Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Rok temu przestałem ćwiczyć, prawie przestałem jeździć, przestałem startować w zawodach (no dobra w czerwcu i w sierpniu byłem na Bike Oriencie, ale to przede wszystkim z sentymentu do tej serii imprez). W tym roku też nie planowałem startów. Do czasu. Do czasu, kiedy nie zadzwonił Grzegorz, mówiąc, że będzie budował trasę na jednej z imprez. Początkowo nie chciałem przyjeżdżać, ale Grześ ma dar przekonywania ;-) Stwierdziłem, że przyjadę spotkać się ze znajomymi. W końcu jest okazja spotkać w jednym miejscu kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt osób, których już tak dawno nie widziałem. A przy okazji zrobię sobie małą przejażdżkę z kompasem :-)

Do bazy w Ligocie, koło Czechowic-Dziedzic, docieram w piątek przed 18-tą. Jest jeszcze pusto. W biurze zawodów za to praca wrze: segregowanie numerków, przygotowania do rejestracji zawodników. Staram się nie przeszkadzać, chłopaki pokazują mi tylko gdzie mogę zaparkować, gdzie się rozpakować. Zajmuję miejsce na sali gimnastycznej, gdzie trwają jeszcze zawody w tenisie stołowym i oczekuję na przybycie kolejnych zawodników. Sporo z nich przyjeżdża dość późno, co skutkuje tym, że zamiast, jak planowałem, położyć się wcześnie spać - siedzę do późna witając się z kolejnymi osobami. Powitania przekształcają się w długie, nocne Polaków rozmowy i w efekcie zostaje nam czasu na 2-3 godziny snu przed startem. Niezbyt to mądre, ale tak czasem bywa ;-)

Rano szybka pobudka, toaleta, śniadanko i trzeba się ubierać. Na szczęście odprawa nieco opóźniona, a sam start odbywa się pół godziny później. Już na starcie zaznaczamy tylko początek trasy wiedząc, że nie ma szans dziś na całość.

Trzeba ustalić trasę © djk71

Już wcześniej zdecydowaliśmy, że jedziemy wspólnie z Moniką i Tomkiem.

PK 28 - Cokół nieistniejącej kładki rowerowej
Jedziemy na najbardziej wysunięty na północ punkt. Mgła jak diabli. Jako, że jedziemy asfaltem to włączamy lampki i mamy nadzieję, że większość kierowców jeszcze śpi i nie będzie stwarzała zagrożenia.

Mgliście © djk71

Na punkcie rozkłada sprzęt wędkarz, który jak mówi ma nadzieję na chwilę relaksu.

Wędkarz na punkcie © djk71

Nie jesteśmy pewni, czy tu dziś go znajdzie :)

PK 11 - Pomost
Jedziemy wzdłuż wału. Mimo, że podejrzewam, że na wale jest piękny asfalt, nie chciało nam się podjeżdżać i jedziemy dołem, po w sumie dość średniej drodze.

U góry jest asfalt © djk71

Przed punktem rozpędzamy się zbyt mocno i jedziemy jedną przecinkę za daleko. Cofamy się i dojeżdżamy do miejsca gdzie powinien  być punkt, ale go nie ma.

Gdzieś tu jest punkt © djk71


Dojeżdżają do nas Zdezorientowani. Wspólnie szukamy pomostu i jest. Oczywiście tam gdzie powinien być.

W tym momencie Monika postanawia nas opuścić i walczyć samotnie o podium, co jak się potem okaże udaje jej się ;-)

Monika wybiera banana © djk71

PK 17 - Narożnik ogrodzenia
Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do ścieżki, która powinna prowadzić do punktu, ale prowadzi tylko na czyjeś podwórko. Jak się potem dowiemy, można nią jednak było jechać dalej. Postanawiamy zaatakować z drugiej strony, ale to nie był najlepszy pomysł, więc cofamy się do ściany lasu i tu już bez problemu docieramy do szukanego ogrodzenia. A właściwie do dwóch :-) ale nie stanowiło to problem. Trzeci punkt zaliczony.

PK 25 - Narożnik ogrodzenia
Ruszamy dalej. Trzeba zmienić mapę (na starcie dostaliśmy dwie w formacie A3 w skali 1:50 000). Zmiana w idealnym momencie, bo na skrzyżowaniu, na którym mieliśmy skręcić. :-) Przy okazji rozbieramy się bo zrobiło się ciepło. Wjeżdżamy na wał i niezbyt dokładnie odmierzamy odległość.

Pięknie tam © djk71

W rezultacie zaliczamy niewłaściwe ogrodzenie. Obchodzimy je dookoła i nic. Cofamy się o jakieś 150-200m i jest to właściwe.

PK 20 - Ambona
Po drodze kolejne skakanie przez strumyki, ale punkt prosty. Spotykamy pierwszych piechurów, to pewnie Ci z setki, którzy wystartowali już wczoraj wieczorem. Podziwiam ich.

Czas można potweirdzić przy użyciu kodu QR © djk71


PK 7 - Słup graniczny
Mijamy Strumień (tym razem miejscowość a nie ciek wodny) i zastanawiamy się jak dotrzeć do punktu. W pierwszej chili była koncepcja żeby wzdłuż słupów wysokiego napięcia, ale jedziemy kawałek dalej i klucząc między domkami docieramy do lasku. Stąd już ścieżką bezpośrednio pod punkt.

Punkt graniczny © djk71


Ten jest wart więcej niż pozostałe, bo ma 50 punktów przeliczeniowych, wcześniejsze miały tylko po 30. Tak, tak, tu jeszcze warto patrzeć na to, ale my dziś po prostu jedziemy zaliczając kolejne PK. Nie kalkulujemy, bo nie walczymy o nic, chcemy tylko dobrze się bawić.

PK 27 - Paśnik
Zamiast wracać drogą, którą przyjechaliśmy ruszamy na azymut na południe, i to był dobry wybór, szybko jesteśmy na kolejnej drodze.
Przy paśniku postanawiamy sobie zrobić również mały popas :-)

Czas na popas © djk71

PK 2 - nie pamiętam dokładnie opisu, ale chyba Koniec nasypu
Mijamy Kopaninę i trzeba zdecydować, z której strony zaatakować punkt. Z odprawy wiemy, że jest on w innym miejscu niż na mapie, powinien być zaznaczony jakieś 2cm wyżej. Od północy dojeżdżamy do strumyka, a potem już wzdłuż niego na zachód. W ostatniej chwili doczytujemy, że to koniec nasypu, a nam się kojarzyło skrzyżowanie strumieni :-) Ale i tak bez opisu po prostu weszlibyśmy na punkt :)

Koniec nasypu © djk71

PK 12 - Skrzyżowanie przecinki z rowem
Czuję zmęczenie, nic dziwnego skoro się nie jeździ. Decydujemy, że zmieniamy kierunek na wschód i będziemy zmierzać w stronę bazy zaliczając kolejne punkty.

Krótko przed punktem, dojeżdżając do jednego ze skrzyżowań widzę dwie znajome sylwetki, na drodze po prawej stronie. Nie wierzę, ale po chwili już nie ma wątpliwości. To... nasi Szermierze. Znajomi, z którymi często spotykamy się na trasach zawodów, zwykle wybierając odmienne warianty i jadąc w przeciwnych kierunkach :-) Dziś też jedziemy inaczej, ale to dlatego, że Oni są na.... innych zawodach, co nie przeszkadza się spotkać na trasie :-) Nie ma czasu jednak na pogaduchy, gdyż im się kończy limit czasu i muszą pędzić do mety (z tego co wiem, to dojechali w ostatnich sekundach). My natomiast mamy czas do 22:40, a nawet możemy się o dwie godziny spóźnić, tyle że wtedy tracimy po jednym punkcie przeliczeniowym za każdą minutę spóźnienia. Nie grozi nam to jednak, nie mamy (tzn. ja nie mam, bo Tomek dałby radę) tyle sił.

Na punkcie spotykamy spotykamy ekipę z Krakowa, postanawiają też już jechać do bazy, zaliczając wcześniej obiad w Skoczowie. Jak się potem dowiemy Maciek w drodze powrotnej doznał kontuzji i ekipa zdecydowała się towarzyszyć poszkodowanemu rezygnując z dalszej jazdy.

PK 23 - Ambona
Mijamy Ochaby i mam coraz to mniej sił. Z trudem docieram do punktu. Kładę się pod amboną z jedną myślą: Tak będę leżał!

Ambona © djk71


PK 21 - Zakole rzeczki, wschodnia strona
Po drodze trafiamy do sklepu. Tego mi było potrzeba. Litr Coli robi cuda... Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Mam wrażenie, że zaczęło wiać. Fajny punkt nad wijącą się Bajeczką.

PK 10 - Drzewo przy norze, w zboczu jaru 50m na NNW od głazu narzutowego
Mijamy Landek i widzimy drogowskaz - Ligota 5. Niby tylko tyle, ale muszę po drodze na chwilę się zatrzymać. Już nie tylko nogi, ale też inna część ciała dają znać o sobie.
Do punktu decydujemy się dotrzeć na azymut, oszczędzając sobie nadkładania drogi. I udaje się to bez problemu. Trzeba było tylko dobrze pomierzyć i trzymać kierunek. To ostatni na dziś punkt.

Meta
Dojazd do mety to już czysta przyjemność. Dawno nie zrobiłem takiego dystansu. Odpuściliśmy pewnie najbardziej widowiskowe punkty na południu, w górach, ale nie dałbym rady dziś się wspinać. Mimo, że zaliczyliśmy tylko 12 z 28 pkt (450 z 1160 pp) to i tak jesteśmy zadowoleni, że zamiast siedzieć w domach ruszyliśmy nieco tyłki.

Trasa (przynajmniej ta część, którą zaliczyliśmy) fantastyczna. Punkty doskonale rozmieszczone. Z jednej strony nie widoczne dla przypadkowych przechodniów, z drugiej, jak człowiek dotarł we właściwe miejsce to nie miał problemów z ich odnalezieniem, były tam gdzie być powinny.

Mam wrażenie, że wszyscy docierający na metę mieli podobne wrażenia. Mocno zmęczeni, ale zadowoleni. Patrząc już na trasie na mapę, na nasze tempo zdobywania punktów wydawało się, że niemożliwym będzie zaliczenie całej 150-tki. a jednak kilku osobom się to udało. Paweł ze Zbyszkiem zrobili to w 12 godzin (limit był 15h + ew. dwie godziny spóźnienia). Przejechali ok. 172km. Rekordzista z kompletem miał chyba 197km! ;-)

Zastanawiałem się czy nie wrócić jeszcze tego samego dnia do domu, ale zmęczenie i chęć posłuchania relacji najlepszych zwyciężyła i zostałem do następnego poranka.

Dziękuję organizatorom za przygotowanie imprezy (i pyszny obiadek), Grzesiowi za świetną trasę, Tomkowi za wsparcie na trasie i wszystkim za przemiłe spędzony czas. Fajnie było Was znów spotkać. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do rywalizacji, jak powalczę trochę z kondycją... Ale nie chcę niczego obiecywać, bo jak wiecie w ostatnim roku życie skutecznie weryfikowało moje plany...

Kadencja: 68

Komentarze (4)

limit
Kwestia zaufania, poza tym wbrew pozorom GPS chyba by zbytnio nie pomógł nikomu...
zapala
I tak to właśnie potraktowaliśmy :)
Basia
Was również, szkoda, że nie było czasu żeby choć na chwilę sobie usiąść w cieniu.
Ale dobrze, że Was nie namawialiśmy, bo mielibyśmy wyrzuty sumienia...

djk71 18:48 wtorek, 5 kwietnia 2016

"Nie wierzę, ale po chwili już nie ma wątpliwości. To... nasi Szermierze." - dla takich chwil warto przejechać dziesiątki kilometrów! Strasznie miło było Was spotkać!!!!

Basia 22:04 poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Nie zawsze trzeba się spinać, najważniejsza w tym wszystkim jest zabawa, nie jesteśmy zawodowcami :)

zapala 18:09 poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Hm... Kody QR? Ale do tego trzeba mieć coś jak smartphone a to prawie każde teraz ma GPS-a. Trochę to nie teges.

limit 08:39 poniedziałek, 4 kwietnia 2016
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa kwypl

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]