Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Anka zamiast Jury

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Anka zamiast Jury
Jeszcze wieczorem w planach była Jura. Krótko po północy Amiga wykazał się zdrowym rozsądkiem i stwierdził, że po takim tygodniu w pracy i 3-4 godzinach snu to za dużo na Jurze nie powalczymy. Plan alternatywny - Anaberg. Góra św. Anny, czyli miejsce gdzie ostatnio trudno nam trafić.

Ruszamy późno, po 10-ej, ale organizm domagał się odpoczynku. Niezbyt ciepło, fajna pogoda do jazdy. Tyłami przez Wieszowę docieramy do ruin kościoła w Ziemięcicach.

Ruiny mają swojego gospodarza © djk71


Jadąc dalej Darek postanawia sfotografować kapliczkę. Chwilę trwa parkowanie roweru... W końcu udało się...

Mistrz parkowania ;) © djk71


Chwilę później lądujemy w Pyskowicach w skansenie lokomotyw.

Polska, czy Niemcy? © djk71


Niestety skansen zamknięty, jest co prawda podany numer telefonu, pod który można zadzwonić, ale to już następnym razem. Dziś tylko rzut oka przez ogrodzenie...

Dawno już tu stoi © djk71


Więcej tu takich © djk71


I jak smutno patrzą © djk71


... i przez dziury w bramach.

Pusto tu © djk71

Szkoda, że nie ma kasy na takie miejsca.

Mijamy Dzierżno i zatrzymujemy się na chwilę przy monumentalnym pałacu z 1700r. w Bycinie.

Potężny gmach © djk71


Pałac jest w prywatnych rękach i niestety jak wiele tego typu obiektów niszczeje.

Kiedyś był piękny © djk71


Tuż obok figurach św. Floriana, zapewne upamiętniająca pożar pałacu w 1767r.

Florian uratował pałac? © djk71


Mapa wskazuje, że żółtym szlakiem dotrzemy co najmniej do samego Ujazdu, więc kierujemy się na szlak. Świetnie oznaczony, ani przez chwilę nie mamy wątpliwości jak jechać, gdzie skręcić.

Tradycyjnie zdjęcie przy pałacu w Pławniowicach musi być...

Pięknie tu © djk71


Krótki postój w Rudzińcu, najpierw w sklepie, potem przy pałacu...

Kolejny smutny pałac © djk71


... kościele...

Kościół w Rudzińcu © djk71


i... przy jakimś festynie, gdzie zawitały pojazdy trochę większe niż rower...

Rudy? © djk71


Ci to mają klimatyzację © djk71


Szybko zauważamy, że przekroczyliśmy granicę województwa.

Inne województwo, czy kraj? © djk71


Za Ujazdem na jednym z podjazdów Amiga wydaje triumfalny (jak mi się wydaje) okrzyk. No cóż, będą jeszcze większe podjazdy... Ale to nie zdobycie szczytu było powodem krzyku, to pszczoła, która Go użądliła w głowę. Na szczęście nie jest uczulony więc jedziemy dalej.

W okolicach Zimnej Wódki skrzyżowanie i... są inne szlaki oprócz żółtego. Skoro nie było żadnych znaków, a jesteśmy pewni, że jedziemy dobrze powinniśmy jechać dalej na wprost. Powinniśmy, ale coś nas podkusiło żeby jednak skręcić. Tym bardziej, że właśnie tu kończą się nam mapy.

Dzięki temu zaliczamy Zimną Wódkę

W Zimnej Wódce © djk71


Po chwili... wracamy na żółty szlak. Mijamy Czarnocin i znaki pokazują nam, że do Góry Św. Anny pozostaje nam 5,4 km (a może 5,6km). Widać ją już zresztą ok kilku chwil.

Ruszamy i po chwili lądujemy w pokrzywach. Pokrzywy po pas to już przerabiałem niejednokrotnie, ale te tutaj to jakieś rekordzistki. Przez chwilę da się jeszcze jechać, ale zaraz potem zsiadamy i przedzieramy się pieszo. Lekko nie jest. Piecze wszystko, nie tylko od pokrzyw. Od jakiegoś czasu słońce też daje w kość.

Rower widać, nie jest źle © djk71


Kiedy w końcu docieramy do jakiejś poprzecznej drogi polnej nie mamy wątpliwości uciekamy ze szlaku.

Amigę też widać © djk71


Jest coraz bliżej © djk71


Skręcamy w lewo (to lepsze wyjście to była prawa strona, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero w domu). Jedziemy, co prawda w odwrotnym kierunku, ale byle do cywilizacji. Niestety płonne nasze nadzieje. Lądujemy w polu. Przedzieramy się przez łąki, rzepak i w końcu kolejna ścieżka. Teraz już dojeżdżamy do asfaltu w Leśnicy. Zmęczeni. Potwornie zmęczeni. Dał nam popalić ten kawałek.

Banany i w drogę. Jeszcze tylko podjazd na szczyt i będzie można odpocząć. Po drodze krótki postój przy Muzeum Czynu Powstańczego.

Myślałem, że Korfanty wyglądał inaczej... ;) © djk71


I w końcu jesteśmy na miejscu. Zamiast 5,5km od ostatniego znaku zrobiliśmy chyba z 13 w czasie... 1:25h!

Szybki posiłek i czas na powrót, bo... o tej porze to chcieliśmy być już w domu. Jeszcze tylko rzut oka na Pomnik Czynu Powstańczego i wracamy.

Pomnik Czynu Powstańczego © djk71


Odpuszczamy dziś amfiteatr i zwiedzanie okolicy.

Powrót w miarę najkrótszą drogą. Krótki przystanek przy kościele w Dolnej...

Ładny ten kościółek © djk71


... i przy dworze w Kopienicach.

Dwór, obecnie szkoła podstawowa © djk71


W końcu docieramy do domu. Kolejna fajna wycieczka, choć epizod z pokrzywami nie do końca był potrzebny. Wciąż mnie zastanawia gdzie tam był szlak i czy czegoś nie przeoczyliśmy.
Nic to, najważniejsze, że dzień był udany, oby więcej takich.

Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Sobota, 8 czerwca 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Kolejny Bike Orient w tym roku (tym razem pucharowy) i kolejny Bike Orient w historii moich startów w imprezach na orientację. To tu się wszystko zaczęło i tu zawsze chętnie wracam będąc pewnym, że nie tylko będzie czekała nas świetna zabawa na trasie, ale również fantastyczna atmosfera przed i po zawodach.

Przyjeżdżamy z Amigą wystarczająco wcześnie żeby w spokoju się przygotować (w tym załatać w końcu dętkę po ostatnim razie) i pogadać ze znajomymi. Niektórzy są tu już od wczoraj. Sympatycznie było spotkać kolejne dawno niewidziane twarze :) Wszyscy już gotowi do startu.

Gotowa do startu, tylko kasku jeszcze brakuje :-) © djk71


Trochę niepokoją mnie poranne problemy żołądkowe, ale damy radę. Odprawa i… ze spokojem rysujemy całą trasę. Dziś musi się udać. W trakcie wyszukiwania optymalnej drogi dołącza do nas telewizja i prosi o krótki wywiad. Już wiemy - jak przegramy to przez nich, bo zabrali nam trochę czasu :-)

W końcu jedziemy. Na pierwszej prostej widzimy jednego z zawodników z kołem, które jak to potem ktoś określił, jest w kształcie precla. Jeden z kolegów, jak się potem okaże, nieźle poharatał sobie twarz w tej kolizji.

PK8 - Szczyt wydmy
Bez większych problemów docieramy do punktu, gdzie spotykamy m.in. Andrzeja, który wystartował trochę wcześniej. Dziwi się, że nadjechaliśmy z tej strony.

PK5 - Brzeg oczka wodnego
Najpierw wzdłuż torów, jak planowaliśmy, ale potem lekka modyfikacja trasy. Końcówka wąską ścieżką między drzewami. Dopiero co rozmawialiśmy z Tomalosem o szerokich kierownicach - to właśnie o to mi chodziło. ;-)

Wąska ścieżka między drzewami © djk71


PK2 - stare drzewo
Kawałek asfaltem, potem las i jest punkt. Dobry czas.

PK4 - brzeg torfowiska
Bałem się, że będzie gorzej z końcówką, ale trafiamy jak po sznurku :-)

PK18 - szczyt wzniesienia
Przy zjeździe z punktu Amiga walczy z rowerem, który oparcie próbuje stanąć dęba. Dwukrotnie gubi licznik. Na szczęście jadę za nim i udaje mi się go odnaleźć. Wyjeżdżamy w trochę innym miejscu niż planowaliśmy, ale nie stanowi to żadnego problemu. Podjazd na Łysą Górę i mamy kolejny punkt.

PK1 - wiata turystyczna
Bez problemu prostą drogą docieramy na punkt żywieniowy. Jak zwykle pełen wypas. Uzupełniamy zapasy i jedziemy dalej. Średnia powyżej 21 km/h. Zwykle jest to około 15… Albo trasa za prosta, albo szybko spuchniemy, bo nie wierzę w taki nagły wzrost formy.

PK20 - wyspa na stawie
Dojazd bez problemu. Miejscowi wielbiciele trunków wszelakich aktywnie udzielali pomocy w nawigacji… Wyspa brzmiało groźnie, a tu niespodzianka.

Na wyspie © djk71


PK19 - brzeg stawu
Na Dymnie były komary. Tu są muchy i inne UFO (niezidentyfikowane obiekty latające). Masakra. Może nie kąsają tak mocno, ale są strasznie denerwujące. Punkt znaleziony i… znaleziony też nowy skrót do kolejnego punktu. Błąd. Przedzieramy się kilkaset metrów i… przed nami bagna. Nie ma sensu kombinować, wracamy pierwotnie zaplanowaną drogą.
Kilka minut w plecy, ale nie jest źle. To najbardziej oddalony od bazy punkt, ale patrząc na zegarek powinniśmy bez problemu zmieścić się w czasie i zaliczyć wszystkie punkty.

PK11 - szczyt wydmy
Dojeżdżamy w pobliże punktu, jest ścieżka na wprost ale to nie to. Druga obok i to jest wlaściwy trop. Mamy dość tego robactwa wokół twarzy, głowy… Na punkcie uzupełniamy energię, ale robimy to szybko - te czarne chmury robactwa są potworne.

PK14 - koniec drogi
Teraz długa prosta na południowy wschód. Wyglądało to na mapie obiecująco, w praktyce mokra trawa i wielkie kałuże z delikatnym podjazdem. Daje nam to nieźle w kość. Sieć ścieżek przed punktem wygląda groźnie, ale próbujemy. Pierwszy atak i spotykamy zawodnika, który ponoć już od godziny tu krąży. Cofamy się i drugie podejście jest bezbłędne. Widzimy jak z drugiej strony zawodnicy próbują przebić się przez bagna, ale tuż przed punktem odpuszczają.
Teraz wyjazd na drogę i kierunek szesnastka

PK16 - pomost na stawie
Nie do końca jesteśmy pewni, w którym miejscu zjechaliśmy. Niestety zamiast kierować się przeczuciem, dajemy się namówić na dojazd od drogi co oznacza, że nadkładamy jakieś 4-5km. Jedyny plus tego to zaliczony sklep i krótka pogawędka z Kasią ;-)

Okazuje się, że Amiga po raz trzeci gubi licznik. Nie bardzo ma chyba ochotę wracać na czternastkę... Może ktoś inny znajdzie...

Punkt malowniczo położony, ale nie ma czasu na podziwianie.

Jest punkt © djk71


Ładnie tu © djk71


Tym bardziej, że na poprzednich punktach straciliśmy dużo czasu. Mamy chyba koło godziny w plecy :-(

PK15 - lewy brzeg Kanału Lodowego
Mieliśmy jechać na trzynastkę, ale przegapiliśmy zjazd i postanowiliśmy zmienić nieco trasę. Dojazd do punktu interesujący…

Ścieżka trochę zalana © djk71


Słońce grzeje jak szalone. Po wyjeździe na asfalt opadam z sił. Zjazd w teren i nie dam rady dalej jechać. Proszę Darka żeby jechał sam. Niech walczy, a ja wracam do bazy. Nie zgadza się. Siadamy pod jedynym w okolicy drzewem i próba regeneracji. Woda, energetyk, banan… mokry buff.

Czuję się jak ta zeschnięta resztka drzewa © djk71


Po kilkunastu minutach odpoczynku ruszmy. Nie wierzę, że to pomoże, ale zobaczymy. Jest mi słabo. Jest mi niedobrze. Tempo 10km/h. Nienawidzę słońca! Na szczęście wjeżdżamy do lasu i jest lepiej.

PK13 - skrzyżowanie dróg
Punkt zaliczony bez problemu.

PK12 - szczyt wydmy
Przy dojeździe zaczyna grzmieć. Gdy wjeżdżamy na odsłonięty szczyt grzmoty jeszcze bardziej przybierają na sile. Trzeba się ewakuować. Zaczyna lać. W momencie. Nawet nie ma sensu się ubierać. Jesteśmy w jednej chwili przemoczeni. Dobrze, ze jest ciepło. Kiedy docieramy do asfaltu okazuje się, że samochody mają problemy z przejechaniem po ulicach. Ciekawe co myślą ludzie, którzy patrzą na nas stojąc w sklepach, bramach…

PK9 - lewy brzeg Warty
Czasu bardzo mało. Jedziemy do bazy. Po drodze mamy jeszcze dziewiątkę. Jedziemy. Baz problemu.

Wydaje się, że jeszcze będziemy w stanie zaliczyć dwa punkty. Z każdym kilometrem niestety czas upływa jakby szybciej.
Nie zauważamy zjazdu na PK3, albo zmęczenie, albo go po prostu z tej strony nie ma. Rzut oka na zegar i decydujemy się już wracać prosto do bazy. Za każdą minutę spóźnienia odejmują nam jeden punkt.

Końcówka bardzo szybkim tempem. Tak szybkim, że nie zauważamy że przejeżdżamy jakieś 200-300m od PK10 :( Zaczynam czuć kolana. Jesteśmy dwadzieścia minut przed końcem limitu czasu. Mamy 15 z 20 punktów. Mogło być lepiej. Mogło, gdybym był mądrzejszy. Gdybym się prawie nie odwodnił. A przecież miałem picie. To chyba trauma z mojej pierwszej dwusetki, kiedy brakło mi picia. Teraz zamiast pić to oszczędzam, a potem na metę przyjeżdżam z 2 litrami picia :-(

Meta
Gorące komentarze. Andrzejowi zabrakło jednego punktu. No, ale z nim się jeszcze długo nie będziemy mogli równać :-) Gorący obiad. Mycie rowerów i zakończenie.

Zwycięzcy © djk71


W perspektywie jeszcze ognisko i pogaduchy bez końca, ale nie tym razem. Dziś musimy wracać do domu. Szkoda, bo chętnie byśmy zostali jeszcze.

Dziękuję organizatorom za fantastyczną jak zwykle imprezę, oraz wszystkim pozostałym za stworzenie świetnej atmosfery. Widzimy się w lipcu :-)

Mistrzostwa Śląska w kolarstwie górskim - Family Cup

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Mistrzostwa Śląska w kolarstwie górskim - Family Cup

Wczoraj pogoda pokrzyżowała nam plany, dziś mamy nadzieję, że będzie lepiej. Całą rodzinką w towarzystwie Kosmy, Tomka i Amigi stawiamy się na Księżej Górze w Radzionkowie. Fakt, że jest to najwyższe wzniesienie na Garbie Tarnogórskim (357 m n.p.m.) wraz ze wspomnieniem ostatnich deszczów pozwala przypuszczać, że nie będzie łatwo. Z naszej grupy na start decydują się: Igorek, Wiktor i Monika. W sumie startuje 265 osób.

Pierwszy startuje Igorek. Jak zawsze przejęty, ale koszulka zobowiązuje... :-)

Koszulka zobowiązuje © djk71


Pierwsze okrążenie kończy wyprzedzając znacznie rywali...

Rywali nie widać © djk71


Niestety szybki start daje w kość i na kolejnym okrążeniu jeden z zawodników go wyprzedza. Nie szkodzi. Jest srebro ;-)

Jest srebro. Mam puchar! © djk71


Następna startuje Monika. Walczy dzielnie.

Kończę kolejne okrążenie © djk71


Opłacało się. Też jest druga ;-)

Mam srebro :-) © djk71


W końcu czas na Wiktora.

Startujemy, czy czekamy? © djk71


Niestety start się barrrrrdzo przedłuża. W końcu ruszają.

Gdzie jest Wiktor? © djk71


Dzielnie walczy. Na metę dojeżdża jako ósmy. Świetnie, że walczył do samego końca.

I zaraz meta © djk71


Potem długie oczekiwanie na zakończenie i losowanie nagród urozmaicane przejażdżkami po terenie ośrodka.

Po zakończeniu jedziemy jeszcze na objazd trasy. Miejscami ślisko. Finalnie trochę żałuję, że nie wystartowałem, choć pewnie i tak nie miałbym wielkich szans. W końcu to nie moja bajka.

Wracamy zmęczeni i opaleni. Zmęczeni głównie słońcem... jak dla mnie za dużo. Ale dzień fajnie spędzony.

III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Na zakończenie aktywnego weekendu, po piątkowym zwiedzaniu bunkrów i wczorajszej pieszej wycieczce po Beskidzie Małym, dziś jedziemy do Miechowa. Przed nami kolejna impreza Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. 100km w 6 godzin, czyli wydaje się, że trasa powinna być prosta i szybka. W domu opowiadałem Darkowi, że tu jest w sumie trochę pagórków, ale powinno być spoko. Im bliżej bazy jesteśmy, tym mniej mi Darek w to wierzy :-)

Jesteśmy odpowiednio wcześniej żeby zdążyć się przygotować i pogadać chwilę ze znajomymi.

Firmowe koszulki zostały zauważone ;-) © djk71


Jeszcze krótka przejażdżka po centrum.

Bazylika Grobu Bożego © djk71


O 10:00 dostajemy mapy, słuchamy wyjaśnień i startem honorowym wokół miechowskiego rynku rozpoczynamy kolejny dzień zmagań z pomysłami organizatorów, ale przede wszystkim chyba z samym sobą.

Przed nami 22 punkty. Liczymy ile średnio czasu potrzebujemy na każdy z punktów i jedziemy.

PK2 - skraj lasu
Już na początku widać, że nawet Ci, którzy na wstępie wybrali ten punkt do zaliczenia, mają różne koncepcje jego zdobycia. Na punkt z kilku stron dociera wielu zawodników więc z jego namierzeniem nie ma problemu.

PK3 - jar
Po drodze Darek orientuje się, że zgubił licznik. Nie wracamy, może ktoś znajdzie. Dojeżdżamy bezbłędnie do punktu. Trochę ekwilibrystyki wymaga dostanie się do lampionu od naszej strony ale daję radę. Ruszając dalej zrywam łańcuch :-(
Tracimy chwilę na jego spięcie.

PK5 - krzyż
Od organizatorów mamy informację, że punkt jest w innym miejscu niż na mapie, ale wydaje się być prosty. I byłby gdybyśmy sobie obaj, zupełnie niezależnie, nie ubzdurali, że jesteśmy już jeden zakręt dalej. Szybko jednak orientujemy się, że popełniliśmy błąd, ale mając w pamięci zjazd z przed chwili nie uśmiecha nam się powrót. Zdobędziemy punkt z innej strony. Wybieram ścieżkę i… po chwili brniemy czymś co jest raczej mocno zarośniętym dniem strumyka niż ścieżką, w końcu docieramy na jakieś pole.

Stamtąd przyszliśmy © djk71


Jeszcze chwila przedzierania się i jesteśmy przy punkcie.

Jest punkt © djk71


PK4 - jar
Jedziemy dalej. Czuję, że lekko rzuca mi tylnym kołem. Szybka kontrola i… jest… najprawdopodobniej kolec akacji. Kolejna strata czasu.

Kto znajdzie punkt? © djk71


Punkt odnaleziony bez problemu, choć jakby nie wszystkie ścieżki są na mapie.

PK6 - doły
Chwilę przed punktem trzecia awaria. Tym razem Amiga zmienia dętkę. Też kolec, pewnie pamiątka z przedzierania się przez krzaki przed piątką.

Trzecia dziś awaria © djk71


Jest punkt, ale kontrola czasu mówi, że mamy już godzinę w plecy w stosunku do założeń.
Mimo opóźnienia, awarii, podjazdów - nie daje nam to do myślenia i zamiast już tu korygować trasę wciąż planujemy zebrać wszystko.

PK7 - leśna droga
Mamy spore wątpliwości, czy punkt był tam gdzie się go spodziewaliśmy, ale w końcu odnaleźliśmy go. Wyjazd z punktu strasznie mnie męczy. Do tego wyjeżdżamy w nieco innym miejscu niż się spodziewaliśmy. Jakaś dziwna ta mapka tutaj.

PK22 - leśna droga
W okolice punktu dojeżdżamy bez problemu, gorzej jest z samym punktem. Najpierw sprawdzamy inną ścieżkę, oglądając przy okazji efektowną wywrotkę Tymoteuszki. Dobrze, że jej się nic nie stało. Po chwili znajdujemy punkt na sąsiedniej ścieżce.

PK11 - młodnik olchowy
Mijamy młodnik, ale mapa wskazuje, że punkt powinien być dalej. Tylko, że dalej to… środek pola. Chwila dyskusji i wracamy. I dobrze, bo tam był punkt. Punkty zaznaczone tak, że… no comments.

Bufet
Przed kolejnym punktem trafiamy na bufet. Pyszna drożdżówka, uzupełnienie bidonów izotonikiem i analiza mapy i… zegara. Już nie wiem ile mamy straty czasu, ale wiemy, że mamy go dużo za mało. Do tego do bazy daleko. Korekta trasy, ale… zbyt mała.

PK21 - skałki po kamieniołomie
Bez problemów docieramy do punktu, gdzie okazuje się, że… zgubiłem kartę startową.

Skałki przy kamieniołomach © djk71


Myślałem, że limit pecha już wyczerpaliśmy. Wracam do bufetu, bo podejrzewam, że tam mi wypadła. Na szczęście jest, ktoś ją tam znalazł. Dzięki. Będę musiał kolegom podziękować na mecie.
Wracam na punkt, gdzie okazuje się, że zgubiłem również bidon. Na szczęście został odnaleziony przez Tymoteuszkę i Darek już go wiezie.

PK17 - opuszczone gospodarstwo
Tu punkt też jest przesunięty, bo gospodarstwo już nie jest opuszczone. Chwilę szukamy go nieco wyżej niż jest on faktycznie, ale po chwili para, z którą się mijamy od jakiegoś czasu naprowadza nas właściwe miejsce.

PK16 - ślady grodziska
Nie chcę jechać na ten punkt bo… znów się oddalamy, a czasu już coraz mniej, a poza tym mam wrażenie, że znów trzeba się będzie przedzierać do punktu przez jakieś pole. Ale w końcu ulegam namowom i jedziemy.

Co jest za strumykiem? © djk71


Wjeżdżamy w teren, niebieski szlak i… wcale nam nie przeszkadza, że nie widać ani oznaczeń szlaku, ani strumyka… Brniemy pod górę równoległą ścieżką. Kolejna strata czasu. Wracamy i teraz już wjeżdżamy na właściwą drogę. Jest Psia Skała, ale gdzie grodzisko? Okazuje się, ze jest chyba na skale. Nie mam siły się wspinać. Jest stromiej niż na wczorajszej pieszej wycieczce w Beskidach. W końcu jest punkt. Jeszcze tylko zejście, też nie łatwe.

A rowery są na dole © djk71


Do mety
Rzut oka na zegarek - jest szesnasta. Czas mamy przedłużony do 17, ale to i tak mało, bo wydaje się, że mamy około 30km do bazy. Możemy się spóźnić o 30 minut, ale wtedy za każdą minutę spóźnienia dostajemy 5 minut kary. Po tym czasie jesteśmy NKL :-(

Jedziemy szybkim tempem. Za szybkim, jak 1000m podjazdów, które mamy za nami, jak na temperaturę około 30 stopni.
Pewnie jest trochę mniej, ale tyle pokazuje mi termometr i opalenizna na rękach. Szybkie uzupełnienie bidonów i spotykamy Grzesia, który jadąc w przeciwną stronę coś krzyczy o limicie czasu. Tylko gdzie on jedzie? Potem się okaże, że też do bazy tylko inną drogą.

Siedemnasta. Już jesteśmy spóźnieni, pytanie czy zdążymy w doliczonym czasie? Czuję ból głowy, zaczyna mi być chyb niedobrze, ale walczę. Docieramy na metę o 17:24. Czyli 2 godziny kary :-( Ale jesteśmy klasyfikowani :) Do tego minuty karne za niezdobyte 11 punktów. Masakra :-(

Na mecie
Jedzonko, jak zawsze tutaj dużo :-)
I z rozmów ze znajomi wynika, że nikt nie zdobył kompletu. Zbyszek, który wygrał ponoć nie zaliczył 3-4 punktów, reszta z czołówki ma ponoć 7-8 punktów w plecy. Czyli nie tylko nam tak poszło. Wszyscy klną na rozmieszczenie punktów. Organizator sam przyznaje, że nie dość, że punkty nie były w samym centrum kółka, to jeszcze zdarzyły się takie, które były poza. Sam ich ponoć nie mógł odnaleźć kiedy chciał je oznaczyć. Trochę porażka, ale dobrze, że miał tego świadomość i przeprosił uczestników za to. Zdarza się.

Zmęczony, spalony (ręce w kolorach , ale po raz kolejny zadowolony, że daliśmy z siebie wszystko. I pełen nadziei, że limit pecha na ten sezon już wyczerpaliśmy.

Błoto, bunkry i pokrzywy

Piątek, 17 maja 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Błoto, bunkry i pokrzywy

Pogoda straszy deszczem, mimo to decydujemy się z Amigą na krótką przejażdżkę. Znosimy rowery, telefon do Olka...i oczywiście, że jedzie. Pięknie.

Ekspresowym tempem docieramy do Zbrosławic. Kropi, ale nie ma to znaczenia. Chwila dyskusji dokąd jedziemy i ruszamy.

Cel - stary szlak kolejowy. Po drodze Olo bezbłędnie odszukuje niemieckie bunkry, oprowadzając nas po jednym z nich.

Duży ten bunkier © djk71


Przy okazji podziwiam jeziorko, którego wcześniej nigdy nie widziałem .

Kąpać się tu chyba nie można © djk71


Nie obywa się bez wpychania rowerów na skarpy, terapii pokrzywowej oraz błotnej przeprawy. Jednym słowem… klimaty jak z rajdów na orientację ;-) Olek się tu świetnie odnajduje :-)

Gdzie jest ten punkt... :-) © djk71


Chwila na uzupełnienie płynów w Wilkowicach - czemu takie miejsce świeci pustkami w piątkowy wieczór? Nie rozumiem.

I pora się żegnać. Niby niewiele kilometrów, ale atrakcji było co niemiara :-)

Cyfryzacja

Środa, 15 maja 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cyfryzacja
W końcu udało się znaleźć wolną chwilę w normalnych godzinach. W związku z tym ruszam w stronę Miechowic w celu zmierzenia się ze zbliżającą się cyfryzacją.
Chłopcy informują mnie, że jadą oczywiście ze mną. :) Przejazd przez las i już jesteśmy na działce.

Chwila przerwy © djk71


Chwila walki ze sprzętem i zadowolona twarz dziadka mówi, że misja została zakończona sukcesem. Czas wracać.

Ruszamy © djk71


Wiku rusza na skróty, a Igor prowadzi mnie opłotkami, w tym całkiem fajnym podjazdem :-) Dał radę. Ja też ;-)

Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Dymno 2013

Jeszcze nie odpoczęliśmy po Rudawskiej Wyrypie, a już z Darkiem przyjeżdżamy do Łochowa na kolejne zawody. Podróż upływa pod znakiem korków, ulew i burz. Rejestracja, powitania ze znajomymi i odprawa.

Wygląda nieźle, bo dostaniemy jutro tylko pięć kartek. Dwie z mapami w skali 1:50 000 i trzy ze zbliżeniami punktów. Mapy sprzed 30 lat. Do tego info o komarach, ale o tym nie trzeba chyba mówić, bo atakują nawet w budynku. Ponoć jest mokro, a budowniczy trasy jeszcze nie wrócił z terenu choć wyjechał o 3 rano. Dochodzi 23:00. Jeszcze krótkie pogaduchy i spanie.

Spałem z nimi © djk71


Budzi nas ulewny deszcz. Nie wstajemy. Jeszcze chwila w śpiworze. W końcu zbieramy się. Dostajemy mapę i po 15 minutach analizy w drogę.

PK16 - granica kultur, zarastająca polana
W okolicy punktu kilka osób i dobrze, bo chyba byśmy długo szukali punktu. Nie lubię opisów: granica kultur, bo w praktyce może to być wszystko. Pierwsze błoto i pierwszy raz w bucie mokro.

Zapowiada się nieźle © djk71


Jest pierwszy punkt © djk71


PK27 - jeziorko, zachodnia strona
Szybko potwierdza się, że mapy są sprzed 30 lat, bo w miejscu gdzie na mapie jest szkoła obecnie jest chyba ośrodek zdrowia. Poza tym chyba coś przegapiliśmy na odprawie, bo nie możemy dojść do tego w jakiej skali są rozświetlenia. Komary chcą nas zjeść żywcem.

PK26 - granica lasu i łąki przy jeziorze
Kuszą Laski 3 ale nie dajemy się. Dojeżdżając widzę przed sobą grubą gałęź leżącą w poprzek drogi. Leży zbytnio pod skosem - myślę, ale mi to ładuję się na nią i zaliczam efektowny uślizg. Boli kostka prawej i łydka lewej nogi, koszyki na bidon powyginane. Ledwo wstaję. Czyżby to koniec na dziś? Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach. Do tego te komary.

Jeszcze trochę © djk71


PK24 - wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wybieramy okrężny dojazd. Sam nie wiem czemu. Do tego omijamy ścieżkę przy OSP i robimy jeszcze większe kółko będąc zmuszonym dodatkowo przedzierać się przez pole zamiast skorzystać z pięknej drogi. Punkt na wyspie zastanawia, ale okazuje się być w miarę prosty.

Na wyspie © djk71


Cały czas mamy nieznaczne opóźnienie w stosunku do założonego planu, ale jest stałe i nie zwiększa się. Oby tak dalej.

PK25 - północny róg zagajnika sosnowego
Szybko znajdujemy się w pobliżu punktu i… patrząc teraz na mapę jestem pewien, że nie wykorzystaliśmy rozświetleń we właściwy sposób. Penetrujemy wszystkie okoliczne kępki drzew i nic. Tracimy tu łącznie z dojazdem chyba z godzinę. W końcu odpuszczamy. Nienawidzę komarów.

PK28 - róg granicy kultur
Coś nam nie pasuje. Jestem pewien, że droga powinna tu skręcać, ale też powinien skończyć się asfalt. Do tego brakuje kościoła. Cóż widać położyli nowy asfalt, a kościół… spłonął? Bez problemów trafiamy do punktu. Pisałem już komarach?

PK29 - zakręt strumienia

Znów się gubimy na skali map z rozświetleniami i chcemy szukać punktu znacznie bliżej. Napotkany zawodnik kieruje nas we właściwą stroną. Dzięki :-) Jak one tną. Nie pomaga kolejne psikanie się jakimś świństwem. Spotykamy Anię, z którą będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać.

Rowerem się nie dało © djk71


PK30 - lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania

Cholerny kundel! Uciekając przed nimi wjeżdżamy w równoległą ścieżkę i brniemy nią, dopóki po zakręcie wskazanie kompasu ostrzega, że coś jest nie tak. Powrót i jeszcze jedno podejście i jest skrzyżowanie. Jest lasek brzozowy. Zostawiamy rowery i sprawdzamy jeden lasek, drugi, trzeci… w końcu znajduję punkt… tuż obok rowerów.

Brzózki © djk71


Coraz więcej czasu mamy w plecy :( I wyjazd z punktu lekko na około.

PK34 -przecinka, u podnóża wydmy
Prosty punkt, choć już po podbiciu kart doczytujemy się, że to podnóże wydmy.
Czas się rozebrać, choć w kontekście komarów nie wiem, czy krótki rękawek to dobry pomysł. Banany i jedziemy dalej.

PK33 - skrzyżowanie przecinki z drogą
Opis niewinny ale punkt masakryczny. Docieramy tu z Przemkiem. Rowery trzeba zostawić. Nie pomogą.

Jeszcze tylko 250m © djk71


Jechać się nie da. Iść też ciężko. Wody powyżej kostki… O ile to czarne to woda…

Dam radę © djk71


Ktoś tu jednak bywa:

Piłka w wodzie... Gdzieś już to widziałem. I to też było na Mazowszu :-) © djk71


PK35 - kępa drzew na polu
Tym razem zbliżenie to… zdjęcie satelitarne. Na szczęście punkt widać z drogi.

PK20 - róg wału
Choć droga prosta, to przez chwilę się tracę, bo… mam zawiniętą mapę. Na szczęście punkt widoczny z daleka.
Szybko ten czas leci. I chętnie zjadłbym coś konkretnego.

Rozlewisko © djk71


PK21 - Skrzyżowanie przecinek przy rowie
Mijamy Wywłokę i nawigacja wydaje się prosta. Asfaltowa droga i skręcamy w piątą przecinkę. Skręcilibyśmy gdyby w tym miejscu była, a tam tylko mokradła. Skręcamy we wcześniejszą i… Amiga próbując przejechać prze kałużę stawia rower do pionu zanurzając w niej pół przedniego koła. Jak udało mu się z niego zeskoczyć? Nie mam pojęcia.

A mogłem tam leżeć © djk71


Znów brniemy w wodzie przez błoto po kostki. Do tego widząc w końcu coś suchego skręcamy i zonk. Na szczęście szybko spoglądam na kompas i cofamy się by pojechać właściwą drogą. Okazało się, że do punktu można było dojechać zupełnie na sucho. Ale na mapie tu też nie wyglądało mokro.

PK17 - zach. brzeg bagienka
Znów spotykamy się z Przemkiem i Anią. Cos nam się nie zgadza, ale w końcu dojeżdżamy do OSW. Poszukujemy punktu… bardzo za daleko, gdy on znajduje się tuż obok nas.
Amiga gubi licznik, na szczęście udaje się go odnaleźć. Łańcuchy świerszczą niemiłosiernie. Nie ma co im się dziwić. Albo mokradła, albo piach. Do tego te potworne komary.

PK15 - na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Mamy dość terenu. Zmieniamy mapy i asfaltem do Loretto. Punkt prosty.

Krzyże... Brakło czasu tym razem na historię © djk71



Kolejny popas. Skończył się psikacz na komary, a gdzie tam koniec trasy? Z drugiej strony i tak chyba nie działał.
Zastanawiamy się co dalej. Zaczynamy kalkulować. Za każdy brakujący do 30 punkt dostajemy 60 minut kary. Biorąc po uwagę tempo w jakim zdobywamy kolejne punkty może się okazać, że lepiej zjechać do bazy już teraz. Zobaczymy.

PK14 - kępa drzew nad Liwcem
Jest sklep, w którym… nie ma nic… Kupujemy Colę i jakieś 7Days i inne wafelki. Chwila na jedzenie. I szukamy punktu. Spotykamy Mavica. Znów chwilę to trwa, ale jest punkt.

PK13 - róg granicy kultur, na brzozo-sośnie
Skręcamy z drogi ale dojeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa. Powrót i jest inna ścieżka, może spróbujemy? Nie już raz próbowaliśmy… na "trzynastce" na Bike Oriencie. O żesz…, który to punkt? I jak tu nie wierzyć w przesądy? ;-)

Coś nie możemy się odnaleźć, w końcu jest knajpa… Zjazd do punktu i znów ta cholerna skala. Chwila szukania i chyba zupełnym przypadkiem Darek dostrzega punkt. To już nie są komary. To profesjonalnie zorganizowana armia małych czarnych krwiopijców!!!

Spotykamy Radka, który chyba wspominał, ze już wraca, ale potem chyba zmienił zdanie, bo już się nie spotkaliśmy, nawet w bazie.

PK31 - zakole rzeki od wschodu

Decydujemy się rzeczywiście wracać. Jeszcze tylko ten jeden punkt po drodze. Jest most, ale wszystkie przecinki są nieprzejezdne. I ktoś cmentarz przeniósł? Zmęczenie… To nie ta rzeka…
Teraz już bez problemów docieramy do właściwego miejsca. Chwila na odnalezienie punktu i powrót.

Meta
Wracamy ruchliwą drogą. Ale to tylko kilka kilometrów. Jest meta. 696,10 min., 17 punktów, czyli w sumie będziemy mieli czas około 24h i 36 min.
Myjemy rowery - bez kolejki i w dodatku dwa na raz. Zapinamy na auto i idziemy na obiad. Tu mały szok. Cała impreza jest perfekcyjnie zorganizowana, ale tu logistyka nas zabija… W pozytywnym sensie.

Na widok garnków ciśniemy do nich na azymut ;) Ale Panie proszą, żebyśmy usiedli. Na stolikach czekają na nas porozkładane serwetki, łyżki, pieczywo, od razu dociera gorąca zupka i kompot. Po pierwszych łyżkach na stole pojawiają się dwa pięknie podane, duże hot-dogi, a po chwili kolejne dwa.

Obiadek © djk71


Szok. I w tym samym tempie obsługiwani są pozostali zawodnicy. Perfekcyjnie.

Jeszcze tylko kąpiel pod (i tu jedyny minus) zimnym prysznicem i pora się pakować. Nie jest nam dane szybko opuścić bazę. Co krok to znajomi więc trzeba zamienić kilka słów. Jeszcze rzut oka wstępne (wstępne, bo część zawodników jeszcze w trasie) i można jechać. Jesteśmy na 17 miejscu ale pewnie jeszcze mocno spadniemy.

Za dużo komarów, mokradeł i za mało precyzji. Mimo to jestem zadowolony ze startu. Wydaje się, że był lepszy od tego dwa lata temu.

Sorry, że zdjęcia takie monotematyczne, ale mokradła to był główny widok... nie licząc oczywiście czarnych chmur komarów.

Z ciekawości zmierzyłem największego siniaka linijką z podziałką dla mapy w skali 1:50 000 - długość siniaka: 6750m :-)

Rudawska Wyrypa 2013

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa 2013

Zapisujemy się z Amigą na Wyrypę chyba... siłą rozpędu. A może nie siłą rozpędu, ale po prostu tęsknotą za maratonami na orientację spowodowaną zeszłoroczną absencją. Start w ubiegłotygodniowym Bike Oriencie tylko potwierdza, że mi tego brakowało. Już po zapisach wertujemy strony imprezy i relacje uczestników poprzedniej edycji. Lektura sprawia, że poważnie zastanawiamy się, czy nie popełniliśmy błędu zapisując się.

Przejechałem w tym roku raptem 500km, do tego wszystko bez większych wyzwań, a już na pewno bez żadnych gór. A tu przed nami Rudawy Janowickie, czyli część Sudetów. Wg informacji organizatora przed nami:

− Dystans po trasie optymalnej 200,85 km 
− Dystans na azymut 154,19 km 
− Przewyższenie w linii azymutów 5215 m 
− Ilość PK 41 
− limit czasu 24 h 

Im bliżej godziny wyjazdu tym większe mam wątpliwości, czy jest sens jechać. Ponad 5 tysięcy metrów przewyższeń!!!
Ale skoro powiedziało się: A… trzeba jechać. Do bazy w Łomnicy docieramy tuż przed otwarciem biura zawodów. Okazuje się, że dopiero za 2 godziny będziemy mieli udostępnione miejsce do spania. Jest więc czas na pogaduchy z dawno niewidzianymi znajomymi oraz na śledzenie prognoz pogody. Na razie cały czas leje, ale jest szansa, że przestanie.

W końcu instalujemy się, przygotowujemy rowery, napitki, zastanawiamy się w co się ubrać, kiedy w zapowiedziach mamy 4 stopnie nad ranem, a blisko 20 w ciągu dnia. I w ten sposób zbliża się godzina odprawy. Nie udało się, ani na chwilę zmrużyć oka. Co więcej na odprawę wpadamy w ostatniej chwili.

Potwierdza się informacja o dwóch pętlach i odcinku specjalnym. Na mapach nie ma zaznaczonych żadnych nazw: miejscowości, rzek, szczytów, nie ma szlaków turystycznych… czyli łatwo nie będzie. Do tego opisy punktów nie są w stylu: skrzyżowanie ścieżek, jar, czy wzniesienie, a… dostajemy jedynie zbliżenia punktów w skali 1:5000 i piktogramy, które może jasne są dla piechurów, ale dla nas wyglądają jak hieroglify.

Trochę inne opisy punktów © djk71



23:00, czyli start i pierwsza niespodzianka…. Darek zgubił kartę startową! Powrót do budynku i… jest. Uff… Ruszamy. Spokojnym tempem, przed nami 24 godziny jazdy….
Na pierwszym etapie kolejność zaliczana punktów obowiązkowa. Co prawda sędziowie nie są w stanie tego zweryfikować, ale wyznaczamy trasę w ten właśnie sposób.

PK1
Początek asfaltem, a potem zaczyna się wspinaczka terenem. Niewiele brakuje żebyśmy na dzień dobry zafundowali sobie na własne życzenie moczenie nóg w strumyku, na szczęście w porę zauważamy, że skręt do punktu jest nieco dalej.
Dojeżdżamy do punktu. Dobrze, że lampiony mają elementy odblaskowe, inaczej nie byłoby prosto je odszukać.

W tle odblaski z lampionu © djk71


PK2
Kawałek zjazdu pokazuje, że jazda w dół w takich warunkach wcale nie jest przyjemnością. I znów pod górkę. Ten kawałek daj mi nieźle w kość. Wspinaczka po mokrym terenie sprawia, że kilka razy decyduję się na krótki spacer. Jak tak będzie wyglądała cała trasa to… ciężko widzę realizację planu minimum, czyli zaliczenia 25% punktów, co jest warunkiem klasyfikowania. Góra, która daje nam w kość to o ile się nie mylę Wołek (878 m n.p.m.).
Punkt jest za kamieniołomami, które odnajdujemy bez problemów. Niestety do punktu mamy stąd jeszcze jakieś 120m na azymut tylko…. Nigdzie nie widzimy możliwości przebicia się. Krążymy wokół i… w końcu decydujemy się wracać i wyjechać na asfalt. Mieliśmy to zrobić od razu, a nie kombinować. Morderczy powrót. Jest 2:22, trzy i pół godziny od startu, a my mamy 1 punkt!!! A gdzie pozostałe 40? Źle, bardzo źle. Odpuszczamy dwójkę i decydujemy się na zjazd w stronę trójki.

PK3
Zjazd oznacza mix zjazdu z zaciśniętymi hamulcami po błotnistej drodze, pełnej kamieni i gałęzi oraz marszu - z przewagą chyba tego drugiego. Na dole okazuje się, że Darek… zgubił mapę. Nie chce wracać i szukać, ciekawe czemu :-)
Zjazd gładkim asfaltem nie cieszy. Wiemy, że to oznacza, że za chwilę trzeba będzie to oddać i wspinać się.
Punkt namierzony bez problemów. Czas na banana.

PK4
Błotnisty podjazd, Nobby Nic na przodzie daje radę bez problemów, Racing Ralph z tyłu kręci się w miejscu, albo ucieka na boki. Przy tym punkcie po raz pierwszy korzystamy z opisu punktu. I dobrze. Punkt szybko odnaleziony.

Przy mostku © djk71


PK5
Jesteśmy pewni, że to tu, ale punktu nie widać. Jakbyśmy potrafili odczytać poprawnie opis to pewnie szybciej odnaleźlibyśmy lampion na skrzyżowaniu strumyków.
Świta, czujemy zmęczenie, a gdzie reszta trasy? Korygujemy plany i odpuszczamy PK6 I PK7 - mogą nas kosztować zbyt dużo sił.

Po drodze rzut oka na okolicę…

Śnieżka... Jeszcze tam wrócimy... © djk71


W końcu coś widać…

Długa droga przed nami © djk71


Amiga się wyżywa fotograficznie © djk71


PK8
Mimo, że patrzymy na opis to patrzymy źle i penetrujemy wzgórze i skałki po naszej prawej stronie. Punktu nie ma.

Znów pieszo... © djk71


Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i… Przecież to 50m dalej i po lewej stronie. Teraz już bez problemów.

Między skałami © djk71


PK9
Ruszamy w stronę bazy gdzie jest dziewiątka.

We mgle... © djk71


Zastanawiamy się, czy się przebierać, ale temperatura gwałtownie spadła mimo słońca, które właśnie wschodzi więc jedyna zmiana to… krótkie rękawiczki.

PK10
To punkt początkowy Odcinka Specjalnego. Dostajemy do ręki nowe mapy w skali 1:12 500 (poprzednia była w skali 1:60 000) i rysujemy nowy plan. Łatwo nie będzie. Niektórzy zdecydowali się zostawić rowery i odnaleźć punkty pieszo. W sumie, rowerowo to jakieś 10-12km, pieszo pewnie krócej. Widzimy Grzegorza kończącego ten etap. Późno, spodziewaliśmy się, że już jest po.

OS
Miejsce zabawy to tzw. Paulinum IV. Całość (około 12km) zajmuje nam około… 3 godzin!!! Najlepsi ponoć robią to w dwie. Dużo błota, docierania do punktów pieszo. Szczególnie w kość daje wspinaczka na S04, gdzie spotykamy Roberta. Ciepło, mimo, ze chwilę wcześniej pozbyłem się jednej warstwy ubrania.

Cięzko po tym jechać © djk71


Punkty dobrze oznaczone, choć czasem potrzebujemy chwili aby odnaleźć lampion umieszczony na skale...

Pod skałą, pełno tu piechurów © djk71


lub w schowany za leżącymi gałęziami…

Lekko nie jest... © djk71


Przy wyjeździe z ostatniego punktu czujemy się już bardzo zmęczeni, do tego stopnia, że nie jesteśmy pewni gdzie dotarliśmy. Na szczęście kolega zaczynający OS potwierdza nasze położenie. Chwilę później spotykamy Daniela rozpoczynającego ten etap. Co się stało, znając go, powinien już być dawno po. Dojeżdżamy do punktu, z którego startowaliśmy. Uzupełnienie energii i przed nami jeszcze trzy punkty z pierwszej mapy.

Punkty OS zaliczaliśmy w kolejności: 10-9-4-2-3-1-6-5-8-7-12-11

Ile już zdobyliśmy? © djk71


PK24
Po drodze tracę resztki energii. Już wiem, że wiele dziś nie powalczę. Do punktu trzeba trochę podbiec.

PK25
Bez problemów.

PK26
Przed nami bufet. Ostatnie kilkaset metrów patrzę na licznik i odliczam każdy metr. Do tego zupełnie już suchy łańcuch z dodatkami piachu wydaje niesamowicie irytujące dźwięki. W końcu jest. Spaghetti z kubka… Nie ważne, ważne, ze ciepłe, że można chwilę odpocząć. Do tego jest okazja umyć rowery, co oczywiście czynimy. Zapomnieliśmy zrobić wcześniej zdjęcia, ale wierzcie, że wyglądały ciekawie.

Dostajemy nowe mapy i… ja odpuszczam. Nie mam siły. Mówię, żeby Darek jechał sam, ale decyduje się wracać ze mną. Postanawiamy jeszcze po drodze zaliczyć 2, może 3 punkty. Reszta oznacza znaczne oddalanie się od bazy. Na to nie mam już sił.

PK39
Wspinaczka. Jeszcze tylko drut kolczasty i powrót.

Kolec... © djk71


I co z tego, że płot? © djk71


Wydaje się, że na asfaltowym zjeździe można pobijać rekordy prędkości, ale zmęczenie i piasek, który co chwilę się pojawia na drodze skutecznie nas przed tym powstrzymuje. PK 38 jest blisko nas, ale pamięć o podjeździe, który przed chwilą zaliczyliśmy oraz warstwice, które widzimy na mapie sprawiają, że decydujemy się go odpuścić. Wracamy do bazy. Krótki popas pod sklepem i prostą drogą (znaną z nocnej trasy) docieramy do bazy.

W sumie zaliczone 25 z 42 punktów, 118km w nogach. Endomondo pokazuje… 3660 m podjazdów. Jeśli tak rzeczywiście było to rozumiem przyczynę zmęczenia. Jak na kondycję w jakiej jestem to dobrze. Zaliczone punkty to znaczenie więcej niż to co było planem minimum. Zmęczenie, ale też i zadowolenie.

Na mecie spotykamy Adama, który zakończył już całą trasę z kompletem punktów. Jak on to zrobił? Brawo.

Czas na kąpiel i jedzonko. I czas myśleć o kolejnym tygodniu.
Musimy wcześniej wyjechać nie czekamy więc na poranne ogłoszenie wyników. Dowiemy się o szczegółach z netu.

Krótko ale z przygodami

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Krótko ale z przygodami
Odwiedzamy Zbrosławice.

W planach męska przejażdżka - ojcowie i synowie. Ostatnie poprawki sprzętu... wszelkiego...

Klaun? © djk71



Kierunek Miedary. Głównie pola i lasy. Chłopaki dzielnie napierają, czyżby chcieli pokazać, ze to oni tu rządzą? ;-).

Młodzież rządzi... © djk71


Nie dajemy się :-) W końcu trafiamy na stary nasyp kolejowy.

Sprawdźmy czy da się jechać nasypem.... © djk71


Szybka wizja lokalna i chłopaki mówią: Jedziemy! Ok. Tempo drastycznie spada, ale widoki interesujące.

Mokro... © djk71


W końcu droga zbyt mocna zarasta. Decydujemy się zjechać z byłych torów. Poprawniej byłoby podjechać, bo w tym miejscu akurat tory wiodły w czymś w rodzaju wąwozu.

Igor decyduje się podjechać stromym podjazdem. Cóż, my nie będziemy gorsi :-) Ja jestem. Zrywam łańcuch :-( I co teraz. Przez chwilę wydaje mi się, że nie mam skuwacza, ale mam. Niezbyt profesjonalny, ale spróbujemy.

Skuwamy... © djk71


Chwila walki i łańcuch wydaje się znów działać. W tym momencie Wiku oznajmia nam, że przerwa nam się przedłuży, bo... złapał gumę.

Chłopcy się niecierpliwią, A Wiktor walczy. Niestety bez powodzenia. Zapas nie działa, a łatka okazała się niewystarczająca, chyba są dwie dziury.

Ściemnia się i jest coraz chłodniej więc decydujemy się wracać z chłopakami do domu, a Wiku żeby już nie tracić czasu rusza pieszo. chwilę później podjeżdżam wozem technicznym i odbieram pechowca.

Niby krótko, niby pechowo, ale fajnie, bo rodzinnie... Zwykle brakuje na to czasu...

Z innej beczki zastanawiam się co dalej. Nie podoba mi się ten zerwany łańcuch, ale zakładanie nowego na dzień przed zawodami w górach to chyba niezbyt dobry pomysł. Na 100% nie zagra z kasetą... Sam nie wiem...

BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Ruszamy wraz z Amigą na BikeOrient. Po raz pierwszy startujemy jako… ETISOFT BIKE TEAM :-). Wraz z nami jedzie, długo wahający się Andrzej ;-) Fajnie, że udało się go namówić, bo po pamiętnej błotnej Odysei miałem wrażenie, że już nigdy się go nie uda wyciągnąć na taką imprezę :-)

Pierwsze zaskoczenie już na parkingu, bo z dwóch stron równocześnie pada pytanie: ETISOFT? Ten Etisoft? :-)

Szybka rejestracja, krótkie powitanie z dawno niewidzianymi znajomymi i czas zająć się sprzętem. Przygotowanie rowerów, akcesoriów, montaż mapników i ostatnie decyzje co na siebie włożyć, a co z sobą zabrać, bo mimo iż teraz jest ciepło to zapowiadany jest deszcz.

Jaki ładnyy numerek © djk71


Odprawa techniczna, rozdanie map i do roboty :-)

Trzeba słuchać uważnie © djk71


Dostajemy dwie mapy: Las łagiewnicki w skali 1:15 000 oraz Wzniesienia Łódzkie -1:30 000. Niby fajnie bo dokładniejsze, ale czuję lekką obawę, bo jednak bardziej przyzwyczajony jestem do pięćdziesiątek.

Rysujemy z Amigą część trasy i w drogę. Andrzej decyduje się na samotny start.

PK 10 - ogrodzenie
Zapędzamy się trochę za daleko, ale szybka korekta i po chwili wraz z kilkoma innymi osobami odnajdujemy punkt.

Mamy pierwszy punkt © djk71


PK 4 - róg ogrodzenia
Szybko zauważamy, że mapa to "piętnastka", bo odcinki na mapie wydają się o wiele dłuższe niż są w rzeczywistości. Punkt odnaleziony bez problemu.

PK 1 - szczyt wzniesienia
Nie lubię takich punktów, bo zwykle ciężko je odnaleźć, ale tym razem widać go jak na dłoni.

PK 8 - skrzyżowanie dróg
Dojazd Traktem Napoleońskim. Na miejscu bufet. Jak jest to trzeba skorzystać ;-) Przy okazji przełączamy się na drugą mapę.

PK 15 - zagajnik
Bez problemów.

PK 7 - szczyt wzniesienia
Dłuższy postój z przyczyn technicznych. Przy okazji mała korekta trasy.

Chwila przerwy © djk71


PK 13 - mała żwirownia
Korekta nie wprowadzona na mapę i przegapiamy skręt w lewo i lądujemy na skrzyżowaniu z DK14. Spostrzegamy błąd, ale do punktu da się dojechać i z tej strony. Skręcamy i jedziemy 3km główną drogą. Jest zajazd, jest przystanek, łuk drogi ale coś nam się nie podoba. Kompas wskazuje inny kierunek. No tak - na skrzyżowaniu skręciliśmy w odwrotną stronę. Masakra. Do wyboru mamy powrót lub zmiana planów i atak na PK 16. Wybieramy szesnastkę.

PK 16 - cmentarz
Na mapie jest ścieżka, ale okazuje się, że wjedzie przez prywatną posesję. Rozmowa z właścicielami i zostawiamy rowery przy bramie i pieszo zaliczamy punkt. Trudno się dziwić ich złości, kiedy nagle tłumy na rowerach rozjeżdżają im łąkę i pole. Do tego niektórzy zawodnicy nie zachowali się ponoć zbyt kulturalnie. Wstyd.

PK 14 - szczyt wzniesienia
Amiga w pośpiechu zaplątuje się w rower. Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Krew się polała, ale na szczęście nic poważnego. Mijamy się z Andrzejem.

PK 17 - ruiny budynku
Łatwo odnalezione. Teraz tylko trzeba się stąd wydostać. Wybieramy drogę przez budowę autostrady. Ciężko się jedzie. Rowery zapadają się ale udaje nam się dostać do drogi. Przed punktem też było ciekawie :-)

Ciekawe kto po tym polu jeździ szybciej... © djk71


PK 20 - zagajnik
Kolejny łatwy punkt. Tak naprawdę nawet nie korzystamy z opisów punktów, bo większość jest bardzo prosta do odnalezienia.

PK 19 - skrzyżowanie dróg
Z daleka widzimy krzyż. To jeden z tych punktów, którego zdjęcie było zamieszczone na Facebooku. W sumie zdziwiły mnie te zdjęcia punktów - miejscowi mieli ułatwione zadanie.

Było na Fejsie... © djk71


PK 18 - szczyt wzniesienia
Zaczynam czuć zmęczenie, do tego czepiają się mnie jakieś kolce. Rzut oka na zegarek i jest dobrze. Mamy sporo czasu.

PK 13 - mała żwirowania - po raz drugi
Wydaje się być prosty dojazd. Nie widzę punktu, bo jest na zawiniętej części mapy. Wydaje się jednak oczywisty. Mijamy DK14 i skręt w prawo. Wjeżdżamy na górkę i… rzut oka na mapę mówi, że to nie ta ścieżka. Wracamy? Nie przejedziemy na skróty i powinniśmy trafić na punkt. Najgorsza decyzja dzisiejszego dnia. Kolejne ścieżki i już nie jesteśmy pewni gdzie jesteśmy. Trzeba znaleźć jakiś punkt orientacyjny. Jest. Ruszamy i jest punkt.

Pechowa trzynastka © djk71


Całość kosztuje nas jakiś 45 minut :-( Porażka. Teraz zostaje nam jeszcze tylko 7 punktów w Lesie Łagiewnickim. Powinniśmy zdążyć bez problemu.

PK 3 - skraj lasu
Najpierw niebieskim szlakiem (żeby wszędzie szlaki w terenie tak się pokrywały z mapami), a potem na przełaj.

PK 11 - nasyp
Namierzony bez kłopotów.

PK 9 - szczyt wzniesienia
Łatwy do zauważenia z drogi

PK 6 - szczyt góry
Wspinamy się stromym podejściem, na górze okazuje się, że z drugiej strony można łatwo dojechać. SMS od Andrzeja, że już jest na mecie. My mamy jeszcze 3 punkty.

PK 2 - skraj lasu
Prosta droga i… nie ma ścieżki. Wracamy do skrzyżowania i precyzyjnie odmierzamy odległość. Jest. Jeszcze dwa, zdążymy.

PK 5 - szczyt wzniesienia
Dojazd wydaje się oczywisty. Jednak nie widzimy oznaczeń czerwonego szlaku. Robimy pętlę i wracamy w to samo miejsce. Czasu coraz mniej. Jeszcze raz odmierzając odległości i trochę na przełaj w końcu go mamy. Po chwili okazuje się, że widać go było z miejsca w którym wcześniej byliśmy już dwa razy. Nie wiem czemu go nie zauważyliśmy. Zmęczenie? Okazuje się, że nie zdążymy już zaliczyć ostatniego punktu choć jest w prostej linii jakieś 800m od mety. Nie ryzykujemy, bo każda minuta spóźnienia kosztuje jeden punkt karny.

Na mecie herbatka, kiełbaska, mięsko… i pogaduchy ze znajomymi. Szkoda, że od kilku godzin pada i zrobiło się zimno, bo nie ma nastroju na siedzenie przy ognisku.

Zakończenie imprezy, medale dla najlepszych i tombola. Czas się żegnać i wracać do domu.
Jak zwykle świetnie zorganizowana impreza. Już czekam na kolejną.

Lądujemy na 28 miejscu - to połowa stawki - pierwsza połowa :-) Gdyby nie awaria i własna głupota na trzynastce bylibyśmy w okolicach 15 miejsca. Gdyby…
Andrzej jest… trzynasty. Brawo!
Zmęczenie, żal straconego czasu i jednego punktu, brak kondycji ale ogólnie jestem zadowolony. Wiemy co trzeba poprawić.