Wpisy archiwalne w kategorii

od 100 do 200km

Dystans całkowity:10993.53 km (w terenie 3244.00 km; 29.51%)
Czas w ruchu:612:45
Średnia prędkość:17.94 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:3870 m
Maks. tętno maksymalne:199 (105 %)
Maks. tętno średnie:169 (91 %)
Suma kalorii:10798 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:122.15 km i 6h 48m
Więcej statystyk

WaypointRace 2011 - jestem zły

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(25)
WaypointRace 2011 - jestem zły

Zawsze traktowałem maratony z przymrużeniem oka. Jak dobrą zabawę. Fun. Mimo wszystko emocje zawsze dawały o sobie znać. Zawsze jednak byłem co najwyżej niezadowolony.

Dziś inaczej. Jestem zły. Wściekły. Na wszystko. Nie, nie na wszystko, bo wszystko było ok... tylko my z Moniką daliśmy ciała. Jestem wściekły na siebie, jestem wściekły na Monikę…

Nie tak miało być. Miało być zupełnie inaczej. Kiedy wczoraj oglądałem mapy WPR z poprzednich lat byłem w szoku jak łatwo musiało być odnaleźć punkty. I to nas chyba zgubiło.

Czego się nie robi dla dobrego zdjęcia... © djk71


Dostajemy mapy. Skala 1:75 000, przesunięte o 45%. Nie szkodzi, na Dymnie były trudniejsze. Do zdobycia 13 punktów + ew. jeden bonusowy. Minimum 7 żeby być klasyfikowanym jako PRO. Pestka.
Dowiadujemy się, że na PK11 dostaniemy informację gdzie jest punkt bonusowy, który odejmie nam potem 30 min od czasu. Decydujemy się zaliczyć go jako jeden z pierwszych, bo nie wiadomo gdzie trzeba będzie potem szukać bonusu. Co za durna decyzja. Pogrzało mnie.

Wcześniej jednak trzeba wyjechać z miasta. Tylko jak to zrobić przy takiej skali mapy. Na azymut w okropnym ruchu. Udaje się. Po drodze zaliczamy PK1 - kępa drzew na łące. Idzie dobrze, ale w końcówce się gdzieś pogubiliśmy. Na szczęście po chwili jesteśmy na punkcie.

Na kolejny punkt decydujemy się jechać asfaltem przez Nadarzyn. Chwilę trwa zanim wydostajemy się z punktu i ruszamy w przeciwną stronę. A gdzie był kompas? ;-(

W Nadarzynie zmieniamy plany i postanawiamy zaliczyć PK13 - ambona myśliwska. Bez większych problemów (nie licząc chwili zawahania w Nadarzynie) docieramy do ambony. Przez chwilę dostaję jakiegoś zaćmienia, dobrze, że Monika kontroluje drogę.

W końcu trafiamy na niebieski szlak. Szlak, którym w tym roku chyba jeszcze nikt nie podążał. W każdym razie na to wskazują olbrzymie pokrzywy.

Dla zdrowotności... © djk71


Przedzieramy się i lądujemy… nie wiem gdzie. Przekraczamy DK8 i dojeżdżamy do PK11 - łąka. Punkt odnajdujemy szybko głównie dzięki głosom dobiegającym z krzaków - a miała być łąka. Rzut oka na fotograficzną mapę w skali 1:10 000 i wiemy gdzie jest punkt bonusowy - rów. Bez problemu go odnajdujemy zastanawiając się tylko czy naprawdę coś na nim zyskujemy, czy tylko niepotrzebnie traciliśmy na niego czas.

Wyjeżdżamy z punktu, przejeżdżamy przez DK8 i zatrzymujemy się, aby wyznaczyć resztę trasy. Coś mało czasu nam zostaje, mimo iż jak na nas jedziemy szybko. Mierzymy, liczymy i nie bardzo się możemy dogadać.

I co dalej? © djk71


Ja chcę wracać i zaliczyć to co będzie po drodze, Kosma chce zaliczać pobliskie punkty. W końcu idziemy na kompromis. Zaliczmy tylko dwa w pobliżu. I wracamy.

Do PK10 - mostek docieramy bez problemu. Zabiera na to jednak trochę czasu, którego jest coraz mniej.

Mogło być gorzej... © djk71



PK12 - w wąwozie
- jest daleko mimo iż jedziemy dość szybko. Za długo szukaliśmy punktu. Po raz kolejny zamiast zaufać linijce dałem się zwieść ścieżce w terenie.

Następny punkt daleko. Mimo iż przejeżdżamy obok piątki, odpuszczamy. Jedziemy na PK4 - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu). Mimo iż wiedziałem, że dojazd jest z innej strony próbujemy dotrzeć do niego z przeciwnej. W końcu jednak wracamy i znajdujemy go. Kolejny stracony czas. Kolejny rzut oka na zegarek i już nic więcej nie zaliczymy. Nie ma czasu, mimo, że będziemy przejeżdżali tuż obok dwóch punktów.

W Łazach się gubimy i zamiast na DK7 lądujemy na drodze 721. Teraz już nie ma żadnych szans żeby wrócić na czas na metę. Teraz już mi nie zależy. Mimo, że jedziemy szybko to mam to gdzieś. Jestem wściekły. Po drodze gonią nas jeszcze jakieś burki. Wjeżdżamy na metę spóźnieni. Nie wiemy jaki mamy wynik, bo wyniki będą najwcześniej w poniedziałek.

Jedno jest pewne nie zostaniemy zakwalifikowani w PRO. Co nas podkusiło że chcieć zdobyć wszystkie punkty? Trzeba było założyć tyle ile zwykle nam się udaje i atakować te w pobliżu bazy. Jak to Monika stwierdziła godnie wpisujemy się w nazwę naszego teamu - Bułgarskie Centrum

Na mecie pogaduchy ze znajomymi… dekoracje i tombola…

Wracamy do domy. Jestem zły. Koszmarny wynik, mimo że najwyższa średnia, że prawie zero postojów, że... szkoda gadać. Jestem zły.

EDIT:
Wg wstępnych wyników nie zakwalifikowaliśmy się do PRO (o czym wiedzieliśmy) a w FAN po odjęciu punktów za spóźnienie wylądowaliśmy w końcówce stawki :-(

Monika: 76/80 w FAN i 97/101 ogólnie wśród kobiet
ja: 163/180 w FAN i 238/255 ogólnie wśród mężczyzn

A wystarczył jeden punkt więcej i 12 minut wcześniej być na mecie. Co do diabła było bez problemu do zrobienia :-(

Kiepska nawigacja

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(15)
Kiepska nawigacja
Od kilku dni wiedziałem, że dziś pojadę gdzieś dalej. Potrzebuję tego. Potrzebuję odreagować ostatnie tygodnie pełne napięcia. Jako, że dziś Wielka Sobota to nawet się nie łudzę, że ktoś ze mną pojedzie. I dobrze. Dziś chcę być sam. Czyżbym podświadomie chciał zrobić trening przed Dymnem? Może… :-)

Mimo, że wstaję wcześnie udaje mi się wyjechać dopiero przed szóstą. Anetka - patrząc na moje krótkie spodenki i krótki rękawek - pyta czy nie będzie mi zimno. Zimno? Ależ skąd, już jest ponad 10, a ma być więcej.

Ruszam i po 300m jest mi chłodno. Bardzo chłodno. Wracać? Nie, zakładam kurtkę przeciwdeszczową, nie pada, ale trochę przed wiatrem ochroni. Zjeżdżam do Rokitnicy i marzną mi palce u rąk. Stamtąd już terenem, dziś tak chcę - jak najmniej asfaltu.

Biskupice i w drodze do Rudy uciekam w Trębacką. Ląduję na Zaborzu. Stamtąd na Halembę. Chwila zagubienia i już jestem na właściwej drodze. Trafiam na pętlę autobusową, gdzie już kiedyś byłem. Las i pierwsze dziś sarny, a po chwili bażanty.

Przecinam drogę 925 i znów las. Fajnie. Tylko podobnie jak w Otwocku mylę prawą stronę z lewą. Klucząc po ścieżkach wydaje mi się, że naprawiam swój błąd, ale ląduję w Śmiłowicach. Chciałem dalej. Trudno, przecinam DK44 i trafiam na piękną drogę wśród pól. Niestety po kilku kilometrach ląduję na czyimś podwórku. Odwrót. Następna droga i to samo. Masakra.

W końcu ruszam w drugą stronę i jest Mokre. Ok, tylko co dalej? Ściągam kurtkę, chłodno ale da się wytrzymać. Mapa, z której korzystam nijak ma się do realiów. Znów jakieś kluczenie, by w końcu po długim czasie trafić do Mikołowa.

Ktoś mnie obserwuje © djk71


Chwila na Rynku i wyjazd z miasta "na czuja". Tym razem instynkt nie zawiódł. Wilkowyje. Tabliczka sugeruje, że mogłyby to być "te", ale niestety nie są….

A gdzie ławeczka? © djk71


Mapa kieruje mnie na ścieżki, które znów wydają się wieść do jakiś domów. Nie chce mi się ryzykować i decyduję się na las. Niestety droga koszmarna, prawie jak jeden z odcinków z Miechowa

Ścieżka? © djk71


Przed kupą kamieni ogarnia mnie strach i łapię za klamki. Efekt łatwy do przewidzenia wyskakuję z siodełka, ale jakimś cudem udaje mi się zeskoczyć na nogi.

Nagle w lesie czuję piwo. Mocno czuję. No tak… Potok Browarniany… :-)

Potok browarniany © djk71


W planach dotarcie do Żwakowa i trafienie na czerwony szlak do Pszczyny. Niestety nie jest łatwo. Trafiam na wycinkę lasu i… gubię się. Do tego skaczące sarny i niedźwiedzie… Tzn. nie niedźwiedzie ale psy jakieś takie podobne do nich.

Po chwili gubię… buta… Zostaje w błotnistej ścieżce… Stojąc na jednej nodze kusi mnie żeby wyciągnąć aparat ale się w ostatniej chwili powstrzymuję :-)

A tu zostawiłem buta... © djk71


Wylatuję w Wyrach. Jak to zrobiłem? Nie wiem.

Jeszcze dworzec, czy już knajpa? © djk71


Jeszcze jedno podejście i jest lepiej. Docieram w okolice Żwakowa , tylko nie ma mojego szlaku. Dzwoni Andrzej, który chciał do mnie dołączyć w Rybniku, bo taki był plan, niestety nie tym razem, za dużą mam obsuwę czasową.

Trafiam na Paprocany. Nie chce mi się ani focić, ani siedzieć, jestem wściekły, że nie mogę trafić tam gdzie chcę. W końcu jest gmina Kobiór i zaczynają się normalne oznaczenia. Szybko trafiam na właściwą drogę.

Ciągle coś w krzakach się rusza….

Uciekał mi... © djk71


Dojeżdżam do Pszczyny. 80km - hmmm to chyba rekord z Zabrza ;-( Popas i pół godziny odpoczynku. Kolejne miejsce, które można zwiedzać godzinami, a ja tylko je "zaliczam". Będzie powód żeby tu wrócić.

Jak tu pusto... © djk71


Tym bardziej, że ktoś mnie podrywał…

Może Pan usiądzie... © djk71


Tylko drzewa jakieś takie….

Dziwne drzewa © djk71


Wyjeżdżam oczywiście dookoła. Przez Łąkę i Porębę. Tu się musiało kiedyś dziać… pałace, zamki, bażantarnie… Musiało być pięknie.

Bażantarnia © djk71


Znów las… Lubię to… Niestety od miejscowości Zgoń - asfalt. Ornontowice, Bujaków i Paniowy. Podjeżdżam pod kościół ale dziś tam tłoczno więc tylko rzut oka z zewnątrz i kupno Coli w sklepie. Potrzebowałem czegoś innego niż izotoniki…

Kościół w Paniowach © djk71


Z Halemby znów lasem… Znów mi się podoba… :-) Końcówka już asfaltem, bo czuję zmęczenie i nie chce mi się szukać alternatyw.

Świetny dzień. Potrzebowałem się zmęczyć, wyżyć i pobyć ze sobą. szkoda tylko,że nawigacyjnie było kiepsko. Niestety była to wypadkowa moich umiejętności, kiepskich oznaczeń w terenie i beznadziejnych map.

Koniec zimy!!!

Niedziela, 20 marca 2011 · Komentarze(30)
Koniec zimy!!!

Turystyczny Klub Kolarski PTTK im. Władysława Huzy w Gliwicach zorganizował rajd z okazji inauguracji 54 Otwarcia Turystycznego Sezonu Kolarskiego pt. "Topienie Marzanny. Co robić? trzeba jechać. Dziewczyny rano robią Marzannę na nartach ;-)

Marzanna © djk71


Anetka też ma ochotę jechać, ale jeszcze nie tym razem. Mam nadzieję, że wkrótce faktycznie zacznie jeździć. Ruszamy z Kosmą.

Zaraz po starcie spotykamy Goofy'ego. Niestety pieszo. Jedziemy na gliwicki Rynek gdzie spotykamy się z resztą ekipy. Jest około 50 osób, w tym kilkoro znajomych. Monika robi dokumentację.

Z wysoka © djk71


Ruszamy w trzech grupach. Tempo spacerowe ale w końcu to rajd, a nie wyścig. W Ostropie przerwa obok kościoła św. Jerzego.

Odpoczynek przy kościele św. Jerzego © djk71


Mój napęd szaleje. Nie jest dobrze. Przed metą doganiają nas chłopaki z Huragana. Dawno się nie widzieliśmy. Fajnie ich spotkać. Naprawdę dawno się nie widzieliśmy. Szkoda tylko, że nie udało się pogadać tak długo jak by się chciało. Szczególnie z niektórymi dawno nie widzianymi :-)

Huragan © djk71


W ramach wpisowego (3zł) dostajemy proporczyk rajdowy oraz kupon na misę. Misa = kiełbaska (pieczenie we własnym zakresie) + chlebek + musztarda + ketchup ;-)

Tego nam było trzeba... © djk71


Trwa konkurs na najpiękniejszą Marzannę. Niestety nasza nie zdobywa uznania w oczach jurorów. Trudno. I tak za chwilę je spalimy i utopimy :-) I pożegnamy w końcu zimę.

Spadaj zimo © djk71


Konkurs na najpiękniejszą Marzannę © djk71


Wcześniej Monika bierze udział w zawodach sprawnościowych.

Trudna trasa © djk71


W końcu żegnamy zimę :-)

Palenie Marzanny © djk71


Spływaj... © djk71


Czas ruszać dalej. Tylko gdzie? Nie wziąłem mapy, a te tereny są mi wciąż obce wiec wracamy. Monika podjeżdża na wiadukt nad A4.

Pod górkę © djk71


A4 © djk71


Jedziemy dalej. Błotko. Spotykamy się z chłopakami z BMK. Też już dawno się nie widzieliśmy. Pogawędki sprawiają, ze nie wiemy kiedy docieramy do centrum Gliwic. Przy kościele Wniebowzięcia NMP żegnamy chłopaków i zastanawiamy się co robić dalej.

Kościół Wniebowzięcia NMP w Gliwicach © djk71


Fajnie się jeździ więc może jeszcze coś? Zobaczymy. Przejazd przez Park Chopina. przy pomniku poświęconym Gliwiczanom, ofiarom wojen i totalitaryzmów pozuje nam dwójka dzieci ;-)

Gliwiczanom, ofiarom wojen i totalitaryzmów © djk71


Chopin jeszcze mało widowiskowy ale pewnie już wkrótce się zazieleni.

Pianista... © djk71


A to co?

Hmmmm... © djk71


Palmiarnia oczywiście :-)

Palmiarnia w Gliwicach © djk71


Opłotkami przez Żerniki, Szałszę docieramy do knajpy, o której ostatnio pisała yoasia

Monika chce zaliczyć Ziemięcice więc skręcamy. Ruiny nie robią wrażenia więc jedziemy dalej.

Ruiny w Zeimięcicach © djk71


W Kamieńcu popas przy sklepie. Za Zbrosławicami przypomina nam się kolega, który wyłgał się od dzisiejszej jazdy... śniegiem!!! Tylko gdzie on go widział?

Wiosna... © djk71


Dojeżdżamy do Tarnowskich Gór. Ten rynek ma jednak swój klimat.

Piekne są Tarnowskie Góry © djk71


Nawet gołębie mi nie przeszkadzają.

Kolorowy © djk71


Czas na powrót. Mijamy Stolarzowice i... brakuje nam do setki jakieś 7km. Bez sensu ale... dokręcamy jadąc w stronę Miechowic. Chyba oboje potrzebowaliśmy tych trzech cyferek. Tak żeby wiedzieć, że damy radę. Daliśmy. Fajnie było :-)

Fajnie było pojechać, fajnie było spotkać tylu znajomych, fajnie było pożegnać zimę, fajnie było... :-)

Bez chęci donikąd...

Niedziela, 25 lipca 2010 · Komentarze(18)
Bez chęci donikąd...
Miałem wstać wcześnie żeby dziś bez żadnych ograniczeń pojeździć. Wstaję około dziewiątej i... jest szaro, pochmurno... bez pośpiechu zjadam śniadanie i tkwię nad mapą i wpisami bibera zastanawiając się jak tu ułożyć trasę żeby zaliczyć choć kilka punktów, którymi nas kusi na swoim blogu.

Wychodzę, dojeżdżam na sąsiednie osiedle i już wiem. To nie jest dzień na jazdę. Pochmurno, chłodno (zakładam bluzę) i wieje. Małe kółko po okolicy i wracam do domu. Bywa i tak.

Ul. Przyjemna... prace nad A1 w pełni.

Przyjemna? © djk71


Skoro nie jadę nigdzie dalej to zobaczę inny odcinek budowy, gdzie ponoć budują pod autostradą przejazd dla rowerów. Czyżby to to?

Tunel dla rowerów? © djk71


Przez las niebieskim, a potem zielonym szlakiem wracam do Stolarzowic.

Od kilku dni coś mi dziwnie cyka/trzeszczy w okolicach siodełka, sztycy... strasznie to denerwujące, szczególnie w kontekście tego co napisała yoasia. Brrr... wole nie myśleć.

Chwila postoju i poszukiwania winowajcy. To chyba piasek.

Czegoś tu brakuje... © djk71


Mam nadzieję i choć mi się wcale nie chce jadę dalej. Dawno nie miałem takich oporów przed jazdą.

Ptakowice, Kamieniec, Boniowice i w drodze do Świętoszowic odbijam w polną drogę. Bo tak, bo tam jeszcze nie byłem. I nie warto było. Do Karchowic nie mam ochoty jechać. Wracam.

Rzut oka na leśniczówkę.

Leśniczówka w Ziemięcicach (a może w Świętoszowicach) © djk71


I skrótem do Ziemięcic. Mijam ruiny starego kościółka i ląduję w centrum wioski. Wszystko dziwnie przybrane, czyżby jakaś impreza?

Jadwigafest w Ziemięcicach © djk71


Oczywiście Jadwigafest, ale nie mam ochoty na samotną zabawę. Jadę dalej. W Świętoszwicach skręcam w kolejną drogę, gdzie jeszcze nigdy nie jechałem. Wcześniej jednak oglądam ciekawy kwietnik.

Oryginalny kwietnik © djk71


Docieram do Grzybowic. Choć mam tu blisko, to chyba najsłabiej znam tę okolicę. Nigdy nie miałem tu znajomych, nic nie musiałem tu załatwiać. Dziś pora nadrobić zaległości.

To taka trochę wiejska dzielnica Zabrza.

Konik :) © djk71


Dziwnie wygląda tutejszy kościół.

Kto zaprojektował ten kosciół? © djk71


Jadę do Mikulczyc zobaczyć stary, nieczynny dworzec kolejowy.

Nieczynny dworzec Zabrze Mikulczyce © djk71


Kawałek dalej moim oczom ukazuje się nieistniejąca już firma Sport Hofer. Ciekawe czy ktoś pamięta z czego była znana?

Dawna firma Sport Hofer © djk71


Kolejną "nową" drogą docieram na Leśną, gdzie wita mnie struś. Tyle razy tędy jechałem ale go nigdy wcześniej nie spotkałem. Tylko jakiś wstydliwy był. Jak wyciągałem aparat to uciekał, a jak chowałem to podchodził.

Zabrzański struś © djk71


Z Leśnej znów nietypowo w stronę Czekanowa. Po drodze pola...

Będzie pop corn... © djk71


i znów budowa A1...

Budowa A1 w Czekanowie © djk71


Przecinam 78-kę i docieram do drogi w stronę Szałszy i Zbrosławic.
Jadę do Szałszy, dalej przez las do Maciejowa a stamtąd do Sośnicy. Po co? Nie wiem. Tak sobie. Po prostu nie chce mi się nigdzie dalej jechać, więc włóczę się po okolicy.

W Sośnicy chwila przerwy obok hali Sośnicy i szkoły gdzie kiedyś uczyłem... Ile to już lat...

Hala Sośnicy © djk71


Rzut oka na mapę i ruszam przez las wzdłuż torów żeby później przebić się do Parku Powstańców Śląskich. I miało się udać tylko... tunel lekko zamoczony i brzydko pachnie.

Zalany tunel © djk71


Wracam. Przez tory się nie będę przebijał bo dużo ich, a poza tym stoją tam pociągi. A niektóre nawet straszą.

Kto to? Konduktor? © djk71


Wracam na drogę, przy wjeździe do Zabrza dowiaduję się jakim to aktywnym miastem jesteśmy.

Aktywne rodziny zabrzańskie © djk71


Dojeżdżam do stadionu Górnika. Komuś znów coś przeszkadzało. Musiał ktoś chlapnąć farbą :-(

Wandali nigdzie nie brakuje © djk71


Wandali nigdzie nie brakuje © djk71


Zaczęło padać a mnie przeszła niechęć do jazdy.

Przejeżdżam przez Lasek Makoszowski i pod czujnym okiem strażnika wjeżdżam do kolejnego parku.

Strażnik parku © djk71


Wyjeżdżam na Zaborzu i próbuję wydostać się na Wolności, ale wszędzie budowa Drogowej Trasy Średnicowej. W końcu trafiam na jakieś nieczynne jeszcze przejście.

Przejście pod DTŚ-ką © djk71


Kościół św. Jadwigi na Zaborzu. Chyba nigdy go nie fociłem, ale dziś też nie bardzo jest okazja, bo msza. Więc tylko ciche zdjęcie z oddali.

Kościół św. Jadwigi © djk71


Ruszam w stronę Biskupic. Chwila kręcenia się po okolicy i na Osiedlu Młodego Górnika (ciekawe czy są tam jeszcze jacyś młodzi górnicy) skręcam w prawo. Straszne błoto, ale już i tak jestem cały brudny. Po jakimś czasie niespodzianka. Brama. A nie można było postawić znaku, że droga bez przejazdu? Wracam. Nie pierwszy dziś raz.

Do Rokitnicy jadę leśną drogą (też po raz pierwszy). ciekaw jestem co było kiedyś w tym budynku.

A co to? © djk71


Dzwonię do teściów, że rezygnuję z obiadu, bo jestem cały ubłocony.

Patrzę na licznik i... jest ponad 85km... Hmmmm, a może by tak dokręcić do setki? W sumie czemu nie. Nie czuję się zmęczony więc... jedziemy przez Wieszową :-)

W Górnikach dopada mnie zapach pizzy i... chyba najwyższy czas coś zjeść. Już po 18-tej. Pizza taka sobie ale zjadłem ze smakiem. Dojeżdżam na Helenkę i... brakuje kilka kilometrów do 100. Przecież nie będę dokręcał... a może... A jednak... ;-) Patrolowy objazd dzielnicy, rzut oka na wciąż niedokończoną budowlę na granicy Helenki i Stolarzowic...

Zamek budują? © djk71


I można wracać do domu. Jest ponad 100. Sporo jak na dzień, w którym nie było chęci do jazdy. Tym bardziej, że nie oddaliłem się chyba od domu o więcej niż 15km...

EDIT: Sprawdziłem na mapie. Oddaliłem się od domu w linii prostej góra 11,2km.

Bike Orient 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(17)
Bike Orient 2010

To już mój trzeci Bike Orient. Tu dwa lata temu się zaczęła moja przygoda z jazdą na orientację. Tu w zeszłym roku brodząc po pas w Pilicy utwierdziłem się, że to coś co lubię. Tu musieliśmy po raz kolejny rozpocząć wakacje :-)

Przyjeżdżamy silną ekipą. Oprócz mojej Małżonki, Wiktorka i Igorka jest z nami Kosma z rodzinką, Łukasz i Ewa. Na miejscu już czeka Agnieszka i Jacek. W takim towarzystwie wieczór się mocno przedłuża… :)

Rano długo się zbieramy i… w ostatniej chwili docieramy na śniadanie gdzie spotykamy Damiana i mnóstwo innych znajomych twarzy. Damian robi mi niespodziankę i wręcza mi urodzinowy prezent, a dokładniej mówiąc wkręca :)

Niespodziewany prezent © djk71


Rozdanie map do pierwszego etapu i szybka analiza trasy. Tym razem inaczej bo zamiast Moniki towarzyszy mi Łukasz. Jako, że jest po raz pierwszy na takiej imprezie wstępne planowanie trasy leży po mojej stronie.

Ruszamy. W drodze do PK24 Łukasz gubi bluzę. Na szczęście znajduje zgubę i ruszamy dalej, choć od początku widać, że nie będzie łatwo.

Kto wymyślił piasek? © djk71


Z tego wszystkiego mijamy skręt i lądujemy… gdzieś… Chwila zastanowienia i wydaje się, że jesteśmy kilkaset metrów dalej niż planowaliśmy. Łukasz nie do końca jest chyba przekonany do mojego planu ale jedzie za mną. Kiedy po kilku zakrętach zatrzymujemy się i idę w krzaki szukać "dna wąwozu" mój partner ma dziwny wyraz twarzy. Jeszcze dziwniejszy, kiedy po chwili odnajduję punkt :)

Rób szybciej to zdjęcie, bo komary... © djk71



Przed punktem 27 na prostej drodze zaliczam wywrotkę nie będąc w stanie wypiąć się z nowych pedałów. Z trudem się podnoszę. Mała korekta ustawień i jedziemy dalej. Punkt po drugiej stronie strumyka = mokry but :-)

Zastanawiając się gdzie skręcić… padam ponownie. Prawy pedał wciąż za ciężko się wypina.

Czyżby Damian tym prezentem chciał wyeliminować konkurencję?

PK23 to cmentarz ewangelicki ukryty w zaroślach ale dość łatwy do odnalezienia.

Po drodze chwila postoju obok Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej.

Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej © djk71


Przed 26 wymiękam na jednym ze zjazdów :-) Wciąż mam lęki przed zjazdami. Fajnie się jedzie, bo próbujemy ścieżek i skrótów, co do tej pory było moją słabą stroną.

Punkt żywieniowy na 19-tce był w samą porę. Potrzebowaliśmy tego. Komary nie pozwalają nam na długi postój. A szkoda, bo jest wesoło.

Siatkówka? © djk71


PK 22 schowany ale spotykamy tam kilku innych uczestników i wspólnie udaje się szybko go odnaleźć.

Późno więc decydujemy się odpuścić odcinek specjalny, bo pomny doświadczeń z Odysei wiem, że możemy tam stracić sporo czasu. W drodze do 20-tki chwila strachu - atakują mnie dwa psy. Zaczynam krzyczeć. Nie wiem, czy bardziej żeby je przestraszyć, czy po prostu ze strachu. Spadam z drogi na pole i to chyba mnie ratuje. Psy się zatrzymują, a już widziałem swoją nogę w ich pyskach. Masakra.

Zaliczamy punkt i jedziemy dalej.

Też znalazłem punkt :-) © djk71


Trasa łatwa: w lewo, w prawo, w lewo, w lewo i w prawo. Jedziemy, gadamy, tylko co robi ta droga w prawo, skąd ten kościół po lewej? Na mapie tego nie ma.
Zagadujemy przejeżdżającą na rowerach parkę, co kończy się dramatyczną wywrotką dziewczyny (na szczęście nic się jej nie stało) i dowiadujemy się, że pojechaliśmy około 5km w przeciwną stronę. To największa wtopa dzisiejszego dnia.

Kolejny (25) punkt odnajdujemy dość łatwo.

Ostatni PK to znów dno wąwozu, tym razem Łukasz wybiera się na poszukiwanie i za drugim podejściem odnajduje lampion :-)

Teraz baza i drugi etap. Jako, że za każdy odnaleziony punkt otrzymuje się tylko 0,5pkt i skala mapy jest inna niż ta do której przywykliśmy (1:15 000 zamiast 1:50 000) decydujemy się zaliczyć tylko jeden punkt (11) i ruszyć na trzeci etap.

Ta decyzja okazuje się błędem. Rzut oka na mapę i… punkty są tak oddalone od siebie, że od razu wiemy, że niewiele zdążymy zaliczyć. Więcej zyskalibyśmy zaliczając cały drugi etap. No cóż, błędna kalkulacja.

PK 30 to skraj lasu i trochę czasu straconego na szukanie.

Nie wszędzie da się dojechać © djk71


Piękna pogoda, piękne klimaty...

Po prostu Polska... © djk71


Na 29 koło starej cegielni spotykamy Damiana i kilku innych rowerzystów. Wszyscy niezależnie (a może właśnie sugerując się sobą) ruszamy w tę samą stronę, choć w różne miejsca. Niestety nikomu się nie udaje znaleźć ani śladu punktu. Po chwili słyszymy radość kolegów, którzy znajdują punkt zupełnie z innej strony. Jedziemy dalej.

Punkt 32 banalnie prosty.

Pora wracać, choć Łukasz ma ochotę na więcej. Najpierw jednak popas pod sklepem. Oj potrzebowaliśmy tego bardzo ;-)

W końcu sklep :))) © djk71


Kończymy trasę lekko zmęczeni. Po chwili dojeżdża reszta naszej ekipy, która jechała na trasie rekreacyjnej. Wszyscy zmęczeni ale zadowoleni.

Po maratonie © djk71


Pora na wymianę wrażeń, pieczenie kiełbasy i rozdanie nagród. Jak zwykle worek z nagrodami wydaje się nie mieć końca. Jak Oni to robią, że potrafią tak to zorganizować??? Nie wspomnę o pakietach startowych, punktach żywieniowych i całej organizacji. Ta impreza to dla mnie Mistrzostwo Świata!!! Nie znam takiej innej imprezy. Potwierdzają to głosy tych, którzy byli tu dziś po raz pierwszy : "Za rok tu wrócimy!!!", "Jest świetnie!"….

Dziękuję organizatorom, dziękuję mojemu partnerowi, dziękuję wszystkim uczestnikom, którzy przyczynili się do stworzenia tak wspaniałej atmosfery.

Również tej wieczornej, gdzie towarzyszyła nam Aśka z Piotrkiem i Aldona z Wojtkiem :)

Podsumowanie: mimo chyba najlepszej nawigacji i zaplanowania trasy tylko 63 miejsce (na 79). Dziwne. Ale najważniejsze, że była to kolejna fantastyczna przygoda.

Cztery litery...

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(16)
Cztery litery...

Rower wczoraj został naprawiony, choć Łukasz twierdzi, że… dużo jeszcze pozostało tam do zrobienia… Zobaczymy. Dziś trzeba go przetestować. Małżonka z dziećmi pojechała na wycieczkę autokarem w okolice Inwałdu. Od kilku dni był pomysł żeby dojechać tam rowerami - mapa jednak bezlitośnie pokazuje 80-100 km w jedną stronę. Za dużo. Za dużo jeśli się nie jeździ.

Wstajemy rano i Kosma rzuca pomysł - Moszna - 88km w jedną stronę, czyli… niewiele mniej, a w planach jest powrót PKP. SMS do Łukasza i za chwilę ruszamy. Trochę późno bo już 9:30 ale co tam…

Pada hasło, że po drodze zahaczymy o Górę św. Anny, która już raz nas w tym roku pokonała. W Pyskowicach dogania nas (samochodem) mój teść z wujkiem… ich plan to… Góra św. Anny. Zobaczymy kto dotrze tam szybciej ;-)

Krótki postój w Łanach, przy okazji rzut oka na mapę. I jedziemy. Po drodze po raz drugi wyprzedza nas ekipa samochodowa (zwiedzili w międzyczasie Pławniowice). My tymczasem dobrze bawimy się w Lychynii ;-)

A może rower to przeżytek? © djk71


Podjazd na Górę św. Anny od strony Leśnicy zadziwiająco dziś łatwy. Po drodze widzimy zaparkowany znajomy samochód pod muzeum, czyli… na szczycie my będziemy pierwsi ;-)

Spotykamy się w knajpce Pod Jeleniem ;) Przy okazji namawiamy naszych turystów na wizytę w Mosznej. Obiadek i nabieramy sił.

Obiadek i mamy siłę © djk71


Pogawędki i szybka wizyta w kościele. Wysoko jesteśmy ;)

Widok z Góry św. Anny © djk71


Krótka wizyta przy Pomniku Czynu Powstańczego, który stoi nad jednym z największych amfiteatrów :)

Ruszamy dalej. W Gogolinie oprócz Karolinki (pozdrowienia dla karli76)...

Poszła Karolinka do Gogollina © djk71


... spotykamy zaginionego brata Calineczki ;-)

Calineczek w Gogolinie © djk71


W Krapkowicach pora na loda (mnie nie smakował) ale przy okazji jest moment żeby zastanowić się którędy dalej jechać :)

I dokąd teraz? © djk71


W końcu Moszna… Pięknie tu…

Moszna i tyle... © djk71


Moszna © djk71


Moszna © djk71


Dużo zapracowanych ludzi.

Mosza - pracujemy © djk71


Ten myślałem w pierwszej chwili, że jedzie na rowerze…

Moszna - prawie jak na rowerze © djk71


Tego życie przygniata…

Moszna - cięzkie życie © djk71


Dziwne tu sporty uprawiają

Moszna - polowanie? © djk71


Ogólnie zamek był nieźle pilnowany…

Moszna - strażnik? © djk71


Moszna - strażnik? © djk71


I nawet jeśli komuś udawało się dostać np. na wieżę to…

Moszna - jedna z wielu wież © djk71


… źle kończył…

Moszna - nie przeżył © djk71


Kiedy ja podziwiałem jak słońce bawi się z wodą...

Moszna - woda i słońce © djk71


... inni…

Moszna - odpoczynek © djk71


W końcu czas ruszać. Na trasie chodziła nam po głowie "dwusetka" ale biorąc pod uwagę, że już 18-ta wrócilibyśmy bardzo późno, o ile dalibyśmy radę dojechać ;-)

Moszna - fajnie ;-) © djk71


Ruszamy do Kędzierzyna na pociąg. Szybko okazuje się, że to był dobry pomysł bo… chyba wszyscy mieliśmy dziś źle ustawione siodełka. Bardzo źle… Do dworca docieramy o 20:30 i szczęśliwi schodzimy z rowerów :-)

Szybkie (i nijakie) jedzenie i pociąg do Gliwic. Dawno nie jechałem takim składem.



Nieważne. Najważniejsze, że można usiąść na czymś trochę szerszym ;-) jesteśmy zmęczeni. Wymuszone uśmiechy wyglądają tak…

Szczęsliwi? © djk71


Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów z Gliwic i dom :) Siadając po raz kolejny dziś na rowery myśleliśmy, że będzie gorzej. Nie było jednak tak źle i o 23-ej meldujemy się na Helence. Zmęczeni, obolali, dziwnie opaleni ale… zadowoleni ;-) Fajny dzień tylko na przyszłość na dłuższe wycieczki trzeba wyjeżdżać trochę wcześniej.

Trasa Helenka - Rokitnica - Wieszowa - Boniowice - Karchowice - Pyskowice - Bycina - Niewiesze - Łany - Ujazd - Zalesie Śląskie - Lichynia - Leśnica - Góra św. Anny - Wysoka - Ligota Górna - Ligota Dolna - Dąbrówka - Gogolin - Krapkowice - Steblów - Dobra - Strzeleczki - Kujawy - Zielina - Moszna - Zielina - Wawrzyńcowice - Zawada - Błażejowice Dolne - Mochów - Głogówek - Stare Kotkowice - Biedrzychowice - Zwiastowice - Twardawa - Pokrzywnica - Większyce - Kędzierzyn Koźle - ... PKP... - Gliwice - Żerniki - Szałsza - Czekanów - Grzybowice - Wieszowa - Rokitnica - Helenka

Pierwsza setka w tym roku

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pierwsza setka w tym roku

Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy w końcu pora na rower. Miało być bladym świtem ale Monika zaproponowała wyjazd na bytomską imprezę z okazji akcji "Polska na rowery".

Ruszamy do Bytomia i... szok. Wieje koszmarnie, chyba gorzej niż wtedy kiedy nie dojechaliśmy na Górę św. Anny. Jakoś jednak docieramy na bytomski Rynek, gdzie oczywiście spotykamy Jacka i parę innych znajomych twarzy ;-)



"Masową" trasą robimy rundkę po centrum, by w końcu dotrzeć do nowej hali sportowej w Szombierkach, gdzie otrzymujemy certyfikaty uczestnictwa w imprezie oraz zostajemy poczęstowani pyszną grochówką. Niektórzy są bardzo dumni z certyfikatów



W planach jeszcze dodatkowe atrakcje ale my ruszamy dalej. Choć może fajnie by było spojrzeć na wszystkich z góry... ;-)



Jedziemy, a może idziemy...



... przez Piekary...



... i dojeżdżamy do bunkra w Dobieszowicach, który za cel wybrali dziś również inni miłośnicy dwóch kółek :-)



Podziwiając co kawałek kolejne odcinki budowanej autostrady A1 docieramy do lotniska w Pyrzowicach. Niestety nie udaje nam się sfotografować żadnego startującego ani lądującego samolotu, choć chwilę wcześniej jeden z nich mocno nas zaskoczył.



Ruszamy w stronę zalanej kopalni w Bibieli zahaczając wcześniej o zameczek Donnersmarcków, który stał się w latach 70-tych rezydencją I sekretarza PZPR Edwarda Gierka.

Obok ruin kopalni w Pasiekach (nazwanych Piaskami na nowej mapie Wyżyny Śląskiej wydanej przez Compass) nowa tablica informacyjna. Dobrze, bo stara komuś przeszkadzała kiedy byłem tu poprzednio. Oznaczenia szlaku też jakby wyraźniejsze, trudno teraz tu nie trafić.



Chwilę zwiedzamy pozostałości po kopalni, która została całkowicie zalana ponad 90 lat temu. Przy okazji dowiadujemy się, że niektórzy badają ten teren od wielu lat i wciąż znajdują coś nowego. Dla ciekawskich ostrzeżenie... ponoć łatwo wpaść w niezabezpieczone szyby... :-(

Ale i tak jest tu ładnie...



Co prawda momentami nie do końca wiemy jak powinniśmy jechać...



... ale jakoś dajemy radę ;-)

Robimy rundkę po okolicy i jedziemy do Zielonej. Fajnie choć droga momentami daje w d... dosłownie... Szkoda, że nie ma czasu na odpoczynek...



Do Kalet w ramach odpoczynku decydujemy się jechać asfaltem, gdzie Kosma strofuje mnie, że znów mi się gdzieś spieszy ;)

Rzut oka na pozostałości przemysłowe...



Ale zegar na kościele mówi, że czas do domu...



Szybkie zakupy w okolicznym sklepie, obiadokolacja w lesie i ruszamy w stronę Głębokiego Dołu. Wcześniej próbujemy odnaleźć najgrubszy cis (jak to opisano na wspomnianej mapie) ale nie udaje nam się to. Czyżby go wycięli? A może go nigdy nie było...

Tuż przed Głębokim Dołem łapię kapcia. Wjechać na szkło w... lesie... bez komentarza...

Mijamy staw i na azymut wracamy do domu...



Lądujemy w Pniowcu gdzie... lekko się gubię... Nie pierwszy chyba raz dziś... Muszę przyznać, że Kosma jest dziś lepszym nawigatorem... ;-)

Po chwili jednak odnajdujemy drogę i... Monika pokazuje mi co oznacza szybka jazda... Mam dość...

Było fajnie... potrzebowałem tego... Dziękuję żonie i dzieciom za wolny dzień i Monice za towarzystwo... :-)

Silna grupa pod wezwaniem

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(20)
Silna grupa pod wezwaniem
Pogoda zepsuła nasze plany wyjazdowe. Tydzień temu. Wycieczka do Kochcic została przeniesiona na kolejny weekend. Wczorajszy śnieg nie wróżył niczego dobrego, wyglądało na to, że ta sobota również nie będzie taka jak zaplanowaliśmy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Zaraz przyjeżdżają Asica z Młynarzem z Wrocławia i Kosma z Dąbrowy. Bez względu na pogodę wiem, że dziś pojeździmy, nawet jeśli nie uda się spotkać z Huraganem.

Kosma dzwoni, że jest taka mgła, że nie da rady wyjechać. I słusznie, lepiej zmienić plany niż wylądować pod kołami jakiegoś wariata, który nie dostosuje prędkości do warunków drogowych. Po pół godzinie jednak rusza. Dojeżdżają Wrocławianie. Szybkie śniadanie, w tym czasie Kosma już dojeżdża na sąsiednie osiedle. Wychodzimy, ale jest już później niż planowaliśmy. Dzwonię do johanbikera, że nie zdążymy na czas dojechać na miejsce spotkania. Mówi, że zaczekają. Sprężamy się i w szybkim tempie docieramy w czwórkę do Księżego Lasu. Tam już czeka na nas 7-osobowa grupa. Powitanie, grupowe zdjęcie i… przyglądamy się przez chwilę jak ludzie radzą sobie z węglem. Na obcasach :-)

Zdjęcie zapożyczone od Andy'ego


Ruszamy. Fajnie musi wyglądać taka grupa. Momentami niezłe tempo. Wszyscy uśmiechnięci, fajny klimat, trwają pogawędki i dyskusje. Kawałek jazdy w terenie, dziwnie sucho. W Krupskim Młynie przerwa na… hejnał.



Andy twierdzi, że kiedyś tu był i coś było słychać. W oczekiwaniu uzupełniamy zapasy w miejscowym sklepie. Nie wszystkie rowery były nasze :-)



Jedziemy dalej. Fajna, pusta droga. Rodzi się myśl, aby w tym sezonie zrobić porządny rekonesans tych lasów.

Przed Lublińcem fantastyczna droga rowerowa w lesie. I po chwili jesteśmy na rynku w Lublińcu. Chwila przerwy. Aparaty poszły w ruch.







Wrocławianie mieli różne nastroje na tym etapie wycieczki.



Nie robimy jednak dłuższego postoju, na to będzie czas w Kochcicach. Po chwili docieramy na miejsce. Pałac Ludwika Karola von Ballestrema robi wrażenie, otaczający go park musi być śliczny wiosną i w lecie.







W trakcie posiłku Janek umila nam czas czytając historię tego miejsca.



A wyczuwając dobrych ludzi dołącza do nas ktoś jeszcze.



Fajny klimat. Pada propozycja jazdy do Koszęcina, gdzie siedzibę ma Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Chłopcy się rozgrzali i ten odcinek trasy pokonali w niesamowitym tempie. Chyba trochę większym, niż to, do którego przywykliśmy. Dajemy jednak radę i docieramy w komplecie na miejsce.



Kilka zdjęć i rozstaję się z ekipą. Na chwilę. Ruszam na spotkanie z niewidzianym od kilkunastu lat kolegą, który obecnie pracuje w "Śląsku", a reszta uderza do Romy, do restauracji Roma :-) Kolega przeżył chyba mały szok widząc mnie po tylu latach :-)

Po kilkudziesięciu minutach znów jesteśmy razem. Szybki posiłek i wracamy do domu. Tempo momentami zabójcze. Peleton się rwie ale jedziemy razem. Kolejny postój w Wielowsi. Tu gubi nam się trzech zawodników. Ciekawe gdzie zniknęli ;-)

Z każdym kilometrem jedzie nam się chyba trochę ciężej. Czyżby zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie?
W Księżym Lesie żegnamy się z ekipą. Chwilę odpoczywamy. Dociera do nas zaginiona reszta grupy :-) Kolejne pożegnanie, włączamy lampki i ruszamy do domu swoim tempem. To znaczy my swoim, a Młynarz… chyba mu się spodobało tempo reszty zespołu. Daje czadu.

W końcu Helenka. Piękny dzień. Długi, momentami męczący, ale… piękny. Małe zakupy i.. Wieczór pod znakiem gruszki (a dzień miał być pod znakiem cytryny).

Dzięki wszystkim. Do następnego razu.

Trasa (mniej więcej): Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Jasiona - Wojska - Krupski Młyn - Lubliniec - Kochcice - Jawornica - Sadów - Wierzbie - Koszęcin - Brusiek - Tworóg - Świniowice - Wielowieś - Wojska - Jasiona - Księży Las - Wilkowice - Ptakowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Zmasakrowany

Sobota, 6 grudnia 2008 · Komentarze(35)
Zmasakrowany
Po wczorajszym kabaratonie dziś rano niewyspany. Dochodzi jedenasta, trzeba szybko podjąć decyzję: jechać na Mini Masakrę, czy nie jechać? Chodził mi po głowie ten wyjazd od wielu tygodni. Miał być sprawdzianem, rozeznaniem jak to wygląda przed prawdziwą Masakrą - przyszłoroczną.

Ostatnie dwa tygodnie dały mi jednak w kość. Potwornie zmęczony, niezbyt wyspany, do tego kryzys w czasie powrotu z pamiętnego ogniska... Wszystko przemawia za tym żeby nie jechać więc... pakuję rower do auta i jadę. Nie jestem pewien czy to dobry wybór.

Około 14:30 melduję się we Wrocławiu u Asicy, gdzie są już Kosma i Młynarz.
Na dzień dobry okazało się, że Mikołaj zostawił dla mnie prezent. Szok.



Szybki obiad i ruszamy na spotkanie pozostałych BS-owiczów. Po drodze wspominam miejsca, które doskonale znam z czasów studenckich. Ech, pięknie tu i ile się tu wydarzyło… Na Moście Oławskim czekają już na nas: Blase, Galen, iskierka84 oraz WrocNam. Ruszamy w doskonałych nastrojach na miejsce startu.

Po drodze chwila przerwy przed lokalnym sklepikiem.



Nastroje fantastyczne, momentami prawie płaczemy ze śmiechu m.in. snując plany rozwojowe dotyczące www.bikestats.pl. W tym momencie dzwoni hose meldując, że już na nas czeka. Ruszamy i po chwili wspólnie szukamy miejsca startu. Na miejscu dołączają do nas zielona oraz Michał - oboje występują pod szyldem Cyklotramp.

Rejestracja, odbiór map, szybka analiza i ruszymy całą ekipą.



Dla mnie zaskoczenie, bo myślałem, że każdy pojedzie oddzielnie, lub ekipy ruszą parami lub w mniejszych grupach, a tu cała ekipa bikestats rusza razem. Nie, żebym narzekał bo zdecydowanie fajniej się jedzie z taką ekipą, tylko myślałem, że paru niezłych zawodników pojedzie powalczyć o jak najlepszy wynik, a w takiej grupie może być ciężko.

Od pierwszego punktu widzę, że gdybym jechał sam wcale by nie było łatwo. Mimo, że na początku staram się śledzić mapę i to jak i gdzie się poruszamy, to przychodzi mi to z wielkim trudem. Zupełnie nowy teren, ciemności (mimo czołówek na kaskach) sprawiają, że nawigacja jest trudna, bardzo trudna. Dobrze, że są wśród nas Ci, którzy znają te tereny. Dość szybko przestaję śledzić trasę i obdarzam całkowitym zaufaniem resztę ekipy.

Trochę to wypacza sens imprezy ale nie znaczy, że jest łatwo. Kamienie, kałuże, błoto… o tak błoto… niby mniejsze niż na Odysei ale dziwnie śliskie - jak ktoś stwierdził jak rzeczny muł… Co chwilę słychać ostrzegawcze okrzyki. Co chwilę… ktoś leży… prym w tym wiodą Asica i Młynarz, który testuje upadki w SPD. Całkiem dobrze mu to idzie… ;).

Po kilku km testujemy też inne rzeczy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy łapię gumę. Jak się potem okaże jestem pierwszy ale nie ostatni. Oj, dziś jest chyba Dzień Pompki. Z pomocą kolegów doprowadzam rower do stanu używalności (dzięki za pomoc) i ruszamy dalej. Lądujemy na punkcie chyba nr 10. Kolejne pompowanie (tym razem hose) i… jak stąd wyjechać? Nie wiem jak tu wjechaliśmy. W końcu wydostajemy się z punktu przedzierając się przez krzaki i jakieś pole. Szaleństwo.

Przy jednym z kolejnych punktów Młynarz ćwiczy rittbergera, niestety nie wyszedł, ale sam upadek też był widowiskowy. Trochę się przy tym ubrudził, rower też… ;)

Dalej ginie nam Krzysiek - nigdy nie myślałem, że można się rowerem zakopać w błocie - można, dociera do nas dopiero po kilku minutach. Dojeżdżamy do punktu pomiaru wody na Odrze. Myślę, że mieszkańcy pobliskiego domu musieli mieć niezłego stracha. Co chwilę ktoś przyjeżdża sprawdzać stan wody… pewnie powódź idzie…

Zaliczamy ostatni punkt i czas na powrót do bazy. Niewiele czasu zostało do północy, może być ciężko. Do tego nagle zupełnie tracę siły. Nie potrafię utrzymać tempa, zupełnie jak tydzień temu. Nie zdążymy. Kosma zwalnia nie pozwalając zostać mi samemu z tyłu. Po chwili dojeżdżamy do czekającej na nas reszty ekipy. Mówię, że odpadam i niech jadą sami, bo razem na pewno nie zdążymy dojechać do mety na czas. Nie pozwalają mi na to. Jedziemy razem to i wracamy razem. Resztkami sił docieram z resztą do mety. Jest kilka minut przed północą. Zdążyliśmy.

Dziękuję Wam wszystkim za wyrozumiałość i wspieranie mnie na trasie. Bardzo dziękuję.

Na mecie bigosik, herbatka i… dość długa nasiadówa pełna żartów, śmiechów, fantastyczna atmosfera. Pora jednak się zbierać, Piotrek wymienił dętkę i kiedy już mamy ruszać… Kolejny defekt został stwierdzony u WrocNama. Więc jeszcze chwila przerwy. Ruszamy i po chwili okazuje się, że hose nie dojedzie - albo dętka albo wentyl… Wraca do domu dzięki uprzejmości jednego z organizatorów, który zabiera go autem.

My tym czasem jedziemy do Wrocławia, niby tylko 30 km ale… z każdą chwilą jest gorzej. Po chwili część szybszej ekipy rusza do przodu, a ze mną zostaje Asica, Kosma, Młynarz i WrocNam. Z każdym kilometrem widzę, że licznik wskazuje coraz to niższą prędkość. Uszło ze mnie powietrze, jak parę godzin wcześniej z mojej dętki. Wjeżdżamy do Wrocka. Do domu Asicy gdzie nocujemy zostaje ok. 13 km. Aż 13 km. Młynarz widząc, że zaczynam umierać proponuje abyśmy wrócili samochodem - jesteśmy około 1km od jego domu. Chwilę walczę ze sobą ale poddaje się. Dziewczyny i Michał ruszają dalej, a my z Piotrkiem pokonujemy ostatni etap samochodem. Masakra mnie pokonała.

Około 4 nad ranem dojeżdżamy na Kozanów gdzie już na nas czekają dziewczyny i hose. Szybkie doprowadzenie się do stanu używalności i czas na piwo… jedno piwo. Na więcej nikt nie ma siły. Idziemy spać.

Mimo porażki na finiszu to był… fantastyczny dzień. Pokazał mi ile jeszcze muszę ćwiczyć ale było świetnie. Świetne miejsca, świetna organizacja, świetna pogoda ale przede wszystkim… świetni ludzie.

Dziękuję wszystkim, z którymi jechałem. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tak świetnej organizacji i atmosfery na trasie. BYŁO FANTASTYCZNIE!!!

Dziękuję również gospodarzom - rodzicom Asicy, którzy okazali się fantastycznymi, pełnymi humoru ludźmi. I do tego jakimi odważnymi - gościć tylu wariatów… ;-)

BYŁO PIĘKNIE
Niestety zdjęcia z mojej "małpki" wyszły koszmarne więc więcej można zobaczyć na blogach pozostałych członków ekipy oraz na forum masakry.

A tu jedno zdjęcie zapożyczone:

Dla Marcelka

Niedziela, 9 listopada 2008 · Komentarze(13)
Dla Marcelka
Od dawna wybierałem się do Żabich Dołów. Niby blisko, ale jakoś nigdy tam nie dojechałem. Brak czasu. W ten weekend też się nie zapowiadało, chyba że rano. Przedwczoraj zagadnąłem Kosmę, czy jedzie za mną na wschód słońca do Żabich Dołów - odpowiedź mogła być jedna: O której?

Tak więc dziś wariacko wyjechałem z domu o 5:25 żeby spokojnie spotkać się w połowie drogi z Moniką i odnaleźć nas cel. Ciepło i puste drogi, rewelacja. Zapomniałem komórki, na szczęście spotykamy się bez problemu. Ruszamy. Trochę dookoła ale szybko docieramy na miejsce. Kosma przez chwilę zastanawia się jak wielkie żaby muszą mieszkać w tak dużych dołach…



Niestety słońce nas zawodzi i oczekiwanego pięknego wschodu nie widzimy, ale to nie ważne, bo tak naprawdę chcieliśmy przede wszystkim w końcu odwiedzić to miejsce. Rzeczywiście, ma swój urok, szkoda tylko, że dajemy ciała ze zdjęciami. Ale właśnie dlatego będzie powód żeby tu wrócić.

Jako, że padło hasło, że dziś robimy setkę dla Marcelka, bez ociągania ruszamy dalej. W drodze do Kalwarii Piekarskiej krótki postój przy pierwszym dziś bunkrze. Jak się potem okaże zobaczymy ich dziś jeszcze wiele.



W końcu Piekary Śląskie i Kalwaria. Ciekawy park z niesamowitym kompleksem kaplic, w tym takich jak ta - Pałac Heroda.



Dalej bunkier w Dobieszowicach.



Rzut oka na mapę i tu zawodzi nas orientacja , jakoś wydawało nam się, że jesteśmy w nieco innym miejscu. Wracamy i ruszamy w stronę Świerklańca. W sumie bez błądzenia ale pełni wątpliwości wjeżdżamy na właściwą drogę. Dojeżdżamy do zbiornika wodnego i… oboje w tym samym momencie, pełni zdziwienia pytamy: "Co to (….) jest?" Widok jaki stanął nam przed oczami zaparł nam dech w piersiach. W pierszej chwili wygląda jak inwazja łodzi podwodnych. Na całej tafli zalewu pełno łódek z wędkarzami. Widok niecodzienny.



Przejeżdżamy przez park, jakże cudownie dziś pusty i ruszamy do Nakła Śląskiego. Tam krótka przekąska obok bardzo zniszczonego pałacu Donnersmarcków.



Dalej rundka nad Chechło. Wyjątkowo pusto. Niestety zapomniałem, że jest listopad i wszystkie knajpki zamknięte. Monika kona z pragnienia, a moje hamburgery też przeszły mi koło nosa…



Pora wracać. Krótki postój na stacji benzynowej, obwodnica tarnogórska, kompresor na stacji.
Dalej już prawie prosto, Kopalnia Srebra, Dolomity Sportowa Dolina i… mała wpadka. Chciałem Monikę zawieźć do Dąbrowy i wjazd na szlak mi się zgubił. Na szczęście po chwili udało się go odnaleźć.



Teraz już prosto, obok "Wójcika", przez las miechowicki do domu.

Wyjątkowo fajnie się jechało. Wyjątkowo łatwo. Wyjątkowo.

Wieczorkiem jeszcze rundka do Tarnowskich Gór po napoje. Niestety nasz ulubiony sklep zamknięty więc powrót do Żabki.

Bardzo fajny dzień.