Bieszczady - dzień 7 – ciężki
Piątek, 16 maja 2008
· Komentarze(10)
Kategoria Z kamerą wśród..., W towarzystwie, od 50 do 100km, Biesy i Czady, Piórkiem i węglem, podkarpackie, Polska niezwykła, W górę
Bieszczady - dzień 7 – ciężki
Otwieramy oczy i pada. Czy to źle? Czy musimy gdzieś jechać? Patrzymy po sobie chyba z nadzieją, że któryś powie „Otwieramy piwo i dziś przerwa”. Na szczęście nikt nie wymiękł (choć chyba było blisko) i mimo deszczu ruszamy w drogę. W planie Dolina Sanu. Stuposiany, za miejscem biwakowym ruszamy leśną drogą aby okrążyć Czeresznię i Czereszenkę. Fantastyczna jazda. Taki teren lubię. Podjazdy, zjazdy, kamienie, błotko, deszcz ale… wszystko umiarkowane.
Miejscami może być niebezpiecznie.
Po ok. 9-10 km przestaje padać. Dobrze, że pojechaliśmy. Wpadamy na „główną” drogę wiodącą do Mucznego, ale po chwili znów z niej uciekamy w stronę Łokcia. Jedziemy magiczną drogą wzdłuż ukraińskiej granicy.
Magicznej, bo na sporym odcinku są to płyty betonowe, a ściślej mówiąc to raczej żelbet. Niestety nadgryziony zębem czasu więc trzeba bardzo uważać, po co chwilę wystają z niego pręty. Chwila nieuwagi i można sobie zrobić krzywdę.
Nagle niespodzianka. Przejazd przez bród. O nie, dziś za zimno na moczenie nóg. Cofamy się i ukrytą w trawie i krzakach ścieżką trafiamy na mostek.
Mijamy Tarnawę Niżną i po kilku kolejnych km skręcamy w drogę donikąd. Sokoliki… wieś, której nie ma (po polskiej stronie), miejsce gdzie nawet droga się kończy, ale… musieliśmy tu przyjechać. Ten punkt wycieczki nie budził żadnych wątpliwości, bo… „świat się kończy w Sokolikach…” Tak śpiewa nasz ulubiony zespół i… trzeba to było zobaczyć na własne oczy.
Po stronie ukraińskiej zniszczona cerkiew
Bukowiec i zaskoczenie… tego domku na drodze kiedyś nie było, a tym bardziej nie było go… na moście.
Po chwili udaje się go przepchnąć przez most i ruszamy do cmentarza w Beniowej.
Tu niespodzianka. Dalej szlak prowadzi przez łąkę… niby tylko kilkaset metrów ale mokra trawa daje się we znaki. Do tego momentu było świetnie. Stąd jedzie mi się coraz ciężej. Dużo ciężej. Czuję, że słabnę. Nie pomagają kanapki, batoniki, IzoPlus.
Ledwo docieram do Wilczej Jamy. Odpoczynek, niezłe jedzenie i… wciąż nie mam siły. Odpuszczam dodatkową rundkę i jadę prosto na kwaterę. Damian jeszcze jedzie do Wołosatego (ponoć położyli nowy asfalt).
Wykąpany, z piwkiem, przy kominku witam Damiana, który oprócz piwa donosi, że rozwalił oponę. Niedobrze. Mamy dętki, ale opony zapasowej brak. Po krótkiej dyskusji i sprawdzeniu pociągów, decydujemy się na zmianę planów. Odpuszczamy jutrzejszy Otryt - Damian i tak nie dałby rady - i jedziemy przed południem do Ustrzyk po oponę. Jako, że będziemy na wylocie z Bieszczad, nie ma sensu wracać, pojedziemy stamtąd prosto do Przemyśla i nocnym pociągiem wrócimy do domu.
Skrócimy o jeden dzień wycieczkę, ale to chyba najlepsze wyjście.
<==Dzień poprzedni Dzień następny ==>
Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana
Otwieramy oczy i pada. Czy to źle? Czy musimy gdzieś jechać? Patrzymy po sobie chyba z nadzieją, że któryś powie „Otwieramy piwo i dziś przerwa”. Na szczęście nikt nie wymiękł (choć chyba było blisko) i mimo deszczu ruszamy w drogę. W planie Dolina Sanu. Stuposiany, za miejscem biwakowym ruszamy leśną drogą aby okrążyć Czeresznię i Czereszenkę. Fantastyczna jazda. Taki teren lubię. Podjazdy, zjazdy, kamienie, błotko, deszcz ale… wszystko umiarkowane.
Miejscami może być niebezpiecznie.
Po ok. 9-10 km przestaje padać. Dobrze, że pojechaliśmy. Wpadamy na „główną” drogę wiodącą do Mucznego, ale po chwili znów z niej uciekamy w stronę Łokcia. Jedziemy magiczną drogą wzdłuż ukraińskiej granicy.
Magicznej, bo na sporym odcinku są to płyty betonowe, a ściślej mówiąc to raczej żelbet. Niestety nadgryziony zębem czasu więc trzeba bardzo uważać, po co chwilę wystają z niego pręty. Chwila nieuwagi i można sobie zrobić krzywdę.
Nagle niespodzianka. Przejazd przez bród. O nie, dziś za zimno na moczenie nóg. Cofamy się i ukrytą w trawie i krzakach ścieżką trafiamy na mostek.
Mijamy Tarnawę Niżną i po kilku kolejnych km skręcamy w drogę donikąd. Sokoliki… wieś, której nie ma (po polskiej stronie), miejsce gdzie nawet droga się kończy, ale… musieliśmy tu przyjechać. Ten punkt wycieczki nie budził żadnych wątpliwości, bo… „świat się kończy w Sokolikach…” Tak śpiewa nasz ulubiony zespół i… trzeba to było zobaczyć na własne oczy.
Po stronie ukraińskiej zniszczona cerkiew
Bukowiec i zaskoczenie… tego domku na drodze kiedyś nie było, a tym bardziej nie było go… na moście.
Po chwili udaje się go przepchnąć przez most i ruszamy do cmentarza w Beniowej.
Tu niespodzianka. Dalej szlak prowadzi przez łąkę… niby tylko kilkaset metrów ale mokra trawa daje się we znaki. Do tego momentu było świetnie. Stąd jedzie mi się coraz ciężej. Dużo ciężej. Czuję, że słabnę. Nie pomagają kanapki, batoniki, IzoPlus.
Ledwo docieram do Wilczej Jamy. Odpoczynek, niezłe jedzenie i… wciąż nie mam siły. Odpuszczam dodatkową rundkę i jadę prosto na kwaterę. Damian jeszcze jedzie do Wołosatego (ponoć położyli nowy asfalt).
Wykąpany, z piwkiem, przy kominku witam Damiana, który oprócz piwa donosi, że rozwalił oponę. Niedobrze. Mamy dętki, ale opony zapasowej brak. Po krótkiej dyskusji i sprawdzeniu pociągów, decydujemy się na zmianę planów. Odpuszczamy jutrzejszy Otryt - Damian i tak nie dałby rady - i jedziemy przed południem do Ustrzyk po oponę. Jako, że będziemy na wylocie z Bieszczad, nie ma sensu wracać, pojedziemy stamtąd prosto do Przemyśla i nocnym pociągiem wrócimy do domu.
Skrócimy o jeden dzień wycieczkę, ale to chyba najlepsze wyjście.
<==Dzień poprzedni Dzień następny ==>
Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana