Bieszczady - dzień 9 – Epilog
4:10 wysiadam z pociągu. To już koniec przygody. Jeszcze tylko 10km do domu i trzeba się rozpakować i odłożyć na półkę wspomnień ostatnie 8 dni. Fantastyczne 8 dni. Ciężkie 8 dni. Ponad 800km w 8 dni w górach, z sakwami ważącymi ponad 17kg. I to wszystko zaledwie po 5 miesiącach przygody z rowerem.
Powinienem być zadowolony i… chyba jestem. Chyba bo… dopiero co wczoraj tuż przed odjazdem rozmawialiśmy o tym, że wszystko prawie zobaczyliśmy, zjechaliśmy, a ja już myślę, o tym, czego zobaczyć, zjeździć się nie udało. O tym, ile trudniejszych tras zostało nietkniętych… o tej słowackiej stronie, o ukraińskiej… o tym, że mimo tylu godzin spędzonych samotnie (Damian jednak jest szybszy i często uciekał mi gdzieś do przodu), mimo tego czasu sam na sam z sobą i górami… zabrakło mi go… Zabrakło na przemyślenia tego wszystkiego co powinienem był przemyśleć, zabrakło na położenie się na trawie i leżenie (ale i tak było jeszcze za zimno), zabrakło czasu na bliższe poznanie ludzi tam żyjących, zabrakło czasu na… wiele rzeczy…
Mimo to było świetnie.
Dzięki braciszku za pomysł, za planowanie, za towarzystwo, za… cały ten wyjazd.
Dzięki żonom za to, że nas puściły i dzieciom, że dzielnie znosiły moją nieobecność.
Pewnie teraz będzie chciało się czegoś więcej, kolejnej takiej wycieczki i pewnie nie będzie łatwo… się wyrwać. Chodzi mi po głowie kolejne marzenie o wyprawie, ale to pewnie nie wcześniej niż za dwa lata… w międzyczasie pewnie będzie wiele innych, zapewne mniejszych ale nie znaczy to, że gorszych.
Bieszczady 2008 jednak pozostaną już zawsze tą pierwszą, niezapomnianą wyprawą.
<==Dzień poprzedni