Około południa, mimo wysokiej
Zmiana obuwia i jedziemy na poszukiwanie stadniny. Przeprawiamy się przez piachy, las ale stadniny nie znajdujemy. Nie szkodzi i tak jest fajnie. Przerwa na lody i powrót przez las do domu.
Wieczorem z Damianem jedziemy do Żyrardowa - odebrać z dworca Młynarza. Szybkim tempem, cały czas bocznymi drogami docieramy bez przeszkód do celu. Prawie bez przeszkód, bo oczywiście znalazł się jeden debil w aucie, który chciał się popisać przed żoną wyprzedzeniem na trzeciego. Zwykle nie reaguję na idiotów ale widok stukającej się w czoło kobiety sprawił, że dłoń sama uniosła mi się w geście pozdrowienia. Wydawało się przez chwilę, że będzie okazja do bliższego poznania się, ale kierowca chyba realnie ocenił swoje szanse...
Wjeżdżamy do Żyrardowa i... przychodzi mi do głowy piosenka "... na mojej ulicy nie mieszka już Chrystus, a szatan się z niej wyprowadził....". Olbrzymia liczba ciemnych uliczek, pełno grupek na zacienionych ławkach... nie chciałbym tu spacerować wieczorem.
Chwila pod ślicznie odnowionym dworcem i ponieważ pociąg Piotrka ma spore opóźnienie postanawiamy zwiedzić miasto. Niestety zapytany o atrakcje przechodzień wpada w osłupienie, w końcu kieruje nas na Plac Jana Pawła II.
Mimo, moich wrażeń, i tego, że jest już po 21-szej na ławkach i alejkach mnóstwo ludzi. Mnóstwo starszych ludzi, mnóstwo samotnych dziewczyn, mnóstwo rowerzystów.
W końcu dociera Młynarz i po chwili przerwy wracamy do domu. W całkowitych ciemnościach robimy kilkadziesiąt kilometrów. Do tego GPS prowadzi nas nieco inną trasą i mamy trochę terenu (wpisany na oko + poranny). W końcu docieramy do domku, gdzie czeka już na nas komitet powitalny w pełnym składzie (jedynie Igorek po wcześniejszych wyczynach śpi).