Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Kapeć Day i jaskółka

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Kapeć Day i jaskółka

Po wczorajszym wjeździe na Śnieżkę dziś czas na chwilę odpoczynku. Chłopcy, którzy wczoraj przemierzyli pieszo ponad 20km dziś chcą jednak pojeździć na rowerach. Nie mamy wyboru. Planujemy z Amigą krótką trasę na około godzinę jazdy. Wokół same podjazdy, a chłopaki nie są przyzwyczajeni więc ma być spokojnie.

Ruszamy terenem w stronę kapliczki św. Jana z Dukli. Niestety mkną tak szybko, że jej nie zauważam. Potem dowiaduję się dlaczego, spodziewałem się małej, drewnianej kapliczki, a nie murowanej budowli.

Wyjeżdżamy na drogę do Karpacza i jedziemy asfaltem. Wiktor z Darkiem z przodu, a my z Igorkiem spokojnym tempem za nimi. Skręcamy w stronę Kapliczki św. Anny. Prosty i płaski odcinek drogi i nagle… Wiku skręca w stronę pobocza… trzymając rower tylko lewą nogą! Prawa jest w powietrzu, ręce przygotowując się do upadku są wyciągnięte do przodu, a rower ucieka w swoją stronę, połączony z Wiktorem tylko wpiętą SPD-kiem lewą nogą. Po chwili obaj leżą na poboczu. Na szczęście kończy się na obtarciach i siniaku. Najpierw wyglądało jakby Wiku chciał zrobić jaskółkę, a potem leciał na szczupaka. Po chwili jedziemy dalej.

Kaplica św. Anny © djk71


Kapliczka większa niż się spodziewaliśmy.

We wnętrzu kaplicy © djk71


Obok źródełko z cudowna wodą. Krótki postój i jedziemy.

Chwila przerwy © djk71


Dojeżdżając do kapliczki mieliśmy ostry zjazd, teraz czeka nas podjazd. Dajemy radę.

Czekamy na Amigę © djk71


Skręcamy w stroną Karpacza Górnego więc znów pod górę ;-) Dojeżdżamy i krótki piknik w okolicach sklepu.

Piknik © djk71


Wysłuchujemy opowieści o historii okolicy płynących z ust jednego z mieszkańców Karpacza. W końcu ruszamy dalej Drogą Chomontowską. Postój na skale w Jelińcu. Meldujemy się Anetce, Amiga zakłada, że skoro mamy już teraz prawie tylko zjazd to zajmie nam to jakieś 15 minut.

Jedziemy © djk71


Zjazd ostry, ale fajny. Niestety co chwili przecinany jest betonowymi rynnami. Pierwszy raz widziałem je zbudowane w ten sposób, jakby krawężniki położone pod kątem, tak, że co chwilę uderzamy kołami w ich ostrą, mocno wystającą krawędź. Efekt tego mamy bardzo szybko.

Wiku, który pojechał do przodu idzie ku nam z rowerem na plecach. Złapał gumę.

Pierwsza awaria © djk71


Zmiana dętki, Wiktor rusza, a Igor woła: tata, ja też. Pięknie.

Druga awaria © djk71


Zmieniamy drugą dętkę i… dzwoni Wiktor, że… znów ma kapcia… Dojeżdżamy, kolejna wymiana i jedziemy w dół.

Trzeci kapeć © djk71


Igor blokuje koło i przez kilkadziesiąt metrów walczy żeby nie upaść, udaje się. Kawałek dalej przejeżdżając kolejną rynnę rozwala dętkę. Podejrzewam, że koła były zbyt słabo napompowane i uderzając dobijali do betonu. Tak też wskazywałyby dziury, które znajdują się po dwóch stronach dętek.

I po raz czwarty © djk71


Jako, że jesteśmy już na końcu zjazdu, przy asfalcie, schodzimy na dół i zaczynamy kolejną, czwartą już naprawę. Widzimy chłopaka idącego z kolarką. Czyżby on też? Zagadujemy, okazuje się być Holendrem z pożyczonym rowerem i zupełnie bez narzędzi. Próbujemy mu pomóc, ale niestety dziura jest tuż przy wentylu i wszelkie próby łatania nie dają oczekiwanego rezultatu. Czeka go kilku kilometrowy spacer do Karpacza.

O Holender © djk71


W końcu kończymy zabawę i dojeżdżamy do domu. Z godzinnej wycieczki zrobiła się… czterogodzinna. Dziś Igorka urodziny… będzie je pamiętał… :-) Tyle się w końcu dziś nauczył :-)

Śnieżka 2013

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(17)
Uczestnicy
Śnieżka 2013

Trzeci rok z rzędu wjazd na Śnieżkę. Prawie 14km wspinaczki, 1000m w pionie. Kilkaset osób będzie walczyło z kamieniami pod kołami, które w niesamowity sposób wytrącają z rytmu jazdy.

Pakiety startowe odebrane już wczoraj. Małe zaskoczenie, bo zamiast pamiątkowego T-shirta, jakie dostawaliśmy w poprzednich latach, tym razem dostajemy koszulkę rowerową. Wygląda fajnie, choć jej krój budzi uśmiech/niepokój na twarzach wielu zawodników - jest po prostu bardzo dopasowana :-)

Dziś na starcie mamy więc sporo czasu. Wcześniej wysadzamy przy wejściu do Parku Anetkę z chłopakami. Ich cel - być u góry przed nami :-)

Przebieramy się, dziś nie ma wątpliwości jedziemy "na krótko", oddajemy ciepłe ubrania organizatorom, którzy zawiozą je na górę - tam pewnie będzie chłodno i jedziemy się rozgrzać. Spotykamy kilka znajomych osób i po chwili ustawiamy się w sektorze startowym. Nad naszymi głowami krąży dron z kamerą. 9:55 i ruszamy pod Bahusa skąd za chwilę nastąpi ostry start. Ruszamy. Wkrótce będziemy się cieszyli.

Jesteśmy na szczycie :-) © djk71


Tymczasem to dopiero początek :)

Pierwsze 4km asfaltem. W poprzednich latach już tu jechałem na przełożeniach 1/1, dziś dużą część trasy pokonuję na dwójce z przodu, postęp? Chyba pozorny, bo dojeżdżając do Wangu mam międzyczas bardzo podobny do zeszłorocznego. Tu jak zwykle pierwsze osoby schodzą z rowerów. Niektórzy z własnej woli, inni zrywają łańcuchy. Udaje mi się przejechać ten odcinek w siodle. Dopiero kilkaset metrów dalej też decyduję się na krótkie podejście. W zeszłym roku tu umarłem i czułem to do samej mety. Dziś nie chciałbym przeżywać tego samego.

Uzupełnienie płynów i znów jadę. Pojedynczy zawodnicy mnie wyprzedzają, pojedynczych ja wyprzedzam, w sumie z kilkoma będziemy się tak mijać do samego szczytu. Przede mną Strzecha Akademicka, w poprzednich latach nie udało mi się tu podjechać. Dziś też widząc schodzących z rowerów rywali diabełek w mózgu mówi: Zejdź też. Nie słucham go i… tym razem się udaje. Podjeżdżam, wiem jednak że za schroniskiem też jest ciężko. Nie korzystam z bufetu, jadę. Ciężko, do tego mocno grzeje słońce. To niesamowite jak te kamienie potrafią wybijać z rytmu. Mozolnie mijając jeden po drugim pnę się do góry. W końcu jeszcze raz schodzę na chwilę. Tylko kilkadziesiąt metrów i znów jadę.

W drodze do Domu Śląskiego jest chwila zjazdu, mimo to telepanie się po kamieniach wcale nie jest wielkim odpoczynkiem. Ostatni odcinek drogi. Mozolna wspinaczka wśród turystów. Wiem, że jeszcze ostatnie metry przed metą są ciężkie, tam też łatwo się pokusić o wprowadzanie.

Chwilę przed newralgicznym zakrętem słyszę: Tata, jedź! To Igorek czeka na mnie.

Tempo pieszego i rowerzysty takie samo © djk71


Teraz nie ma wyboru. Nie mogę zejść, choć inni tak robią.

Ostatnie metry trudno podjechać © djk71


Jadę, mimo, że prędkość niewiele różni się od tej jaką mają piechurzy. Jeszcze ostatnie kilkanaście metrów i mijam metę. :-)

Udało się. Medal ciężki, ale wjazd też nie był lekki. Darek już jest. Sprawdzamy czasy i… obaj mamy co do minuty takie same jak w roku ubiegłym. Różnice sięgają 30 sekund. Niesamowite. Nie jest to powód do radości, brak postępu. Dziwne, bo wydawało mi się, że jechałem lepiej niż poprzednio.

Fani w firmowych koszulkach już czekają :-)

Fani w koszulkach ETISOFT © djk71


Oczywiście seria pamiątkowych zdjęć.

Z medalami na szyi © djk71



Z rodzinką © djk71


I czas na zjazd, który wcale nie będzie dużo łatwiejszy. Zawsze pierwsze kilkanaście metrów sprowadzałem rower, dziś zjeżdżam, choć tu postęp :-) Zjeżdżamy wszyscy razem prowadzeni przez samochód organizatorów.

Momentalnie wjeżdżamy w mgłę, a może chmurę...

Za mgłą © djk71


Pod Domem Śląskim postój w oczekiwaniu aż wszyscy zawodnicy dołączą do grupy. Potwornie bolą mnie dłonie, czuję, że jak tak dalej pójdzie, nie będę w stanie jechać. Śnieżki już nie widać.

Gdzie jest Śnieżka? © djk71


Na szczęście w trakcie postoju odpoczywają i do Wangu udaje się zjechać bez problemu. Stamtąd już tylko asfalt i jesteśmy na stadionie.

Odbiór dyplomów, bidonów, mała przekąska i rozmowy ze znajomymi w oczekiwaniu na dekorację i losowanie nagród.

W kategorii 100+, do której przyznało się 6 osób nagrodzeni zostają wszyscy, w tym nasz kolega Maciek.

Kategoria 100+ © djk71


W tomboli bez szczęścia w losowaniu :-(

Pakujemy rowery i czas wracać. Czy jestem zadowolony? Nie do końca. Oczywiście na szczycie jest radość z wjazdu, jest to niesamowita satysfakcja, bo walce z przewyższeniem i kamieniami, które skutecznie przeszkadzają w jeździe. Jestem zadowolony z podjechania pod Strzechę, cieszę się, że nie jechałem cały czas na najlżejszym przełożeniu, ale nie jestem zadowolony z czasu w jakim to zrobiłem. Choć 2 oczka wyżej w kategorii, 10 oczek wyżej w Open to czas ten sam.

Czy wystartuję w przyszłym roku? Nie wiem. Jeśli nie pojeżdżę wcześniej po górach, jeśli nie będę widział postępów to nie wiem...

Szlakiem Matki Ewy

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · Komentarze(12)
Szlakiem Matki Ewy

Urlop rozpoczęty i… dotychczas wszystko pod górkę. Wciąż siedzimy w domu. Wieczorem Igor wyciąga mnie na rower. Ciepło i mało czasu więc postanawiamy powłóczyć się po okolicy.

Musiałem się porządnie ubrać :-)...

W nowym stroju ETISOFT BIKE TEAM :-) © djk71


... bo przede mną jechał zawodnik w stroju (mini) Tour de Pologne :-)

Profesjonalista © djk71


Najpierw rowerówką w stronę Osiedla Młodego Górnika. Oczywiście obowiązkowy rzut oka na pociągi, a potem lasem w stronę Miechowic. Jako, że Igorek nie jest pewien, czy był przy tutejszych ruinach pałacu ruszamy w tę stronę.

Na tablicy informacyjnej czytamy, że pałac jest częścią Szlaku Matki Ewy. To tu urodziła i wychowywała się Ewa von Tiele-Winkler. Pałac z pięknym parkiem, gdzie dziś można zobaczyć prawie 200-letniego platana o obwodzie 568cm przetrwał do 1945 roku, kiedy to Sowieci zajmując Bytom splądrowali teren posiadłości, a pałac podpalili. Dzieła dokończyli żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. W nocy z 31.XII.1954 na 1.I.1955 roku saperzy podłożyli i zdetonowali ładunki wybuchowe. Dziś można oglądać już tylko ruiny.

Wieża... ciśnień © djk71


Z ciekawostek, widoczna na zdjęcia wieża była… wieżą ciśnień.

Widząc, że na szlaku zaznaczonych jest pięć miejsc postanawiamy zobaczyć je wszystkie. Jedziemy przez park w stronę neogotyckiego kościoła św. Krzyża. W jego krypcie spoczywają szczątki właścicieli Miechowic: Domesów, Aresinów i Wincklerów, zaś na przykościelnym cmentarzu znajdują się groby zamordowanych przez Armię Czerwoną w 1945 mieszkańców Miechowic

Kościół jest piękny i często obok niego przejeżdżamy, ale mnie najbardziej podobał się z tej perspektywy. Niestety, zapomniałem, że jest lato i… zielone drzewa mocno ograniczają widok. Rezygnujemy ze zdjęcia i jedziemy dalej.

Kolejne miejsce to budynek Ostoi Pokoju podarowany Ewie przez ojca jako prezent bożonarodzeniowy. Z czasem nazwa Ostoja Pokoju została przyjęta dla całego dzieła Matki Ewy. Do 1930 roku na terenie Miechowic powstały 24 domy służące różnorakiej opiece, a poza Miechowicami było 38 domów dla bezdomnych.

Ostoja Pokoju © djk71


Obok stoi niewielki kościółek.

Kościół Ewangelicko-Augsburski © djk71


Kolejny budynek na szlaku to Cisza Syjonu. Mieściła się w nim ogromna jadalnia mogąca pomieścić 100 osób, a w czasie zgromadzeń misyjnych i ewangelizacji, po usunięciu mebli, bywało i kilkuset uczestników. Bywali tutaj znani na całym świecie kaznodzieje i misjonarze.

Cisza Syjonu © djk71


Ostatnim budynkiem, położonym nieopodal malutkiego cmentarza, gdzie spoczywa Matka Ewa, jest zbudowany 1902 roku drewniany domek Matki Ewy. Nad wejściem domku jest napis Własność Jezusa Chrystusa.

Domek Matki Ewy © djk71


Tym samym kończymy krótką podróż odkrytym szlakiem.

Lasem wracamy na Helenkę, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem na w pełni zasłużone lody :-)

Mini Tour de Pologne 2013

Środa, 31 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mini Tour de Pologne 2013
Igor nie odpuścił nam wyjazdu na kolejny Nutella mini Tour de Pologne ;-) Przyjeżdżamy do Katowic przed 11-tą i na dzień dobry ogromna kolejka do zapisów. Trwa to chyba ponad godzinę. W końcu jest numerek, koszulka i zestaw gadżetów. W międzyczasie rozmowy ze znajomymi :-)

Jeszcze tylko zdjęcie i ruszam na start © djk71


Wcześniej jednak Igorek sprawdza jakie inne rozrywki przygotowali organizatorzy.

Dzisiejszy cel to nie tarcza, ale tego też spróbuję © djk71


Rozgrzewka i... tata ja chcę w domu taki trenażer ;-) © djk71


Po zdjęciu przypinamy numerek i ruszamy na start. Tu okazuje się zawiodła nasza logistyka, bo na pół godziny przed startem ustawionych jest już chyba ze stu zawodników. Mogliśmy zostawić tu przedstawiciela. Trudno, Igor ustawia się za nimi, daleko, ale co zrobić.

Roczniki 2001-2004 gotowe do startu © djk71


Start i pierwsze kolizje. Na trasie też zauważam kilka wywrotek.
Wszyscy walczą. Igor wyprzedza kilkudziesięciu rywali jednak dystans jest zbyt krótki żeby można było nadrobić stratę związaną z dalekim miejscem na starcie. Ale jest dobrze: 87 miejsce na ponad 250 osób, 62 wśród chłopaków. Biorąc pod uwagę, że startował z końca stawki jest ok :-)

Teraz oczekiwanie na "dużych" zawodników.

Trudno nam pozować do zdjęcia, kiedy trwa transmisja © djk71


Jesteśmy w szoku patrząc na tempo w jakim jadą. Komentatorzy mówią nawet o 90km/h na zjeździe, nie wiem czy tyle mieli, ale kiedy na ostatniej prostek mijał nas Taylor Phinney mieliśmy wrażenie jakby to przemknął tuż obok nas bezgłośny motocykl.

Skleroza

Czwartek, 25 lipca 2013 · Komentarze(5)
Skleroza
Ciężko się było po Szadze zebrać w sobie i pojeździć. I nie chodzi o zmęczenie tylko o wszystko dokoła. Ponieważ grzebałem trochę przy przerzutkach trzeba było się jednak wybrać na krótką przejażdżkę przed sobotnim Bike Orientem.

Bez określonego kierunku, czyli Segiet, DSD, Miechowice :-)

Spokojnie, bez przygód... nie wspominając o bidonie, który pozostał na szafce...

Miejsce na bidony © djk71


Nie lubię jeździć bez picia.

Silniki rowerowe, jolka i nie tylko

Środa, 17 lipca 2013 · Komentarze(8)
Silniki rowerowe, jolka i nie tylko
W planach wyjazd rowerowy z Wiktorem. Niestety w ostatniej chwili się rozmyślił więc jadę sam. Wyjątkowo nie mam nastroju na teren. Na asfalt pomysłu też nie mam.

A może by tak sobie kupić? :) © djk71


Rokitnica, Osiedle Młodego Górnika, Biskupice, Ruda Śląska...

A droga długa jest... i piękna © djk71


W Rudzie krótki postój przed budynkiem, który mnie zawsze zastanawiał, kiedy mijałem go samochodem. Wciąż nie wiem co to jest, wygląda na zwykłą kamienicę, ale skąd ten krzyż?

K. Pokorny, Kattowitz... i nic więcej © djk71


W podpisie można tylko przeczytać: K. Pokorny Kattowitz, ale to chyba autor.
Budynek jest przy krótkiej, ale malowniczej ulicy Kościelnej.

Lubię takie klimaty © djk71


Dalej opłotkami na Zaborze, ile tu (i wcześniej) nowych domów, niektóre nawet ładne. Dalej krzyż z jakże rzadko spotykanymi tu (mimo wszystko) napisami po niemiecku.

Es ist vollbracht © djk71


Kawałek dalej reklama, która mnie nieco zaskoczyła. Musiałem wrócić i zrobić zdjęcie. Jako, że to najbardziej mi dziś utkwiło w pamięci, jest na początku wpisu :-)

A jeszcze dalej... jolka? Tak się chyba te krzyżówki nazywały...

Jolka? © djk71


Trochę kluczenia po centrum, oglądania co się zmieniło, co zniknęło, co powstało.
I przez Waryniol powrót do domu.
Bez celu, bez pośpiechu, po asfalcie, ale fajnie... Szkoda, że sam.

Skrzyczne, czyli nieporozumienie

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Skrzyczne, czyli nieporozumienie
Padł pomysł szybkiego wyjazdu w góry, nic nie stoi na przeszkodzie więc czemu nie. Ruszamy do Szczyrku. Na miejscu przebieramy się, szybkie zakupy i w drogę.

Początek spokojny, ale gdy po chwili skręcamy z asfaltu w teren zaczyna się katorga. Po stu metrach podjazdu brakuje mi powietrza, z trudem łapię oddech. Pewnie gdybym był sam to bym już zawrócił i zrobił wycieczkę "po płaskim". Z przodu jednak jedzie Andrzej i Darek więc trzeba ciągnąć za nimi. Łatwo nie jest. Każda przerwa, czy to na zerknięcie w mapę, czy wtedy kiedy Amiga zrywa łańcuch, jest tym co mi się dziś podoba najbardziej.

Mam kilka okazji, aby sprawdzić od jakiej prędkości działa licznik Sigmy. 2,8km/h - jeśli idę wolniej (a zdarza mi się to kilkukrotnie) to pokazuje 0,0...

W oddali cel © djk71


W końcu docieramy na szczyt (1257 m n.p.m.). Nie czuję satysfakcji. Wolę wjeżdżać niż wchodzić, dziś jednak noga nie podaje zupełnie. Czyżby to jeszcze zmęczenie po Transjurze?

Krótki postój na szczycie, trzeba ubrać coś cieplejszego i ruszamy na Małe Skrzyczne. Andrzej próbuje mi podpowiadać jak należy zjeżdżać, ale trafia na spory opór mojej psychiki. Proste ręce, tyłek za siodełkiem, trzymaj tor jazdy - jasne i proste tylko jak to zrobić z zamkniętymi oczami? Bo przecież jak tylko je otwieram to widzę te kamienie, te nierówności i wtedy następuje paraliż. Za stary jestem na takie zabawy.

Na szczęście są miejsca gdzie nie tylko ja prowadzę © djk71


Zjazd na Salmopol, tu wszystko pozamykane. Jedziemy w stronę Kotlarza, gdzie na szlaku spotykamy znajomych Andrzeja. Na dziesięć osób tylko my z Amigą nie na fullach :-)

Długo razem nie jedziemy, Grzmoty i błyski podpowiadają, że trzeba zjeżdżać do samochodów. Zamiast zjazdu mamy... dość strome zejście. Na szczęście nie tylko ja pokonuję część tego odcinka pieszo (choć ja pewnie najwięcej).

W końcu asfalt i czas na powrót.

Cała wycieczka (z dojazdem) zajęła nam 8 godzin. W tym tylko ponad dwie godziny "jazdy" i mniej niż 30km rowerem. Chyba nie o to chodziło. Te osiem godzin można było lepiej spędzić.

Tym razem oprócz podzielania km na teren i asfalt powinienem dodać jeszcze "z buta".

Nie jestem zadowolony, albo jak to Andrzej powiedział powinienem sobie kupić inny rower (nie górski) albo powinienem w góry jeździć częściej niż raz do roku.
Pewnie miał rację.

Sorry chłopaki za zamulanie, ale tak to jest jak ktoś nie potrafi podjeżdżać i boi się zjeżdżać.

Amiga co prawda próbuje mnie chyba po powrocie pocieszać rysunkami



i opisem, ale niezbyt wiele to daje.

Prawie jak w górach

Wtorek, 9 lipca 2013 · Komentarze(5)
Prawie jak w górach
Po weekendowym szaleństwie już w niedzielę, mimo zmęczenia kusiło mnie aby choć chwilę pojeździć. Nie udało się, wczoraj również. Dziś też mało czasu, ale choć na chwilę ruszam. Przed wyjściem okazuje się, że pies podpada po raz kolejny. Nie kochamy się coraz bardziej.

Las. Miechowice, Segiet, DSD. Widoki prawie jak w górach.

Prawie jak w górach © djk71


Po terenie, niezbyt wolno, ale też bez szaleństw. W lesie szybko zaczyna się robić ciemno, o mały włos nie nadziałem się na gałąź przecinającą ścieżkę. Na szczęście zdążyłem wyhamować.

Niestety czas wracać. Może jutro coś dłuższego się uda. Może nie będzie "prawie"... ;)

Wieczorową porą na nowych oponach

Środa, 3 lipca 2013 · Komentarze(6)
Wieczorową porą na nowych oponach
Trochę zaczęła mnie męczyć jazda na agresywnym bieżniku, gdzie w większości przypadków wcale tego nie potrzebuję. Chwila poszukiwań i zakładam na koła Maxxisy Aspen. Telefon od Andrzeja i jedziemy na wieczorną przejażdżką. Wraz z nami jedzie Krzysiek.

Wyjście z domu i... brak powietrza w tylnym kole... Ok, pewnie jak zakładałem oponę to przyciąłem dętkę. Szybka wymiana i ruszam. Nie jest łatwo. Jadę jak na huśtawce, korygowałem ustawienie siodełka i... nie dokręciłem go poprawnie :-( W trakcie korekty komary chcą mnie zjeść żywcem.

Żeby nie było za łatwo to jeszcze coś w lampce nie łączy i sama się włącza i wyłącza.

W końcu udaje mi się spotkać z chłopakami w Mikulczycach. Ruszamy w stronę Grzybowic, Wieszowa i lasem w stronę Ptakowic. Andrzej jechał już tędy 1000 razy więc jedziemy wąska ścieżką. Na dzień dobry Krzysiek zalicza uślizg i zalicza glebę. Po chwili trudno dojrzeć ścieżkę. Andrzej toruje drogę, na szczęście trawa nie jest wyższa niż do pasa :-)

W końcu wyjeżdżamy na drogę. Próby poszukiwań jakiegoś miejsca w celu uzupełnienia płynów co krok kończą się porażką. W końcu w Starych Tarnowicach są delikatesy całodobowe!

Przyjazny, całodobowy i... zamknięty © djk71


Niestety mimo zachęcających napisów, krzątająca się w środku kobieta... nie zamierza nam pomóc. Zamknięte i już! Na nic zdają się wszelkie techniki negocjacyjne... Czas jechać dalej. Ratuje nas stacja w Stolarzowicach.

Po chwili trzeba się żegnać. Już po północy. I nagle na Przyjemnej zrobiło się chłodno...

A opony? Jestem pod wrażeniem. Są szybkie. Mimo, że to nie slicki to różnica jest olbrzymia. Trochę bałem się w terenie (do tego po ciemku), ale nie było niespodzianek. Na szczęście nie było mokro, bo to raczej nie są opony na błoto, ale na takie warunki jestem zachwycony. Tylko trochę twardo, ale to chyba kwestia ciśnienia.

Rodzinnie w teren

Sobota, 29 czerwca 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Rodzinnie w teren

Bardzo rzadko mam ostatnio okazję pojeździć z Bratem. Tym bardziej ucieszyłem się gdy nadarzyła się okazja. Dołącza do nas Wiktor. Cel - teren :-)

Najpierw las miechowicki, gdzie chciałem Damianowi pokazać kilka ścieżek, ale Wiku tak wyrwał do przodu, że nie dał mi okazji ku temu.

Dalej kierunek Segiet. Tu już jest lepiej, miejscami nieco ślisko (cały wczorajszy dzień padało) więc pojawiają się niespodzianki, ale Damian dzielnie walczy :-)

Ja nie podjadę? © djk71


Rzut oka na nasze kaniony i chwila zastanowienia się, czy wjeżdżamy na Red Rocka. Nie dziś, aż takiego parcia na czyszczenie rowerów nie mamy ;)

Ruszamy w stronę Rept. Tu dwie rundki po najciekawszym odcinku z trasy Mistrzostw Tarnowskich Gór. Lubię ten odcinek, ale wciąż momentami mi siada psycha...

W końcu są... :-) © djk71


Potem krótka wizyta na festynie w Ptakowicach i spotkanie ze znajomy i czas wracać. Krótko, ale fajnie, że wspólnie. Ciekawe kiedy będzie następny raz.