Wpisy archiwalne w kategorii

od 50 do 100km

Dystans całkowity:13556.31 km (w terenie 3468.95 km; 25.59%)
Czas w ruchu:770:54
Średnia prędkość:17.59 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:9260 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:42135 kcal
Liczba aktywności:199
Średnio na aktywność:68.12 km i 3h 52m
Więcej statystyk

Z wariatami...

Wtorek, 7 lipca 2009 · Komentarze(14)
Z wariatami...

Wczoraj wieczorem Damian koryguje mi ustawienia przerzutek, a sobie zakłada jakieś parówki zamiast opon. Dziś pora je przetestować, ale jakoś nie ma kiedy. W końcu wieczorem Igorek zagaduje czy pójdziemy na rower. Prawie w tym samym czasie Damian dostaje telefon z pytaniem, czy nie chce spalić trochę kalorii.

Najpierw więc krótka przejażdżka z dziećmi (Wiktorek również do nas dołącza) początkowo asfaltem, a potem przez las. Staram sie im dotrzymywać tempa ;)

Podjeżdżamy pod dom, gdzie czeka na nas już Czarek. W tym momencie przychodzi mi do głowy pytanie, czy na pewno chcę z nimi jechać, ale jest już za późno... ruszamy...

Tempo spokojne... aż do głównej drogi. Tam Damian rzuca "Zaczekamy przy skręcie na Gawartową..." i tyle ich widziałem. Maratończycy...

Szybko się okaże, że do takiej jazdy muszę dziś przywyknąć - chwilę razem, a potem krótko ich plecy i pusta droga :)

Próbuję jechać tak szybko jak to możliwe ale to i tak wciąż połowa tej prędkości jaką oni osiągają. Jak oni to robią? Skrzyżowanie i... zamiast wracać skręcamy na zachód. Jeszcze dalej? Następne skrzyżowanie i znów zamiast wracać dalej na zachód?

Co oni drogi do domu zapomnieli? Kiedy mijamy Prusy przychodzą mi do głowy lekcje z historii i zaczynam się zastanawiać, czy wyruszyliśmy na jakiś podbój...



W końcu pada zapada decyzja Żelazowa Wola. Uff, tam odpoczniemy. Tak mi się tylko wydawało. Mijamy rozbudowywaną Żelazową i bez chwili postoju jedziemy dalej. Na jednym z podjazdów chłopcy robią kolejny wyścig z cyklu "do znaku". Nic nie mówiąc, kładę się na kierownicy i ruszam za nimi. Oczywiście uciekają mi ale... niesamowite!!! Osiągam prawie 37km/h na podjeździe. Tylko, że po 200-300m takiego podjazdu po prostu umieram. Nie potrafię tchu złapać.

Tym razem długo trwa zanim ich doganiam. Ściemnia się. Jako, że jedyny mam lampki zgłaszam się na ochotnika, że będę obstawiał tyły, żebyśmy byli widoczni ;).

Docieramy do Marianowa. Dałem jednak radę. Uff, co prawda bolą mnie lekko plecy mocno inna część ciała ale dojechałem żywy. Chyba muszę poprawić siodełko, bo ostatnio czuję, że coś jest nie tak...

Dzięki Panowie za wycieczkę, mimo, że szybko (jak dla mnie) to było fajnie.

Kampinoska włóczęga

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(7)
Kampinoska włóczęga
Wczoraj wieczorem Scrubby proponuje wspólną przejażdżkę jak będę miał chwilę. Krótka rozmowa na gg i jesteśmy umówieni na... 6 rano. Dopiero potem zastanawiam się, czy to dobry pomysł. Trudno już się umówiliśmy.

Rano wstaję, śniadanko, szybka lustracja netu i już jestem w Lesznie. Maciej już czeka. Bez gadania ruszamy znaną mi już trasą w stronę Julinka i Łubca. Jak na mnie mkniemy szybko. Chyba pierwsi tą trasą dzisiejszego dnia, bo... zbieramy wszystkie pajęczyny na twarz. Do tego gałęzie jeszcze nie obudzone wiszą wyjątkowo nisko i co chwilę dostaję po kasku. Zastanawiam się jak to znosi Scrubby jadąc z gołą głową.

Wjeżdżamy na czerwony szlak i zaczynają się poszukiwania żółtego. Kiepsko nam to idzie. GPS też nie do końca jest przekonany gdzie chce nas poprowadzić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem mapy, którą Sabinka chciała mi dać.

W końcu Maciek wyciąga swoja mapę i jesteśmy jakby bliżej celu.



Jakby, bo przedzieramy się przez jakieś błota, bagna, pokrzywy, by w końcu wylądować u jakiegoś gospodarza na podwórku, gdzie wita nas kilka burków. Jeszcze jedno podwórko i jesteśmy na asfalcie w Górkach.

Stara Dąbrowa, schronisko ZHP i znów wjeżdżamy w teren.
Przy wjeździe kamień upamiętniający pierwszą wycieczkę PTTK w 1907 roku.
Jak widać nie zdążyłem odciąć jeszcze numerka po Bike Oriencie :)



Dalej laskiem dojeżdżamy do Leoncina. Śliczny kościółek, ale nie zrobiłem fotki licząc, że pstryknę ją jak będziemy wracali.

W przerwie na zakupy dowiaduję się co piją lokalni bikerzy. Dobry wybór. Niepasteryzowane - rzadko spotykane.



Maciej czyści rower - dziwne, trochę się ubrudził i już go poleruje.



Wkrótce się okaże, że to był dobry wybór. Mój rower po kąpieli wodno piaskowej zaczyna śpiewać. Koszmarny dźwięk.

Wracamy asfaltem. Po kilku kilometrach skręcamy... na strzelnicę... na własne ryzyko - "grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jestem pewien czy to dobry wybór. Na szczęście wjeżdżamy tylko kilka metrów. Żebym zobaczył pustynię. Pustynię gdzie kręcono m.in. "Operację Samum".



Przecinamy trasę 579 - już się bałem, że będziemy tędy wracać, nie lubię tej drogi. Po drodze widać rozbite auto, ale wyglądało bardziej, że film kręcą niż, że to był wypadek.

Dalej znów terenem. Bodajże nad Kanałem Łasica śluza z dziwnym, ale jakże mi bliskim graffiti.



W Wierszach chwila zadumy nad tymi co walczyli o naszą wolność.





Przejeżdżamy obok Ławskiej Góry i robimy przerwę w Roztoce.
Wcześniej oglądamy efekt jednej z ostatnich burz.



Z Roztoki już znana mi drogą wracamy do domu. Okazuje się, że postój choć sympatyczny, dał mi się we znaki i tempo było znacznie wolniejsze.

W Lesznie żegnamy się. Dzięki Maćku za wspaniały poranek. Fajnie było Cię poznać i fajnie było pojeździć. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.

BTW: Kilometrów może byo trochę więcej ale coś mam chyba źle ustawiony licznik. Miejscowości też mogłem pomylić ale w większości tych miejsc byłem po raz pierwszy... ;-)

Bike Orient 2009

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(7)
Bike Orient 2009

Przyjeżdżamy już w piątek wieczorem. Mimo moich obaw udało się zapakować cztery rowery, bagaże i cztery osoby do Swifta. Przyjechaliśmy całą rodzinką wierząc, że podobnie jak w zeszłym roku każdy z nas będzie się świetnie bawił.

Na miejscu jest już trochę osób, dojeżdżają inni. Krótkie powitania, rejestracja, rozpakowanie bagaży, rowery do stajni (tzn. do garażu) i… czas na krótką integrację. Z częścią osób widujemy się w miarę regularnie, niektórych widzę pierwszy raz po rocznej przerwie. No, może nie do końca, bo widuję ich czasem… na blogach :-)

Sobotni poranek. Wstajemy i już przebrani maszerujemy na śniadanie. Witamy się z tymi, którzy przyjechali dopiero rankiem. Humory wszystkim dopisują mimo, że… za oknem deszczyk.

Ostatnie informacje o zasadach, rozdanie map i start. Chyba jeszcze jesteśmy trochę zaspani.



Puszczamy przodem tych, którzy przyjechali się tu ścigać i walczyć o podium. My przyjechaliśmy tu rekreacyjnie. Fajnie, że ta impreza pozwala na świetną zabawę zarówno dla ścigaczy jak i dla całych rodzin…

Ruszam z moją rodzinką, dołącza do nas Kosma i niespodziewanie JPbike. Fajnie będzie nas więcej. Ustalamy, że do pierwszego punktu jedziemy razem, a potem Anetka z Igorkiem wracają, a my walczymy dalej. Chcemy żeby Igorek zaliczył choć jeden punkt. Dla niespełna sześciolatka to i tak będzie sukces.

Zaczynamy od PK1. Igorek zapodaje niezłe tempo :-) Szybko dojeżdżamy w pobliże pierwszego punktu, wjeżdżamy w leśną ścieżkę i… zaczyna się zabawa z komarami. Jest ich milion. Do tego pojawia się trawa i musimy prowadzić rowery. Chwilę wcześniej zatrzymując się wypinam prawą nogę i… spadam w lewą stronę.

Przechodzimy przez mostek i docieramy na punkt. Chłopcy perforują karty i wyjeżdżamy na drogę. Okazuje się, że można było przejechać przez gospodarstwo zamiast przebijać się przez krzaki i pokrzywy. No cóż, grunt, że daliśmy radę. Poza tym trzeba czytać opisy punktów.



Jako, że Igorek dał radę spokojnie dojechać decydujemy się go zabrać na jeszcze jeden punkt.

Chwila przerwy pod sklepem. Igor skarży się, że licznik mu nie działa na co… Jacek i inni wybuchają śmiechem. Składając wieczorem rower założyłem odwrotnie koło. Licznik nie miał prawa działać.

Jedziemy dalej. Jacek coś zauważa.



Co za okolica... nawet strachy tu piją...



Po błotnej przeprawie docieramy do PK4.



Mocno ukryty, bez możliwości zobaczenia z drogi i bez przedzierania się przez krzaki.



Mam mieszane uczucia co do tego czy tak powinien być umieszczony punkt na rowerowym maratonie. Pewnie Ci, którzy zaliczyli Grassora, Harpagana i inne powiedzą, że to była łatwizna ale w końcu wolno mi mieć własne zdanie.

Tym razem to już naprawdę ostatni punkt dla Igorka. Wracamy do skrzyżowania ścieżek (przebijając się przez piachy) i rozdzielamy się.



Anetka przejmuje nawigację w swoim zespole i rusza do bazy, a my w okrojonym składzie jedziemy dalej.

PK2 - szybki rzut oka na mapę i bez większych problemów odnajdujemy punkt na wydmie. Dalej na celowniku jest "szóstka" i przeprawa krypą.

Po drodze widać, że stutonowy rower Wiktorka daje mu w kość.W przyszłym sezonie trzeba będzie mu kupić w końcu "normalny" rower. W trakcie odpoczynku ucieka nam Jacek. I tak długo znosił nasze tempo.

Docieramy do PK6. Prawie. Dzieli nas od niego jeszcze Pilica. Miała być łódka, a tu ni widu, ni słychu.
Trudno, zostawiamy rowery po tej stronie rzeki i przeprawiamy się przez bród. Kosma daje przykład, za nią Wiku i ja.




Zdjęcie zapożyczone od Kosmy

Nieco mokrzy docieramy na drugi brzeg. Jak się wieczorem okaże niektórzy przeprawiali się przez rzekę pięciokrotnie więc nie mamy co narzekać. Łódka, a dokładniej mówiąc krypa, stoi przy brzegu.

PK6 to jednocześnie punkt żywieniowy. Niestety zostały już tylko pomarańcze, arbuz i woda. Lepsze to niż nic. Wiku wzbudza chyba współczucie u koleżanki obsługującej ten punkt i… już po chwili zajada się ogromnym kawałkiem babki z jej prywatnych zapasów.

Po chwili pojawia się właściciel krypy i na stole pojawia się swojska kaszanka. Chwila odpoczynku i wracamy na drugi brzeg… krypą… Fajne przeżycie…




Zdjęcie ze strony Piotra Rogalskiego

Cztery punkty zaliczone. Tylko i aż. Decydujemy się wracać do bazy, odpocząć, wziąć mapę i ruszyć na drugi etap.

W między czasie jeszcze jeden postój obok sklepu. Zaopatrzenie zerowe. Chyba żyją tylko ze sprzedaży piwa, które piją przed wejściem wszyscy miejscowi bez względu na to czy przyjechali tu rowerami, czy samochodami. Koszmar. Za chwilę przecież możemy ich spotkać na drodze ;-(

Baza. Okazuje się, że Anetka z Igorkiem w towarzystwie Tomalosa zdążyli już zaliczyć jeden punkt z drugiego etapu i wrócili do bazy kończąc imprezę.

Igorek chyba lekko zmęczony



Wiku chyba też...



Krótka przerwa i decydujemy się zaliczyć 3 punkty z nowej mapy. Ruszamy. Bez problemu docieramy do PK16 i… rezygnujemy. Nie ma sensu się zabijać, skoro nie jesteśmy w stanie pojechać wszyscy razem dalej, to wszyscy wracamy. I tak jest fajnie.

Meta. Mycie rowerów, kąpiel, bigos i oczekiwanie na wyniki.
W ostatniej chwili docierają Asica i Flash.



Odnalazł się też Jacek.



Dołącza do nas również Młynarz, który nie mógł przyjechać wcześniej i wystartować w zawodach.

Zakończenie trwa długo, bo… nagród był ogrom…

Z najważniejszych dla nas to:

Igor jako najmłodszy zawodnik - niespełna 6 lat i zaliczone 3 punkty.



oraz

Najliczniejszy zespół, czyli…. BIKESTATS :-)

Wieczorem jeszcze pieczenie kiełbasek przy ognisku i nocne biesiadowanie.

Podsumowując:
Fantastyczna impreza, świetny klimat, trasa trudniejsza niż rok temu, ale fajna, organizacja doskonała i... tak można by jeszcze długo... Naprawdę trudno chyba znaleźć inną tak dobrze zorganizowaną imprezę, gdzie wszyscy przez cały czas są uśmiechnięci i zadowoleni.

Nie, nie wspomnę tu u gospodarzach obiektu, bo... nie warci tego są... Szkoda, ale to już nie wina organizatorów.

Wynik - bez komentarza - ale z założenia jechaliśmy tu powłóczyć się rodzinnie, a nie ścigać się.

Wielkie dzięki organizatorom za wysiłek jaki włożyli w organizację imprezy. Czekamy na zapowiedź Bike Orientu 2010 :-)

Zamki, pałace i nie tylko...

Sobota, 2 maja 2009 · Komentarze(28)
Zamki, pałace i nie tylko...

Wczorajsza wycieczka chyba nas bardzo zmęczyła ;) Dziś wyruszamy z Kosmą dopiero przed 14-tą. Wcześniej chwila zastanawiania się gdzie ruszyć i choć już blisko był wyjazd do Chudowa to w ostatniej chwili wybieramy coś innego. Trasa turystyczno-historyczna.

Cel pierwszy - Rybna. Ciężko mi się jedzie z niesprawnymi przerzutkami, gdy Monika daje czadu na 28 calach. Do tego wiatr momentami szaleje. Mijamy Kubalonkę i już po chwili jesteśmy w Rybnej. Okazuje się, że jedyne warkocze w Pałacu Warkoczów (1796r) to… te Moniki ;)



Dalej Pałac barona Fryderyka von Fürstenberga (1894r) w Kopaninie. Jedziemy trochę jak na zawodach na orientację i jak tam - bezbłędnie trafiamy. Strasznie zaniedbane miejsce, dziś ma tu siedzibę Dom Pomocy Społecznej.

Czyżby ktoś chciał to odnawiać i brakło kasy?




Kierunek Połomia i Brynek. Przed Połomią w lesie łapię gumę. Z dzielną pomocą Kosmy łatka założona i… wąż… Nie to nie wąż, ale coś syczy… w dwóch miejscach… No to raz jeszcze operacja łatania… Wszystko by było ok, gdyby nie te komary. Gdy koło już założone mija nas dwóch rowerzystów, i jeszcze dwóch, i jeszcze pięciu i…. Oj wielu ich było… Jakiś rajd, czy coś….

Po chwili już ich wyprzedzamy. Niedługo potem mijamy… część ekipy z Huragana. Hamulce, nawrót i krótka pogawędka z chłopakami. Wracają już z Częstochowy. Ci to mają kondycję. Dzwoni Anetka - dowiaduję się, że właśnie odwiedziła nas w domu policja. Mamy wezwanie w sprawie sprzed roku - 130km od domu - wezwanie jest… na wczoraj, dziś lub jutro…. Chyba komuś coś się pomyliło...

Brynek. Koło Pałacu Henckela von Donneresmarcka (1908r) spotykamy ekipę, z którą wyprzedzaliśmy się na trasie, a która znów nam uciekła w trakcie naszych huraganowych pogaduch…

Korzystając z tego, że ekipa robiła sobie zdjęcie, Monika szukała czegoś dla siebie ;-)



Fajne miejsce.





Dalej szlakiem do Boruszowic. Miało być szlakiem, bo Kosma zaczęła już tęsknić za terenem ale… gdzieś nam szlak uciekł i docieramy tam jednak asfaltem. Zbyt ruchliwym asfaltem. Na szczęście to jedyny chyba dziś tak ruchliwy odcinek.

Krótki postój obok zabytkowej fabryki papieru (1894-1923) (wcześniej fabryki materiałów wybuchowych). Gdzieś czytałem, że można zwiedzić to miejsce, ale dziś udaje nam się tylko stanąć przed zamkniętą bramą.



Krótki postój w Biec Garten jak to niektórzy przeczytali… :) i decydujemy się skrócić trasę. Jakoś strasznie wolno nam to wszystko dziś idzie i trzeba wracać. Zielonym szlakiem do Pniowca, świeżym asfaltem do Strybnicy i przez Opatowice do Starych Tarnowic.

Podjeżdżamy do bramy zamku (XVI w.) i…



... i brama się otwiera.



Szok. Przez chwilę, bo okazało się, że to za nami ktoś właśnie zamierzał wjeżdżać i otworzył ją… A już myśleliśmy, że to nasz widok…

Dziwnie pusty park w Reptach i Sztolnia Czarnego Pstrąga - 600m łodziami pod ziemią.



Niestety nie dziś…

Częściowo terenem do domu.

Fajnie było, choć było by fajniej gdyby działały przerzutki i mógłbym doganiać Monikę na asfalcie.

Okazuje się, że w najbliższej okolicy jest mnóstwo fantastycznych, historycznych miejsc, których nie znamy...

Jechać, czy nie? Oto jest pytanie...

Sobota, 25 kwietnia 2009 · Komentarze(7)
Jechać, czy nie? Oto jest pytanie...

Potrzebuję odpoczynku, potrzebuję czasu dla siebie, potrzebuję…

Od kilku dni Kosma zaprasza mnie na Zagłębiowską Masę Krytyczną, szwagier kusi rybnickimi ścieżkami, Łukasz zaGGaduje, mnie kusi rajd Kraków - Tzebinia…

Jednak odpuszczam, co prawda do południa biję się z myślami, czy nie pojechać do Sosnowca, spotkać znajomych, ale nie… dziś chcę zostać sam, nie chcę oglądać ludzi, chcę zostać sam na sam ze swoimi myślami…

Po południu siadam w końcu na rower. I od razu szlag mnie trafia. Przerzutki znów żyją swoim własnym życiem. Z przodu tylko środek, z tyłu przeskakują kiedy tylko chcą. A dopiero co po odbiorze z serwisu było ok. Nie wiem co z nimi zrobić. Na sucho w domu wydają się działać. Jestem bezradny. Czuję się jak ludzie, którzy kupili sobie komputer i póki internet działa są szczęśliwi, ale kiedy tylko pojawia się dziwne pytanie, komunikat, nietypowe zachowanie są bezbronni jak dzieci. Ja też się tak czuję.

Wracam do domu. Nie ma sensu taka jazda.

Bez sensu. Mam wolny dzień i przejechałem 3km. Spróbuję jeszcze kawałek mimo wszystko. Las miechowicki, który to już raz tędy jadę i który to raz ląduję na ścieżce, która się nagle kończy.
Przebijam się przez jakieś nieużytki, po trawie, połamanych gałęziach. W końcu asfalt.

Koło Kopalni Srebra pasie się jakiś dziwny zwierz...



Tarnowskie Góry, Chechło. Niestety przerzutki nie działają lepiej :( Z Chechła kierunek Bibiela i zalana kopalnia. To to miejsce gdzie ostatnio chciałem się wybrać. Dobrze oznakowany szlak. Trasa przez las. Zero rowerzystów. Chwila przerwy obok kościoła w Żyglinie.



Za wcześnie pochwaliłem dobre oznaczenia. I co teraz?



Jak to co? Jadę… znów teren, a potem znów asfalt. Fajnie, cicho spokojnie. I znów wjazd do lasu. Dojeżdżam do miejsca oznaczonego jako kopalnia. Niestety ktoś zniszczył tablicę informacyjną. Początek nie zachwyca, ale im dalej tym piękniej. Ciekawe widoki.









Choć większość trasy jest dość prosta, to nie jest to trasa dla miejskich rowerów...



Powrót. Niestety nie dotarłem (lub przegapiłem) zameczek Donnersmarcków. Tak to jest jak się człowiek zda tylko na oznaczenia na szlaku, a zapomni o mapie.

Powrót asfaltem do Miasteczka, a stamtąd lasem nad Chechło. Z nad jeziora dla odmiany inną drogą, która wbrew moim wyprowadza mnie między Świerklańcem, a Nakłem. No cóż nowe doświadczenie. Stamtąd przez Bobrowniki do Kopalni Srebra, gdzie docieram o zachodzie słońca.



I znanymi już dróżkami do domu.

Fajna wycieczka, fajne tereny, tylko jakoś czasu nie starczyło na myślenie…, a szkoda… Bardzo szkoda...

Głęboki Doł

Sobota, 18 kwietnia 2009 · Komentarze(14)
Głęboki Dół
Nie, to nie jest nawiązanie do moich ostatnich wpisów, choć biorąc pod uwagę, że w kwietniu miałem jedną 13-km-ową przejażdżkę to może coś w tym jest. Die Toten Hosen śpiewa: "Kein Alkohol ist auch keine Lösung" (brak alkoholu też nie jest rozwiązaniem), może ja powinienem zaśpiewać: Kein Fahrrad ist ist auch keine Lösung… ? (Fahrrad - rower)



Głęboki Dół to jeden z celów mojej dzisiejszej wycieczki. Mimo, że próbuję się zebrać od rana, to dopiero późnym popołudniem udaje mi się wyjechać. Kierunek okolice Tarnowskich Gór. Najpierw Miechowicki Las, nie wiem, czy to droga dojazdowa tak zniszczona po zimie, czy ja mam jakiś lęk i z jakimś takimś oporem jadę. Wspinam się na górkę i znów jestem u siebie… Fajnie tu się jednak jeździ. Przez chwilę w zupełnej samotności, potem jednak co rusz to trafiam na spacerujące zakochane parki… wiosna…

Rzut oka na wycinkę pod A1.



Fajnie się jedzie, tylko coś zaczynają mi znów świrować przerzutki. Z tyłu same przeskakują, a z przodu problemy z inną tarczą niż druga. A przecież dopiero co wszystko chodziło po serwisie jak należy. Denerwuje mnie to, i denerwuje mnie moja bezradność w tej kwestii…

Mijam Dolomity, jedno z moich ulubionych miejsc, tylko ostatnio denerwują mnie motocrossowcy, którzy upodobali sobie to miejsce. Nic przyjemnego jeździć w hałasie i tumanach kurzu.

Przy dojeździe do Kopalni Srebra postanawiam nie skręcać - jak zwykle to robię - tylko sprawdzić dokąd wiedzie droga na wprost. Pięknie, wylatuje prawie na Rynku w Tarnowskich Górach. Świetnie, oznacza to, że można tam dojechać unikając głównych dróg.

Nie zatrzymuję się tam jednak (mam nadzieję, że Karla nie obrazi się, że zignorowałem to piękne miejsce) tylko jadę dalej…

Z tyłu torów kolejowych, w stronę Miasteczka Śląskiego. Lubię takie widoki.



Choć zaplanowałem sobie mniej więcej trasę, to widok wieży ciśnień nieopodal, każe mi z niej zboczyć.



Dalej jadę na azymut. Czy zakaz wjazdu do lasu dotyczy również rowerów? Na pewno nie. Niesamowite ścieżki, co ja mówię, niesamowite drogi, szerokie i równe w sam raz na rower. I są ich tu kilometry, przypominają mi trochę trasy, którymi prowadził mnie Młynarz w swoim królestwie

Zastanawiam się, czy odnajdę cel mojej podróży. Wydaje mi się, że już powinienem być tuż obok. Trudno, najwyżej przyjadę tu innego dnia. A jednak udało się. Jest.



Swoją drogę ciekawe skąd ta nazwa, mam wrażenie, że to raczej wielki bagno niż
głębokie jeziorko.



Cały ten las poprzecinany jest mnóstwem strumyczków… musi tu być ciekawie jak trochę popada…
Ciekawe też skąd wzięła się nawa płynącej tu rzeczki - Woda Graniczna.

Czas na powrót. Rewelacyjne są te dróżki, chce się nimi jechać nawet jeśli nie prowadzą w kierunku domu… Dobrze, że jeszcze świeci słońce… mam się jak orientować w terenie (Ciekawe jak ekipa sobie radzi na Harpaganie) :-)

Zgodnie z oczekiwaniami wyjeżdżam w Pniowcu. Stamtąd już znanymi asfaltami do domu. Gdzieś na 40km schodzi powietrze. Ze mnie. Ostatnie kilometry, mimo, że asfaltem ciężko mi idą. Widać brak treningu w tym roku.

Trasa: Helenka - Miechowice - Stroszek - DSD - Tarnowskie Góry - LAS - Pniowiec - Strzybnica - Rybna - Laryszów - Ptakowice - Górniki -Stolarzowice - Helenka

Kryzys

Sobota, 21 marca 2009 · Komentarze(21)
Kryzys
Wczoraj wieczorem Kosma zagaduje żeby dziś zrobić zaplanowaną ostatnio traskę. Mówię, że nie da rady, bo Anetka leży w łóżku z zapaleniem płuc i nie chcę jej zostawiać na cały dzień samej. Wobec tego pada alternatywna propozycja wyjazdu o świcie - "o 9-tej będziesz już w domu". Nie jestem przekonany, czy rano będzie mi się chciało wstać. Piąta rano... wstaję ale nie chce mi się wychodzić na dwór przy minusowej temperaturze. Wysyłam SMS-a i wracam do łóżka. Trochę mi głupio, ale mam nadzieję, że Monika mi wybaczy ;-)

Jako, że rower wypieszczony w serwisie nie mogę sobie odpuścić jednak tego dnia, tym bardziej, że w końcu świeci słoneczko (jak tydzień temu).

Jeszcze nie wiem gdzie pojadę. Ruszam w stronę Zbrosławic, po drodze mijam kilku rowerzystów, z jednym się kawałek na przemian holujemy. W Ptakowicach odbijam w stronę Księżego Lasu, on w stronę Kamieńca.



Spotykamy się ponownie tam gdzie ostatnio spotkaliśmy się z "Huraganem". Już wiem, jadę w stronę Toszka. Mały ruch, ładna pogoda ale zaczynają mnie boleć nogi. Szybko. W Zacharzowicach już wiem. Siodełko - zbyt nisko ustawione. Przestawiam i od razu lepiej.

Toszek. Dziś przerwa na rynku, a nie na zamku. Pusto. Zero ludzi chociaż jest godzina 14:30... Dziwne zwyczaje małych miasteczek.



Czas na powrót - nie bardzo chce mi się wracać tą samą drogą. Ruszam w stronę Poniszowic. Kolejna fajna droga, małe zjazdy, podjazdy. W końcu Kościół św. Jana Chrzciciela z 1499 roku w Poniszowicach. obok dzwonnica z 1520 r. Byłem tu rok temu z Damianem w drodze na Górę św. Anny.





Jestem już blisko Pławniowic więc oczywiście nie mogę się oprzeć żeby tam nie zajechać. Pusto. Ślicznie.



Gdzieś już widziałem to nazwisko ;)



Czas wracać do domu, chociaż jeszcze nie wszystko zobaczyłem - będzie powód żeby tu wrócić ;-) W Taciszowie chwila wahania, w którą stronę, zaczynam czuć zmęczenie. Zmieniam pierwotnie wybrany kierunek i jadę w stronę Byciny. Przed Pyskowicami znów ból nóg. Za słabo dokręciłem zacisk sztycy siodełka i znów opadło. Jednak wysokość siodełka ma znaczenie.

Za Pyskowicami czuję poważne zmęczenie. Jednak to nie był dobry pomysł wyjeżdżać przed obiadem z dwoma tylko batonikami.

W Zawadzie próbuje mnie wyprzedzić ciężarówka. Wyczekuje na odpowiedni moment i przy pustej z przeciwka drodze wyprzedza mnie zachowując przepisową odległość. Niestety ciężarówka ciągnie... kombajn, który ma nieco szerszy rozstaw kół. Prawie się otarłem o jego wielkie koło. Idiota. Tym razem nawet nie byłem w stanie zapamiętać numeru, bo był zasłonięty.

Na szczęście transport jedzie tylko do Karchowic, gdzie właśnie docieram.
"Dzień dobry Panie Kierowco!" Tak powinienem zagadnąć, ale nie wytrzymuję i na widok wychodzącego z kabiny kierowcy wołam: "Masz idioto oczy?". Brzydko, wiem, ale koło było... duże...

Po krótkiej chwili, dowiaduję, się, że widział, ale miałem przecież jeszcze jakieś pół metra do krawędzi jezdni i mogłem zjechać... ręce mi opadły. Jedyny pozytyw, to to, że potrafi poprawnie odpowiedzieć na pytanie jaka jest minimalna odległość jaką powinien zachować od wyprzedzanego rowerzysty. "A jaka była?" pytam - "jakieś pół metra". Przynajmniej przeprosił kilkukrotnie.
Pożegnałem się już spokojnie i kulturalnie.

Ostatnie kilometry to koszmarne zmęczenie. Dojeżdżam z kilkoma przerwami.
Mimo wszystko fajny dzionek.

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice - Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pawłowice - Ligota Toszecka - Niekarmia - Poniszowice - Pławniowice - Taciszów - Bycina - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Kamieniec - Zbrosławice - Pławniowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Zamienione zamki

Niedziela, 1 marca 2009 · Komentarze(16)
Zamienione zamki
Dziś odwiedził nas mój chrześniak z rodzicami. Korzystając z okazji ruszamy z jego tatusiem na rower. Dawno nie jeździliśmy razem. Kierunek Toszek. Oczywiście zamek ale przede wszystkim fajna, spokojna trasa w tym kierunku.

Wraz z nami rusza towarzyszka mojej wczorajszej przejażdżki. Monika jednak decyduje się wracać do domu. Nie pozostaje nam nic innego jak... zmienić nieco kierunek i towarzyszyć jej ;-)

Po paru kilometrach już wiemy. Jednak będzie zamek. W Będzinie. Wybieramy trasę nieco okrężną ale za to z mniejszym ruchem. Niestety nawet tutaj zdarzają się niespodzianki jak np. zatrzymany tuż przed nami na skrzyżowaniu autobus.



Przed wizytą na zamku, chwila postoju przed Pałacem Mieroszewskich w Będzinie. Trzeba tu będzie kiedyś przyjechać na dłużej.



I zamek. Niezbyt duży ale uroczy.



Szkoda tylko, że widok z murów jest żałosny.



Kosma zrobiła nam pożegnalne zdjęcie i pojechała do domu.



Tymczasem my ruszamy do Katowic, na Tysiąclecie. W planach był przejazd przez park, ale zaufaliśmy GPS-owi i Damian dostał gratis masaż rąk... ;-)

Krótki postój u znajomych i ruszamy do Zabrza. Damian mi chyba nie do końca ufa i znów jedziemy kierując się wskazówkami GPS-a. Czasem efekt bywa... dziwny ale w końcu szczęśliwie docieramy do celu. Szybki i duży obiadek i... nie chce nam się jechać dalej.

Nie ma lekko, trzeba jeszcze zrobić te 10km. O dziwo szybko poszło.

Kolejny fajny dzień. I fajnie jechało się znów z bratem. Brakował mi tego, niestety w tym roku pewnie nie pojeździmy tak często jak w ubiegłym.

Monika i Damian - dzięki za towarzystwo.

Tyskie Browary Książęce

Sobota, 7 lutego 2009 · Komentarze(25)
Tyskie Browary Książęce
Nie wiedziałem czy się uda, bo z Jankiem umawiam się już od roku i zawsze coś wtedy wypada. Dziś jednak od rana wszystko wskazuje, że jest szansa.

Szybka analiza mapy i decyduję się nie jechać na miejsce spotkania w Makoszowach, a do Panewnik żeby spotkać się z nimi po drodze. Czemu tak? Raz, że bliżej, a dwa nie jestem pewien jak szybko będą gnali, a punktualnie o 11 musimy być w Tychach. Tym razem nie mogę zwalniać tempa jak to było rok temu - choć wtedy też było świetnie.

Ruszam przez Biskupice, Rudę w stronę Starych Panewnik. W Rudzie melduję Jankowi, żeby nie czekali na mnie i że spotkamy się na rondzie "Owsianym" w Panewnikach. Tylko raz muszę spojrzeć na mapę, poza tym bez problemów dojeżdżam do celu. Na rondzie spotykam czekającego już Terrago44. Chwilkę gawędzimy i dociera reszta ekipy. Okazuje się, że większość osób już znam. Ruszamy spokojnym tempem w stronę Tychów. Po drodze gawędzimy i żartujemy.

Nie wiedzieć kiedy docieramy do celu, gdzie czeka na nas jeszcze jeden członek ekipy.
A cel dziś nie byle jaki - Tyskie Browary Książęce :)



Spinamy rowery i ruszamy na zwiedzanie Muzeum Piwowarstwa oraz samego browaru. Nie będę opisywał co widzieliśmy i co przeżyliśmy. Powiem tylko, że warto, naprawdę warto.

Znacie ten skład... :)








Momentami można było się powzruszać... Ech wspomnienia...





Budynki też robią wrażenie



Fantastyczne 2 godziny spędzone w towarzystwie sympatycznego przewodnika zakończone degustacją miejscowego wyrobu. Nawet nie wiedzieliśmy kiedy czas tak szybko minął.

Wracamy w wyśmienitych nastrojach. Uśmiechnięci, pełni energii (co widać po tempie w jakim jedziemy) dojeżdżamy do Starych Panewnik. Jako, że pogoda dopisuje i nikomu się nie spieszy, postanawiamy zrobić sobie krótki postój nad zalewem (stawem). Rozmowom i śmiechom nie ma końca, trzeba jednak wracać. Kiedy już zaczynamy się zbierać Terrago44 postanawiam zatrzymać nas jeszcze chwilę :-)



Mijamy Kochłowice i reszta ekipy skręca w lewo, a ja wraz z moją towarzyszką skręcamy w stronę centrum Rudy. Docieramy do Biskupic, gdzie zaskakujemy jej rodzinkę niepodziewaną wizytą (dziękujemy za herbatkę i ciasto) i ruszamy dalej. Jeszcze tylko krótki postój obok obiecanych kiedyś wagoników.



I już jedziemy prosto do domu.

Niesamowity dzień. Świetni ludzie, fantastyczny cel, rewelacyjna trasa i cudowna pogoda. Oby więcej takich. dni I jechało mi się dziwnie lekko. Zero zmęczenia, zero wysiłku, po prostu świetnie.

Dzięki wszystkim za towarzystwo i organizację.

Trasa: Helenka - Rokitnica - Biskupice - Ruda - Czarny Las - Kochłowice - Stare Panewniki - Zarzecze - Podlesie - Mąkołowiec - Tychy - Mąkołowiec - Podlesie - Zarzezcze - Stare Panewniki - Kochłowice - Ruda - Biskupice - Mikulczyce - Rokitnica - Helenka (o ile pamiętam)

Było pięknie

Niedziela, 14 grudnia 2008 · Komentarze(23)
Było pięknie
Wczoraj nie udało się (nie chciało) wyjść na rower ale dziś - po wieczornym molestowaniu mnie przez niektóre osoby postanowiłem pojechać. Tym bardziej, że rower już umyty i częściowo doprowadzony do stanu używalności po zeszłotygodniowej masakrze.

Poranek słoneczny, temperatura lekko poniżej zero ale wygląda sympatycznie. Ruszam i od razu wiem gdzie chcę jechać. Nie w głowie mi teren, ostatnio się dość masakrowałem, chcę asfaltu, ale takiego spokojnego, bez aut, wśród pól i lasów. I wiem gdzie taki znajdę. ;)

Ruszam w stronę Ptakowic. Jest ślicznie, świeci słońce, szron na skraju drogi, cisza... No może niezupełnie cisza bo w słuchawce słychać Muńka, ale choć z innej bajki to jakoś mi tu pasuje.



Dalej Księży Las, dziś bez wizyty w kościółku. I droga, której chciałem... droga w stronę Toszka. Brat... pamiętasz to miejsce, jechaliśmy tędy w Wielką Sobotę (dzień po tym jak poznaliśmy Kosmę) :) Po prostu aż się chce jeździć.



Melduję się żonie i sprawdzam ile mam jeszcze czasu, niestety niezbyt wiele. Czuję zdziwienie w jej głosie, gdy na pytanie gdzie jestem odpowiadam: W Wilkowiczkach. Ciekawe czy googlowała gdzie to ;)



Toszek - szybka wizyta na zamku. To miejsce jest magiczne.







Jestem tu drugi raz i.. drugi raz padają mi w tym samym miejscu baterie w aparacie. Nie ma czasu na zmianę. Trzeba pędzić do domu. Powinienem zdążyć. Powinienem, ale nie zdążę. Nie uwzględniłem tego, że cała droga powrotna będzie pod wiatr i że tym razem więcej podjazdów niż zjazdów. Docieram z 10-minutowym opóźnieniem.

Fajnie się jechało w słońcu. Już zapomniałem jak to jest. Fajnie się jechało gdy nie liczyłem się z czasem, potem już trzeba się było trochę wysilić. Fajnie się jechało jak słońce było z tyłu, z przodu trochę raziło - trzeba będzie kiedyś pomyśleć o jakiś sprytnych okularach, jednocześnie przeciwsłonecznych i korekcyjnych. Ale to kiedyś. Fajnie się jechało choć picie nieco chłodne było - chyba trzeba będzie odgrzebać termos lub zainwestować w bidon termiczny. Fajnie się jechało - mimo wszystko :)

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice -Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pisarzowice - Paczynka - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Boniowice - Wieszowa - Górniki - Helenka