Mordownik, czyli koniec maratonów?
W zeszłym roku zostaliśmy prawie nieśmiertelnymi. W tym roku mam (ja, a nie my - Amiga wciąż leczy rany) apetyt na więcej.
Niestety już od etapu pakowania w domu wszystko pod górkę. Wyjazd też później niż planowałem, do tego ruch na drogach sprawia, że w bazie melduję się ok. 21:30. Spać kładę się też sporo później niż planowałem.
Rano pobudka, pakowanie, ubieranie i po krótkiej odprawie idziemy po mapy.
Mapy w ręce i... zamiast planowania... telefon z domu. Ciąg dalszy "dobrych" wieści... Część zawodników rusza, a ja zaczynam rysować trasę. Bez pośpiechu ruszam i... bez pośpiechu jadę...
Wiele razy opowiadając o startach w maratonach na orientację podkreślałem, że jest to świetne oderwanie się od codzienności. Kiedy dostaję mapy do ręki zapominam o wszelkich problemach na kilka bądź kilkanaście godzin. Tak było zawsze. Zawsze, ale nie dziś. Dziś głowa jest zupełnie gdzie indziej niż nogi. Nie mam parcia na pedałowanie, na mapę też mi się nie chce patrzeć.
Muszę wrócić do domu. Teraz, już...
Piękne, stare chałupy© djk71
Nawet fantastyczne widoki terenów, w których jestem po raz pierwszy, nie są w stanie przekonać mnie do pozostania na trasie. A szkoda, bo zapowiadało się ciekawie...
Napisy w innych językach niż u nas© djk71
Zjeżdżam do bazy po przejechaniu 12km, nie próbując nawet zaliczyć choćby jednego punktu...
Mam dość. Wracam do domu.
Nie potrzebnie straciłem cały dzień, przejechałem 600km, męczyłem się w korkach...
Szkoda tego maratonu, kolejnego który nie wyszedł w tym roku, ale życie jest w tym roku brutalne... Mam dość... Nie maratonów, choć może ich też... Mam dość wszystkiego...