Wpisy archiwalne w kategorii

Z Tadeuszem

Dystans całkowity:2261.30 km (w terenie 71.50 km; 3.16%)
Czas w ruchu:113:04
Średnia prędkość:20.00 km/h
Maksymalna prędkość:66.31 km/h
Suma podjazdów:719 m
Maks. tętno maksymalne:200 (105 %)
Maks. tętno średnie:176 (94 %)
Suma kalorii:4554 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:51.39 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Operacja Zakopane - dzień drugi

Piątek, 2 czerwca 2017 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Wczoraj pierwsza część ekipy firmowej (32 osoby) przejechała ponad 120km, aby dotrzeć do punktu pośredniego, czyli hotelu w Korbielowie. Dziś śniadanko i oczekiwanie na resztę grupy - kolejne 30 osób - która dotarła tu trochę "na skróty', czyli busem i autami, aby ruszyć na drugi etap naszej wycieczki już rowerowo.

O 10-tej pamiątkowe zdjęcie i ruszamy :-)

Etisoft bike team © djk71


Tym razem jesteśmy podzielni na cztery, nieco większe niż wczoraj, grupy. Ruszamy w krótkich odstępach, ale na podjeździe na Przełęcz Glinne i tak ekipy się mieszają. Każdy jedzie swoim tempem, a jest co podjeżdżać ;-)

Jesteśmy na granicy © djk71

U góry chwila odpoczynku i przed nami wielokilometrowy zjazd.

Przed nami zjazd po słowackiej stronie © djk71

W Namestowie krótka przerwa, czekają tu na nas wozy wsparcia z zapasem wody.

Chwilę później mamy kolejny postój, tym razem przymusowy. Adam, który dziś dołączył do naszej ekipy, pomny naszych wczorajszych awarii chciał się chyba mocniej zintegrować i też łapie kapcia. Typowy snejk, więc pewnie zbyt słabo napompowane koło.

Cienkie kółka też łapią awarie © djk71


Usuwamy awarię i ruszamy, by po chwili znów się zatrzymać. Jest gorąco, bardzo gorąco i okazuje się, że Alicja niefortunnie na postoju zostawiła rower i opona zdążyła się okleić mazią smoły, asfaltu, czy czegoś w tym stylu. Szybkie czyszczenie i możemy jechać dalej.

Jedziemy dalej © djk71


Krótka sesja fotograficzna, przy jeziorku :-)

Pięknie tu © djk71

Chwilę później, tuż przed Trzcianą czeka na ostry podjazd.


Jest podjazd, jest zabawa © djk71

Byłoby łatwiej gdyby... asfalt się nie kleił. Jedzie się koszmarnie.

Co to się tak klei? © djk71

Adam w walce z nawierzchnią daje z siebie wszystko i... zrywa hak :-( Widać, że bardzo chciał się z nami zintegrować...

Jak awaria, to na poważnie © djk71

To koniec dla niego? Nie... przecież mamy wsparcie. My ruszymy dalej, a naszemu pechowcowi po chwili zostaje dostarczony nowy rower :-)

Wjeżdżamy na drogę rowerową, która wiedzie aż do Nowego Targu.

Piękna rowerówka © djk71

Wjazd co prawda mocno ukryty, ale ten kto go odnajdzie może liczyć na fantastyczną nagrodę.

Che się jechać © djk71

Trasa zrobiona na nasypie dawnej kolejki jest zupełnie oddalona od drogi, jedzie się więc fantastycznie, a widoki są tak piękne, że nikt nie zauważa, że pokonujemy kolejne kilometry jadąc wciąż w górę.

Na trasie piękne mostki...

Kolejny mostek © djk71


... i wiaty gdzie można odpocząć.

Jest gdzie odsapnąć © djk71


Są też inne atrakcje

Droga krzyżowa? © djk71

Wszyscy się zachwycają panoramą i pstrykają setki zdjęć.

I zdjęcie © djk71
I jeszcze jedno zdjęcie © djk71
I grupowo © djk71

W końcu docieramy na obiad do Chochołowa. Zasłużyliśmy. Spotykamy tu pozostałe grupy. Posiłek bez pośpiechu, bo do mety mam już tylko ok. 22 km, a czas mamy bardzo dobry.

Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Baliśmy się, że tuż po obiedzie nie będzie się chciało, ale po raz kolejny widoki sprawiają, że nikt nie myśli o zmęczeniu, czy podjazdach.

Jak tu nie jechać © djk71

No dobra, ten w Kościelisku dał się zauważyć, ale znów widok i późniejszy długi zjazd zrekompensował wszystko.

Już blisko © djk71


Przejazd do hotelu przez Zakopane znów pod górkę, ale teraz już chyba nikt tego nawet nie zauważył.

Jesteśmy w hotelu. Dwie grupy już na miejscu, jedna dojeżdża po chwili. Trochę później dojeżdża jeszcze dwójka naszych kolegów, którzy postanowili wystartować dziś o świcie z Gliwic, a wieczorem wprost na kolację dociera samotnie Andrzej.

Były dyplomy © djk71


Wieczór upływa pod znakiem wspomnień z trasy, opowieści i zastanawiania się gdzie i ile osób pojedzie w przyszłym roku. W tym roku trasa była 200 km (podzielona na dwa dni) i wystartowało ponad 60 osób. Aż się boimy myśleć, co będzie za rok ;)

Wielkie dzięki i brawa dla wszystkich, którzy z nami pojechali, którzy wspierali nas na trasie, i którzy sprawili, że ten wyjazd był możliwy. Do zobaczenia na trasie (może wcześniej niż za rok) :-)

I dziękujemy naszym kolegom za miły prezenty :-)

I prezenty © djk71







Do Żywca

Niedziela, 28 maja 2017 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Wczoraj był jak dotychczas najdłuższy trening biegowy więc dziś postanowiłem odpocząć. Odpocząć i posiedzieć. Na siodełku rowerowym. :)

Dawno tego nie robiłem. Jako, że firmowy wyjazd do Zakopanego zbliża się wielkim krokami to trzeba było objechać ostatni nie sprawdzony odcinek trasy. Pierwotnie w planach był wyjazd tylko z Amigą, ale udaje namówić się jeszcze Waldka, z którym wkrótce zamierzamy trochę więcej pokręcić.

Nie ma czasu żeby zrobić całość trasy rowerem więc ruszamy autem do Goczałkowic. Tam już przesiadka na rowery i ruszamy. Ruszamy i... szok. Jest pięknie. Tak dawno nie kręciłem, że jestem po prostu zachwycony samym faktem jazdy. Do tego w tak pięknych okolicznościach przyrody.

Siadamy na rowery i od razu przed nami góry © djk71
I nasze "morze" © djk71

Góry, woda, las... droga... pięknie...

Niektóre odcinki trasy korygujemy na bieżąco, inne skorygujemy w drodze powrotnej.
Przejeżdżamy przez Bielsko...

Kościołów po drodze wiele © djk71
Dziś stadion pusty, Podbeskidzie gra w Zabrzu © djk71

Zaglądamy oczywiście do knajpki gdzie czekać ma na nas obiad...

Dziś tu pusto © djk71

Po drodze podjazdy i zjazdy.

I kolejny kościół © djk71

I lądujemy w Żywcu.

Centrum Kultury © djk71

Przed samym Rynkiem upewniam się czy jadę właściwą drogą wołając do chłopaków: Tędy? Tak, tędy - odpowiadają mi nieznani ludzie. Okazuje się, że jesteśmy na trasie triathlonu i wzięto nas za zawodników :-)

Spóźniliśmy się na start © djk71
Na Rynku tłumy © djk71

Krótka wizyta w parku.

Mam nadzieję, że żona nie będzie zazdrosna © djk71
Chiński domek © djk71
Kaczki pozują © djk71


I obiad w knajpce, w której gościliśmy 5 lat temu po pamiętnym podjeździe na Hrobaczą Łąkę ;-)

Czas goni, trzeba wracać.

Chce się jechać © djk71

Powrotna droga wydaje się być dużo ciekawsza.

Był już dziś kościół? © djk71

Po powrocie trzeba będzie poskładać ostateczną wersję śladu trasy do Zakopca.

Widoki wynagradzają wysiłek © djk71


Kolejny piękny dzień. Tylko słońce mnie spaliło nieco zbyt mocno.

Oj ciepło dziś było © djk71

Ale co tam, ważne, że w końcu pojeździłem. I to w świetnym towarzystwie, po fantastycznych terenach.


Firmowo na Ankę

Niedziela, 26 marca 2017 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Niedzielny poranek, odpocząłem nieco po wczorajszym biegu, a tu przede mną (i kilkunastoma innymi osobami) kolejne wyzwanie. W czerwcu planujemy długi wyjazd firmowy, więc czas najwyższy wziąć się za treningi. Na początek Góra św. Anny. Poranny mróz nie zachęca do wyjścia z domu, ale co zrobić jak już się umówiliśmy.

Kiedy dojeżdżam do firmy czeka tam już kilka osób, po chwili dojeżdżają kolejne. Kolejne kilka dołączy po drodze. W sumie pojedzie 17 osób. Na starcie temperatura poniżej 3 stopni.

Ruszamy głównymi ulicami, nie lubię tego, ale w niedzielny poranek nie jest najgorzej. W Bojszowie pałeczkę przewodnika przejmuje Tomek B. więc my z Darkiem mamy wolne :-) No prawie... :-) Ja staram się zamykać grupę, Amiga jedzie z przodu grupy.

Tomek postanawia pokazać nam ruiny obozu koncentracyjnego w Blachowni. Jestem tu po raz pierwszy. Jak zawsze takie miejsca skłaniają do chwili refleksji...

Na terenie obozu © djk71


Wjeżdżamy na teren obozu © djk71
Krematorium © djk71

Po chwili ruszamy dalej. Jedzie się sympatycznie tyle, że wiatr dość mocno daje w kość.

Na szczęście cała ekipa bez problemów podjeżdża na Annaberg.

Postanawiamy coś zjeść. Myślałem, że usiądziemy na dworze, ale ekipa spina rowery i wchodzimy do środka restauracji. I to było chyba nasze szczęście bo spędzamy tam chyba z dwie godziny. Smacznie, ale okropnie długo. Mieliśmy jeszcze chęć na kawę, ale jak wyobraziliśmy sobie kolejne godziny oczekiwania to odpuściliśmy. 

Wjechać było prosto, ale spiąć rowery © djk71

Pamiątkowe zdjęcie i pora wracać... Po raz pierwszy chyba nie zaliczam ani klasztoru, ani pomnika, ani amfiteatru. Wizyta w restauracji zajęła zbyt dużo czasu.

Daliśmy radę © djk71

Na zjeździe Kasia gwałtownie hamuje. Myślałem, że jakaś awaria. Co się stało? - wołam. Nie włączyłam Endo! :) No tak, to po co jechać :-)

Powrót do domu najkrótszą drogą, bo zrobiło się późno, a do tego wszyscy zaczynamy chyba czuć zmęczenie. I to dobrze, bo znaczy to tylko, że trzeba się wziąć do roboty i zacząć trenować na poważnie. Do wyjazdu tylko 2 miesiące.

Po drodze krótka przerwa na niewielkim i zniszczonym cmentarzu żydowskim.

Na cmentarzu © djk71
Na cmentarzu © djk71

Chwila oddechu i jedziemy dalej.

Tak będę siedziała © djk71

Wszystkim Wam zrobię zdjęcie © djk71

Nieco dalej zrywam szprychę. Koło krzywe, ale może jakoś dojadę do domu.

Zerwana szprycha © djk71


Im bliżej Gliwic, tym grupa mniej liczna. Ludzie powoli odbijają w stronę domów. Pod firmę dojeżdżamy w czwórkę.
O ile dotąd czułem tylko cztery litery, to ostatnie kilkanaście km sprawia, że pod domem czuję wszystko.

Tak to jest jak się nie jeździ. To najdłuższy wyjazd od... 1 czerwca ubiegłego roku i objazdu jeziora Garda. Wstyd, hańba i wstyd jak śpiewa Kult.

Dzięki wszystkim za świetne towarzystwo, humory dopisywały, a to najważniejsze i... do następnego wyjazdu. Jakieś propozycje trasy?


Kółko po okolicy (miejsko)

Niedziela, 5 marca 2017 · Komentarze(5)
Odpocząłem chwilę po porannym bieganiu i czas na rower. W planach był wyjazd ze znajomymi do Pławniowic, ale nic z tego nie wyszło. Wobec tego samotnie... może Strzybnica... Taki był plan, ale po dwóch kilometrach orientuję się, że zapomniałem plecaka. Powrót do domu i ruszam w drugą stronę. Rzut oka na teren, który zwykle widzę tylko z okien samochodu. Rekultywacja terenów w rejonie rzeki Bytomki. Teren niby prawie w centrum, blisko centrum handlowego więc teoretycznie potencjał jest.

Miało być ładnie © djk71

Ale teren jest też na pograniczu Biskupic i Zandki i to widać...

Na wandali nawet baterie słoneczne nie pomogą © djk71

Większość latarni tak wygląda. Nie wiem, czy wszystkie bo alejki nie zachęcają do jazdy przełajówką...

Uwielbiam taką nawierzchnię © djk71

Ruszam w stronę Luizy i Parku 12C. Niestety (a może na szczęście) wszystko ogrodzone. Zerkam tylko na chwilę do kasy, rzut oka wokół...

Wózek na uwięzi © djk71

Drugim okiem rzucam przez bramę Parku Techniki Wojskowej...

Park Techniki Wojskowej © djk71

Rundka po Zaborzu, zahaczam o Rudę i wyjeżdżam w Szombierkach. Szybki przelot przez Bobrek i Karb żeby w Miechowicach zacząć się zastanawiać co tu zbudują: garaże, market, czy domki?

Tniemy póki można © djk71

Całą drogę wiatr daje w kość. W Miechowicach już mam oczy załzawione. Dobrze, że dom blisko.

Czasochłonny sport

Sobota, 4 marca 2017 · Komentarze(5)
45 minut. Tyle zajęło mi dziś wyjście z domu na rower. Drugie tyle pewnie zajęło ogarnięcie się po rowerze - rozciąganie/rolowanie, kąpiel, wpis. Samej jazdy było 1:11:15. Czyli mniej niż cała otoczka. Strasznie czasochłonny ten sport.

Trzeci raz w tym roku na rowerze, pierwszy od dwóch miesięcy. Jeszcze gorzej niż z bieganiem. I to widać. Szczególnie na podjazdach i w terenie... Ale z terenu szybko uciekłem...

Mokro w terenie © djk71

Inna sprawa, że wśród samochodów też niebezpiecznie...

Małe auta są niebezpieczne © djk71

W sumie wszędzie źle, bo nawet gdyby chcieć odpocząć to albo nie ma gdzie, albo coś na głowę spaść może. Myślałem, że to w telewizji przesadzają, ale warkot pił słychać wokół...

A jednak tną © djk71

Mimo to dobrze, że choć na chwilę się wyrwałem i pokręciłem. Czas najwyższy.

Przed meczem

Środa, 17 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Wczoraj bieganie, dziś rower. Tuż przed wyjściem dzwoni Olek z taką samą propozycją. Co prawda na wieść, że chcę jechać na cienkich oponach zaczyna się wycofywać, ale w końcu decyduje się na jazdę.

W planach miałem Księży Las i okoliczne wiejskie drogi, ale ostatecznie pojechaliśmy do Zabrza. Krótka wizyta w Decathlonie i kurs w stronę Gliwic. Olo pędzi jak wariat. Nic się nie zmienił. Mnie jedzie się dość lekko, ale to kwestia różnicy w rowerach :-)

Po szosach © djk71

W Świętoszowicach odbijamy w stronę domu. Chcemy zdążyć na siatkarzy. Niestety przegrali :-(


Przed siebie - Toszek

Czwartek, 11 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Urlop wyjątkowo mało rowerowy. Dziś też kiedy się zaczynam zbierać zaczyna się chmurzyć. Na szczęście po chwili znów się przejaśnia. Postanawiam pojechać na Tadeuszu, pierwszy raz od dwóch miesięcy, od Stelvio. Od początku mocno, za mocno. Mam ochotę pojeździć z dwie godzinki więc muszę wyluzować zanim umrę. Postanawiam jechać do Wielowsi. Tam okazuje się, że droga na Pyskowice wciąż w remoncie. Trudno, pociągnę do Toszka.

Dziś bez zamku, brak czasu. Jedzie mi się fajnie, choć widać brak treningu.

I po żniwach © djk71

Dojeżdżam do domu zmęczony, ale zadowolony, że ruszyłem tyłek. No właśnie... tyłek... boli, ale dziwnie, lewa strona... czyżby coś nie tak z siodełkiem, albo ja tak krzywo siedziałem?

GRAN FONDO STELVIO SANTINI 2016 - 2758m n.p.m. I did it!

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(30)
Passo dello Stelvio - 2758m n.p.m. (+/- 2-3m wg różnych źródeł) - królowa przełęczy, najwyższa przejezdna przełęcz w Aplach Wschodnich, kultowy podjazd szosowy... i dziesiątki innych opisów na jakie można trafić w sieci.

Zrobiłem to! © djk71

Podjazd, o którym jeszcze rok temu nie wiedziałem. Podjazd, o którym jeszcze niedawno wcale nie marzyłem. Podjazd, który od kilku tygodni spędzał mi sen z powiek. To dziś.

Od wczoraj zastanawianie się w co się ubrać, co zabrać ze sobą. Damian namawia mnie żeby zostawić plecak i pojechać jak najlżej. Waham się, jak to bez bukłaka, bez ciuchów. Sam nie wiem. Do tego problem, co na siebie włożyć. U góry ma być bardzo zimno. Może padać... Rano musimy wcześnie oddać worki z ciuchami na przebranie i ustawić się w sektorach. To oznacza, że trzeba będzie przed siódmą rano spędzić godzinę w oczekiwaniu na start i być może zmarznąć. Nie jest łatwo...

Rano pobudka 5:30, śniadanie, ubieranie się i w drogę. Jadę bez plecaka i bukłaka, na dwa bidony. Ubrany na krótko, ale z rękawkami i nogawkami, plus długa koszulka termiczna, którą planuję ściągnąć po starcie.

Ruszamy oddać torby z rzeczami na przebranie © djk71

Worki oddane, ustawiony w sektorze.

W sektorze © djk71

Przyglądam się innym zawodnikom. Hmmm, ich stroje to... wartość mojego roweru. Mój rower to wartość ich jednego koła. Waga mojego roweru to 150% wagi ich rowerów... O swojej wadze nie wspomnę. Co ja tu robię?

Krótkie rozmowy z innymi zawodnikami i godzina jakoś mija. Trasa długa i średnia startowały o 7:00, my startujemy o 7:40.

Zaraz start © djk71

Nie przywykłem do tego typu startów. Dużo nas, choć mniej niż w dłuższych kategoriach (w sumie jest 3110 startujących).

Pierwsze 40km prawie znam, bo miałem okazję już tu jeździć. Peleton szybko się rozciąga. Po 3km jednak prawie się zatrzymuje. Wypadek. Jeden z zawodników leży na środku drogi, nie potrafi się podnieść. Kilku innych pomaga mu i osłania żeby inni w niego nie wjechali. Jedziemy dalej. Kilka kilometrów dalej ktoś wraca do mety piechotą, jakaś większa awaria chyba. Przykre, ale trzeba skupić się już na sobie.

Peletonu już nie ma © djk71

Teraz głównie z górki. Zjeżdżamy do Sondalo na jakieś 850m żeby potem zacząć wspinaczkę na 2758m

Pierwszy podjazd już w miasteczku. Choć byłem tu 3 dni temu, to nie zauważyłem, że już tu można się spocić. Krótki ale stromy podjazd daje w kość. Zaczynam się bać, bo wcale łatwo nie jest. Na szczęście po chwili doganiam tych co mi uciekli (przynajmniej niektórych). Wystartowali ostro, ale szybko musieli zweryfikować swoje możliwości. To potwierdza moje założenia. Jechać swoje. Zresztą nie przyjechałem tu się ścigać tylko podjechać. Taki jest główny cel.

Tu po raz pierwszy zauważam to o czym wcześniej czytałem. Człowiek zamiast swojego, słyszy głównie oddechy rywali.

Pogoda świetna © djk71

Zawracamy do Bormio. Po drodze jeden 10% podjazd, który pokonał mnie w pierwszym dniu pobytu tutaj. Kilka dni później udało się go pokonać więc wiem, że dziś też to zrobię. Przed podjazdem jedziemy małym grupkami lub solo, na podjeździe robi się mały tłum. Chwila prawdy :-)

Pierwszy bufet © djk71

W Bormio bufet. Jestem w szoku.

Rowety wiszą © djk71

Słyszałem, że ma być wypas, ale jestem pod wrażeniem. Rowery wieszane na stojakach, bidony napełniane wodą lub izotonikiem (całkiem fajnym). Do tego pełne stoły: woda, cola, izo, sprite, bułki z nutellą, salami, szynką, kilka rodzajów ciasta, truskawki, morele, pomarańcze, banany i jeszcze chyba inne rzeczy, których nie ogarnąłem... Szok.

Bufet wypas © djk71

W tle muzyka... właśnie leci AC/DC - TNT!!! O dziwo nikt się nie spieszy. Siadam na rower i niepewnie ruszam. Może trzeba na jakiś sygnał? Jadę. Przejeżdżam przez uliczki starego miasta i oklaski dodają otuchy. Przede mną 21,5km ciągłej wspinaczki.

Piękne góry © djk71

Jadę. Łatwo nie jest, ale spokojnie pnę się w górę. Ci co mieli mi uciec już uciekli, Ci z dłuższych dystansów jeszcze tu nie dojechali. Pojedyncze przetasowania, choć niestety więcej mnie wyprzedza, niż ja innych. Ale nie daję się sprowokować. Jadę swoje.

Góry, zakręty, podjazdy © djk71


W głowie jednak tkwi inny cel. Czy uda mi się przyjechać przed Damianem? On jedzie co prawda na średniej trasie, ale przecież noga mu nieźle podaje. Na razie się go nie spodziewam, ale wiem, że z każdym kolejnym kilometrem będzie się coraz bardziej zbliżał.

Widoki piękne. Pogoda idealna, temperatura sięga nawet 16 stopni. Po drodze sporo osób walczy z awariami.

Na zakrętach tabliczki © djk71

Zakręty oznaczone są malejącymi numerami.

Jeden z numerów na zakrętach © djk71

Niestety szybko okazuje się, że nie każde miejsce, które uważamy za zakręt ma swój numerek. Więc raz co 100-200m numer się zmniejsza, a potem długo, długo nic... Nie pomaga to...


Są i tunele. W niektórych mocno kapie na głowę :-)

Wjazd do tunelu © djk71

W pewnym momencie mijam napis na asfalcie 14%. Dziwne, bo jakby tego nie czuję. Jest ostro, ale bez przesady.

Zmęczenie, tempo 5-8 km/h. Momentami jadę na stojąco, by po chwili usiąść i zapomnieć zmienić przełożenie na lżejsze. Dopiero po chwili, zupełnym przypadkiem okazuje się, że to nie jest 1/1, czyli jest rezerwa. Pomaga :-)

Zakręty są ostre © djk71

W oddali widać serpentyny © djk71

Serpentyny robią wrażenie. Cały czas jadę. Była przerwa na banana i złapanie oddechu ale jadę. Nie ma prowadzenia, choć zakładałem, że tak być może.

Po chwili widać serpentyny z góry ;-) © djk71

I jeszcze serpentyny © djk71



I jeszcze serpentyny © djk71

Nagle zaczyna się robić chłodno. Temperatura spada do 10 stopni i zaczyna padać deszcz. Zakładam wiatrówkę. trochę pomaga. Na szczęście po 1-1,5km deszcz mija.

W oddali bufet © djk71

Przede mną bufet. Oferta podobna. Teraz potrzebuję Coli i ciasta ;-)
Świetnym pomysłem są tzw. green areas, gdzie można wyrzucić śmieci. Działają. Śmieci, które widziałem poza tymi strefami to... odpadające z koszulek naklejone numerki. Cóż słaby klej był... Czyżby wyzwanie dla ETISOFT-u?

Green area © djk71

Stąd wydaje się, że jest płasko, ale to tylko złudzenie. Cały czas jest podjazd, choć nieco łagodniejszy. Coraz chłodniej.

Wysoko więc jest śnieg © djk71

Coraz więcej śniegu. To już ostatnie 3-4km, czyli pewnie jakieś 45 minut. Pisałem, że głównym celem było dotarcie na szczyt. Teraz już wiem, że chcę to w całości zrobić pedałując (bez wprowadzania). Wierzę, że dam radę. Zakładałem, że będę chciał się zmieścić w 6 godzinach. Teraz realne (choć na styk) wydaje się być 5 godzin. Motywacji dodaje świadomość, że w każdej chwili gdzieś w dole mogę zobaczyć brata. Jeśli tak będzie to pewnie mnie dojdzie - jeszcze sporo do mety. Walczę. Nie pomaga to, że coraz więcej osób prowadzi. Diabeł w głowie mówi... Ty też byś mógł....

Coraz więcej śniegu © djk71

Nie słucham go. Jadę. Coraz bardziej biało... I to nie tylko z powodu śniegu...

Coraz mniej widać © djk71

Do mety 1,5km. Tak blisko, a tak daleko. 1km, 900m, 800m... na drodze trwa odliczenie. Im bliżej tym bardziej mam wrażenie, że meta wcale się nie przybliża. W końcu jest 200m. Już słychać hałas u góry. Staję na pedałach i daję z sienie wszystko. 100m. Zrobię to... zrobię... Już na pewno.

"You did it!" słyszę od kibiców/organizatorów stojących tuż przed metą. I w końcu jest meta. Z głośników słyszę: DARIUSZ KAWECKI -  POLAND!!! Yes, yes, yes. Czas 4:59:18, czyli poniżej 5h. Nie ma się czym chwalić, bo najlepszy potrzebował połowę tego czasu, ale dla mnie to sukces.
Odbieram gratulacje, czapeczkę Finishera i... nie wiem co ze sobą zrobić....

Już za metą © djk71

Z jednej strony cieszę się, że to już, z drugiej... i co? to już koniec? Nie mam sił, ale chcę się bawić, walczyć jeszcze... Czuję jakiś niedosyt. Chcę jechać dalej!!!

Pamiątkowe zdjęcie © djk71

Pamiątkowe zdjęcie i ruszam do strefy gdzie mogę się przebrać... Zanim przypominam sobie swój numerek już ktoś woła: Darius... i daje mi worek. Obsługa jest niesamowita.

Worki z rzeczami © djk71

Organizacja świetna. Przebieram się.

Można się napić, zjeść i przebrać © djk71

Piję ciepłą herbatkę i zbieram się do zjazdu.

Dociera Damian, czyli "wygrałem" z nim. Oczywiście żart, on jechał jednak dłuższą trasę. Brakuje mu oddechu. Rzeczywiście na tej wysokości oddycha się trochę inaczej.

Jeszcze jedno zdjęcie i zjeżdżam. Dobrze, że jest sucho, ale i tak boję się rozpędzać, bo setki osób wciąż jeszcze podjeżdżają. Męczą się jak ja jeszcze niedawno.

Ja już zjeżdżam © djk71

Wielu jeszcze w drugą stronę © djk71

Szczęśliwy i zadowolony podziwiam raz jeszcze widoki. Świetnie, że pogoda dopisała.

Jest pięknie © djk71

Chciałoby się tu zostać © djk71

A inni wciąż jadą...

A oni wciąż jadą © djk71

Na dole oddaję chipa, i idę na pasta party. Wypas równie wielki jak na bufetach. Nawet mogę sobie wybrać jakie chcę do obiadu piwo... Szok.

Po chwili dojeżdża Damian i przy obiedzie mamy w końcu czas na pierwsze komentarze, wrażenia...

Szkoda, że to już koniec. Koniec przygody... albo początek nowej... Przecież za rok... ;)

Jestem szczęśliwy. Bardzo.

I did it!!!

P.S. 1. Sorry za przydługi wpis i liczbę zdjęć, ale chciałem opowiedzieć i pokazać wszystko co tam przeżyłem. Teraz to przeczytałem i... już wiem, że się nie da... To trzeba przeżyć samemu. To trzeba samemu zobaczyć. Tam trzeba po prostu być.

P.S. 2. I DID IT !!!



Bez kankana z izolacją i bez szprychy

Piątek, 3 czerwca 2016 · Komentarze(7)
Na wieczornym spotkaniu ze znajomym Damiana narodził się pomysł wyjazdu nad jezioro Lago di Cancano. Żeby nie było... to nie miało być leniuchowanie - jezioro leży ponad 1900 m n.p.m. Ma być krótko, w sumie jakieś 18km w jedną stronę i... kilometr w pionie :-)

Wyjeżdżamy spokojnie. Trochę chłodno, ale po to się założyłem coś cieplejszego pod koszulkę. Po trochę ponad 6km mamy skręcić w góry i mały zonk, bo jakiś miejscowy mundurowy nie chce nas wpuścić. Słyszę tylko Cancano izolacia. Jak izolacja to trudno, choć gość tłumaczy coś o 4km. Jedziemy. 

Tu już kiedyś jechałem © djk71


Po 4km okazuje się, że wiem co co chciał powiedzieć. Isolaccia to nazwa miejscowości ;-)

Chwila wahania co robimy dalej, czy jezioro czy Livigno  i jest decyzja. Jedziemy nad jezioro. Od razu zaczyna się ostry podjazd i... deszcz.

W górę © djk71

Jak zwykle jadę swoim tempem. Pada coraz mocniej. Okulary parują ale wspinam się coraz wyżej.

Gdzie teraz? © djk71

Jest zimno. Oczywiście przeciwdeszczówka znów się sprawdziła. Została na kwaterze i nie zmokła...

Jest mi coraz zimniej do tego coś zaczyna mi strzelać w rowerze. Szukam, ale nie widzę co to. Jadę jeszcze kawałek. Dalej stuka,a mnie jest coraz zimniej.

W górę choć mokro © djk71

Dzwonię do Damiana, że wracam. To też nie jest takie proste. Na cienkich oponach, po mokrym asfalcie, z górki... Pewnie można się tu nieźle rozpędzić. Ja mam ręce zaciśnięte na klamkach i jadę 15-18 km/h. Kiedy zjeżdżam do miasteczka termometr pokazuje 12 stopni. Ciekawe ile było u góry?

Ładnie tu © djk71

Nic dziwnego, że jest mi zimno. Wracam dzwoniąc zębami. Fajnie, że się ruszyłem, ale głupio, że taki nieprzygotowany.

Czekam na światłach © djk71

W domu znajduję przyczynę dziwnych dźwięków...

Zerwana szprycha © djk71


Zerwana szprycha. Świetnie, tylko tego mi teraz potrzeba.


Festa della Repubblica i gelato

Czwartek, 2 czerwca 2016 · Komentarze(2)
Po wczorajszej wycieczce dziś czas na odpoczynek. Do południa. Potem jednak pada pomysł wyjazdu na kawę, do któregoś z ościennych miasteczek. Jedziemy.

Dziś Święto Republiki więc spodziewam się dużej liczby flag. W końcu dotychczas już w wielu miejscach i na różne sposoby widziałem jak Włosi pokazują swoje przywiązanie do barw narodowych. Dziś jestem zaskoczony. Wcale nic więcej nie widać. Jedna z flag przy cmentarzu, gdzie przez ciekawość się zapuszczamy.

Flaga przy cmentarzu © djk71

Kawałek dalej jeden z kierowców zawraca nas tłumacząc, że to nie jest najlepsza droga.

Wracamy na znany nam odcinek.

Jechać się chce © djk71

Po chwili zaczyna padać. Zakładam kurtkę i mkniemy do Sondalo. Mimo święta knajpki są otwarte. Jakże mogłoby być inaczej. Chwilę zastanawiamy się gdzie się zatrzymać, ale napis Gelateria wygrywa. Jak tu we Włoszech nie zjeść lodów :-)

Chwila przerwy na kawę i lody (tyle kawy ile tu, to przez ostatnie trzy late nie wypiłem) i pora ruszać w drogę powrotną. Po wyjeździe z miasteczka rozstajemy się, ja jadę swoim tempem. Wiem, że czeka mnie 10% podjazd, który pierwszego dnia mnie pokonał. Tym razem daję radę. W nogach jednak mniej niż wtedy.

Spocony, mokry zatrzymuję się by założyć kurtkę. Staję obok kapliczki gdzie chyba kiedyś rozegrała się jakaś tragedia.

Coś tu się stało © djk71

Teraz już wiem, że będzie prosto. Nawet jeśli pod górkę, to najgorszy podjazd za mną.
Szybko docieram do domu. To jeden z ostatnich wyjazdów w czasie tego urlopu.