Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11306.17 km (w terenie 4494.24 km; 39.75%)
Czas w ruchu:855:39
Średnia prędkość:13.60 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23143 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:136454 kcal
Liczba aktywności:269
Średnio na aktywność:42.35 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Mordownik, czyli koniec maratonów?

Sobota, 13 września 2014 · Komentarze(8)
Mordownik, czyli koniec maratonów?

W zeszłym roku zostaliśmy prawie nieśmiertelnymi. W tym roku mam (ja, a nie my - Amiga wciąż leczy rany) apetyt na więcej.

Niestety już od etapu pakowania w domu wszystko pod górkę. Wyjazd też później niż planowałem, do tego ruch na drogach sprawia, że w bazie melduję się ok. 21:30. Spać kładę się też sporo później niż planowałem.

Rano pobudka, pakowanie, ubieranie i po krótkiej odprawie idziemy po mapy.

Mapy w ręce i... zamiast planowania... telefon z domu. Ciąg dalszy "dobrych" wieści... Część zawodników rusza, a ja zaczynam rysować trasę. Bez pośpiechu ruszam i... bez pośpiechu jadę...

Wiele razy opowiadając o startach w maratonach na orientację podkreślałem, że jest to świetne oderwanie się od codzienności. Kiedy dostaję mapy do ręki zapominam o wszelkich problemach na kilka bądź kilkanaście godzin. Tak było zawsze. Zawsze, ale nie dziś. Dziś głowa jest zupełnie gdzie indziej niż nogi. Nie mam parcia na pedałowanie, na mapę też mi się nie chce patrzeć.

Muszę wrócić do domu. Teraz, już...

Piękne, stare chałupy © djk71

Nawet fantastyczne widoki terenów, w których jestem po raz pierwszy, nie są w stanie przekonać mnie do pozostania na trasie. A szkoda, bo zapowiadało się ciekawie...

Napisy w innych językach niż u nas © djk71


Zjeżdżam do bazy po przejechaniu 12km, nie próbując nawet zaliczyć choćby jednego punktu...

Mam dość. Wracam do domu.

Nie potrzebnie straciłem cały dzień, przejechałem 600km, męczyłem się w korkach...

Szkoda tego maratonu, kolejnego który nie wyszedł w tym roku, ale życie jest w tym roku brutalne... Mam dość... Nie maratonów, choć może ich też... Mam dość wszystkiego...


Kaczawska Wyrypa 2014

Piątek, 5 września 2014 · Komentarze(1)
Kaczawska Wyrypa 2014

Kolejna wyrypa. Tym razem na Pogórzu Kaczawskim, gdzie rok temu doznaliśmy sromotnej porażki. Dziś żeby było trudniej startuję sam, Amiga wciąż leczy rany.

Przyjeżdżam wystarczająco wcześnie żeby przygotować rower, przywitać się ze znajomymi i godzinkę się przespać. Przed nami cała noc jazdy więc krótki sen powinien mi dobrze zrobić, tym bardziej, że wczorajsza noc była o wiele krótsza niż planowałem.
Inni w tym czasie jeszcze się przygotowują :-)

Przed startem © djk71

Budzę się, ubieram i idę na odprawę. Przed nami dwie pętle po ok. 75km w najkrótszych wariantach, jeśli ktoś jednak wybierze warianty asfaltowe to może w sumie zrobić nawet 200km, a może to mieć sens, bo budowniczemu trasy udało się ponoć zakopać nawet motocyklem...

Zaraz odprawa, co im powiemy? © djk71

Dostajemy sporo makulatury: 2 mapy w skali 1: 50 000, każda formatu A3 i do tego opisy z rozświetleniami punktów, czyli... 5 kartek formatu A4. I jak to wszystko zmieścić w mapniku? Niektórzy rozcinają opisy na mniejsze karteczki, ale boję się, że żonglowanie nimi w środku nocy może skończyć się ich pogubieniem.

Pętla wschodnia
Decyduję się zacząć od wschodu, mniej punktów, czyli dłuższe przeloty, do tego po częściowo znanym mi terenie. To chyba lepszy wybór na część nocną. 23:00 - ruszamy. Niektórzy od razu, niektórzy kilka minut później, bo jeszcze nie skończyli planować trasy. Jak zawsze zawodnicy rozjeżdżają się w różne strony.

PK 37 - granica kultur
Najpierw punkt przy drodze, która tak bardzo nas zmyliła w zeszłym roku. Rozpędzam się i nie zauważam strumyka. Kilkaset metrów później zawracam i już go mam. W tym momencie dojeżdżają Asia z Robertem i jeszcze dwójką zawodników. Jeszcze nie wiem, że dziś (i jutro) będziemy się często spotykali na trasie. Wspólnie znajdujemy punkt, niestety bez perforatora. Na dowód bytności tu robimy zdjęcia choć chyba niewiele na nich widać. Na wszelki wypadek informujemy o tym organizatorów.

PK 38 - na skarpie
Moi towarzysze ruszają na południe, ja pamiętając ubiegłoroczny podjazd decyduję się zjechać do Starej Kraśnicy i stamtąd asfaltem dotrzeć do Wojcieszowa, nie jest to może optymalny wariant, ale wydaje się być szybki. Byłby jeszcze szybszy gdyby nie przebudowywany wiadukt i dwa ujadające kundle broniące jedynego przejścia. Na szczęście z budki po chwili wychodzi stróż i udaje się przejechać. Mały podjazd po punkt. Karta podbita. Zjeżdżając spotykam wspomnianą wcześniej czwórkę.

PK 50 - Granica kultur
Z Wojcieszowa do Mysłowa jest skrót, ale droga jest tam chyba terenowa i do tego z podjazdami. Jadę asfaltem. Przed punktem w lesie pełno oczu. Udało mi się dojrzeć tylko chyba lisa. Reszta nie wiem co to było. Punkt podbity.

PK 54 - Skrzyżowanie drogi i strumienia
Banalny punkt. Czas na banana.

PK 57 - Wschodni narożnik ruin muru (bez lampionu tylko perforator)
Droga w terenie w Gorzanowicach pokazuje, że dziś rzeczywiście lepiej jechać asfaltami. Dojeżdżam pod zamek Świny. Jest około drugiej w nocy, a pod zamkiem w furgonetce jakaś para. Ze zdziwieniem dopytują się co ja tu robię. Chcą mi nawet pomóc, ale to chyba nie możliwe :-)

W pierwszym odruchu szukam perforatora na murach zamku. Dopiero po chwili wczytuję się jeszcze raz w opispunktu i przyglądam się rozświetleniu. To mają być ruiny muru, a ich tu nie ma. Dojeżdża Tomalos z Łukaszem, Jarek z Krzyśkiem, chwilę później Robert ze swoją grupą. Czeszemy metr po metrze, drzewo po drzewie i nic. Nie pomaga nawet telefon do organizatora. Decydujemy się zrobić zdjęcie i jechać dalej.

I jak tu na szybko zrobić zdjęcie? © djk71

W międzyczasie dojeżdża Grzesiek narzekając, ze stracił prawie godzinę na jednym z punktów. Jadę dalej.

PK 58 - Skrzyżowanie ogrodzenia pastwiska ze strumieniem
Doganiam Roberta, wyprzedzam ich kiedy zastanawiają którędy pojechać, ale do punktu już docieramy wspólnie. Słychać wspomniane na odprawie byki :-)

PK 56 - Granica kultur
Odjeżdżam ekipie, a przed punktem dogania mnie Grzesiek. Podbijamy punkt i Grześ szybko odjeżdża. Przez chwilę jeszcze widzę jego światełka, ale decyduję się zatrzymać żeby założyć bluzę. Ochłodziło się.

PK 53 - ruiny
Planowałem pojechać na PK 55, ale ścieżka, która powinna być przed strumieniem nie zachęca do jazdy. Decyduję się zaliczyć ten punkt później od południa nadkładając kilka kilometrów. Jadę do ruin. Chyba zaczynam czuć zmęczenie, bo zaczynam ich szukać po prawej stronie brodząc w pokrzywach. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to po drugiej stronie. W takich momentach przydaje się jednak obrotowy blat w mapniku. Trzeba o tym pomyśleć. Dojeżdża Grześ, nieco zdziwiony co ja tu robię, ale on zaliczył punkt, który ominąłem.

PK 55 - zakole strumienia
Od tej strony nie ma problemu ze znalezieniem właściwej ścieżki i punktu.

PK 51 - U podstawy skarpy
Mijam Muchówek i widzę przed sobą grupę rowerzystów. Dojeżdżam i to oczywiście moi znajomi :-) Ale nie ma punktu. Gdzie ta skarpa. Nie podoba mi się to, to chyba nie jest właściwe miejsce. W tym momencie słyszę głos Asi, która znalazła punkt. Oczywiście zamiast mierzyć odległość na widok światełek rowerowych pojechałem do nich...

PK 52 - Granica kultur
Dojeżdżamy wspólnie do stawów, potem znów zwlekają więc jadę do przodu. Kierunek dobrze mi znany Muchów :-) Docieram do strumyka i zaczynam poszukiwania. Nie ma. Dogania mnie ekipa i też nic. Dopiero po chwili Asia odrywa lampion po drugiej stronie strumienia. Jakoś byłem przekonany, że będzie po południowej, a nie północnej. Kiedy później na spokojnie przyglądam się rozświetleniu rzeczywiście chyba punkt był w dobrym miejscu.

Świta © djk71

Moi towarzysze odjeżdżają na północ, a ja się zastanawiam czy najpierw zaliczyć 40, czy 39. W końcu też ruszam na północ.

PK 40 - granica kultur
Po chwili mijam ich wracających, coś nie tak z drogą. Ja jednak jadę, rzeczywiście układ dróg nieco inny. Nie zauważam drogi, którą chciałem jechać, zamiast tego ląduję na równoległej docierając do stawów przy których ktoś mieszka w barakowozie. Okazuje się, że nie ma tu przejazdu. Decyduję się wyjechać na północ poza mapę. Wiem, że tam wyjadę w Pomocnem, a potem przez Kodratów dojadę do Rzeszówka. I tak się dzieje. 

I już jasno © djk71

Przed punktem znów spotykam Wspaniałą Czwórkę :-) Tyle, że oni zaliczyli już jeden punkt więcej po drodze.

PK 39 - Połączenie strumieni
Jadę na ostatni punkt w tej pętli. Jest strumyk w Dzięciołowie. Jakoś dziwnie zinterpretowałem rozświetlenie i wbijam się w nieistniejącą ścieżkę. Podrapany i mokry w końcu docieram do drogi i strumienia, który wydaje mi się nie istnieć na mapie. Ruszam wzdłuż niego i trafiam na kolejny i... lampion. Nic mi się nie zgadza. Odległość powrotna do drogi też nie. Jest mniejsza o kilkaset metrów.

Baza - przepak
Dojeżdżając do bazy mijam Bartka, który najpierw robił pętlę zachodnią. Późno, musi być ciężka. Na liczniku mam 111km. Dużo. O wiele za dużo. Jest ósma, czyli połowa czasu. Teoretycznie drugą pętlę powinienem zrobić w całości nawet jeśli nadrobię trochę kilometrów. W dzień powinno być łatwiej.

Zjadam gorący kubek, Uzupełniam bidony, choć tak naprawdę są prawie pełne. To, źle, bo to oznacza, że przez 9 godzin wypiłem niewiele ponad 0,5 litra i zjadłem jeden batonik i jednego banana. Nie daje mi to do myślenia i na przepaku też nic nie piję. Ruszam na drugą pętlę.

Pętla zachodnia

PK 36 - Skrzyżowanie drogi i strumienia
Łatwy, bliski punkt, choć dojazd mocno błotnisty.

Miejscami mokro © djk71


PK 33 - Na szczycie urwiska
Dojeżdżając do Lubiechowej czuję, że opuszczają mnie siły. Mimo, że nie minęło jeszcze pół godziny od mojej wizyty w bazie decyduję się zatrzymać w sklepie i kupić jakąś colę. Niestety sprzedawczyni ma widać w planach spędzić tu cały dzień więc nie spieszy się urządzając sobie pogawędki z klientkami. Odpuszczam.

W kamieniołomie © djk71

Kamieniołom robi wrażenie. Tylko punkt ma być u góry. Porażka. Dojeżdżam do jego końca i wpycham rower nieco do góry. Skoro mam go zostawić idąc na punkt to niech nie leży przynajmniej na widoku. Wspinam się uważając na każdy krok. Ślisko, nie ma gdzie stopy postawić. Mam dość. Wspinaczka to nie moja dziedzina. Odpuszczam punkt. Klnąc idę do roweru. Rzut oka na mapę i przecież punkt ma być na wschodzie, a ja się wspinałem na szczyt kamieniołomu. Kilka kroków na wschód pagórka i... jest punkt. Jestem wściekły na siebie.

PK 31 - Przepust
Zły ruszam dalej. Nagle droga skręca mono w lewo, na południe. Coś nie tak. Patrzę jeszcze raz na mapę i na rozjeździe miałem skręcić w prawo. Tu co prawda jest jakaś dróżka na wprost, ale mocno zarośnięta. Wracam do rozjazdu. Niestety kawałek dalej odbijam za mocno w prawo, już nie pamiętam czemu, czy na wprost nie było ścieżki, czy coś pomyliłem. W efekcie jadę po śladach jakiegoś sprzętu rolniczego po polu.

Przebijam się po ściernisku byle dotrzeć do jakiejś normalnej drogi. Jest las, w końcu jest ścieżka. Już dawno straciłem rachubę kilometrów więc nie wiem gdzie wylądowałem. Próbuję tylko trzymać właściwy kierunek. Ale nie ma już siły jechać. Każda przeszkoda, czy to kałuża, czy gałęzie sprawia, że schodzę  z roweru i go prowadzę. Nie mam siły na walkę. Kiedy nawet jadę to tempo jest 6-10km/h. Już mi się nawet nie chce szukać punktu. Odpuszczam go, chcę do jechać do cywilizacji.

Dojeżdżam do Rząśnika po prawie 100 minutach od poprzedniego punktu i zrobieniu 10km czyli ze średnią 6km/h.

Ruiny pałacu w Rząśniku © djk71

Masakra. Kupuję litr coli, siadam przy stoliku i wypijam ją zagryzając bułką. Chwili zastanowienia się i decyzja. To nie ma sensu. W takim tempie już nie poszaleję. Wracam najkrótszą drogą do bazy.

W Sokołowcu © djk71

Przez chwilę jeszcze ma wrażenie, że cola dała kopa i potrafię jechać szybciej, ale każdy nawet najmniejszy podjazd to znów spadek tempa do 10-11 km/h.

Meta
Dojazd do bazy, rozmowy z organizatorami, mycie roweru i obiadek. Na metę docierają jako pierwsi, robiąc wszystkim niespodziankę Jarek z Krzyśkiem. Brawa dla chłopaków!

Dotarli zwycięzcy TR150 © djk71
Jarek wygląda na zadowolonego © djk71


Idę się chwilę przespać przed podróżą powrotną. Kolejna wyrypa, która mnie pokonała. Albo kolejna impreza, gdzie pokonałem się sam. Szkoda. Grasor niczego mnie nie nauczył...

Kadencja: 75


KoRNO 2014

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(2)
KoRNO 2014
Amiga leczy rany więc dziś jadę sam. Kiedy przyjeżdżam, w bazie jeszcze pustki, po chwili jednak zjawiają się kolejni zawodnicy, niektórzy podobnie jak ja najpierw odwiedzili Pogorię :-)

Standardowo przygotowanie roweru, przebranie się i rozmówki ze znajomymi w oczekiwaniu na start. Widząc, że jestem sam kilkoro znajomych oferuje wspólną jazdę (wielkie dzięki raz jeszcze), ale dziś decyduję się jechać samotnie.

Broda? A co z aerodynamiką? © djk71


Odprawa, dostajemy po dwie mapy A3 w skali 1: 50 000 i czas narysować trasę. Do zaliczenia mamy tylko 11 punktów kontrolnych, co oznacza, że przy trasie 100km będą długie przeloty. Do tego trasa nasuwa się sama, pytanie tylko czy zacząć od północy, czy od wschodu. Nie lubię tego, bo to oznacza, że na trasie będą "pociągi".

PK 3 - podest
Decyduję się na wschód. Mijam kolejnych zawodników, ale trochę niepokoi mnie puls, od samego początku bardzo wysoki. Dawno już tak nie miałem. Pierwszy punkt prosty, choć kto wie, czy bym go nie minął gdyby nie wyjeżdżający z niego zawodnik.

PK 1 - zagłębienie terenu
Wyjeżdżając z punktu wjeżdżamy na siebie (dosłownie) z Marzką z Dziabniętych, a dopiero co tuż przed punktem pytałem o nią Artura. Marzka zalicza glebę, mnie udaje się ustać, na szczęście nikomu się nic nie stało.

Jadę dalej. Chwilę później spotykam Jarka W. z kolegą. Wyprzedzają mnie, ale siedzę im na kole i to jest błąd. Skupiam się na jeździe i zapominam o mierzeniu odległości. Skręcamy w lewo i to nie to. Oni wracają, a ja krążę bez sensu w okolicy, by w końcu wrócić do szlabanu i bezbłędnie dotrzeć do punktu. Wszyscy szukają góry, aw opisie jest dół ;-) Straciłem tu jednak niepotrzebnie aż kwadrans.

PK 4 - kamieniołom
Jadę do Sikorki, stamtąd skręcam na Ząbkowice i jakoś z rozpędu dojeżdżam prawie do ronda. Cofam się lekko i jadę w stronę znanego mi z innych imprez kamieniołomu.

To jeszcze nie tu © djk71


Kieruję się na jego północny- zachodni kraniec, co okazuje się być dobrym wyjściem, bo mimo, że nie do końca mi się zgadzają odległości to do punktu dojeżdżam bezbłędnie.

Widok z punktu © djk71


Po drodze i na mecie okaże się, że wielu zawodników miało tu problem, bo punkt był źle zaznaczony i jeśli ktoś tylko patrzył na odległość lub na odniesienie względem lasu to miał pecha. Ciekawe jak to finalnie rozwiązali sędziowie.

PK 10 - wiadukt
Znaną drogą docieram do Łęki. Punkt jest na górze wiaduktu. Chyba w tym samym miejscu był kiedyś na innej imprezie.

PK 11 - krzyż
Przelot asfaltem do Błędowa. Podjazd w pola do krzyża.

PK 8 - kamieniołom
Wyjeżdżając z punktu nie ma na mapie żadnych ścieżek ale w terenie są. Niestety zjeżdżam pod płoty gospodarstw, dopiero po chwili udaje się odnaleźć przejazd. Spotykam jadącego z przeciwka Grześka… no to już wiadomo kto wygra :-)

Mała zmyłka przed punktem, zamiast w lewo skręcam w prawo, ale po chwili naprawiam swój błąd.

Kolejny kamieniołom © djk71


PK 9 - strumyk
Zjazd od Łaz. Mijamy się z Tomalosem. Puls cały czas bardzo wysoki. Trochę mi się zaczyna ciężej jechać. Przed punktem gdzieś gubi mi się zielony szlak. Jak się okazuje nie tylko mnie. Rzucamy rowery (zupełnie nie wiem czemu, bo i tak potem chcę jechać zielonym szlakiem) i idziemy szukać punktu. Jest punkt i błoto.

Wracamy po rowery i… powrót w to samo miejsce. Spotykam znajomych ze Szkoły Fechtungu i Dominka - jadą z przeciwnego kierunku.

PK 6 - kępa drzew
Kolejny długi przelot. Początkowo mocno błotny. Jedziemy z Arturem. Mijamy Siewierz. Raz jeden z przodu, raz drugi. Chyba, żaden z nas nie ma tyle siły żeby uciec drugiemu. Nikt też chyba nie ma takiej chęci. Punkt prosty.

PK 2 - brzeg stawu
Ścieżka, która na mapie nie wygląda zbyt zachęcająco w rzeczywistości okazuje się dużo lepsza. Kolejne dziurki na karcie.

PK 7 - nasyp kolejowy
Jedziemy na południe. Mam wątpliwości, czy droga, do której chcemy dojechać nie jest czasem trasą kolejową, ale trzęsąca się mapa i okulary nie ułatwiają weryfikacji. Rzut oka na opis punktu i wszystko jasne. Na szczęście wzdłuż torów jest też ścieżka :-)

Komuś się nudziło © djk71


PK 5 - brzeg jeziora
Przed na i ostatni punkt. Na zjeździe rozpędzam się i gdyby nie Artur pewnie za chwilę musiałbym się wracać :). Perforator w ruch i pora wracać na metę.

Podbijamy ostatni punkt © djk71


Meta
Przed nami jakieś 10km. Cały czas na południe. Chwilę wahaliśmy się czy jechać przez las, ale stwierdziliśmy, że będzie krócej. Krócej nie znaczy szybciej. Chwila walki z mokradłami ale po chwili już jesteśmy Ratanicach. Stąd już prosta droga obok Pogorii do mety.

Nie jest źle. Komplet punktów i prawie 2,5 godziny przed limitem czasu. Na mecie dyskusje (wśród zawodników i sędziów) co zrobić z PK 4. W sumie trasa szybka i prosta. Chyba najprostsze KoRnO z tych na których byłem.

Szybki posiłek regeneracyjny, mycie roweru i czas się żegnać. Obiecałem dziecku, że się pospieszę, abyśmy zdążyli jeszcze pójść na mecz.Zdążyliśmy, przy kasie okazało się, że zostało 6 ostatnich biletów ;-) Po nas już tylko cztery :-) Górnik wygrał 2:0 i wciąż jest liderem.

Miło spędzony dzień :-)

Izerska Wielka Wyrypa, czyli meta w szpitalu

Sobota, 16 sierpnia 2014 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Izerska Wielka Wyrypa, czyli meta w szpitalu

Kolejna impreza pod hasłem Izerska Wielka Wyrypa. Jestem tu po raz trzeci (wcześniej była Zaręba i Lwówek Śląski) i po raz trzeci już od przybycia do bazy podoba mi się organizacja imprezy. Wita nas kilka osób, kto inny odpowiada za rejestrację, kto inny za wydawanie koszulek, jeszcze inna osoba widząc, że jesteśmy z trasy rowerowej sugeruje nam gdzie najlepiej zaparkować. W budynku wydzielone miejsce parkingowe dla rowerów, osobne sale dla zawodników startujących na poszczególnych trasach.

Drobnym potknięciem jest to, że sala dla rowerzystów jest zbyt mała. Mimo to bez problemu znajdujemy z Amigą inne lokum. Wybierając między salą gimnastyczną i salą dla piechurów z trasy TP100, którzy już wyszli w teren, decydujemy się na tą drugą ze świadomością, że mogą nas obudzić wracając z pierwszej pętli.

Chwila rozmowy ze znajomymi, montaż mapników i… idziemy spać. Odprawa o 5:30 więc trzeba się wyspać. Choć zwykle nie mam problemów ze snem, tej nocy budzę się kilkukrotnie, i to nie piechurzy są tego powodem. A co jest? Nie wiem, może deszcz, który od kilku godzin leje bez przerwy, a może coś innego...

Pobudka, poranna toaleta, śniadanie i czas ruszać na odprawę. Informacja o trasach, o mapach i rozdanie miniaturowych map mających nas doprowadzić do punktu gdzie zostaną rozdane właściwe mapy. To już tradycja na IWW.

Wesołówka - Mapy
Bierzemy rowery i ustawiamy się przed szkołą czekając na sygnał do startu. 6:00 ruszamy w ulewnym deszczu. Nawet nie patrzę na mapę, wszyscy jedziemy w tę samą stronę więc pilnuję tylko żeby nie stracić z oczu innych zawodników. Już tu widać, że lekko nie będzie, w terenie jest ślisko. Po około 5 kilometrach docieramy do punktu z mapami. Dostajemy dwie zalaminowane mapy formatu A3 w skali 1: 50 000. Laminacja to dobry pomysł na deszcz (choć przy dzisiejszej ulewie zdaje się, że i ona nie pomoże), ma jednak jeden słaby punkt - zwykłe zakreślacze od razu się zmywają (ścierają) ;-( Co prawda w komunikacie startowym była mowa o niezmywalnych pisakach, ale w pośpiechu zapomniałem o tym :-( W tej sytuacji nawet nie próbujemy rysować trasy, tym razem trzeba będzie pamiętać, którędy chcemy jechać.

Wybór trasy dość ciężki, w przeciwieństwie do niektórych innych imprez tu wariant nie nasuwa się sam. Decydujemy się zacząć zdobywanie punktów od północy.

PK 8 - Strumień
Ruszamy sami w stronę Pisarzowic. Tam spotykamy się m.in. z Mariuszem i Markiem. Zjazd do lasu i zaczyna się walka z mokrym terenem. Mariusz widząc punkt tak się ucieszył, że zalicza glebę :-) Na szczęście chyba bez żadnych ran.

PK 6 - Pod wiaduktem
Początek trasy na kolejny punkt to na przemian spacer i próba jazdy. Dopiero na asfalcie da się normalnie jechać. Punkt zaliczony. Tu rozstajemy się z pozostałymi zawodnikami. Oni ruszają chyba na "dwójkę", a my na "trójkę".

PK 3 - Centrum Kultury i Sportu (Bufet)

Tracimy trochę czasu przebijając się na północ, o jeździe prawie nie ma mowy. Chwilę później zjeżdżamy na asfalt i skręcamy w lewo na Nowogrodziec. Po asfalcie można gnać. Kiedy dogania mnie Darek jesteśmy już blisko punktu, tymczasem okazuje się, że rozmawialiśmy na starcie żeby po drodze zaliczyć jeszcze PK 10 i PK7. No tak, ale nie ma wykreślonej trasy więc zapomniałem o tym. Trudno docieramy do bufetu. Jesteśmy tu pierwsi, ale to o niczym nie świadczy. Banan, arbuz, łyk wody i ustalamy dalszą trasę.

PK 4 - Skała / U podnóża
Nie lubię skał. Zawsze zaczynamy szukać od niewłaściwej. Tak jest i tym razem. Skała ładna i wielka, ale punkt jest kawałek dalej przy mniejszej.

Jest punkt © djk71

PK 7 - Dół / Północna strona
Wracamy do Milikowa i jedziemy na zapomniany PK 7. Mijamy tory, stawy...

Zielono tu © djk71

Chwila szukania i jest - karta przedziurkowana.

PK 10 - Rów (2m od drogi)
Pojawiają się leśna autostrady. Tak to można jeździć. Prosty punkt.

PK 12 - Skraj polany (budowa)
Do puntu jedziemy wąską ścieżką. Szukanie punktu zajmuje nam chwilę czasu. Okazuje się, że równolegle wiodła kolejna autostrada. Punkt podbity. Zjeżdżamy i… zakopujemy się w podkładzie pod drogę :-(

Ciężko się po tym jedzie © djk71

Kilka minut zajmuje doprowadzenie rowerów do porządku. Żeby chociaż koła się kręciły.

Koło się już nie kręci © djk71

Zjeżdżając do wioski widzę, że jakiś gospodarz myje auto. Podjeżdżam i nie muszę nic mówić. Rzut oka na mój rower i woda leci już w jego kierunku. Po chwili jest jak nowy. Dziękuję i ruszam dalej widząc, że Amiga właśnie mnie minął. Dziwnie długo zajął mu zjazd.

PK 11 - Ruiny / Wewnątrz, od północy
Asfaltem do ruin. W międzyczasie dowiaduję się, że Darek zaliczył wywrotkę. Jedziemy. Przy ruinach spotykamy Bartka.

W ruinach © djk71

PK 16 - Strumień
Wracamy na południe. Darek ciągnie się gdzieś daleko za mną. Punkt prosty.

Strumień © djk71

PK 21 - Dołek (10m od ścieżki)

Dojazd do punktu kosztuje nas trochę energii, nie tylko ciężko się jedzie, ale trzeba uważać żeby się nie wywrócić. Tylne koło trochę mi tańczy, ale udaje się dotrzeć do punktu. Szukanie dołka zajmuje chwilę czasu.
Kawałek za punktem dogania nas znów Bartek. Jest nieco zdziwiony naszym wariantem :-) Jedziemy razem przez pola, ale po dojeździe do asfaltu pozwalam mu odjechać, a ja czekam na Amigę.

Jedzie Amiga © djk71
Jest coraz bliżej © djk71

PK 20 - Skraj lasu
Chwila rozmowy i Darek sugeruje żebym jechał dalej sam. Potłuczony bark nie pozwala mu na szybszą jazdę. Każda nierówność (a tych tu sporo) daje mu w kość (dosłownie). Teraz dopiero dociera do mnie czemu ostatnie kilometry jedziemy tak wolnym tempem.

Skoro jest tak źle to decyduje się na powrót do bazy z Darkiem. Wracamy i pojedziemy do szpitala na prześwietlenie.

Droga powrotna wjedzie koło kolejnego punktu więc go zaliczamy choć to już nie ma teraz żadnego znaczenia.

PK 14 - Dołek (10m od drogi)
W pobliżu trasy jest też "czternastka" więc ją też zaliczamy spotykając tu Wikiego.

Meta
Do mety dojeżdżamy około 13:30. Z szesnastu godzin nie wykorzystaliśmy nawet połowy czasu, zaliczyliśmy tylko 12 z 31 punktów. Mimo to jak się później okaże i tak nie byliśmy ostatni :-)

Myjemy rowery, na szczęście i ten temat dobrze rozwiązany. Wcinamy makaronik, krótkie rozmowy ze znajomymi, którzy już dotarli do mety i kąpiel. I tu znów pozytywnie - kilka pryszniców i ciepła woda (a nie zawsze tak bywa ) :-). Przebieramy się, pakujemy i… czas ruszać do domu.

Najstarsze drzewo w Polsce
Po drodze dostrzegamy informację o najstarszym drzewie w Polsce. Oczywiście skręcamy do Henrykowa Lubańskiego. Na jego skraju rośnie wspomniane drzewo. Jego widok nieco zaskakuje. Nie tego się podziewaliśmy.

Najstarsze drzewo w Polsce © djk71

Myśleliśmy, że będzie większy, grubszy… itp. Tabliczka obok jednak potwierdza, że to tu. Jego wiek szacuje się na 1200, 1300, a nawet 1500 lat. Niestety jest mocno zniszczony.

Mocno zniszczony © djk71

Czas jechać dalej. Dobrze, że ja prowadzę, bo Darek ma problemy z prawoskrętem i gdyby prowadził to musielibyśmy szukać dróg skręcających tylko w lewo :-)

Szpital
Prosto z drogi jedziemy do szpitala. Dość długo trwa proces rejestracji (kilkadziesiąt minut), potem zdjęcie, konsultacja lekarska, kolejne zdjęcie i znów lekarz. W końcu Amiga idzie do gabinetu zabiegowego. Na szczęście wychodzi tylko z ręką na chuście.

Już po wszystkim © djk71

Jest kilka minut przed dziesiątą. A o 22:00 jest koniec limitu czasu na Wyrypie. Zdążyliśmy :-)

Teraz pozostaje mieć nadzieję, że bark wskoczy sam na swoje miejsce, inaczej Darek ponownie będzie musiał udać się do szpitala…
Ten rok jest dla nas wyjątkowy pechowy… strach zapisywać się na kolejne imprezy…

P.S.1. Tym razem mało zdjęć, ale aparat był głęboko schowany przed deszczem...
P.S.2. Fajny pomysł z pamiątkowymi koszulkami rowerowymi w rozsądnej cenie. Jeszcze nie miałem jej okazji przetestować, ale wygląda fajnie :-)

Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Zeszłoroczny wpis ze Śnieżki zakończyłem pytaniem: Czy wystartuję w przyszłym roku? Ten rok stał pod znakiem regularnych treningów więc postanowiłem sprawdzić jakie są tego efekty. Tym razem z firmy jedzie nas czwórka: Amiga, Andrzej, Krzysiek i ja.

Do Karpacza dojeżdżamy w piątkowy wieczór, Andrzej czeka na nas z odebranymi pakietami startowymi. Zaskoczeniem jest koszulka, bo choć jest bardzo fajna to jednak spodziewałem się, podobnie jak w ubiegłym roku, wersji rowerowej. Szkoda, bo myślałem, że to już będzie standard.

Rano wczesna pobudka, śniadanie i spokojne pakowanie, aby dojechać na rozgrzewkę i start. Postanawiam jeszcze sprawdzić ciśnienie w kołach i... wentyl zmienia się w rakietę latającą po ścianach. Świetnie :-( Zakładam inną dętkę... mając nadzieję, że była załatana...
Po drodze odstawiamy Anetkę i Wiktora na szlak żeby zdążyli dotrzeć na szczyt przed nami i zjeżdżamy do centrum.

Śnieżka... niby tak blisko © djk71

A jednak daleko (wysoko) © djk71

W trakcie rozgrzewki czuję, że coś jest nie tak z blokiem w lewym bucie. Zatrzymujemy się i rzeczywiście... odkręcił się. Rewelacyjny początek - dętka, blok... co jeszcze? Przykręcam mniej więcej w podobnym położeniu jak poprzednio i mam nadzieję, że nie odczuję tego na trasie.

Kończymy z konieczności nieco krótszą rozgrzewkę i dojeżdżamy z Amigą na start, a tam już wszyscy ustawieni. Kiedy start był ze stadionu jakoś później się ludzie ustawiali, tu już jest prawie komplet. Trudno, wystartujemy z końca. Jest już Krzysiek, tylko Andrzeja nie widać. Dołącza do nas Grzesiek. Chwila rozmowy, życzymy sobie powodzenia i ruszamy.

Do Świątyni Wang w miarę łatwo, bo choć ostro pod górę to na razie asfaltem. Jedzie mi się dobrze, wyprzedzam kolejnych zawodników. Tradycyjnie przed Wangiem pierwsi zawodnicy schodzą z rowerów. Nawet o tym nie myślę.

Jadąc dalej wiem, że najciężej będzie w okolicach Strzechy Akademickiej. Tu już jest ostra walka z brukiem wybijającym z rytmu. Jednak i na tym odcinku jedzie mi się dobrze, wciąż wyprzedzam rywali choć już nie tak często jak wcześniej. Pocieszające jest to, że mnie mało kto wyprzedza. Nie skasowałem licznika przed startem więc nie wiem jaki mam czas, a szkoda... Potem się okaże, że pod Strzechą miałem czas 0:55:57, czyli około 7 minut lepiej niż w roku ubiegłym.

Kolejny odcinek to mozolny i długi podjazd kończący się zjazdem pod Dom Śląski. Zjeżdża się fajnie, choć podłoże nierówne to udaje się dość mocno rozpędzić. Teraz ostatni odcinek już bezpośrednio na Śnieżkę.

Jeszcze nas nie widać © djk71

Tuż przed rozwidleniem ścieżek... strzela mi łańcuch. Szlag by to trafił. Przepraszam tych, którzy akurat przechodzili/przejeżdżali obok mnie, ale chyba głośno mówiłem co o tym myślę. Na szczęście wziąłem z sobą narzędzia i w ostatniej chwili wrzuciłem do nich spinkę do łańcucha. Przejeżdżający obok zawodnicy radzą, abym tego nie naprawiał tylko wszedł już pieszo bo to już tylko jakieś 2km. Mimo wszystko spinam łańcuch i po jakiś 5 minutach ruszam dalej. Boli trochę lewa noga w łydce, bo po zejściu i schyleniu się do naprawy niefortunnie kucnąłem i zaczął łapać mnie skurcz.

Już blisko © djk71

Jak zwykle najgorsze jest ostatnie 200m, w zeszłym roku to tu właśnie dopingował mnie Igorek, w tym roku czeka tu na mnie żona :-) Biegnie obok i robi zdjęcia :-)

Walka na ostatnich metrach © djk71

Jeszcze trochę © djk71

I końcówka © djk71

Jest ciężko, ale bez problemu przejeżdżam linię mety. Tu czeka już Andrzej, który wjechał prawie 14 minut wcześniej. Wiku robi zdjęcia.

Odbieram medal i paczkę żywnościową. Odnajduję też wwiezione przez organizatorów bagaże. Po kilku minutach dociera Amiga, tym razem to mi się udało go objechać (w końcu się zrewanżowałem :-) )

Czekamy jeszcze na Krzyśka i po chwili w komplecie cieszymy się ze zdobycia najwyższego szczytu Karkonoszy ;-)

W komplecie © djk71
Ciepło. Wyjątkowo nawet nie mamy potrzeby się przebierania. Rozmowy i śmiechy w oczekiwaniu na wspólny zjazd, pilotowany jak zawsze przez organizatorów.

Oczekiwanie na zjazd © djk71

Ręce nie dają się domyć po serwisie...

Jak to domyć bez mydła? © djk71


W końcu ruszamy.

Zaczynamy zjazd © djk71

Przez moment zaczyna lekko kropić, ale na szczęście szybko przestaje. Pod Domem Śląskim jak zwykle oczekiwanie na wszystkich.


Czekamy na wszystkich © djk71
Kto nas odnajdzie? :-) © djk71

Na dole makaron i oczekiwanie na dekorację oraz zejście ze szczytu naszych kibiców.
Ku naszemu zaskoczeniu jednym z nagrodzonych jest Amiga :-) Trzecie miejsce w kategorii 100+. Brawo!

Amiga jest trzeci © djk71

Niestety w tym roku nie ma tradycyjnej tomboli. Szkoda, bo to zawsze był miły akcent na zakończenie imprezy.

Podsumowując
Mój czas to 1:39:01, czyli... 9 minut i 40 sekund lepiej niż w roku ubiegłym. Doliczając jakieś 5 minut, które straciłem na naprawę łańcucha to w sumie 15 minut lepiej niż w roku ubiegłym, czyli postęp jest znaczny. Trening przyniósł efekty. Dziękuję :-)
Poniżej 1:30:00 bym nie zszedł, a taki był cel... Czyli dobrze, ale jeszcze nie tak jak bym chciał.


Kadencja: 63

Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Sobota, 28 czerwca 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Bike Orient czyli pozycja obowiązkowa :) Szczególnie ta edycja, jako jedne z zawodów w Pucharze Polski. Nic dziwnego, że już po drodze spotykamy znajomych - Basię i Grześka, na miejscu zaś są... wszyscy :-) Na palcach jednej ręki można chyba policzyć kogo zabrakło. W sumie to rejestracja i odprawa powinny być dzień wcześniej, tak aby wieczorem, przed startem była okazja do porozmawiania, do wymiany wrażeń z poprzednich imprez, do... integracji. A tak ledwie starcza czasu aby się z wszystkimi przywitać :-)


Czasu starcza na przywitanie i zamienienie ledwie kilku słów © djk71

Po chwili zaczyna się odprawa, ludzie kończą przygotowania.

Chyba pora też sobie sprawić kamerkę © djk71

I po chwili dostajemy mapy. Zaczyna się rozrysowywanie optymalnych tras. Utrudnieniem jest to, że punkty znajdują się po dwóch stronach Warty.

Którędy będzie najszybciej? © djk71

Musimy jeszcze coś załatwić i w efekcie startujemy jako jedni z ostatnich. Po chwili jednak łatwo doganiamy sporą grupę, która wybrała ten sam kierunek.

PK2 - dno wąwozu
Tu pierwsze rozświetlenie punktu, zanim zaczynam się łapać gdzie mamy się udać Szkoła Fechtunku wskazuje właściwy wąwóz.

To chyba tutaj © djk71

Krótki bieg i jest punkt.

Pierwszy punkt © djk71

Ruszamy dalej.

PK 8 - zakręt wąwozu
Większość zawodników uciekła nam na starcie, teraz na szczęście udaje się doganiać i wyprzedzać kolejnych. Spotykamy też Kosmę i Tomka, którzy jadą dziś na trasie rekreacyjnej.
Prosto, ale lekko pod górkę © djk71

Darek zatrzymuje się tuż przy punkcie. Jeszcze trochę pokrzyw i zaliczone.

PK 11 - dół
Długi przelot i jesteś,my blisko punktu. Kilku zawodników szuka punktu, ale chyba w złym miejscu bo ma być przed krzyżem. I tam jest.
Wracam z butami pełnymi piachu.

PK 18 - źródło
Dojazd bez problemu. Źródełko Objawienia trochę nas zaskakuje. Pozytywnie.

Źródełko Objawienia © djk71

PK 14 - dół

Jedziemy dalej drogą krzyżową.

Leśna droga krzyżowa © djk71

Po chwili wjazd do lasu i szukanie punktu. Chwilę nam to zajmuje, ale jest... Ciepło też jest.

PK 17 - Skrzyżowanie przecinki ze strumieniem
Kolejny przelot.

Na szosie © djk71

Do punktu docieramy bez problemu. Tzn. prawie, bo Amiga... ławie gumę.


Tradycji stało się zadość © djk71

Niestety miejsce na naprawę fatalne: las, strumyk... KOMARY!

PK 5 - dno wyrobiska
W planach była najpierw siódemka, ale decydujemy się zaliczyć piątkę. Wyrobisko wielkie, ale z rozświetlenia punktu wygląda, że to nie to. Podjeżdżamy jeszcze kawałek, porzucamy rowery i zaczynamy szukać.

Rowery muszą poczekać © djk71

Po chwili znajduję punkt. Darek też podbija kartę i jedziemy dalej.  Zaczyna się chmurzyć, a ja kurtkę zostawiłem w aucie.

PK 7 - róg lasu
Po zjeździe z punktu Amiga zostaje z tyłu. Znów coś z kołem. Na szczęście to tylko źle dokręcony wentyl.

Kolejne dziś pompowanie © djk71

Jedziemy dalej i zaczyna padać. Co ja mówię... zaczyna lać. W momencie jesteśmy przemoczeni. Skręcamy z drogi w prawo i zapominam chyba przez deszcz włączyć odliczanie odległości. Wydaje mi się, że to powinno być tutaj, Darkowi, że dalej. Ani jedna wersja nie jest właściwa. Przedzieram się przez pole i znów nic. W końcu zjeżdżamy do drogi i już wiemy co zrobiliśmy. Przez deszcz wjechaliśmy za wcześnie. Kolejna przecinka to ta właściwa. Jest punkt.

PK 6 - podstawa skały
Gnamy do kolejnego punktu. Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Dostajemy info od innych zawodników, że ponoć punktu nie ma i trzeba zrobić zdjęcie. Na wszelki wypadek dzwonimy do organizatorów, ponoć punkt jest gdzie być powinien. Zaczynamy szukać i jest. Podbijamy i ruszamy dalej. Po chwili na piasku Darek upada. Chyba boleśnie, ale na szczęście nie tak jak w Otwocku.

PK 1 - wiata nad Wartą - mapa PK1
Bezbłędnie dojeżdżamy do bufetu. Tłoczy się tu kilku zawodników. Uzupełniamy bidony, wrzucamy coś na ząb.

W bufecie tłoczno © djk71

Darek próbuje zmyć piach z roweru.

Myjnia © djk71

Pora przerysować mapę (nie wolno robić zdjęć), która pokazuje gdzie jest kolejny punkt.
Ruszamy i w pierwszej chwili rozpędzamy się za bardzo, ale po chwili jesteśmy na punkcie.

Punkt przy jaskini © djk71

PK 19 - podnóże wapiennika
Bezproblemowy dojazd do punktu. Na miejscu okazuje się, że niektórzy szukali dołu :-) Nie ma zdjęcia, bo aparat został przy rowerze.
Analizujemy czas. Późno. Decydujemy się jednomyślnie odpuścić PK 12, PK 16, PK 20. Jest szansa, że resztę zrobimy.

PK 13 - szczyt wzniesienia
Jedziemy główną drogą do Działoszyna. Tu znów nas łapie ulewa. To już chyba trzecia dziś. Znów totalnie przemoczeni.

Ostatni dziś punkt © djk71

Zjeżdżamy z górki, mijamy cmentarz i kilku zawodników i... Darek woła, że coś nie tak z kołem.

Balon © djk71

Nie wygląda to dobrze. Amiga proponuje, żebym jechał dalej sam. Zostaję, za daleko od mety jesteśmy. W dwójkę może coś poradzimy, albo pojadę sam i go ściągnę autem.

Zaczyna się zabawa z próbą naprawy.

Może coś mi się uda zrobić © djk71
Sprzętu wokół sporo © djk71

Widać, że nawet schowany w plecaku aparat poznał dziś co to piach...

Aparat i piach to niebyt dobre towarzystwo © djk71

Zobaczmy co się da zrobić z dętki...

Super łatka © djk71

Wklejamy kawałek dętki pod oponę

Kleju potrzeba sporo © djk71

Jeszcze tylko zabezpieczenie z zewnątrz...

Łatanie opony © djk71

I próba jazdy w stronę mety. Rezygnujemy z pozostałych punktów i jazdy w terenie. Cel jest jeden: Meta.

Meta
Jakimś cudem udaje się dojechać do mety, choć, przy większej prędkości Amigę trochę chyba rzuca po szosie. Na mecie sporo czasu żeby zjeść, porozmawiać, umyć rowery. Niestety jeśli chodzi o wynik to porażka. Co prawda łapiemy się  trasę Giga, ale tylko rzutem na taśmę.

Jak zawsze impreza świetnie zorganizowana, niestety pech wygrał.

Kadencja: 75

Grassor 2014, czyli wściekłość

Sobota, 21 czerwca 2014 · Komentarze(7)
Grassor 2014, czyli wściekłość

Grassor, czyli impreza inna niż pozostałe.

Komunikat startowy mówi, że na trasie TR300 czeka nas: w optymalnym wariancie 305km + Odcinek Specjalny 12km z tego... 6km pod ziemią!!! Mamy na to 24h. Start w sobotę w samo południe.

Dodatkowym utrudnieniem jest to, że w przeciwieństwie do "zwykłych" maratonów na mapie mamy zaznaczonych tylko kilka punktów, a nie jak to zwykle bywa wszystkie. O lokalizacji pozostałych dowiemy się na trasie z takich informacji jak na zdjęciu (sorry zdjęcie sprzed 3 lat, w tym roku jakoś nie pstryknąłem).

Tak wygląda odkrywanie kolejnych punktów © djk71


Trzy lata temu w Szwecji ustanowiłem swój dobowy rekord jazdy na rowerze. W zeszłym roku obowiązki nie pozwoliły pojechać. W tym roku to ma być jedna z głównych imprez, w których planuję wystartować. Chciałbym pojechać jak najlepiej pokonując w końcu 300km. Czuję się na siłach.

W poniedziałek Amiga informuje mnie, że nie jedzie na Grassora - kontuzja wciąż daje znać o sobie. Niedobrze, to jednak 24 godziny i na pewno we dwóch jechałoby się łatwiej i przyjemniej. Pewnie też efektywniej by się szukało punktów, które na imprezach organizowanych przez Daniela są dość mocno schowane. Zobaczymy, jadę sam. Tym razem celem jest Lubrza...

Co to za malowanie? © djk71

Szkoła ma słusznego patrona © djk71

Przyjazd w piątkowy wieczór, przygotowanie roweru, pogaduchy ze znajomymi...

Niektóre rowery jeszcze w częściach ;-) © djk71

To łańcuch, nie łańcuszek :-) © djk71

W końcu pora iść spać - trzeba się wyspać. Budzę się o piątej, walczę z sobą do siódmej żeby nie wstawać i żeby jeszcze chwilę przymknąć oko. W końcu wstaję. Śniadanie, przygotowanie plecaka, wybór ubrań i oczekiwanie na start. Dużo czasu. Jeszcze chwila drzemki i znów czekanie.

Oczekiwanie na start © djk71

W końcu zbliża się południe. Czekamy na odprawę.

Krzysiek i jego jeansy. Szacun © djk71

Kilka istotnych informacji, w tym zwrócenie uwagi na to, że prom na Odrze działa tylko między 5-tą, a 21-szą. Warto pamiętać, żeby nie spędzić nocy po tamtej stronie.

Trzeba jechać tak, tak i tak © djk71

Na mapach w skali 1:100 000 zaznaczone są tylko cztery punkty, o lokalizacji pozostałych dowiemy się po zaliczeniu kolejnych punktów.
Mamy do zaliczenia 26 punktów,każdy o wartości 30 punktów przeliczeniowych i 10 punktów na OS-ie, każdy wart 5 pp.

PK 6 - Wejscie do bunkra, początek OS
Dylemat zacząć od szóstki, czy dziewiątki. Przed startem uznaję, że nie ma sensu walczyć z OS-em, bo choć to tylko 12km, to pewnie zajmie więcej niż 2 godziny, a przeliczeniowo będzie to warte niej niż dwa zwykłe punkty. A jednak nie wiedzieć czemu ruszam w stronę PK 6 gdzie jest start OS-a.

Jadę sam wyprzedzając kilka osób. Kiedy jeden z zawodników będących przede mną skręca w prawo zwalniam żeby sprawdzić jaki ma plan, bo wg mnie sporo dalej powinniśmy skręcić. W tym czasie wyprzedza mnie mały peleton. Łapię się ich i jest to czego nie cierpię. Wyłącza się myślenie logiczne, a włącza stadne. Zonk jest wtedy kiedy okazuje się, że nikt nie wie gdzie ma jechać. Rozdzielamy się i dalej bez sukcesu. W końcu decyduje  się jechać sam i choć najpierw chwilę błądzę to w końcu docieram do punktu. Na błądzeniu straciliśmy około... 50 minut!!!

PK6 - bunkier © djk71

Podbijam punkt i wysyłam SMS-a, bo teraz wyniki są "na żywo". Szkoda tylko, że nie wszyscy zawodnicy wybrali ten sposób rejestracji czasu.
Punkt podbity o 13:20  (1:20 od startu)

OS
Dostaję mapę OS-a i osobną kartę i nic na niej nie widzę. PZ.W.714, Pz.T. 2 itp... a gdzie punkty. Dopiero po chwili będący na punkcie Daniel uświadamia mnie, że punkty muszę sobie odrysować z wzorcówki. Widać sędzia rozdający karty uznał, że jestem z grupą, która wjechała razem ze mną i tylko im wytłumaczył. Przerysowuję punkty - 5 pod ziemią  i 5 na powierzchni. Mapa w skali 1: 12 500.

Wejście z rowerem nie jest proste, na szczęście Daniel ma to już opracowane: "Stawiasz pionowo na tylnym kole" "Teraz manewrujesz kierownicą i sprowadzasz do poziomu". Największy problem to przeciśnięcie 29-tki z mapnikiem przez uchylone małe drzwi, ale i to się udaje bezstratnie (chyba). Teraz jeszcze schodami kilka poziomów w dół

OS - 3D
Zaczynam jechać, choć nie wszędzie się da. Sporo piachu na początku, potem dla odmiany woda i w butach w momencie jest mokro. Spotykam Wojtka, który zatrzymuje się przy jakimś otworze i wchodzi do środka.

Tędy trzeba wejść © djk71

Mnie się wydaje, że to za blisko, ale idę za nim. Nisko, podążam chwilę mocno pochylony, ale w końcu wracam zerknąć jeszcze raz na mapę. Coś mi się nie zgadza, ale Wojtek wychodzi z podbitym punktem. Biegnę więc i ja strasznie ciężko, ciemno i trzeba być mocno pochylonym. Podbijam punkt i wracam. Zasapany.
Okazuje się, że podbiłem PK1, bo tego szukałem, a to był jednak PK3. Już wiem czemu się nie zgadzało. wydawało mi się, że wszedłem pod ziemię w innym miejscu.

OS - 2D
Blisko i łatwo znaleźć.

Wąsko, ciemno © djk71


OS - 1D
Trochę dalej. Dziwnie się czuję. Oprócz własnego oświetlenia  nie ma nic, totalne ciemności. Do tego dziesiątki rozgałęzień. Ponoć w sumie jest tu około 60km korytarzy. Zastanawiam się, ile osób się tu zgubiło i jak wyglądają akcje poszukiwawcze. Punkt zaliczony.

OS - 5D
Do punktu daleko. Dojeżdżam i nie ma punktu. Oglądam wszystkie sale obok i nic. W końcu patrzę w górę i jest zawieszony na schodach. Wspinam się, dziurkuję kartę i wracam.

Gdzieś tam jest punkt © djk71

OS - 4D
Najdalszy punkt. Ciężko się jedzie, co chwilę jakieś niespodzianki pod kołami.

Dziury pod kołami © djk71


Doganiają mnie biegacze. Puszczam ich przodem, łatwiej im omijać dziury, a ja przynajmniej z daleka widzę, że coś jest nie tak. Kiedy wracam z punktu już sam, nagle tracę grunt pod kołami i składam się na ziemi nakrywając rowerem. Na szczęście to był tylko drobny uskok. Obie nogi bolą jak diabli.

Wyjście na powierzchnię
Cieszę się, że był to ostatni punkt, teraz trzeba znaleźć wyjście. Pod drodze mijam ekipę TVN Turbo kręcącą jakiś materiał. Wychodzę na powierzchnię na raty - najpierw z  przednim kołem, a potem z resztą roweru. Tak łatwiej. Spędziłem pod ziemią 1:40h.

OS - 7G
Ruszam szukać punktów na powierzchni. Zupełnie się nie potrafię odnaleźć na mapie, przez chwilę kręcę się w kółko, by w końcu ruszyć we właściwą stronę. Chwila trwa zanim znajduję. właściwą ścieżkę. Pierwszy dziś kontakt z pokrzywami, ale punkt jest.

OS - 8G
Krążę bezradnie nie potrafiąc odnaleźć punktu. W końcu dochodzę do wniosku, do którego powinien dojść trzy godziny temu - odpuszczam resztę i tak mało wartościowych punktów. Oddaję kartę sędziemu i jest 16:01. Prawie godzinę straciłem na jeden "mały" punkt. W sumie ok. 2:41 minut na OS. Nie warto było, chyba, że dla debiutu rowerowego pod ziemią - bo to już inna bajka :-)

Kończę OS o 16:01, 2:41 od poprzedniego punktu

PK 1 - Szczyt góry, drzewo ok. 10m na wschód
Ruszam w stronę Sieniawy. Droga, która wydawała się być główną na mapie to bruk... Do tego nie da się go ominąć, żadnego pobocza.

Lubuskie bruki © djk71

Muszę mieć nieźle zdziwioną minę, gdy z przeciwka nadjeżdża autobus z niemieckimi turystami. I on i ja się zatrzymujemy, w końcu to ja się chowam w krzaki żeby go przepuścić.

Ale tu ruch © djk71


Zaczyna lać. Spotykam Jacka z synem. Ubieram się i ruszam dalej. Mijam Łagówek i jadę w stronę punktu. Razem ze mną jeszcze jeden zawodnik. Po jednym z zakrętów sugeruje, że tu powinien być punkt, mnie wydaje się, że sporo dalej. Jedziemy i rzeczywiście, tzn. prawie, bo punktu nie ma. Teraz kolega zauważa jeszcze jedną ścieżkę na mapie, którą moje oczy już nie były w stanie dojrzeć na "setce" w folii. Po chwili znajduję punkt. Dowiadujemy się gdzie jest PK7. Rozstajemy się, ja wybieram PK3
Punkt zaliczam o 17:30, 1:29 od poprzedniego punktu

PK3 - Nasyp autostrady, skarpa na górze
W okolice punktu docieram bez problemu. Odmierzam odległość i zaczynam szukać. Jest nasyp, ale gdzie tu ma być autostrada? Dojeżdża Jacek i Kuba. Zwraca uwagę, że powinny być tory. Niby tak, ale odległość się chyba niezbyt zgadza. Szukam dalej i jest. Komary zaczynają szaleć. Pryskam się i jakby działało. Odrywa się PK 4 (i chyba PK11).
Punkt zaliczam o 18:21, 0:51 od poprzedniego punktu

PK 7 - Skrzyżowanie drogi z przecinką, drzewo 3m na zachód
Wyjeżdżam na DK92 i jadę do Koryt. Mam za sobą ledwie 52km, a nie mam siły kręcić. Po chwili bez problemu wyprzedają mnie Jacek z Kubą. Nie mam siły nawet żeby im siąść na ogonie. W Korytach decyduję się na terenowy i skrót i to był chyba błąd. Docieram do autostrady, przekraczam ją i zaczynam szukać tego co widać na rozświetleniu punktu. Nic w terenie mi tego nie przypomina. Krążę bezradnie po okolicy. Jedyne miejsce, które wydaje się być podobne, kończy się po kilku metrach. Próbuję się jeszcze przedzierać przez jeżyny i pokrzywy ale po 200m mam dość. Wracam. Zaczyna znów lać. Odpuszczam punkt. Przejechałem niepotrzebnie około 20 km i straciłem prawie dwie godziny :-(
Aparat wylądował w torbie i więcej go już nie wyciągnąłem, więc sorry za brak dalszych zdjęć.

PK4 - Przepust, dwa drzewa 30m na zachód, na południowym brzegu
Chyba powinienem zaliczyć jakiś sklep lub stację benzynową bo zaczyna się ściemniać. Niestety wszystko pozamykane. Mijam Drzewce i zaczynam szukać punktu. Z przeciwnej strony znów dojeżdża Jacek z synem. Po chwili znajduję punkt. Dowiaduję się gdzie jest PK 12 i PK 19. Wybieram dwunastkę, bo w razie niepowodzenia będą miał w odwodzie inne punkty, a jeśli nie znajdę dziewiętnastki to nie będę miał czego więcej tam szukać.
Punkt zaliczam o 21:05, 2:44 od poprzedniego punktu

PK12 - Szczyt góry przy przecince. Uwaga las od pola ogrodzony. Przejście przez płot po zwalonym drzewie
Długi przelot przez lad do Dobrosułowa. Niestety tu o sklepie też mogę pomarzyć. Szukam punktu. Jest las, pole, siatka, góry... tylko punktu nie ma. Wydaje mi się, że powinien być chwilę wcześniej, ale tam dla odmiany nie ma żadnej ścieżki. Nie ma punktu. Mam dość. Zjeżdżam do wioski. Rano się dowiem od Jacka, że efekt jego poszukiwań był podobny, ale szczęśliwie trafił na Pawła i Grześka i Ci na azymut dotarli do punktu przedzierając się przez jakieś chaszcze. Co doświadczenie, to doświadczenie, poza tym w grupie siła.

Decyzja
Robię przerwę na jedzenie i picie... Tyle, że chyba trochę za późno. Zdałem sobie właśnie sprawę, że przez 10h i 100km wypiłem 1l wody. Trochę mało. Trochę bardzo mało. Do tego dwie bułki i batonik. Teraz chyba wiem skąd brak sił. Zostało mi pół litra i... żadnego sklepu w promieniu 30km :-( Jest źle, strasznie dołująco działa to na psychikę. Podobnie jak drugi nieodnaleziony punkt, a co za tym idzie brak odkrycia kolejnych punktów. Co prawda mam jeszcze PK9 i PK11 odkryte, ale czuję już zmęczenie, ból głowy i nudności. Do tego jakieś luzem puszczone burki. Wracam. Jadę w stronę mety. Jeśli jakimś cudem napotkam sklep to może zmienię zdanie.

Jadę w stronę Gryżyny. Drogowskaz pokazuje 10km polną drogą przez las. Co jakiś czas spoglądam na licznik, strasznie wolno ubywają kilometry - odwrotnie proporcjonalnie do zawartości bidonu. Po chwili wiem czemu tak się dzieje. Gdy wydaje mi się, że pedałuję tak mocno jak się da, licznik pokazuje 10-11km/h !!! Chcę sklepu!!!

W końcu jest asfalt, ale tu też maksymalna prędkość to maks 15-16km/h. Przez moment spotykając innych zawodników udaje się dociągnąć prawie do 20, ale potem znów jest "normalnie". Długo wlecze się droga Wilkowa. Tu na szczęście jest sklep 24h. Dwa łyki Coli i batonik i wracam do żywych. Nawet nie chce mi się szukać drogi do Lubrzy, bo na mapie wydaje się, że może być bruk lub polna, a tego mam dość, nadrabiam kilka kilometrów i przez Ługów docieram do mety.
Jest 1:51

Meta
Oddaję zdziwionemu sędziemu kartę "Już z 300-tki?" i idę się wykąpać i położyć. Mam dość.
Jestem wściekły. Na siebie. Za błędną decyzję o OS-ie na początek, za nieodnalezienie PK7 i PK12, a przede wszystkim za głupotę co do jedzenia i picia, która sprawiła, że po 50km mnie odcięło.

To nie tak miało być. To miały być wyjątkowe zawody, a wyszedł z tego wyjątkowy zawód :-(

Jestem wściekły.


Kadencja:71


XVIII Mistrzostwa w Kolarstwie Górskim w Reptach

Niedziela, 8 czerwca 2014 · Komentarze(4)
XVIII Mistrzostwa w Kolarstwie Górskim w Reptach

Kolejne zawody w Reptach w których startuje Igor.

Dwa lata temu
zajął pierwsze miejsce. Jechali wówczas krótką trasą. Było wtedy spore zamieszanie bo organizatorzy zapomnieli zapisywać numery zawodników, którzy kolejno wjeżdżali na metę.

W zeszłym roku zajął trzecie miejsce, tym razem zamieszanie było już na starcie ze startem grupy +50. Wtedy objechaliśmy krótką trasę z poprzedniego roku, a okazało się, że pojechali trasą dłuższą. Dał radę.

Ciekawi jesteśmy co będzie w tym roku. Zakładamy, że pojadą jak w roku ubiegłym. Objazd trasy i czekamy na start.

Oczekiwanie na start © djk71

Ruszają (kategoria 11-14), wraz z nimi jeden (!) zawodnik z kategorii +50

Ruszają © djk71

Ruszam za nimi, aby zobaczyć ich na trasie. Jest nieźle,Igor jedzie chyba jako trzeci lub czwarty.

Jadę na drugi mostek. Nadjeżdża czwórka  zawodników (w tym senior),a  potem... cisza. Przez kolejne kilka minut nie ma nikogo. Chyba wiem co się stało. Na pierwszym mostku część pojechała krótkim wariantem, a reszta długim. Ciekawe co na to organizatorzy.

Moje przypuszczenia się potwierdzają. Co ciekawe wraz z cała grupą, która pojechała długą trasą pojechał jeden z organizatorów towarzyszący synowi (chyba synowi). Zakładam więc, że Ci, którzy pojechali krótką trasą popełnili błąd.

Igor prowadzi swoją grupę © djk71

Jadę na pierwszy mostek i okazuje się, że jednak mieli jechać krótką trasą, czyli za mostkiem skręcić w lewo. Porażka. Zrobili dodatkowe kilka męczących kilometrów. No cóż, wystarczyło postawić w tym miejscu kogoś kto pokieruje zawodników we właściwą stronę. Tym bardziej, że w zeszłym roku jechali tam prosto, choć jeden z organizatorów próbował mi wmówić coś innego. Jestem pewien swego bo sam towarzyszyłem tam Igorowi.

Organizator pokazuje mi, że tu była taśma... leżąca na ziemi... Nie przekonał mnie, ani innych rodziców, którzy tam byli.


Igor walczy do końca © djk71

Igor dzielnie walczy do samego końca. Nie wiem na którym miejscu skończył zawody, wydaje mi się, że przyjechał tuż za czołówką, która pojechała trzy pętle krótką trasą. Nie chciało mi się nawet sprawdzać. Pozostał niesmak. Organizatorzy na zakończeniu nawet się nie zająknęli na ten temat, nie padło jedno proste słowo: Przepraszam.

Szkoda, bo pomysł i miejsce na imprezę rewelacyjne, ale organizacyjnie chłopaki sobie zupełnie nie radzą... Nie wiem czy w przyszłym roku będzie mi się chciało tu przywozić Igora....


Ciepło dziś © djk71

Kadencja: 61

Zawody w Radzionkowie i nie tylko

Sobota, 31 maja 2014 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Zawody w Radzionkowie i nie tylko

Rano wyjazd z Igorkiem do Radzionkowa na Family Cup. Bez szans tym razem na medal, bo raptem trzy razy w tym roku był dopiero na rowerze. Ale jedziemy się pobawić. Rejestracja, objazd trasy i czas na start.

Startujemy © djk71
Dwa okrążenia i jest dziewiąte miejsce. Mogło być lepiej, ale jest zadowolony.

Kiełbaska i próba innych sportów.

Skaczę, latam © djk71

Razem pobawiliśmy się też w Robin Hooda :-)

A może będę łucznikiem? © djk71
Zbieramy się, bo na trasie sprawdza dziś swoje możliwości Dorota w towarzystwie Amigi. Spotykamy się w Miechowicach. Rundka do DSD i powrót, bo harmonogram dziś napięty. Dorota pomyślnie przeszła test, prawdopodobnie przejechała dziś około 70km. Brawo.

Kadencja: 67

ZaDyMnO, czyli piasek, bagna i całowanie

Sobota, 17 maja 2014 · Komentarze(13)
Uczestnicy
ZaDyMnO, czyli piasek, bagna i całowanie

W drodze do Otwocka Amiga pyta mnie jak tam wyglądają tereny. Z tego co pamiętam to jest płasko, mokro i są piaski. W bazie pustki, tylko kilka znajomych twarzy. Rejestrujemy się, przygotowujemy rowery, chwila rozmowy ze znajomymi trzeba iść spać. Śpię dobrze, mimo, że trasa AR, która startowała o 2:00 ponoć narobiła sporo hałasu. Ja tam nic nie słyszałem ;-)

Pobudka, śniadanie i odprawa, a tam informacje o kleszczach i komarach. Do zaliczenia mamy... 46 punktów w 12 godzin. Dostajemy mapy. Tym razem pięć. Uwielbiam to, szczególnie żonglowanie mapami w deszczu. Próbujemy je ze sobą spasować, pomaga taśma klejąca.

Map nam nie braknie... tylko jak je w deszczu zmieniać? © djk71
Teraz jeszcze trzeba zlokalizować powiększenia, jak się mają do głównych map.
Kolejny krok to wyznaczyć trasę. Zacząć od punktów na głównej mapie, czy od tych na mapach szczegółowych? Zaczynamy od szczegółowych. Dużo punktów na małej powierzchni, bezpieczniej. Trochę nas dziwi, że tym razem nie ma opisów punktów.

PK 1 - PK 18, czyli dwie mapy w skali 1:15 000.

Wybieramy kolejność: 2-1-5-3-4-6-8-10-11-12-7-13-14-17-18-16-15

Ruszamy w ulewie. Leje. Przez chwilę próbujemy omijać kałuże, ale kiedy buty i tak stają się mokre mkniemy już centralnie przez nie.

Mamy punkt © djk71
Punktów jest dużo, tak dużo, że zupełnie nie pamiętam co się działo przy którym z nich. Tym bardziej, że nie było opisów.
Jedno jest pewne, od samego początku napędy dostają nieźle w kość. Nie cierpię słuchać tych dźwięków.

Bodajże przy PK6 dziwny dźwięk dobywa się z tylnego hamulca. Ściągam koło, okazuje się, że sprężynka jest skrzywiona, z klocków też niewiele zostało. Próba prostowania i dalsza jazda ze świadomością, że nie mam hamulców.

Ładny bunkier © djk71
Kończymy pierwszą mapę, mamy 18 PK, za nami 34 km i 4 godziny - jest południe.
Przestało padać.

PK 19 - PK 28
Ruszamy na drugą mapę, tym razem skala 1:10 000.
Wybieramy kolejność: 27-28-25-24-23-22-21-20-19-26

Niestety ubrania też w plamki © djk71
Większość punktów (a może i wszystkie) zdobyte bez problemów, ale o tempie w jakim jedziemy może świadczyć fakt, że przy kilku punktach non-stop mijamy się z tymi samymi piechurami.

Zaliczamy komplet punktów i do mapnika trafia główna mapa 1:50 000.

PK29


 
Ciekawe skąd ta nazwa? © djk71
Czas szybku ucieka, już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów. Rezygnujemy z PK 47.

Będzie co czyścić © djk71

PK 30
Przed chwilą kawałek po DK50... brrr

Kolejny punkt © djk71
Wolę już takie drogi...

Kałuże nam dziś nie straszne © djk71
Tylko trzeba się nimi dzielić z innymi użytkownikami...

Nie tylko my lubimy kałuże © djk71

PK 31
Adam, którego spotkaliśmy na jednym z punktów, ostrzegał nas przed nim. Próbujemy z dwóch stron.

Głęboko © djk71
Niestety bez powodzenia. Do tego spod kół uciekają nam jakieś węże, czy żmije... a fe...

Z daleka ładnie © djk71
Kałuże powoli zaczynają wysychać ale zaczyna się chmurzyć.

Powoli schnie © djk71
PK 31
Punkt nad Wisłą. Szaro tu.

Nad Wisła © djk71

PK 36
Próbujemy wjechać na Szlak nad Brzegiem Wisły.
Na piachu, próbując odsunąć zwisającą gałąź Darek upada. Na tyle paskudnie, że nie może się podnieść.

Złamany uchwyt © djk71
Prawdopodobnie dostał rogiem kierownicy w pierś. Do tego połamał mapnik.

Reszta mapnika © djk71

Nie wygląda to dobrze. Po chwili jednak wstaje i próbuje jechać dalej.
Jakoś w końcu wjeżdżamy na szlak i znajdujemy punkt.

I jeden z ostatnich punktów © djk71
Niestety czasu coraz mniej.

PK 35
Decydujemy się zaliczyć jeszcze tylko trzy punkty. Ten był prosty.

PK 38
Znów pada. Punkt powinien gdzieś tu być, a go nie ma. Krążymy chwilę w okolicy i w końcu jest. W takim miejscu się go nie spodziewaliśmy ;-)

PK 37
To już ostatni punkt. Prosty jak wszystkie poprzednie.

Meta
Gnamy do mety. Zaliczyliśmy 35 z 46 punktów. Wydawało nam się, że na pierwszych mapach zaliczyliśmy wszystko, a nie zauważyliśy PK 9 obok stadionu. Przyjeżdżamy tuż po dekoracji. Najpierw do kuchni i niespodzianka. Został tylko sam makaron. Odpuszczamy. Kolejka do prysznica, niestety jest tylko jeden. Rowerów też nie ma gdzie umyć, a szkoda, boi dziś to konieczne.
Cała impreza świetnie zorganizowana, jedynie końcówka (obiad, prysznic i mycie rowerów) zepsuły nieco wrażenie.

Lądujemy na 16 miejscu. Nie wiem, czy dalibyśmy radę osiągnąć coś więcej. Daliśmy z siebie dużo. Rowery też...

Kadencja: 69