Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)
Sobota, 3 października 2009
· Komentarze(4)
Kategoria od 50 do 100km, W towarzystwie, Z kamerą wśród..., małopolskie, Orientuj się, Zawody, Polska niezwykła
Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)
Po ubiegłorocznej błotnej masakrze w tym roku najbardziej martwiła nas pogoda. Prognozy co rusz się zmieniały ale wciąż groziły deszczem. Wczoraj, w miarę zbliżania się do ośrodka, w którym mieliśmy nocować, co innego zaczęło nas martwić. Co rusz to na drodze pojawiały się znaki "Niebezpieczny zjazd" lub "Stromy podjazd" uzupełniane tabliczkami 9-10%. Już wtedy widzieliśmy, że będziemy tymi drogami jeszcze jechali… i to nie samochodem. Kulminacją okazał się podjazd pod ośrodek. Samochód dał radę…
Wieczór upłynął pod znakiem pogawędek i śmiechu w fantastycznym gronie reprezentantów bikestats.pl i nie tylko :-)
Ranek wita nas słoneczną pogodą ale równocześnie dość rześkim powietrzem. Chwila zastanowienia się co na siebie włożyć i czas ruszać na start. Na dzień dobry wspomniany wcześniej podjazd tym razem w drugą stronę - wcale nie łatwiejszą. Nie wiem jak szybko jadę (czujnik licznika mi się przesunął w trakcie transportu) ale mimo hamowania chyba za szybko. Udało się. Podjeżdżamy pod ośrodek gminy skąd za chwilę nastąpi start. Ostatnie zdjęcia, ostatnie poprawki przy rowerach, krótkie powitanie i rozdanie map (tym razem zafoliowanych).
Nauczeni z Kosmą doświadczeniem, nie ruszamy od razu na trasę, tylko dokonujemy analizy rozmieszczenia punktów i planujemy na spokojnie trasę. Zajmuje nam to więcej czasu niż innym ale trudno. Świadomie decydujemy się zrezygnować z kilku punktów i zaliczyć tylko minimum, czyli 7/13 punktów. Jeśli będzie czas to będziemy się zastanawiali co dalej.
Zaczynamy od PK8. Rozpędzając się na zjeździe mijam drogę, w którą mieliśmy skręcić. Decydujemy się nie wracać tylko wybrać inną ścieżkę. Podjazd. Duży, do tego przód nie zeskoczył mi na najmniejszą tarczę. Pedałuję i zaczynam tracić oddech. Po chwili zatrzymuję się. Nie mogę złapać oddechu nie mam siły. Porażka. Czyżby to miał być już koniec? Nic dziwnego, jak się tyle czasu nie jeździ to skąd ma się mieć kondycję…
Przebieram się i decyduję się jeszcze spróbować. Udaje się, docieramy do punktu po drodze podziwiając fantastyczne widoki. Na miejscu jest sędzina i… pół jednego z zespołów. Jak się potem okaże w tym roku również nie brakło singli na trudniejszych zjazdach i podjazdach.
Jedziemy w stronę Lanckorony. Jest gdzie się spocić. W końcu Rynek. Piękny, inny niż przywykliśmy spotykać. Tylko czemu tam zdjęcia nie zrobiłem?
Okazuje się, że to nie koniec wspinaczki, przed nami podjazd do ruin zamku. Po raz pierwszy ale jak się okaże nie ostatni momentami podprowadzamy rowery. W końcu szczyt. "Dziewiątka" - dziurkujemy kartę i chwila odpoczynku.
Pora na zjazd. Tu też momentami muszę zejść z roweru. Ale większość da się zjechać. W pewnym momencie Monika przystaje ale na widok wspinających się ludzi siada na rower i zjeżdża. Ja nie mam tyle odwagi. Trochę wstyd , ale pewnie byłby większy gdybym się przed nimi wyłożył. Sprowadzam rower. Mijana kobieta mówi: "Pan jest mądrzejszy" patrząc w stronę gdzie przed chwilą zniknęła moja partnerka ;-)
Jedziemy do "czwórki", po drodze mijamy Asiczkę i Młynarza ale nie ma czasu na rozmowy. Kawałek dalej spotykamy Damian a z Tomalosem.
Jedziemy wzdłuż kapliczek wokół których gromadzą się tłumy wiernych. Są chyba zdezorientowani. Pełno rowerzystów i każdy jedzie w inną stronę.
Dojazd do czwórki w miarę prosty poza finiszem. Kilkaset metrów podprowadzania roweru. Mało gdzie jesteśmy w stanie podjechać. Niektórzy nawet nie próbowali, wysyłali delegację ;-(
Zaliczenie punktu i zjazd w dół. Chwila odpoczynku. Podziwiamy pozostawione w lesie butelki po wodzie. Niestety to prawdopodobnie dzieło naszych rywali ;-(
Jedziemy na PK3. Chyba dopiero tu, w polu, po raz pierwszy posiłkujemy się kompasem. Spokojnie odnajdujemy ścieżkę i bez problemów docieramy do punktu.
Mimo momentami ciężkich podjazdów jest lepiej niż na początku się wydawało. Jakoś daję radę. Fantastycznym odkryciem jest funkcja "trip up" w liczniku. Mierzymy odległość do najbliższego skrzyżowania, reset i na bieżąco widzimy ile metrów/kilometrów już zrobiliśmy od ostatniego punktu.
"Dwójkę" też zaliczamy bez większych problemów. Zaczyna nam brakować picia. Zero sklepów. Na mapie jednak widać kufel - czyli bar - niestety nie stwierdzamy niczego takiego w realu ;-(
Trudno ale zmęczenia daje o sobie znać. Chwila zagubienia przed "piątką" ale wracamy i jest punkt.
Teraz już musimy znaleźć jakiś sklep. Na szczęście w Marcówce wyjeżdżamy wprost na sklep i bar. W barze niestety tylko trunki. Ratujemy się sklepem.
"Szóstka" nawigacyjnie prosta, niestety po podjeździe końcówka to strome podejście. Widzę jak niektórzy stamtąd wracają - masakra - w życiu z tego nie zjadę. Zaliczamy punkt i przekonuję Monikę żeby pojechać inną łagodniejszą ścieżką. Boję się tego zjazdu, a nie chce mi się sprowadzać roweru. Jedziemy. Niestety nie udaje nam się odnaleźć jednej ze ścieżek, którą chcieliśmy zjechać i w efekcie po chwili błądzenia (dobrze, że był kompas) decydujemy się na drogę na azymut - bez ścieżki. Udaje się dotrzeć do drogi.
I już końcówka, jakieś 3-4km ale trzeba się wspiąć ze 150m w górę. Masakra, do tego zbliża się 18:00 co oznacza, że od tego momentu zaczną być naliczane minuty karne. Wspinamy się ale jest ciężko. W końcu docieramy na metę. 7 minut po czasie, czyli 35minut kary. Nie ma to znaczenia. Po dodaniu minut karnych za opuszczone punkty lądujemy w końcówce tabeli. Inaczej niż przed rokiem.
Nic nie poradzimy. To było maksimum co byłem w stanie z siebie dać. Czas na kąpiel, jedzenie i i ognisko. Nie, ogniska nie będzie, org jest zdziwiony gdy o to pytam choć w informacji na stronie było jasno powiedziane:
- godz.19- biesiada przy ognisku
Nie szkodzi i tak nie mamy siły. Dziś wieczór szybko się kończy. Wszyscy chyba dostali niezły wycisk. Nie chcę myśleć, że jutro ciąg dalszy.
Po ubiegłorocznej błotnej masakrze w tym roku najbardziej martwiła nas pogoda. Prognozy co rusz się zmieniały ale wciąż groziły deszczem. Wczoraj, w miarę zbliżania się do ośrodka, w którym mieliśmy nocować, co innego zaczęło nas martwić. Co rusz to na drodze pojawiały się znaki "Niebezpieczny zjazd" lub "Stromy podjazd" uzupełniane tabliczkami 9-10%. Już wtedy widzieliśmy, że będziemy tymi drogami jeszcze jechali… i to nie samochodem. Kulminacją okazał się podjazd pod ośrodek. Samochód dał radę…
Wieczór upłynął pod znakiem pogawędek i śmiechu w fantastycznym gronie reprezentantów bikestats.pl i nie tylko :-)
Ranek wita nas słoneczną pogodą ale równocześnie dość rześkim powietrzem. Chwila zastanowienia się co na siebie włożyć i czas ruszać na start. Na dzień dobry wspomniany wcześniej podjazd tym razem w drugą stronę - wcale nie łatwiejszą. Nie wiem jak szybko jadę (czujnik licznika mi się przesunął w trakcie transportu) ale mimo hamowania chyba za szybko. Udało się. Podjeżdżamy pod ośrodek gminy skąd za chwilę nastąpi start. Ostatnie zdjęcia, ostatnie poprawki przy rowerach, krótkie powitanie i rozdanie map (tym razem zafoliowanych).
Nauczeni z Kosmą doświadczeniem, nie ruszamy od razu na trasę, tylko dokonujemy analizy rozmieszczenia punktów i planujemy na spokojnie trasę. Zajmuje nam to więcej czasu niż innym ale trudno. Świadomie decydujemy się zrezygnować z kilku punktów i zaliczyć tylko minimum, czyli 7/13 punktów. Jeśli będzie czas to będziemy się zastanawiali co dalej.
Zaczynamy od PK8. Rozpędzając się na zjeździe mijam drogę, w którą mieliśmy skręcić. Decydujemy się nie wracać tylko wybrać inną ścieżkę. Podjazd. Duży, do tego przód nie zeskoczył mi na najmniejszą tarczę. Pedałuję i zaczynam tracić oddech. Po chwili zatrzymuję się. Nie mogę złapać oddechu nie mam siły. Porażka. Czyżby to miał być już koniec? Nic dziwnego, jak się tyle czasu nie jeździ to skąd ma się mieć kondycję…
Przebieram się i decyduję się jeszcze spróbować. Udaje się, docieramy do punktu po drodze podziwiając fantastyczne widoki. Na miejscu jest sędzina i… pół jednego z zespołów. Jak się potem okaże w tym roku również nie brakło singli na trudniejszych zjazdach i podjazdach.
Jedziemy w stronę Lanckorony. Jest gdzie się spocić. W końcu Rynek. Piękny, inny niż przywykliśmy spotykać. Tylko czemu tam zdjęcia nie zrobiłem?
Okazuje się, że to nie koniec wspinaczki, przed nami podjazd do ruin zamku. Po raz pierwszy ale jak się okaże nie ostatni momentami podprowadzamy rowery. W końcu szczyt. "Dziewiątka" - dziurkujemy kartę i chwila odpoczynku.
Szkoda, że zamku już nie ma© djk71
Pora na zjazd. Tu też momentami muszę zejść z roweru. Ale większość da się zjechać. W pewnym momencie Monika przystaje ale na widok wspinających się ludzi siada na rower i zjeżdża. Ja nie mam tyle odwagi. Trochę wstyd , ale pewnie byłby większy gdybym się przed nimi wyłożył. Sprowadzam rower. Mijana kobieta mówi: "Pan jest mądrzejszy" patrząc w stronę gdzie przed chwilą zniknęła moja partnerka ;-)
Jedziemy do "czwórki", po drodze mijamy Asiczkę i Młynarza ale nie ma czasu na rozmowy. Kawałek dalej spotykamy Damian a z Tomalosem.
Jedziemy wzdłuż kapliczek wokół których gromadzą się tłumy wiernych. Są chyba zdezorientowani. Pełno rowerzystów i każdy jedzie w inną stronę.
Dojazd do czwórki w miarę prosty poza finiszem. Kilkaset metrów podprowadzania roweru. Mało gdzie jesteśmy w stanie podjechać. Niektórzy nawet nie próbowali, wysyłali delegację ;-(
Zaliczenie punktu i zjazd w dół. Chwila odpoczynku. Podziwiamy pozostawione w lesie butelki po wodzie. Niestety to prawdopodobnie dzieło naszych rywali ;-(
Jedziemy na PK3. Chyba dopiero tu, w polu, po raz pierwszy posiłkujemy się kompasem. Spokojnie odnajdujemy ścieżkę i bez problemów docieramy do punktu.
Mimo momentami ciężkich podjazdów jest lepiej niż na początku się wydawało. Jakoś daję radę. Fantastycznym odkryciem jest funkcja "trip up" w liczniku. Mierzymy odległość do najbliższego skrzyżowania, reset i na bieżąco widzimy ile metrów/kilometrów już zrobiliśmy od ostatniego punktu.
"Dwójkę" też zaliczamy bez większych problemów. Zaczyna nam brakować picia. Zero sklepów. Na mapie jednak widać kufel - czyli bar - niestety nie stwierdzamy niczego takiego w realu ;-(
Trudno ale zmęczenia daje o sobie znać. Chwila zagubienia przed "piątką" ale wracamy i jest punkt.
Teraz już musimy znaleźć jakiś sklep. Na szczęście w Marcówce wyjeżdżamy wprost na sklep i bar. W barze niestety tylko trunki. Ratujemy się sklepem.
"Szóstka" nawigacyjnie prosta, niestety po podjeździe końcówka to strome podejście. Widzę jak niektórzy stamtąd wracają - masakra - w życiu z tego nie zjadę. Zaliczamy punkt i przekonuję Monikę żeby pojechać inną łagodniejszą ścieżką. Boję się tego zjazdu, a nie chce mi się sprowadzać roweru. Jedziemy. Niestety nie udaje nam się odnaleźć jednej ze ścieżek, którą chcieliśmy zjechać i w efekcie po chwili błądzenia (dobrze, że był kompas) decydujemy się na drogę na azymut - bez ścieżki. Udaje się dotrzeć do drogi.
I już końcówka, jakieś 3-4km ale trzeba się wspiąć ze 150m w górę. Masakra, do tego zbliża się 18:00 co oznacza, że od tego momentu zaczną być naliczane minuty karne. Wspinamy się ale jest ciężko. W końcu docieramy na metę. 7 minut po czasie, czyli 35minut kary. Nie ma to znaczenia. Po dodaniu minut karnych za opuszczone punkty lądujemy w końcówce tabeli. Inaczej niż przed rokiem.
Nic nie poradzimy. To było maksimum co byłem w stanie z siebie dać. Czas na kąpiel, jedzenie i i ognisko. Nie, ogniska nie będzie, org jest zdziwiony gdy o to pytam choć w informacji na stronie było jasno powiedziane:
- godz.19- biesiada przy ognisku
Nie szkodzi i tak nie mamy siły. Dziś wieczór szybko się kończy. Wszyscy chyba dostali niezły wycisk. Nie chcę myśleć, że jutro ciąg dalszy.