Wpisy archiwalne w kategorii

EBT

Dystans całkowity:8800.82 km (w terenie 2911.70 km; 33.08%)
Czas w ruchu:519:19
Średnia prędkość:16.95 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:4079 m
Maks. tętno maksymalne:203 (144 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:18378 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:97.79 km i 5h 46m
Więcej statystyk

Galicja Orient 2014 - dzień drugi

Niedziela, 5 października 2014 · Komentarze(5)
Galicja Orient 2014 - dzień drugi

Po wczorajszym dniu czuję zmęczenie. Zobaczymy jak będzie. Rano też chłodno, ale ubieram się cieplej.

Dziś, jak się potem okaże, przebojem dnia będzie nie trasa, ale rower, który przykuwał uwagę wszystkich...

Pierwszy fat bike jaki widziałem na zawodach © djk71

Ale po kolei...

Start
Dziś mapa niewiele większa niż A4, na niej 11 punktów kontrolnych. Czas start.

PK 21 - Jaskinia
Ruszam samotnie, ale podobnie jak wczoraj, przy punkcie jestem w towarzystwie.

PK 24 - Stały punkt trasy do BnO
Podjazd i... trzeba się rozebrać. Nie dość, że sił brak to jeszcze ciepło. Dodatkowo co chwilę okulary mi parują i nic nie widzę. Znów w towarzystwie wpadamy na punkt. Nie lubię tego. Postanawiam nie jechać za resztą tylko wybrać wcześniej zaznaczony wariant trasy. W efekcie z lasu wyjeżdżam jakiś kilometr dalej niż planowałem.

Mała zmiana planów. Zamiast na PK 28 jak chciałem jadę na PK 25, wiem, że to nie najbardziej optymalna trasa, ale nie chcę mieć poczucia gonienia innych.

PK 25 - Kładka
Szybki przelot do punktu, na miejscu chyba z trzy mostki, ale jest i ten właściwy.

Duża ta kładka © djk71

PK 29 - Podnóże skały
Końcówka przed punktem to podjazd, który podprowadzam. Przerzutki podobnie jak wczoraj prawie nie działają, nic dziwnego, linka w strzępach, czekam aż strzeli.

Pod skałą © djk71

PK 28 - Wiadukt
Prosta droga do wiaduktu. Czas coś przegryźć.

Przy wiadukcie © djk71

PK 31 - Pomost
Długi przelot asfaltami. Wjazd na punkt bezbłędny.

Czy to na pewno pomost? © djk71

PK 30 - Samotne drzewo
Trasa niby wzdłuż szlaków rowerowych, ale oznaczeń jakoś nie widziałem. Na szczęście droga prowadzi prosto (czyt. zakolami) do punktu.

BUFET
Nie potrzebuję zjeżdżać, ale mam ochotę na drożdżówkę z serem. Niestety tu tylko batoniki i picie więc od razu ruszam dalej.

PK 27 - Rozwidlenie rowów
Kolejny prosty punkt. Wyjeżdżając gonię jednego z zawodników żeby pstryknąć jego rower, a dokładniej mówiąc koła :-)

A mnie się wydawało, że ja mam za szerokie opony © djk71

Koła robią wrażenie © djk71

PK 26 - Zachodni koniec starorzecza
Szczerze mówiąc jedyny punkt, którego opis przegapiłem. I pewnie bym się go nie domyślił. Na szczęście nie był potrzebny do odnalezienia punktu. Jadę dalej....

Czyżby w oddali była górka? © djk71

PK 23 - Zbieg dwóch jarów
Jeśli droga prowadząca do punktu nazywa się Stroma, to nie ma co z nią walczyć. Podprowadzam :)
Z punktu też pod górkę, ale tam już jadę :-)

PK 22 - Jar
Na Płaskiej Górze, gdzie mam skręcić w prawo zagaduje mnie Krzysiek z dziećmi i... przejeżdżam zakręt. Po chwili orientuję się, że coś jest nie tak i wracam. Na rozjeździe nie pilnuję kierunku i jadę kawałek za daleko. Kończy się droga i coś nie tak, znów wracam i teraz już się zgadza kierunek. Przez pole w dół i w towarzystwie zaliczam ostatni punkt.

Meta
Jest komplet. Na metę dojeżdżam prawie godzinę przed limitem czasu, ale dziś trasa była sporo łatwiejsza nie tylko dla mnie. Gdybym nie nadrobił tych kilku kilometrów wg autorskiego wariantu to pewnie byłbym szybciej. Ostatecznie wg wstępnych wyników, po dwóch dniach kończę na 12 miejscu.

Trochę zamieszania w trakcie dekoracji © djk71

Jak zawsze świetne tereny do jazdy, świetne atmosfera i trochę chaosu przy liczeniu punktów i w trakcie dekoracji :-) No cóż dwudniowa impreza wymaga więcej wysiłku nie tylko od zawodników :-). Już czekam na kolejną dwudniówkę :-)

Mam tylko jedną uwagę - zmieńcie drukarnię. Jak ktoś ma mały mapnik i musiał mapę kilkukrotnie składać to... pod koniec nie było na niej nic widać. Farba się momentalnie ścierała w miejscu każdego zgięcia. W trakcie pisania relacji ledwie niektóre opisy byłem w stanie odczytać nie mówiąc o ścieżkach...

Kadencja: Czujnik się wypiął (na mnie chyba).

Galicja Orient 2014 - dzień pierwszy

Sobota, 4 października 2014 · Komentarze(7)
Galicja Orient 2014 - dzień pierwszy

Dwudniowa impreza na przełomie września i października w Małopolsce już na stałe się wpisała w kalendarz imprez obowiązkowych. Tym razem gościć będziemy w Bolęcinie. W przeciwieństwie do lat ubiegłych przyjeżdżam nad zalew Gliniak rano w dniu startu. Chłodno. Nie wziąłem długich spodni, ani nogawek. Niedobrze. Przygotowanie roweru i pogaduchy ze znajomymi (i nieznajomymi).
Udaje się bez problemu zamontować mapnik obok lemondki.

Szczęśliwy numerek? © djk71


Odprawa
W końcu odprawa, kilka wskazówek i mapa A3 w skali 1:55 000. Rysuję trasę, liczę punkty i jest 17 zamiast 18-tu. Pominąłem PK3, nie chce mi się już modyfikować trasy, dorysowuję tylko drogę do trójki od jednego z najbliższych punktów.

Tło odprawy © djk71

PK 7 - Brama techniczna
Ruszamy w kilka osób, Na prostej udaje się większość wyprzedzić. Wieje wiatr, ale kładąc się udaje się go pokonywać. Pierwszy punk obok magicznych budowli w Alwerni, które przyciągają wzrok przejeżdżających biegnącą obok autostradą.

Kosmiczne miasteczko © djk71

PK 6 - Źródło
Przy szóstce tłok, nie lubię tego.

PK 10 - Przepust
Wyjeżdżając z punktu skręcam w prawo zamiast w lewo, koryguję szybko błąd i doganiam Łukasza, który zdążył mnie w międzyczasie wyprzedzić. Punkt prosty.

PK 17 - Rozwidlenie jarów
Zatrzymuję się obok innego zawodnika, który tu porzuca rower i biegnie szukać punktu. Wydaje mi się, że to jeszcze kawałek, ale owczy pęd sprawia, że udaję się za nim. Chwilę błądzimy, w końcu jest punkt. Jednak potwierdza się, że nie lubię szukać z kimś, ale dziś to chyba będzie standard.

Brama Zwierzyniecka © djk71

PK 18 - Most kolejowy.
Tu znów tłocznie, sam most klimatyczny.

Niewiele z mostu zostało © djk71

PK 16 - Źródło
Ten odcinek daje mi w kość. Nie wiem, czy wybrałem najoptymalniejszą drogę, ale na pewno stromą. Zjeżdżając z punktu przypomina mi się "kisiel" sprzed dwóch lat. Dziś nie jest tak ślisko, ale udaje mi się wpaść w poślizg na zjeździe i spaść z roweru. Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach.

Jak zwykle nie widać rzeczywistego nachylenia © djk71

PK 15 - Szczyt skarpy
Podejście od zachodu nie udane, nie ma ścieżki. Za radą Łukasza próba od strony Radwanowic. Tym razem udana, ale czuję już zmęczenie.

PK 13 - Róg ogrodzenia
Ciężko, do tego przerzutki odmówiły posłuszeństwa. Głównie zmieniam tylko przód. Tył jest tam gdzie się akurat ustawił :-(

PK 12 - Południowe podnóże skałki
Punkt banalny, ale po drodze, szczególnie na początku można się było zmęczyć.

Przed nami skałka © djk71


PK 14 - Skałka - na szczycie
Dużo dziś podjazdów. Punkt prosty.


Skałka © djk71

PK 11 - Szczyt płaskiej górki
Bez problemów.

PK 2 - Szczyt kopca
Coraz bardziej zmęczony.

PK 9 - Wyschnięte źródło
Zaliczone bez przygód.

BUFET
W dobrym momencie. Uzupełniam bidon, zjadam drożdżówkę i pół banana.

PK 5 - Szczyt urwiska
Ruszamy z kolegą z naszych stron, ale wstyd przyznać nawet nie wiem jak ma na imię, choć spotkaliśmy się dziś wiele razy. Tuż przed punktem na rozwidleniu ścieżek on rusza w lewo, ja w prawo. Wjeżdżam wprost na punkt. Wołam głośno, że to tu, ale bez odzewu. Trudno. Jadę dalej.

PK 4 - Stos kamieni
Jedzie mi się strasznie ciężko. Przejeżdżam punkt i szukam go jakieś 200m dalej. W końcu cofam się i jest. Efekt zmęczenia?

Stos kamieni © djk71

PK 1 - Rozwidlenie jarów
Drogą do przewodów wysokiego napięcia i dalej prosto. Karta podbita.

PK 3 - Ruiny zapory
Stąd jest najbliżej do punktu, który pominąłem przy planowaniu. Patrzę na zegarek i na dwoje babka wróżyła. Jak się nie pomylę to jest szansa zdążyć. Jeśli nie to za każdą minutę spóźnienia dostaję 5 minut kary. Dystans do punktu i powrót to około 7-8km, czyli biorąc pod uwagę zmęczenie i teren jakieś 30 minut. Za opuszczenie punktu dostaję 60 minut kary. Czyli jeśli się spóźnię około 6 minut wychodzę na zero...  Mojej kalkulacji przysłuchuje się mój organizm, który kategorycznie przerywa te rozważania: Do Bazy! Ja już nie mam sił! Ok, odpuszczam.

PK 8 - Przepust
Do punktu docieramy w kilka osób. Niestety ktoś ukradł perforator. Dobrze, że jest alternatywne oznaczenie. Dodatkowo robimy sobie na dowód fotkę :-)

Tu byliśmy :-) © djk71
Ja też byłem z nimi © djk71

Meta
Szybkim tempem docieramy do mety. Zostało mi około pół godziny do końca limitu. Może bym zdążył zaliczyć ten ostatni punkt, a może nie... Na mecie czeka niespodzianka....

Pojawił się Grześ, po operacji, z ortezą, a i tak zrobił kilkadziesiąt kilometrów...  Wariat...

Bez komentarza © djk71


Pomidorówka, pierogi, kilka słów ze znajomymi i trzeba (mimo namów kolegów) wracać do domu, bo dziś WDŚ :-) Wygraliśmy :-)

Przy okazji pobiłem rekord prędkości po drodze. Skoro zrobiłem to w takim terenie to tylko świadczy o tym jak zwykle asekurancko jeżdżę...


Kadencja: 77

Mordownik, czyli koniec maratonów?

Sobota, 13 września 2014 · Komentarze(8)
Mordownik, czyli koniec maratonów?

W zeszłym roku zostaliśmy prawie nieśmiertelnymi. W tym roku mam (ja, a nie my - Amiga wciąż leczy rany) apetyt na więcej.

Niestety już od etapu pakowania w domu wszystko pod górkę. Wyjazd też później niż planowałem, do tego ruch na drogach sprawia, że w bazie melduję się ok. 21:30. Spać kładę się też sporo później niż planowałem.

Rano pobudka, pakowanie, ubieranie i po krótkiej odprawie idziemy po mapy.

Mapy w ręce i... zamiast planowania... telefon z domu. Ciąg dalszy "dobrych" wieści... Część zawodników rusza, a ja zaczynam rysować trasę. Bez pośpiechu ruszam i... bez pośpiechu jadę...

Wiele razy opowiadając o startach w maratonach na orientację podkreślałem, że jest to świetne oderwanie się od codzienności. Kiedy dostaję mapy do ręki zapominam o wszelkich problemach na kilka bądź kilkanaście godzin. Tak było zawsze. Zawsze, ale nie dziś. Dziś głowa jest zupełnie gdzie indziej niż nogi. Nie mam parcia na pedałowanie, na mapę też mi się nie chce patrzeć.

Muszę wrócić do domu. Teraz, już...

Piękne, stare chałupy © djk71

Nawet fantastyczne widoki terenów, w których jestem po raz pierwszy, nie są w stanie przekonać mnie do pozostania na trasie. A szkoda, bo zapowiadało się ciekawie...

Napisy w innych językach niż u nas © djk71


Zjeżdżam do bazy po przejechaniu 12km, nie próbując nawet zaliczyć choćby jednego punktu...

Mam dość. Wracam do domu.

Nie potrzebnie straciłem cały dzień, przejechałem 600km, męczyłem się w korkach...

Szkoda tego maratonu, kolejnego który nie wyszedł w tym roku, ale życie jest w tym roku brutalne... Mam dość... Nie maratonów, choć może ich też... Mam dość wszystkiego...


Kaczawska Wyrypa 2014

Piątek, 5 września 2014 · Komentarze(1)
Kaczawska Wyrypa 2014

Kolejna wyrypa. Tym razem na Pogórzu Kaczawskim, gdzie rok temu doznaliśmy sromotnej porażki. Dziś żeby było trudniej startuję sam, Amiga wciąż leczy rany.

Przyjeżdżam wystarczająco wcześnie żeby przygotować rower, przywitać się ze znajomymi i godzinkę się przespać. Przed nami cała noc jazdy więc krótki sen powinien mi dobrze zrobić, tym bardziej, że wczorajsza noc była o wiele krótsza niż planowałem.
Inni w tym czasie jeszcze się przygotowują :-)

Przed startem © djk71

Budzę się, ubieram i idę na odprawę. Przed nami dwie pętle po ok. 75km w najkrótszych wariantach, jeśli ktoś jednak wybierze warianty asfaltowe to może w sumie zrobić nawet 200km, a może to mieć sens, bo budowniczemu trasy udało się ponoć zakopać nawet motocyklem...

Zaraz odprawa, co im powiemy? © djk71

Dostajemy sporo makulatury: 2 mapy w skali 1: 50 000, każda formatu A3 i do tego opisy z rozświetleniami punktów, czyli... 5 kartek formatu A4. I jak to wszystko zmieścić w mapniku? Niektórzy rozcinają opisy na mniejsze karteczki, ale boję się, że żonglowanie nimi w środku nocy może skończyć się ich pogubieniem.

Pętla wschodnia
Decyduję się zacząć od wschodu, mniej punktów, czyli dłuższe przeloty, do tego po częściowo znanym mi terenie. To chyba lepszy wybór na część nocną. 23:00 - ruszamy. Niektórzy od razu, niektórzy kilka minut później, bo jeszcze nie skończyli planować trasy. Jak zawsze zawodnicy rozjeżdżają się w różne strony.

PK 37 - granica kultur
Najpierw punkt przy drodze, która tak bardzo nas zmyliła w zeszłym roku. Rozpędzam się i nie zauważam strumyka. Kilkaset metrów później zawracam i już go mam. W tym momencie dojeżdżają Asia z Robertem i jeszcze dwójką zawodników. Jeszcze nie wiem, że dziś (i jutro) będziemy się często spotykali na trasie. Wspólnie znajdujemy punkt, niestety bez perforatora. Na dowód bytności tu robimy zdjęcia choć chyba niewiele na nich widać. Na wszelki wypadek informujemy o tym organizatorów.

PK 38 - na skarpie
Moi towarzysze ruszają na południe, ja pamiętając ubiegłoroczny podjazd decyduję się zjechać do Starej Kraśnicy i stamtąd asfaltem dotrzeć do Wojcieszowa, nie jest to może optymalny wariant, ale wydaje się być szybki. Byłby jeszcze szybszy gdyby nie przebudowywany wiadukt i dwa ujadające kundle broniące jedynego przejścia. Na szczęście z budki po chwili wychodzi stróż i udaje się przejechać. Mały podjazd po punkt. Karta podbita. Zjeżdżając spotykam wspomnianą wcześniej czwórkę.

PK 50 - Granica kultur
Z Wojcieszowa do Mysłowa jest skrót, ale droga jest tam chyba terenowa i do tego z podjazdami. Jadę asfaltem. Przed punktem w lesie pełno oczu. Udało mi się dojrzeć tylko chyba lisa. Reszta nie wiem co to było. Punkt podbity.

PK 54 - Skrzyżowanie drogi i strumienia
Banalny punkt. Czas na banana.

PK 57 - Wschodni narożnik ruin muru (bez lampionu tylko perforator)
Droga w terenie w Gorzanowicach pokazuje, że dziś rzeczywiście lepiej jechać asfaltami. Dojeżdżam pod zamek Świny. Jest około drugiej w nocy, a pod zamkiem w furgonetce jakaś para. Ze zdziwieniem dopytują się co ja tu robię. Chcą mi nawet pomóc, ale to chyba nie możliwe :-)

W pierwszym odruchu szukam perforatora na murach zamku. Dopiero po chwili wczytuję się jeszcze raz w opispunktu i przyglądam się rozświetleniu. To mają być ruiny muru, a ich tu nie ma. Dojeżdża Tomalos z Łukaszem, Jarek z Krzyśkiem, chwilę później Robert ze swoją grupą. Czeszemy metr po metrze, drzewo po drzewie i nic. Nie pomaga nawet telefon do organizatora. Decydujemy się zrobić zdjęcie i jechać dalej.

I jak tu na szybko zrobić zdjęcie? © djk71

W międzyczasie dojeżdża Grzesiek narzekając, ze stracił prawie godzinę na jednym z punktów. Jadę dalej.

PK 58 - Skrzyżowanie ogrodzenia pastwiska ze strumieniem
Doganiam Roberta, wyprzedzam ich kiedy zastanawiają którędy pojechać, ale do punktu już docieramy wspólnie. Słychać wspomniane na odprawie byki :-)

PK 56 - Granica kultur
Odjeżdżam ekipie, a przed punktem dogania mnie Grzesiek. Podbijamy punkt i Grześ szybko odjeżdża. Przez chwilę jeszcze widzę jego światełka, ale decyduję się zatrzymać żeby założyć bluzę. Ochłodziło się.

PK 53 - ruiny
Planowałem pojechać na PK 55, ale ścieżka, która powinna być przed strumieniem nie zachęca do jazdy. Decyduję się zaliczyć ten punkt później od południa nadkładając kilka kilometrów. Jadę do ruin. Chyba zaczynam czuć zmęczenie, bo zaczynam ich szukać po prawej stronie brodząc w pokrzywach. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to po drugiej stronie. W takich momentach przydaje się jednak obrotowy blat w mapniku. Trzeba o tym pomyśleć. Dojeżdża Grześ, nieco zdziwiony co ja tu robię, ale on zaliczył punkt, który ominąłem.

PK 55 - zakole strumienia
Od tej strony nie ma problemu ze znalezieniem właściwej ścieżki i punktu.

PK 51 - U podstawy skarpy
Mijam Muchówek i widzę przed sobą grupę rowerzystów. Dojeżdżam i to oczywiście moi znajomi :-) Ale nie ma punktu. Gdzie ta skarpa. Nie podoba mi się to, to chyba nie jest właściwe miejsce. W tym momencie słyszę głos Asi, która znalazła punkt. Oczywiście zamiast mierzyć odległość na widok światełek rowerowych pojechałem do nich...

PK 52 - Granica kultur
Dojeżdżamy wspólnie do stawów, potem znów zwlekają więc jadę do przodu. Kierunek dobrze mi znany Muchów :-) Docieram do strumyka i zaczynam poszukiwania. Nie ma. Dogania mnie ekipa i też nic. Dopiero po chwili Asia odrywa lampion po drugiej stronie strumienia. Jakoś byłem przekonany, że będzie po południowej, a nie północnej. Kiedy później na spokojnie przyglądam się rozświetleniu rzeczywiście chyba punkt był w dobrym miejscu.

Świta © djk71

Moi towarzysze odjeżdżają na północ, a ja się zastanawiam czy najpierw zaliczyć 40, czy 39. W końcu też ruszam na północ.

PK 40 - granica kultur
Po chwili mijam ich wracających, coś nie tak z drogą. Ja jednak jadę, rzeczywiście układ dróg nieco inny. Nie zauważam drogi, którą chciałem jechać, zamiast tego ląduję na równoległej docierając do stawów przy których ktoś mieszka w barakowozie. Okazuje się, że nie ma tu przejazdu. Decyduję się wyjechać na północ poza mapę. Wiem, że tam wyjadę w Pomocnem, a potem przez Kodratów dojadę do Rzeszówka. I tak się dzieje. 

I już jasno © djk71

Przed punktem znów spotykam Wspaniałą Czwórkę :-) Tyle, że oni zaliczyli już jeden punkt więcej po drodze.

PK 39 - Połączenie strumieni
Jadę na ostatni punkt w tej pętli. Jest strumyk w Dzięciołowie. Jakoś dziwnie zinterpretowałem rozświetlenie i wbijam się w nieistniejącą ścieżkę. Podrapany i mokry w końcu docieram do drogi i strumienia, który wydaje mi się nie istnieć na mapie. Ruszam wzdłuż niego i trafiam na kolejny i... lampion. Nic mi się nie zgadza. Odległość powrotna do drogi też nie. Jest mniejsza o kilkaset metrów.

Baza - przepak
Dojeżdżając do bazy mijam Bartka, który najpierw robił pętlę zachodnią. Późno, musi być ciężka. Na liczniku mam 111km. Dużo. O wiele za dużo. Jest ósma, czyli połowa czasu. Teoretycznie drugą pętlę powinienem zrobić w całości nawet jeśli nadrobię trochę kilometrów. W dzień powinno być łatwiej.

Zjadam gorący kubek, Uzupełniam bidony, choć tak naprawdę są prawie pełne. To, źle, bo to oznacza, że przez 9 godzin wypiłem niewiele ponad 0,5 litra i zjadłem jeden batonik i jednego banana. Nie daje mi to do myślenia i na przepaku też nic nie piję. Ruszam na drugą pętlę.

Pętla zachodnia

PK 36 - Skrzyżowanie drogi i strumienia
Łatwy, bliski punkt, choć dojazd mocno błotnisty.

Miejscami mokro © djk71


PK 33 - Na szczycie urwiska
Dojeżdżając do Lubiechowej czuję, że opuszczają mnie siły. Mimo, że nie minęło jeszcze pół godziny od mojej wizyty w bazie decyduję się zatrzymać w sklepie i kupić jakąś colę. Niestety sprzedawczyni ma widać w planach spędzić tu cały dzień więc nie spieszy się urządzając sobie pogawędki z klientkami. Odpuszczam.

W kamieniołomie © djk71

Kamieniołom robi wrażenie. Tylko punkt ma być u góry. Porażka. Dojeżdżam do jego końca i wpycham rower nieco do góry. Skoro mam go zostawić idąc na punkt to niech nie leży przynajmniej na widoku. Wspinam się uważając na każdy krok. Ślisko, nie ma gdzie stopy postawić. Mam dość. Wspinaczka to nie moja dziedzina. Odpuszczam punkt. Klnąc idę do roweru. Rzut oka na mapę i przecież punkt ma być na wschodzie, a ja się wspinałem na szczyt kamieniołomu. Kilka kroków na wschód pagórka i... jest punkt. Jestem wściekły na siebie.

PK 31 - Przepust
Zły ruszam dalej. Nagle droga skręca mono w lewo, na południe. Coś nie tak. Patrzę jeszcze raz na mapę i na rozjeździe miałem skręcić w prawo. Tu co prawda jest jakaś dróżka na wprost, ale mocno zarośnięta. Wracam do rozjazdu. Niestety kawałek dalej odbijam za mocno w prawo, już nie pamiętam czemu, czy na wprost nie było ścieżki, czy coś pomyliłem. W efekcie jadę po śladach jakiegoś sprzętu rolniczego po polu.

Przebijam się po ściernisku byle dotrzeć do jakiejś normalnej drogi. Jest las, w końcu jest ścieżka. Już dawno straciłem rachubę kilometrów więc nie wiem gdzie wylądowałem. Próbuję tylko trzymać właściwy kierunek. Ale nie ma już siły jechać. Każda przeszkoda, czy to kałuża, czy gałęzie sprawia, że schodzę  z roweru i go prowadzę. Nie mam siły na walkę. Kiedy nawet jadę to tempo jest 6-10km/h. Już mi się nawet nie chce szukać punktu. Odpuszczam go, chcę do jechać do cywilizacji.

Dojeżdżam do Rząśnika po prawie 100 minutach od poprzedniego punktu i zrobieniu 10km czyli ze średnią 6km/h.

Ruiny pałacu w Rząśniku © djk71

Masakra. Kupuję litr coli, siadam przy stoliku i wypijam ją zagryzając bułką. Chwili zastanowienia się i decyzja. To nie ma sensu. W takim tempie już nie poszaleję. Wracam najkrótszą drogą do bazy.

W Sokołowcu © djk71

Przez chwilę jeszcze ma wrażenie, że cola dała kopa i potrafię jechać szybciej, ale każdy nawet najmniejszy podjazd to znów spadek tempa do 10-11 km/h.

Meta
Dojazd do bazy, rozmowy z organizatorami, mycie roweru i obiadek. Na metę docierają jako pierwsi, robiąc wszystkim niespodziankę Jarek z Krzyśkiem. Brawa dla chłopaków!

Dotarli zwycięzcy TR150 © djk71
Jarek wygląda na zadowolonego © djk71


Idę się chwilę przespać przed podróżą powrotną. Kolejna wyrypa, która mnie pokonała. Albo kolejna impreza, gdzie pokonałem się sam. Szkoda. Grasor niczego mnie nie nauczył...

Kadencja: 75


KoRNO 2014

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(2)
KoRNO 2014
Amiga leczy rany więc dziś jadę sam. Kiedy przyjeżdżam, w bazie jeszcze pustki, po chwili jednak zjawiają się kolejni zawodnicy, niektórzy podobnie jak ja najpierw odwiedzili Pogorię :-)

Standardowo przygotowanie roweru, przebranie się i rozmówki ze znajomymi w oczekiwaniu na start. Widząc, że jestem sam kilkoro znajomych oferuje wspólną jazdę (wielkie dzięki raz jeszcze), ale dziś decyduję się jechać samotnie.

Broda? A co z aerodynamiką? © djk71


Odprawa, dostajemy po dwie mapy A3 w skali 1: 50 000 i czas narysować trasę. Do zaliczenia mamy tylko 11 punktów kontrolnych, co oznacza, że przy trasie 100km będą długie przeloty. Do tego trasa nasuwa się sama, pytanie tylko czy zacząć od północy, czy od wschodu. Nie lubię tego, bo to oznacza, że na trasie będą "pociągi".

PK 3 - podest
Decyduję się na wschód. Mijam kolejnych zawodników, ale trochę niepokoi mnie puls, od samego początku bardzo wysoki. Dawno już tak nie miałem. Pierwszy punkt prosty, choć kto wie, czy bym go nie minął gdyby nie wyjeżdżający z niego zawodnik.

PK 1 - zagłębienie terenu
Wyjeżdżając z punktu wjeżdżamy na siebie (dosłownie) z Marzką z Dziabniętych, a dopiero co tuż przed punktem pytałem o nią Artura. Marzka zalicza glebę, mnie udaje się ustać, na szczęście nikomu się nic nie stało.

Jadę dalej. Chwilę później spotykam Jarka W. z kolegą. Wyprzedzają mnie, ale siedzę im na kole i to jest błąd. Skupiam się na jeździe i zapominam o mierzeniu odległości. Skręcamy w lewo i to nie to. Oni wracają, a ja krążę bez sensu w okolicy, by w końcu wrócić do szlabanu i bezbłędnie dotrzeć do punktu. Wszyscy szukają góry, aw opisie jest dół ;-) Straciłem tu jednak niepotrzebnie aż kwadrans.

PK 4 - kamieniołom
Jadę do Sikorki, stamtąd skręcam na Ząbkowice i jakoś z rozpędu dojeżdżam prawie do ronda. Cofam się lekko i jadę w stronę znanego mi z innych imprez kamieniołomu.

To jeszcze nie tu © djk71


Kieruję się na jego północny- zachodni kraniec, co okazuje się być dobrym wyjściem, bo mimo, że nie do końca mi się zgadzają odległości to do punktu dojeżdżam bezbłędnie.

Widok z punktu © djk71


Po drodze i na mecie okaże się, że wielu zawodników miało tu problem, bo punkt był źle zaznaczony i jeśli ktoś tylko patrzył na odległość lub na odniesienie względem lasu to miał pecha. Ciekawe jak to finalnie rozwiązali sędziowie.

PK 10 - wiadukt
Znaną drogą docieram do Łęki. Punkt jest na górze wiaduktu. Chyba w tym samym miejscu był kiedyś na innej imprezie.

PK 11 - krzyż
Przelot asfaltem do Błędowa. Podjazd w pola do krzyża.

PK 8 - kamieniołom
Wyjeżdżając z punktu nie ma na mapie żadnych ścieżek ale w terenie są. Niestety zjeżdżam pod płoty gospodarstw, dopiero po chwili udaje się odnaleźć przejazd. Spotykam jadącego z przeciwka Grześka… no to już wiadomo kto wygra :-)

Mała zmyłka przed punktem, zamiast w lewo skręcam w prawo, ale po chwili naprawiam swój błąd.

Kolejny kamieniołom © djk71


PK 9 - strumyk
Zjazd od Łaz. Mijamy się z Tomalosem. Puls cały czas bardzo wysoki. Trochę mi się zaczyna ciężej jechać. Przed punktem gdzieś gubi mi się zielony szlak. Jak się okazuje nie tylko mnie. Rzucamy rowery (zupełnie nie wiem czemu, bo i tak potem chcę jechać zielonym szlakiem) i idziemy szukać punktu. Jest punkt i błoto.

Wracamy po rowery i… powrót w to samo miejsce. Spotykam znajomych ze Szkoły Fechtungu i Dominka - jadą z przeciwnego kierunku.

PK 6 - kępa drzew
Kolejny długi przelot. Początkowo mocno błotny. Jedziemy z Arturem. Mijamy Siewierz. Raz jeden z przodu, raz drugi. Chyba, żaden z nas nie ma tyle siły żeby uciec drugiemu. Nikt też chyba nie ma takiej chęci. Punkt prosty.

PK 2 - brzeg stawu
Ścieżka, która na mapie nie wygląda zbyt zachęcająco w rzeczywistości okazuje się dużo lepsza. Kolejne dziurki na karcie.

PK 7 - nasyp kolejowy
Jedziemy na południe. Mam wątpliwości, czy droga, do której chcemy dojechać nie jest czasem trasą kolejową, ale trzęsąca się mapa i okulary nie ułatwiają weryfikacji. Rzut oka na opis punktu i wszystko jasne. Na szczęście wzdłuż torów jest też ścieżka :-)

Komuś się nudziło © djk71


PK 5 - brzeg jeziora
Przed na i ostatni punkt. Na zjeździe rozpędzam się i gdyby nie Artur pewnie za chwilę musiałbym się wracać :). Perforator w ruch i pora wracać na metę.

Podbijamy ostatni punkt © djk71


Meta
Przed nami jakieś 10km. Cały czas na południe. Chwilę wahaliśmy się czy jechać przez las, ale stwierdziliśmy, że będzie krócej. Krócej nie znaczy szybciej. Chwila walki z mokradłami ale po chwili już jesteśmy Ratanicach. Stąd już prosta droga obok Pogorii do mety.

Nie jest źle. Komplet punktów i prawie 2,5 godziny przed limitem czasu. Na mecie dyskusje (wśród zawodników i sędziów) co zrobić z PK 4. W sumie trasa szybka i prosta. Chyba najprostsze KoRnO z tych na których byłem.

Szybki posiłek regeneracyjny, mycie roweru i czas się żegnać. Obiecałem dziecku, że się pospieszę, abyśmy zdążyli jeszcze pójść na mecz.Zdążyliśmy, przy kasie okazało się, że zostało 6 ostatnich biletów ;-) Po nas już tylko cztery :-) Górnik wygrał 2:0 i wciąż jest liderem.

Miło spędzony dzień :-)

Izerska Wielka Wyrypa, czyli meta w szpitalu

Sobota, 16 sierpnia 2014 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Izerska Wielka Wyrypa, czyli meta w szpitalu

Kolejna impreza pod hasłem Izerska Wielka Wyrypa. Jestem tu po raz trzeci (wcześniej była Zaręba i Lwówek Śląski) i po raz trzeci już od przybycia do bazy podoba mi się organizacja imprezy. Wita nas kilka osób, kto inny odpowiada za rejestrację, kto inny za wydawanie koszulek, jeszcze inna osoba widząc, że jesteśmy z trasy rowerowej sugeruje nam gdzie najlepiej zaparkować. W budynku wydzielone miejsce parkingowe dla rowerów, osobne sale dla zawodników startujących na poszczególnych trasach.

Drobnym potknięciem jest to, że sala dla rowerzystów jest zbyt mała. Mimo to bez problemu znajdujemy z Amigą inne lokum. Wybierając między salą gimnastyczną i salą dla piechurów z trasy TP100, którzy już wyszli w teren, decydujemy się na tą drugą ze świadomością, że mogą nas obudzić wracając z pierwszej pętli.

Chwila rozmowy ze znajomymi, montaż mapników i… idziemy spać. Odprawa o 5:30 więc trzeba się wyspać. Choć zwykle nie mam problemów ze snem, tej nocy budzę się kilkukrotnie, i to nie piechurzy są tego powodem. A co jest? Nie wiem, może deszcz, który od kilku godzin leje bez przerwy, a może coś innego...

Pobudka, poranna toaleta, śniadanie i czas ruszać na odprawę. Informacja o trasach, o mapach i rozdanie miniaturowych map mających nas doprowadzić do punktu gdzie zostaną rozdane właściwe mapy. To już tradycja na IWW.

Wesołówka - Mapy
Bierzemy rowery i ustawiamy się przed szkołą czekając na sygnał do startu. 6:00 ruszamy w ulewnym deszczu. Nawet nie patrzę na mapę, wszyscy jedziemy w tę samą stronę więc pilnuję tylko żeby nie stracić z oczu innych zawodników. Już tu widać, że lekko nie będzie, w terenie jest ślisko. Po około 5 kilometrach docieramy do punktu z mapami. Dostajemy dwie zalaminowane mapy formatu A3 w skali 1: 50 000. Laminacja to dobry pomysł na deszcz (choć przy dzisiejszej ulewie zdaje się, że i ona nie pomoże), ma jednak jeden słaby punkt - zwykłe zakreślacze od razu się zmywają (ścierają) ;-( Co prawda w komunikacie startowym była mowa o niezmywalnych pisakach, ale w pośpiechu zapomniałem o tym :-( W tej sytuacji nawet nie próbujemy rysować trasy, tym razem trzeba będzie pamiętać, którędy chcemy jechać.

Wybór trasy dość ciężki, w przeciwieństwie do niektórych innych imprez tu wariant nie nasuwa się sam. Decydujemy się zacząć zdobywanie punktów od północy.

PK 8 - Strumień
Ruszamy sami w stronę Pisarzowic. Tam spotykamy się m.in. z Mariuszem i Markiem. Zjazd do lasu i zaczyna się walka z mokrym terenem. Mariusz widząc punkt tak się ucieszył, że zalicza glebę :-) Na szczęście chyba bez żadnych ran.

PK 6 - Pod wiaduktem
Początek trasy na kolejny punkt to na przemian spacer i próba jazdy. Dopiero na asfalcie da się normalnie jechać. Punkt zaliczony. Tu rozstajemy się z pozostałymi zawodnikami. Oni ruszają chyba na "dwójkę", a my na "trójkę".

PK 3 - Centrum Kultury i Sportu (Bufet)

Tracimy trochę czasu przebijając się na północ, o jeździe prawie nie ma mowy. Chwilę później zjeżdżamy na asfalt i skręcamy w lewo na Nowogrodziec. Po asfalcie można gnać. Kiedy dogania mnie Darek jesteśmy już blisko punktu, tymczasem okazuje się, że rozmawialiśmy na starcie żeby po drodze zaliczyć jeszcze PK 10 i PK7. No tak, ale nie ma wykreślonej trasy więc zapomniałem o tym. Trudno docieramy do bufetu. Jesteśmy tu pierwsi, ale to o niczym nie świadczy. Banan, arbuz, łyk wody i ustalamy dalszą trasę.

PK 4 - Skała / U podnóża
Nie lubię skał. Zawsze zaczynamy szukać od niewłaściwej. Tak jest i tym razem. Skała ładna i wielka, ale punkt jest kawałek dalej przy mniejszej.

Jest punkt © djk71

PK 7 - Dół / Północna strona
Wracamy do Milikowa i jedziemy na zapomniany PK 7. Mijamy tory, stawy...

Zielono tu © djk71

Chwila szukania i jest - karta przedziurkowana.

PK 10 - Rów (2m od drogi)
Pojawiają się leśna autostrady. Tak to można jeździć. Prosty punkt.

PK 12 - Skraj polany (budowa)
Do puntu jedziemy wąską ścieżką. Szukanie punktu zajmuje nam chwilę czasu. Okazuje się, że równolegle wiodła kolejna autostrada. Punkt podbity. Zjeżdżamy i… zakopujemy się w podkładzie pod drogę :-(

Ciężko się po tym jedzie © djk71

Kilka minut zajmuje doprowadzenie rowerów do porządku. Żeby chociaż koła się kręciły.

Koło się już nie kręci © djk71

Zjeżdżając do wioski widzę, że jakiś gospodarz myje auto. Podjeżdżam i nie muszę nic mówić. Rzut oka na mój rower i woda leci już w jego kierunku. Po chwili jest jak nowy. Dziękuję i ruszam dalej widząc, że Amiga właśnie mnie minął. Dziwnie długo zajął mu zjazd.

PK 11 - Ruiny / Wewnątrz, od północy
Asfaltem do ruin. W międzyczasie dowiaduję się, że Darek zaliczył wywrotkę. Jedziemy. Przy ruinach spotykamy Bartka.

W ruinach © djk71

PK 16 - Strumień
Wracamy na południe. Darek ciągnie się gdzieś daleko za mną. Punkt prosty.

Strumień © djk71

PK 21 - Dołek (10m od ścieżki)

Dojazd do punktu kosztuje nas trochę energii, nie tylko ciężko się jedzie, ale trzeba uważać żeby się nie wywrócić. Tylne koło trochę mi tańczy, ale udaje się dotrzeć do punktu. Szukanie dołka zajmuje chwilę czasu.
Kawałek za punktem dogania nas znów Bartek. Jest nieco zdziwiony naszym wariantem :-) Jedziemy razem przez pola, ale po dojeździe do asfaltu pozwalam mu odjechać, a ja czekam na Amigę.

Jedzie Amiga © djk71
Jest coraz bliżej © djk71

PK 20 - Skraj lasu
Chwila rozmowy i Darek sugeruje żebym jechał dalej sam. Potłuczony bark nie pozwala mu na szybszą jazdę. Każda nierówność (a tych tu sporo) daje mu w kość (dosłownie). Teraz dopiero dociera do mnie czemu ostatnie kilometry jedziemy tak wolnym tempem.

Skoro jest tak źle to decyduje się na powrót do bazy z Darkiem. Wracamy i pojedziemy do szpitala na prześwietlenie.

Droga powrotna wjedzie koło kolejnego punktu więc go zaliczamy choć to już nie ma teraz żadnego znaczenia.

PK 14 - Dołek (10m od drogi)
W pobliżu trasy jest też "czternastka" więc ją też zaliczamy spotykając tu Wikiego.

Meta
Do mety dojeżdżamy około 13:30. Z szesnastu godzin nie wykorzystaliśmy nawet połowy czasu, zaliczyliśmy tylko 12 z 31 punktów. Mimo to jak się później okaże i tak nie byliśmy ostatni :-)

Myjemy rowery, na szczęście i ten temat dobrze rozwiązany. Wcinamy makaronik, krótkie rozmowy ze znajomymi, którzy już dotarli do mety i kąpiel. I tu znów pozytywnie - kilka pryszniców i ciepła woda (a nie zawsze tak bywa ) :-). Przebieramy się, pakujemy i… czas ruszać do domu.

Najstarsze drzewo w Polsce
Po drodze dostrzegamy informację o najstarszym drzewie w Polsce. Oczywiście skręcamy do Henrykowa Lubańskiego. Na jego skraju rośnie wspomniane drzewo. Jego widok nieco zaskakuje. Nie tego się podziewaliśmy.

Najstarsze drzewo w Polsce © djk71

Myśleliśmy, że będzie większy, grubszy… itp. Tabliczka obok jednak potwierdza, że to tu. Jego wiek szacuje się na 1200, 1300, a nawet 1500 lat. Niestety jest mocno zniszczony.

Mocno zniszczony © djk71

Czas jechać dalej. Dobrze, że ja prowadzę, bo Darek ma problemy z prawoskrętem i gdyby prowadził to musielibyśmy szukać dróg skręcających tylko w lewo :-)

Szpital
Prosto z drogi jedziemy do szpitala. Dość długo trwa proces rejestracji (kilkadziesiąt minut), potem zdjęcie, konsultacja lekarska, kolejne zdjęcie i znów lekarz. W końcu Amiga idzie do gabinetu zabiegowego. Na szczęście wychodzi tylko z ręką na chuście.

Już po wszystkim © djk71

Jest kilka minut przed dziesiątą. A o 22:00 jest koniec limitu czasu na Wyrypie. Zdążyliśmy :-)

Teraz pozostaje mieć nadzieję, że bark wskoczy sam na swoje miejsce, inaczej Darek ponownie będzie musiał udać się do szpitala…
Ten rok jest dla nas wyjątkowy pechowy… strach zapisywać się na kolejne imprezy…

P.S.1. Tym razem mało zdjęć, ale aparat był głęboko schowany przed deszczem...
P.S.2. Fajny pomysł z pamiątkowymi koszulkami rowerowymi w rozsądnej cenie. Jeszcze nie miałem jej okazji przetestować, ale wygląda fajnie :-)

Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Zeszłoroczny wpis ze Śnieżki zakończyłem pytaniem: Czy wystartuję w przyszłym roku? Ten rok stał pod znakiem regularnych treningów więc postanowiłem sprawdzić jakie są tego efekty. Tym razem z firmy jedzie nas czwórka: Amiga, Andrzej, Krzysiek i ja.

Do Karpacza dojeżdżamy w piątkowy wieczór, Andrzej czeka na nas z odebranymi pakietami startowymi. Zaskoczeniem jest koszulka, bo choć jest bardzo fajna to jednak spodziewałem się, podobnie jak w ubiegłym roku, wersji rowerowej. Szkoda, bo myślałem, że to już będzie standard.

Rano wczesna pobudka, śniadanie i spokojne pakowanie, aby dojechać na rozgrzewkę i start. Postanawiam jeszcze sprawdzić ciśnienie w kołach i... wentyl zmienia się w rakietę latającą po ścianach. Świetnie :-( Zakładam inną dętkę... mając nadzieję, że była załatana...
Po drodze odstawiamy Anetkę i Wiktora na szlak żeby zdążyli dotrzeć na szczyt przed nami i zjeżdżamy do centrum.

Śnieżka... niby tak blisko © djk71

A jednak daleko (wysoko) © djk71

W trakcie rozgrzewki czuję, że coś jest nie tak z blokiem w lewym bucie. Zatrzymujemy się i rzeczywiście... odkręcił się. Rewelacyjny początek - dętka, blok... co jeszcze? Przykręcam mniej więcej w podobnym położeniu jak poprzednio i mam nadzieję, że nie odczuję tego na trasie.

Kończymy z konieczności nieco krótszą rozgrzewkę i dojeżdżamy z Amigą na start, a tam już wszyscy ustawieni. Kiedy start był ze stadionu jakoś później się ludzie ustawiali, tu już jest prawie komplet. Trudno, wystartujemy z końca. Jest już Krzysiek, tylko Andrzeja nie widać. Dołącza do nas Grzesiek. Chwila rozmowy, życzymy sobie powodzenia i ruszamy.

Do Świątyni Wang w miarę łatwo, bo choć ostro pod górę to na razie asfaltem. Jedzie mi się dobrze, wyprzedzam kolejnych zawodników. Tradycyjnie przed Wangiem pierwsi zawodnicy schodzą z rowerów. Nawet o tym nie myślę.

Jadąc dalej wiem, że najciężej będzie w okolicach Strzechy Akademickiej. Tu już jest ostra walka z brukiem wybijającym z rytmu. Jednak i na tym odcinku jedzie mi się dobrze, wciąż wyprzedzam rywali choć już nie tak często jak wcześniej. Pocieszające jest to, że mnie mało kto wyprzedza. Nie skasowałem licznika przed startem więc nie wiem jaki mam czas, a szkoda... Potem się okaże, że pod Strzechą miałem czas 0:55:57, czyli około 7 minut lepiej niż w roku ubiegłym.

Kolejny odcinek to mozolny i długi podjazd kończący się zjazdem pod Dom Śląski. Zjeżdża się fajnie, choć podłoże nierówne to udaje się dość mocno rozpędzić. Teraz ostatni odcinek już bezpośrednio na Śnieżkę.

Jeszcze nas nie widać © djk71

Tuż przed rozwidleniem ścieżek... strzela mi łańcuch. Szlag by to trafił. Przepraszam tych, którzy akurat przechodzili/przejeżdżali obok mnie, ale chyba głośno mówiłem co o tym myślę. Na szczęście wziąłem z sobą narzędzia i w ostatniej chwili wrzuciłem do nich spinkę do łańcucha. Przejeżdżający obok zawodnicy radzą, abym tego nie naprawiał tylko wszedł już pieszo bo to już tylko jakieś 2km. Mimo wszystko spinam łańcuch i po jakiś 5 minutach ruszam dalej. Boli trochę lewa noga w łydce, bo po zejściu i schyleniu się do naprawy niefortunnie kucnąłem i zaczął łapać mnie skurcz.

Już blisko © djk71

Jak zwykle najgorsze jest ostatnie 200m, w zeszłym roku to tu właśnie dopingował mnie Igorek, w tym roku czeka tu na mnie żona :-) Biegnie obok i robi zdjęcia :-)

Walka na ostatnich metrach © djk71

Jeszcze trochę © djk71

I końcówka © djk71

Jest ciężko, ale bez problemu przejeżdżam linię mety. Tu czeka już Andrzej, który wjechał prawie 14 minut wcześniej. Wiku robi zdjęcia.

Odbieram medal i paczkę żywnościową. Odnajduję też wwiezione przez organizatorów bagaże. Po kilku minutach dociera Amiga, tym razem to mi się udało go objechać (w końcu się zrewanżowałem :-) )

Czekamy jeszcze na Krzyśka i po chwili w komplecie cieszymy się ze zdobycia najwyższego szczytu Karkonoszy ;-)

W komplecie © djk71
Ciepło. Wyjątkowo nawet nie mamy potrzeby się przebierania. Rozmowy i śmiechy w oczekiwaniu na wspólny zjazd, pilotowany jak zawsze przez organizatorów.

Oczekiwanie na zjazd © djk71

Ręce nie dają się domyć po serwisie...

Jak to domyć bez mydła? © djk71


W końcu ruszamy.

Zaczynamy zjazd © djk71

Przez moment zaczyna lekko kropić, ale na szczęście szybko przestaje. Pod Domem Śląskim jak zwykle oczekiwanie na wszystkich.


Czekamy na wszystkich © djk71
Kto nas odnajdzie? :-) © djk71

Na dole makaron i oczekiwanie na dekorację oraz zejście ze szczytu naszych kibiców.
Ku naszemu zaskoczeniu jednym z nagrodzonych jest Amiga :-) Trzecie miejsce w kategorii 100+. Brawo!

Amiga jest trzeci © djk71

Niestety w tym roku nie ma tradycyjnej tomboli. Szkoda, bo to zawsze był miły akcent na zakończenie imprezy.

Podsumowując
Mój czas to 1:39:01, czyli... 9 minut i 40 sekund lepiej niż w roku ubiegłym. Doliczając jakieś 5 minut, które straciłem na naprawę łańcucha to w sumie 15 minut lepiej niż w roku ubiegłym, czyli postęp jest znaczny. Trening przyniósł efekty. Dziękuję :-)
Poniżej 1:30:00 bym nie zszedł, a taki był cel... Czyli dobrze, ale jeszcze nie tak jak bym chciał.


Kadencja: 63

300 km zaliczone - cel osiągnięty :-)

Niedziela, 20 lipca 2014 · Komentarze(27)
Uczestnicy
300 km zaliczone - cel osiągnięty :-)

Od dawna chodziło mi po głowie przejechanie 300km, niestety zawsze było coś. A to pogoda, a to brak czasu... W końcu miałem nadzieję na zrobienie tego na tegorocznym Grassorze - jak to się skończyło, sami wiecie.

Wracałem z Grassora z jedną myślą... zrobię to jeszcze w tym roku. Rzut oka na kalendarz i... nie ma kiedy... W grę wchodził tylko ten weekend. Do tego sobota w ostatniej chwili też została wyłączona więc... niedziela. Mało czasu na przygotowanie trasy, na wszystko. Rzucam temat Amidze, a ten... od razu podchwytuje pomysł. A więc jedziemy.

Jako, że Darek wybiera Gianta, to postanawiam zmienić opony, bo 2,2 - 2,3 z mocnym bieżnikiem to chyba nie jest najlepsze rozwiązanie na taką trasę. Zmienione są znacznie cieńsze, co budzi we mnie spore obawy. Zobaczymy.

Ruszamy tuż po północy. Ubrani na krótko, bo noc ma być ciepła.

woj. śląskie

W Brynku rzut oka, czy pałac jest w nocy podświetlony. Jest ale średnio, większe wrażenie robi na nas stojąca na trawniku i przyglądająca się z zaciekawieniem sarenka :-)

Chwilę potem wymuszona przerwa, bo licznik mówi, że bateria rozładowana. Zwykle wożę dodatkową pastylkę z sobą, ale na Bike Oriencie torba tak przemokła, że ją opróżniłem i nie włożyłem ponownie baterii ;-( Ale od czego jest pulsometr... od tego żeby być dawcą :-) Nie wiem, czy to do końca mądre, ale dziś bardziej chcę widzieć co jest na liczniku, niż to, czy już umieram ;-)

Kolejna przerwa w Lublińcu. Pusto, ale nic dziwnego, taka pora.

Noc w Lublińcu © djk71

Po chwili docierają jacyś zbłąkani imprezowicze, przybijamy piątki i jedziemy dalej.

woj. opolskie

Za Ciasną mieliśmy odbić na Krzepice, ale dochodzimy do wniosku, że kiedy tam dotrzemy będzie ciemno, a to miejsce chcieliśmy odwiedzić za dnia. Korekta planów i jedziemy najpierw do Olesna. Tam chcę zobaczyć kościół św. Anny. Szkoda, że możemy go zobaczyć tylko z zewnątrz, ale i tak robi wrażenie. Formę budowli, można przyrównać do róży - pięć kaplic to płatki, a wspomniany korytarz to łodyga.

Na zdjęciu nie widać jaki jest piękny © djk71

Efekt niesamowity. Na pewno to wrócę, żeby zobaczyć wnętrze kościoła.

Kierunek Kluczbork. Zaczyna świtać kiedy docieramy do Chocianowic. Tu pięknie zagospodarowana posesja z dwoma sąsiadującymi kościołami. Nowym i starym.

Nowy kościół © djk71

A między nimi tablica upamiętniająca ofiary wojny.

Między kościołami © djk71

Chwilę później w drodze do Kluczborka zaskakuje mnie widok... powozu....

Powóz na balkonie? A kto mi zabroni? © djk71

I niech ktoś jeszcze mi powie, że trzymanie roweru w domu jest dziwne... ;)

W Kluczborku trafiamy przypadkowo na miejsce, gdzie w latach 1928-39 był cmentarz żydowski, a obecnie znajduje się cmentarz żołnierzy radzieckich. Leży tu ponoć 6278 sołdatów.

Cmentarz żołnierzy radzieckich © djk71

W większości bezimiennych.

Tylko numerki © djk71

Tylko na niektórych grobach widać nazwiska.

Nieliczne nazwiska © djk71

100km za nami.
Krótki postój na pustym jeszcze rynku...Sklepy pozamykane, nic dziwnego, dopiero wpół do szóstej.

Jedziemy dalej. Do tej pory, póki było ciemno nawet krajówkami, głownie DK11, jechało się całkiem przyjemnie. Teraz ruch wzmógł się na tyle, że kiedy tylko trafia się sposobność uciekamy z głównej drogi. Do tego obaj zaczynamy czuć się senni. To wstające słońce i nieprzespana noc zaczynają dawać znać o sobie.

Wjeżdżamy do Byczyny. Małe miasteczko o ciekawej zabudowie, z wschodnie strony brama polska, z zachodniej brama niemiecka. Tu zaczynamy czuć zapach świeżego pieczywa. Z nosami ku górze próbujemy namierzyć piekarnię. Bezskutecznie.

W Byczynie © djk71

Trudno wybieramy Żabkę. Pieczywa świeżego brak więc na śniadanie mamy: kabanosy z Seven Days'em i Colą :-)

woj. łódzkie

Za Bolesławcem trafiamy na stary młyn. Chwila na fotki.

Koło młyńskie © djk71

woj. wielkopolskie

Wjeżdżając do Donaborowa zastanawiamy się czy kolumna jest marmurowa, czy to tylko taka imitacja. Zakładamy, że imitacja.

Marmur, czy imitacja? © djk71

Bardziej od kościółka wrażenie robi jego otoczenie.

Przechodniu © djk71

Ciekawe rzeczy można tu znaleźć.

Drzewo mówi © djk71

Trudno choć chwilę się nie zamyślić...

Skłania do refleksji © djk71

Myślałem, że to miejsce będzie mi się kojarzyło z klimatami kościelnymi, a jednak nie... Królują tu... fabryki mebli. Chyba Dobrodzień powinien zacząć się bać.

Po chwili docieramy na Rynek w Kępnie. Tu też jeszcze pusto choć już wpół do dziewiątej. Mamy w nogach już 153 km, czyli połowa trasy. Choć jeszcze wcześnie już zaczyna być ciepło.

Ciepło się robi © djk71

Łabędzie też się pluskają.

Łabędzie się chłodzą © djk71

Dużo ich tu...

Herb Kępna © djk71

Trzeba powoli zmienić kierunek na powrotny.

woj. łódzkie

Wieruszów i stojący tam samolot. Ponoć został tu sprowadzony na 600-lecie miasta. Kiedyś działała w nim kawiarnia, teraz chyba nie pełni żadnej roli.

Samolot w Wieruszowie © djk71

Rzut oka na klasztor Paulinów, ale niestety akurat zaczyna się msza, więc nici ze zwiedzania.

Klasztor Paulinów © djk71

Po drodze intrygujące (przynajmniej dla nas) tablice informacyjne.

Trasy orienteringowe? © djk71

W Parcicach ruiny dworku. Bardzo zaniedbane i chyba nic już tego miejsca nie uratuje.

Ruiny w Parcicach © djk71

Ruiny z innej strony © djk71

Kolejny kawałek drogi bardzo nas zmęczy. W końcu udaje nam się dotrzeć do miasta gdzie rozpoczęła się II Wojna Światowa.

Nie wszyscy o tym wiedzą © djk71

W Wieluniu czas na dłuższą przerwę, choć znalezienie miejsca, gdzie można coś zjeść nie jest proste.

Wieluński Rynek © djk71

Jest jedenasta i mamy za sobą 200km, czyli 2/3 drogi. Po pysznym obiadku (potrzebowaliśmy czegoś co nie będzie słodkie) ruszamy w dalszą podróż.

woj. opolskie

Jak się szybko okaże nie był to najlepszy pomysł. Jedzonko jeszcze się nie ułożyło i jedzie się ciężko. Do tego ogarnia mnie senność Zatrzymuję się w lesie i siadam w rowie. Po chwili podkładam pod głowę plecak i... zasypiam. Budzę się ponoć po 3 minutach i... jestem wyspany. Można jechać dalej. Słońce nie pomaga, grzeje jak diabli.

W Dalachowie zaliczamy dodatkowe cztery kilometry, bo wydawało nam się, że wyjechaliśmy w innym miejscu.

woj. śląskie

W Krzepicach chcemy zobaczyć unikatowy cmentarz żydowski.

Cmentarz żydowski w Krzepicach © djk71

I rzeczywiście warto... ponad 400 żeliwnych macew robi wrażenie.

Cmentarz żydowski w Krzepicach © djk71

Niesamowite macewy © djk71


Są też oczywiście macewy kamienne.

Te kamienne też © djk71

Ogólnie całość jest niesamowita. Najstarszy nagrobek pochodzi z 1740 roku, najmłodszy z 1946.

Piękne © djk71

Nieopodal znajdują się ruiny klasycystycznej synagogi...

Ruiny synagogi © djk71

Licznik wskazuje 250km. Zielonym szlakiem rowerowym kierujemy się w kierunku Kochcic. Po drodze krótka przerwa na uzupełnienie płynów. Chwila odpoczynku przydała się bo zebraliśmy trochę sił, a szlak teraz częściowo wiedzie po piaskach, które pewnie na zwykłych oponach dałoby się przejechać, na tych jest gorzej, ale dajemy radę.

W Zborowskim zatrzymujemy się na chwilę przy zniszczonym budynku dawnej fabryki fajek glinianych. Co ciekawe pierwsi robotnicy zostali tu sprowadzeni aż z Goudy w Holandii. Niestety teraz fajczarnia niszczeje.

Fajczarnia © djk71

Pyk, pyk, pyk fajeczkę © djk71

Krótki postój przy pałacu Ballestrema w Kochcicach, gdzie obecnie mieści się oddział piekarskiego szpitala chirurgii urazowej.

Kochcicki pałac © djk71

Jadąc dalej mijamy wyremontowaną wieżę ciśnień, muszę zrobić zdjęcie :-)

Wieża ciśnień w Lublińcu © djk71

Kolejnym i ostatnim już dziś punktem trasy jest zespół pałacowo-parkowy w Koszęcinie, obecnie siedziba Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk.

Siedziba zespołu Śląsk © djk71


Na liczniku mamy 300km! Cel osiągnięty.

Od jakiegoś czasu mamy wielką ochotę zjeść coś konkretnego, ale nie jest nam to dane. Nie chcemy tracić czasu na siadanie w restauracji więc szukamy czegoś w stylu: hot-dog, kebab... Niestety nie jest nam to dane. W Kaletach również zamknięte. Trudno damy radę.

Znaną drogą docieramy do Tarnowskich Gór i stąd już najprostszą trasą do domu. Coraz częściej na stojąco :-)
O 21:00 meldujemy się w domu, licznik wskazuje 337,76km przejechane w ciągu 21 godzin, w tym czystej jazdy 14,5h.

Zmęczeni, ale zadowoleni. Upał dał mocno w kość, ale spodziewałem się, że będzie trudniej, co nie znaczy oczywiście, że nie było trudno ;-) Udało się zobaczyć po drodze mnóstwo ciekawych rzeczy, choć zdajemy sobie sprawę, że jeszcze więcej pominęliśmy. Nie sposób niestety było zatrzymywać się wszędzie, ani tym bardziej zbaczać z trasy. Next time... :-)

Dzięki Amiga za towarzystwo i wsparcie na trasie. Czas odpocząć i... wyznaczyć nowy cel :-)

Kadencja: 82


Szaga 2014, czyli ślepi w karty nie grają, a na rowerze...

Sobota, 12 lipca 2014 · Komentarze(14)
Szaga 2014, czyli ślepi w karty nie grają, a na rowerze...

W tym roku udaje się przyjechać nieco wcześniej na start. Nieco, czyli na tyle żeby zdążyć spokojnie zająć miejsce na małej sali, przygotować rower, porozmawiać chwilę ze znajomymi i o dziwo nawet na moment się zdrzemnąć. Śpi mi się tak dobrze, że gdyby nie Paweł S. to pewnie zaspałbym na start, Ten jednak budzi mnie na kilka minut przed odprawą.

Pomimo, że startujemy o północy (przed nami 150km i 15h czasu) to ubieram się zupełnie na krótko. Niestety w pośpiechu zostawiam rękawki w bazie. Okazuje się, że karta do aparatu została w komputerze, w domu - tu z pomocą przychodzi mi Agnieszka pożyczając  swoją. Dzięki  wielkie.

Dostajemy po dwie mapy A3 w skali 1:50 000, teraz trzeba je dopasować i wyznaczyć trasę w  świetle czołówki.
Powiem tak: Łatwo nie jest... Nasuwa mi się co najmniej kilka możliwych wariantów, dodatkowym utrudnieniem jest to, że na Warcie są zaznaczone dwa promy, czynne tylko w określonych godzinach: 8:30-12:30 i 10:00-18:00, czyli najwcześniej za 8,5 godziny.

PK 9 - Ambona myśliwska
Zaczynam od dziewiątki, chyba niezbyt typowy wariant, bo jadę tam sam. Mijam Wartę i chwila wątpliwości, ale po chwili już skręcam we właściwą drogę. Ciemno, tylko księżyc nieco rozjaśnia drogę więc trzeba mierzyć dokładnie odległości.


Ciemno © djk71

Bez problemu znajduje ambonę.

Pierwszy punkt © djk71

Wracając widzę, że ktoś jeszcze wybrał ten punkt na początek i zmierza w moim kierunku. Chwilę potem spotkam jeszcze dwóch zawodników i to będzie wszystko przez najbliższe kilka godzin.

PK 10 - Brzeg jeziora (bufet, czyli woda)
Przed startem nie do końca usłyszałem o co chodzi, ale ponoć punkt jest przesunięty na zachód. Dojeżdżam i mogę sobie tylko w ciemnościach wyobrazić, że gdzieś tu musi być jezioro. Rzucam rower w krzaki i zaczynam pieszo szukać jego brzegu. Jest, ale nie ma punktu. Kilkaset metrów spaceru na nic. przeszukany cały zach-pn brzeg i nic. Trudno. Szkoda czasu, 25 minut stracone, jadę dalej.

PK 24 - Skarpa nad źródełkiem (bufet, czyli woda)
Na punkcie namiot i dwie dziewczyny oraz mnóstwo wody. Na wszelki wypadek biorę trochę ze sobą. Mają być trzy miejsca z wodą, a to już drugie (choć pierwszego nie znalazłem).

PK 11 - Skrzyżowanie przecinek
Chwila wątpliwości przy wyjeździe z punktu, ale po chwili wszystko jasne, przecież dojechałem tu inną ścieżką, niż pierwotnie zaznaczyłem. Punkt nieco przesunięty w stosunku do szlaku, ale była o tym mowa.

PK 3 - Obniżenie terenu przy skrzyżowaniu przecinek
Bez problemu. Miało być sporo piasków, a tu cały czas fajne drogi. Czyżby wszystko dopiero przede mną, czy po prostu ich nie zauważam?

PK 1 - Most, południowa strona
Kolejny prosty punkt. Trzeba pamiętać o Grassorze i pić oraz jeść ;-)

PK 7 - Szczyt góry, na granicy kultur
Na punkcie witają mnie świecące się oczka. Najpierw na górze, a potem... na punkcie. Nie wiem, czy to był lis, czy co innego.

PK 5 - Szczyt góry (bufet, czyli woda)
Przez chwilę były w końcu piaski, ale niezbyt wiele. Na trasie zostały ustawione trzy bufety i... wszystkie już za mną. Czyżbym aż tak dziwny wariant trasy przyjął, czy to organizator ma takie poczucie humoru?

PK 19 - Szczyt górki
Szczytów dziś sporo, na szczęście niezbyt wysokie :-)

PK 21 - Ambona myśliwska
Ubieram bluzę, nad ranem zrobiło się chłodniej. Strasznie dłuży mi się ten odcinek Do tego pojawiły się jakieś piaski i... mam wrażenie, że jakieś anomalie magnetyczne. Kompas pokazuje mi uparcie południe, a ja jestem pewien, że jadę na północ. Zawraca m jednak kontrolnie, ale nie, muszę mieć racje, co potwierdza wschodzące słońce. Jadę w swoim kierunku, ale kompas mnie niepokoi.
Do tego niepotrzebny skręt wzdłuż zielonego szlaku kosztuje mnie małą wspinaczkę.

Przy zielonym szlaku © djk71

W końcu jestem w okolicy punktu i na szczęście jest łatwo widoczny lampion, bo szukając ambony, szukam czegoś nieco innego :-)

Ta ambona inna jest :-) © djk71

PK 17 - Bród na rzeczce, północna strona

Słońce wschodzi © djk71

Tu też piaski, tuż przed punktem spotykam Pawła S. Krótka rozmowa i po chwili dziurkuję kartę. W planach był przejazd przez bród, ale jakoś mi się nie chce moczyć i do następnego punktu jadę chwilę wcześniej odkrytym niebieskim szlakiem.

PK 16 - Stary cmentarz, południowa strona
Prosty dojazd, choć końcówkę nieco za bardzo na azymut chciałem wziąć zamiast jechać za szlakiem. Niewiele zostało z cmentarza.

Pozostałości po cmentarzu © djk71


PK 12 - Szczyt górki na granicy kultur
Mijany przed punktem Adam woła, że będzie wspinaczka, i jest ;-)

Pod górkę.... te Panie jeszcze dziś spotkam © djk71

PK 22 - Granica kultur, łąka z lasem
Ciepło, czas się rozebrać. Spotykam Bartka jadącego w przeciwną stronę. Nadkładam nieco drogi, ale za to do punktu dojeżdżam prawie leśną autostradą.

PK 20 - Szczyt górki
Kolejny długi przelot, do tego w pewnym momencie mam wrażenie, że nie zgadza mi się mapa ze ścieżkami w rzeczywistości. Trafiam na oznaczenia szlaku rowerowego i chcę już nim wyjechać na azymut do asfaltu, a stamtąd zacznę namierzać punkt od nowa. Szczęśliwie, droga prowadzi wprost na punkt ;-)

PK 23 - zakręt jaru
Jakimś cudem przeczytałem: "Zakręt lasu" i cały czas się zastanawiałem co autor miał na myśli :-)

PK 14 - Szczyt górki
Asfalt i w wiosce Mokrzec... sklep!!! Dzwonię do drzwi i otwiera mi sympatyczna pani. Jak już się wyspowiadałem co i po co tu robimy to kupuję wodę, colę i batoniki. Będę żył!

PK 15 - Mostek strona wschodnia
W drodze do poprzedniego punktu i do promu tłumy zawodników, chyba wyjechali na trasę już zawodnicy z krótszych dystansów.

Prom jest, a gdzie obsługa © djk71

Warta © djk71

Chwila odpoczynku na promie i kolejny punkt zaliczony.

PK 13 - Przepust wodny, strona północna
Na punkcie spotkany zawodnik informuje mnie, że "dwójki" ponoć nie ma, zobaczymy.

PK 8 - Mostek strona południowa
Po drodze liczę liczę ile punktów mi zostało i coś mi się nie zgadza.

A droga długa jest © djk71

Zatrzymuję się i już wiem ;-( W trakcie planowania nie zaznaczyłem punktu w lewym dolnym rogu drugiej mapy. Nie zauważyłem go. Teraz już nie ma szans do niego wracać. Aby była szansa na komplet ;-( Ślepy w karty nie gra, a i jak widać na rowerze po nocy też nie powinien jeździć.

Robiąc opis zauważam, że do ósemki można było dojechać dwoma drogami z tej strony. Ja wybrałem gorszą ;-(

Ciężko jest © djk71

Do tego jest mostek, ale nie ma lampionu.

Pierwszy mostek © djk71

Zaraz, po chwili jest drugi mostek i tam też nic.

Drugi mostek © djk71

A jednak jest, tylko bardziej bym go opisał jak po stronie północnej tego pierwszego.

PK 2 - Brzeg jeziora
Wyjeżdżam na drogę i... coś mi licznik nic nie pokazuje. Czujnik  w powietrzu, a w torbie wyjątkowo, ani taśmy, ani zipów. Nic. Do tego chyba przerwany kabelek. Trudno, jadę bez licznika, choć pewnie będzie ciężko. Spróbujemy, jeszcze sporo czasu i cztery punkty (nie licząc tego przegapionego).
Jadę prostopadłą do asfaltu ścieżką, skręcam w lewo z żółty szlak i przy kolejnej przecince powinien być na brzegu punkt. No i jest. Potem się okaże, że więcej osób miało z nim problem, nie wiem czemu.

PK 6 - Most kolejowy (pod mostem)
Przelot asfaltem, punkt banalny.

Pod mostem, a raczej chyba wiaduktem © djk71


Wracając spotykam dwie niewiasty walczące z kołem. Dały sobie spoko radę, tylko pompka jakoś odmawiała współpracy, na szczęście po chwili opona nabrała właściwych kształtów.

PK 4 - Drzewo (dąb) na zboczu

Spotykam Pawła S., który opowiada o nieczynnym promie i wycieczce do Wronek. Dobrze, że z tego promu akurat nie musiałem korzystać. Zaliczony ostatni punkt, ale jako, że mam jeszcze czas to jadę powalczyć jeszcze raz z PK10, którego nie znalazłem w nocy.

PK 10 - Brzeg jeziora - raz jeszcze
Mijam bazę i jadę jeszcze raz za Wartę. Po chwili za mną kryje się jakiś gość na szosówce. Dziwne, potrzebuje tunelu? Kilka km dalej wyprzedza mnie i zwalnia. Chwila rozmowy co to za zawody itp. Po chwili żegnamy się, a ja tym razem bez żadnych problemów znajduję punkt. Był przesunięty bardziej na południe, a nie na północ.

Teraz dziesiątkę widać © djk71


Meta
Na metę docieram z godzinnym zapasem, choć oczywiście sporo po najlepszych. Żal tego punktu, który pominąłem przy planowaniu. Podobnie zrobiliśmy na Harpaganie, tyle, że tam na trasie się zorientowaliśmy w porę, że trzeba jeszcze jeden zaliczyć. Następnym razem, choćbym był pewien, że zaznaczyłem wszystko trzeba przeliczyć punkty przed startem.

Zmęczony, trochę zły na siebie, ale ogólnie zadowolony.


Kadencja: 77

Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Sobota, 28 czerwca 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Bike Orient czyli pozycja obowiązkowa :) Szczególnie ta edycja, jako jedne z zawodów w Pucharze Polski. Nic dziwnego, że już po drodze spotykamy znajomych - Basię i Grześka, na miejscu zaś są... wszyscy :-) Na palcach jednej ręki można chyba policzyć kogo zabrakło. W sumie to rejestracja i odprawa powinny być dzień wcześniej, tak aby wieczorem, przed startem była okazja do porozmawiania, do wymiany wrażeń z poprzednich imprez, do... integracji. A tak ledwie starcza czasu aby się z wszystkimi przywitać :-)


Czasu starcza na przywitanie i zamienienie ledwie kilku słów © djk71

Po chwili zaczyna się odprawa, ludzie kończą przygotowania.

Chyba pora też sobie sprawić kamerkę © djk71

I po chwili dostajemy mapy. Zaczyna się rozrysowywanie optymalnych tras. Utrudnieniem jest to, że punkty znajdują się po dwóch stronach Warty.

Którędy będzie najszybciej? © djk71

Musimy jeszcze coś załatwić i w efekcie startujemy jako jedni z ostatnich. Po chwili jednak łatwo doganiamy sporą grupę, która wybrała ten sam kierunek.

PK2 - dno wąwozu
Tu pierwsze rozświetlenie punktu, zanim zaczynam się łapać gdzie mamy się udać Szkoła Fechtunku wskazuje właściwy wąwóz.

To chyba tutaj © djk71

Krótki bieg i jest punkt.

Pierwszy punkt © djk71

Ruszamy dalej.

PK 8 - zakręt wąwozu
Większość zawodników uciekła nam na starcie, teraz na szczęście udaje się doganiać i wyprzedzać kolejnych. Spotykamy też Kosmę i Tomka, którzy jadą dziś na trasie rekreacyjnej.
Prosto, ale lekko pod górkę © djk71

Darek zatrzymuje się tuż przy punkcie. Jeszcze trochę pokrzyw i zaliczone.

PK 11 - dół
Długi przelot i jesteś,my blisko punktu. Kilku zawodników szuka punktu, ale chyba w złym miejscu bo ma być przed krzyżem. I tam jest.
Wracam z butami pełnymi piachu.

PK 18 - źródło
Dojazd bez problemu. Źródełko Objawienia trochę nas zaskakuje. Pozytywnie.

Źródełko Objawienia © djk71

PK 14 - dół

Jedziemy dalej drogą krzyżową.

Leśna droga krzyżowa © djk71

Po chwili wjazd do lasu i szukanie punktu. Chwilę nam to zajmuje, ale jest... Ciepło też jest.

PK 17 - Skrzyżowanie przecinki ze strumieniem
Kolejny przelot.

Na szosie © djk71

Do punktu docieramy bez problemu. Tzn. prawie, bo Amiga... ławie gumę.


Tradycji stało się zadość © djk71

Niestety miejsce na naprawę fatalne: las, strumyk... KOMARY!

PK 5 - dno wyrobiska
W planach była najpierw siódemka, ale decydujemy się zaliczyć piątkę. Wyrobisko wielkie, ale z rozświetlenia punktu wygląda, że to nie to. Podjeżdżamy jeszcze kawałek, porzucamy rowery i zaczynamy szukać.

Rowery muszą poczekać © djk71

Po chwili znajduję punkt. Darek też podbija kartę i jedziemy dalej.  Zaczyna się chmurzyć, a ja kurtkę zostawiłem w aucie.

PK 7 - róg lasu
Po zjeździe z punktu Amiga zostaje z tyłu. Znów coś z kołem. Na szczęście to tylko źle dokręcony wentyl.

Kolejne dziś pompowanie © djk71

Jedziemy dalej i zaczyna padać. Co ja mówię... zaczyna lać. W momencie jesteśmy przemoczeni. Skręcamy z drogi w prawo i zapominam chyba przez deszcz włączyć odliczanie odległości. Wydaje mi się, że to powinno być tutaj, Darkowi, że dalej. Ani jedna wersja nie jest właściwa. Przedzieram się przez pole i znów nic. W końcu zjeżdżamy do drogi i już wiemy co zrobiliśmy. Przez deszcz wjechaliśmy za wcześnie. Kolejna przecinka to ta właściwa. Jest punkt.

PK 6 - podstawa skały
Gnamy do kolejnego punktu. Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Dostajemy info od innych zawodników, że ponoć punktu nie ma i trzeba zrobić zdjęcie. Na wszelki wypadek dzwonimy do organizatorów, ponoć punkt jest gdzie być powinien. Zaczynamy szukać i jest. Podbijamy i ruszamy dalej. Po chwili na piasku Darek upada. Chyba boleśnie, ale na szczęście nie tak jak w Otwocku.

PK 1 - wiata nad Wartą - mapa PK1
Bezbłędnie dojeżdżamy do bufetu. Tłoczy się tu kilku zawodników. Uzupełniamy bidony, wrzucamy coś na ząb.

W bufecie tłoczno © djk71

Darek próbuje zmyć piach z roweru.

Myjnia © djk71

Pora przerysować mapę (nie wolno robić zdjęć), która pokazuje gdzie jest kolejny punkt.
Ruszamy i w pierwszej chwili rozpędzamy się za bardzo, ale po chwili jesteśmy na punkcie.

Punkt przy jaskini © djk71

PK 19 - podnóże wapiennika
Bezproblemowy dojazd do punktu. Na miejscu okazuje się, że niektórzy szukali dołu :-) Nie ma zdjęcia, bo aparat został przy rowerze.
Analizujemy czas. Późno. Decydujemy się jednomyślnie odpuścić PK 12, PK 16, PK 20. Jest szansa, że resztę zrobimy.

PK 13 - szczyt wzniesienia
Jedziemy główną drogą do Działoszyna. Tu znów nas łapie ulewa. To już chyba trzecia dziś. Znów totalnie przemoczeni.

Ostatni dziś punkt © djk71

Zjeżdżamy z górki, mijamy cmentarz i kilku zawodników i... Darek woła, że coś nie tak z kołem.

Balon © djk71

Nie wygląda to dobrze. Amiga proponuje, żebym jechał dalej sam. Zostaję, za daleko od mety jesteśmy. W dwójkę może coś poradzimy, albo pojadę sam i go ściągnę autem.

Zaczyna się zabawa z próbą naprawy.

Może coś mi się uda zrobić © djk71
Sprzętu wokół sporo © djk71

Widać, że nawet schowany w plecaku aparat poznał dziś co to piach...

Aparat i piach to niebyt dobre towarzystwo © djk71

Zobaczmy co się da zrobić z dętki...

Super łatka © djk71

Wklejamy kawałek dętki pod oponę

Kleju potrzeba sporo © djk71

Jeszcze tylko zabezpieczenie z zewnątrz...

Łatanie opony © djk71

I próba jazdy w stronę mety. Rezygnujemy z pozostałych punktów i jazdy w terenie. Cel jest jeden: Meta.

Meta
Jakimś cudem udaje się dojechać do mety, choć, przy większej prędkości Amigę trochę chyba rzuca po szosie. Na mecie sporo czasu żeby zjeść, porozmawiać, umyć rowery. Niestety jeśli chodzi o wynik to porażka. Co prawda łapiemy się  trasę Giga, ale tylko rzutem na taśmę.

Jak zawsze impreza świetnie zorganizowana, niestety pech wygrał.

Kadencja: 75