Firmowo na Ankę
Kiedy dojeżdżam do firmy czeka tam już kilka osób, po chwili dojeżdżają kolejne. Kolejne kilka dołączy po drodze. W sumie pojedzie 17 osób. Na starcie temperatura poniżej 3 stopni.
Ruszamy głównymi ulicami, nie lubię tego, ale w niedzielny poranek nie jest najgorzej. W Bojszowie pałeczkę przewodnika przejmuje Tomek B. więc my z Darkiem mamy wolne :-) No prawie... :-) Ja staram się zamykać grupę, Amiga jedzie z przodu grupy.
Tomek postanawia pokazać nam ruiny obozu koncentracyjnego w Blachowni. Jestem tu po raz pierwszy. Jak zawsze takie miejsca skłaniają do chwili refleksji...
Na terenie obozu© djk71
Wjeżdżamy na teren obozu© djk71
Krematorium© djk71
Po chwili ruszamy dalej. Jedzie się sympatycznie tyle, że wiatr dość mocno daje w kość.
Na szczęście cała ekipa bez problemów podjeżdża na Annaberg.
Postanawiamy coś zjeść. Myślałem, że usiądziemy na dworze, ale ekipa spina rowery i wchodzimy do środka restauracji. I to było chyba nasze szczęście bo spędzamy tam chyba z dwie godziny. Smacznie, ale okropnie długo. Mieliśmy jeszcze chęć na kawę, ale jak wyobraziliśmy sobie kolejne godziny oczekiwania to odpuściliśmy.
Wjechać było prosto, ale spiąć rowery© djk71
Pamiątkowe zdjęcie i pora wracać... Po raz pierwszy chyba nie zaliczam ani klasztoru, ani pomnika, ani amfiteatru. Wizyta w restauracji zajęła zbyt dużo czasu.
Daliśmy radę© djk71
Na zjeździe Kasia gwałtownie hamuje. Myślałem, że jakaś awaria. Co się stało? - wołam. Nie włączyłam Endo! :) No tak, to po co jechać :-)
Powrót do domu najkrótszą drogą, bo zrobiło się późno, a do tego wszyscy zaczynamy chyba czuć zmęczenie. I to dobrze, bo znaczy to tylko, że trzeba się wziąć do roboty i zacząć trenować na poważnie. Do wyjazdu tylko 2 miesiące.
Po drodze krótka przerwa na niewielkim i zniszczonym cmentarzu żydowskim.
Na cmentarzu© djk71
Na cmentarzu© djk71
Chwila oddechu i jedziemy dalej.
Tak będę siedziała© djk71
Wszystkim Wam zrobię zdjęcie© djk71
Nieco dalej zrywam szprychę. Koło krzywe, ale może jakoś dojadę do domu.
Zerwana szprycha© djk71
Im bliżej Gliwic, tym grupa mniej liczna. Ludzie powoli odbijają w stronę domów. Pod firmę dojeżdżamy w czwórkę.
O ile dotąd czułem tylko cztery litery, to ostatnie kilkanaście km sprawia, że pod domem czuję wszystko.
Tak to jest jak się nie jeździ. To najdłuższy wyjazd od... 1 czerwca ubiegłego roku i objazdu jeziora Garda. Wstyd, hańba i wstyd jak śpiewa Kult.
Dzięki wszystkim za świetne towarzystwo, humory dopisywały, a to najważniejsze i... do następnego wyjazdu. Jakieś propozycje trasy?