Kapeć Day i jaskółka
Poniedziałek, 12 sierpnia 2013
· Komentarze(9)
Kategoria do 50km, dolnośląskie, W towarzystwie, Z kamerą wśród...
Kapeć Day i jaskółka
Po wczorajszym wjeździe na Śnieżkę dziś czas na chwilę odpoczynku. Chłopcy, którzy wczoraj przemierzyli pieszo ponad 20km dziś chcą jednak pojeździć na rowerach. Nie mamy wyboru. Planujemy z Amigą krótką trasę na około godzinę jazdy. Wokół same podjazdy, a chłopaki nie są przyzwyczajeni więc ma być spokojnie.
Ruszamy terenem w stronę kapliczki św. Jana z Dukli. Niestety mkną tak szybko, że jej nie zauważam. Potem dowiaduję się dlaczego, spodziewałem się małej, drewnianej kapliczki, a nie murowanej budowli.
Wyjeżdżamy na drogę do Karpacza i jedziemy asfaltem. Wiktor z Darkiem z przodu, a my z Igorkiem spokojnym tempem za nimi. Skręcamy w stronę Kapliczki św. Anny. Prosty i płaski odcinek drogi i nagle… Wiku skręca w stronę pobocza… trzymając rower tylko lewą nogą! Prawa jest w powietrzu, ręce przygotowując się do upadku są wyciągnięte do przodu, a rower ucieka w swoją stronę, połączony z Wiktorem tylko wpiętą SPD-kiem lewą nogą. Po chwili obaj leżą na poboczu. Na szczęście kończy się na obtarciach i siniaku. Najpierw wyglądało jakby Wiku chciał zrobić jaskółkę, a potem leciał na szczupaka. Po chwili jedziemy dalej.

Kapliczka większa niż się spodziewaliśmy.

Obok źródełko z cudowna wodą. Krótki postój i jedziemy.

Dojeżdżając do kapliczki mieliśmy ostry zjazd, teraz czeka nas podjazd. Dajemy radę.

Skręcamy w stroną Karpacza Górnego więc znów pod górę ;-) Dojeżdżamy i krótki piknik w okolicach sklepu.

Wysłuchujemy opowieści o historii okolicy płynących z ust jednego z mieszkańców Karpacza. W końcu ruszamy dalej Drogą Chomontowską. Postój na skale w Jelińcu. Meldujemy się Anetce, Amiga zakłada, że skoro mamy już teraz prawie tylko zjazd to zajmie nam to jakieś 15 minut.

Zjazd ostry, ale fajny. Niestety co chwili przecinany jest betonowymi rynnami. Pierwszy raz widziałem je zbudowane w ten sposób, jakby krawężniki położone pod kątem, tak, że co chwilę uderzamy kołami w ich ostrą, mocno wystającą krawędź. Efekt tego mamy bardzo szybko.
Wiku, który pojechał do przodu idzie ku nam z rowerem na plecach. Złapał gumę.

Zmiana dętki, Wiktor rusza, a Igor woła: tata, ja też. Pięknie.

Zmieniamy drugą dętkę i… dzwoni Wiktor, że… znów ma kapcia… Dojeżdżamy, kolejna wymiana i jedziemy w dół.

Igor blokuje koło i przez kilkadziesiąt metrów walczy żeby nie upaść, udaje się. Kawałek dalej przejeżdżając kolejną rynnę rozwala dętkę. Podejrzewam, że koła były zbyt słabo napompowane i uderzając dobijali do betonu. Tak też wskazywałyby dziury, które znajdują się po dwóch stronach dętek.

Jako, że jesteśmy już na końcu zjazdu, przy asfalcie, schodzimy na dół i zaczynamy kolejną, czwartą już naprawę. Widzimy chłopaka idącego z kolarką. Czyżby on też? Zagadujemy, okazuje się być Holendrem z pożyczonym rowerem i zupełnie bez narzędzi. Próbujemy mu pomóc, ale niestety dziura jest tuż przy wentylu i wszelkie próby łatania nie dają oczekiwanego rezultatu. Czeka go kilku kilometrowy spacer do Karpacza.

W końcu kończymy zabawę i dojeżdżamy do domu. Z godzinnej wycieczki zrobiła się… czterogodzinna. Dziś Igorka urodziny… będzie je pamiętał… :-) Tyle się w końcu dziś nauczył :-)
Po wczorajszym wjeździe na Śnieżkę dziś czas na chwilę odpoczynku. Chłopcy, którzy wczoraj przemierzyli pieszo ponad 20km dziś chcą jednak pojeździć na rowerach. Nie mamy wyboru. Planujemy z Amigą krótką trasę na około godzinę jazdy. Wokół same podjazdy, a chłopaki nie są przyzwyczajeni więc ma być spokojnie.
Ruszamy terenem w stronę kapliczki św. Jana z Dukli. Niestety mkną tak szybko, że jej nie zauważam. Potem dowiaduję się dlaczego, spodziewałem się małej, drewnianej kapliczki, a nie murowanej budowli.
Wyjeżdżamy na drogę do Karpacza i jedziemy asfaltem. Wiktor z Darkiem z przodu, a my z Igorkiem spokojnym tempem za nimi. Skręcamy w stronę Kapliczki św. Anny. Prosty i płaski odcinek drogi i nagle… Wiku skręca w stronę pobocza… trzymając rower tylko lewą nogą! Prawa jest w powietrzu, ręce przygotowując się do upadku są wyciągnięte do przodu, a rower ucieka w swoją stronę, połączony z Wiktorem tylko wpiętą SPD-kiem lewą nogą. Po chwili obaj leżą na poboczu. Na szczęście kończy się na obtarciach i siniaku. Najpierw wyglądało jakby Wiku chciał zrobić jaskółkę, a potem leciał na szczupaka. Po chwili jedziemy dalej.

Kaplica św. Anny© djk71
Kapliczka większa niż się spodziewaliśmy.

We wnętrzu kaplicy© djk71
Obok źródełko z cudowna wodą. Krótki postój i jedziemy.

Chwila przerwy© djk71
Dojeżdżając do kapliczki mieliśmy ostry zjazd, teraz czeka nas podjazd. Dajemy radę.

Czekamy na Amigę© djk71
Skręcamy w stroną Karpacza Górnego więc znów pod górę ;-) Dojeżdżamy i krótki piknik w okolicach sklepu.

Piknik© djk71
Wysłuchujemy opowieści o historii okolicy płynących z ust jednego z mieszkańców Karpacza. W końcu ruszamy dalej Drogą Chomontowską. Postój na skale w Jelińcu. Meldujemy się Anetce, Amiga zakłada, że skoro mamy już teraz prawie tylko zjazd to zajmie nam to jakieś 15 minut.

Jedziemy© djk71
Zjazd ostry, ale fajny. Niestety co chwili przecinany jest betonowymi rynnami. Pierwszy raz widziałem je zbudowane w ten sposób, jakby krawężniki położone pod kątem, tak, że co chwilę uderzamy kołami w ich ostrą, mocno wystającą krawędź. Efekt tego mamy bardzo szybko.
Wiku, który pojechał do przodu idzie ku nam z rowerem na plecach. Złapał gumę.

Pierwsza awaria© djk71
Zmiana dętki, Wiktor rusza, a Igor woła: tata, ja też. Pięknie.

Druga awaria© djk71
Zmieniamy drugą dętkę i… dzwoni Wiktor, że… znów ma kapcia… Dojeżdżamy, kolejna wymiana i jedziemy w dół.

Trzeci kapeć© djk71
Igor blokuje koło i przez kilkadziesiąt metrów walczy żeby nie upaść, udaje się. Kawałek dalej przejeżdżając kolejną rynnę rozwala dętkę. Podejrzewam, że koła były zbyt słabo napompowane i uderzając dobijali do betonu. Tak też wskazywałyby dziury, które znajdują się po dwóch stronach dętek.

I po raz czwarty© djk71
Jako, że jesteśmy już na końcu zjazdu, przy asfalcie, schodzimy na dół i zaczynamy kolejną, czwartą już naprawę. Widzimy chłopaka idącego z kolarką. Czyżby on też? Zagadujemy, okazuje się być Holendrem z pożyczonym rowerem i zupełnie bez narzędzi. Próbujemy mu pomóc, ale niestety dziura jest tuż przy wentylu i wszelkie próby łatania nie dają oczekiwanego rezultatu. Czeka go kilku kilometrowy spacer do Karpacza.

O Holender© djk71
W końcu kończymy zabawę i dojeżdżamy do domu. Z godzinnej wycieczki zrobiła się… czterogodzinna. Dziś Igorka urodziny… będzie je pamiętał… :-) Tyle się w końcu dziś nauczył :-)