Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Transjura - 185km w 24h i 2500m przewyższeń Szlakiem Orlich Gniazd. Start w Częstochowie, meta w Krakowie.
Niby niewiele, ale przeczucie mówi, że wcale nie musi być łatwo. Decydujemy się z Amigą pojechać samochodem do Krakowa, tam zostawić auto i rzeczy na powrót, a sami ruszymy do Częstochowy pociągiem.

Transjura 2013 © djk71


Około południa meldujemy się w krakowskim oddziale ETISOFTU. Krótkie, jak zawsze sympatyczne rozmowy (niestety nie starcza czasu na kawę) i czas poskładać rowery, przebrać się i spakować. Ruszamy na azymut, ale bez większych problemów docieramy po chwili na dworzec.

Wsiadamy do wagonu, zaraz po nas docierają tam Zdezorientowani i… zaczyna się oberwanie chmury i burza.

Zapowiedź dzisiejszego maratonu? © djk71


Udało nam się. Wszyscy jednak wiemy, że to zapowiedź tego co nas czeka wieczorem. Prognozy mówią, że będzie cały czas lało i grzmiało. Zobaczymy.

Jeszcze czyste © djk71


W Częstochowie rejestracja, okazuje się, że jako jeden z sześciu zawodników dostanę GPS loggera i będą śledzili online moją jazdę. Dochodzę do wniosku, że patrząc na moją kondycję to chyba po to żeby wiedzieli gdzie padnę i skąd mnie zabrać :-)

Rowery gotowe © djk71


Niektórzy już przed startem wiedzą, że łatwo nie będzie...

Pech przed startem, czyli potem już będzie tylko lepiej © djk71


Obiadek, ostatnie zakupy i "piwko" na Starym Rynku. Sporo czasu do startu więc te 2% może wywietrzeje :-)

Piwo, czy oranżada? © djk71


W międzyczasie jeszcze raz analiza opisu trasy i punktów kontrolnych. Kilka punktów jest opisanych (narysowanych), to te bezobsługowe, gdzie sami będziemy musieli perforatorem podbić kartę żeby zaznaczyć swą obecność. Pozostałe punkty są w nieokreślonych miejscach, są za to na nich sędziowie. Trzeba więc jechać zgodnie z opisem trasy, bo ominięcie punktu oznacza… dyskwalifikację.

Zaraz jedziemy na start © djk71



Ostatnie przygotowania pod szkołą, gdzie jest baza, rozmowy z nielicznymi tym razem znajomymi i ruszamy na miejsce startu - Stary Rynek.

Początek Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd © djk71


Dziwna jest Częstochowa, dawno tu nie byłem, ale wygląda na dość zaniedbaną i przede wszystkim zupełnie nie nastawioną na turystów. Może pielgrzymi mają inne potrzeby, ale dziwnie to wygląda.

Dwudziesta pierwsza. GPS ląduje w kieszeni i możemy ruszać. W sumie staruje około 150 osób, dwie trasy piesze i jedna rowerowa. Najpierw ruszają rowerzyści. Do granic miasta jedziemy w asyście policji, tam zaczyna się pierwsza walka, czołówka nadaje niezłe tempo, reszta próbuje im dotrzymać kroku (koła), pytanie jak długo. Nie lubię takiej jazdy, gdzie jest tłum bo wtedy szybko się rozpraszam i zamiast kontrolować mapę poddaje się instynktowi stada. Na szczęście im dalej tym grupki coraz mniejsze.

Choć to wyścig to nie możemy się oprzeć szybkiemu zdjęciu na rynku w Olsztynie.

Olsztyn nocą © djk71


Niestety większość trasy w nocy więc nie będzie wielu szans na zdjęcia zamków. Chwilę później rozpędzamy się za bardzo i przegapiamy zakręt szlaku. Trzeba się cofnąć. Teraz nie mamy wątpliwości. Pierwsze piachy… będzie ich sporo. Kawałek dalej chwila wahania przy zjeździe z asfaltu. Szybka analiza i jest szlak. To nie ostatni punkt, gdzie zawodnicy stoją bezradnie patrząc co zrobią inni, a potem ich wyprzedzają i jadą, aż do następnego wątpliwego punktu. Nie lubię tego. Denerwuje mnie jak ktoś się na kimś wozi nie próbując samemu myśleć.

Pod drodze śliczne kościółki, ale nie ma czasu na focenie. Dość szybkie tempo. Mijamy kolejny punkt kontrolny, gdzie słyszymy, że dalej jest prosto i wystarczy trzymać się czerwonego szlaku. Gdyby tylko były jakieś oznaczenia… znów minięcie skrętu, na szczęście szybko zauważony błąd i powrót na właściwe tory.

Błyska się, ale jeszcze nie leje.

Na punktach pełen wypas, wszędzie woda, drożdżówki, wafelki, banany, paluszki…

W terenie piach zaczyna pokazywać co potrafi, nie ma chyba osoby, która choć kawałek nie musi podprowadzać rowerów. Co chwilę też ktoś zalicza glebę. Mój rower też leży, mnie się udaje odskoczyć. W wielu miejscach nie widać oznaczeń szlaku rowerowego i trzeba się posiłkować biegnącymi równolegle innymi szlakami, najczęściej pieszymi.

Mirów, Bobolice i… w końcu pada… mało… leje…
Podjazd na Morsko daje nieźle w kość. Na zjazdach znów jestem odważniejszy. Pada więc okulary mokre, czyli niepotrzebne. Lądują w kieszeni więc mniej widzę… czyli nie widzę przeszkód pod kołami :-)

4:00 Jesteśmy pod zamkiem w Ogrodzieńcu. Jeszcze nigdy tu nie byłem, gdy… nie ma nikogo oprócz nas. Już wiemy, że nie uda się dojechać do mety w 12 godzin (tak jak marzyliśmy), ale 15 jest wciąż w zasięgu ręki (kół).

Mijamy Ryczów, i w końcu chwila przerwy pod zamkiem w Smoleniu. Dopiero pół trasy za nami, a czuje już spore zmęczenie. Piaski dały nieźle popalić. Wymiana baterii w GPS-ie, posiłek i jedziemy dalej.

W Górach Bydlińskich łapie nas potworna ulewa i burza. Trzaska coraz mocniej. Chyba obaj czujemy spory dyskomfort. Góry, las i zero schronienia. Byle zjechać gdzieś do dołu i znaleźć jakąś wiatę, przystanek. O dziwo nowe opony nawet w tych warunkach dają radę. W końcu asfalt, leje jak diabli i… zero miejsca do schowania się. Szlak znów kieruje nas do lasu i w górę. Mimo burzy jedziemy. W Krzywopłotach jest przystanek. Spotykamy tam jeszcze jednego zmokniętego z numerkiem :-) Chwila odpoczynku i ruszamy.

Napędy szaleją. Nie da się tego słuchać. Amiga się dziwi, że one jeszcze działają. Działają… przez następne… 50m.

Mam krótki łańcuch © djk71


Kolejny przymusowy postój.

W Rabsztynie na punkcie są orzeszki… jaka miłą odmiana po drożdżówkach. To znaczy te też tu są, ale już nie możemy na nie patrzeć :-)

Ruiny zamku © djk71


W Olkuszu musimy zrobić przerwę. Podwójny burger i kawa na stacji działają cuda. Jesteśmy kompletnie przemoczeni.
Wyrzucam pół mapy, kawałek po kawałku… tyle ile udaje się wyciągnąć z mapnika…

W Paczólkowicach chyba budzimy sędziego :-)

Sędzia śpi? © djk71


Krzeszowice to zgodnie z sugestią Darka lody… Ja wybieram poziomkowe, samba cafe (o ile pamiętam) i maślankowe… pyszne.

Mijamy Tenczynek, Rudno i… na znakach widzimy, że do Krakowa jest 27km, do mety pewnie trochę więcej, może 30, może 40. Jest jedenasta. Jak się potem okaże to będzie najdłuższy odcinek na całej trasie. Piękna droga przez las, bez samochodów (zresztą tych na całej trasie niewiele widzimy- przez pierwsze 100km minęło nas może z dziesięć samochodów). Pod Bukową Górę nie mam już siły nawet na próbę podjazdu. Pcham rower.

Chwilę przed Brzoskiwnką oznaczenia szlaków giną. Na chwilę się pojawiają, a potem znów giną. Powinien być niebieski pieszy i nasz czerwony, a nie ma nic. Niby jesteśmy pewni, że jedziemy właściwą drogą, ale brak oznaczeń niepokoi. Odcina mi prąd zupełnie. Mam dość, ale wiem, że do godziny 21-ej dotrę do mety :-) W końcu Kleszczów i mieliśmy rację, to była dobra droga.

Ostatni punkt z obsadą sędziowską i ostatni punkt z bufetem. Potrzebowałem go. Siły wracają. Dojazd do Szczyglic i teraz już miasto. Oczywiście gdzie się da szlak prowadzi z dala od głównych dróg. Tu już głównie Darek nawiguje, bo na mojej mapie już nic nie widać. Dopiero w samej końcówce przejmuję pałeczkę i dojeżdżamy do stadionu WKS Wawel.

Jesteśmy na mecie. Zmęczeni. Jest 14:17. Przed wszystkim zmęczeni, ale też zadowoleni. Z jednej strony te ponad 17 godzin (na 24 jakie mieliśmy do dyspozycji) to więcej niż zakładaliśmy, z drugiej strony jednak nie doceniliśmy trasy na etapie planowania i teraz jesteśmy zadowoleni, ze tak czy owak dojechaliśmy. Jak się na mecie dowiadujemy część zawodników jeszcze w terenie, a część się wycofała. Najlepszy z zawodników ponoć był na mecie po 7-ej. W ponad dziesięć godzin… ładnie, ale cyborgi są na każdych zawodach ;-)

Potem z komunikatów na stornie organizatora czytamy:

Blisko 60% odsiew mówi za siebie. Burze kilkugodzinne i opady totalne - tylko tyle powiem teraz.

Szybkie mycie, posiłek, kąpiel rowerów.

Wielostrumieniowo © djk71


Kilka zdań wymienionych z innymi zawodnikami i trzeba jeszcze zrobić parę kilometrów po mieście w drodze do auta. Jeszcze tylko spakować rowery, przebrać się i…. Duża kawa na stacji przed podróżą do domu :-)

Podsumowując, było… świetnie. Cieszę się, że pojechaliśmy. Co do trasy to jest świetnie poprowadzona, dużo gorzej oznaczona - jadąc bez mapy łatwo się w wielu miejscach zgubić. Co ciekawe najgorzej chyba jest przed samym Krakowem. Szkoda, że nie było okazji do robienia zdjęć, bo duża część trasy nocą, ale gdyby start był w dzień i dopadło by nas słońce to też by było ciekawie… :-)
Świetnie zaopatrzone bufety, choć na przyszłość to na każdym punkcie mógłby być inny rodzaj drożdżówek :-) I szkoda, że GPS-y nie zadziałały tak jak powinny.

Było świetnie :-) Pewnie wrócimy na trasę jeszcze niejeden raz, ale teraz już głównie turystycznie. I wtedy pewnie trzeba będzie to rozbić na kilka dni. A sportowo... za rok... kto wie ;-)

Dla statystyki, info z samej trasy (reszta to dojazdy):
Dystans: 195,59km
Czas: 13:10h

Komentarze (19)

Goofy601
Dokładnie tak było. Słyszeliśmy info o zniszczeniach wracając samochodem do domu :-(
Dzięki, ciekaw jestem kiedy Ciebie zobaczymy w końcu na jakiś zawodach? Może Dębowy Orient?

djk71 20:08 wtorek, 9 lipca 2013

Jeśli dobrze słyszałem to w wiadomościach mówili coś, że w ten weekend nad okolicą przeszła katastrofalna ulewa. Podtopienia, zniszczone samochody itp... A Wy w tym czasie śmigaliście po Jurze na rowerach... :P Szacun :D No i gratulacje dotarcia do celu w wyznaczonym limicie czasu :)

Goofy601 08:37 wtorek, 9 lipca 2013

limit
Dzięki. I kto to mówi ten zupełnie zdrowy :-)
Oby wszyscy w tym kraju tylko tak chorowali ;-)
mandraghora
Dzięki, ale gratulacje należą się wszystkim, którzy spróbowali, bez względu na to gdzie i o której dojechali. To było prawdziwe wyzwanie.
blase
Sam się do tego mocno przyczyniłeś :-)
t0mas82
Spoko, wystarczy inny smak...
Dzięki za gratulacje... Szkielety spoko...
biber
Dzięki. Do zobaczenia w końcu na trasie!

djk71 18:57 poniedziałek, 8 lipca 2013

Gratulacje! Szacun za wytrwałość. Wiatru w plecy!

biber 17:41 poniedziałek, 8 lipca 2013

Mój endoszkielet jest tytanowy, woda go nie rusza..., jakby co zawsze można dosztukować z plastikowych rurek w jakimś markecie na trasie

amiga 10:26 poniedziałek, 8 lipca 2013

t0mas82 Nie jest tak źle, ja właśnie zkończyłem jedną konsumować. miałem nadzieję, że wróci ten klimat z trasy TJ..., ale chyba nie o to chodziło ;P

amiga 10:25 poniedziałek, 8 lipca 2013

Coś mi się wydaje, że na drożdżówki to chyba długo nie będziecie mogli spojrzeć ;)
Nie lada dystans z którym przyszło Wam się zmierzyć w tak trudnych warunkach. Gratulacje!
PS. Endoszkielety Wam nie przerdzewiały od tego deszczu :)

t0mas82 10:18 poniedziałek, 8 lipca 2013

@limit: bo tu już jest zaawansowana cykloza, stadium nieuleczalne ;)

blase 07:02 poniedziałek, 8 lipca 2013

Gratulacje za wytrwałość i metę! Warunki były koszmarne... My mierzyliśmy w 15-16 godzin, ale niestety nie tym razem. Szkoda, bo początek szedł zaskakująco dobrze, jak na pierwszą nocną nawigację, zero pomyłek, tylko - tak jak u Was - kilku "wożących się", niektórzy nawet bez mapy :)
Trzeba będzie pomyśleć za rok ;-)

mandraghora 06:56 poniedziałek, 8 lipca 2013

Ponad 200km w takich warunkach i w takim terenie... I jeszcze po nocy! Was już chyba nie ma co leczyć :-) Tylko izolować od reszty by się choroba nie przenosiła ;-)
Gratulacje!

limit 06:33 poniedziałek, 8 lipca 2013

Roadrunner1984
Stara, bodaj z 2008 rozleciała się na trasie, ale za to od orgów dostaliśmy nowe z 2012.
blase
Dzięki :-)
Sam wiesz jak to jest... Meta to meta... Bez względu na wynik ważne jest, że człowiek tam dociera...

djk71 05:29 poniedziałek, 8 lipca 2013

Szacun za taką wyrypę!
Jak widać na mecie zawsze jest satysfakcja mimo że jak lunęło to różowo nie było:)

blase 04:43 poniedziałek, 8 lipca 2013

Coś mi się wydaje że mamy taką samą mapę :D:D JURA RULEZ :D:D:D:D

Roadrunner1984 20:35 niedziela, 7 lipca 2013

Jurek57
To nie wiesz? Power ON/OFF ;)

djk71 20:11 niedziela, 7 lipca 2013

Jestem pod wrażenim ...
Czapki z głów !
Jedno pytanie ?
Co robią te "guziki" na waszych czołach ? :-)))

Jurek57 19:56 niedziela, 7 lipca 2013

amiga
Dopiero dziś rano, wczoraj też na niewiele miałem już sił...
dziś też już myślałem (zresztą widać we wpisie) żeby tam wrócić... :-)
Pioruny robiły wrażenie...
Również dziękuję, szczególnie za wsparcie w samej końcówce...
Dynio
Fajnie się... jechało :-) W przyszłym roku... ;)
kosma100
Dzięki. Widać burze nas kochają w tym roku...

djk71 18:20 niedziela, 7 lipca 2013

Nieźle. Ja się burzy bałam siedząc w domu...
Gratulacje :-)

kosma100 15:56 niedziela, 7 lipca 2013

Fajnie się czytało, szkoda że mnie nie było :(

Dynio 10:13 niedziela, 7 lipca 2013

Miałeś siłę, żeby zrobić wpis? Mi odcięło zasilanie kolo 21:00... Może dzisiaj wieczorem uda mi się coś napisać.... Dziwne jest to, że wczoraj dostałem w d...ę, a dzisiaj już nie miał bym nic przeciwko powrórce..., no może nie dzisiaj, może za kilka dni.... .
Burzy w lesie długo nie zapomnę, te pioruny walące po okolicy, ten deszcz, gdy jedzie się na czuja bo kurtyna wodna zasłania wszystko dookoła... i smak tego burgera na stacji.... .
Wiedziałem że czerwony szlak to sporo piachów, ale bez przesady.... mam wrażenie, że cały piach znad Bałtyku przewieźli na jurę, specjalnie na ten maraon...
Pieknie było, dzieki za towarzystwo...

amiga 10:05 niedziela, 7 lipca 2013
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iazaw

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]