Dziwny tydzień Dziękuję wszystkim za odzew po poniedziałkowym wpisie. Zarówno tym, którzy odezwali się w komentarzach, jak i tym którzy odezwali się "na żywo" :-) Zobaczymy może coś się uda popracować...
We wtorek lało, w środę byliśmy na fantastycznym koncercie Amandy Palmer. Było pięknie :-)
W czwartek i piątek był kubeł zimnej wody... Chciałbym o tych dwóch dniach jak najszybciej zapomnieć, a pewnie będę pamiętał jeszcze bardzo długo. Nie rozumiem pewnych sytuacji, a może rozumiem, tylko nie bardzo chcę się z nimi godzić... Chciałbym wierzyć, że to była wyjątkowa sytuacja...
W sobotę i niedziele wesele kuzynki... Mimo, że po tym co się stało nie chciałem jechać, to jednak było bardzo sympatycznie.
W poniedziałek powrót i choć na chwilę na rower. Czasem rower rozładowuje emocje, tym razem się nie udało. W sumie powłóczyłem się po okolicznych lasach, po Segiecie, po Reptach, ale ani nie sprawiło mi to radości, ani nie pozwoliło się wyciszyć...
Ubiegły tydzień minął bardzo szybko. Szybko i intensywnie. Tak intensywnie, że nawet czasu na kręcenie nie pozostało zbyt wiele. Ale trochę było. Było też trochę planowania tego sezonu... Sporo startów... na orientację... Tyle, że jak moja małżonka usłyszała to... sprezentowała mi na Walentynki... rowerowego Anioła Stróża... Żeby mnie strzegł od złego, od dzikich zwierząt kiedy będę się błąkał po lasach, od dzikich kierowców kiedy będą pomykał drogami, a może po prostu żeby strzegł naszych finansów... bo koszt tych imprez nie jest mały...
Oprócz Walentynek był też m.in. długo wyczekiwany przez Wiktora koncert Slasha. Ja sam miałem mieszane uczucia przed koncertem. Czy to aby nie są wyrzucone w błoto pieniądze... Czy naprawdę chcę tam iść.
Zaczął zespół ze znanym skądinąd Titusem oraz kilkunastoletnim gitarzystą - Anti Tank Nun. Słyszałem ich wcześniej na Youtube'ie ale jakoś mnie nie przekonali do siebie. Na koncercie... również mnie nie ujęli. Niewyraźny wokal, gitarzysta, który robił z siebie gwiazdę jak nikt inny tego wieczoru (wiem, że jest młody i ma prawo do tego, ale nie podobało mi się to). Do tego za głośno, za szybko... Dobrze też, że szybko się skończyło.
Chwilę przed 21-szą na scenę wszedł Slash and Myles Kennedy and The Conspirators. I się zaczęło. Od pierwszych dźwięków gitary słychać było klasę. Co prawda na początku miałem wrażenie, że nagłośnienie mogłoby być lepsze ale z czasem albo przywykłem albo coś poprawili.
Pełny Spodek ludzi i wszyscy wpatrzeni w to co dzieje się na scenie. A na scenie wbrew pozorom nie działo się zbyt wiele. To nie to co w zeszłym roku na Gunsach . Ale nie musiało się dziać wiele wizualnie. Muzyka broniła się się sama.
Przy pierwszych kilku utworach, mimo że mi się bardzo podobały, wciąż zastanawiałem się, czy nie wolałbym słuchać tego z płyty, czy może Gunsi nie byli lepsi... Od Rocket Queen nie zastanawiałem się już więcej. I to nie dlatego, że utwór, który standardowo trwa jakieś 6-8 minut, tutaj trwał chyba z 16... Po prostu każdy kolejny utwór udowadniał, że sława Slasha nie wzięła się z przypadku... I do tego zespół, z którym Slash się chyba fantastycznie rozumie, w tym basista, który mnie zachwycił.
Dużo by pisać, ale to trzeba było przeżyć... I nawet bezowocne ponad godzinne czekanie po koncercie na autograf nie potrafiło zepsuć wrażeń z tego wieczoru. Wciąż jestem pod wrażeniem.
Video nie z Katowic, ale większość ze Spodka niestety nie jest najlepszej jakości...
Wciąż kręcę w miejscu. Jeszcze daję radę :) Czasem nawet coraz dłużej... Choć udało się znaleźć wytłumaczenie na kilka dni... delegacja, choroba, późny powrót do domu... ;-)
Łatwo nie jest, najgorzej między 20-30 minutą, o dziwo potem już jakby łatwiej... Wciąż się potwornie ze mnie leje...
Wczoraj pierwszy raz przy filmie typu "zabili go i uciekł" - całkiem, całkiem... Tylko reklamy mi przeszkadzały.
Fajnie też kręci się przy koncertach. Tylko zaczyna mi ich brakować...
A propos koncertów - w piątek byliśmy na koncercie Marka Dyjaka. Gościa, którego usłyszałem raptem kilka miesięcy temu wracając w nocy z delegacji, gdzieś chyba w radiowej Trójce. Zafascynował mnie jeszcze zanim zaczął śpiewać, samym tym jak opowiadał...
Rok temu świetnie bawiliśmy się z Wiktorem na siódmej edycji Tropiciela. Na wiosnę zamiast na Tropicielu bawiliśmy się na komunii :-). Tym razem postanowiliśmy tam wrócić w towarzystwie Amigi. Startujemy jako Rock&Rover;. Jako, że startujemy o 1:20 przyjeżdżamy do Twardogóry późnym wieczorem, rejestracja, szybkie wyjście do Żabki i lądujemy na hali Gminnego Ośrodka i Sportu i Rekreacji.
Od wejścia widać, że konkurencja już prawie gotowa...
Mapy do ręki i szybkie planowanie. Rozłożenie punktów pozwala na ułożenie dość zgrabnej pętli, jednak decydujemy się na zaznaczenie tylko połowy. W trakcie zobaczymy co dalej.
Punkt Z - Przy wiadukcie Chłopcy jadą w dość szybkim tempie. Dla bezpieczeństwa zamykam kolumnę :-) Jeszcze chwila i zjazd z asfaltu. I droga, która prowadzi do punktu. Jedziemy, ale coś mi się nie podoba, wołam chłopaków, ale są zbyt daleko. W końcu się zatrzymują. Kompas - mapa - kompas. Niestety na mapie nie ma drogi, na której jesteśmy - mieliśmy skręcić wcześniej. BŁĄD Powrót i szukanie właściwej ścieżki. Jest! Co prawda końcówka to spacer, bo właściwa ścieżka jest 10m dalej(!), ale docieramy do ogniska.
Punkt Y - Skraj lasu Ruszamy i nie podoba nam się kierunek. Mieliśmy skręcić od razu przy punkcie. BŁĄD. Mimo to jedziemy dalej. Moje hamulce z przodu wydają dziwne dźwięki. Dojeżdżamy do cmentarza. Gdyby nie gość stojący przed nim zrobiliśmy to samo, co duża część innych zawodników, czyli wjechalibyśmy wprost na cmentarz. Prawie BŁĄD. Na szczęście omijamy cmentarz i bez problemu zaliczamy punkt. Na widok gitary chcemy zdobyć dodatkowe punkty śpiewając, jednak organizatorzy nie chcą nam dać takiej szansy. Nie wiemy, że wywołujemy wilka (psa) z lasu.
Punkt T - Leśna droga W drodze do kolejnego celu robimy przerwę na skrzyżowaniu. Na widok odblaskowych kamizelek kierowca nadjeżdżającego samochodu i jego pasażerka o mało nie dostają zawału.
Jedziemy. Nie odmierzamy odległości i przy rozjeździe zastanawiamy się chwilę gdzie jesteśmy. BŁĄD. Po chwili jednak trafiamy na punkt. Tu czeka nas zadanie. Ziemianka. Wraz z Wiktorem wchodzimy do niej na kolanach. Jest pełna przeszkód, których nie możemy dotknąć. Jest zupełnie ciemno. Do tego z zewnątrz Amiga świeci w naszą stroną latarką z efektem stroboskopowym. Przypomina mi się scena z poligonu w serialu Misja Afganistan. Pokonujemy trasę bez problemu. Na końcu okazuje się, że nikt tego nie kontrolował… ale nas zrobili :-)
Punkt R - Wzgórze Winne Ruszamy i… wyjeżdżamy w innym miejscu niż planowaliśmy. BŁĄD. Nic to, korekta trasy i wracamy w stronę Dąbrowy. Polne ścieżki, asfalt i szukamy drogi do punktu. Jest, choć drogę dystans mi się nie podoba. Wjeżdżamy w las i droga się kończy. Nic dziwnego, przecież do punktu nie jedzie się przez las. Wracamy. BŁĄD. 100m dalej jest kolejna ścieżka, czyli poprzednio wyjechaliśmy w innym miejscu, niż planowaliśmy. Czyli popełniliśmy BŁĄD. Dojeżdżamy i widzimy kilka grupek siedzących w skupieniu. Czyżby rozwiązywali jakieś zadania. Okazuje się, że po prostu odpoczywają. Podbijamy punkt, głaszczemy owieczkę i zastanawiamy się co robimy dalej. Jest późno. Już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów, a więc nie zdobędziemy tytułu Tropiciela. Świadomie odpuszczamy punkt, zbyt dużo czasu nas może kosztować.
Punkt X - Parking leśny Ruszamy w stronę asfaltu. Skręt w lewo, skręt w prawo i jesteśmy przy punkcie. To znaczy powinniśmy być, bo pierwszym skręcie w lewo za bardzo skręcamy w prawo i nie zgadza nam się kierunek. BŁĄD. Wracamy i teraz jedziemy już w dobrym kierunku - północny zachód`. Jedziemy i wyjeżdżamy na skrzyżowaniu, które nijak ma się do naszych oczekiwań. Kolejna analiza mapy i… asfalt, do którego dojechaliśmy prostu z punktu nie był tym właściwym (BŁĄD), konsekwencją była cała masa kolejnych błędów. Jest mi zimno. Ściągam bluzę i zakładam kurtkę. Skoro wiemy gdzie jesteśmy to teraz już bez problemów mkniemy ponad 3km asfaltem. To chyba najdłuższy prosty asfaltowy odcinek na całej naszej dzisiejszej trasie.
Na miejscu czekają na nas pieski i wylosowane pytanie. Jaką długość ma najdłuższy wyścig psich zaprzęgów. Niestety podajemy błędną odpowiedź, mamy jednak szansę uratować punkt… śpiewając piosenkę o psie. Długo, bardzo długo wahamy się co zaśpiewać. W końcu wybór pada na KSU "1944"
"Nakarmimy Szarika, a potem Gustlika" :-) Jeszcze posiłek i w efekcie na punkcie spędzamy… kilkadziesiąt minut :-( BŁĄD. Punkt E - Tunel pod nasypem Plan jest żeby pojechać Wąwozem Prądnim jednak odbijamy za bardzo w lewo i jedziemy Drągą Goszczańską. BŁĄD. Na jednym z kolejnych skrzyżowań orientujemy się co zrobiliśmy i skręcamy w prawo. Za chwile powinniśmy natrafić na drogę do punktu. Jest. Wąska, bo wąska ale jest. Niestety kończy się niespodziewanie. To nie ta, BŁĄD. 50m dalej jest prawie autostrada…. Tym razem bez problemu docieramy do punktu.
Meta Ruszamy i… kompas wariuje. Przed nami na północ jest tunel kolejowy, a kompas mówi nam, ze to kierunek południowy. Kawałek dalej na naszej mapie również mamy odwrócony fragment, tym razem o 180 stopni - może więc organizatorzy zrobili to nieprzypadkowo. Może wiedzieli, że kompasy tu nie działają? Jedziemy cały czas się zastanawiając o co chodzi. Już nie bardzo wiemy co się dzieje i gdzie jesteśmy. Spotykamy grupę piechurów, która ma chyba taki sam problem z kompasami. Gdy tylko nam się wydaje, że wiemy gdzie jesteśmy drogi i kierunki znów nas zaskakują. Poddajemy się. Chcemy wyjechać do cywilizacji, do jakiegoś jednoznacznego punktu i ew. dopiero stamtąd zaatakować jeszcze jeden cel. Tak naprawdę wiemy już, że to koniec, że po prostu zmierzamy do mety. Po chwili docieramy do zabudowań, by po jakimś kilometrze zorientować się, że jesteśmy na granicy Moszyc i Twardogóry.
Za dużo błędów. Na miejscu bigos lub fasolka. Wszyscy wybieramy bigos. Potrzebowaliśmy czegoś ciepłego. Wchodzimy na halę i Wiku momentalnie usypia. Przynoszę matę, śpiwór i padamy wszyscy. Po godzinie budzi mnie zimno. To chyba głównie wina zmęczenia. Znów pogaduchy. SpotykamBlase'a i Kasię. Czas się powoli przebrać. Amiga zdobywa cudem kawę. Plastikowa , ale najważniejsze, że jest. Powoli się pakujemy. Analizujemy jeszcze raz mapę i czekamy na zakończenie.
W trakcie zakończenia losowanie mnóstwa nagród. Jednym ze szczęśliwców jest w tym roku Amiga. W zeszłym roku padło na Wiktora i na mnie. Na Tropicielu jest nieco inaczej niż na innych zawodach. Zwycięzcy nie otrzymują nagród, za to każdy ma szansę coś wylosować. Fajny pomysł.
Impreza przygotowana perfekcyjnie , za wyjątkiem nagłośnienia. To była zupełna porażka. Zastanawialiśmy się ile osób brało udział w jej organizacji. Około 120 wolontariuszy! Szok! No, ale jeśli startowało ponad 700 osób to nic dziwnego. Wielki szacun dla organizatorów. Padło pytanie, co by tu można zmienić, ulepszyć. Trudne, bo po raz drugi bardzo nam się podobało. Może trochę więcej zadań. W zeszłym roku o ile pamiętam chyba na każdym punkcie coś się działo. W tym na 3 punkty z zadaniami nie dotarliśmy więc nie wiemy co tam było (słyszeliśmy tylko o strzelnicy). Poza tym w zeszłym roku bardzo nam się podobał klimat wojskowy, w tym można było pieski wykorzystać chyba w większej liczbie miejsc. Fajnie by było gdyby każdy Tropiciel był pod jakimś hasłem - w przyszłym roku Gwiezdne Wojny? :-) Poza tym można by zorganizować coś na mecie, mając kilka godzin w oczekiwaniu na zakończenie część śpi, a część pewnie chętnie by coś pooglądała, pobawiła się… A…. I więcej KAWY!!! Jej brak to był BŁĄD - tym razem nie nasz :-)
Po wczorajszym testowaniu ręki dziś dałem jej kolejny dzień odpoczynku, bo... w Rybniku koncert Guns N' Roses. Bilety od wielu miesięcy spoczywały w domu więc jechać trzeba, choć nie do końca jestem pewien czy mi się chce.
Nie mógłbym jednak tego zrobić Wiktorowi, który żeby przyśpieszyć całą operację logistyczną przyjeżdża po mnie do pracy z prezentem w postaci odpowiedniej koszulki :-) Po drodze zgarniamy Kosmę i dość wcześnie, przed 17-tą, meldujemy się w Rybniku.
Najpierw jednak jedziemy zaspokoić głód i kupić białe i czerwone róże. Dopiero teraz możemy jechać pod stadion.
Małe zamieszanie z wejściem, ale po chwili jesteśmy po właściwej stronie bram stadionu. trafiamy na końcówkę pierwszego supportu - Bloo. Nie znam i nie jest mi dane poznać.
Olbrzymia scena, o której było tak głośno, okazuje się zupełnie normalna. Telebimów nie widzę. Gra Symetria. Sympatycznie.
Następnie Chemia, ale nie ma między nami chemii...
Złe Psy - Szacun. Płyta jakoś mnie nie rzuciła na kolana, ale na żywo chłopaki dają czadu. Gościnnie na scenie pojawia się Tomasz Karolak. Potraktujmy to jako ciekawostkę.
Supporty kończą przed dwudziestą pierwszą. O dwudziestej pierwszej planowo ma wystąpić główna gwiazda wieczora. Wiadomo, że będzie opóźnienie, bo trzeba podmienić sprzęt itp, a poza tym zawsze (prawie) się spóźniają. Takie prawo gwiazdy.
Robi się ciemno i chłodno. W tle gra jakaś głównie ciężko strawna muzyka. Po godzinie oczekiwania zaczyna być słychać gwizdy. Po półtorej... ogólne zniecierpliwienie, tym bardziej, że na scenie już wszystko gotowe i nic się nie dzieje. Po dwóch godzinach... mamy powoli dosyć, tym bardziej, że nikt nie raczy nas poinformować co się dzieje.
23:20 - zaczyna się koncert. Prawie 2,5 godziny oczekiwania, prawie 2,5 godziny spóźnienia. Mnie to się nie podoba. Dla mnie to nie jest ani tradycja, ani podgrzewanie atmosfery, ani nic, co potrafiłbym zaakceptować. To jest jawne olewanie fanów. Tak się chyba kończy moja historia z muzyką Gunsów. ;-( Szkoda.
Wychodzą i większość publiczności od razu im zapomina spóźnienie. Mnie nie do końca się podoba, szczególnie, że mam wątpliwości co do nagłośnienia.
Po kilku utworach jest lepiej i zaczyna mi się podobać. Nie skaczę szaleńczo, tym bardziej, że nikt wokół nie skacze ale jest świetnie.
Nie da się ukryć chłopaki potrafią grać. Bardzo potrafią. Może i wolę koncerty mniej wyreżyserowane, bardziej spontaniczne, ale to co robią na scenie tłumaczy wszystko. Jest fantastycznie, z każdym utworem coraz trudniej jest mi powstrzymać emocje. Mój syn jest w siódmym niebie. Monika chyba bardziej w piekle...
Powinienem opisać utwór po utworze, bo prawie każdy był arcydziełem... ale nie potrafię. Za dużo emocji i za mało czasu. Było fantastycznie. Skończyli grać po drugiej w nocy - 2:45h cudownej muzyki.
Schade, Scheiße, wie kann das passieren?
To miała być nasza piosenka po meczu z Czechami, ale oglądając wczorajszy mecz to chyba tak powinni zaśpiewać Ukraińcy. Szkoda, że odpadli, bo... grali do końca... Szkoda, że w takich okolicznościach...
Dziś miało być Skrzyczne... Nie wyszło... Zamiast tego był kolejny szybki wypad do lasu. Ciężki, bo... powietrze było ciężkie, gęste... takie przed burzą...
Po znanych ścieżkach, podjazd, zjazd... po 2km nie mogłem oddychać, po 4km byłem mokry, po 8 zaczęło grzmieć... Pora wracać. Przecież nie będę moknął za darmo, to nie maraton ;-) Z drugiej strony i tak byłem cały mokry ;-)
Późnym wieczorem korekta hamulców i przerzutek i grubo po 22-giej ruszam na szybką miechowicką pętelkę. Mokro. Bardzo szybko mam mokre nie tylko 4 litery. A Anetka ledwie co zdążyła wyprać i wysuszyć moje ciuchy po wczorajszej świątecznej masie... Brak błotników to nie jest dobry pomysł.
Po raz kolejny próbuję jechać szybko i po raz kolejny wydaje mi się, że tak jest dopóki pod domem nie spoglądam na licznik. Ok, przynajmniej wiem na co mnie stać i nad czym muszę pracować.
Z drugiej strony doszedłem ostatnio do tego, że jeżdżąc codziennie tylko te 11,5km przejechałbym około 4200km w ciągu roku. Hmmm... wydawało mi się, że te 4 tysiące w zeszłym roku to było sporo... Liczby jednak są magiczne...
Jako, ze dziś bez zdjęć to trochę muzyki z wczorajszego koncertu w Katowicach. Niestety nie dotarłem ;-( Jakość nie jest najlepsza lubię ich oglądać... ;-) Plagiat199 - Czarne loki :-)
Da się szybciej? Da się... Tylko ja nie potrafię. Po wczorajszej jeździe w wietrze chciałem dziś rano sprawdzić czy da się przejechać tę samą trasę szybciej bez wiatru. Niestety o 5 rano wiało w porywach do ponad 50km/h. Odpuściłem.
Wieczorem zakupy, a potem... o 22-iej na rower. Już tak nie wieje więc spróbujemy pobić wczorajszy wynik. Jadę szybko. Wydaje mi się, że o wiele szybciej niż wczoraj i co? Okazuje się, że wynik identyczny jak wczoraj. Co więcej kadencja też taka sama. Po prostu szybciej nie potrafię. Może gdyby nie ten podjazd z Rokitnicy... ;-)
Siłownię (1) czas zacząć? Ale jak?
Po raz pierwszy od kilkunastu (chyba) lat na siłowni. Ot tak żeby coś zacząć robić oprócz jazdy na rowerze, która nie dość, że ostatnio niezbyt częsta to pewnie wkrótce z powodu ciemności i pogody będzie jeszcze rzadsza. I pomyśleć, że kiedyś mi się chciało jeździć przed świtem lub po zmierzchu.
Wcześnie rano, przed pracą… zapoznawczo. Zobaczyć, co i jak… Połowę maszyn widzę pierwszy raz w życiu, albo tyle się zmieniło w ostatnich latach albo chodziłem do takiej ubogiej siłowni. Trzeba się będzie nauczyć.
Dziś większość czasu na rowerku… Po raz pierwszy w życiu :-) Trochę trwało zanim się dogadałem z komputerem. Choć i tak nie wiem, czy do końca nam się to udało. Na początku kręciłem szybko i nic, zero zmęczenia. Dopiero po chwili doszedłem, że poziom 1,2,3, to nie wszystko :-) Przy 12 już można się było spocić. Gogol Bordello bardzo pomaga w jeździe ;-)
Czas szybko minął. Ale tak zwykle bywa na początku. Ciekawe jak długo wytrwam w tych porannych treningach. Treningach? To za dużo powiedziane. Żeby to był trening to powinien być jakiś plan, a tego na razie nie mam. I szczerze powiedziawszy nie do końca wiem jak się za to zabrać. Jakieś podpowiedzi?
Dziś też nie udało się zbyt dużo pojeździć ale w końcu po obiedzie wychodzę. Bez celu. Bez pomysłu. Nawet nie wiem czy z chęciami. Ale jadę. Do lasu. Pod górkę. Z górki. Pamiętając żeby kręcić szybko. Jak najszybciej. Skupić się tylko na kręceniu. Zabić inne myśli. Kręcić. Znów pod górkę. Zasapany. Zimne powietrze. Oby nie okazało się zbyt zimne. Nie ważne. Nie myśleć. To znaczy myśleć. O kręceniu. O rowerze. O rowerach.
Dziś z przyjemnością przeczytałem relację z Bieszczad. Pięknie było. Są taki chwile, że chciałbym tam uciec.
Jesiennie. Chłodno, ale jestem spocony. Niestety szybko już się robi ciemno. Nie ma co gadać. Trzeba jechać. Dalej. Szybciej. Jak w życiu. Może się podobać, może się nie podobać, ale trzeba gnać dalej. Gnać. to dobre słowo. Ostatnio wszędzie gnam. I zawsze na coś się spóźniam, czegoś nie zdążam zauważyć, czegoś zrobić. Jednych przeganiam. Inni mnie przeganiają. Jeszcze inni wcale nie jeżdżą ale jak się ich posłucha to...
Pojeździłbym znów dla przyjemności, bez gonienia, bez ograniczeń. Jak wtedy w Bieszczadach. Niestety takie są tylko chwile. Jak to ktoś kiedyś zaśpiewał; W życiu piękne są tylko chwile...