Wpisy archiwalne w kategorii

od 50 do 100km

Dystans całkowity:13556.31 km (w terenie 3468.95 km; 25.59%)
Czas w ruchu:770:54
Średnia prędkość:17.59 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:9260 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:42135 kcal
Liczba aktywności:199
Średnio na aktywność:68.12 km i 3h 52m
Więcej statystyk

GMK - rozgrzewka przed jutrem ;-)

Piątek, 7 maja 2010 · Komentarze(13)
GMK - rozgrzewka przed jutrem ;-)

Mimo natłoku pracy udało się wrócić do domu na tyle szybko, żeby po błyskawicznym obiedzie ruszyć na Gliwicką Masę Krytyczną. Tym razem przez Zabrze i trochę terenem, miejscami mokro... W Maciejowie smarowanie łańcucha bo wydaje dziwne dźwięki po ostatnim deszczu.

W Gliwicach jak zwykle sporo znajomych twarzy i... głośna muzyka. Skąd? Na Placu Krakowskim skąd zawsze startuje masa, dziś rozstawił się jakiś plenerowy teatr w ramach Gliwickich Spotkań Teatralnych.

Na kółkach, a nie rower © djk71


Wygląda ciekawie ale my mamy inne plany. Przed startem zbiórka grosików i losowaniu kasku. Niestety nie wygrałem, ale w sumie jednego Meta już mam, a wygrała dziewczyna, która przyjechała bez więc fajnie :-)

Jak widać na rowerze można jeździć w różnych strojach.

Można elegancko...

W krawacie też można © djk71


Można i na różowo...

Lubię róż ;-) © djk71




Przejazd długi ale fajny, podobnie jak miesiąc temu towarzyszył nam fantastyczny DJ :)

Po drodze postój przy jednym z domów dziecka, gdzie przekazujemy dzieciakom dwa worki grosików na akcję "Góra Grosza" :)

Góra grosza - przekazanie pieniędzy dzieciom © djk71


Resztę ekipy rozpiera duma, a może energia ;-)

Czyj lżejszy © djk71


Po drodze nieprzyjemny zgrzyt z kierowcą spod Warszawy, który w najmniej oczekiwanym momencie na siłę próbował wbić się w tłum omal nie potrącając małego dziecka. Masakra.

Na mecie teatr wciąż coś robi i... nikt tego nie ogląda... chyba, że jest to tylko próba, długa próba...

Powrót z chłopakami z Zabrza i Bytomia. Fajne tempo ale w Maciejowie się rozstajemy, jeden z kolegów łapie gumę, a ja niestety mam jeszcze coś do zrobienia więc gnam do domu.

Żeby było trudniej zamiast asfaltem decyduję się na teren i... witamy w krainie kałuż... Szybciej nie było. Brudniej tak :-)

I po co to wszystko? © djk71


W sumie wyszła fajna rozgrzewka przed jutrem i... chyba dłuższa niż jutrzejsza jazda :-)

Deszczowa Mikołeska

Poniedziałek, 3 maja 2010 · Komentarze(18)
Deszczowa Mikołeska

Cały tydzień mocno roboczy więc w długi weekend... oczywiście pada deszcz. I to jakby na złość. W sobotę popołudnie zajęte więc wtedy właśnie przestaje padać, w niedzielę podobnie... Dziwnym trafem dziś rano... nie pada... Co więcej budzi mnie SMS z pytaniem czy jedziemy na Jurę... Pojechałbym ale popołudnie też zaplanowane więc samotnie ruszam w drogę. Myślałem, że wyciągnę Wiktorka (bo już ma rower dobry - właściciel nieszczęsnego serwisu ujął się ambicją i gratisowo zmienił pedały) ale jakoś długo spał...

Ruszam w stronę Ptakowic żeby odnaleźć Bramę Gwarków. Skręcam w dróżkę wskazaną przez fredziomf'a i... echo... nie ma... chwila szukania ale trudno szukać jak się nie wie dokładnie gdzie... Złe przygotowanie... trudno... następnym razem będzie lepiej.

I gdzie ta brama? © djk71


Kieruję się w stronę drogi i nagle... jest :-)

Brama Gwarków © djk71


Kilka zdjęć i trzeba uciekać bo komary zaczynają dawać o sobie znać. Tylko którędy... Kierunek wydaje się być dobry ale ścieżki nie widać. Co więcej napotykam kolejny potoczek. Chwila wędrówki wzdłuż i w końcu znajduję jakieś zwężenie... Spoko, tylko jeden but lekko mokry... Niestety po drugiej stronie jakieś pole... Masakra, nie lubię wchodzić komuś w teren... Błoto, trawa, koszmar... Wolno jak ślimak...

Wolno jakoś © djk71


W końcu droga. W Laryszowie rzut oka na mapę dokąd biegną drogi, którymi do tej pory nie jeździłem. W tym momencie podchodzi mieszkaniec pobliskiego domu, widać życzliwie chce pomóc... a jednak nie... "Kolarzu! palicie?" "Nie" "Ech w d..." i poszedł.

Mijam Miedary, Połomię i... co tu robić dalej? Brynek... ładnie tu...

Pałac w Brynku © djk71


Pałac w Brynku © djk71


Kierunek Mikołeska, sam nie wiem po co :-)

Wcześniej mijam nadleśnictwo w Brynku. Mijam i wracam. Mnóstwo tablic informacyjnych, fajnym językiem z obrazkami... Świetne miejsce na wycieczkę dla dzieci.

Ptasi Budzik © djk71


Do tego ścieżka przyrodnicza, z miejscem na ognisko...

Ścieżka przyrodnicza w Brynku © djk71


I dwa duże ptaki...

Śmigłowce w Brynku... a może helkoptery... © djk71


Dalej w las i... błotko... po chwili jestem cały czarny... Na szczęście zaczyna padać... może się umyję... W Mikołesce leje. Leje tak, że nie chce mi się szukać krzyża przydrożnego, który jest opisany na jednej z wielu tablic na wytyczonych w tej okolicy trasach.



Wracam w stronę domu. Las, las, las...pięknie... pięknie choć mokro... Wyjeżdżam w Pniowcu. Zamiast jechać w stronę domu, jadę w drugą stronę żeby zobaczyć gdzie się ostatnio zgubiłem jadąc z Kosmą. Jadę, mijam znajome tereny, wjeżdżam znowu w las i wyjeżdżam... dokładnie tam gdzie ostatnio. Tylko gdzie to jest? Tym razem jadę w drugą stronę i wyjeżdżam w Tarnowskich Górach. Patrząc w domu na mapę wygląda, że wylądowałem wcześniej gdzieś w okolicach Repecka.

Teraz już spokojnie do domu. Spokojnie ale jeszcze mnie nosi choć zaczynam czuć zmęczenie. Jeszcze las, jeszcze teren... jeszcze się zmęczyć...

I tak było. Brudny, zmęczony i zadowolony docieram do domku :) Dobrze, że choć w jeden dzień długiego weekendu się udało chwilę pojeździć...

Odyseja 2010 - dzień pierwszy

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Odyseja 2010 - dzień pierwszy
W tym roku odyseja blisko domu więc wraz z Moniką dojeżdżamy na start rano prosto z domu. Chłodno i w perspektywie deszcze ale jesteśmy pełni optymizmu. Kiedy posilamy się przed startem dojeżdża Mavic i Piotrek. Żarty, ostatnie przygotowania i po chwili dostajemy do ręki mapy. Tym razem oprócz tradycyjnego poszukiwania zaznaczonych punktów mamy odcinek specjalny gdzie zaznaczona jest jedynie trasa na mapie w skali 1:15000, a punktu znajdują się… gdzieś tam przy trasie :-)

Na spokojnie wyznaczamy trasę i ruszamy.



Na dzień dobry punkt 4 i… masakra. Wspinaczka. Ładna wspinaczka. Zaczynamy się bać, co będzie dalej jeśli taki jest początek?



W tym momencie dostajemy SMS-a od Młynarza i telefon od mojej małżonki z informacją o tragedii jaka miała miejsce w Smoleńsku… :(

W tym momencie chyba jeszcze to do nas nie dotarło. Zarejestrowaliśmy fakt i pojechaliśmy dalej. Punkt odnaleziony. Jedziemy dalej. Zaczyna padać.

Punkt ósmy przy krzyżu, a właściwie krzyżach, łatwy nawigacyjnie ale podjazd dało się odczuć :-) Współczujemy chłopakowi, który stoi na punkcie w taką pogodę.



Trzynastka też dość prosta do odnalezienia. Tylko sędziowie jacyś dziwni ;-)



Po drodze spotykamy pierwszego singla… :( Odyseja to jazda parami, ale jak widać nie wszystkim to się podoba…

Zjeżdżamy do drogi i koszmar. Nie cierpię dźwięków jakie wydobywają się z napędów po piaskowym odcinku. Nie da się tego słuchać. Na PK14 decydujemy się wjechać czerwonym szlakiem. Wraz z nami dwa inne zespoły, które nas właśnie dogoniły. Po 100-200 metrach wzorem jednego z zespołów zawracamy. Szlak nawet piechurom może sprawić trochę problemów. Decydujemy się jechać dookoła rowerówką. Dojazd do punktu masakryczny. Moja tylna opona nie nadaje się na błoto. Mnóstwo powalonych drzew, jak zresztą wszędzie tutaj. Wydaje się być prawdo to o czym wcześniej czytaliśmy, że uporządkowanie po tej zimie będzie trwało do wiosny… w przyszłym roku… ;-(



Wracając z punktu doceniam kask. Uderzenie głową w gałąź mało nie zrzuca mnie z roweru.

Droga do punktu 15 to wspinaczka po piachu. Dostajemy trochę w kość. Znajdujemy punkt szybciej niż koledzy, którzy nas wcześniej wyprzedzili. Jak się potem okaże nasze ścieżki jeszcze przetną się kilkukrotnie. Oni jeżdżą szybciej, my dokładniej.

Potwierdza się to po chwili kiedy zaczyna się odcinek specjalny. Chłopcy gubią drogę, a my tylko dzięki przytomności Kosmy trafiamy na właściwą ścieżkę. Kompasu prawie nie wypuszczamy z rąk. Na tym odcinku jest potrzebny jak nigdy dotąd.

Po chwili zaczyna się nam podobać, choć wcześniej byliśmy nieco przestraszeni. Fajna zabawa, choć w sumie tracimy tu chyba trochę czasu. Na jednym z punktów sędzia uświadamia nam, że część punktów jest czynna do… 15-tej. Jest prawie 15-ta ;-( Kolejny błąd na etapie analizy i planowania trasy. Kolejna nauczka na przyszłość.

Po dojeździe do asfaltu decydujemy się zrezygnować z trzech kolejnych punktów, bo głupio by było jechać i zobaczyć, że punktu są już faktycznie ściągnięte.

Rozmawiamy o tym co się stało, co będzie dalej, jesteśmy w szoku, że mimo iż wszyscy jesteśmy na trasie to… wszyscy już o tym wiedzą…

Ruszamy asfaltem w stronę PK 12 i… mamy problem. Skrzyżowanie powinno być po około 1,2km a tu już ponad 2 i nic… Niemożliwe. Nie mogliśmy go przegapić. Kawałek dalej oboje już wiemy… przecież wróciliśmy do mapy 1:50000 !!! Czyżby pierwsze oznaki zmęczenia?

Dwunastka szybko odnaleziona. Wszyscy, których tam spotkaliśmy zjeżdżają na azymut przez las. Ale jak? Tam przecież nie ma żadnej ścieżki. Kosma namawia mnie na podobny wariant. Waham się ale po chwili schodzimy ze zbocza przez las… drogi, które widzimy na mapie to ścieżki, wąskie ścieżki.. Podziwiamy tych, którzy próbują dostać się na 12-tkę z tej strony.

W końcu znajdujemy drogę i jedziemy spokojnie w stronę wieży na punkcie nr 10.



Przerzutki już od jakiegoś czasu nie działają więc podjazd wolny ale docieram bez przeszkód. Rzut oka na Pustynię Błędowską, która z tej strony wcale nie wygląda jak pustynia. Nie to co z drugiej.



Czasu coraz mniej (już po 17-tej) więc decydujemy się jechać jeszcze tylko na trójkę. I tu zaczynają się schody… zmęczenie. Opadam z sił. Na szczęście po krótkiej przerwie ruszam i udaje się spokojnie dojechać do punktu. Stąd widok na osiedle smerfów :)



Do mety już tylko kawałek, zapominam o zmęczeniu.

Dotarliśmy. W limicie czasu, ale po raz kolejny zaliczyliśmy na Odysei jedynie wymagane minimum, czyli ponad połowę punktów. Widać na tyle nas tylko stać.

Jak się okazuje część uczestników zostaje zdyskwalifikowana bo nie byli w stanie odnaleźć nawet tego. Pocieszające, ale może rzeczywiście powinniśmy jeździć na trasie rekreacyjnej?

Zgodnie z naszymi przewidywaniami jutrzejszy etap z powodu żałoby zostaje odwołany. Kiełbaska, piwo, pogaduchy ze znajomymi i… z nieznajomymi , ogłoszenie wyników i czas do domu.

Z jednej strony szkoda, że tylko jeden dzień, z drugiej może i dobrze, bo jesteśmy zmęczeni, a rowery w opłakanym stanie.

Podsumowując: wciąż się musimy dużo uczyć, trzeba popracować nad kondycją ale… i tak było świetnie ;-)

Przed Odyseją...

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Przed Odyseją...
Miałem nadzieję, że w tym tygodniu pojeżdżę... Sobota i niedziela dobrze wróżyły... poniedziałkowe ulewy już mniej... wtorek i środa praca wiec dziś... udało mi się wyrwać chwilę wcześniej z pracy co i tak niezbyt się przełożyło na godzinę wyjazdu... Dopiero po 17-tej spotykamy się z Łukaszem... "Gdzie jedziemy?" pyta... Lasy tarnogórskie... Chyba mu się spodobała odpowiedź.

Głównie lasami i polami docieramy do Tarnowskich Gór. Dziś nie zatrzymujemy się na Rynku tylko mkniemy w stronę Lasowic żeby znów poczuć teren. Trasa nowa dla Łukasza... to dobrze... ;-)

Docieramy nad Chechło. Puste jeszcze o tej porze... wkrótce nie będzie się dało tędy przejść..., a co dopiero przejechać...



Kiedy stajemy koło tablicy informującej o trasie do zalanej kopalni już wiem, że pojedziemy w tamtą stronę :-) Tak naprawdę wiedziałem to od momentu wyjścia z domu tylko nie wiedziałem jak się z czasem wyrobimy. Na pewno nie pojedziemy do kopalni, bo muszę wrócić koło dwudziestej do domu ale jedziemy w tamtym kierunku.

Po drodze Łukasz narzeka na skromny obiad... ale nie chce stanąć przy sklepie w Żyglinie. Kawałek dalej decyduję się jechać nieco inaczej niż kiedyś mając nadzieję, że i tak wyjedziemy tam gdzie chcę... Szkoda, że mapy nie wziąłem, bo okazuje się, że droga (całkiem fajna zresztą) odbija w nieco innym kierunku. Nie szkodzi... jedzie się fajnie więc zobaczymy gdzie trafimy. Wyjeżdżamy w jakiejś wiosce i koło sklepu Łukasz jednak pęka... :-) I słusznie. Sam też chętnie cos pałaszuję... Przy okazji dowiadujemy się, że jesteśmy w Brynicy (gdziekolwiek to jest).

Chwilę później dojeżdżamy do tzw. zameczka w Bibieli, zbudowanego w końcu XIX w. przez Donnersmarcków, magnatów ze Świerklańca. W obecnej leśniczówce w latach 70. XX w. był leśny dwór Edwarda Gierka.



Zakaz wstępu i kilka psich bud jakoś zniechęcają nas do bliższego zapoznania się tym miejscem. Poza tym zaczyna się ściemniać i robi się chłodniej. Wracamy. Przez Miasteczko Śląskie i... wybrukowaną drogę za torami, która da nieźle w d... Łukaszowi. Za to potem jest zachwycony kolejnym odcinkiem drogi.

Z Tarnowskich Gór niezbyt lubianą przeze mnie 78-ką, ale jesteśmy już trochę spóźnieni więc tak będzie najszybciej.

Potrzebowałem tego wyjazdu przed Odyseją. Żeby nie umrzeć jak drugiego dnia w zeszłym roku... Choć oczywiście to wcale nie gwarantuje, że będzie lepiej... Prawdziwi sportowcy pewnie tylko z politowaniem się uśmiechają czytając o takim treningu.. ale cóż... ja jeżdżę jak jeżdżę i najważniejsze, że mi się to podoba... ;-)

Kondominia

Sobota, 3 kwietnia 2010 · Komentarze(10)
Kondominia
Dziś przed południem w końcu udało nam się spotkać z Tomkiem. Umawiamy się od ubiegłego roku i mimo, że pracujemy razem to dopiero teraz się udało. Spotkanie w Czekanowie i pierwsza zmiana planów - mamy mniej czasu niż zakładaliśmy. Trudno, pojeździmy po okolicy ;-) Tomek prowadzi nas do Lasu Łabędzkiego. Fajne miejsce. Sporo ścieżek, niektóre szerokie, niektóre takie, że pewnie jadąc samotnie bym się w nie nie zapuścił... Widać jednak, że mój przewodnik już tu trochę jeździł :-)

Jedzie szybciej niż ja to zwykle robię w lesie ale fajnie... choć momentami dostaję zadyszki... Na szczęście Tomek widzi kiedy dostaję w kość i zwalania... by po chwili znów gnać do przodu. Fajnie się tak jedzie... już dawno tego nie czułem.

Ogólnie sucho choć miejscami trzeba przenosić rowery.



W trakcie jazdy okazuje się, że dostajemy godzinkę jazdy gratis. Fajnie ;-)

Przejeżdżamy na drugą stronę Toszeckiej i lądujemy obok Kąpieliska Leśnego. Wstyd przyznać ale jestem tu po raz pierwszy. Po raz pierwszy trafiam też na leśną siłownię. Dziś pusto ale ponoć czasem można tu spotkać nawet kilkunastu młodych, barczystych, krótko ostrzyżonych mężczyzn... Jakoś mi ich dziś nie brakuje... :-)







Tomek obserwuje jak przyglądam się urządzeniom. Czyżby myślał, że chcę sobie taką zbudować?



Czas kończyć... żegnamy się mając nadzieję, że szybko powtórzymy taką
przejażdżkę. Decyduję się wracać przez Ziemięcice i Świętoszowice, drogą którą dwa tygodnie temu wracaliśmy ze wspaniałej wycieczki.

Po drodze obserwuję jak toczą się prace przy budowie autostrady A1.



dzięki Tomku za fajną przejażdżkę. Do następnego razu.

I jeszcze jedno. Skąd tytuł? Wyczytałem dziś w sieci, że Niemcy budują kondominia. Zaintrygowało mnie to, bo pierwszy raz usłyszałem to słówko, jego znaczenie mnie nieco zaskoczyło ;-)

Wg Wikipedii:
Kondominium - w architekturze zespół mieszkaniowy złożony najczęściej z własnościowych budynków jednorodzinnych. Zbudowany na terenie stanowiącym współwłasność mieszkańców, bądź posiadający wspólne urządzenia (np. garaże, dojazd w postaci drogi prywatnej). Często stanowi osiedle strzeżone. Także budynek mieszkalny wielorodzinny, apartamentowiec lub wieżowiec, w którym każde z mieszkań lub apartamentów stanowi własność ich mieszkańców. Termin stosowany jest przede wszystkim w krajach anglosaskich, w Polsce pojawia się coraz częściej w nazwach osiedli.

Spokojnych (i rowerowych) Świąt Wszystkim, którzy tu czasem zaglądają :-)

Bike Orient Prolog 2010

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(13)
Bike Orient Prolog 2010
Po zeszłotygodniowej porażce dziś z dużymi obawami ruszam z Kosmą do Wiączynia koło Łodzi na Bike Orient Prolog będący przedsmakiem tego co nasz czeka w czerwcu na właściwej imprezie. Dziś choć trasa krótsza (wg organizatorów około 67km) to dodatkowym smaczkiem będzie czas. Zaczynamy o 19:00, a na mecie musimy stawić się przed północą.

Zaopatrzeni w jedzenie, napoje, oświetlenie, zestawy zapasowych baterii wyglądamy jakbyśmy jechali co najmniej na imprezę co najmniej 24-godzinną. Ale lepiej mieć za dużo niż za mało. Na miejscu startu jesteśmy 1,5 godziny przed rozpoczęciem imprezy. Jest chłodno, czy raczej zimno. Tego nie przewidzieliśmy, niby widziałem prognozę ale... no cóż...

Rejestracja, rozmówki i przyglądanie się jak ognisko mówi: NIE. Na szczęście po chwili z pomocą przychodzą, a właściwie przyjeżdżają... na rowerach (bo jakby inaczej) dzieci leśniczego. Pomoc skuteczna. Ognisko płonie. :)

O 19-tej krótka odprawa, szybka analiza mapy i ruszamy. Jedzie się fajnie, lekko... Czyżby to zasługa porządnie wyczyszczonego łańcucha? Pierwszy punkt to cmentarz, na który należy skręcić w pola w okolicach skrzyżowania dróg. Trochę zbyt ogólnie to sobie zapamiętałem, bo mijamy skrzyżowanie i nie ma drogi. Rzut oka na mapę i wszystko jasne, cofamy się kawałek i jesteśmy na punkcie nr 9.

Dobrze, trzeba analizować trasę uważniej. Do 15-tki docieramy bezbłędnie. Atrakcją za to jest błotna przeprawa. Daleko jej do tej z błotnej Odysei ale to chyba pierwsza taka ślizgawka dla nas w tym roku.

Do "siódemki" decydujemy się dotrzeć asfaltem. Następnego dnia dopiero zauważamy, że chyba lepiej było wybrać inną drogę.

Wjeżdżamy w las i... nie ma punktu. To znaczy nie potrafimy go zlokalizować. Nie potrafimy zlokalizować jednej ze ścieżek, którą widzimy na mapie. Po chwili okazuje się, że nie tylko my mamy z tym problem. Rezygnujemy. Nie ma chyba sensu kręcić się w kółko i tracić czas. Jednocześnie decydujemy się zmodyfikować nieco trasę - odpuścimy punkty bardziej terenowe... Idziemy na łatwiznę... :)

Dojazd do PK 10 w miarę prosty. Po drodze mijamy mnóstwo imprezującej młodzieży. Monika uświadamia mi, że przecież dziś sobota. No tak. Chwila zwątpienia przed 10-tką, bo cmentarz powinien być gdzieś tu i.. jest... Szybki rzut oka na tablicę informacyjną i trzeba jechać dalej. Tylko czemu odpuściliśmy 8-kę będąc tak blisko???

Tym razem wyjątkowo prosto nawigacyjnie - swoją drogą funkcja TripUp w Sigmie fantastycznie się sprawdza na takich imprezach.

Jedzie się wciąż świetnie. Na szczęście nasze obawy dotyczące chłodu pozostały tylko obawami. Jest w sam raz. W drodze na 11-kę przegapiamy bliskie 14-tkę i 6-kę. To pewnie przez te wałęsające się przy drodze "burki"... wrrr... czasem sam mam ochotę je ugryźć...

Punkt 11 na cmentarzu znaleziony bez problemu, choć znów musieliśmy się przywitać z błotkiem ;-). Wracając na asfalt zatrzymuję się by przepuścić samochód. Po chwili ruszam i... taniec pingwina na szkle... Nie zauważyłem, że zatrzymałem się przed dość sporą dziurą i... naciskając na pedał przednie koło wskoczyło do środka i rower stanął dęba, a ja tylko cudem nie przeleciałem przez kierownicę.

Ostatni dziś punkt to... ziemianka (PK 13). Myśleliśmy, że będzie ją widać z drogi i minęliśmy ją. Powrót i poszukiwania po obu stronach drogi. Po chwili udaje mi się ją odnaleźć. Jest niesamowita. Żałuję, że nie mam aparatu. W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś kapliczka, dopiero po chwili dostrzegam zawieszony wewnątrz lampion... Niesamowity punkt :)

Powrót spokojnym tempem do bazy, gdzie organizatorzy czekają na nas z "premią" - poszukiwanie punktów nie zaznaczonych na trasie (jest wytyczona tylko trasa). 23:25 - późno. Rezygnujemy. Wystarczy na dziś. Czas na ognisko, kiełbaskę i wymianę wrażeń. Było świetnie - jak zawsze na Bike Oriencie :-)



Warto było jechać 200km w jedną stronę po to by znów poczuć atmosferę rywalizacji, by powłóczyć się po nowych terenach, by przede wszystkim znów spotkać znajomych... Fajnie, świetnie.... Obydwoje z Moniką powtarzamy te słowa zarówno na trasie, jak i w drodze powrotnej do domu.

Po 5-tej rano jesteśmy już w domu... Trochę to zwariowane, ale fajne, świetne... :-)

Tylko czy warto przed takimi imprezami czyścić rower?



EDIT
Na stronie jest organizatora jest fotorelacja z imprezy :)

Góra Św. Anny... miała być...

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(28)
Góra Św. Anny... miała być...

Od kilku dni krążyła mi po głowie pierwsza w tym roku "setka", przyjaciele mocno mnie w tym wspierali. Po wczorajszej masie klamka zapadła, rano jedziemy na Górę św. Anny albo... gdzieś...

Choć mamy najbliżej, wraz z Kosmą, Asicą i Młynarzem, na start docieramy spóźnieni. Czekają już na nas fredziomf i codeisred. Powitanie i ruszamy w kierunku Toszka. Wcześniej jednak zaliczamy kościółek w Księżym Lesie. Po drodze śmiechy, rozmowy i... potworny wiatr. Niestety jak to zwykle bywa wiejący nam w twarz. W Toszku krótka przerwa na mały popas i podziwianie zamku.





Na zamku odbywają się zajęcia z gry na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Jak widać w młodym wieku trudno jest się zdecydować na instrument.



Czas jechać dalej. Kierunek Poniszowice. Po drodze kilka podjazdów i wciąż ten piekielny wiatr. Cieszę się na myśl o kolejnym postoju. Czyżbym był zmęczony?

Przy kościółku tablica z czaszką - coś dla Kajmana :)



Jedziemy dalej. Coraz bardziej wieje albo coraz mniej mam siły. W Chechle postój i... proponuję aby reszta spokojnie pojechała dalej a ja będę powoli wracał. Nie dojadę do Góry Św. Anny, a jeśli nawet to nie wrócę. Ekipa nie chce przystać na taką propozycję. Jedziemy do Ujazdu i tam zdecydujemy co robić. Do tego zaczął padać deszcz. Deszcz, wiatr... mało przyjemnie.

Dojeżdżamy do DK40 i zapada decyzja, że wracamy. Jeszcze raz próbuję ich przekonać, żeby jechali ale twierdzą, że jedziemy skoro dojechaliśmy tu razem to i wrócimy razem. Dziękuję Wam za to, choć mam wyrzuty, że nie dotarliście tam gdzie chcieliście.

Ruszamy w stronę Pławniowic i... wstąpiły we mnie nowe siły. Czy to dlatego, ze teraz jakby bardziej z wiatrem, czy to dlatego, że do mózgu dotarła informacja, że to już powrót?

W Pławniowicach sesja fotograficzna. To miejsce jest jednak magiczne.





I dobrze strzeżone



Niektóre napisy są trochę intrygujące



Ale najważniejsze, że przyszła wiosna...



Jedziemy. Kawałek dalej okazuje się, że to jednak nie była kwestia psychiki, jestem naprawdę zmęczony. Wizyta w sklepie na stacji benzynowej to to czego najbardziej potrzebowałem. Niestety po kilkunastu kilometrach znów padam. Dobrze, że zawróciliśmy i już jesteśmy blisko domu.

Jest pomysł, żeby jednak zrobić "stówkę" - beze mnie. Odpadam. Chcę do domu.

W Rokitnicy w locie żegnają się z nami fredziomf i codeisred - dzięki za wspaniałe towarzystwo :). My po chwili docieramy do domu. Mam dość. Jestem wykończony choć jak zawsze zadowolony z jazdy w tak fajnej ekipie :-)

Nie było "stówki" ale był to najdłuższy dystans od lipca, od mojego rekordu. Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że od tego czasu już nie zrobiłem żadnego dłuższego dystansu ale sprawdziłem i tak jest. Czemu się więc dziwię, że nie mam sił?

P.S. Sprawdziłem historię i wiatr był naprawdę silny, najsilniejszy tego roku.

Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Sobota, 3 października 2009 · Komentarze(4)
Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Po ubiegłorocznej błotnej masakrze w tym roku najbardziej martwiła nas pogoda. Prognozy co rusz się zmieniały ale wciąż groziły deszczem. Wczoraj, w miarę zbliżania się do ośrodka, w którym mieliśmy nocować, co innego zaczęło nas martwić. Co rusz to na drodze pojawiały się znaki "Niebezpieczny zjazd" lub "Stromy podjazd" uzupełniane tabliczkami 9-10%. Już wtedy widzieliśmy, że będziemy tymi drogami jeszcze jechali… i to nie samochodem. Kulminacją okazał się podjazd pod ośrodek. Samochód dał radę…

Wieczór upłynął pod znakiem pogawędek i śmiechu w fantastycznym gronie reprezentantów bikestats.pl i nie tylko :-)



Ranek wita nas słoneczną pogodą ale równocześnie dość rześkim powietrzem. Chwila zastanowienia się co na siebie włożyć i czas ruszać na start. Na dzień dobry wspomniany wcześniej podjazd tym razem w drugą stronę - wcale nie łatwiejszą. Nie wiem jak szybko jadę (czujnik licznika mi się przesunął w trakcie transportu) ale mimo hamowania chyba za szybko. Udało się. Podjeżdżamy pod ośrodek gminy skąd za chwilę nastąpi start. Ostatnie zdjęcia, ostatnie poprawki przy rowerach, krótkie powitanie i rozdanie map (tym razem zafoliowanych).



Nauczeni z Kosmą doświadczeniem, nie ruszamy od razu na trasę, tylko dokonujemy analizy rozmieszczenia punktów i planujemy na spokojnie trasę. Zajmuje nam to więcej czasu niż innym ale trudno. Świadomie decydujemy się zrezygnować z kilku punktów i zaliczyć tylko minimum, czyli 7/13 punktów. Jeśli będzie czas to będziemy się zastanawiali co dalej.

Zaczynamy od PK8. Rozpędzając się na zjeździe mijam drogę, w którą mieliśmy skręcić. Decydujemy się nie wracać tylko wybrać inną ścieżkę. Podjazd. Duży, do tego przód nie zeskoczył mi na najmniejszą tarczę. Pedałuję i zaczynam tracić oddech. Po chwili zatrzymuję się. Nie mogę złapać oddechu nie mam siły. Porażka. Czyżby to miał być już koniec? Nic dziwnego, jak się tyle czasu nie jeździ to skąd ma się mieć kondycję…

Przebieram się i decyduję się jeszcze spróbować. Udaje się, docieramy do punktu po drodze podziwiając fantastyczne widoki. Na miejscu jest sędzina i… pół jednego z zespołów. Jak się potem okaże w tym roku również nie brakło singli na trudniejszych zjazdach i podjazdach.

Jedziemy w stronę Lanckorony. Jest gdzie się spocić. W końcu Rynek. Piękny, inny niż przywykliśmy spotykać. Tylko czemu tam zdjęcia nie zrobiłem?

Okazuje się, że to nie koniec wspinaczki, przed nami podjazd do ruin zamku. Po raz pierwszy ale jak się okaże nie ostatni momentami podprowadzamy rowery. W końcu szczyt. "Dziewiątka" - dziurkujemy kartę i chwila odpoczynku.

Szkoda, że zamku już nie ma © djk71


Pora na zjazd. Tu też momentami muszę zejść z roweru. Ale większość da się zjechać. W pewnym momencie Monika przystaje ale na widok wspinających się ludzi siada na rower i zjeżdża. Ja nie mam tyle odwagi. Trochę wstyd , ale pewnie byłby większy gdybym się przed nimi wyłożył. Sprowadzam rower. Mijana kobieta mówi: "Pan jest mądrzejszy" patrząc w stronę gdzie przed chwilą zniknęła moja partnerka ;-)

Jedziemy do "czwórki", po drodze mijamy Asiczkę i Młynarza ale nie ma czasu na rozmowy. Kawałek dalej spotykamy Damian a z Tomalosem.

Jedziemy wzdłuż kapliczek wokół których gromadzą się tłumy wiernych. Są chyba zdezorientowani. Pełno rowerzystów i każdy jedzie w inną stronę.

Dojazd do czwórki w miarę prosty poza finiszem. Kilkaset metrów podprowadzania roweru. Mało gdzie jesteśmy w stanie podjechać. Niektórzy nawet nie próbowali, wysyłali delegację ;-(
Zaliczenie punktu i zjazd w dół. Chwila odpoczynku. Podziwiamy pozostawione w lesie butelki po wodzie. Niestety to prawdopodobnie dzieło naszych rywali ;-(



Jedziemy na PK3. Chyba dopiero tu, w polu, po raz pierwszy posiłkujemy się kompasem. Spokojnie odnajdujemy ścieżkę i bez problemów docieramy do punktu.

Mimo momentami ciężkich podjazdów jest lepiej niż na początku się wydawało. Jakoś daję radę. Fantastycznym odkryciem jest funkcja "trip up" w liczniku. Mierzymy odległość do najbliższego skrzyżowania, reset i na bieżąco widzimy ile metrów/kilometrów już zrobiliśmy od ostatniego punktu.



"Dwójkę" też zaliczamy bez większych problemów. Zaczyna nam brakować picia. Zero sklepów. Na mapie jednak widać kufel - czyli bar - niestety nie stwierdzamy niczego takiego w realu ;-(



Trudno ale zmęczenia daje o sobie znać. Chwila zagubienia przed "piątką" ale wracamy i jest punkt.

Teraz już musimy znaleźć jakiś sklep. Na szczęście w Marcówce wyjeżdżamy wprost na sklep i bar. W barze niestety tylko trunki. Ratujemy się sklepem.

"Szóstka" nawigacyjnie prosta, niestety po podjeździe końcówka to strome podejście. Widzę jak niektórzy stamtąd wracają - masakra - w życiu z tego nie zjadę. Zaliczamy punkt i przekonuję Monikę żeby pojechać inną łagodniejszą ścieżką. Boję się tego zjazdu, a nie chce mi się sprowadzać roweru. Jedziemy. Niestety nie udaje nam się odnaleźć jednej ze ścieżek, którą chcieliśmy zjechać i w efekcie po chwili błądzenia (dobrze, że był kompas) decydujemy się na drogę na azymut - bez ścieżki. Udaje się dotrzeć do drogi.

I już końcówka, jakieś 3-4km ale trzeba się wspiąć ze 150m w górę. Masakra, do tego zbliża się 18:00 co oznacza, że od tego momentu zaczną być naliczane minuty karne. Wspinamy się ale jest ciężko. W końcu docieramy na metę. 7 minut po czasie, czyli 35minut kary. Nie ma to znaczenia. Po dodaniu minut karnych za opuszczone punkty lądujemy w końcówce tabeli. Inaczej niż przed rokiem.

Nic nie poradzimy. To było maksimum co byłem w stanie z siebie dać. Czas na kąpiel, jedzenie i i ognisko. Nie, ogniska nie będzie, org jest zdziwiony gdy o to pytam choć w informacji na stronie było jasno powiedziane:
- godz.19- biesiada przy ognisku

Nie szkodzi i tak nie mamy siły. Dziś wieczór szybko się kończy. Wszyscy chyba dostali niezły wycisk. Nie chcę myśleć, że jutro ciąg dalszy.

Licznik (s)padł

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(29)
Licznik (s)padł
Po wczorajszej masie, dziś przed 4 rano pobudka. Jadę odwieźć Kosmę do pracy. Dziś na szczęście jest ciepło i nie pada jak miesiąc temu :-)

Schodząc po schodach spada mi licznik (musiałem go niechcący lekko wypiąć wczoraj wieczorem) i... nie chce już ze mną więcej rozmawiać. Szkoda. Żal mi go bo był fajny i miał dopiero rok. No ale trudno.

Monika nie ma licznik, ja nie mam licznika więc gnamy co sił i w Katowicach jesteśmy już o 5:30 - pół godziny przed czasem. Znaczy się do tej pory liczniki nas ograniczały... :-)

Dalej nie mam żadnej koncepcji. Jadę sobie rowerówką w stronę centrum. Przy "gwiazdach" okazuje się, że rowerówka w trakcie robienia. Ciekawe podejście robotników. Widać wczoraj o 15-tej ktoś powiedział "na dziś koniec" i każdy zostawił wszystko tam gdzie leżało.





Dalej dojeżdżam prawie pod rondo i tam nagle wszystkie drogi rowerowe niespodziewanie się kończą. Chwila błądzenia pod rondem ;-) i po chwili już jestem po stronie Koszutki. Aż się prosi żeby stamtąd do Chorzowskiego parku wiodła rowerówka i... prawie wiedzie. Prawie, bo nie ma przejazdów rowerowych tylko przejścia dla pieszych, prawie, bo momentami się kończy i... trzeba jechać po chodniku.

Może by tak zaprosić na przejażdżkę kogoś z włodarzy tego miasta i niech sam schodzi z roweru co skrzyżowanie...

Koło centrum handlowego Silesia miły widok.



Ciekawe jak ten dozór wygląda w praktyce...

Przez chwilę chodzi mi po głowie aby wrócić pociągiem, ale nie wiem czy są tu wagony rowerowe...



Park w Chorzowie. Pusty o tej porze więc można spokojnie jeździć. Nigdy go jednak nie lubiłem i dziś to się potwierdza. Jakoś tak nijako jest. A może po prostu jestem już zmęczony.

Wyjeżdżam od strony Siemianowic na paskudną kostkę. Na szczęście po kilku minutach jestem w centrum Chorzowa. Dalej tą samą trasą co rano. Niestety teraz już nie jest tak fajnie. Mimo soboty dość spory ruch.

W Bytomiu jeszcze raz rzut oka na zabudowę i... wielce interesujący kościół.





W Miechowicach dopada mnie ulewa. Dziwne, miało wg prognozy padać dopiero za godzinę. Całkiem mokry wracam do domu.

Dziwnie się tak jedzie bez licznika.

Ficinus

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Ficinus
Budzę się przed czwartą rano. Wczoraj Kosma o tej porze sama od nas wracała. Dziś… postanawiam ją odwieźć do Katowic. Ubieram się i… zaczyna padać. Gdyby zaczęło 10 minut wcześniej pewnie bym zrezygnował. A tak… ubrany więc jadę.

Ruszamy obudzeniu do końca rześkim powietrzem i padającym deszczem. Kosma w krótkim rękawku. Wariatka. Mnie w kurtce nie jest zbyt ciepło. Mały ruch więc spokojnie głównymi drogami dojeżdżamy do fabryki Moniki ;)

Pamiątkowe zdjęcie w nowej koszulce ;-)



i… co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Przecież nie będę wracał tą samą drogą… Chwila włóczęgi po Katowicach.



Szok na Mariackiej. Dawno tu nie byłem.



Pojadę przez Gliwicką, Chorzów, Świętochłowice do Rudy Śląskiej.

W Świętochłowicach kolejne odkrycie. Niby tylko brama...



ale...




W Rudzie jadę zobaczyć zabytkową Kolonie Ficinus. Robotnicze osiedle wybudowane około 1860 roku. Składa się z szesnastu domów dwukondygnacyjnych, czterorodzinnych z naturalnego piaskowca. Dość nietypowy materiał na Śląsku.

Co chwilę kropi deszcz. Gdy dojeżdżam też pada. A osiedle… odnowione wygląda ładnie ale… gdybym nie wiedział to nie powiedziałbym, że to zabytek. Kilka domów wciąż czeka na remont. Ogólnie jestem zawiedziony. Więcej tu się chyba nie pojawię.



Dalej do domu, przez Bielszowice, Pawłów, centrum. W centrum rzut oka na maszyny górnicze.


Fajnie tak, dopiero 8:00, a jestem już w domu i mam za sobą ponad 60km.