Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11289.86 km (w terenie 4485.90 km; 39.73%)
Czas w ruchu:853:15
Średnia prędkość:13.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23059 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:134778 kcal
Liczba aktywności:266
Średnio na aktywność:42.76 km i 3h 13m
Więcej statystyk

I Kanclerz Zabrze Półmaraton (ćwiartka)

Niedziela, 11 listopada 2018 · Komentarze(0)
Zapisując się w czerwcu na te zawody miało być już po wszystkich imprezach, po maratonie, po kilku półmaratonach... Tymczasem z większości zrezygnowałem, od dawna nie biegam, ostatnia dycha była nad morzem ponad cztery miesiące temu... Do tego kontuzja pleców, boląca stopa... Wszystko to mówiło, że dziś nigdzie nie wystartuję. Tak myślałem jeszcze wczoraj rano. Wieczorem pojechałem jednak odebrać pakiet startowy - w końcu zapłaciłem :-) I okazało się, że można zmienić dystans z połówki na ćwiartkę.

No więc... zdecydowałem się wystartować. Przyjeżdżam rano na start. Zmieniam dystans i czekam na start. Kilka słów zamieniam ze znajomymi. I w końcu z lekkim opóźnieniem startujemy. Ja usłyszałem dlaczego, ale myślę, że większość nie - nagłośnienie do poprawy.
Większość chyba również nie słyszy hymnu, stąd w trakcie pierwszej zwrotki słychać rozmowy, a nie melodię... dopiero wzajemne zwracanie uwagi sprawia, że nastaje cisza, a pod koniec niektórzy nawet zaczęli cicho śpiewać.  Szkoda, że tak słabo to wyszło.

W końcu start. tradycyjnie ruszam za szybko. Potem jest już normalnie. Biegnę swoim tempem. Połowa trasy asfaltem, połowa terenem. Z jednej strony fajnie, z drugiej szkoda, że nie ma dopingu. Tylko w kilku miejscach pojedyncze osoby biją brawo.

Przybiegam na metę. Odbieram pamiątkowy medal.

I Kanclerz Zabrze Półmaraton © djk71

Szybki żurek i uciekam do domu.
Cieszę się, że pobiegłem. Czas bez rewelacji, ale ważne, że to zrobiłem. I dobrze, że nie zdecydowałem się na połówkę bo byłoby chyba bardzo ciężko.

Fajnie, że powstała taka impreza w Zabrzu, myślę, że organizatorzy mają jeszcze co poprawić, ale jak na pierwszy półmaraton to nie było źle :-)

Tropiciel 26

Niedziela, 21 października 2018 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Nie pamiętam, który to już mój Tropiciel, ale ten w najliczniejszym towarzystwie. Zgłosiło się nas 7 osób, miała być jeszcze Olga, ale choroba pokrzyżowała jej plany. Startujemy w dwóch zespołach:
EBT 1 - Ania, Krzysiek, Tomek i ja (dla Ani i Tomka to debiut)
EBT 2 - Dorota, Darek i Amiga (czyli też Darek :-) - dla Darka (nie Amigi) to debiut

Choć stanowimy dwa zespoły to w planach mamy wspólny start, tym bardziej, że Organizator postanowił, że startujemy o tej samej porze. Specyfiką tych zawodów jest to, że oprócz szukania zaznaczonych na mapie punktów, po ich odnalezieniu najczęściej należy wykonać jakieś dodatkowe zadanie. Dlatego żeby uniknąć kolejek na punktach, które i tak się zdarzają, zawodnicy są "wypuszczani" z bazy w odstępach 5-minutowych.

My startujemy o godz. 0:15 i z uwagi na fakt, że mamy drużyny mieszane (są w nich kobiety) mamy limit czasu równy 8 godzin. Do Wołowa przyjeżdżamy przed 22, ogarniamy sprzęt: rowery, mapniki, oświetlenie, czołówki itp. Podejmujemy decyzje w co się ubrać na całą noc (w perspektywie mamy opady) i jedziemy się zarejestrować.

Start
Najpierw pamiątkowe zdjęcie "na ściance" :-)

Jeszcze uśmiechnięci przed startem © djk71

Chwilę przed startem dostajemy mapy i zaczynamy się zastanawiać w jaki sposób zaplanować trasę, czy lepiej najkrótszymi drogami, czy najłatwiejszymi, najlepszej jakości...

Czas zaplanować trasę © djk71

Po chwili coś mamy :-)

PK A - droga leśna
Zaczynamy od punktu kontrolnego A. Krótko po starcie przejeżdżamy skręt, ale po chwili korygujemy błąd i wracamy na właściwą drogę. Tu znów chcemy szukać punktu za szybko. Za dużo nas, każdy ma swój pomysł i do tego nie kontrolujemy odległości. Trzeba uspokoić emocje.
Niestety widzę swój błąd. Nie jeździłem w tym kasku z tą czołówką i... okazało się, że montowanie jej w ostatniej chwili nie było dobrym pomysłem. Nie jestem w stanie patrzeć na mapę (szczególnie mając okulary progresywne) i jednocześnie ją oświetlać :-(.

Dojeżdżamy do punktu, podbijamy kartę, a właściwie karty, bo tym razem oprócz tradycyjnej papierowej mamy katy NFC i... zamiast zadania dostajemy snickersa. Dobrze, że nie był jak kilka lat temu zamarznięty ;-)

PK C - skrzyżowanie dróg leśnych
Jedziemy dalej. W drodze do punktu w chwilach wątpliwości pomaga kompas. Później okaże się, że dziś bardzo się przyda.
Na punkcie w lesie trafiamy na jakieś chyba nielegalne kasyno. Nic dziwnego, z przecieków wiedzieliśmy, że tym razem Organizatorzy zbratali się z mafią...

I kto wygra? © djk71

Jednak zamiast hazardu dostajemy serię dziwnych pytań. Nie wiemy co Panowie pili, ale nie mamy odwagi spytać.

Elegancko na punkcie © djk71

PK E - Staw Dolny, wiata
Wracamy do szosy i jedziemy do kolejnego punktu. Tu czeka nas dziwna gra, która odbywa się między naszymi zespołami.

Były też inne gierki © djk71

Krzysztof przegrywa więc za karę musimy przy ognisku rozszyfrować zagadkę śmierci dziennikarza radiowego. Ten kto ją wymyślił też... no dobra, przyjmijmy, że miał fantazję :-)

PK K - przy rzece Nowy Rów
Wyjeżdżamy z punktu w niewłaściwą stronę. Nie zgadzają nam się też ścieżki. Wracamy. Jedziemy inną drogą. Ta niespodziewanie się kończy. Widzimy, że nie tylko my się tu gubimy. Na kolejnej wywraca się Amiga. Na szczęście jest cały. Po jakiś 25 minutach błądzenia decydujemy się wrócić na asfalt. Nadrabiamy kilka kilometrów, ale do punktu trafiamy tym razem bezbłędnie.
Po drodze czaruje nas swym obliczem księżyc. Jest niesamowity kiedy chowa się za drzewami. Niestety nie mam aparatu, a wyciąganie komórki na trasie jest nieco uciążliwe.
Punkt bez obsady sędziowskiej, musimy sami dziurkować kartę perforatorem.

PK L - przy drodze leśnej
Do punktu jedziemy przez Dębno. Pojawia się pierwszy dziś bruk. Przejeżdżamy nieco za daleko, ale znów kompas pomaga. Cofamy się i po chwili mamy kolejny punkt samoobsługowy. Przy okazji uzupełniamy kalorie. Księżyc wciąż jest fantastyczny.

PK I - przy drodze leśnej
Spodziewaliśmy się mnóstwa zwierzyny w lasach, a tu chyba pierwsze i jedyne spotkanie z sarnami. Nie licząc jakiś myszy, czy innych gryzoni. 
Na punkcie musimy zdobyć monetę schowaną w wiadrze, które musimy przeciągnąć przy użyciu lin zawieszonych na drzewach. Zdanie zrobione szybko i możemy jechać dalej. Co prawda z punktu ruszamy w złą stronę, ale bardzo szybko korygujemy błąd. Znów kompas rządzi.

PK F - wzniesienie
Trochę pod górkę, a tu niespodzianka. Trafiamy na porwanego zakładnika. Mamy go pomóc uwolnić.

Mamy go uratować © djk71

Zapowiadało się trudno, ale Krzysiek wykazuje się niesamowitą intuicją :-) Bomba nie wybuchła ;-)

PK G - ambona przy stawie
Przejeżdżamy punkt, musimy się cofnąć. Dobrze, że akurat przy wjeździe jest tłum bo pewnie ciężko by go było znaleźć. Na miejscu nasza druga grupa ma zaśpiewać piosenkę - nie wysilili się - był Sto Lat :-)
My nie dość, że zaliczamy przysiady, to jeszcze dwójka z nas zostaje zakuta w kajdanki, a ja... nie potrafię ich uwolnić :-(

Zakuli nam zawodników © amiga

I znów Krzysztof nas (a właściwie ich) ratuje, bo inaczej musielibyśmy ich zostawić w lesie.

PK D - droga leśna, ruiny wieży obserwacyjnej
Wyjazd z punktu drogą, której nie widzimy na mapie. Na szczęście to był dobry wybór. W Krzydlinie Małej serwis Amigi roweru. Udaje się coś z tym zrobić i możemy jechać dalej.
Punkt na małej górce. Szukamy go jedną ścieżkę wcześniej, ale po chwili już jesteśmy na punkcie. Chyba wyglądamy na bardzo zmęczonych, bo Obsada punktu podbija nam kartę i każe jechać dalej. Sam punkt wygląda jak nielegalna gorzelnia :-)
Kolejna chwila odpoczynku i ruszamy dalej.

PK H - wiata przy stawie
Tu zupełnie nie pamiętałem co było, ale Ania przypomniała mi, że trzeba było dopasować łuski do modeli broni. Ja, jako pacyfista zupełnie nie mam o tym pojęcia, ale koledzy poradzili sobie bezbłędnie. Wyjeżdżając z punktu pakujemy się w jakieś chaszcze. Na szczęście udaje się przez nie przejechać i ruszyć na kolejny punkt.

PK B - stara żwirownia, punkt do odnalezienia
Tu też nie jest łatwo. Piękna droga nagle się kończy i objeżdżamy ją dookoła. Dziwnym trafem wyjeżdżamy w miejscu gdzie wjeżdża się na ścieżkę wiodącą do punktu. Myślę, że gdyby nie inni zawodnicy to zajęło by nam chwilę jego odnalezienie.
Na punkcie dostajemy teksty, w których musimy rozszyfrować zakodowane hasło. Bez problemu.

Meta
Teraz już tylko asfaltem do mety. Dojeżdżamy chyba ok. 6:40, czyli jakieś 1,5h przed końcem limitu czasu. Super. Oczywiście sporo wolniej niż zwycięzcy trasy, ale jechaliśmy tu żeby dobrze się bawić i cel chyba został osiągnięty. Nie wiemy tylko po co nam były zbierane kody?

Wciąż nie wiem po co te kody © djk71

Zjadamy ciepłą zupkę i wracamy do aut się przebrać.

Zakończenie
Przed zakończeniem udaje nam się chyba z godzinkę zdrzemnąć na sali (jedynie Amiga udaje się na spacer).
Tradycyjnie zwycięzcy nie otrzymują nagród, te losowane są wśród wszystkich uczestników. Spośród naszych zespołów jedynym szczęśliwcem jest Tomek :-)

Zakończenie imprezy © djk71

Czas się żegnać i wracać do domu. Zmęczeni, ale uśmiechnięci i zadowoleni. Czy tu wrócimy? Na pewno :-)

P.S. Opisy punktów zobaczyłem na mapie... po tygodniu, przeglądając mapę. Wcześniej miałem tak złożoną, że ich nie widziałem, a na starcie nie zauważyłem, że są ;-)

Niedziela z Cittaslow

Niedziela, 14 października 2018 · Komentarze(4)
Dziś zawody na orientację w Kaletach. Kameralna impreza, a i tak udaje się spotkać znajomych.
Start w parach. Jedziemy z Anią - mam nadzieję, że nasz dział HR tego nie czyta - bo mamy zakaz wspólnego rowerowania  - czyżby chodziło o to? :-)

Start
Przed nami teoretycznie 30km i do odnalezienia 10 pkt. Z tego co zapamiętałem to już piąta edycja imprezy, nawet któryś punkt, czy punkty się powtarzają. Ci co byli będą mieli łatwiej, podobnie jak mieszkańcy Kalet i okoli, czyli pewnie prawie wszyscy.
Nie szkodzi. My przyjechaliśmy się pobawić i przejechać przed Tropicielem. Do tego żal nie wykorzystać pięknej pogody :-)

Przed startem © djk71

Planujemy wspólnie trasę: 9 - 10 - 8 - 7 - 6 - 5 - 4 - 3 - 2 - 1. Taki jest pomysł. W praniu wyjdzie nieco inaczej.

PK 8
Start i to czego nie lubię... ruszamy grupą i na pierwszym skrzyżowaniu, przed torami wszyscy skręcają w lewo, czyli nie tam gdzie planowaliśmy. Chwila wahania i... jedziemy za nimi. Przed wiaduktem ekipa się rozdziela, część jedzie prosto, część w prawo.
Dobra, jedziemy w prawo. Dojeżdżamy do prostego punktu. Pewnym utrudnieniem jest to, że nie wiemy w jakiej skali jest mapa. Dopiero na trasie przyjdzie nam się do niej przyzwyczaić.

PK 10
Ruszamy z punktu, rozmawiamy i... coś mi nie pasuje kierunek. No tak, na skrzyżowaniu pojechaliśmy w kierunku... Mikołeski, a miało być na Brusiek. Wracamy. Długi przelot do punktu. Za to punkt banalny. I wracamy.

PK 9
Przed nami znów długi przelot asfaltem. Dziewiątka równie prosta. Przy wyjeździe z punktu sami uprzejmi kierowcy, aż jesteśmy zaskoczeni.

PK 1
Czy ja mówiłem coś o długich przelotach? Teraz dopiero długa prosta do Sośnicy (nie, nie tej gliwickiej). 12 km asfaltem. Nuda.
Niestety za bardzo narzekaliśmy na nudę, bo tu za diabła nie potrafimy znaleźć punktu. Krążymy w kółko, próbujemy z innej strony. Na punkcie tracimy... 37 minut.

PK 2
Jedziemy w stronę Zielonej. Tu szybkie trzy punkty.

PK 3
Drugi z bliskich i szybkich punktów.

PK 4
I trzeci. Bez problemów.

PK 5
Do piątki również docieramy bez przygód, jeśli nie liczyć kilkukrotnego wyprzedzania się z jakąś rodzinką. My ich wyprzedzamy. Potem stajemy na punkcie, oni nas omijają i znów my ich. Tak nam się ta zabawa spodobała, że z punktu też ruszamy za nimi.

PK 6
Problem w tym, że nie widać szóstki, a już powinna być. Jedziemy dalej i nic, W końcu już wiem. Wyjechaliśmy z punktu  złą drogą. Wracamy. Przez mostek i teraz już jest prosto/ Ale kolejne 10 minut i 3 km w plecy.

PK 7
Przed nami ostatni punkt. Ale też ponoć najtrudniejszy. Niektórzy wspominali coś o błocie, na odprawie też coś o nim było. Do tego mamy około 40 minut na jego odnalezienie i dojazd do mety.
Na szczęście leśne ścieżki są dobrej jakości. Docieramy w okolice Jurnej Góry, którą pamiętam z Tropiciela, kawałek dalej miejsce, które chyba odwiedziliśmy kiedyś na rodzinnym rajdzie Górki i Pagórki kilka lat temu.
Zostawiamy rowery i zbiegamy w dół. Jest punkt.
Teraz tylko trzeba w limicie czasu wrócić.

Meta
Jesteśmy oboje zmęczeni, Ania tym bardziej, bo dojechała na start z Gliwic rowerem. Ale nie ma wyboru. Trzeba ciś... (Jacek - organizator - miał dziś na sobie koszulkę: "Niy ma gańby ciś na kole" - też mam taką gdzieś w domu). I ciśniemy. Odliczamy czas i pędzimy. Zdążamy. Zajmujemy piąte miejsce. Szału nie ma, ale oboje jesteśmy zadowoleni. Fajny trening i fajne okolice. Szkoda tylko, że choć to tak blisko, to b byłem tu tylko kilka razy i to dość dawno.

Dekoracja zwycięzców i czas wracać do domu. Fajna impreza. Czekamy na kolejne :-)

Niestety aparat w komórce świruje więc nie ma zdjęć, a szkoda, bo tereny piękne.


Cross Duathlon "Dzika Helenka"

Sobota, 6 października 2018 · Komentarze(0)
Lokalna impreza - cross duathlon - "Dzika Helenka". Nie powinno mnie tu być biorąc pod uwagę, że dwa tygodnie temu nie potrafiłem wstać z łóżka, następnie walczyłem przez ponad tydzień w centrum rehabilitacji z kręgosłupem, do tego nie biegam od dawna.

Ale trudno nie być jak impreza... za blokiem :-) Do tego przyjechał brat z rodzinką i też postanowił wystartować.

Organizacyjnie sporo do nadrobienia, ale za to rekompensowała to atmosfera imprezy. Bardzo kameralnie, ale wśród gości była również Pani Prezydent. Trasa krótka, ale wymagająca. Dla mnie szczególnie :-)

Po odebraniu numerów startowych - dostałem "jedynkę" - ruszamy z bratem objechać trasę. Nie wiem czy to był dobry pomysł, bo miało być na spokojnie, a mi wyszło prawie takie samo tempo jak później na zawodach.

Za chwilę start - odprawa © djk71

Po starcie młodszych zawodników pora na nas. Startuje tylko kilkanaście osób.

Ruszamy na etap biegowy © djk71

Zaczynamy od biegu wokół działek - 2,5km. Ruszamy mocno, dla mnie bardzo mocno i już po kilkuset metrach zaczynam umierać. Puls 184 i później już będzie tylko więcej. Na podbiegu w lesie przechodzę do marszu. Porażka. A jutro był w planach maraton, potem zmieniłem go na półmaraton, a ja... nie potrafię 2 km przebiec ;-(

Pierwszy etap za mną © djk71

Dobiegam do mety jako jeden z ostatnich. Zmieniam buty, zakładam kask i ruszam na rower.

Zmiana obuwia © djk71

I ruszamy kręcić © djk71

Wciąż nie potrafię złapać oddechu po biegu. I tak będzie do końca. Mimo to udaje mi się na trasie wyprzedzić chyba cztery osoby. Z trudem dojeżdżam do mety i powtórne przebranie butów.

Teraz jeszcze 1 km biegiem. W praktyce okazało się, że raptem 750m, z których prawie setkę i tak maszeruję. Masakra. Dobiegam do mety jako dziewiąty. Szału nie ma, ale i tak sukces, że się udało. Co ciekawe problemem nie były - jak się spodziewałem - plecy, choć niestety je też czułem, ale wydolność... no ale jak się nic ostatnio nie robi...

Już po wszystkim © djk71

Brat czekał na mecie już kiedy dojeżdżałem rowerem. I.... oczywiście wygrał te zawody. Brawo.

Najlepsi ;-) © djk71

Na koniec nagrody dla wszystkich i losowanie dwóch rowerów. Niestety tu też zabrakło szczęścia :-)

Za to wiem jedno... jutro ze startu raczej nici. Już wcześniej się nie nastawiałem, ale wczoraj kiedy odebrałem pakiet startowy to coś jednak zaczęło kusić :-)

Zmęczony - bardzo © djk71

Zmęczony, ale miło spędzony dzień. Ciekawe, czy za rok będzie powtórka?



Orient Akcja, czyli piach, wiatr i plecy

Sobota, 15 września 2018 · Komentarze(5)
To już X edycja Orient Akcji. Mimo, że do tej pory było mi dane wystartować w nich tylko raz (na V edycji), to miło wspominam te zawody. Po długiej przerwie w startach, trzy tygodnie temu trafiłem na KoRNO i pisząc relację wspomniałem, że Orient Akcja, była ostatnią, na której powalczyłem do końca. W tym roku też nie planowałem startować, ale Michał zagadał gdzieś w jakimś komentarzu żebym przyjechał i... zasiał ziarno niepokoju :-)

W niedzielę po długiej przerwie odezwał się kręgosłup. W poniedziałek w pracy, Amiga widząc jak się ruszam, pobiegł od razu rano po ketonal, kilka godzin później jednak i tak korzystałem z usług NFZ :-( Leki, leki i zalecone L4, na które brakło czasu. Na szczęście tabletki pomagały i mogłem jako tako funkcjonować. Nie zapowiadało się jednak na wizytę w Sieradzu, tym bardziej, że chcąc się zapisać na zawody, na pół godziny przed zakończeniem zapisów dostałem na stronie komunikat, ze rejestracja została zakończona.
Rano odezwał się Michał mówiąc, że widocznie był jakiś błąd i może mnie dopisać. Co było robić, w sobotę pobudka wczesnym rankiem i o 5:30 wjazd. Nie wiedziałem jak zareaguje mój organizm, trudno będzie bolało to wrócę do bazy, a wyjazd wykorzystam jako okazję do odwiedzin dawno niewidzianej rodzinki.

START
Przyjazd, rejestracja, kilka słów ze znajomymi, których jest tu więcej niż się spodziewałem i po chwili zaczyna się odprawa.

Odprawa na Orient Akcji (zdjęcie znalezione na FB)

Kilka minut później dostajemy mapy A3 (1:60 000) z zaznaczonymi 25 punktami. uczestnicy mają do wyboru:
- zaliczenie od 1 do 13 punktów i klasyfikację na trasie MEGA
- zaliczenie od 14-25 punktów i klasyfikację na trasie GIGA
Na całość mamy 8 godzin.  Już jadąc tu zdecydowałem, że tym razem tylko MEGA, 2,5h w aucie tylko mnie w tym utwierdziło. Plecy bolą.

Wytypowanie tylko części punktów do zaliczenia chyba nie jest wcale łatwiejsze niż zaplanowanie całości. Postanawiam zacząć ok PK 22, potem jednak zmieniam zdanie zostawiając sobie ten punkt na koniec. Kończę rysować trasę i wkładam mapę do mapnika - udaje się ją złożyć tak, że nie będę musiał jej odwracać na trasie - widzę wszystkie moje punkty. Kiedy jestem gotowy pada hasło START - idealnie.

PK 22 - koniec nasypu
Wyjeżdżam z bazy, dojeżdżam do asfaltu i skręcam w prawo. Jeszcze przed wiaduktem kolejowym powinien być skręt w lewo i... go nie ma. Cofam się i... jest, tylko trwające na jezdni roboty drogowe sprawiły, że go nie zauważyłem. Jadę i zaczynają się pojawiać pierwsze piaski - no tak łódzkie... ;-)
Pierwszy punkt i pierwsze problemy - albo coś jest nie tak, albo ja coś źle odczytałem, mam wrażenie, że punkt jest dalej niż mi się wydawało, ale może to oko jeszcze nie przywykło do skali. Punkt zaliczony w większej grupie - jestem klasyfikowany, można wracać do bazy ;-)

PK 20 - skraj wału
Jadę jednak na kolejny punkt i... faktycznie prawie wracam koło bazy. Jak ja to zaplanowałem? Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej zorientuję się, że wyjeżdżając z bazy miałem na asfalcie skręcić w lewo i zacząć od punktu, na który właśnie jadę, a ten, o którego zacząłem miał zostać na koniec. Tak to jest jak się za dużo nakreśli na mapie.
Plecy bolą coraz bardziej, do tego pojawiające się piaski wymagają jednak włożenia sporego wysiłku w pedałowanie. Niedobrze.
Skręcam trochę za wcześnie i chwilę zajmuje odnalezienie punktu, tym razem pomocni byli inni zawodnicy, którzy znaleźli go przede mną. 

PK 11 - róg dawnego cmentarza
Tym razem punkt odnaleziony bez żadnych przygód. Nie licząc piachu ;-)

PK 1 - brzeg strumienia
Strumyka co prawda nie widziałem, ale mostek obok, całkiem klimatyczny ;-)

Mostek jest, strumyk był © djk71

PK 21 - górka
Nie lubię górek, skałek i obniżeń terenu, bo... zawsze się okazuje, że jest ich obok siebie kilka i zawsze zaczynam szukać od niewłaściwej. Tu jest podobnie, nie chciało się dokładnie odmierzyć odległości to zaliczam dodatkowe przedzieranie się przez jeżyny... Po chwili jednak jest i perforator.

PK 14 - grobla
Dojeżdżam w pobliże punktu i spotykam wracającego zawodnika, który nie znajduje punktu. Okazuje się, że pomylił opisy, a ja przy okazji dowiaduję się, że na mapie też są umieszczone opisy. Moja jest tak złożone, że ich nie zauważyłem. Do tej pory korzystałem z wyjaśnień umieszczonych na karcie startowej, co jest całkiem fajnym pomysłem.
Idziemy do punktu razem i tym razem znajdujemy go bez żadnych problemów.

PK 2 - obniżenie terenu
Znów piachy po drodze. Ma być obniżenie po lewej stronie, a ja widzę same wzniesienia. Zostawiam  rower, wspinam się, żeby z góry zobaczyć punkt.

PK 6 - wyrobisko
Dojeżdżam do punktu i... spotykam Grzesia. Dziwne, rano go nie widziałem. Po chwili wszystko jasne. Dotarł na start w ostatniej chwili. Czyli jak zwykle :-) Mnóstwo ludzi szukających punkt, ale trochę dalej. Tym razem mierzyłem i wydaje mi się, że jestem we właściwym miejscu. I tak jest. Tym raz to ja wskazuję innym gdzie szukać.

PK 19 - charakterystyczne drzewo
Drzewo jest faktycznie charakterystyczne. Normalnie pewnie pstrykałbym zdjęcie. I tu i wcześniej, ale brakuje mi podręcznego aparatu, takiego do wyciągnięcia nawet w trakcie jazdy, albo szybko na postoju. Telefon się do tego nie nadaje. Poza tym nie lubię robić zdjęć telefonem.
Spotykam zawodników, którzy strasznie narzekają na wiatr. Faktycznie, a ja się dziwiłem czemu całą drogę zawieszona na szyi karta startowa łopocze jak flaga na maszcie. I to zmęczenie... dopiero teraz zauważam, że faktycznie... nieźle wieje...

PK 25 - brzeg jeziorka
Jestem coraz bardziej zmęczony. Jeziorko to mocno powiedziane, choć trochę wody tu jest, w przeciwieństwie do strumyka na jedynce ;-)

PK 16 - kępa drzew
Tym razem punkt obok bunkra (czy też schronu) z 1939r. Takich budowli spotkam tu jeszcze kilka. Klimat jak w moich okolicach. Czyżby tu przebiegała granica? Chyba nie... chociaż nie wiem....

Schron (bunkier) z 1939r. © djk71


PK 5 - brzeg rzeki
Dojazd do punktu niby prosty, ale na zmęczeniu i do tego co chwilę podjazd i zjazd. Niby taki minimalny, ale wykańcza mnie. Punkt łatwo odnaleziony.

PK 8 - przy starorzeczu
To już ostatni punkt. Dojeżdżam i nie ma punktu. Jestem chyba bardzo zmęczony, bo zamiast poszukać 5-10m w prawo lub w lewo, bo przecież do tej pory za każdym razem gdy mierzyłem odległości trafiałem bezbłędnie, a tu przecież mierzyłem, to ja... odjeżdżam kilkadziesiąt metrów i zaczynam szukać w zupełnie innym miejscu. Po chwili dostrzegam zawodników w miejscu gdzie byłem przed chwilą. Wracam i oczywiście punkt był tuż obok.

Meta
Dojeżdżam do mety wykończony ale zadowolony.

Do bazy łatwo trafić © djk71

Zadowolony przed wszystkim dlatego, że dałem się namówić na przyjazd tu (super organizacja i atmosfera), ale również, mimo kilku błędów, ze swojego startu, że mimo bólu nie poddałem się i zaliczyłem komplet punktów na trasie MEGA.  Zajęło mi to pięć godzin, ale było to pięć godzin super zabawy. Jednak lubię te starty.... :-) W sumie wynik nie taki zły: 17 miejsce na 112 startujących.

Chwila rozmowy ze znajomymi, trochę kalorii z grilla i wracam do domu. Gdyby nie to, że miałem w planach odwiedziny u rodziny to zostałbym to zakończenia, ale nie tym razem. Poza tym kręgosłup domagał się już odpoczynku.

KoRNO 2018, czyli znów na zawodach

Sobota, 25 sierpnia 2018 · Komentarze(5)
Spojrzenie wstecz
Zacznijmy od końca :-) Kiedy po zawodach wróciłem do domu, wykąpałem się, zobaczyłem mecz... to od razu padłem. Wykończony, wszystko mnie bolało, swędziało, nie miałem zupełnie sił. Dopiero dziś znalazłem siły żeby usiąść do relacji. Wcześniej jednak zerknąłem wstecz żeby zobaczyć kiedy przestałem jeździć na zawody na orientację. W 2015, trzy lata temu. Wcześniej nie było miesiąca (a czasem przecież to był tydzień w tydzień) żebym gdzieś nie startował. Przez ładnych kilka lat.
W ciągu ostatnich trzech lat dałem się co prawda namówić znajomym na kilka imprez, ale większość z nich kończyłem bardzo szybko. Co ciekawe tych imprez było znacznie więcej niż się spodziewałem, chociaż już prawie żadna nie była z cyklu imprez w Pucharze Polski.
W 2016:
- Nadwiślański Maraton na Orientację - chyba pierwsza impreza, na której budowniczym trasy był Grzesiu
- Orient Akcja, czyli pojedynek z szermierzami - ostatnia chyba impreza, gdzie powalczyłem do końca
- Bike Orient, czyli patriotyzm ważniejszy niż zabawa - tu gdzie słońce mnie zupełnie pokonało
- Tropiciel 20, czyli w poszukiwaniu punktu G - impreza w super towarzystwie firmowym, choć z wieloma błędami na trasie... obok domu
- Bike Orient w Niegowie - towarzyska przejażdżka z Agatą.
- Silesia Race, czyli ciężko i świetnie - super zabawa pieszo-rowerowo-kajakowa z Alicją
- Tropiciel 21, czyli nie boimy się ASF - zabawa przygodowa w firmowym towarzystwie
W 2017:
- SKS, czyli Nadwiślański Maraton na Orientację - czyli Grześ nie odpuścił, ale ja tak
- Dębowy Włóczykij, czyli jest sukces - biegowy start z synem i zwycięstwo
- Krótko na KoRNO - czyli jak wypychać oponę trawą.

Tak mnie wzięło na wspominki, ale to chyba głownie dlatego, że udało się wczoraj spotkać tak wiele znajomych osób, w bazie, na trasie... Super, choć żal, że nie udało się dłużej porozmawiać...

Przed startem
Dobra, koniec, wracajmy do zawodów.
Tym razem też nie planowałem startować, ale budowniczy trasy, Grześ, tak długo marudził, że się zapisałem. Nie oznaczało to jeszcze, że wystartuję, bo w ostatnim czasie, byłem zapisany na kilka imprez i mimo, że były już nawet opłacone, odpuszczałem (jak choćby półmaraton tydzień temu). I tym razem było podobnie... piątkowy wieczór, trochę sprzętu wyciągnięte na wierzch i zero chęci do pakowania, jazdy, startu. Zostawiłem to do rana, mając nadzieję, że wydarzy się coś co będzie pretekstem do rezygnacji. Nie wydarzyło się... ;-(

Trudno, pakuję się, jem śniadanie i ruszam do pobliskich Sośnicowic, gdzie mieści się baza zawodów. Głośne powitanie przez znajomych sprawiło, że humor mi się trochę poprawił. Rejestracja, odbiór pakietu startowego i trzeba przygotować rower.
Po chwili dołącza do mnie kolega z pracy - Marcin, który debiutuje na tego typu imprezie (nie licząc wspólnego startu na Tropicielu), a tuż przed startem dwóch jego znajomych - Mariusz i Krzysiek, którzy też planują jechać z nami.
W międzyczasie spotykam również milion znajomych, dawno nie widzianych osób... aż się wzruszyłem... na myśl o różnych imprezach gdzie razem startowaliśmy, gdzie spędzaliśmy wspólnie czas....

START
W końcu odprawa. Zawody są przeprowadzane w formie rogainingu, czyli punktów kontrolnych ustawionych jest tak dużo, że nie ma szans zaliczanie wszystkich w limicie czasu. Do tego każdy z nich ma inną wartość przeliczeniową. Do zawodnika należy podjęcie decyzji, ile i które punkty chce zaliczyć.

Kilka słów od Budowniczego trasy © djk71

Dostajemy po dwie mapy w formacie A3, kartę A4 z opisami punktów i... do roboty. Zaznaczamy na mapie około dziesięciu punktów, od których chcemy zacząć, a potem będziemy sukcesywnie wybierali kolejne w zależności od czasu jaki nam pozostanie. Mamy 10h + ew. spóźnienia, za które będziemy karani karnymi punktami.

Planowanie trasy © Znalezione w sieci

PK 39 - przepust
W okolice punktu dojeżdżamy bez problemu. Tu jednak nie pamiętamy do końca o odmierzaniu odległości i zaczynamy go szukać trochę za daleko i do tego po niewłaściwej stronie ścieżki. Tracimy tu prawie 10 min.

PK 93 - most
Omijamy punkt 10 (za dychę) i jedziemy na punkt warty 90 punktów przeliczeniowych. Tu też spędzamy trochę za dużo czasu niezbyt dokładnie się odmierzając. 12 minut szukania prostego punktu. Ale z tego co zauważyliśmy to niektórzy mieli gorzej nie zauważając małego mostu. :)

Interesujący most © djk71

PK 35 - skraj hałdy, sosenka nieopodal wypłukaniu
Kiedy rzucam hasło Ostropa, Marcin mówi, że to wie doskonale którędy więc... nadrabiamy jakieś 1,5 km ;-)
Dojeżdżamy do hałdy rozmawiając o Wołowie, skąd pochodzą nasi towarzysze i zaczynamy szukać sosenki. Oczywiście najpierw musimy wspiąć się na hałdę.

Mam punkt, chcę zdjęcie © djk71
Tym razem zajmuje nam to "tylko" 7 minut.

Jak się weszło to trzeba zejść © Mariusz

PK 83 - skraj nasypu
Dojeżdżamy do Kozłowa, ten punkt zaliczamy w miarę szybko i bez problemów. To już czwarty punkt, a Marcin zakładał zdobycie trzech, o dziwo jedzie z nami dalej ;-)

PK 44 - drzewo vis a vis pomnika
Tym razem również bez problemu, szybko i sprawnie.

Pomnik Juliusza Rogera © djk71

Wyjeżdżając z punktu Krzysiek uszkadza mapnik. Zostaje mu podstawka pod miskę z zupą :-)

Miejsce na miskę zupy © djk71

PK 29 - skraj nasypu
Znów szybko i sprawnie. Ale to punkt za 20pp więc powinien być łatwy.

PK 75 - most wiszący, drzewo na W
Ciekawe miejsce, dziwne ścieżki, schodki, mostki - nigdy tu wcześniej nie trafiłem. Punkt nie trudno było znaleźć, bo to jedno z nielicznych miejsc gdzie były tłumy. Ale to pewnie dlatego, że ruszyła już też trasa krótka. Mimo to spędzamy tu chyba około 5 minut (dojście do punktu, zebranie ekipy). Pewnie w okolice Rachowic jeszcze wrócę.

PK 30 - duży buk
Chyba jedyny punkt, gdzie lampion (dziś lampiony to kartki A4 na drzewach) widzimy już z oddali.

PK 87 - kikut drzewa
Droga do punktu prosta, choć końcówka po wysokiej trawie i niezbyt równej nawierzchni. Dojeżdżamy idealnie tylko z jakiegoś nieznanego bliżej powodu szukamy po drugiej stronie ścieżki. 9 minut w plecy.

PK 76 - grób
Punkt łatwy. Kiedy ja pstrykam zdjęcia grobu, chłopaki korzystają z butli z wodą i uzupełniają zapasy.

Nie doczekał końca wojny, zginął w styczniu © djk71

PK 65 - górka
Punkt wydaje się prosty. Dojeżdżamy i... nie ma stawu, który powinien tu być. Grześ co wspominał, że niektóre cieki wodne wyschły więc może staw też - jest tu łąka. Nie podoba mi się bo jest za wysoko, powinno być choć wgłębienie, ale solidarnie z resztą szukam. Nie ma. Próbujemy się namierzyć z drugiej strony. Też nic. Czarny szlak na mapie wskazuje, ze powinniśmy być we właściwym miejscu. Coś jest nie tak. Marnujemy kupę czasu. W końcu Mariusz postanawia zrobić ostatnie podejście i namierzyć się jeszcze raz od strony, z której przyjechaliśmy. I... Okazuje się, że szlak na mapie nie jest tam gdzie w rzeczywistości. Na mapie jest jedną przecinkę wcześniej. A przecież doskonale wiemy, że nie można się sugerować szlakami... ale to zrobiliśmy... Szlag by to trafił.
Do tego idąc po punkt prawie gubię buty w bagienku.

But uratowany, choć mokry © djk71

Straciliśmy tu... 51 minut!!! Porażka

PK 12 - paśnik
Punkt za 10pp więc trudno przegapić ;-) Dawno nie widziałem tak dużego paśnika :-)

Na drabince w paśniku © djk71
Ja też chcę na drabince :-) © djk71

PK 81 - słupek graniczny, drzewo na W  (drzewo na W... wierzba?? ;) )
Na mapie wygląda na narożnik cmentarza. Wyjeżdżamy z lasu tuż obok. Zostawiamy rowery i idziemy szukać. Cmentarz jest, narożnik jest, punktu nie ma. Szukamy i nic. Jeszcze raz rzut oka na mapę i... to nie tu. jedziemy dalej. W końcu jest w sumie samo szukanie i podbijanie zajmuje nam około 12 minut.

Za nami prawie połowa czasu. Jest otwarty sklep, postanawiamy uzupełnić napoje.
W sumie od wjazdu do Kotlarni, do wyjazdu z zaliczeniem punktu i sklepu tracimy ponad 26 minut.

PK 22 - podstawa radaru
Pierwszy i jak się potem okaże nie ostatni dziś punkt z takim opisem.
Szybki i prosty punkt.

Podstawa radaru © djk71

PK 41 - wielki dąb, drzewo naprzeciw
Punkt zaliczony szybko, niestety Mariusz łapie gumę.

Pomnik przyrody © djk71

Zmienia dętkę, ale i ta okazuje się felerna. Wracamy do poprzedniej, łatanie, pompowanie. W sumie tracimy tu prawie 25 minut.

Kapeć musi być © djk71

PK 84 - pozostałość po niemieckiej baterii przeciwlotniczej
Mimo, że punkt "drogi" to łatwo i szybko odnaleziony. Mariusz walczy z licznikiem, który nie chce działać.

PK 27 - SE kraj jeziorka
Łatwo, prosto i przyjemnie :-)

PK 92 - Podstawa radaru
Kolejny punkt, który zaliczamy bez większych problemów. I kolejna "inna" podstawa radaru.

Inna podstawa radaru © djk71

PK 80 - drzewo po wschodniej stronie starorzecza
Teraz już coraz częściej patrzymy na zegarek. Musimy jeszcze wrócić na czas do bazy więc trzeba mądrze wybierać co się opłaca po drodze zaliczyć. Pomijamy 61 i jedziemy asfaltem. Szybko. Napęd zaczyna piszczeć. No cóż. Rano padało, potem walczenie w mokrych trawach, nie lubię tego dźwięku. Na szczęście na punkcie Marcin ratuje mnie strzykawką ze smarem. Strzykawką? Do czego on jej jeszcze używa? ;-)

Ładnie tu © djk71

PK 77 - dołek
Znów szybko i zaczyna mnie dopadać zmęczenie.
Dojeżdżamy w okolice punktu. Jak dołek to musi być...na górce. Nie mylimy się :-)

PK 94 - podstawa radaru
Coraz ciężej mi się jedzie. Pomimo, że to ja odnajduję punkt to tym razem podstawy radaru wcale nie widzę. Niedobrze.
Posilamy się bananami i ustalamy przebieg końcówki trasy. 10 minut nam mija.

PK 66 - grób
Zjadłem coś słodkiego jeszcze, ale dobrze nie jest. Dojeżdżam na punkt za chłopakami, prawie przez chwilę nie patrząc na mapę.
Podbijamy punkt i jedziemy dalej.

PK 51 - Stary Barah, rozwidlenie dróg
Prosty punkt, powoli na chwilę wracają siły.

PK 45 - Stary Barach, brzoza na górce
Też łatwo zaliczone.

PK 37 - Jeleń
Hmmm... Jeleń, czy królik? Gdybyśmy mieli sugerować się opisami to... pewnie byśmy jeszcze długo szukali...
Królik to czy jeleń? © djk71

Chodziła nam już po głowie myśl, że może kształt gałęzi na drzewie skojarzył się Budowniczemu z porożem... Tak, czy owak dziwne, ale punkt zaliczony :)

A może to jest jeleń © djk71

PK 71 - Dziewicze Groby, drzewo naprzeciw
Opis punktu intrygujący :-) Jedziemy. Odmierzamy odległość i jest kamień z takim napisem. Jest też i drzewo i punkt.

PK 82 - nora
Przed szukaniem punktu krótki postój w sklepie. Cola i takie tam.
Tym razem trzeba skorzystać z rozświetlenia. Krótki spacer i jest punkt. Ale 10 minut schodzi na miejscu.

PK 63 - skraj wyrobiska
Chłopaki dyskutują, którą ścieżką dojechać, a ja... nie widzę żadnej. Nie wiem o czy mówią. Dopiero potem się okaże, że patrzyli na rozświetlenie punktu, które ja... miałem zagięte i nie mogłem go widzieć.

PK 68 - koniec nasypu
Po drodze na jezdnym z rozjazdów chwila wahania, ale po chwili już jesteśmy na właściwym miejscu. To dziś ostatni punkt. I chyba najszybciej podbity. Czasu mało. Więc teraz już trzeba gnać na pełnych obrotach do mety. Czuję ogień w mięśniach, chcę dać zmianę Mariuszowi, ale już nie potrafię.

Meta
Dojeżdżamy 70 sekund przed końcem podstawowego czasu. Oddajemy karty. Najpierw kiełbaska i żurek - potrzebuję czegoś innego niż batoniki ;-)
Potem chwila refleksji. Okazało się że mogliśmy jeszcze pokusić się o PK 79 nawet biorąc pod uwagę karę za spóźnienie. Za każdą minutę dostalibyśmy minus 1pp, ale za punkt zdobylibyśmy 70pp, a raczej zajęło by na to mniej niż godzinę więc i tak bylibyśmy do przodu. No ale trudno. I tak jesteśmy zadowoleni.


(Zdjęcie znalezione w sieci ;-) )

Podsumowanie

Zajęliśmy 34 miejsce na 53 startujących. Zdobyliśmy 1630 punktów na 3840 możliwych (zwycięzca zdobył 2833). Zaliczyliśmy 29 PK z 78 (zwycięzca 53). Brawa dla zwycięzcy - tak jak obstawiałem Paweł musiał to wygrać, przecież jeździł prawie wokół domu ;-)

Biorąc pod uwagę, że czystej jazdy mieliśmy niecałe 6h to... 4h się obijaliśmy. No dobra, zakładając, że trzeba znaleźć punkt, podbić itd to i tak jakieś 2-2,5h straciliśmy na przerwy i błądzenie. Jest co poprawiać :-)

Marcin, Mariusz, Krzysiek -dzięki za towarzystwo i wsparcie na trasie.

ROC - dzięki za super zorganizowaną imprezę.

Grześ - dzięki, że mnie namówiłeś :-)

Wszyscy pozostali - szczególnie dawno nie widziani znajomi - Super było Was spotkać, szkoda tylko, że brakło czasu żeby dłużej pogadać, ale może jeszcze kiedyś ktoś mnie namówi do powrót do startów... Bo miło było znów poczuć ten klimat.

Nocny Rudzki Półmaraton Industrialny - krótki dystans (2/5)

Sobota, 28 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dziś w planach był nocny Rudzki Półmaraton Industrialny. W zeszłym roku na tej imprezie był mój debiut w półmaratonach. W tym roku znów miałem pobiec, ale z uwagi na fakt, że nic ostatnio nie ćwiczę to... odpuściłem, a dokładniej zmieniłem dystans na 8,6 km, czyli dwie pętle. W tym roku pętle były krótsze, połówka to pięć okrążeń, w ubiegłym roku były trzy. Nie wiem w sumie, która wersja lepsza.

Na tym samym dystansie (tyle, że z kijami) wystartowała podobnie jak w ubiegłym roku moja żona.

Przed startem :-) © djk71


Ciepło. Cały dzień było ciepło. Boję się co to będzie, bo ostatnio wszystkie próby biegania kończyły się porażką.

Ruszają półmaratończycy. Dziesięć minut później mamy wystartować my i kijkarze, w rzeczywistości startujemydość nieoczekiwanie chwilę wcześniej.

Początek pod górkę i strasznie parno. Nie ma czym oddychać. Czarno to widzę. Na szczęście nie daje się porwać tłumowi i biegnę spokojnym tempem. Podbieg zaliczony, mijamy kościół i plac gdzie w roku ubiegłym był start i meta i przed nami trochę zbiegu. Póki co jest dobrze. Dalej drugi podbieg, ale wciąż nie jest źle. Raczej ja wyprzedzam niż mnie. Mówię oczywiście o tych, którzy biegną w okolicach mojego tempa. Ci którzy biegną w połówce będą mnie wyprzedzać jeszcze wielokrotnie.

Znów biegniemy w dół, mijamy dziewczyny dmuchające bańki mydlane i... podbieg pod stadion. Pierwsze kółko za mną. Jest dobrze.
Teraz już wiem co mnie czeka i jeśli tylko nie wyskoczy nic niespodziewanego to wiem, że to spokojnie przebiegnę.

Powtórka z rozrywki na drugim kółku, pod koniec wykorzystuję zbieg i ósmy kilometr okazuje się być moim najszybszym w dzisiejszym biegu.

Dobiegam do mety, odbieram medal i siadam na widowni czekając na małżonkę. Kiedy i Ona mija linię mety idziemy się posilić, niestety nie ma piwa zero więc musi wystarczyć mi żurek. Chwila odpoczynku i wracamy do domu.

Po drodze oczywiście obowiązkowy lodzik. Zasłużyliśmy ;)

Już z medalami :) © djk71


6. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

Sobota, 16 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Od weekendu w Zakopanem minął już tydzień więc czas na kolejny wysiłek ;-) Tak naprawdę na ten półmaraton, podobnie jak ponad 11 tys. osób zapisałem się chyba w styczniu (może i wcześniej). Wypada jechać choć... ostatnio taki dystans przebiegłem prawie trzy miesiące temu na Półmaratonie Warszawskim. Nie liczę tu duathlonu w Czempiniu miesiąc temu, bo tam ten dystans był podzielony na dwa i przedzielony rowerem, do tego w połowie go przemaszerowałem. Innych treningów w międzyczasie dosłownie sześć i to samych piątek. Porażka. Rozsądek mówił: zostań w domu. Nikt jednak nie mówił, że jestem rozsądny... :-)

Kolejny półmaraton © djk71


Do Wrocławia wybrało nas się pięcioro z Etisoft Running Team. My z Adamem dojeżdżamy najwcześniej. Udaje nam się zaparkować prawie tuż pod stadionem. Ogarniamy pakiety startowe i ruszamy w miasto (korzystamy z tego,  że zawodnicy mają dziś darmowe przejazdy komunikacją miejską ;-), choć i tak wyjdzie nam ośmiokilometrowy spacer).

Najpierw idziemy na obiad do... Pracowni Makaronu :-) Jest super.

Super jedzenie © djk71

Dalej robimy spacer po mieście... oglądając i podziwiając co się da :-)

Most Tumski © djk71
Kłódek tu nie brakuje © djk71
Ciekawe ile związków przetrwało © djk71

Żal, że nie mamy aparatów, tylko komórki

Hala targowa © djk71

Szukamy kawy. W rożnych miejscach.

Ciekawe miejsce © djk71

Przypadek sprawia, że trafiamy do... Ambasady. Magiczne miejsce. Sprawia wrażenie jakby czas tu się zatrzymał i... o to chyba chodzi. Nam pasuje :-)

Proste menu w Ambasadzie © djk71

Pora wrócić w okolice stadionu. Odpoczynek w aucie (i obok). Obaj zaliczamy chyba krótką  drzemkę. W końcu dzwonią dziewczyny, że dojechały. Przebieramy się i idziemy. Czekamy jeszcze na Karolinę, która zjawia się dopiero tuż przed startem.

Czekamy na Karolinę © djk71

Niestety już po zdjęciu :-)

Przed startem © djk71

Kiedy my robimy foty Tereska już pewnie startuje z szybszego sektora.

Ruszamy po dwudziestu minutach. Biegnie się świetnie. Idealna temperatura (może trochę zbyt parno). Piękne widoki, super kibice na całej trasie. Wbrew moim obawom biegnę. 5 km, 10 km, 15 km. Jest ok, pewnie duża w tym zasługa Adama, który podtrzymuje rozmowę i sprawia, że nie myślę o zmęczeniu. W międzyczasie spotykamy ekipę Night Runners Gliwice, Night Runners Zabrze i Miechowicką Grupę Biegową. Coraz więcej osób na trasie rozpoznaje logo ETISOFT :)

Niestety na 17 km mam kryzys, przechodzę do marszu, próbuję biec, ale po chwili znów idę. Kilometr dalej jest bufet trochę pomaga i już truchtam do samej mety :-)


Wbiegamy razem © djk71

Dzięki Adam!

Mamy to! © djk71

Ania i Karolina już na nas czekają.

Są i dziewczyny © djk71

Tereska oczywiście już czeka na nas dawno w umówionym miejscu. Jej nie jesteśmy w stanie dogonić. Póki co :-)

Po drodze ginie nam Karolina, ale ją odnajdziemy obok Maca przy autostradzie ;-)

I znów bez Karoliny © djk71

Dzięki wszystkim za super dzień. Myślę, że jeszcze tu wrócimy :-)

ChampionMan Duathlon Czempiń 2018 (etap 2)

Sobota, 12 maja 2018 · Komentarze(12)
ChampionMan Duathlon Czempiń - najdłuższy szosowy duathlon w Polsce.
Do wyboru dystans Sprint i Długi - jako zupełny nowicjusz wybieram oczywiście... wariant Długi - 10 km biegiem, 60 km rowerem i ponownie 10 km biegiem. Jakiś czas potem postanawia dołączyć do mnie Krzysiek.

Dzień przed, czyli motywacja i nie tylko
Wspólnie przyjeżdżamy do Czempinia w piątkowy wieczór. Odbieramy pakiety startowe i zaczynamy czuć atmosferę imprezy oraz lekki niepokój... Co my tu robimy?

Przyglądając się wycieniowanym zawodnikom, ich maszynom... chyba tu nie pasujemy...

Nasze rowery są nieco inne © djk71

Strefa zmian jeszcze pusta © djk71

Właściwie powinniśmy pojechać na kwaterę się przespać, ale zapowiedziano właśnie spotkanie z Jerzym Górskim - człowiekiem legendą. Niektórzy słyszeli o nim już dawno, inni dowiedzieli się przy okazji filmu " Najlepszy". Człowiek, który w wyniku uzależnienia był bliski śmierci, a zdobył mistrzostwo świata w podwójnym IronManie - dystans 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund. Zrobił też wiele innych rzeczy, ale przede wszystkim wygrał z sobą.

Jerzy Górski na prelekcji © djk71

Nie mogę opuścić tego spotkania, tym bardziej, że przyjechałem z książką, chcąc prosić Jurka o kilka słów wsparcia dla kogoś kto tego bardzo potrzebuje. Choć może to głupie, to mój start w tych zawodach też ma być takim wirtualnym wsparciem...

Po sympatycznym spotkaniu, dostaję wpis w książce i... zostaję na prelekcji filmu. Nie ja jeden będę go oglądał po raz kolejny.
Po filmie, już w nocy docieramy do swojego pokoju. Zmęczeni, ale warto było zostać.

Przed startem
Przyjeżdżamy do Czempinia na dwie godziny przed startem. Wyciągamy rowery oklejamy rowery i kaski. Smarujemy łańcuchy, ja zakładam lemondkę.

Rower oznakowany © djk71

I długie rozmyślanie co mam zabrać do strefy zmian. W czym wystartować? Nie mam stroju do triathlonu, więc pozostaje:
- start w spodenkach biegowych - nie pamiętam kiedy ostatni raz jeździłem na rowerze bez "pampersa", poza tym jak znam życie po biegu będą mokre...
- start w spodenkach rowerowych - nie wyobrażam sobie biegania w nich,
- dwukrotne przebieranie się w strefie zmian - jak znam życie to i bez tego sporo czasu tam stracę...
W końcu wybór pada na spodenki do biegania. Choć oczywiście przy moim asekuranctwie biorę rowerowe do torby i zostają w strefie zmian.

Jako, że mamy jeszcze chwilę czasu, postanawiamy podjechać do bankomatu, bo mamy zero gotówki, a na mecie może się przydać. Jedziemy, hamuję i... koło się przestaje kręcić :-( Co jest? Już wiem, zakładając lemondkę... przygniotłem linkę od hamulca przedniego. Brawo ja :-( Do tego... siodełko lata.... No tak, ostatnio pożyczyłem i wraz ze sztycą i... nie zdążyłem zauważyć, że nie jest przykręcone :-( Brawo ja po raz drugi.

Poprawki, bankomat i idziemy oddać rowery. 

Rower oddany © djk71

Szybkie przywitanie z Dawidem (a raczej tym co z niego zostało ;) - dawno się nie widzieliśmy) i po chwili ruszamy na rozgrzewkę. Ciepło. Dla mnie za ciepło. Nie lubię takiej pogody, a szczególnie biegania w słońcu.

Jeszcze pełni optymizmu © djk71



Przed startem uświadamiam sobie, że... wszystkie żele, batoniki... zostały w aucie... Super. Przed kilkugodzinnymi zawodami... Brawo ja po raz trzeci... :-(

Na ściance :-) © djk71

Część pierwsza - bieg - 10 km
Ruszamy na dwie pętle po 5 km. Ruszam... z tłumem czyli od razu za szybko :-( Efekt? Temperatura i tempo i po 150 metrach puls 185+ :( I tak już zostanie kiedy tylko będę biegł. W pewnym momencie dojedzie nawet do 200.
Niestety co jakiś czas przechodzę do marszu. Jest ciężko i ciepło. Bardzo. Kilka razy łapie mnie kolka :(



Na duchu podnosi dopingujący na trasie tłum. Punkty żywieniowe są doskonałym pretekstem do odpoczynku. Ponieważ po 2,5 km jest nawrotka to na trasie mijam się ze znajomymi. Z jednej strony widzę na ile mi uciekli, z drugiej przecież dziś ścigam się tylko ze sobą i z limitem czasu.

Druga pętla wcale nie jest łatwiejsza, ale udaje się ją ukończyć. Kiedy dobiegam do strefy zmian niewiele rowerów wisi oprócz mojego, większość już na trasie.



Zmieniam buty i... decyduję się zmienić koszulkę. Ta, którą mam na sobie jest przemoczona, rowerowa nie tylko jest sucha, ale też mogę się rozpiąć i wrzucić do kieszonek dętkę i pompkę.




Część druga - rower - 60 km

Wybiegam z rowerem na start i ruszam.

O dziwo daję radę jechać. Gładki asfalt. Prędkość spokojnie ponad 30 km/h. Jest dobrze przez.... pierwsze 7 km W tym momencie czuję potężny skurcz prawej łydki... Niedobrze. Próbuję coś z tym zrobić. Wypinam nogę i pedałuję tylko lewą. Trochę puszcza, ale każda próba wpięcia buta w pedał powoduje kolejne skurcze. Czyżby to miał być koniec zabawy? Szlag by to trafił :-(



Cały czas jadę, ale skurcz co chwilę wraca. Zmieniam nieco pozycję i jest lepiej. Pytanie na jak długo. Jadę. W mijanych wioskach fantastyczny doping mieszkańców, zarówno tych najmłodszych, jak i najstarszych. Chce się jechać. Po 15 km nawrotka i powrót.



Potem druga pętla. Tym razem jedzie się nieco ciężej. Zmęczenie? Pewnie tak. Kibice wciąż na trasie fantastycznie dodają otuchy... przy nich nie można odpoczywać, trzeba dawać z siebie wszystko.

W końcu dojeżdżam do mety. 60 km za mną. Schodzę z roweru i.... chciałem pobiec z nim do strefy zmian... a nie potrafię iść... Masakra. Powoli dochodzę do swojego stanowiska. Odwieszam rower, zmiana butów i koszulki i... przede mną 10 km biegu. Tylko jak, skoro ledwo chodzę?

Część trzecia - bieg 10 km
Wychodzę ze strefy i próbuję biec. Ciężko, ale udaje się truchtać. Przynajmniej przez chwilę. Potem marsz, znów trucht i tak już będzie do końca. Ktoś pokonujący trasę w podobny sposób jak ja (a jest takich wiele) rzuca, że Galloway byłby z nas dumny :-)  Dobrze, że choć trochę słońce zaszło. Z trudem kończę pierwszą pętlę.



A przede mną jeszcze 5 km. Wiem, że to zrobię, choćby na czworaka, ale zrobię i zmieszczę się w limicie czasu, ale jest ciężko.
Tym bardziej, że większość zawodników już jest na mecie.

Na trasie walczą jeszcze niedobitki, takie jak ja. Ci którym się wydawało, że to bułka z masłem. Przecież nie raz biegałem po 10 i więcej kilometrów, 60 km na rowerze też nie robi  wrażenia. Ale w zestawie już tak, ale o tym trzeba się przekonać samemu w praktyce.



Walczę z ostatnią pętlą. Wiem, że to zrobię, wiem, że nie będę ostatni i... dzięki temu jest łatwiej. Na bufetach już nie biorę picia. Nie mogę. Mam wrażenie, że w żołądku już zalęgły mi się żaby. Boli mnie brzuch.

Ale to już końcówka. Znów biegnę i mimo podbiegu przed ostatnim zakrętem wiem, że będę już biegł do samej mety.



Widok mety i głos spikera dodaje mi sił. Chcę skakać z radości.



Zrobiłem to!
Meta
Przekraczam linię mety, jakieś zdjęcia gratulacje, Jurek Górski przybija mi piątkę.




Jest super. Mam łzy w oczach, zrobiłem to dla siebie i nie tylko...



Jeszcze łyk czegoś do picia na mecie i.... zaczynam czuć ból. Straszliwy ból promieniujący gdzie od okolic pach w dół, po obu stronach. Nie mogę zrobić kroku, nie mogę stać, nie mogę się ruszać. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Czuję strach. Nie wiem co to. Arek mówi, że to pewnie od roweru, ale z niego zszedłem 1,5 h temu.

Idę po rower i rzeczy. Idę - nie oddaje tego co robię - raczej próbuję tam dotrzeć. Schylam się, zbieram rzeczy, ściągam rower i... nie mogę się ruszyć. Do już istniejącego bólu dochodzi jakiś dziwny ból stóp, jakby coś je wykręciło na wszystkie strony. Teraz już naprawdę trudno się ruszyć. Na szczęście po chwili ból łagodnieje.

Obserwuję jak Krzysiek udziela wywiadu jakiejś telewizji. Celebryta :-)
Po chwili idziemy do auta. Nie mam siły na nic. Próbujemy ustalić co dalej, czy się kąpiemy, czy najpierw jemy, a może pakujemy. Chyba ciężko się ze mną rozmawia, bo widzę, że Krzychu na przemian dziwnie się na mnie patrzy lub śmieje ze mnie. Nie mam sił, ale jestem szczęśliwy. Obaj jesteśmy.

Już na mecie z medalem © djk71

Krzysiek też szczęśliwy © djk71

W końcu udaje nam się jakoś pozbierać, spakować. Idziemy jeszcze coś zjeść, niestety czas oczekiwania zbyt duży. Mam ochotę na zimne piwo bezalkoholowe, niestety nie ma :-( To jedyne co mnie zawiodło na tej imprezie. Poza tym organizacja bez zarzutu.

Miałem nadzieję wypić jeszcze kawę ze znajomymi, ale gdzieś mi zniknęli. Trudno, następnym razem. Przede mną jeszcze kilkaset km za kółkiem więc trzeba się zbierać. Kusi co prawda jeszcze zaplanowany na deser koncert Luxtorpedy, ale nie dość, że dziś długa droga, to jeszcze jutro o świcie muszę wstać i ruszyć w kolejną. Jedziemy.

Wchodzimy do auta, włączamy muzykę i pierwszy utwór to... Black Sabbath i.... Iron Man! Czyżby kolejne wyzwanie? Nie, na pewno nie tak jak teraz, bez treningu, bez przygotowania... Na pewno nie szybko... :-)

Wracamy zmęczeni i super zadowoleni... :-) Jeszcze tu wrócimy :-)

Mamy to! © djk71

Kilka zdjęć pobranych z FB Hernik Team ;-) Dziękuję :-)

Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).


Z oficjalnych wyników:
Bieg 1: 1:06:21
T1: 0:03:01
Rower: 2:14:50
T2: 0:03:54
Bieg 2: 1:20:52
Razem: 04:48:58