Wpisy archiwalne w kategorii

od 100 do 200km

Dystans całkowity:10993.53 km (w terenie 3244.00 km; 29.51%)
Czas w ruchu:612:45
Średnia prędkość:17.94 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:3870 m
Maks. tętno maksymalne:199 (105 %)
Maks. tętno średnie:169 (91 %)
Suma kalorii:10798 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:122.15 km i 6h 48m
Więcej statystyk

Pierwsza setka w tym roku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(20)
Pierwsza setka w tym roku
Wczoraj nie udało się wyjść ani na chwilę i od razu widać spadek liczby głosów i spadek na niższe miejsce... Żartuję... wiem, że to weekend i ludzie mają ciekawsze zajęcia niż siedzenie w necie i głosowanie na czyjś rower. Dziękuję wszystkim, którzy głosowali i wierzę, że wciąż nas będziecie wspierać. Stawka wysoka, a do końca został jeszcze ponad tydzień!

Dziś za to powiedziałem, że nie odpuszczę. Chodził mi po głowie wyjazd o 5-tej rano, ale że głowa łysa to się wziął i ześlizgnął szybko. Ruszam chyba przed 9-tą. Bez dokładnego celu ale na wszelki wypadek biorę mapki. Najpierw Grzybowice zerknąć jak postępy przy budowie domku znajomych. Potem przez Ziemięcice do Pyskowic.

Po drodze trafiam na protest. Czyżby chodziło o wiatraki?

Ale o co chodzi? © djk71


EDIT
Wyjaśniło się: nie chodzi o wiatraki tylko o bazę logistyczną.

I zatrzymuję się przy krzyżu, który już wiele razy mijałem...

Rzadka bo... po niemiecku © djk71


W języku... innym... © djk71


W Pyskowicach trafiam w końcu do skansenu, albo tego co ma być skansenem... Tylko zerkam, na dłużej wpadnę tu kiedyś w towarzystwie...

Stoi... w Pyskowicach... © djk71


Dalej kierunek Dzierżno Małe. Pełno wędkarzy, a ja tęsknie patrzę na tory... Lubię widok torów...

Po torach... © djk71


Dzierżno Duże i porażka. Z drogi biegnącej wokół jeziora nieciekawe widoki...

Czas na kąpiel? Chyba nie... © djk71


Przy drodze też śmietnik, a sama droga miejscami...

A fe... © djk71


Trzeba stąd uciekać. Kierunek Pławniowice. Znów tory... Mówiłem już, że lubię?

Waidukt kolejowy © djk71


Tym razem Pałac oglądam tylko z drugiej strony...

Za rzeką... © djk71


Objeżdżam jezioro i ruszam w kierunku Niewiesza. Mapa pokazuje rowerówkę do Toszka ale jakoś nie odnalazłem jej (nie starałem się też zbytnio) więc do zamku docieram przez Niekarmię, Ligotę i Pawłowice. Nie jadę dziś na zamek, podziwiam go przez chwilę z daleka i ruszam w stronę do domu. Po południu urodziny mamy więc muszę się streszczać.

W Zacharzowicach w końcu zauważam kościół św. Wawrzyńca z XVI wieku. Tylko kto mu taką krzywdę zrobił?

Czemu tak? © djk71


W Łubiu chwila zadumy przy pomniku ofiar wojennych. Kolejne dziś napisy w j. niemieckim. Wbrew pozorom, mimo, że tu jest "zakamuflowana opcja niemiecka" to niezbyt często można spotkać się z językiem naszych sąsiadów.

Ku pamięci... © djk71


Na pobliskim cmentarzu grób znanej na Śląsku rodziny Baildonów.

Grób Baildonów © djk71


W Wilkowicach okazuje się, że mam jeszcze trochę czasu więc... może by tak dokręcić do "setki" :-) Dokręcam po okolicy ale czuję zmęczenie.

Cieszę się, że udało się pojechać. Oby częściej...
Sorry za jakość zdjęć ale zostałem bez aparatu i musiałem posłużyć się starą komórką…

Nocna Masakra 2011

Sobota, 17 grudnia 2011 · Komentarze(23)
Nocna Masakra 2011

Debiut na tej imprezie. O tyle trudny, że po tygodniowej chorobie. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy jechać, bo wciąż nie czuję się najlepiej. Do tego Kosma do samego końca waha się czy pojedzie. Perspektywa nie wygląda więc zachęcająco… osłabiony, 15 godzin w nocy w lesie samemu przy zerowej temperaturze… Nie no, temperatura to akurat spoko, w poprzednich latach impreza odbywała się o ile pamiętam z relacji kolegów przy minus 15-20 :-)

W końcu jednak udaje się. Docieramy na start jakąś godzinę przed imprezą. Wieje, dzień wcześniej lało, tu ponoć nawet śnieg był widziany. Rejestracja, przygotowanie rowerów, ostatnie dylematy w co się ubrać, a co wziąć na drogę i idziemy na odprawę.

Start. Chwila zawahania przy wyjeździe z miasta, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze w… zupełnie ciemnym lesie. Do odnalezienie mamy 16 punktów. W zależności od czasu i tego co się będzie działo na trasie zakładamy odnalezienie 9-12 z nich.

PK5 - Jaz, drzewo na NE od drogi

Mimo, że w zupełnej ciemności jedzie się fajnie. Czuć wiatr ale na szczęście nie pada. Dobra, koniec asfaltu - czas na teren. Wjeżdżamy w jedną ze ścieżek i po chwili Monika zostaje w tyle. Okazuje się, że przeleciała przez kierownicę przejeżdżając przez jedną z kałuż. Na szczęście upadła na suchym i niezbyt twardym podłożu. Rozwidlenie ścieżek, to musi być gdzieś tu. Dojeżdża jeszcze jeden zawodnik. Przeczesujemy okoliczne drzewa. Nic. Wracam do mapy. Oczywiście, że nie tu. Musimy jeszcze kawałek dalej podjechać. Drugie podejście i mam. Wołam resztę ekipy. Podbijamy punkt. Jest 18:00 nieźle. W sumie nieco ponad godzina od momentu kiedy ruszyliśmy.

PK8 - Mostek na NW

Bez problemu wyjeżdżamy z lasu i jedziemy w stronę torów kolejowych. Tu spotykamy piechurów, każdy biegnie/jedzie po swojemu ale w końcu spotykamy się na punkcie. Byli pierwsi, ale nie musieli ciągnąć rowerów ;-) Łatwy punkt. 19.05 - dwie godziny dwa punkty jest dobrze.

Ciemność widzę... © djk71


Czas coś przekąsić. Prowadzimy rowery po torach wcinając batony. W międzyczasie gubię rękawiczkę. O nie… nie dziś… Na szczęście gubię ją na torach więc dość łatwo ją odnajduję. Chwilę później orientuję się, że jadę z otwartą kieszenią, w której mam aparat i kluczyki od auta. Bomba. Na szczęście nie wypadły.

PK3 - Szczyt górki, drzewo na E od przecinki

Nie lubię punktów typu szczyt górki. Zawsze w rzeczywistości okazuje się, że tych szczytów jest kilka. Jedziemy. Błotko, kałuże. Trafiamy na skrzyżowanie, które nie do końca widzimy na mapie. Brakuje drogi na wprost. Ruszamy w lewo, bo jest prawie na zachód. Lawirując między kałużami nie zauważam kiedy droga skręca i zamiast na zachód jedziemy na południe. Po 2km, kiedy ma być przecinka wiemy, że jesteśmy w złym miejscu. Wracamy, szukamy, błądzimy. Monika sugeruje żeby zrezygnować. Straciliśmy już sporo czasu. Nie poddaję się, proponuję objechanie lasu i dojazd do jeziora. I rzeczywiście jest woda. Niestety to chyba nie ta. Jeszcze kawałek. Nie widać wody ale w całkowitej ciemności może się okazać, że jest tuż obok. Kolejne skrzyżowanie i kolejne poszukiwania. Nic.
Wracając trafiamy na zawodnika, który przyjechał z drugiej strony. Czyli to musi być gdzieś tutaj. Jeszcze jedno podejście. Nie ma. Posiłek i podejmujemy decyzję o rezygnacji. Jest 22:00 Minęły trzy godziny od znalezienie poprzedniego punktu! Jedziemy na kolejny punkt. Błoto daje się Monice we znaki.

PK7 - Gruby buk przy skrzyżowaniu drogi poż. z drogą leśną , na SE

Ten punkt wydaje się być prosty. Tak się tylko wydaje. Choć odmierzamy odległości nie potrafimy odnaleźć punktu. Jednak szukanie drzewa w lesie jest trudne. Na ziemi ślady śniegu. A punktu nie ma. Podejście z drugiej strony i też echo ;-( Odpuszczamy, choć spędziliśmy tu sporo czasu.

PK9 - Południowo-zachodni narożnik ogrodzenia, przy drodze

W drodze do punktu spotykamy Ulę i Monikę. Chyba nam nie wierzą, że mamy dopiero 2 punkty, a już minęła ponad polowa czasu. One mają już siedem :-(
Na szczęście ten punkt jest banalny do odnalezienia. Jest 1:55. Prawie 7 godzin od odnalezienie poprzedniego punktu. Nasz nowy rekord. Mam nadzieję, że nigdy go nie pobijemy. Popas i analiza mapy. Monika nie chce już słyszeć o terenie. Wybieramy punkty blisko asfaltu. Jedziemy, niestety Monika nie czuje się najlepiej. Decydujemy się wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze tylko jeden punkt.

PK15 - Północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu

W pobliże punktu dojeżdżamy asfaltami. Niby łatwiej ale nudno. Monika czuje się już lepiej ale zaczyna ziewać. Zaraz się obudzi. Do punktu musimy dojechać terenem. Co więcej na mapie… nie ma jeziora ;-)
Jedziemy. Tu błoto jest bardzo śliskie. W pewnym, momencie ucieka mi spod tyłka rower i ląduje parę metrów przede mną. Na szczęście mnie udaje się ustać na nogach. Zaczynam mieć wątpliwości , czy ten punkt będzie tak prosty jak się spodziewaliśmy. Po chwili jednak udaje się odnaleźć małe jeziorko w lesie. I jest punkt. 4:50. Czwarty i… ostatni punkt. Niewiele, ale tak czasem bywa.

Wracamy do mety. Myślimy już tylko o tym żeby znaleźć się w śpiworach. Około 5:45 meldujemy się na mecie. Zostawiamy rowery. Znajdujemy kawałek miejsca żeby rzucić karimaty i kładziemy się spać.

Po trzech godzinach pobudka. Mycie, pakowanie i idziemy na zakończenie imprezy. Wcześniej zostajemy mile zaskoczeni wspaniałym makaronem. Ogłoszenie wyników. Słabiutko ale byli słabsi od nas…


Jeszcze ostatnie pogaduchy, wrażenia i jakoś tak… wszyscy wiemy, że to już koniec w tym roku i chyba nikomu nie chce się wyjeżdżać… Bo co tu teraz robić przez te kilka miesięcy…. Tak przyszło mi do głowy, że po Masakrze… powinna się jeszcze odbyć Wigilia… ;-)

Ostatnia impreza i czas na podsumowanie… Nie, nie dziś, trzeba odpocząć… Podsumowanie będzie jak będą finalne wyniki. Wg moich wyliczeń wygląda, że w klasyfikacji generalnej skończę na 20 miejscu wśród mężczyzn, a Monika na 4 wśród kobiet. Czy tak będzie? Poczekamy.


Pakujemy brudne rowery i wracamy do domu. Moniki nówka przeszła dziś prawdziwy chrzest bojowy. To znaczy chrzest był na Funexie, ale dziś chyba rower miał większe wyzwania.

Drugi raz na nowym rowerze - ciężki będzie miał żywot... © djk71


Fajna impreza, choć wynik nie był marzeniem. Wielkie dzięki dla organizatorów i współuczestników.

Funex Orient 2011, czyli nie tak to miało być

Sobota, 26 listopada 2011 · Komentarze(15)
Funex Orient 2011, czyli nie tak to miało być

Wstęp

Kolejny maraton na orientację - Funex Orient -200km w 16h. Start o 9:00 rano, meta o 1:00 w nocy.

Meldujemy się z Kosmą (i jej nowym rumakiem) w bazie w piątkowy wieczór. Rejestracja, kolacja, krótkie pogaduchy ze znajomymi i idziemy spać .

Poranek rześki :-) Niby około 6 stopni ale porywisty wiatr wtrąca swoje trzy grosze.

Start, czyli Funex Show

Start nieco inny niż zwykle. Bez rowerów. Rowery czekają z boku a my wraz z biegaczami na hasło START ruszamy szukać ukrytych na terenie placu szkolnego karteczek z numerkami. W trakcie rejestracji każdy z nas dostał dwie karty startowe; małą i dużą. Teraz musimy odnaleźć numery punktów z małej karteczki. Po odnalezieniu pierwszego punktu biegniemy do bazy żeby tam przedziurkować i kartę i… szukamy kolejnego punktu. Niestety po chwili w bazie jest szaleństwo. Część osób rezygnuje z tej zabawy inkasując za o 15 min. kary.

Kto podbił wszystkie punkty lub wybrał karę - dostaje mapę. 1:100 000 i 18 punktów do odnalezienia. Tradycyjnie rozrysowanie trasy z uwzględnieniem faktu, że przynajmniej połowę punktów będziemy zdobywali w ciemnościach. Kilka punktów na krańcach mapy :-( Ruszamy o 9:25.


K1 - ujście rzeczki

Zawsze najbardziej się obawiam starty czasu przy wyjeździe z miasta. Tym razem tak zaplanowaliśmy trasę, że nie ma z tym problemu, choć przez chwilę pojawiły się wątpliwości. Ujście rzeczki jest koło mostu, który szybko namierzamy. Punkt zaliczony.

K2 - mostek
Ruszamy na kolejny punkt i też nie ma problemu. To znaczy jest. Nie ma perforatora. Chyba, że jest pływający...

Perforator? © djk71


Telefon do organizatora i okazuje się, że punkt jeszcze nie jest rozstawiony. Zaliczenie na telefon. Ok. wracamy, minęła godzina od startu. Dobrze, ale punkty były blisko. Teraz kolej na dłuższy przelot.

R35 - mostek
Obok dawnego tartaku trafiamy na malowniczą ścieżkę wzdłuż rzeki. Monika szaleje na nowym rowerku.

Szalejemy © djk71


Do punktu docieramy bezbłędnie choć… bardzo wolno. Za wolno. Bardzo za wolno.

Na mostku © djk71


R45 - skrzyżowanie - na karcie z opisem punktów dopisek, że punkt przeniesiony bardziej na południe.

Do Cichego spokój, w Marianowie znów wolno. Widać jednak zbyt szybko, bo… jak się po chwili okaże wyjeżdżamy kawałek za daleko. Wystarczyła chwila nieuwagi i braku patrzenia na kompas :-( W efekcie lądujemy gdzieś… Szybka próba orientacji mapy i ruszamy na północ by po chwili znaleźć się obok jeziorka, w pobliżu którego jest punkt.

Urlopu by się chciało... © djk71


Jest, a właściwie ma być. Przeczesujemy metr po metrze tracąc tam dobrze ponad godzinę. Telefon do organizatora i zapewnienie, że punkt jest na swoim miejscu. Jeszcze jedno podejście i rezygnujemy. Szkoda straconego tu czasu.

R33 - połamane drzewo
Do punktu docieramy bez problemów. Czas na posiłek. Późno. Zjadamy i wcale nie ma dużo więcej siły. Nie podoba mi się to.

R40 - skraj lasu
Długi odcinek, strasznie się ciągnie. Punkt odnaleziony bez problemu. Nadchodzi zmierzch. Zakładamy lampki, odblaski, kamizelki.

R32 - most

Kolejny długi jak diabli przelot. Po drodze wypadek. To przypomina nam o tym, że jest sobotni wieczór na wioskach ;-(
Skrzyżowanie i… konsternacja. Na mapie wygląda to trochę inaczej. Szukamy ścieżki u kogoś na podwórku, na polu, w końcu nas olśniewa, że ścieżka na mapie to w rzeczywistości piękny nowy asfalt. Jest most, jest obok mostu punkt.

Nic nie widać? Tam też tak było... © djk71



R38 - nora

Sceptycznie jestem nastawiony do szukania nory w lesie w nocy ale koniec końców jedziemy. Przez las. Odmierzając odległości nie znajdujemy właściwej ścieżki ;-( Jeszcze jedna próba i kilkaset metrów przedzierania się pieszo i fiasko. Drugi punkt, z którego rezygnujemy.

R31 - skrzyżowanie
Nie widzę go na mapie. W rzeczywistości też nie jest lepiej. Budzimy mały popłoch wśród mieszkańców okolicznego domku. Nic dziwnego, ktoś im się za płotem szwenda świecąc latarkami po oknach. Podejście z dwóch stron i echo ;-( Może od strony torów? Też nie ma :-( Drugi punkt z rzędu odpuszczony ;-(

Dojeżdżamy do Brodnicy i przerwa na kawę w Mc Donald's. Dyskusja co dalej. Już 20:00, czasu mało (5 godzin) realnie oceniamy, że jesteśmy w stanie odnaleźć 2-3 punkty. Jedziemy.

R36 - sławojka
Uświadamiam po drodze Monikę co to takiego, zdziwiony, że nie wie. Koło punktu widać krążące po krzakach światełka. Ludzie szukają. "Macie?" - pytam bez sensu, bo przecież gdyby mieli to by już pojechali dalej. "Nie!" - odpowiadają. "A wiesz może co to sławojka?". Wybucham śmiechem, bo czego w końcu tak zawzięcie szukają… ;)
Trochę krążenia i jest. Znajduję. Odbijam punkt i jedziemy dalej.

R43 - mostek
Jedziemy bardzo powoli. Dróżka obok cmentarza i w końcu docieramy na punkt. Po chwili przerwa. Posiłek. Dyskutujemy co dalej. Kusi mnie 44, Monika woli 30. Po chwili wiem, że na dziś to już tyle. Jedziemy do bazy.

Meta
Bardzo powoli docieramy do mety. Po drodze rozstawionych kilka patroli drogówki. Przyglądają nam się ale nie zatrzymują. Świecimy jak choinki. Jedziemy przepisowo. Docieramy do bazy. Okazuje się, że więcej osób miało problemy z R45. Ponoć jedni twierdzą, że był w "nowym" miejscu, inni, że w "starym". Wszyscy z którymi rozmawiamy (także zwycięzcy tras) twierdzą, że punkt był tam gdzie go wstępnie zaplanowano, a nie tam gdzie nas skierowano. Taki lekki niesmak po tym pozostaje.

Fajna trasa choć nie na naszą dzisiejszą kondycję. Wiatr nam też nie pomagał, ale prawda jest taka, że nie pomagał nikomu. Szkoda, że nie udało się zaliczyć więcej punktów ale czego wymagać jak średni puls z całej trasy to 125 (zwykle, jest to co najmniej 148). W strefie raptem 3 godziny, 8 godzin poniżej… :-( Źle. Mimo 25-tego miejsca w zawodach awansuję (wg wstępnych wyliczeń) na 19 miejsce w klasyfikacji generalnej. Dobre i to. Choć ciężko będzie to utrzymać po Maskarze.

Jeszcze przepyszna kolacja i trzeba iść spać. Rano wstajemy wcześnie i ruszamy do domu. Za tydzień Mini Nocna Maskara.

Kadencja: 68

Harpagan 42

Sobota, 15 października 2011 · Komentarze(12)
Harpagan 42

Dojazd
Kolejne zawody na orientację w tym roku. Tym razem jest to osławiony Harpagan. To nasz (Moniki i mój) debiut na tych zawodach. Przyjeżdżamy w piątek przed północą po koszmarnej podróży przez całą Polskę. Zmęczeni, śpiący, do tego spóźniamy się o jakieś 20 minut na rejestrację, co oznacza, że trzeba to będzie załatwić rano. Czyli kilka cennych minut wcześniej trzeba wstać. Odstawiamy rowery do przechowalni, rzucamy maty i śpiwory w jakimś wolnym miejscu na sali i idziemy spać. Bijący z wielką siłą o dach szkoły deszcz zapowiada co nas czeka po przebudzeniu.

Pobudka
Rano nie chce się wstać. Mycie, rejestracja, śniadanie i pakowanie się do wyjazdu. Idzie mi to strasznie powolnie. Czemu nie spakowałem się już w domu? Bo znów nie było czasu… Kiedy wychodzę na boisko przed szkołą wszyscy mają już mapy w rękach, a ja… nie wiem gdzie mam lampki, gdzie licznik, po co wziąłem tyle jedzenia… koszmar.

Start
Organizatorzy po raz kolejny wyganiają maruderów ze startu, a ja dopiero kończę się instalować. Zimno, ciemno, mokro… Gdzie jedziemy? A skąd mam wiedzieć? Na mapie (1:100 000) nic nie widzę. W końcu jest decyzja… 8, 15, 16, 20… A potem zobaczymy…

PK19
Ruszamy. Nie lubię startów ze środka miasta. Zwykle nie wiadomo, w którą ulicę wjechać, a mapa w tym nie pomaga. Jedziemy na azymut i po kilku km… trafiamy na grupkę, która jedzie na… 19. Pięknie, a miała być ósemka. Hmmm… Trudno, jak jesteśmy tak blisko to bierzemy PK19 - Elbląg-Bażantaria. Obelisk Augusta Papau. Dojeżdżamy bez problemów niebieskim szlakiem. Pierwsze błotko.

PK12
Tylko co teraz? Zjeżdżamy do asfaltu i zamiast na planowaną wcześniej ósemkę ruszamy na PK12 - Kwietnik - szczyt górki. Ciężko mi się jedzie. Nie chce mi się. Pada. To mój pierwszy i ostatni Harpagan! Zimno, deszczowo, na mapie nic nie widać. Nie podoba mi się. Przejeżdżamy zjazd. Wracamy. Błotko. Gdzie ta górka? Jesteśmy na szczycie i nic. Pomagamy grzybiarzom znajdować grzyby, a punktu nie ma. W końcu jest. Wracamy do drogi i kierunek Majewo.

PK17
Błoto, błoto, piach.. Więcej idziemy niż jedziemy. Spotykamy Tomalosa. Też ma dopiero dwa punkty. Spotkani dalej koledzy na wieść, że jedziemy na PK17 - Zajączkowo - za górką na wschodzie życzą nam ze śmiechem powodzenia. Ponoć jest potrzebne. Kawałek dalej spotykamy Piotrka Buciaka. Ma tylko jeden punkt więcej od nas. Jedziemy chwilę razem ale w końcu nam ucieka. Po chwili jednak znów się spotykamy krążąc w poszukiwaniu punktu. Punkt jest ale dalej niż myśleliśmy. Znów spotykamy Piotrka. Dojechał z innej strony. Ponoć wszyscy narzekają na lokalizację. Jesteśmy tu jako 13-14-ci. Przy zjeździe wykonuję akrobacje - pięciokrotnie będąc w pozycji prawie horyzontalnej odbijam się nogą od ziemi, wracam do żywych, znów kłaniam się ziemi i tak w kółko. Szczęśliwie udaje się uniknąć upadku.
Na szczęście przestało padać.

PK8
Do drogi i… decydujemy jednak na powrót do pierwotnego planu - PK8 - Krasny Las - południowa strona bagna. Nie wiem czy to jest najlepsza decyzja, ale taka nam tylko przychodzi do głowy. Chwila zabawy ze znalezieniem właściwej drogi do bagna, ale w końcu jest. Tylko czemu tak błotnista? Przy zjeździe, pilnując tego co mam pod kołami zahaczam plecakiem o gałąź nad drogą i o mały włos nie ląduję na plecach. Zawisłem prawie jak na filmach… :-) Punkt zaliczony.

PK15
Kolejny punkt PK15 - Próchnik - polanka nad potokiem Kamieńca. Docieramy od strony północnej bez problemów (nie licząc braków hamulców u Kosmy), głównie dzięki wskazówkom spotkanych przy wjeździe na teren prywatny kolegów.

PK16
W drodze na kolejny punkt PK16 - Kadyny, wieża widokowa - długi 2-3km zjazd. Zastanawiam się skąd się tu wziął. Spotkany po drodze kolega próbuje nas namówić na skręt w jedną ze ścieżek. Dzięki przytomności umysłu Moniki nie dajemy się namówić i jedziemy kolejną. Trafny wybór. Na punkcie jesteśmy szybciej od kolegi.

PK20
Dowiadujemy się, że droga na PK20 - Święty Kamień jest strasznie błotnista. Można inaczej, po torach - ponoć spoko, zamiast kamieni i podkładów jest już tylko mech. Nie do końca była to prawda. Mech może i miejscami też był… :-)
Jakoś jednak udaje się dojechać. Ech pięknie tu. Miało wyglądać jakbym siedział na kamieniu, a wygląda jakbym… bez komentarza… ;-)

Wygląda jakbym... nie powiem... © djk71


Wracając Monika łapie na torach kapcia.

Kapeć na torach nad Zalewem © djk71


PK18
Mapa linijka, zegarek… nie jest dobrze. Mamy 7 z 20 pkt, lepiej wygląda to w punktach wagowych 28 z 60. I mało czasu na powrót. Można próbować 10, 1, 4 tylko, że w przeliczeniu daje to tyle samo ile zaliczenie jednej osiemnastki. A ryzyko błądzenia większe. Jedziemy na PK18 - Weklice wodospad. Asfalt, czyli odpoczniemy trochę. Tak… ale dopiero jak wcześniej zaliczymy kilka km podjazdu :) Dojeżdżamy do punktu. W planach była jeszcze ew. piątka, ale już widać że nie zdążymy. Za duże ryzyko spóźnienia, a za każdą minutę odejmuje się jeden punkt wagowy.

Powrót
Wracamy. Tylko jak to zrobić, gdy mnie dopadł kryzys, a Monika przeciwnie - dostała kopa. Jakoś jednak się udaje. Wjeżdżamy do miasta i… trzeba tylko znaleźć metę. Patrząc po kierunkach z jakich nadjeżdżają (i w które jadą) inni może nie być to takie proste. Na szczęście bez większych problemów dojeżdżamy.

Podsumowanie
Odnalezione 8 z 20 punktów i 33 z 60 punktów wagowych (to one się liczą w pierwszej kolejności). Nie jest źle. Nie jest źle biorąc pod uwagę:
- to, jaki miałem rano nastrój,
- wg opinii innych zawodników był to najcięższy z Harpaganów jaki pamiętają.
- nikt nie zdobył tytułu Harpagana (na trasie rowerowej)
- najlepsi zawodnicy mieli tyko (albo aż) 49 punktów.
- bardzo wielu zawodników było z okolic, co niewątpliwie ułatwiało im nawigowanie.

Wstępnie na około 40 kobiet Monika jest na 6 miejscu, a ja na około 320 facetów jestem 94. Bałem się, że będzie gorzej. Z ciekawostek, oprócz chyba 11 NKL najniższy wynik to -46 punktów (minus 46) :-) Tak też bywa. Grunt, że była fajna zabawa. Fajnie znów było spotkać starych znajomych, fajnie było poznać niektórych w realu (jeszcze raz gratulacje Darecki, szkoda, że nie było okazji dłużej pogadać emonika:) ), fajnie też, że niektórzy spotykani ludzie przedstawiali się nickami z bikestats jak np. turysta - pozdrawiam :-)

Na rozdaniu nagród udaje mi wylosować zestaw naprawdę ciekawych map i przewodników tych terenów. Aż kusi żeby wrócić. Czas spać, rano wczesny powrót. Pomimo tego, że rano twierdziłem, że jestem tu ostatni raz to… chyba to nieprawda :-) Gratulacje dla organizatorów, jednak doświadczenie robi swoje. Choć na mecie wolałbym coś konkretniejszego do zjedzenia (jak np. na Wyrypie :) ) niż zupka. Poza tym, organizacja świetna. I jeszcze jedno: Kto wymyślił fioletowe koszulki? Jak się pytam kto?

Podobało mi się. Jednak chyba na pewno wolę takie warunki niż pomykanie po suchych asfaltach.

Prawie jak na Odysei Świętokrzyskiej © djk71


BTW: Średnia kadencja mi wyszła mi 66, gdzie pilnowałem się żeby kręcić szybciej :(

Odyseja Ponidziańska 2011

Sobota, 1 października 2011 · Komentarze(10)
Odyseja Ponidziańska 2011


Kolejna odsłona Odysei. Tym razem z Moniką lądujemy w Pińczowie.

Nocleg w internacie. Całkiem przyzwoite warunki, szczególnie w porównaniu do ubiegłorocznych. Wstajemy wyjątkowo wcześnie i godzinę przed zawodami ruszamy na start. Rozmowy ze znajomymi i obserwacja jak się przygotowują do startu.

To nie jest siodełko rowerowe © djk71


Niektórzy są przygotowani na każdą ewentualność...

Hol sztywny... © djk71


A niektórzy dopiero teraz kompletują rower...

Ma ktoś jeszcze kawałek łańcucha? © djk71


Czekanie na rozdanie map. W końcu są. Szybka analiza i decyzja - zaliczamy wszystkie punkty. Kilka wątpliwości w trakcie planowania ale ogólnie bez większych problemów rozrysowujemy trasę. Nauczeni doświadczeniem pamiętamy, że niektóre punkty są zamykane wcześniej ;-)

PK12 - róg pola
Największą wątpliwość na całej trasie budzi we mnie chyba dojazd do tego punktu. Wybraliśmy wariant bezpieczny (asfaltowy) ale jak się potem okaże chyba rzeczywiście nie było to najlepsze wyjście. Wcześniej jednak przyjdzie nam się zmierzyć z wiatrem, który pierwszy raz od dawna przypomniał nam o swoim istnieniu. Nie było to oczywiście to co w Otwocku ale dało się go odczuć kiedy jechaliśmy na otwartej przestrzeni. W lesie nie było prościej. Przywitały nas… piaski. Oj dały nam trochę w kość. W końcu dojeżdżamy do punktu. Gdyby nie ekipa naprawiająca koło pewnie byśmy minęli punkt i musieli się wracać :-) Wyjście z punktu też nie było najprostsze... :-)

Krzaki? © djk71


PK11 - koniec drogi szutrowej
Jadąc w stronę kolejnego punktu spotykamy tomalosa i mavica z Anką. Dziwne pytania ile już mamy punktów… Punkt odnaleziony bez problemu, trochę tłoczno na wąskim dojeździe.

PK2 - zakręt ścieżki / dolina
Przez chwilę mamy wątpliwości czy wjeżdżamy we właściwą ścieżkę, ale jest ok.

PK3 - rozwidlenie ścieżek
Chyba jedyny punkt, gdzie była mała niezgodność z mapą, ale zostaliśmy o tym na starcie uprzedzeni dzięki czemu bez problemu odnajdujemy punkt. Chce mi się jechać… szybko…

PK4 - skrzyżowanie przecinek
Kolejny dziś podjazd, gdzie podprowadzamy rowery, nie podoba mi się to. Dojazd do punktu to ścieżka pokryta iłem (chyba), który tworzy niesamowity efekt po przejeździe grupy rowerzystów (pustynna burza), na szczęście nie utrudnia to zbytnio jazdy.
Po chwili robimy krótką przerwę i...korygujemy plany. Niestety nie zdążymy zaliczyć wszystkich punktów - czyżby to strata spowodowana piaskami na dwunastce? Odpuszczamy PK1 (bufet) i PK8.

PK5 - skrzyżowanie dróg
Punkt w polach. Bez problemów. Chyba pierwszy gdzie był sędzia.

PK6 - paśnik
Paśnik umiejscowiony na Wielkiej Górze. Oby nie było piachów. Nie ma. Co więcej pod górę wiedzie prawie autostrada zakończona rondem :-)

Rondo w lesie © djk71


PK9 - skrzyżowanie dróg
Prosty asfaltowy dojazd do punktu obok jeziorek. Po drodze uzupełnienie płynów w sklepie.

A może by się wykąpać? © djk71


PK7 - figurka
Fajna trasa przez miniaturowy wąwóz.

Ciekawe jak tu jest w zimie... © djk71


Monice chyba też się podoba...

Jaka fajna droga © djk71


Ciekawe kto postawił figurkę w takim miejscu?

PK10 - skrzyżowanie przecinek
Na mapie wyglądało prosto, jednak w terenie mamy wrażenie, że ścieżki nie do końca zgadzają się z tym co jest na mapie. Na szczęście bez błądzenia wjeżdżamy wprost na punkt. W trakcie zjazdu trafiam na odcinek, który był chyba najtrudniejszym zjazdem jaki udało mi się w życiu pokonać. Wiem, że wiele osób pewnie go nawet nie zauważyło, ja jednak wciąż walczę z własną psychiką i tu byłem z siebie dumny.

PK13 - skrzyżowanie przecinek
Trudno by było nie trafić :-)

PK14 - rozwidlenie ścieżek
Też proste tylko… znów piaszczysty dojazd. Ot taki bonus na zakończenie trasy.

Teraz tylko dojazd do mety. Monika chyba coś połknęła, bo wyrwała do przodu jakby nas goniło stado wilków.

Na mecie jesteśmy na miejscu 9/13 w kategorii MIX. Pięć zespołów zaliczyło wszystkie punkty.

Jedziemy się przebrać i odstawić rowery. Po powrocie chwila odpoczynku...

Można odpocząć © djk71


Potem kiełbaski, piwo i długie rozmowy ze znajomymi.

Po powrocie do internatu okazuje się, że musimy rano wracać do domu :-( Oznacza to, że jutro nie wystartujemy czyli podobnie jak rok temu jesteśmy NKL :-( Szkoda, bo mimo iż nie zajęliśmy dziś najlepszej pozycji to jesteśmy z siebie zadowoleni. Pewnie można by jeszcze minimalnie poprawić trasę i pojechać jeszcze trochę szybciej ale ogólnie było nieźle.

No cóż, są jednak rzeczy ważniejsze. Wracamy do domów.

Wielka Izerska Wyrypa 2011

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(15)
Wielka Izerska Wyrypa 2011

WSTĘP

Kolejna impreza na orientację w ramach Pucharu Polski. Pogórze Izerskie. Pierwszy raz na rowerze w tych stronach. I zapowiada się groźnie. Organizatorzy zapowiedzieli, że najlepsi podjadą wyżej niż na Rysy. Przyjeżdżamy z Moniką w piątek po 22 ale sekretariat jeszcze pracuje. Szybka i sprawna rejestracja i idziemy się rozpakować. Na miejscu oczywiście sporo znajomych twarzy :-) Wieczorna pogaduchy zamieniają się w nocne, co niektórym bardzo przeszkadza. Zresztą jak się potem okaże im wszystko przeszkadza. Ciekawe, że tylko im :-) Nawet cykanie :-)

Wczesna pobudka, śniadanie, pakowanie, ubieranie się. Ogólnie nie chce mi się. Bardzo. Nie wiem, czy to zmęczenie całym tygodniem, czy wczesna pora ale nie czuję żadnej adrenaliny. 6:20 odprawa techniczna. Dowiadujemy się, że są dwie trasy: wschodnia i zachodnia. Zaczynamy od dowolnej, potem wracamy do bazy i druga trasa. Ok, można zostawić część rzeczy w bazie.

PĘTLA ZACHODNIA

Zaczynamy od kierunku zachodniego. Rozdanie map i planowanie trasy.

Którędy jechać? © djk71


Ruszamy w stronę zakładu karnego. Robi wrażenie ale nie ma czasu na zdjęcia. Jedziemy na PK W08 - zakręt ścieżki. Fajnie się jedzie ale dziwnie ciężko. Punkt jest obok jeziorka. Jest jeziorko ale nie widać punktu. Jeden z wędkarzy chce nam pomóc ale i tak nie wie czego szukamy. Wracamy i znajdujemy właściwą ścieżkę. Ponoć jest tu rowerówka. Ten kto ją wyznaczył robił to chyba zza biurka. Do tego strasznie mokro. Ciężko. W końcu docieramy do punktu. Teraz już będzie lepiej ;-)

Jedziemy na W10 - skrzyżowanie ścieżek. Tu jeden, jedyny raz posiłkujemy się powiększeniem punktu, bo z głównej mapy niewiele widać. Udaje się bez problemu odnaleźć punkt. Bez problemu jeśli chodzi o nawigację, bo warunki…

Mokro © djk71


W drodze na W11 - skrzyżowanie ścieżki i strumienia - robi się ciepło. Monika się rozbiera.

Rozbiera się, czy ubiera? © djk71


Punkt znaleziony bez problemu, tylko mostek trochę dziurawy.

W nocy mogłoby być dziwnie na tym mostku © djk71


Jedziemy W13 - opis j.w. - podjazdy i zjazdy. Dojeżdżamy do skrzyżowania, jakieś 130m stąd powinna być ścieżka, która doprowadzi nas do punktu. Nie ma. Spotykamy Asię i Roberta, też nie mogą znaleźć punktu. Przedzieramy się komuś przez podwórko. Trudno zaciekawionym mieszkańcom wytłumaczyć czego szukamy :-)

Mokro, pokrzywy… Nagle z krzaków dobiega głos: Tu coś jest! To to :-) Jeden z miejscowych naprowadza nas na punkt, który jest źle zaznaczony na mapie ;-)

Jedziemy szukać W14 - słupka granicznego 11/85 - w dołku. Mijamy się kilkukrotnie z naszymi rywalami z poprzedniego punktu :-) W końcu na azymut trafiamy do Czech.

Na granicy © djk71


Teraz tylko odnaleźć punkt. Bez problemów.

Dziwne słupki graniczne © djk71


Do W12 - kolejnego skrzyżowania ścieżki i strumyka - decydujemy się jechać przez Czechy. Super droga. Trochę zjazdów i podjazdów. Punkt odnaleziony bez problemu. Dalej błotniście. Mocno.

Kolejny cel to W09 - skała na szczycie - czyli Czubatka. Fajny podjazd. Wybieram skrót i część trzeba podprowadzić ;-)
Fajny widok.

Czubatka © djk71


Chwila oddechu żeby zaplanować resztę trasy.

Którędy © djk71


Szutrowy zjazd i zmierzamy w stronę W07 - świetlica - przystanek. Tu czekają na nas banany, drożdżówki i woda. Korzystamy tracąc kilka minut. Potrzebujemy chyba jednak odpoczynku.

Ruszamy w stronę W06 - zachodni brzeg stawu. Wzdłuż torów męcząca przeprawa ale punkt odnaleziony dość szybko, choć niewiele brakło a byśmy się zapuścili w gęstwinę nie zauważając biegnącej obok ścieżki :-)

Jeziorko © djk71


Trochę okrężnie, przez Jerzmanki docieramy do Gozdanina. Tam wjeżdżamy prawie gospodarzowi na podwórko, ale po chwili już trafiamy do lasu i na W04 , czyli zagłębienie terenu.

Wracamy do Gozdanina i rowerówką jedziemy do W03 - GRODZISKO na szczycie. Przed punktem oznakowanie trasy nam ginie i zamiast jechać trasą wbijamy się na szczyt najbardziej chyba stromym podejściem wpychając tam rowery.

Stromo © djk71


W01 - na szczycie - odnajdujemy dość szybko.
W Henrykowie musimy obić na południe aby dojechać do przedostatniego punktu na tej mapie czyli W02 - piaskownica - zachodnia ściana. Mnóstwo pięknych asfaltowych dróg prowadzi na południe, nasza okazuje się być polną :-(

Chwilę wcześniej mały popas pod sklepem.

Piaskownię z rozpędu mijamy ale na szczęście po jakiś 150m korygujemy błąd.

Piaskownia, czy piaskownica? © djk71


Jeszcze tylko jeden punkt -- W05 - przydrożny jar. Namierzony bez problemu i wracamy do bazy. Komplet punktów z pierwszej mapy i jest godzina 16:00. Hmm. Chcąc zaliczyć wszystkie punkty to w połowie trasy powinniśmy być co najmniej o 14:30. czyli 1,5 h w plecy. Ale nie jest źle. Niestety na przepaku spędzamy prawie pół godziny. Drożdżówka, uzupełnienie płynów, toaleta… za długo. BTW: Na mecie okaże się, że najlepsi byli na przepaku przed południem :-)

PĘTLA WSCHODNIA

Ruszamy na E01 - koniec ścieżki w wąwozie. Już na początku się gubimy, potem się męczymy na podjeździe i w końcu… horror. Gubimy ścieżkę i… żniwa… czyli jakieś 40 minut przedzieramy się przez pola. Porażka.

Wcześniej rzut oka na Lubań.

Widok na Lubań © djk71


W końcu docieramy do jakiejś drogi zjeżdżamy do asfaltu. Odnajdujemy zielony szlak i dojeżdżamy do punktu. 17:45, czyli prawie dwie godziny od zakończenia pierwszego etapu. Porażka.

Modyfikujemy plany. Mało czasu więc tylko szybkie punkty. Dojeżdżamy do Leśnej, a stamtąd w kierunku Zamku Czocha. Czuć zmęczenie. Znów podjazdy. E10 to drzewo w zagłębieniu terenu - odnajdujemy szybko. Jedziemy do Złotego Potoku, gdzie czeka na nas żurek. Szkoda czasu ale potrzebujemy czegoś ciepłego. Dobry żurek, ale tracimy tu jakieś 20 minut.

Po drodze widzimy jak koledzy (bodajże z Ustronia) walczą z łańcuchem. Ratujemy ich narzędziami i jedziemy dalej.

Kierunek: E12 - pod mostem. Bez problemu. Dochodzi dwudziesta. Chcę zaliczyć chociaż jeszcze jeden punkt ale Monika boi się, że nie zdążymy wrócić. Dziwne, zwykle było odwrotnie. To ja się o to obawiałem.

W końcu decydujemy się na powrót. Główną drogą, przez Gryfów, Olszynę i Lubań. Szybko. Mimo zmęczenia bardzo szybko. Nie mamy mapy Lubania więc decydujemy się zapytać kogoś o drogę na stacji. Akurat wychodzi jakaś rowerzystka i wskazuje nad drogę. Wciąż szybkim tempem docieramy do mety o 21:04. Mieliśmy jeszcze prawie godzinę zapasu.

PODSUMOWANIE
Wspaniały makaron na kolację i kolejne wieczorno-nocne pogaduchy. Sympatyczny wieczór, choć wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rano pakowanie, śniadanko i ceremonia zakończenia imprezy. Rozdanie nagród, tombola…. Do samego końca profesjonalnie.

W Open lądujemy na 32 miejscu. Wśród kobiet Monika jest czwarta, a ja jestem na 29 miejscu (jeśli dobrze policzyłem).


Ogólnie jedna z fajniejszych imprez, na których byliśmy. Inna sprawa, że mam wrażenie, że większość imprez jest na coraz lepszym poziomie. Tu jednak muszę postawić wielką "Szóstkę" organizatorom. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Do perfekcji. Zawsze mówiłem, że najlepszą imprezą jest Bike Orient. I tak jest, ale Wyrypa rośnie na groźną konkurencję. Naprawdę fantastyczna organizacja. Wielkie dzięki. Tak trzymać ;) I do tego jeszcze świetne trasy. Nastawiałem się co prawda na góry, ale i tak było pięknie. Jak to mówili w jednym z filmów: Bunkrów nie ma ale i tak jest zaj… :-)

Iskry spod kół

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
Iskry spod kół

Jako, że wczoraj było wesoło, a ja potrzebuję odreagować z ochota przystaje na propozycję wyjazdu na Jurę.
Do tego jest pomysł żeby w ramach rozgrzewki pomóc Kosmie w remoncie. Umawiamy się z Amigą w pociągu i jedziemy do Dąbrowy Górniczej Ząbkowice. Stamtąd już rowerkami do Łośnia. Trafiamy na śniadanie i… brak pracy dla siły fachowej. Trudno :-) Na początek Pustynia Błędowska. Jestem tu już kolejny raz ale za każdym razem jestem pod wrażeniem.

Pustynia Błedowska © djk71


Dalej kierunek Rodaki i po drodze… Amiga nabiera nowych doświadczeń ;) I lepiej poznaje swój rower ;-)

To w końcu pieszo czy rowerem? © djk71


Górki i piaski :-) Przystanek Żelazko. Darek coś mówi o osobie, która podsunęła nam pomysł tej trasy :-)

Kawałek dalej podziwiamy strażnicę w Ryczowie…

Ciekawe jak się tam wchodzi © djk71



I jedziemy w stronę Ogrodzieńca. Jedzie się coraz fajniej, co nie znaczy, że łatwiej.

Niby klasyka ale jednak fajnie © djk71


Pod zamkiem tłumy ludzi.

Tam też wchodzą? © djk71


Chwila przerwy i decydujemy się jechać dalej w stronę Góry Birów.

Dalej wymyśliłem ruiny fabryki eternitu i cementowni ale wybieram mocno okrężną trasę. Warto było ;-)

Wow... © djk71


Niestety ruiny już chyba zagospodarowane więc nie ma co oglądać. W drodze z Józefowa trafiamy na ruiny dawnej Prochowni.

Niewile pozostało © djk71


Zaczynamy czuć głód. Znajdujemy jakąś przystań ale jedyne co udaje nam się tam sensownego kupić to cheeseburgery. Dobre i to.

Teraz na górę Chełm. Oczywiście nie szlakiem tylko inną drogą, która… jest nieco piaszczysta i zrywa przez końskie kopyta. Było się gdzie spocić. Trafiamy na szlak, który po chwili się urywa. Trudno. Zaliczymy tylko zbocza góry. Wyjeżdżamy w Hutkach - Kankach i stamtąd już asfaltem.

W Mitręgach niespodziewanie na zjeździe nie czyniąc niczego nadzwyczajnego… po raz pierwszy w życiu zrywam łańcuch, który wpada mi pod tylną oponę i w ten sposób kontynuuję zjazd próbując się zatrzymać. Amiga twierdzi, że tylko iskry mi spod kół leciały. Trochę strachu się najadłem kiedy hamulce nie działały, a wpadłem w poślizg. Szczęśliwie obyło się bez ofiar.

Teraz już tylko podjazd na skałki w Niegowonicach i można wracać.

Odpoczywamy na skałkach © djk71


Jeszcze chwila pomocy Kosmie i znaną drogą, posiłkując się pociągiem wracamy do domów.

Jura jest tak blisko więc nie rozumiem czemu nie ma mnie tam częściej… Naprawdę nie rozumiem.

Dzięki Darku za towarzystwo.

Ten pierwszy raz

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(10)
Ten pierwszy raz
W końcu Amiga zawitał do Zabrza :-) Najpierw wspólne śniadanie z naszymi Gośćmi - oprócz Kosmy zawitała do nas Alistar z rodzinką :-) Niestety nikt z nami nie chciał jechać więc ruszyliśmy sami. Na początek pokazałem Darkowi las miechowicki i ruiny. Potem BTR-ami do Segietu, gdzie spotykamy interesującą ofertę.

Okazja? © djk71


DSD mocno odmienione, czyżby wznowili wydobycie?

Kiedyś tu było inaczej © djk71


I kolejka chyba już nie jeździ więc zaczynają rozkradać tory :-(

Komuś się przydało © djk71


Dalej sprawdzałem jak sobie Darek radzi z przejazdem :-)
"Darek! Otwórz!" zadziałało ;-)

Kawałek dalej jest coś… Ktoś wie co to?

A co to? © djk71


Przejazd przez Nakło i chwila postoju w ciekawym towarzystwie nad Chechłem :-)

Dudki :-) © djk71


Kolejny cel to zatopiona kopalnie w Bibieli. Choć jesteśmy blisko to bez mapy nie trafiam i lądujemy…. gdzieś…

Gdzie jesteśmy? © djk71


Zaczyna padać, a do domu… nie wiadomo jak daleko…

W końcu dojeżdżamy do… Pyrzowic ;-)

W górę © djk71


Stąd już wiadomo (mniej więcej) którędy. Darek podziwia park w Świerklańcu.

Jeszcze jedno zdjęcie © djk71


Nic dziwnego. Ładnie tu.

Świerklaniec © djk71


Czas wracać. Na budowie A1 postawili nowy dźwig :-)

Niech się mury... © djk71


Helenka. Na liczniku 96km z kawałkiem. Chyba jeszcze pokażę Amidze osiedle :-) Pokazałem :-)

Znamy się około 16 lat i pierwszy raz byliśmy razem na rowerze...

Azymut Orient 2011

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(5)
Azymut Orient 2011

Pierwszy raz w tych stronach na maratonie. Dziś ok. 140km od siedemnastej do piątej rano. Na starcie spotykamy sporo znajomych. Dostajemy niespodziewane prezenty urodzinowe - dzięki Aga :-) Rozdanie map, Punkt Kontrolny 14 opisany jako punkt anulowany - na wszelki wypadek jednak upewniam się czy trzeba go zaliczyć :-) Nie, jest naprawdę anulowany ;-)

Monika gotowa.

Gotowa do walki © kosma100


Jak się okazuje niektórzy są lepiej przygotowani…

Z lupą? © kosma100



Rysujemy trasę i ruszamy jako jedni z ostatnich. Pomni doświadczeń decydujemy się na początku zebrać jak najwięcej punktów żeby nam nie zabrakło czasu i żeby jak najwięcej zaliczyć za dnia.

Tędy © kosma100


Na początek PK19 - patrz pod mostem. Tym razem trudność polega na tym, że nie znamy skali mapy. Musimy ją sobie ustalić sami. Wychodzi nam, że jest to ok. 1:90 000. Wyjeżdżamy z miasta i do punkt docieramy od innej strony niż planowaliśmy. Nie szkodzi. Przed nami odbija punkt ktoś z trasy pieszej. Ruszamy dalej. Zaraz! Perforator był na moście, a opis mówił żeby patrzeć pod mostem. Czyżby były oddzielne perforatory dla trasy pieszej i rowerowej?

Pod mostem © kosma100


Wracamy. Pod mostem nic nie ma. Telefon do Organizatora. "Tak, pod mostem." "Na moście jest?" "No to pewnie ten". Fajnie… Jedziemy dalej.

PK18 Brzoza przy skrzyżowaniu (uwaga osy w ambonie). Osy ponoć agresywne. Punkt wydaje się być prosty do znalezienia jednak mamy z Moniką odmienne zdania, w którą ścieżkę wjechać choć kompas wydaje się jasno wskazywać drogę. W końcu Monika jedzie za mną. Bez przekonania. Bardzo. Jest punkt. ;-)

Teraz PK17 - Dwa młode dęby. Hmmm, niby było prosto, ale nagle zielony szlak wprowadza małe zamieszanie. Jedziemy zgodnie z kompasem i jak się po chwili okaże zgodnie z wieloma innymi uczestnikami. Ścieżki tu chyba nie było, ale teraz już jest ;-) Setki żab skaczą nam pod nogami.

Budujemy ścieżki rowerowe © kosma100


Są dęby.

Kosma lubi młode... dęby © kosma100


PK16 to duża sosna na polanie. Docieramy tam bez większych problemów. 2 godziny - 4 punkty. Jest dobrze. I jeszcze jasno :-)

Po drodze zatrzymuję się na sekundę przy cmentarzu ofiar wojny.

Kaplica na cmentarzu © kosma100


Teraz czas na PK13 - Szczyt wzniesienia. Nie lubię takiego opisu, bo choć ostatnio łatwo znajdujemy takie punkty, to często można szukać na sąsiadującym pagórku będąc pewnym, że jest się tu gdzie indziej. Którędy tu wjechać? Ok, próbujemy tędy i do góry… Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Jest. Dobrze. Tylko gdzie są rowery? ;-) Po chwili są i one. Wykręcamy skarpety, ale jak się wkrótce okaże niepotrzebnie.

Czas na kolejny punkt PK12 - drzewo 30m do końca drogi na skarpie. Po drodze spada mi czołówka i nie ma już czego zbierać. Na szczęście Monika ma dwie i jedną mi pożycza. Dojeżdżamy do Prosperowa i przegapiamy zjazd w stronę lasu. Nadrabiamy chyba z kilometr, wracamy i jeszcze jeden atak i jest. Robi się ciemno. Odliczanie w poszukiwaniu ścieżki i bez pudła trafiamy. Tyle, że wg mnie to drzewo jest 30m "od końca drogi", a nie do "do końca drogi" :-)

Z "jedenastką" może być zabawa po ciemno i ścieżki w polach. I rzeczywiście jest. Nie zgadza nam się teren z mapą, zresztą nie tylko nam. W grupie jedziemy na azymut. Kilka razy sprawdzamy gdzie jesteśmy ale wydaje nam się, że się odnaleźliśmy choć nawet nazwa wioski próbuje nas wprowadzić w błąd. PK11 - 50m na południe od mostku. Dojeżdżamy do mostku i… nie ma drzewa. Po chwili znów jest nas grupa, przeczesujemy wszystkie krzaki i nic. Szukam z drugiej strony mostku sądząc, że może organizator coś namieszał i też nic. Telefon do sędziego, który utwierdza nas w przekonaniu, że opis jest dobry. Hmmm, ale rysunek na mapie wskazuje, że punkt jest gdzie indziej, chyba, że to nie ten mostek. Nadjeżdża Daniel Śmieja i bez problemu odnajduje punkt na północ od mostka… no tak… "śmiejowe punkty" :-) Szkoda tylko, że straciliśmy tu jakieś 45 minut ;-(

DO PK9 jedziemy przez miejscowość Mrocza. Tam krótki popas na ryneczku. Jest północ. Średnia już nie jest taka fajna ;-( Korygujemy trasę ze względu na pozostały czas.

Co ja tu robię © kosma100


Jedziemy na PK9 - Duży dąb na skraju lasu. Przegapiamy zjazd i dojeżdżamy do Wyrzy. Tu bez powodzenia próbujemy się wbić do lasu z dwóch stron. Wracamy i wjeżdżamy tak gdzie pierwotnie planowaliśmy. Bez problemu odnajdujemy drzewo.


PK8 to olsza nad brzegiem jeziora - mamy dwie koncepcje dojazdu, po konfrontacji z rzeczywistością (brak widocznej ścieżki obok pustostanu nad jeziorem) wygrywa druga. Bez problemu docieramy do jeziora.

Cały czas mży, dżdży, pada…, w drodze na PK5 - drzewo nad rowem dopada nas dla odmiany ulewa. Kiedy wydaje nam się, że niebo się rozerwało Monika zakłada kurtkę, a niebiosa pokazują, że to jeszcze nie koniec ich możliwości. Teraz dopiero lunęło. W lesie samo błoto. Ślisko. Jest punkt.

Teraz na PK3 - Rozdwojony świerk na skraju lasu - Bez problemów. Świta. Gnamy w stronę mety. Jeszcze w planach zaliczenie PK1 - Drzewo przy skrzyżowaniu. Po drodze spotykamy kolegę, który chce do nas dołączyć, bo nie działa mu licznik, a bez mierzenia odległości czasem ciężko. Myślę, że na jedynkę by sam dojechał, bo prosta, ale w towarzystwie też się fajnie jedzie.

O 5:03 dojeżdżamy na metę z dorobkiem 13 z 19 punktów. Gdyby nie drobne błędy i szukanie źle opisanego PK11 byłaby szansa jeszcze na 2 punkty. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, choć jak zwykle mogło być lepiej. Jak się potem okaże najlepsi byli na mecie z kompletem punktów już po pierwszej :(

Makaron, kiełbaska i jedziemy do sklepu, a potem na podsumowanie wyścigu do domku, który wynajmujemy. Ogłoszenie wyników zaplanowano na… około dziewiątą, dziesiątą… :-)

Trochę snu i o dziewiątej jesteśmy w bazie. Część już wyjechała, część się pakuje, organizatorów nie widać. Kawa i wracamy do domku. Dowiadujemy się, że ogłoszenie będzie o jedenastej. To po co wstawaliśmy tak wcześnie? Przyjeżdżają organizatorzy (tez niewyspani) i wśród nielicznych pozostałych osób robią polowanie, komu jeszcze dać puchar - część osób odebrała je już bezpośrednio po zakończeniu trasy. Wygląda to na lekki chaos ale pewnie następnym razem będzie lepiej :-)

Monika dostaje puchar, jest trzecia. Ja swoje miejsce pewnie poznam za kilka dni z internetu, bo na ogłoszeniu wyników jeszcze nie było wyników :-(

Fajna impreza choć organizacyjnie koledzy mają jeszcze sporo do zrobienia :)

EDIT
Są wyniki :-) Jestem 14-ty na 23 startujących. Żeby być oczko wyżej musiałbym mieć 4 punkty odnalezione więcej, nie było na to szans.

Bike Orient 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Bike Orient 2011
Bike Orient. Od tego zaczęła się moja/nasza przygoda z jazdą na orientację. To tu co roku spotykamy starych znajomych, poznajemy nowych . To tu co roku przez dwa, a nawet trzy dni odpoczywamy zapominając o wszystkich problemach dnia codziennego. Od tego wydarzenia co roku zaczynamy wakacje, jest ono stałym punktem w naszym kalendarzu.

W tym roku jest inaczej. Po raz pierwszy nie chce mi się jechać. Jestem zmęczony. Nie mam czasu. Do tego spora część znajomych musiała zrezygnować z przyjazdu. Nie chce mi się. Dzieci jednak czekają na ten maraton więc mimo, iż nie udało mi się wyjść z pracy wcześniej to.. jedziemy. Do Spały docieramy tuż przed dwudziestą trzecią. Mimo, że jeszcze przed chwilą byłem wściekły na wszystko to widok Piotrka, Pawła, ich rodziny i przyjaciół sprawia, że wraca mi humor. Nie wiem jak oni to robią, ale trudno się smucić przy nich. Rejestracja i lądujemy w domu rekolekcyjnym gdzie mamy noclegi.

Rano, mimo, iż wstajemy wcześnie na odprawę przyjeżdżamy w ostatniej chwili. Może dlatego, że wcześniej siedzę i rozmyślam pod tabliczką… NADZIEJA ;-)

Jechać czy nie jechać? © djk71


Jeszcze smarowanie łańcuchów, poprawa hamulców i… są mapy.

Wow, w tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Mapa wydana przez Compass, pierwsza chyba tego typu z zaznaczonymi punktami, które będzie można zdobywać… nie tylko na Bike Oriencie, ale również w przyszłości. Punkty zostają na stałe w terenie. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zniszczy.

Planujemy trasę, świadomie odpuszczając kilka punktów. Krótkie wskazówki dla Anetki, Wiktorka i Igorka i ruszamy. Od razu źle. W przeciwnym kierunku. Po chwili uświadamiam Monikę jak działa kompas - zwykle nie pokazuje południa - i jedziemy na pierwszy punkt - PK12 - brzeg stawu.

Ponoć na Dymnie tak było. Ja też chcę spróbować... © djk71


Lądujemy nad brzegiem i punktu nie ma. Do tego zaczyna lać. Brodzimy w pokrzywach ale zero. Wycofujemy się i postanawiamy przesunąć się trochę dalej. Jest punkt. Przy ścieżce, a nie tak jak szukaliśmy przy brzegu.

Jedziemy dalej. Chwila wątpliwości i w efekcie docieramy do zabudowań, nie ma jak przejść. Chcę wracać ale Monika nalega żeby próbować między domami. Udało się, choć kosztowało nas to przeprawę przez wysokie do pasa pokrzywy.

PK11 to lewy brzeg Pilicy. Trochę dalej niż tam gdzie zaczęliśmy szukać ale znajdujemy punkt.

Jedziemy do PK1 - strażniczówki. Droga prosta. Zbyt prosta, bo zagadujemy się i nie pilnujemy ani odległości ani szlaku. Kiedy się budzimy chwilę trwa zanim odnajdujemy się na mapie.

Plaża czy piaskowinica? © djk71


Piaskownia © djk71


Nadrobiliśmy kilka kilometrów. Po chwili docieramy do punktu. Niektórzy walczą nie tylko z mapą.

To się każdemu może przydarzyć... © djk71


Skansen, czyli PK6 zdobywamy bez problemu… nawet nie trzeba skakać przez płot…

Jak tam sięgnąć? © djk71


Droga na PK13 - lewy brzeg strumienia piaszczysta bo… Monika wybiera drogę, którą wcześniej wykluczyliśmy. Trudno. Dzięki temu mamy okazję ochłodzić nogi w strumyku. Wraz z butami ;-)

Dalej kapliczka, czyli PK5. Bez problemów. Chwila przerwy na jedzonko i dalszą analizę mapy.

A gdzie pustelnik? © djk71


Jedziemy na PK19 - szczyt wzniesienia. Najlepszy cel kiedy zaczyna się burza ;-)

Bedę pierwsza... © djk71


Burza jednak przechodzi obok, nas natomiast dopada ulewa. Drzewa w lesie w żaden sposób nas nie chronią.

Wyschłam już? © djk71


Mimo deszczu piaszczyste drogi dają trochę popalić.

Kiedy skończy się piach? © djk71


PK15 to również szczyt wzniesienia
, tym razem jest to Cholerna Góra. Bez problemu. Prawie, bo nie wystarczy mieć kompas, trzeba go jeszcze używać...

Na PK4 - miejscu biwakowym spotykamy między innymi Niewe i Goro.

Wreszcie bufet © djk71


Nie wiem, czy to pod wpływem owoców, które zjadła, czy też pod wrażeniem chłopaków Kosma zapodaje takie tempo, że uchodzą ze mnie siły. Inowłódz mijam chyba siłą rozpędu. Do tego zapominam zatrzymać się przy sklepie. Nadrabiam to w następnej wiosce. W międzyczasie dowiadujemy się, że Wiku zgubił kartę startową, a potem ginie on sam. Na szczęście gdy docieramy do PK2 - dawnej gajówki już wszystko jest ok.

Chwila dyskusji co dalej. Zmęczony daję się namówić na PK17 - dla odmiany szczyt wzniesienia ;-) Jednak z kompasem na dłoni się jedzie inaczej - nie ma to jak trafiony prezent urodzinowy :)

Zdecydowanie łatwiej kiedy się przez cały czas widzi kierunek © djk71


Odpuszczamy szesnastkę i jedziemy do PK14 - ścieżki w obniżeniu. Chwilę się gubimy bo znika nam ścieżka. W tym samym czasie dzwoni Anetka, że też szukają czternastki i nie mogą znaleźć. Po chwili mamy punkt, ale w żaden sposób nie jesteśmy im w stanie pomóc, bo mamy problemy z zasięgiem. Dojeżdżamy do mety. Oddajemy karty i chcemy im jechać naprzeciw ale okazało się, że już dojeżdżają.

Zmęczeni ale zadowoleni © djk71


Pogaduchy ze znajomymi. Grill i dekoracja najlepszych. Tradycyjnie wracamy z kilkoma nagrodami: za najliczniejszy zespół, za najmłodszego uczestnika, dwukrotnie tombola… Jest tak fajnie, że nawet nie chce nam się sprawdzać wyników. Nie to jest przecież najważniejsze.

Ech, fajny dzień, fajny wieczór, fajna impreza. Czyli standard. Jutro jeszcze rajd rekreacyjny. Wielkie dzięki dla organizatorów. Tak trzymać. Pozdrowionka dla wszystkich :-)

Wynik: Zdobywamy 12 na 20 pkt czyli kwalifikujemy się do trasy Giga i zajmujemy tam miejsca: Monika 5/14, ja: 48/64