Znów z lampkami Dziś padają, aż dwie propozycje wspólnego wyjścia na rower. I może uda się je połączyć. Zobaczymy.
Zaczynamy od skaleczenia przy dłubaniu przy rowerze i małego nieporozumienia w kwestii spotkania z Olkiem. Umówiliśmy się na siódmą, tylko... nie uszczegółowiliśmy gdzie ;-) Telefon od Olka i... już mknę w stronę Zbrosławic. Olo czeka na mnie już obok kapliczki.
Krótkie spotkanie z mieszkający w okolicy kolegą (nie dał się wyciągnąć na rower) i jedziemy dalej. Na rozdrożu chwila wahania: asfalt, czy teren?
Teren, tym bardziej, że nie wiadomo gdzie wyjedziemy :-) Do pewnego momentu jadzie się spoko, kierunek w miarę zgodny z tym co zaplanowaliśmy. Niestety w pewnym momencie ujadające psy przekonują nas do zmiany kierunku. Jedzie się gorzej ale dajemy radę i wyjeżdżamy w Księżym Lesie. Stąd już asfaltem do Kopienic. Tempo słuszne ;)
Załatwienie sprawy i pora wracać. W międzyczasie okazuje się, że nie uda się spotkać kolegów, którzy jechali z Gliwice. Trudno będzie jeszcze okazja. Mam nadzieję :-)
W Zbrosławicach żegnamy się z Olkiem i już samotnie mknę do domu. Fajna przejażdżka. Niestety tymczasowo założony tani licznik bezprzewodowy nie sprawdził się. Nie dość, ze niewiele na nim widać to maksymalna prędkość jaką wskazał to ponad 90 km/h.... :-(
Zdjęciu towarzyszył telefon z pytaniem czy... jedziemy :-) Nie planowałem dziś roweru, zbyt dużo innych obowiązków było zaplanowanych. Zrezygnowałem nawet wcześniej (z wielkim bólem) ze spotkania z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Jednak w tej sytuacji... nie mogłem odmówić.
Trzeba było rower rozdziewiczyć :-) Około 20-tej ruszam w stronę Ptakowic. Olo (następny krok to powinno być konto na BS ;) ) już na mnie czeka. Ruszamy w stronę Rept.
Z uwagi na to, że to pierwsza jazda, a do tego rower trzeba jeszcze doposażyć w odpowiednie oświetlenie decydujemy się na asfalt... i parkowe ścieżki.
Cóż... Czuję, że Olek szybko nabierze kondycji... Cała jego okolica to... pagórki :-) Wyjątkowo szybko docieramy pod Jego dom. Szybko, ale na liczniku prawie 17km. Jak na pierwszą jazdę to zupełnie przyzwoicie. I tempo też spoko.
Oj, czuję, że będzie się działo... ;-)
Nie korzystam z zaproszenia na herbatę... jutro z rana wyjazd na szkolenie... Dzięki Olku, że zadzwoniłeś, czekam na kolejny sygnał. I rejestrację na BS :)
Bocian, kaczka i wiewiórka Ciężki początek roku. Pogoda przeszkadza. Praca nie ułatwia. Nawet dziś choć ciepło, nie było pewności, że się uda. Na szczęście umówiłem się z Amigą, więc jest motywacja. Darek dociera po dziewiątej, kawa, krótkie pogaduchy i o dziesiątej ruszamy w stronę Toszka.
Spokojny początek drogą na Ptakowice, Wilkowice i Księży Las. Choć spokojny, to czuję, że może być ciężko. W Księżym Lesie widzimy potwierdzenie, że w końcu mamy wiosnę :-)
Przy okazji nawiązuje kontakty z mieszkańcami wioski, którzy zaskoczeni tym, że interesują nas takie tematy kierują nas do grobu żołnierza. Koło "majątku" mamy skręcić wedle brzózek.
Majątkiem okazuje się pałac z 1869 roku. Odpuszczamy fotografowanie, bo w środku znajduje się obecnie zamknięty Dom Opieki dla Dorosłych, a po parku przechadzają się pensjonariusze. Niezręcznie jest pstrykać zdjęcia.
Znajdujemy brzózki i ruszamy polna drogą. Im dalej tym bardziej mokro. Grobu nie widać. Droga się kończy i przed nami rzeczka. Rozsądek nakazuje zawrócić więc... jedziemy dalej ;-)
Więcej spaceru niż jazdy. W końcu udaje się dotrzeć do drogi 901. Orientuję się, że w walce z krzakami zgubiłem licznik. Nie bardzo widzę szanse na jego odnalezienie, nie jestem pewien czy potrafiłbym odtworzyć drogę przez krzaki. Ale licznika szkoda ;-(
W Zacharzowicach szok. Kościół św. Wawrzyńca z 1580 roku, który niegdyś był ciemny, podczas ostatniej mojej wizyty miał jasną wieżę, dziś jest prawie cały jasny...
I za stacją skręcamy w stronę Ciochowic w drogę, która ponoć prowadzi do Byciny. Ponoć, bo na mojej mapie Wyżyny Śląskiej wygląda ona na drogę polną, ale Amigi mapa pokazuje tam asfalt.
Miałem sprawdzić co to za wydawnictwo było, ale zapomniałem. Wiem jedno... nie kupować tych map... Drogi asfaltowej oczywiście nie było, a to co zobaczyliśmy, nie zachęcało do jazdy.
Wracamy na główną drogę i... Amiga chce sprawdzić w jakiej jestem formie :-) Przeżyłem, ale łatwo nie było.
Postój koło zabytkowej stacji wodociągowej w Karchowicach, ale dziś nie decydujemy się na zwiedzanie.
KoRNO III – W pogoni za wiosną Równo tydzień temu wczesnym rankiem wróciłem z synem z Nocnego Rajdu na Orientację KoRNO III – W pogoni za wiosną. Minął tydzień więc wypadałoby zrobić choć krótką relację... Niestety wcześniej nie było kiedy...
Miał z nami jeszcze jechać Amiga, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Za to dołączył do nas Dynio. Wspólnie docieramy do bazy w Łośniu.
Mamy jeszcze trochę czasu więc w spokoju raczymy się herbatką i przygotowujemy sprzęt. Chwila wątpliwości jak się ubrać, bo wszystko wskazuje, że zgodnie z zapowiedziami temperatura rzeczywiście spadnie do minus 10/11 stopni.
Czas na odprawę, gdzie dowiadujemy się, że ze względu na panujące warunki czas zostaje wydłużony o godzinę, czyli rajd kończy się o 3 nad ranem.
Dołącza do nas jeszcze Wudz i Łukasz. Pojedziemy więc większą grupką. Rozdanie map, szybkie zaznaczenie planowanej trasy i... w drogę :-)
PK12 - Nam strzelać nie kazano Opis punktu nie budzi wątpliwości, pewnie będzie obok pomnika. Jako, że jest to blisko bazy to docieramy tam równocześnie z kilkoma innymi zawodnikami. Spisujemy kod na kartę startową i jedziemy dalej.
PK02 - Kryjówka Zimy Zaznaczyliśmy dojazd do punktu asfaltem jednak po drodze kusi nas droga na skróty. Decydujemy się wjechać na polną drogę i zmagając się z pierwszymi zmrożonymi koleinami docieramy w pobliże punktu, mijając wcześniej roześmianych Ghostów. I tu zonk :-( Mimo, że punkt wydaje się być precyzyjnie oznaczony na mapie to nigdzie go nie ma. Szukamy go wraz z piechurami i echo :-( Tracimy sporo czasu i... odjeżdżamy bez punktu :-( Po drodze ucieka mi przednie koło i rower przyjmuje pozycję horyzontalną. Na szczęście to upadek kontrolowany.
PK01 - Kopalnia pomysłów Znów kawałek asfaltem i... mijamy nieco właściwy zjazd ale równoległą drogą wdrapujemy się na wzniesienie, by po chwili mijając cmentarz znaleźć się obok kopalni. Chwila poszukiwań i jest punkt.
PK07 - Gra w kółko i krzyżyk Długi odcinek przez leśne zmrożone koleiny. Co chwilę czujemy się jak lodołamacze, gdy pod kołami pęka nam lód i przejeżdżamy przez mniej lub bardziej głębokie kałuże. Ostatni kilkusetmetrowy odcinek przed punktem oznacza... pchanie rowerów. To jest to czego nie lubię. Nie lubię wychodzić z psem na spacer, a co dopiero spacer z rowerem. Daje nam w kość. Punkt odnaleziony bez problemów.
PK03 - Cmentarne hieny Kolejne koleiny... kolejne miejsca, gdzie można się zmęczyć... W testach opon można wyczytać, które są dobre na piasek, które na błoto, ale nigdzie nie było opisanych takich warunków. Dojeżdżamy do cmentarza i przedostajemy się na jego drugi koniec. Ja dookoła, a chłopcy przez środek. Ich wersja była szybsza. Mamy kolejny punkt. Temperatura rzeczywiście minus dziesięć. Wiku decyduje się na powrót do bazy. I dobrze, w końcu dopiero co spędził kilka dni w łóżku.
PK10 - Smętarz dla ludzi Mijamy piękny kościół i skręcamy w stronę cmentarza. Jest punkt z narysowaną mapką informującą o kolejnym, nie zaznaczonym wcześniej na mapie, dodatkowym punkcie.
Ale moment! Na mapie punkt powinien być z drugiej strony cmentarza. Coś tu nie pasuje. Obchód cmentarza i jest! Czyli ten, na który wjechaliśmy na początku był... punktem mylnym. Dobrze, że nie daliśmy się nabrać, bo nie dość, ze nie mielibyśmy zaliczonego punktu, to dostalibyśmy minus i... szukali dodatkowego punktu w błędnym miejscu. Sukces cieszy.
PK16 - Kryjówka Wiosny Jedziemy do punktu, którego wcześniej nie było na mapie. Niestety droga nam się kończy i trzeba przebić się przez pola. Może być ciężko. Decydujemy się wrócić kawałek i zaatakować z drugiej strony, gdzie... też przebijamy się przez pola tylko trochę dłużej ;-( Jedziemy (próbujemy jechać) wzdłuż torów, ciężko, ale da się. Po chwili widzimy ekipę po drugiej stronie torów, która też narzeka, ze ciężko, ale jedzie szybciej. Przechodzimy przez tory i droga o niebo lepsza. Dominik miał od początku rację że tam powinna być droga. Punkt odnaleziony bez problemów.
PK06 - Pomnik Decydujemy się nadłożyć trochę drogi, ale wracać asfaltem, a nie tym co za nami. Pierwszy odcinek mnie bardzo męczy, co chwili podpieram się, żeby nie upaść. Z jednej strony ślisko, z drugiej boję, się, że zahaczę pedałem o koleiny. W końcu asfalt, fajnie, ale nie oznacza to, że jest łatwiej... jest... bardzo ślisko. Docieramy do punktu.
Dość blisko jest PK11, ale czasu coraz mniej, a zmęczenie daje znać o sobie. Podejmujemy decyzję o powrocie do bazy.
Zostało nam jeszcze trochę punktów do odnalezienia, ale nie martwimy się tym. Wszyscy wydają się być zadowoleni. Nie zrobiliśmy setki kilometrów, zmęczyliśmy się porządnie, nie będziemy na podium, a mimo to wracamy w świetnych humorach, zastanawiając się kiedy następna impreza.
Wariaci! Tak, to prawda, ale pojawiła się tu w tak mroźną noc prawie pięćdziesiątka takich wariatów z latarkami, czołówkami i... dobrym humorem.
I to wszystko dzięki (przez)... Monikę i Tomka, którzy zorganizowali tak fajną imprezę.
Na mecie czeka na nas do wyboru grochówka lub fasolka, ognisko, można usmażyć sobie kiełbaskę i oczywiście kawa lub herbata.
Zakończenie, dekoracja zwycięzców (skończyliśmy na 6 miejscu) i... loteria... Wygrywam kubek z oferty Rowerowej Norki ;-)
A, jeszcze jedno... Pod koniec trasy orientujemy się, że wszystkie punkty mają dwa opisy...
PK12 - Nam strzelać nie kazano - Pomnik Żołnierzy PK02 - Kryjówka Zimy - Rura PK01 - Kopalnia pomysłów - Ogrodzenie kopalni dolomitów PK07 - Gra w kółko i krzyżyk - Krzyż na skrzyżowaniu dróg PK03 - Cmentarne hieny - Słupek na rogu ogrodzenia PK10 - Smętarz dla ludzi - Róg ogrodzenia PK06 - Pomnik - Pomnik bohaterom Armii Czerwonej
No cóż, nie wiem jak to się stało, że nie zauważyliśmy tego wcześniej. Pewnie wtedy PK02 odnaleźlibyśmy bez problemu, bo oczywiście rurę widzieliśmy, ale szukaliśmy też wszędzie wokół, a tak skupilibyśmy się tylko na niej... Życie...
Dzięki wielkie towarzyszom za wspólną jazdę, pozostałym za współzawodnictwo i świetną atmosferę, a organizatorom, za pomysł (i realizację) imprezy.
Wieczorem dzwoni Amiga, mówiąc że w nasze strony przyjechał lukasz78 i od rana zamierza kontynuować wycieczkę po śląskich gminach. Krótka wymiana zdań i jesteśmy umówieni na 9 rano w Makoszowach żeby służyć za przewodników.
Budzę się i termometr wskazuje -8 stopni. Nie ma mowy, nie jadę, w tym roku jakoś nie jest mi po drodze z mrozem. Po chwili jednak wstaję, śniadanko i jest -6. Jadę.
Przed dziewiątą spotykam Darka przed kopalnią. Po chwili dojeżdża Łukasz.
Krótkie powitanie, ustalenie kierunku jazdy i mkniemy w stronę Katowic.
Łukasz opowiada o zaliczaniu gmin, a my opowieściami próbujemy go zachęcić do trochę bardziej szczegółowego zwiedzania mijanych miejsc. W sumie co kto lubi, ale mnie byłoby jednak żal mijać tak blisko tyle fantastycznych miejsc i nie zatrzymania się koło nich.
Mijamy Rudę. Na chwilę przystajemy w Świętochłowicach przy bramie byłego obozu najpierw niemieckiego, a potem komunistycznego.
... i wjeżdżamy do Siemianowic. Jeszcze próbuję zachęcić kolegów do odwiedzenia cmentarza żołnierzy niemieckich, ale widzę że Łukasz chce jak najszybciej dotrzeć do Mysłowic. Wobec tego zaliczyliśmy tylko małą pętlę po mieście i... pora się rozstać. Z żalem się żegnamy, ale niestety musimy wrócić do Zabrza, a reszta ekipy udaje się w przeciwnym kierunku.
Jako, że Darek nie był jeszcze na siemianowickim cmentarzu wracamy. Bez problemu trafiamy na miejsce. Za każdym razem kiedy tu przyjeżdżam jestem pod wrażeniem.
Krótkie ładowanie baterii na stacji Lotosu i szybka wizyta w Żabich Dołach. W południe, w zimie to miejsce nie robi takiego wrażenia, jak np. wiosną, czy jesienią, o świcie... Dziś podziwiamy tylko spacerującego po cienkim lodzie łabędzia.
... i pora wracać do domu. W Miechowicach postanawiamy zobaczyć jak wyglądają drogi w lesie. Na początku jest w miarę, ale po chwili wiemy, że bez mycia rowerów się nie obejdzie :-)
Fajnie spędzone przedpołudnie. Oby częściej trafiały się takie wyjazdy w świetnym towarzystwie.
Nie wiem co się stało, ale mój wpis zniknął. Nie jestem w stanie go odtworzyć więc kopiuję (mam nadzieję, że się nie gniewasz Darku) wpis Amigi, z którym jechałem.
Jestem już w domu, czuję zmęczenie, czuję te przejechane kilometry,
pewnie pogoda też odcisnęła na mnie swoje piętno. Pomimo tego jestem
zadowolony z wycieczki, z towarzystwa z mile spędzonego dnia.. było
rewelacyjnie, Dzięki
Darku :) i Rodzino wielkiego K:)
Wróćmy jednak do początku.
Mamy
piątek wieczór, zadekowałem się w domu Darka, pierwotny plan nie
wypalił, w weekend miał być wypad w okolice Bydgoszczy, później
zmieniliśmy go na wyprawę na Anaberg, była opcja wycieczki śladami
Janosza, jednak kolejne propozycje diabli brali, najwięcej w tym
wszystkim namieszała pogoda i prognozy zmieniające się z dnia na
dzień.... W sobotę też miało lać, jednak.... ok 22:00 w prognozach
pojawiło się okienko od ok 10:00 w sobotę, więc jednak jest szansa na
jakiś krótki wypad rowerowy po okolicy..., tylko gdzie.... teren raczej
odpada, to jeszcze nie ta pora, to jeszcze nie ten czas...
Darek
proponuje objazd kilku pobliskich zamków, pałaców..., w okolicy jest
tego „trochę”, specjalnie nie namyślając się nad tym zgadzam się, W
okolicach północy, jest szkic w.... głowie Darka, pozostało tylko pójść
spać i rano wsiąść na rowery...
O poranku zaczynamy się powoli
zbierać, spacer z Bajką, śniadanie, odszukanie ubrań rowerowych, krótki
przegląd sprzętu i możemy ruszać...
Jak zakładaliśmy na początku
jedziemy szosami, mijamy Ptakowice, Zbrosławice, docieramy do Kamieńca i
naszego pierwszego PK – neobarokowego pałacu w którym obecnie znajduje
się Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci, rozglądamy się dookoła
budowli i ruszamy dalej.
Kolejny pałac do odwiedzenia znajduje się w Kopaninach, jadąc przez Księży Las,
na kilka min zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, ciężko focić to
miejsce jeżeli wydać, że trwa ceremonia pogrzebowa..., to nie jest dobra
chwila na sesję zdjęciową.
Pewnie będzie jeszcze niejedna okazja aby odwiedzić to miejsce...
Kilka
km dalej zatrzymujemy się przy sklepie, musimy uzupełnić zapasy, w
zasadzie to zaopatrzyć w się w cokolwiek, po dłuższym okresie bez
wycieczek rowerowych, zapomnieliśmy do czego służą bidony, że warto mieć
ze sobą coś do jedzenia :). Jeżdżąc na trasie dom-praca-dom zapominam o
takim szczególe. Jednak dzisiejsza wyprawa ma być dłuższa, nie możemy
liczyć na szczęście. Chwila na posiłek i pora ruszyć dalej.
Docieramy
do pałacu w Kopaniach który od kilkudziesięciu lat służy jako Państwowy
Dom Pomocy Społecznej. Może nie jest w stanie idealnym, jednak na tyle
dobrym iż powinien przetrwać kolejne kilkadziesiąt lat...
Do
kolejnego PK pałacu Warkoczów w Rybnej, mamy tylko kawałek, trasę
pokonujemy dość szybko, standardowo objeżdżamy budynek dookoła, widać,
że jest pięknie odrestaurowany, chociaż kilka elementów wyraźnie nie
pasuje do tego miejsca, jakaś rozpadająca się lodówa, samochody.
Obserwujemy
osoby wychodzące ze środka, patrzymy po sobie i chyba pora się
ewakuować, zdaje się, że nie pasujemy do tego towarzystwa w ubraniach
supermenów... ;P
Pora
na wizytę w Brynku, jednak czeka nas jazda po dość paskudnej drodze, i
nie chodzi mi o asfalt, tylko o pędzące samochody. Fakt, że kierowca
ciężarówki zachował się całkiem nieźle, dając nam znać, że pędzi na nas,
dzięki temu odbiliśmy nieco bardziej na pobocze, jednak mijając nas
mógł troszkę zwolnić. Nie przepadam za takimi sytuacjami.
Tym
tym razem oglądamy kilka budynków zaadoptowanych na szkoły - Gimnazjum
Publiczne, kawałek dalej Technikum Leśne. O ile pierwszy prezentuje dość
ciekawą zabudowę z czerwonej cegły, to ogrom tego drugiego powala.
Chwila
rozmowy i postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden bonusowy PK w Tworogu, to
tylko kilka km i grzechem byłoby nie zahaczyć o to miejsce, tym
bardziej że kolejny pałac czeka na sesję :)
Tym razem trzeba się
zastanowić jak wrócić, warianty, są 2 albo po śladach, albo na czuja... ,
gdzieś w kierunku na Świniowice, Darek podejrzewa istnienie kolejnego
pałacu w Wielowsi, jakoś dziwnie bez błądzenia docieramy na miejsce
znowu chwila postoju, czas na uzupełnienie energii i chyba najwyższa
pora wracać do Zabrza, zaczyna nas gonić czas.
Z
Google-a wynika, że trasa nie jest zbyt skomplikowana. Przez Wojska i
Jasionę powinniśmy dotrzeć do Księżego Lasu, w tej drugiej miejscowości
udaje nam się zauważyć ruinę w dość paskudnym stanie. Zastanawiają mnie 2
szczegóły, pierwszy to oznaczenie obiektu zabytkowego, drugi to data
zupełnie nie pasująca tego co widzimy 1954. Już w domu zagadka zostaje
wyjaśniona, data odnosi się do ostatniego remontu pałacu. 59 lat jakie
minęły od chwili ostatniego remontu, nie obeszło się łagodnie z tym
miejscem. Szkoda...
Zbliża
się 16:00. musimy wracać, bez większych przerw docieramy na Helenkę,
uff, można chwilę odpocząć, coś zjeść, jednak pora na mnie... muszę
wrócić do Katowic. Wieczorem jestem już umówiony, a od rana czeka mnie
sporo pracy...
Wyjeżdżam do domu ok 18:00, czuję te wcześniejsze
75km, te zjazdy i podjazdy, na dokładkę czeka mnie droga przez centrum
Zabrza a później opłotkami przez Rudę Śląską i Katowice.
Ps. Dzięki Darku za wycieczkę, nawet pogoda nie była w stanie nam jej zepsuć.
Podobnie jak w zeszłym roku dziś w planach wyjazd na świąteczną masę. W tym roku odbywa się w Rudzie Śląskiej. Szczerze mówiąc bardziej mi się podobała zeszłoroczna koncepcja przejazdu przez kilka miast, niż tegoroczny objazd jednego miasta. W tym samym czasie w Bytomiu odbywa się alternatywny przejazd rowerowy. Popołudniowe zaproszenie na koncert Igora sprawia, że wybieramy Bytom. W razie przedłużającej się imprezy łatwiej będzie się urwać żeby zdążyć.
Wraz z Wiktorem i Amigą ruszamy z domu dość późno. Ciekawe czy przy takich warunkach uda się zdążyć. Na zjeździe do Rokitnicy czuję, że asfalty posypali solą. Nic się nie dzieje, był czas przecież przywyknąć do tego smaku w zeszłym roku ;-)
Bez większych problemów docieramy na bytomski Rynek. Czeka już około 50 rowerzystów.
... i czas ruszać w eskorcie kilku radiowozów. Równe tempo, tylko momentami policja spowalnia nieco peleton. Łagiewniki, Szombierki, Bobrek, Karb, Miechowice, Stolarzowice. Tu Wiktor decyduje się na powrót, zimno daje i sobie znać, stopy marzną.
Czas wracać w stronę centrum Bytomia. Kończymy w BECEKu. Tu czeka nas zupka grzybowa i chleb z tłustym. Potrzebowałem tego. Przed wyjazdem dostajemy jeszcze zestaw gadżetów.
Powrót spokojny. Pod koniec zaczynam już czuć lekkie zmęczenie. W domu czeka na nas pyszna, rozgrzewająca zupka cebulowa :-) Fajnie było się przejechać, choć na początku psycha wariowała na widok śniegu i błota pośniegowego. Potem już przywykła :-)
Nie do końca byłem przekonany czy to dobry pomysł, a właściwie to jestem pewien, że to zły pomysł, ale rodzina mnie przegłosowała. Zobaczymy co z tego wyniknie... Czy to będzie dobra Bajka...
Przedświątecznie... Myślałem, że ostatnie podsumowanie będzie już rzeczywiście końcem sezonu. Nie wyszło ;) Franek810 wraz z Amigą namówili mnie na wspólny wyjazd. Dokąd? Nie wiem. Do końca nawet nie jestem pewien gdzie się spotkamy.
Ranek. I zaskoczenie. Świat istnieje, a wczoraj miał się skończyć. Na termometrze -6C, wstaję robię śniadanie i... Wskakuję do łóżka. Nie chce mi się wstawać. W końcu jednak zbliża się godzina, o które muszę ruszyć żeby pojawić się około południa gdzieś na makoszowskich peryferiach.
Ubieram się próbując sobie przypomnieć co się zakłada na siebie w takich warunkach i ruszam. Na zjeździe z Rokitnicy przypominam sobie, że ktoś kiedyś wynalazł krem do twarzy...
Mikulczyce, dzwoni Amiga. Są już razem na Stragańcu, spoko mam sporo czasu. Centrum próbuję omijać jakimiś opłotkami, ale nie mam jakiejś spójnej koncepcji. Zatrzymuję się obok budowanego stadionu Górnika.
Przywitanie, łyk picia i krótka debata dokąd jedziemy. Był pomysł żeby odwiedzić Glaubenstadt, ale rzut oka na zegarek sprawił, że zmieniamy zdanie. Czasu mało więc wybór pada na Chudów. Zawsze mnie zastanawia fenomen tego miejsca. Ruiny zamku nie są jakieś wyjątkowo spektakularne, w sezonie są tam tłumy, a mimo to każdego tam ciągnie... Zawsze pełno tam rowerzystów, motocyklistów...
Ciężko mi się jedzie. Gonię chłopaków ostatkiem sił, licznik złośliwie wciąż nie chce przekroczyć "dwudziestki" (poza nielicznymi zjazdami). Na miejscu pustka. Nie ma nikogo. Nawet oberża wydaje się zamknięta i opuszczona.
Pora wracać. Jadę coraz wolniej. Pada propozycja zostania na bal sylwestrowy w Białym Domu. Nawet byliśmy skłonni się zdecydować, ale na miejscu okazało się, że to jakiś przekręt... Bo dom nie jest biały...
Jedziemy w stronę Zabrza. Nie jest dobrze. Licznik zamarza? Chyba, bo 16km/h to maks... :-( Kończyce - prawie Centrum Południe :-) Pora się pożegnać. I tu niespodzianka. Oprócz życzeń Franek810 wręcza mi świąteczny podarunek...
Teraz jeszcze tylko dojechać na Helenkę. Ciężko, coraz wolniej. Postój w Mikulczycach. Na podjeździe z Rokitnicy gdzie zwykle walczę żeby nie spaść poniżej 20km/h dziś nie próbuję nawet walczyć żeby utrzymać... 9km/h.
Nie wiem co się stało. Od połowy drogi bolały mnie... uda. Tego chyba nigdy nie przerabiałem. Zdarzało się, że nie miałem siły, ale jeszcze chyba nigdy nie bolały mnie mięśnie ud. Brak jazdy, czy coś innego? Nie mam pojęcia...
Mimo to, dzięki Panowie, że mnie wyciągnęliście..., Że udało się spotkać w takim okresie... że udało się przejechać choć parę kilometrów i trochę porozmawiać... Choć jak zawsze za mało... Ważne jednak, że choć tyle...
Rok temu świetnie bawiliśmy się z Wiktorem na siódmej edycji Tropiciela. Na wiosnę zamiast na Tropicielu bawiliśmy się na komunii :-). Tym razem postanowiliśmy tam wrócić w towarzystwie Amigi. Startujemy jako Rock&Rover;. Jako, że startujemy o 1:20 przyjeżdżamy do Twardogóry późnym wieczorem, rejestracja, szybkie wyjście do Żabki i lądujemy na hali Gminnego Ośrodka i Sportu i Rekreacji.
Od wejścia widać, że konkurencja już prawie gotowa...
Mapy do ręki i szybkie planowanie. Rozłożenie punktów pozwala na ułożenie dość zgrabnej pętli, jednak decydujemy się na zaznaczenie tylko połowy. W trakcie zobaczymy co dalej.
Punkt Z - Przy wiadukcie Chłopcy jadą w dość szybkim tempie. Dla bezpieczeństwa zamykam kolumnę :-) Jeszcze chwila i zjazd z asfaltu. I droga, która prowadzi do punktu. Jedziemy, ale coś mi się nie podoba, wołam chłopaków, ale są zbyt daleko. W końcu się zatrzymują. Kompas - mapa - kompas. Niestety na mapie nie ma drogi, na której jesteśmy - mieliśmy skręcić wcześniej. BŁĄD Powrót i szukanie właściwej ścieżki. Jest! Co prawda końcówka to spacer, bo właściwa ścieżka jest 10m dalej(!), ale docieramy do ogniska.
Punkt Y - Skraj lasu Ruszamy i nie podoba nam się kierunek. Mieliśmy skręcić od razu przy punkcie. BŁĄD. Mimo to jedziemy dalej. Moje hamulce z przodu wydają dziwne dźwięki. Dojeżdżamy do cmentarza. Gdyby nie gość stojący przed nim zrobiliśmy to samo, co duża część innych zawodników, czyli wjechalibyśmy wprost na cmentarz. Prawie BŁĄD. Na szczęście omijamy cmentarz i bez problemu zaliczamy punkt. Na widok gitary chcemy zdobyć dodatkowe punkty śpiewając, jednak organizatorzy nie chcą nam dać takiej szansy. Nie wiemy, że wywołujemy wilka (psa) z lasu.
Punkt T - Leśna droga W drodze do kolejnego celu robimy przerwę na skrzyżowaniu. Na widok odblaskowych kamizelek kierowca nadjeżdżającego samochodu i jego pasażerka o mało nie dostają zawału.
Jedziemy. Nie odmierzamy odległości i przy rozjeździe zastanawiamy się chwilę gdzie jesteśmy. BŁĄD. Po chwili jednak trafiamy na punkt. Tu czeka nas zadanie. Ziemianka. Wraz z Wiktorem wchodzimy do niej na kolanach. Jest pełna przeszkód, których nie możemy dotknąć. Jest zupełnie ciemno. Do tego z zewnątrz Amiga świeci w naszą stroną latarką z efektem stroboskopowym. Przypomina mi się scena z poligonu w serialu Misja Afganistan. Pokonujemy trasę bez problemu. Na końcu okazuje się, że nikt tego nie kontrolował… ale nas zrobili :-)
Punkt R - Wzgórze Winne Ruszamy i… wyjeżdżamy w innym miejscu niż planowaliśmy. BŁĄD. Nic to, korekta trasy i wracamy w stronę Dąbrowy. Polne ścieżki, asfalt i szukamy drogi do punktu. Jest, choć drogę dystans mi się nie podoba. Wjeżdżamy w las i droga się kończy. Nic dziwnego, przecież do punktu nie jedzie się przez las. Wracamy. BŁĄD. 100m dalej jest kolejna ścieżka, czyli poprzednio wyjechaliśmy w innym miejscu, niż planowaliśmy. Czyli popełniliśmy BŁĄD. Dojeżdżamy i widzimy kilka grupek siedzących w skupieniu. Czyżby rozwiązywali jakieś zadania. Okazuje się, że po prostu odpoczywają. Podbijamy punkt, głaszczemy owieczkę i zastanawiamy się co robimy dalej. Jest późno. Już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów, a więc nie zdobędziemy tytułu Tropiciela. Świadomie odpuszczamy punkt, zbyt dużo czasu nas może kosztować.
Punkt X - Parking leśny Ruszamy w stronę asfaltu. Skręt w lewo, skręt w prawo i jesteśmy przy punkcie. To znaczy powinniśmy być, bo pierwszym skręcie w lewo za bardzo skręcamy w prawo i nie zgadza nam się kierunek. BŁĄD. Wracamy i teraz jedziemy już w dobrym kierunku - północny zachód`. Jedziemy i wyjeżdżamy na skrzyżowaniu, które nijak ma się do naszych oczekiwań. Kolejna analiza mapy i… asfalt, do którego dojechaliśmy prostu z punktu nie był tym właściwym (BŁĄD), konsekwencją była cała masa kolejnych błędów. Jest mi zimno. Ściągam bluzę i zakładam kurtkę. Skoro wiemy gdzie jesteśmy to teraz już bez problemów mkniemy ponad 3km asfaltem. To chyba najdłuższy prosty asfaltowy odcinek na całej naszej dzisiejszej trasie.
Na miejscu czekają na nas pieski i wylosowane pytanie. Jaką długość ma najdłuższy wyścig psich zaprzęgów. Niestety podajemy błędną odpowiedź, mamy jednak szansę uratować punkt… śpiewając piosenkę o psie. Długo, bardzo długo wahamy się co zaśpiewać. W końcu wybór pada na KSU "1944"
"Nakarmimy Szarika, a potem Gustlika" :-) Jeszcze posiłek i w efekcie na punkcie spędzamy… kilkadziesiąt minut :-( BŁĄD. Punkt E - Tunel pod nasypem Plan jest żeby pojechać Wąwozem Prądnim jednak odbijamy za bardzo w lewo i jedziemy Drągą Goszczańską. BŁĄD. Na jednym z kolejnych skrzyżowań orientujemy się co zrobiliśmy i skręcamy w prawo. Za chwile powinniśmy natrafić na drogę do punktu. Jest. Wąska, bo wąska ale jest. Niestety kończy się niespodziewanie. To nie ta, BŁĄD. 50m dalej jest prawie autostrada…. Tym razem bez problemu docieramy do punktu.
Meta Ruszamy i… kompas wariuje. Przed nami na północ jest tunel kolejowy, a kompas mówi nam, ze to kierunek południowy. Kawałek dalej na naszej mapie również mamy odwrócony fragment, tym razem o 180 stopni - może więc organizatorzy zrobili to nieprzypadkowo. Może wiedzieli, że kompasy tu nie działają? Jedziemy cały czas się zastanawiając o co chodzi. Już nie bardzo wiemy co się dzieje i gdzie jesteśmy. Spotykamy grupę piechurów, która ma chyba taki sam problem z kompasami. Gdy tylko nam się wydaje, że wiemy gdzie jesteśmy drogi i kierunki znów nas zaskakują. Poddajemy się. Chcemy wyjechać do cywilizacji, do jakiegoś jednoznacznego punktu i ew. dopiero stamtąd zaatakować jeszcze jeden cel. Tak naprawdę wiemy już, że to koniec, że po prostu zmierzamy do mety. Po chwili docieramy do zabudowań, by po jakimś kilometrze zorientować się, że jesteśmy na granicy Moszyc i Twardogóry.
Za dużo błędów. Na miejscu bigos lub fasolka. Wszyscy wybieramy bigos. Potrzebowaliśmy czegoś ciepłego. Wchodzimy na halę i Wiku momentalnie usypia. Przynoszę matę, śpiwór i padamy wszyscy. Po godzinie budzi mnie zimno. To chyba głównie wina zmęczenia. Znów pogaduchy. SpotykamBlase'a i Kasię. Czas się powoli przebrać. Amiga zdobywa cudem kawę. Plastikowa , ale najważniejsze, że jest. Powoli się pakujemy. Analizujemy jeszcze raz mapę i czekamy na zakończenie.
W trakcie zakończenia losowanie mnóstwa nagród. Jednym ze szczęśliwców jest w tym roku Amiga. W zeszłym roku padło na Wiktora i na mnie. Na Tropicielu jest nieco inaczej niż na innych zawodach. Zwycięzcy nie otrzymują nagród, za to każdy ma szansę coś wylosować. Fajny pomysł.
Impreza przygotowana perfekcyjnie , za wyjątkiem nagłośnienia. To była zupełna porażka. Zastanawialiśmy się ile osób brało udział w jej organizacji. Około 120 wolontariuszy! Szok! No, ale jeśli startowało ponad 700 osób to nic dziwnego. Wielki szacun dla organizatorów. Padło pytanie, co by tu można zmienić, ulepszyć. Trudne, bo po raz drugi bardzo nam się podobało. Może trochę więcej zadań. W zeszłym roku o ile pamiętam chyba na każdym punkcie coś się działo. W tym na 3 punkty z zadaniami nie dotarliśmy więc nie wiemy co tam było (słyszeliśmy tylko o strzelnicy). Poza tym w zeszłym roku bardzo nam się podobał klimat wojskowy, w tym można było pieski wykorzystać chyba w większej liczbie miejsc. Fajnie by było gdyby każdy Tropiciel był pod jakimś hasłem - w przyszłym roku Gwiezdne Wojny? :-) Poza tym można by zorganizować coś na mecie, mając kilka godzin w oczekiwaniu na zakończenie część śpi, a część pewnie chętnie by coś pooglądała, pobawiła się… A…. I więcej KAWY!!! Jej brak to był BŁĄD - tym razem nie nasz :-)
Po ponad 40 dniach przerwy (to jak Wielki Post) w końcu ruszyłem tyłek i w końcu sprawdziłem, czy jeszcze potrafię jeździć na rowerze. To rzeczywiście był sprawdzian. Po pierwsze, czy rower jeszcze działa po Odysei, po drugie, czy jeszcze potrafię z tego czerpać przyjemność... Jakoś tak ostatnio mam wrażenie, że gdzieś tam w środku byłem zadowolony, że nie udawało się wyjść pojeździć, że brakowało czasu, że nie brakowało wymówek...
Do tego nie byłem pewien jak zadziała rower na skróconym łańcuchu, ze śpiewającymi hamulcami...
Były jednak powody, by w końcu się przejechać... Po pierwsze za tydzień... Tropiciel więc wypadałby się ruszyć, po drugie Anetka mi doniosła, że jednak ktoś tu zagląda i czuje się zawiedziony, że tu cisza... Po trzecie, na blogu też się czepiają..., a po czwarte... ile się można nad sobą użalać, że się nie ma czasu...
Choć i tak planowałem wyjść, Olek dopilnował, żebym nie znalazł wymówki ;-)
Ruszamy do lasu. Przejeżdżając obok schronu w Miechowicach Olek wydaje się być zdziwiony jego istnieniem, nie wierzę...
Dalej w stronę DSD. Wjazd na hałdę i rzut oka na okolicę... Dzięki namiarowi przekazanemu przez Izę dziś już z naprawionym aparatem. Można korzystać z zooma. Nie jest on tak duży jak obecnie można spotkać - x50, ale i tak co nieco przybliża...
Kiedy Olo walczy bez sukcesu z dętką, ja walczę z własnymi myślami... Ostatnio mam wrażenie, że coraz mniej rozumiem ludzi... Z jednej strony powinienem już w tym wieku przywyknąć do wielu zachowań, z drugiej nie potrafię zaakceptować przedszkolnych zachowań. I nie ma tu znaczenia, czy mówię, o pracy, czy o znajomych, czy o rodzinie.
W koło to samo... Te same zagrywki, te same błędy, to samo myślenie tylko o sobie... to samo myślenie jak komuś dokopać, jak zwalić coś na innych, jak nie widzieć swoich błędów... Masakra...
Spotykamy się "Pod dębem". Czas na chwilę rozmowy i naprawę. Niestety okazuje się, że przywieziona dętka też jest rozcięta, jednak tym razem udaje się ją załatać...
Żeby tak łatwo dało się łatać życiowe problemy... Żeby łatką można było zamknąć czyjeś usta... A czasem może swoje...