :-)© djk71

Kolejna rodzinka© djk71

I na miejscu© djk71
Choć chciałoby się tu zostać dłużej to w planach dziś jeszcze trening więc trzeba się zbierać. Bez kombinacji, przebytą już dziś trasą wracamy do domu.

Przy pałacu© djk71

Czas wracać© djk71
Fajna impreza, sympatyczne, uśmiechnięte towarzystwo, choć czegoś mi jeszcze brakło... W sumie sam nie wiem czego... Jakiejś iskry... nie wiem... Ale fajnie było...
Szybki obiad, zmiana opon na szersze i... życie po raz kolejny zmienia plany... trzeci dzień z rzędu anulowany trening :-( Życie...
Kadencja: 66
AktywnośćJazda na rowerze
Dystans172.37 km
W terenie135.00 km
Czas w ruchu09:26
Vśrednia18.27 km/h
VMAX43.95 km/h
Leśno Rajza
Leśno Rajza
W planach były zawody, ale dostaliśmy info od szczypiorizki, że 7 września w Kaletach jest organizowany rajd otwierający nowy szlak rowerowy o sympatycznej nazwie Leśno Rajza. Długość szlaku około 100km. Zdecydowaliśmy z Amigą, że wybierzemy w ten weekend wariant turystyczny. Tym bardziej, że to bliskie okolice, a niezbyt znane.

Wstajemy wcześnie, bo start o siódmej rano, a dojazd to około 30km, o ile nie pomylimy leśnych ścieżek :-) 5:30 jesteśmy w Stolarzowicach gdzie ma dołączyć do nas kolega z pracy - Witek jadący z Gliwic. Krótki telefon, ma małe opóźnienie więc spotkamy się w Tarnowskich Górach gdzie mamy jeszcze coś do załatwienia.
Na Rynku jak zwykle pustka. Wbrew napisom, które widzimy.

Dojeżdża Witek.

Nie ma czasu na odpoczynek, bo już 6:20. Jedziemy. W lesie popełniam mały błąd, ale nie kombinujemy tylko wracamy i wjeżdżamy tym razem już na prawidłową ścieżkę. W okolicach Głębokiego Dołu czuję, że mam potwornie zmarznięte dłonie. Po chwili wszystko się wyjaśnia. Kiedy wyjeżdżaliśmy było 11 stopni, tu jest około 3 stopni.
Lekko spóźnieni docieramy na miejsce startu. Kilkadziesiąt osób, większość w rajdowych koszulkach.

Wśród nich jeszcze jeden kolega z pracy, Maciek, który dojechał tu samochodem wraz z Bogusią.

Odczytują nasze nazwiska (więc zdążyliśmy), odbieramy koszulki, gadżety, wśród nich schematyczna mapa trasy oraz bardzo interesujący film DVD - Leśno Rajza, czyli podróż po zielonych zakątkach Śląska.
Biorąc pod uwagę, że wśród nas są ludzie w różnym wieku, na bardzo różnych rowerach nie spodziewamy się zbyt szybkiego tempa.

Mylimy się. Jedziemy szybko, w stronę Miasteczka Śląskiego, tak szybko, że peleton się rozrywa i powstaje kilka małych grupek. Nie do końca jestem pewien, czy wszyscy wiedzą jak jechać, pomysłów jest dużo, ale w końcu udaje nam się spotkać wszystkim (chyba) nad Chechłem. Krótkie spotkanie z burmistrzem, kolejne gadżety i jedziemy dalej. Mijamy bokiem Świerklaniec, myślałem, ze zahaczymy o park lub zalew, ale nie.
Brynica, Bibiela... tu byłem przekonany, że zaliczymy Pasieki i zalaną kopalnię, niestety mijamy je z boku. Trochę zbaczając z trasy (żeby nie jechać dwa razy tym samym kawałkiem) dojeżdżamy do kolejnej gminy. W Wożnikach czeka na nas pani burmistrz z wodą, wafelkami i informacjami o ciekawostkach w gminie.
Czas się rozebrać, ciepło...

Kończymy przerwę i jedziemy dalej. Kilka osób nadaje ostre tempo, jedziemy z nimi. Mijamy zalew Zielona. Miejscami jest interesująco.

Zdjęcie obowiązkowe...

Robiąc zdjęcia zostajemy sami na szlaku, na szczęście tu jest świetnie oznakowany. Spoglądamy na wszelki wypadek na mapę i okazuje się, że przegapiliśmy postój w Kaletach. Jak się potem okaże ekipa zjechała ze szlaku i pojechała na... grochówkę.
Nie martwimy się tym specjalnie, bo zatrzymujemy się w ośrodku sportowo-rekreacyjnym w Koszęcinie. Dziwnie pusto tu przy takiej pogodzie.

Zakładamy, ze mamy około godziny przewagi więc pozwalamy obie na chwilę relaksu. Schabowy i zimne piwko to to czego nam było potrzeba. Jest też czas na drobny serwis.

W końcu ruszamy na spotkanie reszty grupy. Spotykamy kilka osób, wszyscy narzekają na kamienie, które zostały rozsypane w celu utwardzenia ścieżki ale w żaden sposób nie da się po nich jechać.
Znów zniknęły oznaczenia szlaków, krótka konsultacja z GPS-em i po chwili spotykamy się z resztą grupy, niestety już bez Maćka i Bogusi.

Decydujemy się przystanąć na kawę w Piłce.
Zaspokoiwszy głód i pragnienie ruszamy dalej. Mijamy Pomsyk i lądujemy w Kokotku. Kawałek wzdłuż DK11 i wjeżdżamy do lasu. Niestety następuje jakieś nieporozumienie organizacyjne i jesteśmy nie na tej ścieżce. Dowiadujemy się o tym już po kilkuset metrach. Pada hasło: wracamy, ale na myśl o piachach, przez które właśnie przebrnęliśmy wszyscy chcą jechać dalej i dojechać do szlaku z drugiej strony. Niestety tu też są piachy.
Już późno, Darkowi się spieszy więc rusza w stronę Katowic, a my po chwili spotykamy oznaczenie szlaku. Teraz już prawie bez problemów docieramy do pałacu w Brynku. Możliwość uzupełnienia wody. Samochód techniczny czeka tu na nas.

Prawie, bo oznaczenia, które są na drzewach potrafią wprowadzać w błąd. Bo co na przykład oznacza taki znak?

Zwykle skręt, ale nie tu, tu czasem oznacza dalej prosto... Do korekty.
Ostatnia przerwa na uzupełnienie wody w Brynku i jedziemy w stronę Boruszowic. Stamtąd już głównie asfaltem, na szczęście mało uczęszczanym i w lesie jedziemy w stronę Mikołeski i Kalet.
W Kaletach czeka na nas zastępca burmistrza, który pewnie nasłuchał się sporo narzekań, na piach, na oznaczenia itp, że sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego.
Prawda jednak jest taka, że wszyscy byli uśmiechnięci, że nikt tak naprawdę chyba nie narzeka. Mamy uwagi, ale jesteśmy zadowoleni.
Biorąc pod uwagę, że udało się poprowadzić 100km szlak prawie tylko i wyłącznie w terenie, w lesie, że udało się to zrobić przez sześć gmin, to powiem tylko pełen szacun. Taki sam jak dla wszystkich uczestników, którzy w niezłym tempie, z uśmiechem na ustach pokonali cała trasę.
Na koniec czeka na nas kiełbaska z grilla i pora się żegnać. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do domu. Robi się już ciemno więc nie kombinujemy tylko poranną trasą wracamy do domu. Mimo paru kilometrów już w nogach wraca się całkiem spokojnie. W sumie zastanawiam się czy nie odwieźć Witka do Gliwic wtedy wyszłoby w sumie ponad 200km, ale decyduję się jednak wrócić do domu. Już wieczór, a syn sam w domu :-)
Podsumowując, fajnie spędzony dzień, miłe towarzystwo, nowe ścieżki...
Nie byłbym sobą gdybym się czegoś nie czepiał, ale to tylko po to, aby w przyszłości było lepiej. To była inauguracja trasy więc zrozumiałe, że jeszcze nie wszystko jest dograne.
Co bym zmienił:
1. Poprawa oznaczeń
- wyraźne zaznaczenia skrętów
- likwidacja (lub zmiana) mylących strzałek, gdy trasa wiedzie prosto
- potwierdzenie szlaku zaraz za skrzyżowaniem, bo czasem był zakręt,a potem przez kilkaset metrów żadnego oznakowania
- dodanie literek LR, tam gdzie częścią Leśnej Rajzy są inne już istniejące szlaki (jak w Miasteczku).
2. Tabliczki z kierunkami odległościami, żeby było wiadomo dokąd można w danym kierunku dojechać
3. Schematyczne mapki pokazujące przebieg całego szlaku jak np. tutaj
4. Tabliczki informujące o atrakcjach w pobliżu szlaku
5. I oczywiście czekamy na porządną mapę z zaznaczonym i opisanym szlakiem
I jeszcze jedno, ale to już u siebie... Aparat w plecaku to porażka. Nie zawsze jest czas na zatrzymanie się i wyciąganie aparatu. Aparat musi być w kieszonce na plecach. Musi być więc mały!!!
W planach były zawody, ale dostaliśmy info od szczypiorizki, że 7 września w Kaletach jest organizowany rajd otwierający nowy szlak rowerowy o sympatycznej nazwie Leśno Rajza. Długość szlaku około 100km. Zdecydowaliśmy z Amigą, że wybierzemy w ten weekend wariant turystyczny. Tym bardziej, że to bliskie okolice, a niezbyt znane.

Leśno Rajza© djk71
Wstajemy wcześnie, bo start o siódmej rano, a dojazd to około 30km, o ile nie pomylimy leśnych ścieżek :-) 5:30 jesteśmy w Stolarzowicach gdzie ma dołączyć do nas kolega z pracy - Witek jadący z Gliwic. Krótki telefon, ma małe opóźnienie więc spotkamy się w Tarnowskich Górach gdzie mamy jeszcze coś do załatwienia.
Na Rynku jak zwykle pustka. Wbrew napisom, które widzimy.

Masa ludzi© djk71
Dojeżdża Witek.

Już jestem© djk71
Nie ma czasu na odpoczynek, bo już 6:20. Jedziemy. W lesie popełniam mały błąd, ale nie kombinujemy tylko wracamy i wjeżdżamy tym razem już na prawidłową ścieżkę. W okolicach Głębokiego Dołu czuję, że mam potwornie zmarznięte dłonie. Po chwili wszystko się wyjaśnia. Kiedy wyjeżdżaliśmy było 11 stopni, tu jest około 3 stopni.
Lekko spóźnieni docieramy na miejsce startu. Kilkadziesiąt osób, większość w rajdowych koszulkach.

Gotowi do startu© djk71
Wśród nich jeszcze jeden kolega z pracy, Maciek, który dojechał tu samochodem wraz z Bogusią.

Jest i Maciek© djk71
Odczytują nasze nazwiska (więc zdążyliśmy), odbieramy koszulki, gadżety, wśród nich schematyczna mapa trasy oraz bardzo interesujący film DVD - Leśno Rajza, czyli podróż po zielonych zakątkach Śląska.
Biorąc pod uwagę, że wśród nas są ludzie w różnym wieku, na bardzo różnych rowerach nie spodziewamy się zbyt szybkiego tempa.

Trasę można objechać nie tylko na sportowym rowerze© djk71
Mylimy się. Jedziemy szybko, w stronę Miasteczka Śląskiego, tak szybko, że peleton się rozrywa i powstaje kilka małych grupek. Nie do końca jestem pewien, czy wszyscy wiedzą jak jechać, pomysłów jest dużo, ale w końcu udaje nam się spotkać wszystkim (chyba) nad Chechłem. Krótkie spotkanie z burmistrzem, kolejne gadżety i jedziemy dalej. Mijamy bokiem Świerklaniec, myślałem, ze zahaczymy o park lub zalew, ale nie.
Brynica, Bibiela... tu byłem przekonany, że zaliczymy Pasieki i zalaną kopalnię, niestety mijamy je z boku. Trochę zbaczając z trasy (żeby nie jechać dwa razy tym samym kawałkiem) dojeżdżamy do kolejnej gminy. W Wożnikach czeka na nas pani burmistrz z wodą, wafelkami i informacjami o ciekawostkach w gminie.
Czas się rozebrać, ciepło...

W Woźnikach© djk71
Kończymy przerwę i jedziemy dalej. Kilka osób nadaje ostre tempo, jedziemy z nimi. Mijamy zalew Zielona. Miejscami jest interesująco.

Mijamy kilka takich tabliczek© djk71
Zdjęcie obowiązkowe...

Przed nami ciekawy odcinek© djk71
Robiąc zdjęcia zostajemy sami na szlaku, na szczęście tu jest świetnie oznakowany. Spoglądamy na wszelki wypadek na mapę i okazuje się, że przegapiliśmy postój w Kaletach. Jak się potem okaże ekipa zjechała ze szlaku i pojechała na... grochówkę.
Nie martwimy się tym specjalnie, bo zatrzymujemy się w ośrodku sportowo-rekreacyjnym w Koszęcinie. Dziwnie pusto tu przy takiej pogodzie.

A gdzie ludzie?© djk71
Zakładamy, ze mamy około godziny przewagi więc pozwalamy obie na chwilę relaksu. Schabowy i zimne piwko to to czego nam było potrzeba. Jest też czas na drobny serwis.

Czas na dłuższą przerwę© djk71
W końcu ruszamy na spotkanie reszty grupy. Spotykamy kilka osób, wszyscy narzekają na kamienie, które zostały rozsypane w celu utwardzenia ścieżki ale w żaden sposób nie da się po nich jechać.
Znów zniknęły oznaczenia szlaków, krótka konsultacja z GPS-em i po chwili spotykamy się z resztą grupy, niestety już bez Maćka i Bogusi.

Tu też jest pięknie© djk71
Decydujemy się przystanąć na kawę w Piłce.
Zaspokoiwszy głód i pragnienie ruszamy dalej. Mijamy Pomsyk i lądujemy w Kokotku. Kawałek wzdłuż DK11 i wjeżdżamy do lasu. Niestety następuje jakieś nieporozumienie organizacyjne i jesteśmy nie na tej ścieżce. Dowiadujemy się o tym już po kilkuset metrach. Pada hasło: wracamy, ale na myśl o piachach, przez które właśnie przebrnęliśmy wszyscy chcą jechać dalej i dojechać do szlaku z drugiej strony. Niestety tu też są piachy.
Już późno, Darkowi się spieszy więc rusza w stronę Katowic, a my po chwili spotykamy oznaczenie szlaku. Teraz już prawie bez problemów docieramy do pałacu w Brynku. Możliwość uzupełnienia wody. Samochód techniczny czeka tu na nas.

Wóz techniczny© djk71
Prawie, bo oznaczenia, które są na drzewach potrafią wprowadzać w błąd. Bo co na przykład oznacza taki znak?

Prosto czy w lewo?© djk71
Zwykle skręt, ale nie tu, tu czasem oznacza dalej prosto... Do korekty.
Ostatnia przerwa na uzupełnienie wody w Brynku i jedziemy w stronę Boruszowic. Stamtąd już głównie asfaltem, na szczęście mało uczęszczanym i w lesie jedziemy w stronę Mikołeski i Kalet.
W Kaletach czeka na nas zastępca burmistrza, który pewnie nasłuchał się sporo narzekań, na piach, na oznaczenia itp, że sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego.
Prawda jednak jest taka, że wszyscy byli uśmiechnięci, że nikt tak naprawdę chyba nie narzeka. Mamy uwagi, ale jesteśmy zadowoleni.
Biorąc pod uwagę, że udało się poprowadzić 100km szlak prawie tylko i wyłącznie w terenie, w lesie, że udało się to zrobić przez sześć gmin, to powiem tylko pełen szacun. Taki sam jak dla wszystkich uczestników, którzy w niezłym tempie, z uśmiechem na ustach pokonali cała trasę.
Na koniec czeka na nas kiełbaska z grilla i pora się żegnać. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do domu. Robi się już ciemno więc nie kombinujemy tylko poranną trasą wracamy do domu. Mimo paru kilometrów już w nogach wraca się całkiem spokojnie. W sumie zastanawiam się czy nie odwieźć Witka do Gliwic wtedy wyszłoby w sumie ponad 200km, ale decyduję się jednak wrócić do domu. Już wieczór, a syn sam w domu :-)
Podsumowując, fajnie spędzony dzień, miłe towarzystwo, nowe ścieżki...
Nie byłbym sobą gdybym się czegoś nie czepiał, ale to tylko po to, aby w przyszłości było lepiej. To była inauguracja trasy więc zrozumiałe, że jeszcze nie wszystko jest dograne.
Co bym zmienił:
1. Poprawa oznaczeń
- wyraźne zaznaczenia skrętów
- likwidacja (lub zmiana) mylących strzałek, gdy trasa wiedzie prosto
- potwierdzenie szlaku zaraz za skrzyżowaniem, bo czasem był zakręt,a potem przez kilkaset metrów żadnego oznakowania
- dodanie literek LR, tam gdzie częścią Leśnej Rajzy są inne już istniejące szlaki (jak w Miasteczku).
2. Tabliczki z kierunkami odległościami, żeby było wiadomo dokąd można w danym kierunku dojechać
3. Schematyczne mapki pokazujące przebieg całego szlaku jak np. tutaj
4. Tabliczki informujące o atrakcjach w pobliżu szlaku
5. I oczywiście czekamy na porządną mapę z zaznaczonym i opisanym szlakiem
I jeszcze jedno, ale to już u siebie... Aparat w plecaku to porażka. Nie zawsze jest czas na zatrzymanie się i wyciąganie aparatu. Aparat musi być w kieszonce na plecach. Musi być więc mały!!!